Rozdział 10 CZERWIEŃ

— Tak wysłałem go do Ludzi Kurhanu — skończył swą opowieść Stile. — Nie wiem, czego od niego potrzebują, lecz mam nadzieję, że nie spotka go krzywda.

— Elfy nie są złe — odparła Błękitna Pani. — Tak jak i my, posłuszne są swemu przeznaczeniu, lecz zwyczaje ich różnią się od naszych.

— Teraz ja muszę spełnić me przeznaczenie i w końcu stanąć do walki przeciwko mojemu i twojemu wrogowi. Muszę zabić Czerwoną Adeptkę; tak przysiągłem i tak musi się stać.

— Niech więc tak będzie — odparła w zamyśleniu.

Jak zwykle odziana była na błękitno, a jej uroda zniewalała. Znajdowali się w prywatnych komnatach Błękitnego Zamku. Neysa była chwilowo nieobecna; pilnowała, by Clef dotarł bezpiecznie do Ludzi Kurhanu. Wilki Kurrelgyre’a polowały w okolicach zamku, pilnując go przy okazji. Na razie jednak żaden wrogi czyn nie zakłócił spokoju królestwa.

— Rozumiem, co dla ciebie znaczy zemsta — ciągnęła Błękitna Pani. — I z chęcią zobaczyłabym mego pana pomszczonego; nie jestem wcale łagodniejsza od ciebie. A jednak nie podoba mi się to. Jest coś, o czym nie masz pojęcia.

— Mam nadzieję, że nie będziemy się znowu kłócić — zaniepokoił się Stile. — Choć bardzo pragnę twej przychylności, o czym zresztą dobrze wiesz, to jednak nie pozwolę odwieść się od…

— Spór wydaje mi się nieunikniony — przerwała Błękitna Pani — ale inny od poprzednich. Wstyd mi, że wcześniej nadużyłam twej cierpliwości. Obiecałam pomóc ci w twych usiłowaniach i nie złamię danego słowa. Wcale nie podoba mi się rola obrońcy wroga, lecz muszę ci wyjawić, że zostałeś wprowadzony w błąd.

— To nie Czerwona Adeptka jest moim wrogiem? — spytał nagle zaniepokojony Stile.

— Zapomnij choć na chwilę o Czerwonej Adeptce — krzyknęła. — To dotyczy nas.

— Czy obraziłem cię w jakiś sposób? Wybacz, proszę. Są w tym świecie pewne zwyczaje, których jeszcze…

— Nie przepraszaj mnie! To ja cię skrzywdziłam!

— Nie sądzę, byś była do tego zdolna, pani — Stile pokręcił głową.

— Słuchaj mnie! — Jej błękitne oczy rozbłysły nagle, aż pojaśniało w komnacie. — Muszę ci to powiedzieć. — Odetchnęła głęboko. — Wiedz, że nigdy przedtem, zanim ty nie pojawiłeś się w Błękitnym Królestwie, nie skłamałam.

Stile dotąd nie traktował całej tej sprawy poważnie.

— Wiesz przecież, że nie toleruję w królestwie kłamstwa. Jestem pod tym względem wiernym odbiciem mego sobowtóra. Dlaczego mnie okłamałaś? Co ci zrobiłem?

— To dlatego — Błękitna Pani mówiła z trudem — że okłamałam najpierw sama siebie. Nie chciałam dostrzec prawdy. — wyszeptała, a w jej oczach zabłysły łzy.

Stile pragnął objąć ją, pocieszyć, lecz stał sztywno jak najdalej od pani. Nie miał prawa jej obejmować, bez względu na to, co zrobiła. Wspomniał jednak, jak sam wzbraniał się przed uznaniem Clefa za właściwego depozytariusza Fletu, i pomyślał, że może Pani broni się przed ujawnieniem podobnie bolesnej rewelacji. Nie było to kłamstwo, które potępiłby bezwzględnie.

— Pani, muszę to wiedzieć. Co to za kłamstwo?

Kiedyś okłamała go kobieta, bardziej z litości niż gniewu. Kłamstwo to złamało mu serce i odmieniło jego życie. A jednak patrząc teraz w przeszłość, nie potrafił jej tak bardzo winić, gdyż jednocześnie zaznajomiła go z muzyką. Błękitna Pani miała wyższą pozycję niż niewolnica i jej kłamstwo mogło przysporzyć więcej szkód. Wiedział, że nie zrobiła tego dla kaprysu.

Wstała i odwróciła się od niego, zawstydzona.

— Kiedy powiedziałam… kiedy mówiłam ci… — Nie mogła dokończyć.

Stile przypomniał sobie, jak Sheen próbowała początkowo ukryć przed nim swą tożsamość. Zmusił ją do jej ujawnienia i potem tego żałował. Związek z Sheen doprowadził go do Phaze, jeszcze raz zmieniając w zasadniczy sposób jego życie.

Wydawało się, że wszystkie ważne wydarzenia i kryzysy w jego życiu związane są z kłamstwami kobiet.

— Taki jesteś podobny do mego pana! — wyrwało się z ust Błękitnej Pani, ramiona jej drżały.

— To nie przypadek, pani. — Stile uśmiechnął się ponuro. Przypomniał sobie, jak podobna była do niej Bluette, jej protoński sobowtór. Czy zdołała umknąć łapom robota? Stile nie miał odwagi tego sprawdzać. Martwa Bluette byłaby dla niego wyrzutem sumienia. A żywa? Jak miałby się do niej odnosić — pułapka, w którą wpadła, została przecież zastawiona na niego!

— Kiedy powiedziałam… — Błękitna Pani zamilkła na chwilę, a potem zmusiła się do mówienia — że cię nie kocham.

Stile poczuł się tak jak wtedy, gdy ogłoszono go zwycięzcą konkursu gry na harmonijce. Czyżby źle usłyszał lub wziął życzenie za rzeczywistość?

— Kochasz przecież swego pana, prawdziwego Błękitnego Adepta, do którego ja jestem tylko podobny. Zawsze o tym wiedziałem.

— Ciebie — odparła. — Ciebie… ciebie.

Wspominała mu kiedyś o zwyczajach miłości, lecz zrozumiałby, nawet gdyby tego nie zrobiła. Powietrze zadrżało, zafalowały zasłony w oknach, a leciutki podmuch wiatru zmierzwił mu włosy. Przez chwilę pokój jarzył się błękitem. Potem wszystko przygasło i stało się takie jak przedtem.

Z wyjątkiem kłamstwa, które zostało unicestwione. Gdyż takie właśnie fale przebiegały przez magiczny świat Phaze za każdym razem, gdy wypowiedziana została najgłębsza prawda. Błękitna Pani wyznała miłość… jemu właśnie.

Stile nie wiedział, jak ma się zachować. Był przecież głęboko przekonany, że uczucie Pani przyjdzie mu zdobywać przez wiele łat, o ile w ogóle uda mu się to kiedykolwiek. Znał najbardziej naturalną odpowiedź na takie wyznanie, lecz nie mógł się na nią odważyć.

Pani, wyjawiwszy prawdę, zapragnęła wyjaśnić mu wszystko.

— Kiedy dzięki magii udowodniłeś swoją tożsamość, a ja ujrzałam, jak bardzo kochają cię zwierzęta, poczułam się tak, jakby moje serce było oblężoną twierdzą. Sądziłam, że albo będziesz podobny do golema — drewniany, martwy, odrażający, albo też użyjesz magii, by, jak to sugerowała Żółta Wiedźma, uczynić mnie powolną twoim pragnieniom.

— Nie, tylko nie to! — zaprotestował Stile. — Jesteś przecież wdową!

— I zawsze starałeś się zapewnić mi bezpieczeństwo, czy to przy pomocy Hulka, Neysy i wilków, czy też magicznych wywarów. Tak czynił mój pan.

— Ależ oczywiście! Pani Błękitnego Królestwa zawsze musi być otoczona opieką!

— Czy mógłbyś zamilknąć choć na chwilę?! — zakrzyknęła — Próbuję wyjaśnić ci, dlaczego cię pokochałam. Mógłbyś przynajmniej dać mi skończyć.

Stile, nie mając innego wyjścia, zamilkł.

— Trzy cechy wyróżniały mego pana — ciągnęła. — Był najlepszym jeźdźcem na Phaze… i ty także. Był najsilniejszym z Adeptów… ty też. I wreszcie jego uczciwość była absolutna… tak jak twoja. A nawet… choć długo nie chciałam tego przyznać, lecz nie będę więcej kłamać… sądzę, że w pewien sposób jesteś od niego lepszy.

— Pani…

— Nie prześladuj mnie więcej tą skromnością! — krzyknęła i Stile znowu posłusznie zamilkł.

— Nigdy pan mój nie dosiadł jednorożca — rzekła. — Nigdy nie zaczarował całego ich stada tak, by przysięgły mu przyjaźń. Nigdy nie zdobył lojalności wilczej watahy. Myślę, że mógłby tego dokonać, gdyby chciał, ale on nigdy nie próbował. A więc był mniej wart niż ty, gdyż mniej zadawał sobie trudu. Mógł zawsze polegać na magii; może dlatego nie był tak ambitny. A ty… ty jesteś tym, kim on mógłby być. I ja… kocham tego, którym on mógłby być.

Stile znowu spróbował coś powiedzieć, lecz powstrzymała go ostrym spojrzeniem. — Kiedy przysięgałeś Neysie przyjaźń, to siła twego zaklęcia była tak wielka, że ogarnęła nas wszystkich. To magia pokonała mnie i w tej samej chwili zrozumiałam, że nigdy więcej nie zdołam ci się sprzeciwić. Obdarzyłam Neysę tym samym uczuciem co ty, i tak już zostało. Nie wyrzekłabym się go, nawet gdybym mogła. Neysa zawsze będzie moją przyjaciółką, gotowa jestem oddać za nią życie i honor. Wiem jednak, że to nie z powodu jej zalet, choć ma ich tak wiele, narodziła się nasza przyjaźń. To siła twego zaklęcia, któremu nic na tym świecie nie może dorównać. Kocham Neysę, a ona — ciebie i przez to ja też muszę darzyć cię miłością.

Ponownie Stile chciał jej przerwać i znów mu to udaremniła.

— Mówię ci to, by udowodnić, że wiem, jak bardzo podziałała na mnie twoja magia. Z pewnością jednak moja miłość zrodziła się nie tylko pod jej wpływem. Kocham cię po części dlatego, że doświadczyłam głębi twego uczucia do Neysy, a trudno jest odrzucić uczucie o takiej sile. Umiesz kochać, Adepcie, i dlatego wart jesteś miłości. Lecz ja kocham cię zbyt gorąco, by można to było złożyć tylko na karb magii.

Umilkła i tym razem Stile okazał tyle przytomności umysłu, by się nie odzywać.

— Kiedy zabrałeś mnie ze sobą na poszukiwania Ludzi Kurhanu — mówiła — i gdy Sidhowie igrali z naszym losem, a ty tańczyłeś z małą czarodziejką, cierpiałam męki zazdrości. A kiedy zatańczyłeś ze mną, tak jak robił to mój pan… — Zamilkła i przeszła się po pokoju. — Byłam głupia. Sądziłam, że potrafię odrzucić twoje prośby, lecz kiedy usłyszałam, jak grasz na magicznym flecie… O panie mój, cóż to była za muzyka! Nie słyszałam takiej od czasu, gdy po raz pierwszy starałeś się o mnie. Odszedłeś, by walczyć z okropnym Robalem, a ja przeklinałam sama siebie za okazane ci okrucieństwo i przysięgałam, że wynagrodzę ci to, jeśli tylko powrócisz żywy. A jednak, kiedy wróciłeś, stwardniało me serce i powtarzałam sobie, iż to być nie może. Kłamstwo było we mnie samej, a ja nie potrafiłam go odrzucić. I w czasie Rożcolimpiady, gdy tak ochoczo broniłeś mnie przed obelgami Żółtej… cóż, jestem kobietą, jestem słaba… moje serce wezbrało wdzięcznością i wstydem. I nie mogłam powstrzymać się, musiałam usłyszeć jeszcze raz, jak grasz, więc zdradziłam twą tajemnicę Żółtej. Patrzyłam potem, jak o mało co nie zginąłeś w pojedynku z Ogierem. Mimo to nadal postępowałam niemądrze, tak jak powiedziała to Żółta. A wreszcie, gdy przyszedłeś do mnie po utracie przyjaciela i odniesionej porażce w grze… jakże pragnęłam pocieszyć cię z całego serca, lecz kłamstwo leżało między nami jak cuchnący trup, zmieniając w drwinę to, co mogło być takie piękne, zwiększając twe cierpienia, sprawiając, że stałam się jako przekupka. A jednak ty potrafiłeś znaleźć właściwą drogę, dokładnie tak, jak on by to zrobił, i zrozumiałam, że jestem zgubiona. Przestraszyłam się, że zginiesz, zanim będę miała okazję prosić cię o wybaczenie, na które nie zasłużyłam…

— Wybaczam ci to kłamstwo! — zawołał Stile i znowu powietrze wokół nich zafalowało, zadrżały sprzęty w komnacie, a wiatr poruszył warkocze Błękitnej Pani.

Znowu odwróciła się od niego, jakby zawstydzona tym, co musiała powiedzieć.

— Kiedy pierwszy Błękitny Adept starał się o moją rękę, byłam jeszcze głupią dziewczyną: Nie potrafiłam traktować go zupełnie poważnie, gdyż dla mego niedoświadczonego oka zbyt przypominał dziecko lub kogoś z Małego Ludu. Nawet gdy zostałam jego żoną, nie kochałam go tak, jak powinnam. Kiedy dowiedziałam się o wróżbie mówiącej, że nie będę miała z nim dziecka, bolałam bardziej nad moją stratą niż nad jego. Przez lata ociągałam się i powoli uczyłam się kochać go naprawdę; dopiero gdy zginął, pojęłam, jak głęboka stała się moja miłość. Jakaż byłam niemądra. Dopiero gdy odszedł, zatraciłam się w miłości. Przysięgłam, gdy już było za późno, że nigdy więcej nie postąpię tak głupio. A jednak potraktowałam ciebie tak samo jak jego. Teraz odchodzisz, może idziesz na śmierć i nie mogę już dłużej oszukiwać — ani siebie, ani ciebie. Zanim zginiesz, musisz najpierw poznać moją miłość. I to właśnie chciałam ci powiedzieć.

Dopiero teraz pozwoliła mu mówić. Stile nie wątpił w jej szczerość. Kochał ją i oboje świetnie o tym wiedzieli, lecz nie był pewien, czy chce takiej właśnie miłości.

— W jaki sposób zginął twój pan? — spytał.

Nawet jeśli uważała, że pytanie to nie ma teraz znaczenia, to nic nie dała po sobie poznać. — Podczas nieobecności mego pana zjawił się w zamku golem podobny do niego jak dwie krople wody. Na początku myślałam, że to Błękitny Adept, lecz prędko poznałam moją pomyłkę. „Przynoszę Błękitnemu amulet”, powiedział golem i dał mi posążek demona na łańcuszku, taki, jakiego używają podróżujący między światami, by stworzyć iluzję ubrania, którego nie mają.

— Spotkałem jednego z nich! — wykrzyknął Stile. — Kiedy wypowiedziałem zaklęcie, demon usiłował udusić mnie łańcuszkiem.

— Tak właśnie się stało — potwierdziła ze smutkiem. — A ja w mej niewinności przekazałam amulet memu panu, który sądził, że zawiera on wiadomość, może podziękowanie za oddaną przysługę. Prosiłam, by uruchamiał go ostrożnie, na wypadek gdyby kryło się w nim jakieś niebezpieczeństwo, lecz nie posłuchał mnie. Założył go na szyję i… — Nie mogła dalej mówić.

— I amulet zadusił go, zanim zdołał wypowiedzieć osłaniające go zaklęcie — dokończył Stile. — Magię przyzwyczaił się zwalczać magią, a tym razem nie mógł. Gdyby użył siły fizycznej…

— Nie potrafię wskrzesić martwego — łkała Pani. — Nie mogłam też pozwolić, by rozeszła się wieść o jego śmierci; zaszkodziłoby to królestwu. Ten odrażający golem zajął jego miejsce, a ja musiałam z nim współpracować…

A więc znowu Stile nie dowiedział się niczego o motywie zbrodni. Czerwona Adeptka zamówiła u Brązowego Adepta golema i użyła go, bez wiedzy jego twórcy, do złych celów. Może nawet spowodowała śmierć poprzedniego Brązowego Adepta, by uniemożliwić mu interwencję, pozostawiając na jego miejscu niedoświadczone dziecko. Sam golem nie mógł popełnić morderstwa; nie do tego został stworzony. Brązowy sądził pewnie, że jego twór będzie służyć jako sobowtór Błękitnego, gdy ten zechce ukryć swą nieobecność w zamku lub nie będzie czuć się na tyle dobrze, by występować publicznie. Taką samą rolę spełniał podobny do Stile’a robot na Protonie.

— To przekleństwo bezpłodności… o co tu chodzi?

— Kiedy wyszłam za Błękitnego, odwiedziłam Wyrocznię, by dowiedzieć się, ile będę miała dzieci; dla próżnej dziewczęcej ciekawości zmarnowałam moje jedyne pytanie. Wyrocznia odparła: „Z pierwszym nic, z drugim syna”. Nie zrozumiałam sensu tych słów, dopóki nie zginął mój pan. Będę miała dzieci, lecz nie z moim pierwszym mężem. Och, pojęłam to, ale nie przyszło mi do głowy, że nie jest to przekleństwo bezpłodności, lecz zapowiedź rychłej śmierci. Sądziłam, że on nie może mieć dzieci… — Znowu załkała, lecz opanowała się szybko. — Teraz ty jesteś moim drugim mężem i zanim zginiesz, szukając zemsty, musisz dać mi syna! — dokończyła pełnym determinacji tonem.

— Mój syn nie będzie wychowywany przez wdowę! — odparł Stile.

Pani w końcu spojrzała mu w twarz.

— Kocham cię. Wyznałam ci to w końcu. Nie karz mnie swoją odmową. Muszę choć tyle od ciebie dostać.

Umysł Stile’a nie przestawał pracować. Kochał Błękitną Panią, lecz to jej niespodziewane wyznanie miłości było zbyt nagłe, by umiał na nie odpowiedzieć. Będzie gotów dopiero po przemyśleniu pewnych spraw; w tej chwili wszystko to wydało mu się zbyt nieoczekiwanym zrządzeniem losu. Bał się trochę, że dar ten może mu być odebrany równie nagle, jak został ofiarowany, i pragnął się przed tym zabezpieczyć. Miłość go już nie zaślepiała, cierpienie nauczyło ostrożności. Tak więc rozglądał się teraz w poszukiwaniu pułapek. Nie wątpił w szczerość Pani i bardzo jej pragnął, ale nie ufał magicznym zrządzeniom losu.

— Wyrocznia zawsze mówi prawdę.

— Tak. — Spojrzała na niego pytająco. Nie zachowywał się tak, jak się tego spodziewała, wnosząc z dotychczasowych swoich doświadczeń z nimi oboma.

— A więc nie umrę, zanim nie dam ci syna. Pozwól więc, że wstrzymam się z tym, dopóki nie rozprawię się z Czerwoną Adeptką, bym miał szansę i na dziecko, i na życie z tobą.

Jej piękna twarz rozjaśniła się zrozumieniem.

— Tak! Musisz przeżyć! Jeśli nie zniknie niebezpieczeństwo wiszące nad twym życiem, nie ma nawet cienia gwarancji, że przeżyjesz choć jeden dzień po narodzinach dziecka.

To była pułapka, którą zastawił nań los, czyniąc ich związek potencjalnie krótkim. Nie zmiana jej uczuć, lecz jego śmierć. Chwila namysłu uratowała mu pewnie życie.

Błękitnej Pani też coś przyszło do głowy.

— Ale ty przecież nie jesteś moim mężem. Jeśli będziesz się opierał, może się zdarzyć, że inny mężczyzna… jakież obrzydzenie budzi we mnie ta myśl!… ożeni się ze mną i da mi syna. To musisz być ty, nie chcę nikogo innego, więc…

Jakżeż los chciał go oszukać! Niewiele brakowało, a Stile wpadłby w pułapkę.

— Jest na to rozwiązanie — odparł. Ujął jej dłonie w swe ręce. — Pani Błękitnego Królestwa, błagam cię, zostań moją żoną.

— Nie powiedziałeś, że mnie kochasz — poskarżyła się.

— Wszystko we właściwym czasie.

Nie mogła mu się więcej sprzeciwiać.

— Oddaję ci moją rękę i serce — rzekła z promiennym uśmiechem.

Wyszli na zewnątrz. Neysa wróciła właśnie, wypełniwszy swą misję i wyraźnie przeczuwała, co się dzieje.

— Przyjaciółko — zwrócił się do niej Stile. — Poprosiłem Panią o rękę i zostałem przyjęty. Czy zechcesz zostać świadkiem naszych zaślubin?

Neysa zagrała pojedynczą nutę. Prawie natychmiast zgromadziła się wokół niej wataha wilków; zwierzęta przybywały ze wszystkich stron. Kurrelgyre przemienił się w człowieka.

— Klacz mówi, że zdobyłeś wreszcie Panią! — zawołał. — Gratuluję!

Stile po raz kolejny zdumiał się, jak wiele treści potrafi zawrzeć jednorożec w jednym tylko dźwięku. Wilki uformowały krąg, Kurrelgyre stał naprzeciwko narzeczonych, a Neysa, w swej naturalnej postaci, pomiędzy nimi. Nikt nie mógł mieć wątpliwości co do sensu tej ceremonii.

— Mocą władzy danej mi jako przywódcy watahy rozpoczynam ceremonię zaślubin — ogłosił Kurrelgyre. — Neyso, czy gotowa jesteś świadczyć, jako przyjaciel obu stron, że ten oto mężczyzna i ta kobieta chcą dobrowolnie i bez przymusu zawrzeć małżeństwo? — Neysa parsknęła melodyjnie. — Ta suka… to znaczy, ta kobieta — poprawił się wilkołak; Błękitna Pani uśmiechnęła się, wiedziała, że słowo „suka” nie jest w ustach wilka obraźliwe. Neysa potakująco zagrała na rogu.

— Wilki i suki mej watahy, czy możecie zaświadczyć, że związek został zawarty zgodnie z prawem? — spytał się retorycznie Kurrelgyre.

Odpowiedział mu ogólny pomruk zgody, przerywany tylko kilkoma pełnymi podniecenia poszczekiwaniami. Wilki świetnie się bawiły.

— A więc ogłaszam was teraz mężem i suką… hę, żoną. — stwierdził uroczyście Kurrelgyre. Neysa, która stała między nimi, cofnęła się o krok.

Stile i Pani zwrócili się ku sobie. Przez chwilę Stile trzymał ją na odległość wyciągniętych ramion. Miała na sobie swoją codzienną, niebieską sukienkę, lecz dla niego była najcudowniejszą istotą, o jakiej mógł zamarzyć. — Ciebie… ciebie… ciebie — powiedział. A potem ją pocałował.

Otoczyło ich migotanie przysięgi, jak wiatr przemknęło przez królestwo, poruszając sierścią zwierząt i barwiąc trawę na wszystkie kolory tęczy. Przez chwilę, która wydawała się wiecznością, obejmował ją, a kiedy uwolnił ją z uścisku, odziana była w jasnoniebieską suknię ślubną, jaśniejącą magicznym blaskiem.

— A teraz muszę udać się na poszukiwanie Czerwonej Adeptki — oznajmił Stile, gdy ceremonia została zakończona.

I wilki, i Neysa byli wyraźnie zdziwieni. Rozległy się pomruki i piski zaskoczenia, a Neysa odegrała na rogu całą wiązankę melodii.

— Chyba nie teraz! — zaprotestował Kurrelgyre. — Może jutro…

— Natychmiast — odparł Stile, wskakując na grzbiet Neysy. — Spotkamy się wkrótce, żono.

— Wkrótce — zgodziła się z uśmiechem.

Neysa, reagując na jego nie wypowiedziane polecenie, pokłusowała na wschód, ku Czerwonemu Królestwu.

Kiedy oddalili się już od zamku, zagrała na rogu pytającą nutę. Stile rozjaśnił się.

— Skoro jesteś gotowa wydobyć ze mnie odpowiedź nawet przy pomocy ostrza twego rogu, nie mogę milczeć. Wyrocznia powiedziała Pani: „Z pierwszym nic, z drugim syn”. To ja jestem tym drugim mężem i…

Neysa zaśmiała się melodyjnie. Od razu zrozumiała wszystko. Ilu Adeptów potrafiłoby zdobyć zapewnienie Wyroczni, że przeżyje śmiertelny pojedynek, by spłodzić syna? Stile sprytnie zmusił wróżbę, by pracowała na jego korzyść.

Podczas długich godzin jazdy Stile skoncentrował się na wymyślaniu zaklęć. Potrzebował najrozmaitszych: zaczepnych i obronnych. Wiedział, że przeżyje to spotkanie, lecz nie miał gwarancji zwycięstwa. Mógł zostać okaleczony, stracić wzrok; co z tego, że spłodziłby syna, skoro nie mógłby żyć pełnią życia. Proroctwa Wyroczni często były niejasne i Stile musiał strzec się ukrytych w nich pułapek, których nie udało mu się przewidzieć. Rozumiał zresztą dobrze, dlaczego proroctwa mogły wprowadzać w błąd. Osoba, której przepowiedziano w określonym miejscu i czasie śmierć, będzie starała się ze wszystkich sił uniknąć tej sytuacji, a więc jasno wyrażone proroctwo mogło samo się zneutralizować. Niemożliwa była jednocześnie i całkowita jasność, i stuprocentowa dokładność. Zresztą zagrożenie nie musi być wcale jednoznacznie określone; człowiek może umrzeć na wiele różnych sposobów i przeżyć za cenę gorszą od śmierci. Wypowiedzi Wyroczni musiały być krótkie i zawierać w sobie wszystkie te możliwości, a więc z natury rzeczy nie mogły być jednoznaczne. Tak więc Stile zamierzał walczyć o jak najkorzystniejszą interpretację tego szczególnego proroctwa. Wyrocznia nie powiedziała przecież wprost, jaki będzie jego los; zdefiniowała tylko ogólnie możliwe parametry. Interpretacja stanowiła o istocie wróżby.

„Niech czar umyka, w piekle znika”, pomyślał, starając się przy tym niczego sobie nie wyobrażać. Czy podziała to na amulet? Powinno, jeśli tylko wypowie słowa z właściwą mocą. Jak mógł wnioskować ze swego dość ograniczonego doświadczenia, amulet był zestalonym zaklęciem, uśpionym do chwili uruchomienia go. Niektóre z talizmanów, jak te leczące lub zastępujące odzież, działały powoli i ich efekt był długotrwały. Inne, takie jak duszący demon, osiągały całą swą moc w kilka sekund. Najważniejsze, żeby miał wystarczająco dużo czasu do zaśpiewania wcześniej przygotowanego kontrzaklęcia. Może powinien przygotować sobie kilka łatwych wariantów, które nie będą co prawda miały pełnej mocy, lecz w sytuacji podbramkowej wystarczą. „Zaklęcie znika, szybko umyka. Zamień zaklęcie w rąk klaśnięcie. Zaklęcie umyka, wraca muzyka. Groźne czary, efekt mały”. Jako poezja bardzo to było nieudolne, lecz tak działała jego magia. Prawdziwa poezja, w której forma, styl i znaczenie były ważniejsze od rymu czy rytmu, wymagała czasu, a Stile nie był pewien, ile go będzie miał. Z pewnością lepsze wiersze przynosiły silniejszy efekt — Stile uważał słowa swojej przysięgi przyjaźni z Neysą za trochę zgrabniejsze od zwykłej rymowanki — lecz w normalnych sytuacjach nie potrzebował aż takiej mocy. Zajął się więc wymyślaniem prościutkich wierszyków, próbując przygotować się na każdą okoliczność.

Minęli opustoszałe teraz tereny Rożcolimpiady.

— Byłaś wspaniała, Neyso — wyszeptał Stile. — Przyniosłaś zaszczyt swemu stadu.

Neysa parsknęła z zadowoleniem. Nie zwycięstwo było dla niej ważne, lecz zdobycie prawa do występowania w zawodach.

Przed nocą zbliżyli się do Czerwonego Królestwa. Stile zaczął rozglądać się za miejscem na biwak; nie chciał walczyć po ciemku. Tyle było jeszcze do przemyślenia. Mógł oczywiście wyczarować dla nich jakieś schronienie, lecz na razie nie chciał używać magii. Czerwona Adeptka mogła wyczuć obecność magicznej mocy w pobliżu, a Stile wolał sprawić swym przybyciem jak największą niespodziankę.

Neysa wybrała już miejsce. Zatrzymała się przed ogromną jaskinią i zagrała na rogu. Z ciemności wyleciały nietoperze i otoczyły gości. W chwilę potem opadły na ziemię, zamieniając się w mężczyzn i kobiety.

— Wampiry! — wykrzyknął Stile. — Nie miałem pojęcia, że tu mieszkają! — Lecz Neysa dobrze o tym wiedziała; jeszcze jeden powód, dla którego jej obecność była tak użyteczna.

Jeden z wampirów podszedł do nich. Był do Vodlevile, który rozmawiał już ze Stile’em w czasie Rożcolimpiady.

— Witaj, Adepcie! Co słychać u mego przyjaciela, Hulka?

Niewłaściwe pytanie!

— Niestety, został zamordowany na Protonie — odparł Stile. — Czerwona Adeptka zapłaci mi za to.

— Zabity? — zdziwił się zszokowany wampir. — A tak niedawno go widziałem! To był najmilszy ze znanych mi olbrzymów.

— To prawda — zgodził się Stile. — Czerwona zabiła go, nie mogąc mnie dosięgnąć.

Vodlevile zmarszczył brwi i lekko obnażył kły.

— Zawsze żyliśmy z Czerwoną w pokoju. Nigdy nam nie pomagała, ale też i nigdy nie przeszkadzała. Nie odważyłem się prosić ją o amulet dla mego syna, gdyż bałem się, że zażąda jego jako zapłatę. Niespecjalnie szanujemy Adeptów. Ty jesteś pierwszym, który udzielił nam pomocy. A dzięki tobie, również Żółta. — Uniósł dłoń i spłynął na nią mały nietoperz. — Mój syn — oznajmił z dumą Vodlevile.

— Jestem szczęśliwy — Stile skinął głową — że moja pomoc odniosła skutek. Czy możemy zostać tu na noc?

— Oczywiście. Wszystko, co mamy, jest do waszej dyspozycji. Czy zechcesz przyłączyć się do naszej wieczornej uczty?

— Nie chcę was obrazić, ale wolałbym nie. Wasze zwyczaje odmienne są od moich, a ta noc to noc moich zaślubin, którą muszę spędzić sam. Nie chciałbym też popsuć waszych stosunków z Adeptką, gdyby udało jej się przetrwać nasze spotkanie; lepiej, by nie wiedziano, gdzie nocowałem.

— Noc poślubna… samemu! Masz rację, nasze tradycje różnią się od waszych! Uszanujemy twoje pragnienie samotności. Bądź pewien, że nikt nie zakłóci twego spokoju.

W ten sposób Stile znalazł się w ciepłej jaskini strzeżonej przez krwiożercę wampiry. Czuł się tu zupełnie bezpiecznie; niewiele stworzeń usiłowałoby zbliżyć się do niego w obawie przed wysysającymi krew nietoperzami.

Neysa przyniosła mu trochę owoców i wyszła, by się paść. Nocą potrafiła jednocześnie i jeść, i spać. Stile’owi nie udało się do końca zrozumieć, jak to robi, lecz zdążył się już do tego przyzwyczaić.

Ułożył się do snu, czując straszliwą samotność. Naraz zobaczył małego nietoperza, który wleciał do jaskini. Stworzenie wyglądało tak, jakby starało się ukryć kierunek swego lotu. W chwilę potem wampir zamienił się w sześcioletniego chłopca.

— Adepcie, nie powinienem ci przeszkadzać, ale czy moglibyśmy przez chwilę porozmawiać? — spytał nieśmiało.

— To ty zostałeś wyleczony wywarem Żółtej? — domyślił się Stile. — Witaj, miło mi będzie z tobą pogawędzić.

Chłopiec uśmiechnął się z wdzięcznością.

— Ojciec wyrzuciłby mnie z gniazda, gdyby się dowiedział o mojej wizycie. Bardzo proszę, nie mów mu o tym.

— Ani słowa — obiecał Stile. Dzieci zawsze traktowały poważniej groźby kary niż wszystkie zakazy i nakazy, jakich nie szczędzili im dorośli. — Cieszę się, że możesz już latać.

— To dzięki wywarowi Żółtej, ale ojciec mówi, że dała go tylko na twoją prośbę. Jestem ci winien…

— Nic — szybko wtrącił Stile. — Twój ojciec spłacił wszystkie długi, jakie moglibyście mieć u mnie. Pomógł mi zmierzyć się z Ogierem.

— A jednak przegrałeś — zauważył chłopiec. — A więc jego pomoc nie była wystarczająca.

— Raczej moje umiejętności — stwierdził Stile. — Chciałem tylko, by pojedynek był równy i nie przyniósł żadnemu z nas hańby. I to się udało. Jednorożec był po prostu lepszy.

Chłopiec miał pewne kłopoty ze zrozumieniem.

— Koszałki-opałki, jak powiada mój ojciec. Uważa, że zawsze dajesz więcej, niż może być ci zwrócone, i wychodzisz na tym lepiej, niż można by przypuszczać. Czy to ma sens?

— Żadnego — odparł pogodnie Stile.

— W każdym razie czuję się wobec ciebie zobowiązany, gdyż pomogłeś mi osiągnąć pełnię życia. Nie wiem tylko, co mógłbym dla ciebie zrobić.

— Nic nie musisz! — przekonywał go Stile, ale zobaczył, że chłopcu zbiera się na płacz. Mały wampir podchodził do życia bardzo poważnie i chciał spłacać swoje długi. — No, chyba że… — Stile szybko starał się coś wykombinować. — Jest wiele rzeczy, których nie znam, a jestem ich ciekaw. Gdybyś zauważył coś interesującego i zawiadomił mnie o tym… Może chore zwierzę, które mógłbym uleczyć, albo coś ładnego, co mógłbym podarować mojej Pani. — Uśmiechnął się smutno do wspomnień. — Z jakąż radością przyniósłbym mej ukochanej jakiś prezent!

Oczy chłopca pojaśniały, błysnęły małe, wampirze ząbki.

— Rozejrzę się, Adepcie! — zawołał uszczęśliwiony. — Coś ważnego, coś miłego! — Przekształcił się w nietoperza i wyfrunął z jaskini.

Stile, zadowolony, ułożył się z powrotem do snu. Mały nietoperz spędzi kilka przyjemnych chwil na poszukiwaniach, a potem zapomni o całej tej sprawie w natłoku innych wrażeń.

Rano Stile pożegnał się z kolonią wampirów.

— Spróbuj nas zrozumieć — przepraszał go Vodlevile. — Nie mamy odwagi towarzyszyć ci do Czerwonego Zamku lub zbyt jawnie pomagać ci w twej misji. Gdyby Adeptka dowiedziała się, że wystąpiliśmy przeciwko niej…

— Rozumiem was — odparł Stile. — To nie wasza wojna.

— Raczej nie. Gdy jednak wspominam olbrzyma…

— Wstrzymaj się na razie. Hulk zostanie pomszczony.

Vodlevile wyglądał na zaskoczonego, lecz nic nie powiedział. Stile dosiadł Neysy, która wyglądała na wypoczętą i najedzoną, i pokłusowali na południe, w stronę Czerwonego Królestwa.

Zamek wyglądał dziwacznie. Wznosił się na szczycie miniaturowej góry; wąska ścieżka okrążała ją serpentyną, doprowadzając do niewielkiego otworu, który był głównym wejściem. Był to niewątpliwie dom Adepta; otaczało go słabo migoczące światło, podobnie jak kopuły na Protonie.

Magiczna kopuła? Oczywiście! Zamek zbudowany został na pewno tak, że przez jego środek biegła zasłona i Adeptka mogła swobodnie — i nie będąc obserwowaną — przechodzić z jednej strony na drugą i czynić zło w obu światach. To wiele tłumaczyło. Błękitne Królestwo nie leżało w miejscu, gdzie przechodziła zasłona, gdyż Błękitny Adept nie mógł przez nią przejść.

Okrążyli budowlę. Rzeczywiście, Stile wypatrzył zasłonę. Chcąc zdobyć pewność, przeniósł się na drugą stronę. Oczywiście — ten sam zamek, tylko że otoczony polem siłowym. Wrócił na Phaze. — To bardzo skomplikowana sytuacja — poinformował Neysę. — Adeptka od lat działa w obu światach.

Jednorożec parsknął. Nie podobało mu się to. Neysa nie mogła przechodzić przez zasłonę, pewnie dlatego, że była stworzeniem magicznym, a więc nie mogła ochraniać go w tym drugim świecie.

— W porządku — zadecydował Stile. — Zabiła mnie podstępem, ja zrobię to jawnie. — Zaśpiewał półgłosem: — Muzyko graj, megafon mi daj. — I w jego ręku pojawił się piękny, duży megafon. Oczywiście, nie miał zewnętrznego źródła energii, bo magia tak nie działa, lecz Stile był pewien, że urządzenie się sprawdzi.

Ale najpierw środki ostrożności.

Miecz i zbroja, zguba twoja. — I nagle Stile przyodziany został w mocną, lekką, metalową zbroję, a u pasa kołysał mu się nieduży, ostry, stalowy miecz w pochwie. Platynowy Flet byłby oczywiście lepszy, ale na to nie było szansy. Musi mu wystarczyć zwykła broń.

Uniósł megafon.

— Błękitny Adept wyzywa Czerwoną Adeptkę na pojedynek. — Dźwięk był wprost ogłuszający; nie można go było nie usłyszeć.

Jednak z Czerwonego Zamku nie nadeszła żadna odpowiedź. Stile raz za razem powtarzał swoje wyzwanie — bezskutecznie.

— A więc wyciągniemy lwa z legowiska — zadecydował niezbyt tym zdziwiony Stile. Spodziewał się najgorszych pułapek.

Neysa nie wyglądała na zachwyconą, lecz dzielnie pomaszerowała naprzód. Nagle przyszło mu do głowy, że może potrzebować czegoś solidniejszego niż zbroja. Przypuśćmy, że jakieś potwory zaczną obrzucać go głazami albo włóczniami? Musiał zabezpieczyć się również przed niemagicznymi atakami.

Pociski nie trafiajcie, do źródła zawracajcie. — Powinno go to obronić przed podobnego rodzaju niespodziankami. Nie był pewien, jaki zasięg mają zaklęcia, zwłaszcza we wrogim środowisku obcej magii, ale jeszcze jeden środek ostrożności z pewnością nie zaszkodzi. Nie zniweczy tym czarów Czerwonej, lecz i tak ograniczały się one tylko do amuletów. A więc jest szansa na uczciwą walkę; o nic innego nie prosił. Uczciwa walka, tak by mógł bez skrupułów zabić Czerwoną Adeptkę.

Neysa pięła się wijącą ścieżką w górę. Nikt ich nie atakował. Stile czuł niepokój; wolałby już jakieś oznaki jawnego oporu. Spokój mógł oznaczać, że nikogo nie ma w domu, lub też, że zastawiono na niego pułapkę.

Pułapka! Taka jak ta, w której przynętą była Bluette? Dziewczyna nic oczywiście nie wiedziała; została w okrutny sposób wykorzystana. Stile miał nadzieję, że udało jej się uciec, choć wiedział, że nie ma tam czego szukać. Był mężem Błękitnej Pani i związek z Bluette nie miałby żadnej przyszłości. Rósł w nim jednocześnie gniew wywołany straszliwym losem Hulka i Stile z trudem tłumił go w sobie. Hulk, zupełnie niezaangażowany w ten spór, został przez Stile’a wysłany na śmierć. Czy ta krzywda zostanie kiedykolwiek naprawiona?

Złowroga działalność Czerwonej Adeptki przysporzyła mu całego szeregu głębokich duchowych ran; nie pozwoli sobie teraz na rozpamiętywanie swych strat. Przysięga zemsty obejmowała je wszystkie. Kiedy Czerwona zginie, przyjdzie czas opłakiwania i żałoby. Teraz nie mógł sobie pozwolić na rozpacz, czy też miłość. Najpierw musiał dokończyć dzieła.

Pierwszy zakręt ścieżki zaprowadził ich niespodziewanie wysoko. Z daleka zamek wydawał się mały, lecz teraz sprawiał wrażenie niezwykle wysokiego. Podnóże góry znajdowało się jakieś trzydzieści stóp poniżej miejsca, gdzie stali, a budynek około sześćdziesięciu stóp powyżej. Może to magia powodowała, że z daleka góra wydawała się mała, a teraz przemieniła się w zdumiewająco wysoką.

Stile wyjął harmonijkę i zaczął grać. Magia otoczyła go, zamek zaczął leciutko migotać i nagle perspektywa zmieniła się. Jego magia zniweczyła działanie czarów Czerwonej, obnażając prawdę; zamek był większy, niż można było sądzić, za to góra znacznie mniejsza — jedno złudzenie nakładało się na drugie. Sprytne; Adeptka najwyraźniej doceniała zarówno estetykę, jak i ekonomię.

Podjechali do bramy. Pomalowane na jaskrawe kolory półkoliste wrota były otwarte i przypominały wejście do wesołego miasteczka. Ze środka dochodziła muzyka, trochę stłumiona i odrobinę fałszywa. Kłóciła się z dźwiękami harmonijki, lecz Stile nie przestawał grać. Chciał, by magia otaczała go jak najdłużej, przynajmniej dopóki nie zrozumie, co tu się dzieje.

Weszli do środka. Muzyka była teraz głośniejsza i jakby ochrypła. Po obu stronach stały budki, obsługiwane przez pokrzykujących golemów.

— Zapraszamy do nas! Spróbuj szczęścia, zdobądź nagrodę! Wszyscy wygrywają!

To miała być siedziba Adepta! Ten bałaganiarski karnawał? Stile powinien był przybyć przebrany za klowna!

Ostrożnie podszedł do najbliższego stoiska. Zarządzający nim golem rzucił się go obsłużyć.

— Jeden celny rzut kulą, a wygrywasz! To łatwe.

Neysa parsknęła. Zupełnie się jej to nie podobało. Stile zapragnął dowiedzieć się, jakie znaczenie ma cała ta przebieranka, o ile oczywiście miała jakiekolwiek. Spodziewał się czegoś zupełnie innego. To wrodzona ciekawość sprawiła, że został jednym z najlepszych na Protonie.

Zjawiska przeważnie miały jakiś sens; należało tylko go odgadnąć. Ten jarmark w miejsce rozwścieczonej Czerwonej Adeptki… cóż to ma oznaczać? Gdzie jest klucz do tej zagadki?

Nie było to, rzecz jasna, bezpieczne, lecz Stile zdecydował się połknąć przynętę. Jeśli nie potrafi rozpoznać charakteru pułapki, oglądając ją, nie pozostawało mu nic innego, jak tylko ją uruchomić — w odpowiednim dla niego momencie. Oczywiście, mógł bez trudu trafić kulą w cel — był w tym dobry — lecz prawdziwe gry z wesołego miasteczka rzadko bywają uczciwe; wykorzystuje się klientów, którzy tracą pieniądze, próbując zdobyć pozornie łatwe do wygrania nagrody o wątpliwej wartości. Na Protonie niewolnicy używali oczywiście symbolicznych pieniędzy, gdyż nie istniały tam prawdziwe. A tutaj…

— Ile to kosztuje?

— Za darmo, za darmo! — krzyczał android, a raczej golem. — Wszyscy wygrywają!

— Akurat — mruknął Stile pod nosem.

Nie zsiadł z Neysy; to mogło stanowić część pułapki. Ostrożnie wziął podaną mu kulę, szykując się na spotkanie z obcą magią, ale nic takiego nie nastąpiło. Kula sprawiała wrażenie zupełnie zwykłej.

W ramach eksperymentu zamachnął się i rzucił. Kula trafiła prosto w środek tarczy. Budka grzmiała teraz muzyką jak oszalała; zwłaszcza rogi buczały tak głośno, jakby chciały same siebie zagłuszyć. Z otworu wypadł metalowy krążek. Golem podniósł go i podał Stile’owi.

— Oto nagroda! Świetny rzut!

Stile zawahał się. Celował przecież tak, by chybić. A jednak magia spowodowała, że trafił bezbłędnie. Każdy inny poddałby się iluzji myśląc, iż to dzięki jego umiejętnościom kula uderzyła w sam środek tarczy. Golem nie kłamał: wygrywał każdy. Na tym polegało oszustwo tej gry. Ale dlaczego?

Stile spojrzał na krążek. Był to oczywiście amulet. Podarowano mu go, lecz przecież nie mógł być przygotowany specjalnie dla niego, Stile przyjechał bez zapowiedzi, a jeżeli nawet oczekiwano go, to cała ta scena była zbyt skomplikowana. Po co tak traktować gości?

Od razu znalazł odpowiedź. Czerwona Adeptka była, jak i inni Adepci, podejrzliwa i nietowarzyska, a więc nie lubiła gości. Władza, według powszechnej opinii, korumpuje, a Adepci mieli jej aż nadto i stąd tendencja do pewnego zepsucia. Musieli gdzieś mieszkać, a więc założyli oddzielne królestwa, położone daleko od siebie, i bronili ich na najrozmaitsze sposoby, jakie dyktowała im ich perwersyjna natura. Nie mogli jednak zabijać intruzów jak popadło, gdyż byli pomiędzy nimi handlarze oferujący potrzebne usługi i wysłannicy tak potężnych ludów, jak elfy lub jednorożce. Zdarzało się również, że sami Adepci ruszali w odwiedziny. Tak więc zmuszeni zostali do zastosowania selektywnie działających środków odstraszających. Czarny Adept miał swój labirynt, w którym niewielu tylko potrafiło znaleźć drogę; Biała Adeptka lodowy pałac, a Brązowa olbrzymie golemy.

Poważny gość zlekceważyłby prawdopodobnie budki i nawoływania zachwalających swe usługi golemów. Chciwi i głupi wpadliby zaś w pułapkę. Amulet był pewnie takim właśnie silnym środkiem zniechęcającym, może nawet śmiertelnym. Lepiej go pozostawić w spokoju.

Stile jednak odznaczał się w takich sprawach niezwykłym uporem. Zżerała go ciekawość; poza tym chciał pokonać Czerwoną Adeptkę bez względu na jej zaklęcia. Jeśli nie potrafi poradzić sobie z jednym tylko amuletem, to jak ma zwyciężyć ich twórczynię? A więc dobrowolnie wszedł w pułapkę.

— Ukaż swe oblicze, amulecie — powiedział, gotów na wszystko; taką przynajmniej miał nadzieję.

Krążek zamigotał i zaczął rosnąć. Pojawiły się na nim wyrostki, wydłużające się i zakrzywiające w jego kierunku. Pośrodku krążka uformowały się metaliczne usta z błyszczącymi zębami. Całość przypominała trochę dynię z wigilii Wszystkich Świętych. Wyrostki przemieniły się w chwytne ramiona, usta otwarły w żarłocznym grymasie.

Oczywiście zbroja i ochronne zaklęcie powinny zabezpieczyć go przed tym tworem, ale Stile wolał nie ryzykować.

Zaklęcie umyka, w piekle znika — zaśpiewał ułożoną uprzednio rymowankę.

Podziałało. Rosnący amulet zniknął w małym obłoczku dymu. Magia Stile’a nie straciła swej mocy, czego zresztą się spodziewał. W ten sposób uczyniony został pierwszy krok.

Ścisnął kolanami boki Neysy i jednorożec ruszył głównym przejściem między budkami. Nie zwracali już więcej uwagi na wrzeszczące golemy; dowiedzieli się wszystkiego, co było im potrzebne.

Zamek od środka wydawał się znacznie większy, lecz w rzeczywistości nie był zbyt przestronny. Wkrótce znaleźli się na przeciwległym jego końcu i stanęli przed drzwiami prowadzącymi na zewnątrz. Gdzież więc jest Czerwona Adeptka?

— Może na innym piętrze — mruknął Stile. — Więc jak, będziemy się bawić w chowanego, czy też wykorzystamy magię?

Neysa zagrała na rogu. Stile nauczył się rozumieć niektóre dźwięki.

— Masz rację — powiedział. — Użyjemy zaklęcia, by nas do niej zaprowadziło. — Zastanawiał się przez chwilę. — Do Czerwonej doprowadź nas, póki jeszcze mamy czas — zaśpiewał.

Przed nimi pojawił się świetlny punkt. Neysa ruszyła w jego kierunku i wtedy punkt cofnął się, okrążył ich i zaczął posuwać się drogą, którą tu przyszli. Ruszyli jego śladem. W pewnym miejscu zakręcił i zbliżył się do jednej z budek.

— Odwiedźcie niesamowite domostwo strachów — zawołał golem-właściciel.

Światełko zniknęło w drzwiach. Otwór był zbyt wąski, by mogła przezeń przejść Neysa. Jednak problem ten rozwiązali szybko i bez kłopotów. Stile zeskoczył na ziemię, a Neysa przemieniła się w dziewczynę ubraną w czarną spódniczkę i białe pantofelki. Nie miała zamiaru zostawić go samego w niebezpieczeństwie.

Stile przeszedł przez próg, Neysa znajdowała się o krok z tyłu. Nie podobało mu się to, gdyż w ten sposób oddzielono go od niej, ale nie było lepszego wyjścia. Należało wyśledzić kryjówkę Czerwonej Adeptki; może złapią ją w czasie snu. Jeżeli tak się stanie, to obudzi ją, zanim z nią skończy. Najprawdopodobniej jednak Czerwona czyhała teraz w centrum najstraszliwszej ze swych pułapek, używając samej siebie jako przynęty. Stile musiał uruchomić tę pułapkę i to we właściwy sposób. Sama śmierć Czerwonej nie wystarczała mu; chciał ją schwytać, pozbawić mocy i dowiedzieć się, dlaczego zamordowała jego poprzednika. Musiał znać powód. Skończy z tą sprawą dopiero wtedy, gdy dowie się wszystkiego.

Zabicie Czerwonej nie będzie najtrudniejszym zadaniem — nie po tym, jak widział śmierć Hulka. Najgorzej będzie zrozumieć powody, pojąć prawdę. A może Stile sam się oszukuje? Nigdy przedtem, zanim nie rozpoczęto przeciwko niemu anonimowej wojny w obu światach, nie planował, że zostanie mordercą. Lecz tylu nowych rzeczy już się nauczył…

W środku domu strachów panowała ciemność. Korytarz wił się raz w jedną, raz w drugą stronę, co było zupełnie naturalne dla tego typu urządzeń; Stile poznał podobne w czasie Turnieju. Ciemności też go specjalnie nie niepokoiły. Również Neysa dobrze sobie w nich radziła, zwłaszcza że miała znacznie od niego lepszy słuch.

Światełko prowadziło ich przez labirynt. Z ciemności wyskoczyła zjawa, złowrogo błyskając oczyma; nieszkodliwa kulka. Stile pomyślał zaraz o innym, bardziej realnym niebezpieczeństwie: pętli duszącej go, nie pozwalającej na wypowiedzenie obronnego zaklęcia. Tak przecież zginął jego sobowtór. Typowy atak Czerwonej Adeptki. Zamiast zjawy mogła pojawić się pętla, a on nie zauważyłby jej w ciemnościach, póki nie zacisnęłaby się na jego szyi. Potrzebował ściśle określonego środka ochronnego. — Niech zaklęcie obce mknie, ty przed pętlą ochroń mnie — zaśpiewał cicho.

Wokół szyi wyrósł mu kołnierz: mocny pierścień z ostrymi, pionowymi wyżłobieniami, których krawędzie mogły przeciąć każdą linę, zaciskającą się na jego szyi. Ochrona przed arkanem.

Korytarz-labirynt przemienił się w wąską klatkę schodową, prowadzącą do góry. Każdy stopień był podświetlony i jego brzegi fosforyzowały. Rozsądne zapożyczenie z Protonu; żadne dziecko nie potknie się na takich schodach. Stile postawił nogę na pierwszym stopniu i kiedy oparł się na nim całym ciężarem, stopień opadł do poziomu podłogi, co przypominało trochę jadące w dół schody ruchome. Spróbował jeszcze raz — to samo. Schody wcale nie musiały być magiczne, być może zostały zamocowane na rolkach. Skutek jednak był ten sam: nie dało się na nie wejść. Wyczarowane przez niego światełko zmierzało do góry; gdzieś tam ukryła się Czerwona Adeptka.

— Chyba znowu trzeba będzie użyć magii — stwierdził Stile. Odwrócił się w stronę schodów i zaśpiewał: — Schody stójcie, miejsca pilnujcie. — I znowu postawił stopę na najniższym stopniu.

Tym razem stopień nie przesunął się w dół. Poruszył się nieznacznie, tak jakby usiłował się opuścić, lecz pozostał na miejscu. Stile zaczął więc piąć się do góry. Schody kręciły mu się coraz energiczniej pod stopami, lecz nie zmieniały położenia.

I wtedy jeden ze stopni ugryzł go w stopę. Stile spojrzał w dół i ujrzał zębatą paszczę pracującą nad jego butem. Był to, przebrany za stopień, demon, który teraz odzyskiwał swe naturalne kształty. Stile, układając zaklęcie, zupełnie o tym nie pomyślał, więc nie objęło ono tego szczególnego przypadku.

Usłyszał okrzyk Neysy. Ona też została zaatakowana. Wszystkie stopnie okazały się demonami, a oni znaleźli się w samym ich centrum. Pułapka zatrzasnęła się z hukiem.

Stile pospiesznie spróbował wymyślić jakieś zaklęcie, lecz rozpraszały go żujące jego but zęby demona.

Zaklęcie umyka, w piekle znika! — zaśpiewał w końcu.

Nic się nie stało. Oczywiście! Przecież już raz je wykorzystał. Potrzebował innego wariantu. — Wyślij zapach… uch! — zęby przegryzły się przez but; demon nabierał siły. — Schowaj zaklęcie srogie… w muszli kształty drogie! — zaśpiewał desperacko.

Muszla, piękna, biała i rowkowana — dokładnie taka jak to sobie w pośpiechu wyobraził — zamknęła w sobie wszystkie demony… razem ze Stile’em i Neysą. Wcale sobie tym nie pomógł.

Neysa ruszyła mu na ratunek. Wróciła do postaci jednorożca. Na schodach ledwie starczało dla niej miejsca, lecz kopyta stanowiły pewną osłonę przed zębami demonów. Wciągnęła brzuch, żeby zrobić trochę więcej miejsca i dźwiękiem rogu zaprosiła Stile’a na swój grzbiet.

Wskoczył z wdzięcznością. Neysa zatańczyła, rozbijając kopytami zębate paszcze. Teraz przyszła pora na bolesne jęki demonów; wcale im się to nie podobało.

Neysa biegła do góry, aż dotarła do podestu. Po drodze rozerwała muszlę, którą wyczarował Stile. Kawałki skorupy spadały, mieszając się z zalegającymi schody powybijanymi zębami.

Stile zeskoczył i spojrzał w dół.

— Czegoś tu nie rozumiem — mruknął. Demony odzyskały już w pełni swe naturalne kształty, lecz unieruchomione zaklęciem nie mogły opuścić swego miejsca. — Jeśli Czerwona ma na służbie demony, to dlaczego chowa je tutaj, zamiast skierować przeciwko nam? Dlaczego ożyły dopiero później, a nie wtedy, gdy dotknąłem ich po raz pierwszy. Gdzieś tu musi być klucz…

Neysa wróciła do postaci dziewczyny; było to znacznie dogodniejsze w wąskich korytarzach.

— Amulety trzeba najpierw uruchomić — przypomniała.

Jedną rzecz należało zapisać jej na plus: nigdy nie kpiła z niego, gdy nie mógł czegoś od razu zrozumieć. Pomagała mu we wszystkim. Była, pod wieloma względami, idealną kobietą, choć oczywiście tylko klaczą.

— Ach, tak. — Amulety uruchamiało się drobną magią werbalnego polecenia. A więc stopnie-demony czekały na tę magię. Lecz on przecież nie uruchomił ich, tylko zmusił do pozostania na miejscu!

Chyba że uruchomić mogły je nie słowa, lecz dowolna, skierowana na nich magia. Wtedy, gdy rzucił zaklęcie… tak.

Oznaczało to, że musi bardzo uważać z użyciem magii. Żaden amulet nie mógł go sam z siebie skrzywdzić, lecz można je było uruchomić niechcący. Wszystkie, które znajdowały się w zasięgu zaklęcia.

Nagle rozjaśniło mu się w głowie. To mogło wyjaśnić powód zbudowania tego wesołego miasteczka. Jeśli zamek broniony był przez amulety, które musiały być przez intruzów uruchomione, to pozostawały one do czasu aktywacji zupełnie bezużyteczne. A więc oferowano je jako nagrody, które chciwcy pospiesznie uruchamiali. Nieczynny amulet był tylko niewiele wartym kawałkiem metalu. Kiedy golemy — właściciele budek — twierdziły, że „każdy wygrywa”, właśnie to miały na myśli. Lub też raczej: „każdy przegrywa”, gdyż amulety były napastnikami. Stile postąpił tak, jak założyła to sobie Czerwona, i gdyby nie był Adeptem, do tego ostrożnym, wpadłby w niezłe tarapaty wywołane przez jego pierwszą „nagrodę”.

Schody nie były nagrodą. Były obroną przeciwko magii… bardzo zresztą skuteczną. Skoro jednak Stile atakowany był przez coraz bardziej wymyślne pułapki, znaczyło to, że posuwa się we właściwym kierunku.

A może Czerwona Adeptka nie mogła sama uruchamiać swych amuletów… bo zaatakowałyby i ją, gdyby to uczyniła? Tak jak bomby niszczące każdego, kto uruchomił zapalnik? Czy wobec tego musiała zmusić intruza, by sam spowodował własną śmierć? Jeśli tak, i jeśli Stile powstrzyma się od uruchamiania amuletów słowem lub magią, to zdobędzie przewagę…

Przewagę? Przecież magia była jego najważniejszą bronią! Jeśli nie może jej użyć, to jak ma zwyciężyć Czerwoną?

Zgrabna pułapka, pozbawiająca go głównego oręża! W odróżnieniu jednak od swego sobowtóra, Stile przez całe życie musiał doskonalić swe niemagiczne umiejętności. Umiał nieźle sobie radzić i bez czarów. Niemożność stosowania zaklęć ograniczała i jego, i Czerwoną, a obiektywnie rzecz biorąc, był od niej lepszy. Sztuczka Adeptki odniesie więc wręcz przeciwny skutek.

— Już chyba rozumiem — wyjaśnił Neysie. — Każda magia aktywuje amulety, lecz dopóki ich nie uruchomię, nie mogą mi nic zrobić. A więc walczyć będziemy jak na Protonie. Omijanie pułapek może wymagać dużej pomysłowości, lecz warto się wysilić.

Neysa parsknęła powątpiewająco, lecz nic nie powiedziała.

Korytarz zwęził się i wprowadził ich do sali luster. Stile o mało co nie wszedł w pierwsze z nich, ustawione pod kątem czterdziestu pięciu stopni, co powodowało, że przejście, choć skręcało, wydawało się prowadzić prosto. Neysa, bardziej niż on wyczulona na takie sztuczki, zatrzymała go w ostatniej chwili. Potem był już ostrożniejszy i omijał lustra w bezpiecznej odległości.

Niektóre z nich zniekształcały obraz, zamieniając go w wielkogłowego i wielkostopego gobłina, a Neysę w groteskową lalkę. Potem następne lustra sprawiły, że wyglądali jak mocno nadmuchane balony. Potem…

Poczuł, że spada. Zapatrzony w lustro, nie zauważył braku jednego fragmentu podłogi. Prymitywna pułapka, a on dosłownie w nią wpadł. Zareagował w dwa różne sposoby i oba okazały się niewłaściwe. Złapał za brzegi otworu, które były zbyt śliskie, by mógł się utrzymać, i rzucił zaklęcie:

Leć, nie zwlekaj, z pułapki uciekaj!

Zatrzymało to upadek i spowodowało, że zaczął wznosić się do góry, lecz jednocześnie uruchomiło najbliższe amulety, którymi okazały się lustra. Zaczęły zmieniać kształt, wyciągając się jak rozgrzane szkło, sięgając ku niemu amebowatymi pseudokończynami. Były wszędzie, nawet na suficie i w podłodze; Stile nie chcąc wpaść w ich silikonowe objęcia, musiał unosić się pośrodku komnaty.

Neysa przyjęła formę świetlika i krążyła wokół niego. Lustra spuszczały ku nim z sufitu galaretowate macki, zamieniając pokój w jaskinię o przezroczystych stalaktytach. Jeszcze chwila, a zajmą całą wolną przestrzeń.

Drogę ucieczki pokazało im prowadzące ich światełko. Przefrunęli jego śladem przez otwór, w który wpadł przed chwilą Stile, a potem w górę do następnej komnaty, gdzie amulety pozostały uśpione.

Stile chciał już anulować swoje zaklęcie o lataniu, lecz uświadomił sobie, że nie może tego zrobić bez magii, a to znowu uruchomi pułapkę. Nawet nie sądził, że tak trudno będzie mu powstrzymać się od używania czarów. Na razie lepiej już było latać; taki sam dobry sposób przemieszczania się jak każdy inny.

Płynęli w powietrzu za światełkiem. Prowadziło ich przez pokoje z ruchomymi podłogami — co nie było dla nich teraz żadnym utrudnieniem — potem przez las błyszczących włóczni, być może pokrytych trucizną, aż dotarli do komnaty, której osadzone na ruchomych walcach ściany gotowe były zmiażdżyć każdego, kto był na tyle nieostrożny, by włączyć mechanizm wyzwalany naciskiem na środkową płytę podłogi. Była to prawdziwa komnata strachów. Wydawało się, że jedynym ratunkiem może być tu tylko magia. Znaleźli wyjście z tej sytuacji; długo trwający czar nie uruchamiał amuletów. Czyniło to jedynie rzucenie nowego zaklęcia. A więc mieli szansę przetrwać.

Przefrunęli pod portalem i nieoczekiwanie znaleźli się w przyjemnym apartamencie urządzonym w guście protońskich obywateli: freski na ścianach, dywany na podłodze, w oknach zasłony, automat z jedzeniem, odtwarzacz hologramów i sofa. Wytwory techniki nie funkcjonowały na Phaze. Chyba że uruchamiała je magia. Stile nie był pewien, na ile było to możliwe. Czy urządzenie techniczne, pracujące dzięki magicznej mocy, mogło się stać…

Nagle Stile zreflektował się; na sofie spoczywała Czerwona Adeptka.

Zatrzymał się w powietrzu. Tym razem Czerwona nie ukrywała swej płci. Nosiła obcisłą, czerwoną suknię, rozciętą po bokach i z przodu, tak że widać było jej nogi i zagłębienie między piersiami. Bujne, czerwone włosy opadały lśniącą kaskadą na jej ramiona. Patrząc bezstronnie, była zgrabną, atrakcyjną kobietą w tym samym wieku, co Stile… i o głowę wyższą od niego. Nie było wątpliwości, że to ona jest winna śmierci Hulka.

— Zanim to rozstrzygniemy — rzekła — odpowiedz mi, Błękitny, na jedno pytanie: dlaczego?

Zaskoczyło to Stile’a, który spodziewał się raczej nagłego ataku niż pytania. — I ty, wcielenie zła, pytasz mnie, dlaczego?

— Adepci przeważnie nie występują przeciwko sobie. Wiele złego może się zdarzyć, gdy zderzają się wrogie magie. Dlaczego zdecydowałeś się pogwałcić tę zasadę i przyczynić wszystkim tak wiele kłopotów?

— To ja żądam od ciebie odpowiedzi na to pytanie! Cóż złego ci uczyniłem, że zapragnęłaś zamordować mnie i to w obu światach?

— Nie udawaj niewiniątka, draniu! Przecież najechałeś właśnie moje królestwo, co planowałeś od dawna. Słyszałam pogłoski, że uważasz się za uczciwego człowieka. Daj temu teraz dowód i wyjaw mi swoje motywy. Nie potrafię ich sama zgadnąć.

Było w tym coś dziwnego. Czerwona zachowywała się tak, jakby to ona była stroną pokrzywdzoną, i robiła to przekonywająco. Dlaczego miałaby kłamać, przecież jej zbrodnie były dla wszystkich oczywiste? Zachwiało się w nim przekonanie o słuszności i sprawiedliwości jego sprawy; musiał rozwiązać tę sprzeczność… w przeciwnym wypadku nigdy nie będzie pewien słuszności swego czynu.

— Czerwona Adeptko, wiesz dobrze, że przybyłem cię zniszczyć. Nie ma sensu ukrywać dłużej prawdy. Powiedz, czy jesteś szalona, czy też miałaś jakieś powody, by tak postępować?

— Powody! — wykrzyknęła. — Dobrze, Błękitny, skoro już zdecydowałeś się na tę niesmaczną grę, to proponuję ci układ. Ujawnię ci moje motywy, jeśli ty zrobisz to samo.

— Zgoda — odparł, trochę zdziwiony. — Powiem ci, zanim cię zabiję. I jeśli twoja odpowiedź usatysfakcjonuje mnie, zabiję cię szybko, bez niepotrzebnych cierpień. Tyle mogę ci zaofiarować. Przysiągłem z tobą skończyć.

— Oto moje uzasadnienie — zaczęła takim tonem, jakby dyskutowali o pogodzie. — Wróżby były niejasne, lecz niepokojące i ukazywały nadciągające zło. Lud wampirów burzył się i niechętnie spełniał moje polecenia. A jeden z nich zwrócił się nawet do Wyroczni z pytaniem: „Jak możemy pozbyć się ucisku Czerwonej?” Wyrocznia odparła: „Poczekajcie dwa miesiące”. Oddany mi szpieg przyniósł tę wiadomość do zamku i oczywiście musiałam ją sprawdzić. Nigdy nie można być pewnym takich nie przekazywanych bezpośrednio słów Wyroczni; można interpretować je na nazbyt wiele sposobów. Wydawało mi się jednak jasne, że po dwóch miesiącach grozi mi jakieś niebezpieczeństwo… i zwróć uwagę, że czas ten właśnie teraz mija. A więc dosiadłam latającego amuletu i udałam się do Wyroczni. Zapytałam ją: „Co czeka mnie za dwa miesiące?”, a ona odparła: „Błękit zniszczy Czerwień”. Zrozumiałam więc, że muszę działać. Wyrocznia nigdy się jeszcze nie pomyliła, lecz ja nie miałam wyboru. Działam w obu światach; w obu można mi zaszkodzić. Wyrocznia nie powiedziała, że stracę życie, lecz iż zostanę zniszczona, a to może oznaczać wiele różnych rzeczy. Jedynym sposobem zapewnienia sobie bezpieczeństwa było usunąć Błękitnego, zanim on zdoła wystąpić przeciwko mnie. I tak wysłałam Błękitnemu jednego z golemów, będących dziełem Brązowego, wraz z amuletem-demonem i w tym samym czasie odszukałam na Protonie jego sobowtóra, gdyż obawiałam się, że Błękitny może zniszczyć mnie nawet po śmierci. Ktoś jednak ostrzegł cię i wysłał robota, by cię chronił; tej przeszkody nie udało mi się obejść. Muszę zrobić to teraz, lub też stać się ofiarą proroctwa Wyroczni. Jeśli będzie trzeba, umrzemy razem pokazując, że Wyrocznia ma zawsze rację. Jesteś przyczyną wszystkich moich nieszczęść.

Zdumienie nie opuszczało Stile’a.

— Moje motywy są jasne. Zamordowałaś mego sobowtóra, okryłaś żałobą Błękitną Panią, usiłowałaś zabić mnie zarówno na Protonie, jak i na Phaze, i wreszcie spowodowałaś śmierć mego przyjaciela Hulka. Zapłacisz mi za te dwa morderstwa.

— Twierdzisz, że gdyby nie mój atak, nie byłoby między nami sporu? — Skrzywiła się.

— Tak mi się przynajmniej wydaje — rzekł Stile. — O ile wiem, mój sobowtór, Błękitny Adept, nie planował niczego przeciwko tobie. Wdowa po nim, a teraz moja żona, nie wiedziała, ani kto go zamordował, ani dlaczego. A jeśli idzie o mnie, to nigdy nie mógłbym przekroczyć zasłony, gdyby nie śmierć Błękitnego Adepta, i nigdy nie porzuciłbym kariery dżokeja, gdyby nie uszkodzone laserem kolana. — Zamilkł na chwilę. — Ale dlaczego celowałaś w kolana, a nie w głowę? Gdybym wtedy zginął, nie musiałabyś obawiać się teraz mojej zemsty.

— Laser, który przemyciłam na tor wyścigowy, był zaprogramowany tak, że uniemożliwiał zabójstwo — stwierdziła z obrzydzeniem. — Obywatele nie lubią wypadków śmiertelnych, więc maszyny mogące zabijać muszą być wyposażone w zabezpieczenie. Zresztą łatwiej jest zniszczyć cienkie tkanki ścięgna, niż przepalić mózg zamknięty w grubej czaszce. Pewnie nie umarłbyś; trochę podgrzałby ci się mózg i to wszystko. Obywatele zaś zareagowaliby na podobny wypadek, zamykając cały stadion polem statycznym, i na pewno by mnie schwytali. Musiałam działać subtelnie; najpierw cię okaleczyć, zapewniając sobie drogę ucieczki z miejsca zbrodni, a potem, gdy zostałbyś pozbawiony opieki obywatela, zabić cię bez rozgłosu. Niestety, przeszkodził mi robot.

— Ach, robot — powtórzył Stile. — Kto go przysłał?

— Tego nie wiem — przyznała Czerwona. — Sądziłam, że ty wiesz, i że stanowi to część twego planu. Gdybym na samym początku zorientowała się, jak dobrze jesteś chroniony, przygotowałabym się staranniej. Byłam przekonana, że więcej trudu będzie kosztowało mnie wyeliminowanie Błękitnego Adepta niż ciebie.

Zupełnie logiczne przypuszczenie! Podobne drobne błędy bywają przyczyną upadku lub powstania imperiów. — A więc mamy i tajemnicę — zauważył Stile. — Ktoś dowiedział się o twoich zamierzeniach i postanowił mnie ocalić. Wprawdzie jesteśmy nieprzyjaciółmi, lecz informacja, kim jest ta osoba i dlaczego zdecydowała się działać skrycie, przydałaby się nam obojgu. Czy masz jeszcze innych wrogów?… może kogoś, kogo można zidentyfikować jako Błękitnego, choć nie Adepta? Jestem pewien, że źle zinterpretowałaś słowa Wyroczni, gdyż zanim nie zaczęła działać ta samospełniająca się przepowiednia, byłem zupełnie niewinny. Teraz Błękit rzeczywiście zniszczy Czerwień; nie ma przebaczenia dla twych zbrodni, lecz nigdy by mnie tu nie było, gdyby Wyrocznia nie skierowała cię przeciwko mnie.

— Ukryty wróg, przeciwstawiający Błękit Czerwieni — powtórzyła z namysłem. — Jakże byłam głupia, pytając nie o tożsamość mego wroga, lecz o mój los po upływie dwóch miesięcy. Wyrocznia odpowiedziała mi na inne pytanie, niż sądziłam. Zdradziła mnie.

— Też tak sądzę — zgodził się Stile. — Gdzieś jednak musi ukrywać się prawdziwy wróg, i mój, i twój nieprzyjaciel. Zawrzyjmy jeszcze jedną umowę: to z nas, które ocaleje, odszuka go, by nigdy więcej nie wzbudzał konfliktów pomiędzy Adeptami.

— Zgoda! — wykrzyknęła. — Nasz spór jest zbyt poważny; rozstrzygnąć go może tylko śmierć jednego z nas. Lecz możemy jeszcze zostać pomszczeni.

— Czy mógłby to być jeden z Adeptów? — zapytał Stile. Wciąż miał się na baczności, choć nie spodziewał się ataku przed końcem tej ważnej rozmowy. Nawet wrogowie, jak widać, mogą mieć wspólne interesy. Stile tak długo działał, nie wiedząc nic o siłach, które występowały przeciwko niemu, że teraz pragnął wydrzeć tyle prawdy, ile się da. — Może jeden z nich pozazdrościł mnie lub tobie władzy?

— Mało prawdopodobne. Większość z nich nie może przekraczać zasłony. Ja sama ciężko zapracowałam na to prawo i drogo za to zapłaciłam. Zorganizowałam zamach na mojego sobowtóra, a po jej śmierci przeszłam przez zasłonę i zajęłam jej miejsce, mając nadzieję, że zostanę wyznaczona spadkobierczynią naszej matki, obywatelki. Ta nędznica jednak wybrała adoptowaną córkę i zostałam zmuszona do pójścia na służbę i przygotowania się do Turnieju.

Stile był wstrząśnięty jej pomysłowością, lecz dobrze to ukrył. Miała więc zwyczaj uderzać, zanim inni zdążyli to zrobić. To dlatego zaatakowała Błękitnego Adepta. Jej protoński sobowtór prawdopodobnie planował zrobić to samo z Czerwoną. A teraz Czerwona usiłuje uśpić jego czujność, by móc uzyskać przewagę.

— A więc bierzesz udział w grze?

— Jestem bardzo dobrym graczem, mimo to orientuję się, że jesteś moim najgroźniejszym rywalem w nadciągającym Turnieju.

— Nie widziałem cię w czasie żadnych rozgrywek.

— Przystąpiłam do eliminacji dopiero w ostatniej chwili. Ćwiczyłam sama, korzystając z urządzeń należących do mojej matki — obywatelki.

— Nawet gdyby Wyrocznia miała na myśli moje zwycięstwo nad tobą w Turnieju i pozbawienie cię szans uzyskania statusu obywatela — mówił powoli Stile — to przecież miałem jeszcze prawo do trzech lat na Protonie i gdyby nie twoje działania, nigdy nie zdecydowałbym się uczestniczyć w tegorocznych rozgrywkach.

— A więc Wyrocznia oszukała mnie i to w niejednej sprawie — stwierdziła Czerwona.

Jakże mądrze postąpił Stile, tak dokładnie analizując każde słowo Wyroczni! Lecz zło, zapoczątkowane przez Wyrocznię kryło się nie tylko w jej mylących odpowiedziach; nigdy sama nie inicjowała działań. Ktoś musiał to dobrze zaplanować. Ale cóż to za wymyślna intryga!

— A może ktoś z Protonu szuka na tobie pomsty? Jakiś przyjaciel twojego sobowtóra, mszczący się za jej śmierć?

— Nie miała przyjaciół; była taka jak ja. To dlatego została wydziedziczona. A zresztą nikt nie zdaje sobie sprawy, że zginęła; wszyscy sądzą, że ja nią jestem.

To była bardzo sprawna operacja!

— A więc ktoś z Phaze. Nie może zaatakować Adepta, więc występuje przeciwko tobie na Protonie? Może któryś z wampirów, przechodzący w ludzkiej postaci przez zasłonę…

Nagle Stile zamyślił się. Czy Neysa, polatująca teraz nad nim, mogłaby, jako dziewczyna, przejść na Proton? Czy już próbowała? Na Protonie nie ma jednorożców, lecz są dziewczęta, a więc gdyby nie miała sobowtóra…

— Ale dlaczego miałby wysyłać chroniącego cię robota? Prościej byłoby przysłać go, by zabił mnie. To bardzo drogi robot; za tę samą kwotę można by mieć zespół kompetentnych morderców. Możliwe, że atak skierowany był przeciwko twojemu sobowtórowi ze świata magii, a ty zostałeś ochroniony, byś mógł mnie zniszczyć.

Ileż materiału do rozmyślań! — Chyba masz rację — zgodził się Stile. — Wyrocznia musiała wiedzieć, że mimo śmierci Błękitnego Adepta jego protoński sobowtór potrafi cię odnaleźć. Kluczem do zagadki jest tożsamość właściciela robota. Jeśli odnajdziemy go, będziemy na tropie naszego wroga. Gra toczy się o coś więcej niż moje bezpieczeństwo czy twoje życie; intryga jest jak na to zbyt skomplikowana.

— To na pewno! Niezbyt wiele osiągnęliśmy w rozmowie, ale to musi wystarczyć. — Uniosła prawą dłoń. — Jak powiedziałeś, tak się stanie. Koniec rozejmu! — I rzuciła w niego jakimś przedmiotem.

Stile uskoczył. Pocisk przypominał mały nóż czy sztylet — może nawet nim był — ale przede wszystkim był amuletem i Stile nie zamierzał go uruchamiać. Przedmiot uderzył w ścianę za jego plecami i leżał na podłodze jak tykająca bomba.

Czerwona wypuściła z rąk następny pocisk. Z wyglądu przypominał kulę. Stile uskoczył, a pocisk odbił się od ściany i zatrzymał dopiero u jego stóp. Dzięki zaklęciu nadal unosił się kilka cali nad podłogą i kula nie dotknęła go.

Kobieta rzuciła kolejny przedmiot, przypominający woreczek z fasolą, który ciężko spadł za Stile’em. Żaden z pocisków nie mógł go zranić, jeśli nie został uruchomiony.

Czerwona zrobiła to sama. Wzięła amulet w ręce, coś do niego powiedziała i położyła na podłodze. Przemienił się w syczącego węża o lśniących zębach.

— Zaatakuj tego człowieka — poleciła mu.

Gad zaczął czołgać się pośpiesznie ku Stile’owi. Nie chcąc wznieść się wyżej, czego mogła sobie życzyć Czerwona, Stile wyciągnął miecz i obciął stworowi łeb.

Ale jego przeciwniczka miała już gotowy następny amulet… nietoperza. Stile nie chciał go zabijać, gdyż mógł być to członek wampirzego klanu, który udzielił mu gościny poprzedniej nocy. Więzień okrutnej Adeptki, zmuszony do spełniania jej poleceń. Lecz jeśli zaatakuje…

I tak się stało. Małe oczka nietoperza płonęły szaleństwem, kropelki śluzowatej śliny spływały z jego zębów. Stworzenie mogło być wściekłe. Nie było wyjścia — musiał użyć czarów.

Nietoperz zmiata, daleko ulata — zaśpiewał i zwierzę znikło.

Magia uruchomiła trzy amulety leżące nieruchomo obok niego. Jeden przeobraził się w goblinopodobnego demona i z każdą sekundą stawał się coraz większy. Drugi pluł jakąś zielonkawą mgłą, która mogła być toksyczna. Trzeci wybuchnął płomieniem, zamieniając się w ognistą kulę.

Stile musiał się nimi zająć. Na razie nie mogły go dosięgnąć, lecz wszystkie szybko rosły. Wolna przestrzeń nie była taka znów wielka, sufit zaś obwieszony był amuletami. Jeśli Stile uniesie się wyżej i zniszczy je zaklęciem, sufit przypominać będzie buchające płomieniami piekło. Czerwona miała więcej amuletów, niż Stile gotowych zaklęć, i taka wymiana magii mogła się dla niego źle skończyć. Atak na Czerwoną w jej własnym zamku mógł go wiele kosztować; jej siła była tu przeważająca. Już lepiej było chwycić się innych sposobów.

Czerwona Adeptka ze złośliwym uśmiechem rzucała kolejne amulety. Stile musiał albo zaatakować, albo się wycofać, a ustąpienie równało się porażce, gdyż przejście po raz drugi przez linie obronne czarownicy z pewnością przysporzyłoby mu nowych kłopotów. Musiał podjąć decyzję.

Neysa, dotąd polatująca nad nim jako świetlik, przeobraziła się w klacz. Nadziała demona na róg i wepchnęła w sam środek zielonej mgły. Stwór zawył w agonii i zdechł. A więc gaz był naprawdę trujący! Neysa cofnęła się, niosąc na rogu martwe monstrum. Nie odważyła się dotknąć trującej mgły niemagicznymi częściami ciała. W tej samej chwili ognista kula rozjarzyła się jeszcze bardziej i potoczyła w kierunku Stile’a.

Stile wpadł nagle na świetny pomysł. Zagrał na harmonijce. Muzyka wypełniła cały pokój, przyzywając magię, lecz Stile nie wypowiedział żadnego zaklęcia. Po prostu grał. Wiedział dobrze, że sama muzyko-magia, nawet bez towarzyszącego jej zaklęcia, może przynieść pewien efekt, jeśli kierować nią siłą wyobraźni. A więc w myślach rozkazał jej stłamsić cudzą magię. Jeśli muzyka podziała jak nowe zaklęcie, to efekt będzie wprost przeciwny do żądanego, a Stile znajdzie się w nieporównanie większych kłopotach; lecz jeśli działać będzie prawidłowo…

Ognista kula zmniejszyła się, pobladła i opadła na podłogę; magia zdusiła ogień. Zielony dym stracił kolor i przestał się rozprzestrzeniać. Żaden nowy amulet nie został uruchomiony. Hura! Ryzyko opłaciło się bez wątpienia.

Neysa ostrożnie zbliżyła się do mgły, która wyglądała tak, jakby podlegała powolnej denaturacji. Przy pomocy nabitego na róg martwego demona, używając go jako prymitywnej miotły, wepchnęła mgłę do ognia. Natychmiast rozgorzała walka między usiłującymi zniszczyć się nawzajem amuletami. Stile przestał na chwilę grać i bitwa, choć na coraz mniejszym terytorium, wybuchła ze zdwojoną siłą: ogień usiłował wypalić mgłę, zanim zdąży go ona zagasić. Mgła okazała się silniejsza; wkrótce ogień został stłumiony.

Neysa wytarła demonem resztę mgły z podłogi i jednym silnym ruchem głowy rzuciła stwora prosto w Czerwoną Adeptkę.

Atak zaskoczył czarownicę. Zerwała się z sofy dosłownie na sekundę przed wylądowaniem na niej namoczonego demona. Amulety rozsypały się po podłodze jak biżuteria. Zielona mgła nasączyła obicie sofy, czyniąc ją bezużyteczną dla człowieka, demon zaś spoczywał na niej jak we śnie.

Stile wpadł na jeszcze jeden pomysł. Dostrzegł, że Czerwona bardzo uważnie wybiera amulety, które sama uruchamia. Najwyraźniej jedne z nich atakowały tego, kto je wyzwolił, a inne mu służyły. Były jak dobre i złe zaklęcia. Gdyby udało mu się zdobyć kilka dobrych amuletów, mógłby ich użyć przeciwko Czerwonej. To powinno dać mu szansę zwycięstwa.

Wiedźma świadoma była tego zagrożenia. Rzuciła się w stronę swej zagrożonej kolekcji i zgarnęła talizmany, zanim Stile zdążył się zbliżyć.

Pod wpływem nagłego impulsu Stile rzucił zaklęcie, mając nadzieję, że nie będzie musiał tego żałować.

Zaklęcia znikają, szybko uciekają! — zaśpiewał, w myślach rozkazując wszystkim znajdującym się w jego zasięgu amuletom opuszczenie zamku. Muzyka harmonijki powinna dać jego magii siłę wystarczającą, by wypędzić większość z nich.

Wokół zapanował chaos. Zaklęcie uruchomiło wszystkie znajdujące się w pobliżu amulety, lecz jednocześnie skierowało je na zewnątrz zamku. Usiłowały więc wszystkie na raz ożyć i opuścić budowlę. Było ich tak wiele, że ich magia przytłumiła magię Stile’a. Dlatego szybciej ożywały, niż udawało się im wydostać na zewnątrz.

Żywiołowo powstające kształty i stworzenia przepychały się do wyjścia. Jedno z nich przypominało wędrującą na ruchomych mackach ośmiornicę, inne żółtą, toczącą się gąbkę, pozostawiającą za sobą wilgotną, śmierdzącą rozkładem ścieżkę. Kilka przybrało postać nietoperzy i innych latających stworzeń. Były też różnokolorowe chmury i jasne lub ciemne błyskawice. Jeden z amuletów przeobraził się w miniaturowy potop, wlewający się we wszystkie szczeliny, inny przypominał sznur hałaśliwie wybuchających ogni sztucznych. Stile zmuszony był uchylać się i skakać, by uniknąć zetknięcia się z amuletami. Jego czary pozbawiły mocy również unoszące go w powietrzu zaklęcie; nie mógł więc opuścić podłogi, choć wolałby znaleźć się gdzie indziej. Chociażby dlatego, że stała na niej również Czerwona Adeptka, uchylająca się przed amuletami z równą mu zręcznością. Właśnie próbowała wytrzepać sobie z włosów cały rój małych, czerwonych pajączków. Oboje, i Błękitny, i Czerwona, zbyt byli zajęci, by poświęcić sobie choć odrobinę uwagi.

Ale dlaczego Stile bawił się tymi cząstkowymi zaklęciami, skoro mógł rozwiązać cały problem, pozbywając się samej Czerwonej? Może coś powstrzymywało go, mimo złożonej przysięgi, przed zabiciem ludzkiej istoty. Stile przypomniał sobie śmierć Hulka i to umocniło go w powziętej decyzji.

Czerwona, bądź zgubiona! — wydeklamował śpiewnie.

Kobietę objęła jednocześnie bezgłośna eksplozja i implozja. Jej ubranie ogarnęły płomienie. Po chwili była naga… i żywa.

— Głupcze! — syknęła. — Czyżbyś nie wiedział, że żaden Adept nie może zostać zniszczony przez samą magię. Giną tylko nieostrożni i nieodporni.

— Lecz twój amulet zabił Błękitnego Adepta! — zaprotestował Stile.

— Nigdy by nie zadziałał, gdyby Błękitny był choć trochę ostrożny, ale on stał się łatwowiernym głupcem. Zresztą i tak jestem zdziwiona, że się nie uratował; sądzę, że mógłby, gdyby tylko się postarał.

Tak jak Stile, który po ciężkiej walce zwyciężył ten sam amulet. Powinien był wiedzieć, że niełatwo przyjdzie mu zniszczyć Czerwoną. Gdyby było inaczej, mógłby rzucić zaklęcie z sanktuarium Błękitnego Królestwa i zabić Czerwoną we śnie. O ileż trudniej walczyć jest z czujnym przeciwnikiem! Zabić można jednym uderzeniem noża, lecz jeśli wróg ma się na baczności, ostrze może chybić lub zostać odwrócone w stronę atakującego. Biała Adeptka twierdziła, że jego zaklęcia nie mogą uczynić jej krzywdy. Stile myślał wtedy, że przemawia przez nią pycha, lecz najwyraźniej miała rację.

Stile wyciągnął miecz.

— A więc zabiję cię bez użycia magii.

Czerwona jednym ruchem zerwała identyczną broń ze ściany.

— Myślisz, że nie umiem posługiwać się mieczem? Tylko patrz, karle!

Zwarli się w walce. Czarownica była dobrym szermierzem, a jej broń miała większy zasięg. Jej kondycji fizycznej niczego nie można było zarzucić, a do tego płonęła żądzą zwycięstwa. Ale Stile władał mieczem wręcz świetnie — to była jego ulubiona broń. Parował ciosy Adeptki i przygotowywał atak. Czuł, że zwycięży.

Czerwona też to czuła. Niespodzianie zniknęła w przejściu otwierającym się za sofą. Stile rzucił się za nią, lecz opadająca, drewniana płyta zagrodziła mu drogę. Porąbał ją mieczem, lecz gdy udało mu się oczyścić przejście, Czerwonej Adeptki już tam nie było.

Загрузка...