Na prośbę Błękitnej Pani Neysa opuściła zamek wcześnie rano, by wraz z bratem odbyć ostatnią próbę przed mającymi się odbyć występami. Stile niepokoił się, że Pani pozbawiona będzie właściwej opieki, lecz nie odważył się protestować, zwłaszcza że przez cały czas nie opuszczała zamku, gdzie była dosyć bezpieczna.
Kiedy nadszedł właściwy moment, Stile objął gibką kibić Pani i rzucił zaklęcie, które przeniosło ich oboje na miejsce zawodów. Czary tego typu wychodziły mu coraz lepiej, choć wciąż jeszcze wolałby, gdyby tylko mieli więcej czasu, podróżować w sposób bardziej konwencjonalny.
Widok był imponujący. Na zawody przybyło osiem, czy nawet dziesięć stad jednorożców; każdy Ogier wywiesił nad swoim obozem proporzec, wokół którego zbierali się jego poddani. Setki jednorożców pasły się na rozległym pastwisku. Wszystkie były pięknymi okazami swego gatunku, a ich sierść lśniła najbardziej oryginalnymi barwami tęczy.
Spotkać można tu było również istoty innych gatunków. Pojawiły się małe watahy wilkołaków, zachowujących ostrożną neutralność na widok swych potencjalnych ofiar. Nikt nie śmiał tu na nikogo warczeć! Nietoperze przelatywały z gałęzi na gałąź, lub polatywały wysoko w poszukiwaniu owadów. Liczne były też postacie człekokształtne.
Jeden z jednorożców podbiegł do nowo przybyłych i przeobraził się w mężczyznę odzianego w schludny mundur wojskowy. — Proszę podać swoje nazwiska. Zaraz wydam wam identyfikatory.
— Błękitny Adept i Błękitna Pani — rzekł Stile.
— Adept! Proszę tędy! — Reakcja jednorożca przypominała Stile’owi sposób, w jaki reagowali niewolnicy na Protonie na widok obywatela.
Poszli za przewodnikiem do małego pawilonu ustawionego na brzegu boiska. Kilkanaście osób spoczywało tam na przypominających trony krzesłach i kanapach. Nikt nie wstał, ani też nie przywitał Stile’a i Pani. Stile był już na tyle dobrze zaznajomiony z obyczajami panującymi na Phaze, że wiedział, iż taki brak reakcji stanowi wystudiowaną nieuprzejmość w stosunku do Adepta albo Pani. Nie dał jednak nic po sobie poznać; chciał najpierw zrozumieć, jaki jest tego powód.
Wtedy wstała i podeszła do nich przystojna młoda kobieta. Wydała się mu znajoma.
— Przychodzisz bez przebrania, przystojniaczku? — spytała, wyciągając do niego dłoń. Coś w jej głosie przypomniało mu chichot wiedźmy.
— Żółciutka! — wykrzyknął. — Co cię tutaj sprowadza? Sądziłem…
— Sądziłeś, że nie mam już więcej odmładzających wywarów? — uśmiechnęła się figlarnie. — Takich, których efekt trwać będzie przez cały dzień?
— Przypominam sobie, że miałaś jasne włosy, jaśniejsze niż Błękitna Pani. Takie złociste warkocze. — Włosy wiedźmy były teraz krótkie, brązowe i kręcone. Oczywiście Żółta mogła dowolnie zmieniać swój wygląd, gdy wywar działał. Był to, jak to ujęła, jej kostium. W każdym razie suknię miała żółtą; stanowiło to wskazówkę co do jej tożsamości. — Sądziłem, że jednorożce… — Wzruszył ramionami.
— Zawieszenie broni obejmuje wszystkich obecnych na Rożcolimpiadzie — wyjaśniła. — Oczywiście, zwierzęta wiedzą, kim jestem, lecz ja nie wykorzystuję tu mojej mocy, a one nie czynią mi wymówek z racji mych uprzednich win. My, Adepci, mamy niewiele okazji do spotkań towarzyskich i rzadko utrzymujemy pokojowe kontakty z innymi, równymi nam mocą. Korzystamy więc chętnie z każdej możliwości.
Stile przypomniał sobie, jak samotnie czuła się Żółta Adeptka w swoim królestwie, a zwłaszcza jak tęskniła za męskim towarzystwem. To naturalne, że brała udział we wszystkich spotkaniach towarzyskich, na których mogła bezpiecznie się pojawić.
— To mi przypomina świątynię Wyroczni — zauważył Stile. — Żadnych waśni. — Rozejrzał się dookoła. — To wszystko Adepci?
— I ich współmałżonkowie. Zapomniałam, że nie pamiętasz. — Uśmiechnęła się olśniewająco i zakołysała biustem, ciesząc się swą chwilową młodością, tak jak cieszyć się tym może tylko staruszka. „Wielkość piersi”, pomyślał Stile, „jest dla kobiet tym, czym wzrost dla mężczyzn”. — Chodź, mój śliczny. Przedstawię cię im.
Okazja, żeby poznać innych Adeptów, z których jeden mógł być jego mordercą! To przypadkowe zrządzenie losu było prawdziwym darem niebios.
Żółta podprowadziła go do odzianej w iskrzącą się, białą szatę kobiety spoczywającej na białej kanapie. Adeptka była w bliżej nieokreślonym, lecz wyraźnie średnim wieku i raczej przysadzistej figury.
— To jest Biała — poinformowała go Żółta, wskazując ją na wpół pogardliwym ruchem kciuka. Potem skierowała go w stronę Stile’a. — To Błękitny i jego Pani.
Biała Adeptka uniosła jasne jak śnieg powieki. Jej oczy nie miały wieku, jak wirujące na wietrze płatki śniegu.
— Wieści o twym zgonie wydają się być przesadzone.
— Nie było w nich żadnej przesady — odparł Stile. — Tropię mojego mordercę.
— Obym znalazła się daleko od miejsca waszego pojedynku — powiedziała bez cienia niepokoju Biała i zwróciła swe lodowate spojrzenie ku polu, gdzie kilka jednorożców przeprowadzało ostatnie próby. Stile przypomniał sobie, że Biała poszukiwała kiedyś białego jednorożca na sprzedaż; Żółta wspominała o tym, gdy się po raz pierwszy spotkali. Miał nadzieję, że żadne takie stworzenie nie padło jej łupem.
Żółciutka poprowadziła ich dalej.
— Wydaje mi się, że twoje przybycie wywołało więcej podniecenia, niż widać to na pierwszy rzut oka. — Jej szept przesycony był ponurą satysfakcją. — Dobrze wiadomo, że jesteś najprawdopodobniej najsilniejszym z obecnych Adeptów, a do tego masz powody, by poszukiwać zemsty. Upewnij się tylko, zanim zaczniesz działać, że znalazłeś właściwego człowieka.
— Na pewno — odparł Stile przez zaciśnięte zęby. Podeszli do odzianego w czerń mężczyzny. Spojrzał obojętnie na Stile’a, gdy Żółta przedstawiała ich sobie.
— Czarny… Błękitny.
— Już się raz spotkaliśmy — stwierdził spokojnie Stile. Czarny przyjrzał mu się uważnie. — Nie przypominam sobie.
— Miesiąc temu, w twoim królestwie. — Czy naprawdę było to tak niedawno?
Stile’owi wydawało się, że wieki całe minęły od chwili, gdy przekroczył zasłonę i przyjął na siebie obowiązki Błękitnego Adepta. Przeżył tyle, że dni wydawały mu się równie drugie jak miesiące. Nawet spotkanie z Czarnym Adeptem zdawało mu się strasznie odległe. A przecież Czarny wcale się nie zmienił i linia, z której był zbudowany, znikała gdzieś w ziemi, łącząc go pewnie z jego zamkiem.
Czarny zmarszczył cieniutkie linie brwi.
— Nikt nie śmie przekraczać granic mego królestwa.
— Przyszedłem tam z moimi przyjaciółmi, jednorożcem i wilkołakiem.
Powoli Czarny coś sobie przypomniał.
— Ach, jeden z Małego Ludu. Już pamiętam. Miałem wrażenie, że nie żyjesz. — Adept zmrużył oczy. — Dlaczego wtedy nie objawiłeś swojej mocy?
— Przyszedłem w pokoju… wtedy. — Stile zmarszczył brwi.
Czuł niechęć do Adepta, który uwięził go i skazał na śmierć głodową. Mimo to nie podejrzewał, by Czarny był poszukiwanym przez niego mordercą. Czarny zupełnie nie interesował się sprawami innych magów; był prawdziwym odludkiem. Dziwne, że w ogóle zdobył się na przybycie na Olimpiadę Jednorożców. A gdyby naprawdę zamordował Błękitnego Adepta, to przecież teraz rozpoznałby go bez trudności. I wreszcie jeszcze jedno: Stile poznał rodzaj magii, jakim posługiwał się Czarny; jego specjalnością były linie, a nie golemy, czy też amulety.
— Jeśli kiedyś przekroczysz nieproszony granice mego królestwa, potraktować cię mogę z podobną kurtuazją.
— Nie potrafię wyobrazić sobie okoliczności, które skłoniłyby mnie do odwiedzenia twego królestwa, jak również do utrzymywania kontaktów z istotami podobnymi do Żółtej — odparł zimno Czarny.
— Chyba że potrzebować będziesz magicznego wywaru albo jakiegoś zwierzęcia, mój ty arogancie — odcięła się Żółta. — Wtedy będziesz się lepiej wyrażał o starej wiedźmie. — Poprowadziła Stile’a dalej.
— Ci ludzie budzą we mnie niepokój — powiedziała cicho Błękitna Pani. — Mój pan nigdy nie zabierał mnie na spotkania z nimi.
— Twój pan odznaczał się nieskazitelnym gustem — mruknął z tyłu Czarny.
— A więc Błękitny nie jest twoim panem? — spytała Żółciutka nie bez złośliwości. — Jacyż ciemni potrafią być chłopi!
— Nie nazywaj Błękitnej Pani chłopką! — warknął rozgniewany Stile. Poczuł się nagle tak, jakby znalazł się w gnieździe skorpionów.
Piękna twarz Żółciutkiej wykrzywiła się grymasem, którego nie zdołałaby powtórzyć dziewczyna, za jaką Adeptka chciała uchodzić.
— Nazwałam ją…
— Tym, czym jest — wtrąciła szybko Błękitna Pani. — Moi przodkowie od zawsze byli wieśniakami, uprawiali ziemię i hodowali zwierzęta. Nie ma w tym żadnej hańby.
— To prawda — Żółta złagodniała — nie ma nic poniżającego w hodowli zwierząt. A zresztą, uważam, że przestałaś być chłopką w chwili, gdy poślubiłaś Błękitnego. Wycofuję tę część mojej uwagi.
Adepci najwyraźniej nie byli przyzwyczajeni do oddawania czegokolwiek za darmo.
— Tę część? — spytał ostro Stile, któremu nie wystarczyło połowiczne ustępstwo. Zdawał sobie sprawę, że zachowuje się dokładnie jak typowy Adept, ale nie miał zamiaru się wycofać. — Masz ją za głupią?
— Jest dobry sposób, by temu zaradzić — odparła Żółta. — Mam miłosne wywary, które…
— Dość tego! — wykrzyknął Stile. — Pani jest wdową. Przyjąłem obowiązki Błękitnego Adepta tylko po to, by królestwo to nie zostało umniejszone, a krzywdy wyrządzone Pani mogły zostać pomszczone. Nie jestem jej panem.
— Obcy wędrowiec — mruknęła Żółciutka. — Mając moc wystarczającą do zaczarowania całego stada jednorożców, nie użyje jej, by zdobyć Panią, która piękniejsza jest niż zwykłe śmiertelnice, równie śmiała jak najwspanialsze ze zwierząt i prawnie stanowi jego własność jako spadek po poprzedniku. Myślę, że to mężczyzna jest głupcem.
— Może wedle twej definicji — zauważyła Błękitna Pani.
— A jednak. — Żółta wzruszyła ramionami. Podeszli do mężczyzny w czerwonym płaszczu. Był wysoki — prawie sześć stóp wzrostu — miał czerwone włosy i wąsy.
— Czerwony… Błękitny — przedstawiła ich sobie Żółta.
Czerwony uścisnął mu mocno dłoń.
— Miło mi was spotkać — powiedział z uśmiechem na przystojnej twarzy. Wyglądał na rówieśnika Stile’a, choć oczywiście „kostium” mógł zmienić wszystkie, oprócz najbardziej podstawowych, cechy charakterystyczne.
Żółciutka zaprowadziła ich do ostatniej z par zebranych w pawilonie…
— Zielony z małżonką — rzekła.
Zielony był niskim i tłustym mężczyzną, a jego pani była do niego podobna.
Oboje nosili zielone szaty ozdobione błyszczącymi, zielonymi kamieniami, prawdopodobnie szmaragdami.
— Błękitny i Pani.
— Uhu — mruknął Zielony Adept. — Przyjrzyjmy się lepiej przedstawieniu. — Lecz Zielona Pani pozdrowiła Błękitną lekkim skinieniem głowy.
— To wszyscy, którzy tym razem przyjechali — stwierdziła Żółta. — Przy innych okazjach poznałam jeszcze Pomarańczowego, Fioletowego i Szarego. Ale oni mieszkają daleko stąd. Mogą też być inni Adepci, o których nic nie wiem; my lubimy sekrety. Wielu z nich poznałam na różnych Olimpiadach.
— Różnych Olimpiadach? — spytał Stile, usiłując przypomnieć sobie, co mówił mu Główny Ogier.
— Ma je każdy z najważniejszych gatunków — zapewniła go Żótciutka. — Kanolimpiada, Wampolimpiada, Smokolimpiada; niektóre są całkiem niezłe. Ja uważam, że najbardziej interesująca jest Elfolimpiada, z pokazem rzadkich rodzajów broni i tańczącymi małymi mężczyznami. Widziałeś kiedyś coś podobnego, mój śliczny?
— Patrzyłem wyłącznie na pląsające małe panienki — stwierdził Stile.
Błękitna Pani zmarszczyła brwi, ale nic nie powiedziała.
Przyszła wreszcie pora oficjalnego otwarcia Olimpiady. Stile i Błękitna Pani zajęli miejsca i patrzyli. Kilka stad jednorożców zajęło miejsca na widowni, każde w wyznaczonym sektorze. Na boisko wmaszerowały drużyny zawodników w takt muzyki swych rogów i kopyt.
Było to imponujące wejście. Każda drużyna maszerowała równo, prowadzona przez swego Głównego Ogiera. Wszystkie rogi wzniesione były pod kątem czterdziestu pięciu stopni; wszystkie ogony dumnie wygięte. Kopyta błyszczały w ukośnych promieniach słońca wszystkimi barwami tęczy, a spiralnie skręcone rogi lśniły odbitym światłem. Obecne były zwierzęta wszystkich kolorów i odcieni: czerwone, pomarańczowe, złote, żółte, białe, szare, niebieskie, czarne, brązowe, pasiaste, kropkowane i kraciaste. Niektóre były jednobarwne, lecz nie w odcieniach typowych dla koni; inne natomiast wielobarwne — wszystkie zaś piękne.
Błękitna Pani trąciła łokciem Stile’a, wskazując jedną z maszerujących grup. Spojrzał w tym kierunku — drużyna lokalnego Ogiera, licząca szesnaście doskonale dobranych zwierząt. W ostatnim rzędzie od strony pawilonu maszerowała Neysa.
— Więc nie próbuje jej ukryć! — mruknął z uznaniem Stile.
Neysa była mniejsza od pozostałych jednorożców — mierzyła zaledwie czternaście dłoni w kłębie — i jako jedyna spośród nich umaszczona jak zwykły koń, co niegdyś stanowiło powód do wstydu. Teraz jednak była rumakiem i przyjacielem Adepta i choć zwierzęce królestwa Phaze w większości obawiały się magów i nie ufały im, to jawna przychylność jednego z nich miała tak duże znaczenie, że Neysa mogła zająć w miarę eksponowane miejsce w stadzie. Pozwolono jej, po raz pierwszy, przyłączyć się do grupy i wziąć udział w ważnej uroczystości; była z tego powodu szczęśliwa. Stare rany goiły się. Wszystkiego tego dokonał Stile, oswajając ją; wszystkiego tego dokonała ona sama, pozwalając, by używał należnych swemu stanowisku prerogatyw.
Muzyka rozbrzmiewała potężnym chórem. Osiem Ogierów podało ton; osiem zdyscyplinowanych drużyn odpowiedziało melodią! Ziemia drżała od zgranych uderzeń tańczących kopyt; powietrze trzęsło się od muzyki. Żadna ludzka orkiestra nie mogłaby dorównać pasji i mistrzostwu tego koncertu. Stile nigdy jeszcze nie słyszał czegoś równie wspaniałego.
Parada jednorożców przeszła obok pawilonu Adeptów; gdy zwierzęta znalazły się w jego pobliżu, nagle skierowały wszystkie rogi w lewo; był to salut jednorożców. Wszystkie zamilkły raptownie z zapierającą dech precyzją; ta niespodziewana cisza zrobiła większe wrażenie niż głośny hejnał. Po chwili jednorożce, grając, maszerowały w kierunku pozostałych pawilonów.
Stile przyjrzał się teraz budynkom dokładniej. Jeden zajęty był przez wilki. W innym roiło się od nietoperzy. W następnym zasiadały elfy, a dalej złowrogie, rogate demony. — Rzeczywiście, wszyscy biorą udział w Rożcolimpiadzie — westchnął Stile ze zdziwieniem.
— Wszyscy, którzy się liczą — uzupełniła Żółciutka — ale ludzi jest niewielu.
Stile nie bardzo rozumiał, co chciała przez to powiedzieć. Czy oznaczało to, że ludzie należą do najmniej ważnych stworzeń żyjących na Phaze? Czy też po prostu nie są lubiani przez zwierzęta wyższego rzędu.
Otwierająca olimpiadę parada skończyła się wreszcie. Nadszedł czas zawodów. Pomiędzy pawilonami biegały wilki, przefruwały nietoperze, galopowały ciężko demony i lekko stąpały elfy.
— Co się dzieje? — spytał Stile.
— To sędziowie — odparła Żółta, wstając z miejsca.
— Sędziowie?
— Jednorożce nie mogą sędziować na Rożcolimpiadzie, są nieobiektywne. Rywalizacja między stadami jest zbyt wielka. Tak samo jest zresztą z innymi gatunkami; wszyscy zapraszają sędziów z zewnątrz. A teraz wybaczcie, muszę zająć moje stanowisko.
— Stanowisko?
— Ja też jestem sędzią. Czyżbym ci nie powiedziała?
— Teraz już nic w życiu nie zdoła mnie zadziwić — mruknął Stile.
— Och, nie. Poczekaj, aż zobaczysz Czarnego; sędziuje o dwa pawilony dalej. Wtedy będziesz mógł powiedzieć, że widziałeś wszystko. — I Żółciutka oddaliła się.
Nie wiadomo skąd pojawił się demon, a potem młody mężczyzna z głową sokoła. Zajęli miejsca obok Żółtej, przed pawilonem. Był to skład sędziowski mający oceniać jedną z dyscyplin Rożcolimpiady.
Zawodnicy truchtem udali się na swoje miejsca. Przez chwilę panował rozgardiasz — jednorożce przebiegały przez boisko we wszystkich kierunkach. Wreszcie przed każdym z zespołów sędziowskich uformowały się kolumny uczestników. Przed pawilonem Adeptów końskie „baczność” demonstrowało szesnaście zwierząt.
Jak się okazało, oceniano tu akrobatykę. Inne zespoły sędziowały w wyścigach, skokach w dal i wzwyż, szermierce na rogi, tańcach, grze na rogu i precyzji chodu. Neysa i jej brat, Clip, występowali w parach tanecznych; dyscyplina ta odbywała się w dalekim kącie boiska i Stile nie mógł nic zobaczyć. Bardzo go to frustrowało. Niechętnie zajął się oglądaniem rozgrywającej się przed ich pawilonem konkurencji.
Wśród zawodników znajdowało się dwunastu samców; żaden z nich nie był Głównym Ogierem, w szranki stanęły tylko podrzędne samce. System panujący w stadach nie uwzględniał potrzeb niedominujących ogierów; nie wolno im było parzyć się z klaczami i tolerowano je tylko dopóty, dopóki znały swe miejsce w stadzie; Stile był pewien, że w czasie wojny szły w pierwszym szeregu, jako przeznaczone na stracenie. Oczywiście brały udział w Rożcolimpiadzie; w czasie pokoju tylko w takich rozgrywkach mogły zdobyć uznanie.
Stile zrozumiał nagłe, że te najrozmaitsze olimpiady były dla zwierzęcego świata Phaze tym samym, czym gra i Turniej dla niewolników na Protonie — rozrywką, zabawą i, dla jednostek, szansą uzyskania sławy. Były to równoległe systemy, spełniające rolę zaworów bezpieczeństwa dla frustracji uciśnionych istot.
Żółta jako Adeptka przejęła kierownictwo nad zespołem sędziowskim.
— Jednorożcu, przydzielam ci numer pierwszy — oznajmiła zwierzęciu stojącemu na lewym końcu szeregu. — Kiedy numer ten zostanie wywołany, masz zgłosić się niezwłocznie albo zostaniesz zdyskwalifikowany. Jasne?
Jednorożec posłusznie pochylił róg. Żółta przydzieliła pozostałym numery startowe, aż do szesnastego.
— Oto sędziowie, którzy oceniać was będą we wstępnych eliminacjach. Demon Straszokropny jest starszym w swojej jaskini. Prawdziwie po diabelsku spełniał już rolę sędziego podczas wielu poprzednich olimpiad; w młodości był zwycięzcą tej właśnie dyscypliny na Demolimpiadzie. — Rozległy się uprzejme oklaski, głównie spośród widzów zgromadzonych obok pawilonu; wielu z nich należało do demoniego rodu.
— A to jest Sokolnik Lśniącooki, zwycięzca ostatniej Avolimpiady w konkurencji wypatrywania królików. Potrafi dostrzec każdą sztuczkę jednorożców. — Oklaski były tym razem głośniejsze; brawo bili zwłaszcza obecni w pobliżu zwierzęcogłowego.
— A ja nazywam się Żółta Adeptka — ciągnęła. — W normalnym życiu jestem starą wiedźmą, której magię dobrze zna większość zwierząt. Gdyby nie to, że wszyscy bez wyjątku goście są mile widziani na Olimpiadzie, czekałby mnie lincz. Sądzę jednak, że umiem oceniać zalety zwierząt i jestem w tej mierze obiektywna.
Przez chwilę panowała kompletna cisza; potem rozległy się niepewne oklaski. Błękitna Pani rozejrzała się, zmarszczyła brwi i, zaciskając zęby, mocno uderzyła w dłonie. Przyłączyła się do niej żona Zielonego. Stile i Zielony Adept poczuli się w obowiązku pójść w ich ślady i zwierzęta, zawstydzone, musiały zrobić to samo. Wszystkie bały się śmiertelnie, że zostały schwytane i sprzedane przez Żółtą, lecz tutaj wszelkie urazy odsuwano, przynajmniej w teorii, na bok, a Żółta rzeczywiście sprawiała wrażenie kompetentnej i obiektywnej.
Stile’owi znów przypomniała się scena z Protonu. Strzelec odnosił się do niego przychylnie, zmuszając tym innych obywateli, by traktowali go z kurtuazją pomimo przepaści dzielącej ich od niewolnika. Tutaj rolę katalizatora odegrała Błękitna Pani, lecz zdarzenie miało ten sam sens.
— Zajmijcie teraz miejsca z tyłu i po bokach — dyrygowała Żółta. Oklaski zaskoczyły ją i sprawiły jej przyjemność, lecz zdradził to jedynie lekki rumieniec. — Utwórzcie arenę, otwartą tylko po stronie widzów. Niech nie śmie tu działać żadna obca magia. — Jednorożce spełniły jej polecenie tak szybko i sprawnie, że Stile zrozumiał, iż jest to standardowa procedura. Podobnie działo się przy wszystkich zespołach sędziowskich.
— Numer pierwszy, wystąp — poleciła czarodziejka i ogier o tym numerze przeszedł na środek areny, stając przodem do pawilonu. — Ty i wszyscy następni macie po dwie minuty na występ. Po każdym występie sędziowie naradzać się będą przez minutę, a potem podadzą sumę przyznanych punktów. Dopiero wtedy wolno klaskać, ale nie dłużej niż przez trzydzieści sekund. Jeżeli macie jakieś pytania, to zapomnijcie o nich.
Żadnych pytań nie było.
— Zaczynaj, pierwszy — poleciła Żółta.
Jednorożec rozpoczął pokaz. Był pięknym, szkarłatno-zielonym zwierzęciem z białymi uszami. Stawał dęba, zataczał koła i wykonywał różne układy skoków. Stopniowo przechodził do trudniejszych ćwiczeń — salt w przód i tył, podskoków z klaskaniem kopytami; zakończył imponującym popisem dzikiego konia.
— Czas minął — zazgrzytał sędzia-demon. Najwyraźniej potrafił odmierzać czas. Ogier stał, dysząc ciężko z wysiłku; z rozdętych nozdrzy wydobywała się odrobina ognia. Czekał na wynik.
Sędziowie dyskutowali pomiędzy sobą. Stile nie mógł usłyszeć, co mówili; nie znał też zasad punktowania. Znowu spróbował wypatrzeć, co dzieje się wśród par tanecznych, lecz były za daleko.
— Numer pierwszy zdobył piętnaście punktów — oznajmiła Żółta.
Rozległy się oklaski; jednorożce zagrały na rogach i, nie mogąc klaskać w ręce, uderzały kopytami o ziemię. Oklaski nie były szczególnie burzliwe; Stile zdecydował, że występ zaliczyć należy do średnich. Neysa na pewno mogłaby dorównać temu zawodnikowi, a przecież wybrała inną konkurencję.
— Numer drugi, wystąp — rzekła Żółta i na areną wkroczył następny ogier. Był większy i lepiej umięśniony od swego poprzednika i o wyjątkowo potężnej szyi. Jego sierść miała jaskrawe kolory: błękitne pasy na przemian z jaskrawożółtymi. — Zaczynaj. — I jednorożec rozpoczął swój występ.
Był zręczniejszy od swego poprzednika. Zrobił salto w przód i do tyłu, a potem wykonał całą serię beczek w powietrzu, które wyrwały z rogów niektórych widzów muzykalne westchnienia. Zawodnik stanął na przednich kopytach i uderzał tylnymi o siebie, że aż iskry leciały. Na zakończenie skoczył w górę, odwrócił się w powietrzu i wylądował pewnie na rogu, który zagłębił się w ziemię aż na trzy czwarte długości. Wytrwał w tej pozycji aż do ogłoszenia czasu. Opadł wtedy na ziemię i wyciągnął róg.
— To chyba będzie zwycięzca — stwierdziła Błękitna Pani. — Neysa by tak nie potrafiła.
— Racja — Stile nigdy nie sądził, że jednorożec może stanąć w takiej pozycji.
Sędziowie naradzili się.
— Dwadzieścia sześć — oznajmiła Żółta. Natychmiast rozległy się burzliwe oklaski, przerwane dopiero dokładnie po trzydziestu sekundach. Decyzja zyskała uznanie.
Występowali kolejni zawodnicy, ale żaden nie zdołał dorównać numerowi drugiemu. Stile domyślił się, że każdy z sędziów mógł przydzielić od jednego do dziesięciu punktów; suma maksymalna wynosiła więc trzydzieści. Zaczął przyglądać się konkurencjom rozgrywanym po obu stronach pawilonu Adeptów. Po prawej odbywały się wyścigi; jednorożce galopowały po wyznaczonej bieżni tak szybko, że z nozdrzy strzelały im płomienie, usuwając wytworzone podczas biegu ciepło. Jednorożce nie pocą się, lecz zieją ogniem. Z lewej rozgrywano zawody w precyzji chodu. Zwierzęta tańczyły, demonstrując w perfekcyjny sposób kroki na jeden, dwa, trzy, cztery i pięć taktów. Stile nie widział, co dzieje się w konkurencji, w której startowała Neysa. Zawody zaczynały go już trochę nudzić, lecz Błękitna Pani sprawiała wrażenie bardzo zainteresowanej.
Po upływie nieco ponad godziny eliminacje wstępne zostały zakończone. Wybrano czterech zawodników, którzy przeszli do następnej rundy.
Wybrani skierowali się do następnego pawilonu sędziowskiego, a na ich miejsce zjawiło się czterech zawodników startujących w konkurencjach muzycznych. Każdy z nich zagrał na rogu jakąś melodię i wszystkie były zadziwiająco miłe dla ucha. Jeden z jednorożców miał głos oboju, drugi trąbki, trzeci skrzypiec, a czwarty fletu. Skrzypce zdobyły największą ilość punktów, lecz flet i obój znalazły się tuż za nimi, uzyskując po dwadzieścia dwa punkty.
— Nie podoba mi się to — stwierdziła Żółta. — Są równie dobre. Nie potrafię wybrać lepszego. Czy może pozostali sędziowie mają bardziej zdecydowane zdanie?
Demon i Sokolnik pokręcili głowami. Też uważali, że obaj zawodnicy reprezentują jednakowy poziom.
— Nie chciałabym być niesprawiedliwa — ciągnęła Żółta — ale tak dawno nie słyszałam już fletu, że nie potrafię ocenić, które dźwięki są jego idealnym naśladownictwem. Gdybyśmy mieli do porównania instrument…
Błękitna Pani wstała z lekko kpiącą miną.
— Jeśli sędziowie raczą mnie wysłuchać…
— Jeśli to ważne, to mów, Pani. — Żółta popatrzyła na nią badawczo.
— Mój pan, Błękitny Adept, jest znakomitym muzykiem i ma przy sobie doskonały flet…
— Ej! Nie zgadzam się na to! — zaprotestował Stile. Ale czarownica uśmiechała się już, trochę złośliwie, lecz jednocześnie przychylnie.
— Jak sądzę, Błękitny Adept winien mi jest przysługę.
Stile rozłożył ręce. Nie miał wyjścia.
— Czego sobie życzysz, Żółciutka?
— Czy pamiętasz melodię, którą przedstawił udający flet jednorożec? Gdybyś zagrał to samo, ale tak, jak powinno się to grać, moglibyśmy porównać…
Stile westchnął w duchu i ustawił się przed pawilonem. Nie miał nic przeciwko graniu, ale obawiał się, że wraz z melodią zacznie się wokół niego gromadzić magia i zdradzi prawdziwą naturę Platynowego Fletu. Choć może, jeśli nie będzie przywoływał magii, wszystko skończy się dobrze. Poza tym winien był Żółtej przysługę, a Adeptka nie żądała przecież wiele.
Złożył Flet, uniósł go do ust i zagrał. Magiczny instrument dawał mu idealną kontrolę nad muzyką, sprawiając, że wydawał się lepszym flecistą, niż był w rzeczywistości. Dźwięki sączyły się jak złoty miód. Magia gromadziła się, lecz prawie niewyczuwalnie.
W miarę jak grał, cichły zwykłe odgłosy towarzyszące Rożcolimpiadzie. Widzowie kolejno nadstawiali uszu, nadsłuchując, skąd dobiegają ich te dźwięki. Kiedy umilkła ostatnia nuta, cisza ogarnęła już całą arenę.
Troje sędziów siedziało w skupieniu. Adepci zamarli na swoich miejscach. Wreszcie Żółta potrząsnęła głową.
— Są różne flety — stwierdziła. — To jest Platynowy Flet, dzieło elfich rąk, prawdziwy król pośród instrumentów. Drugi taki nie istnieje. Szczęśliwa istota, Adept czy prosty człowiek, której elfy pozwoliły przez czas jakiś używać tego instrumentu. Obawiam się, że nadciąga dla Phaze czas próby. Po tym, co usłyszałam, nie mam już wątpliwości: jednorożec nie dorównuje fletowi.
Lecz pozostali sędziowie wyrazili sprzeciw.
— Niech zagra na oboju — warknął demon.
— No tak — zgodziła się Żółta. — Dziękuję ci, Straszokropny, masz rację. Musimy porównać i to. — Odwróciła się do Stile’a. — Zagraj na oboju, Błękitny.
— Ale ja przecież nie mam oboju — zaprotestował Stile.
— Nie udawaj, że nie znasz natury instrumentu, który trzymasz w ręku — odparła ostro. — Zagraj na oboju i skończmy już z tym.
Piękny, platynowy obój. A więc magiczne przemiany dotyczyły nie tylko broni! Podniósł instrument do ust i zagrał melodię, którą prezentował udający obój jednorożec. Dźwięki miały moc eliksiru i nieopisaną słodycz; był to najdoskonalszy obój, jaki Stile kiedykolwiek słyszał. Na arenie znowu zapanowała cisza. Nawet zazdrośni Adepci siedzieli jak przykuci do foteli, dopóki Stile nie skończył grać.
— Teraz możemy dokonać sprawiedliwej oceny — rzekła Żółta. Naradziła się z pozostałymi sędziami i ogłosiła wynik: — Obój lepiej naśladuje prawdziwy instrument. Udający go jednorożec przechodzi do następnej rundy.
Rozległy się oklaski, ale zdawało się, iż są skierowane bardziej pod adresem Stile’a niż zwycięskiego jednorożca.
— Nikt oprócz mego ukochanego nie potrafił tak grać — szepnęła Błękitna Pani. — Nie sądziłam, że usłyszę jeszcze kiedyś podobną muzykę.
— Instrument jest zaczarowany — odparł krótko Stile. — Każdy może na nim grać.
— Pewnie tak — zgodziła się i nie odezwała się już więcej.
Wkrótce nadszedł moment rozgrywek finałowych. Całe pole zamienione zostało w olbrzymią arenę, a poszczególne zespoły sędziowskie połączyły się, tworząc jedną dużą komisję. Wszyscy mieli oglądać finalistów poszczególnych konkurencji.
Stile był z tego zadowolony. Wreszcie będzie mógł zobaczyć występ Neysy — oczywiście jeśli zakwalifikowała się do finałów. Przed zawodami wydawało mu się pewne, iż zwycięży, ale teraz uświadomił sobie, jak silna jest tu konkurencja. Neysa mogła zostać wyeliminowana.
Lecz nie, udało się jej! Dostała się do finałów i w końcu Stile doczekał się jej występu. W tym momencie jeden z sędziów — wilkołak — sam siebie zdyskwalifikował, wyjaśniając, że wymienił z zawodniczką przysięgę przyjaźni i wobec tego nie może jej ocenić obiektywnie. Znaleziono zastępcę i rozpoczął się pokaz.
Neysa i Clip wbiegli równym krokiem na arenę, sami przygrywając sobie do tańca, ona na rogu-harmonijce, on na saksofonie. Był to przepiękny duet, idealnie harmonizujący z uderzeniami ich kopyt. Barwa Neysy dobrze pasowała do umaszczenia Clipa i klacz wydawała się piękna, nawet według kryteriów jednorożców. Oboje byli drobni jak na zwierzęta tego gatunku, lecz stanowili świetnie dobraną parę i kiedy tańczyli sami na arenie, wcale nie wydawali się mali.
Ruszyli z kopyta, kierując rogi na niewidzialnego wroga. Zaraz też odwrócili się błyskawicznie, a niewielki dysonans w ich muzyce symbolizował umierającego wroga. Stile z łatwością mógł sobie wyobrazić zabitego potwora. Podobnie zresztą i sędziowie, którzy w pewnych przypadkach też byli potworami. Zobaczył, jak krzywią się z niechęcią. Następnie Neysa i Clip zaprezentowali najrozmaitsze typy kroków, a potem przeszli do bardziej wyszukanych figur. Neysa podskoczyła, a Clip przebiegł pod nią. Kiedy wylądowała na ziemi, przeskoczył nad jej głową. Grając bez przerwy, skakali jedno przez drugie, wykonując fantastyczną sekwencję akrobatycznych figur. Nagle oboje stanęli obok siebie, jednocześnie wierzgnęli tylnymi nogami i skoczyli w powietrze, wykonując przewrót do tyłu. W trakcie skoku oba jednorożce zmieniły kształt, lądując na ziemi jako ludzie. Clip ubrany był w kolorowe spodnie i płaszcz, Neysa w czarną, wykończoną białym sukienkę. Obracali się jak w piruecie, nucąc tę samą melodię; nie mogli oczywiście grać teraz na rogach. Ich ruch stawał się coraz szybszy, a ciała zmieniły się w barwną plamę i nagle stali się sokołem i świetlikiem, wirującymi w powietrzu wokół wspólnego środka ciężkości. Minęła zaledwie chwila i na ziemi wylądowały, przy końcowych akordach melodii, dwa jednorożce; w tej samej sekundzie minął czas przeznaczony na ich występy.
Sędziowie unosili kolejno tablice z wypisanymi na nich ocenami: 9, 9, 8, 9, 7, 8… Od wszystkich sędziów, z wyjątkiem demonów, dostali wysoką punktację. Rozległy się oklaski; najgłośniejsze oczywiście z tego miejsca, gdzie zasiadało stado Neysy. Słychać też było pochwalne szczekanie wilków z watahy, która przysięgała Neysie przyjaźń. Stile zobaczył, że siedzi między nimi jego druh, Kurrelgyre.
Rozpoczął się teraz występ drugiej pary jednorożców. Oba były pięknymi okazami, a ich rogi miały wyjątkowo melodyjny dźwięk. Samiec grał na fagocie, naśladując pięknie głębię i wszystkie możliwości jego głosu, a róg klaczy dźwięczał jak dzwoneczki. Zdumiewające, ile możliwości kryje w sobie róg jednorożca; wcale nie ogranicza się tylko do instrumentów dętych. „Może przyczyną jest magia”, pomyślał Stile. W każdym razie, duet dzwoneczków z fagotem był niezwykły i piękny, a występująca para wykorzystała to bezbłędnie.
Te jednorożce też zmieniały kształt w czasie tańca, występując raz jako wielkie koty, a raz jako biało-niebieskie czaple. Ich naturalna postać też była niezwykła: jego grzywa przypominała szalejący pożar, a jej mieniła się wszystkimi barwami tęczy; w miejscach zgięć świeciła szlachetnym blaskiem. Klacz była naprawdę cudownym stworzeniem. Lecz to niezwykły artyzm ich tańca sprawił, że wzbudzili we wszystkich podziw, i w końcu to ich ogłoszono zwycięzcami. Stile nie mógł nie zgodzić się z tą decyzją; była w pełni sprawiedliwa. Neysa i Clip też pokazali się z jak najlepszej strony; Stile był z nich dumny.
Kolejne finały były równie ciekawe, lecz Stile nie poświęcał im już tyle uwagi. Kiedy skończą się zawody, będzie musiał stoczyć pojedynek z Głównym Ogierem miejscowego stada. Miał ze sobą Platynowy Flet, a więc mógł korzystać z magii; nie groziło mu żadne niebezpieczeństwo. Mimo to cała sprawa niepokoiła go, gdyż wcale nie pragnął upokorzyć Ogiera. Chciał tylko, by Neysa nie musiała się w tym roku rozmnażać. Może powinienem jeszcze raz porozmawiać z Ogierem? Wątpił, by dało to jakieś rezultaty. Jednorożce to niezwykle uparte stworzenia! A jednak gdyby zwyciężył tylko dzięki magii, byłoby to nieuczciwe. Z drugiej zaś strony, bez magii nie miał szans. Czyżby nie istniało żadne wyjście z tej pułapki?
Rożcolimpiada powoli zbliżała się do końca, a Stile wciąż jeszcze bił się z myślami. Nie mogąc skupić się ani spokojnie zastanowić, nie potrafił wypracować sobie strategii, która rozwiązałaby wszystkie problemy. Skoro nie może pozwolić, by jednorożec poraził go rogiem, użyje magii i do diabła z towarzyskimi konsekwencjami. Co prawda bardzo nie chciał tego robić; rozumiał, jak ważny jest honor dla stworzeń dominujących na Phaze. Tak naprawdę to właśnie duma zmusiła Ogiera, by go wyzwał. Zwierzę liczyło, że zmusi Stile’a do niesławnej kapitulacji, a Neysę do urodzenia źrebaka zgodnie z planem.
Gdyby nie okoliczności, Stile nie miałby nic przeciwko temu. Neysa od lat marzyła o podobnej możliwości, a on nie pragnął zbędnych sporów. Neysa uważała jednak — a Stile gotów był się z nią teraz zgodzić — że potrzebna mu jest w jego pogoni za mordercą. I to nie tylko jako wierzchowiec, gdyż Stile potrafił zmieniać kształt przy pomocy magii, lecz jako niezbędna pomoc. Przecież jego wróg może okazać się znacznie groźniejszy od czerwia żyjącego we wnętrzu Purpurowych Gór, a Stile, choć miał ze sobą Platynowy Flet, z ledwością go pokonał. Obecność Neysy mogła zadecydować o jego życiu lub śmierci. Nie mógł też uwolnić jej od przysięgi, zaprzestając pogoni, gdyż tropił przecież zabójcę samego siebie. Ta osoba musiała zostać ukarana i nikt tego za Stile’a nie zrobi. Tak więc ze względu na swoje własne bezpieczeństwo i pragnienie Neysy, by dotrzymać przysięgi, musiał zatrzymać ją przy sobie, a to oznaczało konieczność walki z Ogierem. Lub wyrażając się zwięźlej: musiał zdeptać dumę szlachetnego stworzenia tylko po to, by inne stworzenie mogło poświęcić swe nadzieje na macierzyństwo i narażać dla niego swe życie. I to nazywa się dumą!
Nadleciał nietoperz i wylądował obok nich. Przemienił się szybko w człowieka. Nie miał wcale długich, psich zębów, ani przerażających oczu; był to najzwyklejszy w świecie niski, pękaty mężczyzna w średnim wieku, o brązowych włosach. — Czy to ty jesteś Błękitnym? — spytał nieśmiało.
— To ja — odparł czujnie Stile. — Nie szukam zwady z twoim gatunkiem.
— Nazywam się Vodlevile. Spotkałem Hulka, twego przyjaciela — olbrzyma — i dzięki twojej pomocy Żółta Adeptka podarowała mi wywar, który wyleczył mego syna. Winien ci jestem…
Stile zaprzeczył gestem dłoni.
— Spłaciłem tylko długi Hulka za pomoc, jakiej mu udzieliłeś w czasie misji, którą dla mnie wykonywał. Nie masz wobec mnie żadnych zobowiązań. Rad jestem, słysząc, że ci się powiodło, i życzę tobie i twojemu synowi jak najlepiej.
— Pomogłem Hulkowi z czystej przyjaźni — wyjaśnił Vodlevile. — Zapłata byłaby obrazą. — Zamilkł na chwilę. — Bez urazy, Adepcie. To tylko metafora.
— Rozumiem — powiedział Stile, czując rodzącą się sympatię. — I tak pomógłbym twojemu synowi, gdybym tylko wiedział, że potrzebuje pomocy. Błękitna Pani jest uzdrowicielką i z przyjemnością pomaga wszystkim stworzeniom na Phaze. Czyż mógłbym zrobić mniej niż ona?
— Proszę o wybaczenie — rzekł Vodlevile. — Nie zauważyłem Pani. Poznałem cię po grze na Flecie, a o niej zapomniałem. Witaj, o piękna.
— I ty witaj, przyjacielu — odrzekła Błękitna Pani. Zwróciła się w stronę Stile’a. — Nigdy nie prosiliśmy o zapłatę za oddane innym przysługi, lecz nie odrzucaliśmy też wdzięczności tych, którym pomagaliśmy.
— Jak sądzę — Stile uśmiechnął się — polecono mi właśnie, bym przyjął to, co chcesz mi zaofiarować, choć ja sam uważam, że nie powinieneś czuć się zobligowany.
— Nie przyniosłem niczego materialnego. Gdyby było coś, co mógłbym dla ciebie zrobić…
— Nikt nie może zrobić za mnie tego, co muszę uczynić sam — poważnie odparł Stile.
— A cóż to takiego?
— Muszę zmierzyć się z Głównym Ogierem w równej walce — powiedział Stile i pokrótce wyjaśnił sytuację.
— No tak, panie, to tylko kwestia zachowania twarzy. My wampiry lubimy działać skrycie i potrafimy rozwiązywać podobne problemy.
— A więc jesteście inteligentniejsi ode mnie — stwierdził ponuro Stile.
Vodlevile opisał zalecaną w podobnych okolicznościach strategię. Stile aż uderzył się pięścią w czoło.
— Oczywiście! — wykrzyknął. — Niczym nie mogłeś mi się lepiej przysłużyć niż tą prostą radą.
Wampir był bardzo z siebie zadowolony.
— Za każdym razem, kiedy widzę, jak mój syn zamienia się w nietoperza i lata, wspominam Błękitnego Adepta. — Przemienił się szybko w nietoperza i odleciał.
— Jesteś bardzo podobny do mego pana — wyszeptała Błękitna Pani. — On też miał wielu przyjaciół i nielicznych wrogów.
„Ale jeden z nich zabił go”, pomyślał ponuro Stile. „Ten jeden liczy się bardziej niż wszyscy pozostali”.
Ostatnia konkurencja dobiegła końca i zwycięski jednorożec dumnie zszedł z areny. Przyszła teraz pora na specjalne wydarzenie — Główny Ogier przeciwko Błękitnemu Adeptowi w walce uważanej przez wszystkich za nie podlegającą wpływowi magii.
Ogier wkroczył na arenę; umaszczenie i muskulatura czyniły go po prostu wspaniałym. Stile wstał, lecz poczuł, że powstrzymuje go dłoń Błękitnej Pani. Odwrócił się ku niej, niepewny, co chce mu powiedzieć.
Błękitna Pani zawsze wydawała mu się piękna, lecz w tym momencie była wprost nieziemsko urocza.
— Bądź ostrożny, mój panie — powiedziała, i w jakiś sposób słowa te stały się najwspanialszym komplementem.
— Dziękuję ci, pani — odparł. I niosąc Platynowy Flet, ruszył naprzeciw Ogierowi.
Jednorożce utworzyły wokół nich ogromny krąg, odcinając ich od zewnętrznej magii. Sądziły, że dzięki temu Stile nie zdoła skorzystać z zasobów znajdującej się w środowisku mocy, i w normalnych warunkach miałyby rację. Lecz Wyrocznia pozwoliła mu znieść to ograniczenie. Był to dług, który miał wobec Hulka, gdyż przyjaciel poświęcił dla jego dobra swoje jedyne pytanie, które mógł zadać Wyroczni; z tego właśnie powodu Stile wziął na siebie zobowiązanie Hulka wobec wampira. Vodlevile jednak odwdzięczył mu się teraz za oddaną przysługę i w związku z tym Stile uważał, że nadal jest dłużnikiem ogra.
Stile podarował Hulkowi prawo do odszukania protońskiego odpowiednika Błękitnej Pani, czym może spłacił po części swój dług, a może to nie wystarczy. Pamiętał dobrze, że zgodził się na odwiedziny Hulka w Wyroczni tylko dzięki subtelnym naleganiom Błękitnej Pani, która czuła, na co się zanosi. Chciała rozwiązać ten problem, zanim Stile zorientuje się we wszystkim. Jak więc należało postąpić? Stile czuł, że musi jeszcze raz przemyśleć całą sprawę; niełatwo ustalić, co jest słuszne, ale zawsze warto próbować.
Stał teraz pośrodku ogromnej areny, naprzeciw Ogiera. Kontrast między ich postaciami był uderzający: ogromny jednorożec i drobny mężczyzna. Mimo to nikt z widowni nie śmiał się; Stile jest Błękitnym Adeptem.
Teraz musi udowodnić swoją moc tak, by wszyscy zebrani ją ujrzeli i uwierzyli w nią. Była to pierwsza część doskonałej rady wampira. Ma pokazać, że pierścień jednorożców nie jest w stanie ograniczyć magii Błękitnego Adepta. Na razie tylko niewielu spośród widzów rozumiało, czym jest Platynowy Flet; po tej demonstracji siły zrozumieją to wszyscy.
Stile wyciągnął Flet. Ogier czekał, tak jakby ciekawiło go, co zamierza zrobić jego przeciwnik.
Stile zagrał. Znów rozbrzmiała czarowna muzyka, najpiękniejsza, jaką był w stanie wydobyć z siebie flet. Jednorożce słuchały zachwycone a zarazem zdumione. Czy muzyka zdoła powstrzymać potężnego Ogiera?
Kiedy magia zgromadziła się wokół niego, Stile przestał grać i śpiewnie zadeklamował: Na dziwną opowieść jeden rzut oka, od śmierci do kwiatów, narodziny smoka. Oczywiście całe zaklęcie uformował w wyobraźni, słowa miały być tylko katalizatorem.
Na niebie pojawił się punkt. Rósł gwałtownie, aż przekształcił się w smoka o sześciu nogach, sześciu skrzydłach i straszliwie uzębionej paszczy. Potwór przesłonił słońce, a ogromny cień przykrył prawie całą arenę. Zaniepokojone jednorożce spojrzały w górę; rzadko zdarzało się, by smok zbliżał się do ich stada, a ten był największym okazem, jaki widziano w tych okolicach.
Stile uniósł prawą dłoń, wskazując na smoka. Następnie podniósł Flet do ust i znów zaczął grać, by zwiększyć siłę magii.
Smok złożył skrzydła i zanurkował. Teraz wydawało się, że jest znacznie mniejszy. Uderzył głową o zdeptaną darń i eksplodował. To właśnie była „śmierć” z zaklęcia Stile’a. Zęby smoka rozprysły się na wszystkie strony i upadły na arenę; reszta ciała potwora rozwiała się jak dym.
Tam gdzie padały zęby, coś kiełkowało. To były właśnie „kwiaty”. Stile grał, a z zębów wyrastały ulistnione pnącza. Dojrzewały na nich dynie — z każdej z nich wychodziło dziecko, przemieniając się błyskawicznie w uzbrojonego żołnierza. Tak odbywały się „narodziny smoka”. Żołnierze utworzyli falangę, przemaszerowali wokół areny, a następnie uformowali falistą strukturę, której nagle wyrosły skrzydła, i całość uniosła się nad ziemię. Był to ten sam smok, który odleciał tak, jak się pojawił. Przez chwilę widać było jeszcze punkt na niebie, który szybko zniknął.
Jednorożce stały w milczeniu. Właśnie udowodniono im, że nie były w stanie ograniczyć mocy Błękitnego Adepta nawet wtedy, gdy ich siła była najbardziej skoncentrowana. Adepci również milczeli; żaden z nich nie potrafiłby powtórzyć tego wyczynu. Czy był wśród nich tropiony morderca? Stile miał nadzieję, że drży on teraz ze strachu przed zemstą Błękitnego Adepta. Magia przeważnie stanowiła dla niego tylko zabawę, ale teraz działał najzupełniej serio.
Jednak Główny Ogier nawet nie drgnął. Stile obawiał się, że tak właśnie będzie. Demonstracja magii, którą wybrał, była na tyle spektakularna, by umożliwić Ogierowi wycofanie się z walki bez utraty twarzy; żadne stworzenie nie może przecież stawić czoła takiej sile. Lecz Ogier był uparty; w żadnym wypadku nie miał zamiaru ustąpić. Przeciwnik mógł być niezwyciężony, ale Ogier się nie podda. Stile szanował go za to, sam postępował podobnie. To dlatego zadał sobie tyle trudu, chcąc uniknąć konieczności upokorzenia tego wspaniałego zwierzęcia. Co za szczęście, że spotkał wampira i wysłuchał jego rady!
Stile wyśpiewał jeszcze jedno zaklęcie:
— Flecie, głośno graj, równy ciężar mi daj! — Nagle pojawił się nad nim olbrzym. Podobny był do Stile’a jak dwie krople wody i stał dokładnie w tym samym miejscu. Wszyscy widzieli, że jego ciężar dorównuje wadze Ogiera. Wtedy olbrzym zaczął się kurczyć, aż wreszcie całkiem zniknął, wchłonięty przez Stile’a. Stile był teraz tak ciężki jak jednorożec, choć nie zmienił rozmiarów ciała i czuł się zupełnie tak samo jak przedtem. Trzymał w ręku Flet, który stał się teraz mieczem.
Ogier podszedł bliżej. Rozumiał lepiej niż ktokolwiek inny sens tego, co się właśnie wydarzyło; Stile użył magii, by wyrównać szansę w walce. Teraz zwycięstwo zależało tylko od umiejętności. Jeśli Ogier naprawdę umie posługiwać się swym naturalnym orężem, to zwycięży w tym pojedynku, jeśli nie — zwycięstwo przypadnie Stile’owi. Stile nie mógł zrobić nic więcej. Rada wampira Vodlevile’a doprowadziła go do tego miejsca; a teraz będzie to, co ma być.
Ogier posuwał się naprzód ostrożnie, ale pewnie. Stile domyślał się dlaczego. Powszechnie wiadomo było, że Stile nie należy do mistrzów w posługiwaniu się rapierem. Neysa uczyła go trochę i Stile okazał się pojętnym uczniem, lecz kilka lekcji nie mogło wystarczyć, by osiągnął poziom Głównego Ogiera.
Ale teraz Stile nie trzymał w dłoni rapiera. Miał wspaniały miecz, doskonale wyważony, o idealnej długości, wadze i ostrości, broń świetnie pasującą do ręki, broń, którą władał po mistrzowsku. Przez szereg lat Stile ćwiczył sztukę walki przy pomocy miecza i wygrał nim na Protonie niejeden pojedynek. Choć nie mógł mieć, tak jak Ogier, pewności, że broń nie zostanie mu wytrącona z ręki, to mógł, gdyby zaszła taka potrzeba, rzucić nią w przeciwnika. Tak więc ich możliwości były równe. Do tego właśnie Stile dążył przez cały czas. Vodlevile pokazał mu, jak rozwiązać ten dylemat.
Spotkali się pośrodku areny i ceremonialnie skrzyżowali ostrza. Zaraz też cofnęli się o krok. Pojedynek mógł się rozpocząć.
Ogier zaatakował nagle, z opuszczonym rogiem. Stile uskoczył i skierował ostrze w łopatkę jednorożca, lecz zwierzę nie dało się zaskoczyć i zręcznie cofnęło się poza zasięg miecza.
Teraz Stile ruszył do ataku. Ogier z ogromną siłą odparował rogiem cios. Gdyby Stile nie miał teraz takiej samej wagi jak jednorożec, zostałby z pewnością rozbrojony; gdy broń zetknęła się, w powietrze strzeliły iskry, a obaj przeciwnicy poczuli wstrząs wywołany uderzeniem.
Jako rekonesans musiało to wystarczyć. Stile lubił sprawiać swoim przeciwnikom niespodzianki, ale nie rezygnował przy tym z techniki. Fechtował się z Ogierem udając, że robi to nieostrożnie, i kiedy jednorożec spróbował go rozbroić, Stile prześlizgnął się pod jego rogiem i zadał mu cios w szyję. Ogier widząc, że przegrywa, błyskawicznie przemienił się w człowieka, umknął przed ciosem Stile’a i równie błyskawicznie powrócił do swej naturalnej postaci.
Jako mężczyzna także uzbrojony był w miecz, ale ważył znacznie mniej niż Stile; przy magicznych przemianach nie działało prawo zachowania masy.
Stile obrócił się i zaatakował jeszcze raz. Wiedział już, że jest lepszym szermierzem, lecz starał się unikać zbytniej pewności siebie. A możliwość zmiany postaci przez przeciwnika kazała mu mieć się na baczności.
I rzeczywiście. Nagle Ogier stał się niedużym, skrzydlatym smokiem. Rozpostarł nietoperze skrzydła i przeleciał nad głową Stile’a, poza zasięgiem jego miecza.
No cóż, smok nie mógł za to dosięgnąć Stile’a swymi pazurami. Chwilowo walka była nie rozstrzygnięta, ale przecież Stile nie chciał zrobić Ogierowi krzywdy, więc wcale się tym nie martwił.
I wtedy z pyska smoka strzeliły płomienie. Stile uskoczył w ostatniej chwili. To jest bardziej skomplikowane, niż myślał! Najwidoczniej jednorożec wytworzył w trakcie pojedynku tyle ciepła, że mógł je teraz wykorzystać jako smok.
Smok sprężył się teraz do następnego skoku. Stile uniósł miecz, który stał się lśniącą, wypolerowaną jak lustro tarczą. Ogień uderzył w nią i odbił się w kierunku smoka. Zwierzę rzuciło się w bok.
Stile mógł użyć magii i zmusić je do lądowania na ziemi, lecz nie miał zamiaru tego robić. Chciał zwyciężyć bez pomocy czarów. Ogier potrafił zmieniać swoją postać, ale broń Stile’a też przekształcała się w zależności od potrzeb. Walka była wyrównana. Tyle że Stile nie mógł dosięgnąć smoka.
Czy aby na pewno? Nagle w jego dłoni znalazła się sześciometrowa pika. Stile uniósł ją pod ostrym kątem do góry, kierując w przeciwnika. Stworzenie pisnęło jak akordeon — takie dźwięki produkował wcześniej róg Ogiera — i podfrunęło wyżej. Plunęło ponownie ogniem, ale tym razem płomienie zgasły, nie dosięgając celu. Pika odgoniła smoka na bezpieczną odległość.
Znowu remis. Żaden z przeciwników nie mógł dosięgnąć drugiego. Chyba że…
Pika zamieniła się w potężny, platynowy łuk i długą, ostrą strzałę. Stile wycelował w smoka, lecz stworzenie opadało już na ziemię, zamieniając się po drodze w jednorożca szykującego się do skoku.
Łuk stał się znowu mieczem i walczący wrócili do szermierki. Stile był w tym lepszy, lecz za każdym razem gdy zdobywał przewagę, Ogier zmieniał postać i następowała cała seria zmian kształtów i broni, po której powracali do bardziej konwencjonalnych metod walki.
Widownia szybko zrozumiała, że pojedynek pozostanie najprawdopodobniej nie rozstrzygnięty; żaden z walczących nie był w stanie ugodzić swego przeciwnika. Stile czuł się tym w pełni usatysfakcjonowany; mogliby teraz ustalić w drodze negocjacji bardziej dogodny dla Neysy termin rozmnażania.
Stile znowu zaczął zdobywać przewagę i Ogier przemienił się w smoka, miecz Stile’a w łuk i…
I smok błyskawicznie przybrał postać mężczyzny, który rzucił się na Stile’a. Stile skoczył w bok, na moment rozluźniając zaciśnięte na broni palce, i przeciwnik wyrwał mu ją z ręki. Broń poszybowała nad areną. W powietrzu powróciła do swych naturalnych kształtów i już jako Flet upadła na trawę. Chwila nieuwagi i Stile był rozbrojony.
W pierwszej chwili chciał biec za instrumentem; bez niego nie miał żadnych szans. Gdy utracił broń, zmniejszył się również ciężar jego ciała. Pierścień jednorożców nie pozwalał mu skorzystać z magii. Dlaczego tak głupio rozluźnił chwyt? Gdyby tego nie uczynił, nigdy nie zostałby rozbrojony.
Ogromna dłoń spadła mu na ramię. To Ogier uniemożliwiał mu sięgnięcie po Flet.
Stile zareagował błyskawicznie. Złapał dłoń i obrócił się w miejscu, wykręcając przeciwnikowi rękę w łokciu.
Normalnie chwyt ten dałby mu zwycięstwo, ale mężczyzna przekształcił się w jednorożca i wyślizgnął z rąk Stile’a.
Uwolniwszy się, Stile pobiegł w kierunku Fletu, ale Ogier ruszył za nim galopem. Nie było szansy ucieczki! Stile musiał odwrócić się i uskoczyć przed atakującym go rogiem. Nie mógł jednak powtarzać tego wielokrotnie. Wykonał więc niemożliwy prawie, akrobatyczny skok i czując, jak uszkadza sobie osłabione kolana, rzucił się w stronę grzbietu Ogiera. Gdyby udało mu się podjechać na tyle blisko, by odzyskać Flet…
I wtedy, jeszcze w powietrzu, zobaczył skierowany ku sobie straszliwy róg Ogiera. Przeciwnik okazał się szybszy — Stile musiał wylądować na czubku ostrza.
Spadł wprost w ramiona ludzkiej postaci jednorożca. Stworzenie ostrożnie postawiło go na ziemi.
— Nie chcę cię skrzywdzić, Adepcie, gdyż zawsze byłeś przychylny memu gatunkowi. Pokonałem cię. Straciłeś broń i magię. Poddajesz się?
Walka była uczciwa. Jednorożec okazał się lepszy. Stile mógł stawić czoła Ogierowi w ludzkiej postaci, ale nie w smoczej lub końskiej. Nie chciał też stosować podstępów.
— Poddaję się — oznajmił.
— Weź swą broń, zanim pojawi się tu wroga magia — rzekł Ogier i wrócił do swoich naturalnych kształtów jednorożca.
Stile poszedł na drugi koniec areny, podniósł Flet i wrócił do Ogiera. Stanęli przed sędziami. Ogier milczał, więc Stile musiał zabrać głos.
— Zmierzyliśmy się w równej walce i Ogier pokonał mnie. Błękitny Adept ustępuje.
Ogier zagrał na rogu wiązankę akordeonowych melodii. Podbiegł do niego brat Neysy, Clip.
— Ogier mówi, że Adept jest więcej wart, niż sądził przedtem. Mógł zwyciężyć za pomocą magii, lecz zrezygnował z niej w imię równości. Walczył uczciwie i dobrze; dobrze też przegrał. Ogier przyjmuje chwałę zwycięstwa i ustępuje w sporze.
Wybuchły oklaski. Jednorożce wtargnęły na arenę i zaczęły łączyć się w stada. Neysa odnalazła Stile’a i zabrała go do Błękitnej Pani. Rożcolimpiada dobiegła końca.
A więc Ogier pragnął tylko zdobyć sławę zwycięzcy Błękitnego Adepta i odzyskać honor utracony w czasie ich poprzedniego spotkania. Zwyciężając okazał wspaniałomyślność i podarował Neysie czas, o który prosiła. A Stile utracił tylko trochę dumy, co zresztą niespecjalnie go zmartwiło.
W przyszłości musi bardziej uważać na ukryte motywacje stworzeń zamieszkujących Phaze. I, oczywiście, na pułapki czyhające w czasie walki ze zmiennokształtnymi zwierzętami. To była dobra lekcja.