O ósmej rano w strefie przemysłowej Seatac ulice i chodniki zapełnione były przechodniami i pojazdami. Nieskończony ruch anonimowego tłumu zajętego osobistymi problemami. Zapowiadano ciepły i słoneczny dzień. Za godzinę, gdy rozpocznie się praca, ruch uliczny zmaleje.
Potter często obserwował to zjawisko, lecz nigdy dotąd nie brał w nim udziału. Ruch Oporu wybrał tę porę, bowiem w takim tłumie Potter i jego przewodnik byli niezauważalni. Zresztą któż miałby ich zauważyć? Chirurg spokojnie obserwował otaczających go ludzi.
Wysoka Sterylka, ubrana w mundur w biało-zielone paski, obowiązkowy dla pracownic przemysłu ciężkiego, potrąciła go przechodząc obok. Kremowa cera, grube rysy twarzy, typ 32022419K98 — ocenił Potter. W prawym uchu miała złoty kolczyk w formie lalki umieszczonej w pierścieniu.
Za nią truchtał mały człowieczek z głową wtuloną w ramiona, podpierający się miedzianą laską.
Przewodnik po zejściu z ruchomego chodnika skręcił w boczną ulicę. Dla chirurga ten człowiek był zagadkowy: nie mógł rozpoznać tego typu genetycznego. Ubrany w brązowy kombinezon roboczy wyglądał całkiem normal nie, lecz cerę miał wręcz chorobliwie bladą. Uwagę Pottera przykuwały też głęboko osadzone oczy przewodnika, wyglądające jak żaróweczki.
W pewnym miejscu ulica zmieniła się w kanion wciśnięty pomiędzy dwie olbrzymie wieże bez okien. Obecność kurzu, tolerowana przez jakiegoś lokalnego notabla, zbyt wielkiego miłośnika natury, wstrząsnęła Potterem.
Jakieś korpulentne indywiduum minęło go szybkim krokiem. Ręce tego człowieka powyginane w przedziwny sposób zaintrygowały chirurga. Zastanawiał się jaka praca mogła spowodować aż taką deformację. Przewodnik skręcił w pierwsza napotkaną bramę i za moment znaleźli się w ciemnym zaułku. Przechodnie zniknęli i Potter poczuł się nagle samotny. „Dlaczego poszedłem za tym człowiekiem?” — zastanowił się.
Przewodnik miał na ramieniu odznakę konduktora. Bez żadnego wstępu oznajmił, że należy do Ruchu Oporu.
— Wiem, co pan dla nas zrobił. Teraz na nas kolej. Proszę iść za mną — rzekł kiwając głową.
Potem nie zamienili ze sobą już ani jednego słowa. Potter, nie wiedzieć czemu, od początku był przekonany o szczerości swego rozmówcy.
„Dlaczego za nim poszedłem? Na pewno nie z chęci dłuższego życia czy dla większej wiedzy”.
Cyborgi z pewnością były w to zamieszane. Podejrzewał, że przewodnik był jednym z nich. Większość Nadludzi i ich współpracowników ignorowała plotki Masy o istnieniu Cyborgów. Potter nigdy dotąd się nad tym nie zastanawiał.
Dlaczego więc poszedł za przewodnikiem? Po prostu miał dość codzienności! Były trzy drogi ucieczki: alkohol, narkotyki i seks — żadna z nich go nie pociągała.
Zaułek wychodził na jakiś opuszczony plac: sterta gruzu i fontanna wyglądająca na zbudowaną z prawdziwych kamieni, solidnie już omszałych.
„Nadludzie nie znają tego miejsca” — pomyślał chirurg.
Kiedy wyszli na plac, przewodnik zwolnił i Potter zauważył, że czuć go chemikaliami.
„Dlaczego nie użył szantażu? Był pewien, że pójdę za nim? Kto może mnie aż tak dobrze znać?”
— Mam pracę dla pana — powiedział przewodnik. — Operację.
„Mam jedną słabą stronę — ciekawość. Oto dlaczego tu jestem!”
— Proszę czekać tu na mnie i nie ruszać się — nakazał Cyborg.
Po tonie głosu Potter odgadł, że coś się dzieje. Rozejrzał się dookoła. Ciemne budynki otaczały ich, a na rogu innej odchodzącej od placu uliczki znajdowały się szerokie drzwi. Nic się nie stało, słychać było tylko warkot jakiejś maszyny.
— Co się dzieje? — spytał Potter. — Na co czekamy?
— Nic. Proszę czekać.
Potter wzruszył ramionami, zamyślił się nad przebiegiem operacji na embrionie Durantów. Przypomniał sobie jej poszczególne etapy. Podejrzewał, że to Cyborgi wprowadziły argininę.
— Można to powtórzyć — mruknął do siebie.
— Cicho! — syknął przewodnik.
Chirurg wziął głęboki oddech na myśl o tym, że on był jedynym człowiekiem, który wiedział jak dokonać takiej operacji. Oczywiście, gdyby jakiś wybitny chirurg zaczął sprawdzać raport, może by coś zauważył. Ale kto by to sprawdził? Na pewno nie ten głupek Srengaard ani Nadludzie.
W tej chwili przewodnik dotknął jego ramienia.
— Obserwują nas. Proszę uważnie mnie słuchać, pańskie życie od tego zależy.
Chirurg zamrugał oczyma, zamieniając się w aparat do słuchania i wykonywania rozkazów.
— Przejdzie pan przez drzwi naprzeciwko nas. Potter odwrócił wzrok. Dwaj mężczyźni niosący paczki wyszli na ulicę tuż przed nimi i skierowali się w stronę fontanny. Przewodnik zignorował ich tak samo jak dziecięce głosy, które nagle rozległy się w okolicy.
— Kiedy pan wejdzie, proszę otworzyć pierwsze drzwi na lewo. Będzie tam kobieta, a pan powie jej: „Mam za ciasne buty”. Ona odpowie: „Każdy ma swoje zmartwienia”. Potem zajmie się panem.
— A… jeśli jej tam nie będzie? — spytał Potter, który wreszcie odzyskał głos.
— W takim razie proszę przejść przez pokój i wyjść drugimi drzwiami, następnie skręcić w lewo. Za budynkiem spotka pan mężczyznę w szarobiałym mundurze strażnika. Zacznie pan zabawę na nowo.
— A pan?
— To pana nie dotyczy. A teraz szybko. Przewodnik popchnął go do przodu.
Gdy Potter dochodził do drzwi, uliczką szła grupka dzieci z nauczycielką na czele. Przepchnął się przez nie i wtedy usłyszał krzyk.
Odwrócił się. Przewodnik znajdował się po drugiej stronie fontanny, która zasłaniała go do połowy. Lecz to, co było widać, było wystarczająco przerażające. Z jego piersi wytrysnął rozjarzony promień światła.
Kilku ludzi wynurzyło się z uliczki na lewo. Promień spalił ich żywcem. Z krzykiem i płaczem dzieci rzuciły się do ucieczki. Potter nawet na nie nie spojrzał. Zafascynowała go ta maszyna do zabijania, którą początkowo wziął za człowieka.
Cyborg podniósł ramię i skierował je ku niebu. Błękitne promienie wyleciały z jego palców. W powietrzu, nagle nasyconym ozonem, zadudniła potężna eksplozja i na ziemię posypały się szczątki grawilotu.
Odpowiedź na atak była natychmiastowa. Ubranie i skóra przewodnika spłonęły w ułamku chwili. Ukazało się pancerne ciało z tytanu i plasmeldu.
Potter wskoczył do budynku. Zamknął za sobą drzwi i ruszył korytarzem. Budynkiem wstrząsnęła kolejna eksplozja.
Odnalazł kobietę i po wypowiedzeniu hasła poszedł dalej. Kompletnie oszołomiony chirurg znalazł się w pomieszczeniu, w którym stały rzędy biurek. Kobieta zaprowadziła go do drugiego wyjścia.
— Musimy skorzystać z pojazdu służbowego, to nasza jedyna szansa. Za chwilę zostaniemy okrążeni.
Potter zatrzymał się, zdecydowany nie zrobić już ani kroku więcej.
— Gdzie idziemy? — spytał. — Czego ode mnie chcecie?
— Więc pan nie wie? Nie odpowiedział nic.
— Wszystko wytłumaczymy. Szybciej!
— Nie ruszę się stąd, dopóki nie dowiem się, czego ode mnie chcecie.
Kobieta wyrzuciła z siebie stek przekleństw.
— Dobrze. Trzeba przeszczepić embrion Durantów do macicy jego matki. To jedyne wyjście, aby go stąd wydostać.
— Do macicy?! — wykrzyknął chirurg wzdrygając się.
— Jak dawniej. To obrzydliwe, wiem, ale nie mamy innego wyjścia. A teraz uciekajmy!
Potter dał się prowadzić.