Rozdział 19

W sali zebrań nie było takiego tłumu od czasu obrad nad zalegalizowaniem eksperymentów Cyborgów, jakieś 30 tysięcy lat temu. Nadludzie siedzieli półkolem na ławeczkach z plasmeldu wyłożonych poduszkami. Niektórzy byli nadzy, ale większość, zdając sobie sprawę z oficjalnego charakteru zebrania, pozakładała na siebie przedziwne stroje. Od listków figowych, aż po togi z pióropuszami. Ci, którzy nie dostali się do przepełnionej sali, obserwowali spektakl za pośrednictwem tysiąca kamer.

Zaczynało dopiero świtać, ale żaden Nadczłowiek już nie spał. Przemieszczono kulę. Trójca znajdowała się teraz w pierwszym rzędzie. Służba przytransportowała więźniów umieszczonych na pneumatycznym wózku. Byli unieruchomieni pasami z plasmeldu, które ledwo pozwalały im oddychać.

Obserwując ich, Calapina przez moment dała się ogarnąć litości. Kobieta była przerażona, jej mąż wściekły, Glisson i Bonmur zrezygnowani, a Srengaard gapił się na Nadludzi z nieukrywaną ciekawością.

Calapina czuła, że czegoś jej brakuje. Nie wiedziała czego, miała tylko wrażenie, że coś jest nie tak. „Nurse ma rację” — pomyślała. „Oni są bardzo ważni”. Jeden z widzów, siedzący przy drzwiach, przyniósł ze sobą skrzynkę muzyczną. Rytmiczne dźwięki przebijały się nad gwarem Nadludzi, lecz wkrótce zrobiło się cicho.

Pomimo strachu, Lizabeth z uwagą obserwowała zebranie. Nigdy nie widziała na żywo żadnego Nadczłowieka. Wszyscy oni byli inni, oryginalni i bardzo odlegli. Wydawało się jej, że ta chwila nie mogła być dziełem przypadku. Ktoś musiał to zorganizować…

— Są całkowicie unieruchomieni — oznajmił Schruilla. — Nie ma się czego obawiać.

Nurse przypomniał sobie niespodziewanie pewną scenę z dzieciństwa. Zaprowadzono go do apartamentu pewnego antykwariusza. Znajdowały się tam plasmeldowe kopie zaginionych rzeźb: wielka ryba, rycerz bez głowy, mnich w kapturze oraz parka połączona w uścisku. Lizabeth i Harrey przypominali tamtą rzeźbę.

„W pewnym sensie są to nasi krewni. Pochodzimy od Masy”.

— Calapina odkryła, czego jej brakowało. Stracił swoją użyteczność, a nowy Max nie był jeszcze gotowy.

„Ciekawe to jego zniknięcie! Życie ludzi z Masy jest takie dziwne. Jednego dnia są, drugiego nie ma ich. Muszę się dowiedzieć, co się stało z Maxem”. Jednak w głębi duszy wiedziała, że nie będzie miała odwagi zająć się tym problemem. Odpowiedź zawierałaby bowiem to okropne słowo, które nawet pod postacią eufemizmu było straszne.

— Spójrz na Cyborga — powiedział Schruilla. — Ciekawe, że nasza aparatura nie wyczuwa żadnej z jego emocji, nieprawdaż?

— Może on nic nie czuje? — odparła Calapina.

— Całkiem możliwe.

— Nie mam do niego zaufania — rzekł Nurse. — Starsi ostrzegali mnie przed pułapkami Cyborgów.

— To prawie robot — stwierdził Schruilla. — Zaprog ramowany, aby działać w jak najbardziej precyzyjny sposób w każdych warunkach niosących zagrożenie. Jego obecny spokój jest naprawdę irytujący.

— Powinniśmy go chyba przesłuchać? — spytał Nurse.

— Za chwilę — odparł Schruilla. — Przetrzemy ich mózgi przez to sito, ale póki co, nie zaszkodzi trochę pooglądać.

— Schruillo, jesteś wulgarny — stwierdziła Calapina. Ten spojrzał na nią. Jej głos wydał mu się dziwny. Poczuł nagle ogromny strach.

Spod ciężkich powiek oczy Glissona badały chłodno Nadludzi.

— Durant, zauważyłeś?

— Nie mogę w to uwierzyć.

— Rozmawiają — stwierdziła Calapina. W tej chwili zauważyła we wzroku Duranta obrzydzenie mieszane z litością.

„Litością?!”

Rzut oka na wskaźniki potwierdził; „l i t o ś ć”. Jak oni śmią litować się nad nią?!

— Harrey — szepnęła Lizabeth.

Złość ogarnęła Harreya, kiedy mimo prób nie zdołał się odwrócić na tyle, by zobaczyć żonę.

— Liz, kocham cię.

— To czas nienawiści, a nie miłości — wtrącił się Glisson. — Nienawiści i zemsty!

— Co mówisz? — szepnął Srengaard, który słuchał ich z rosnącym zdumieniem. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie wdać się w pertraktacje z Nadludźmi, powiedzieć że był więziony, ale szósty zmysł odwiódł go od tej myśli. Kim był dla tych istot… Pyłem!

— Popatrzcie na nich z lekarskiego punktu widzenia — sprecyzował Glisson. — Oni umierają.

Lizabeth, która zamknęła oczy, aby powstrzymać łzy, otworzyła je teraz. Starała się patrzeć zgodnie ze wskazów karni Cyborga. Nadszedł czas, aby wykorzystać umiejętności nabyte podczas treningów w Ruchu Oporu.

— Rzeczywiście umierają — zauważyła.

Śmierć rysowała się na twarzach Nieśmiertelnych. Oto, co Glisson spostrzegł jako pierwszy.

— Ludzie'z Masy są czasami odrażający — stwierdziła Calapina.

— To niemożliwe! — krzyknął Srengaard. Ton jego głosu zaciekawił Lizabeth. Nie zawierał ani śladu rozpaczy.

— Są odrażający — powtarzam to. Prosty aptekarz nie ma prawa mi się sprzeciwiać!

Bonmur wyszedł wreszcie z letargu. Jego komputer zarejestrował rozmowę i wyciągnął wnioski. Były chirurg, obecnie pół-cyborg ocenił zmiany skóry Nadludzi. Prawda! Coś pękło w ich systemie enzymatycznym. Szok spowodowany tym odkryciem wywołał u niego uczucie pustki. Powinien coś czuć, ale już nie potrafił.

— Te słowa — powiedział Nurse. — Ich rozmowa jest bez sensu. Według ciebie Schruillo, o czym oni mówią?

— Spytajmy ich lepiej o embriony — zaproponowała Calapina.

— Spójrzcie tam, w ostatnim rzędzie… ten najwyższy! — zawołał Glisson. — Widzicie, jakie ma zmarszczki?

— Wygląda bardzo staro — szepnęła Lizabeth. Czuła się, jakby coś utraciła. Dopóki byli wieczni Nadludzie, świat był oparty na pewnych zasadach. Nawet walcząc miała to wrażenie. Ludzie z Masy umierali, Cyborgi może też, ale Nadludzie, żyli, żyli…

— Co się dzieje? — spytał Srengaard. — Co się z nimi dzieje?

— Drugi rząd, trzecia od lewej — ciągnął Glisson. — Ta ruda, ma zgaszony wzrok.

— O czym oni mówią? — spytała Calapina. Czuła, że jest zdenerwowana.

Szum niezadowolenia podniósł się na sali. Słychać było złośliwe okrzyki na przemian z nerwowym chichotem.

„Powinniśmy przesłuchać przestępców” — pomyślała. — Kiedy zaczniemy. Czy ja mam to zrobić?”

Spojrzała na Schruillę, lecz on gapił się na Duranta. Odwróciła się więc do Nurse, ale ten z kolei błądził wzrokiem po suficie. Zgrubienie, którego wcześniej nie spostrzegła, deformowało jego szyję, na policzku widać było kilka czerwonych żyłek.

„Muszę więc działać sama!”

Dotknęła pierścienia i purpurowe światło zalało scenę. Rubinowy promień wytrysnął spod sklepienia sali i skierował ku jeńcom.

Schruilla patrzył na poruszający się promień. Niedługo jeńcy staną się wrzeszczącymi kreaturami i zwymiotują wszystkie swoje wiadomości, które przeanalizuje aparatura. Po operacji zostaną z nich tylko gołe systemy nerwowe otoczone czerwonym światłem.

— Stać! — rozkazał Nurse.

Promień znieruchomiał. Nadczłowiek poczuł, że popełniają właśnie jakąś ogromną pomyłkę. W zupełnej ciszy rozejrzał się po sali, by zobaczyć, czy jeszcze ktoś zdał sobie z tego sprawę. W tej sali znajdowała się tajna aparatura, stanowiąca podstawę ich władzy. Życie w stanie surowym i dzikim wdarło się do tego uporządkowanego świata. Na tym polegała pomyłka.

— Po co czekać? — spytała Calapina.

Nurse starał się zebrać myśli. Przerwał przesłuchanie. Dlaczego? „Ból!”

— Nie powinniśmy zadawać cierpień — odparł. — Trzeba dać im szansę zanim zastosujemy siłę.

— Zwariowali — mruknęła Lizabeth.

— Zwyciężyliśmy — rzekł Glisson. — Przez moje oczy wszystkie Cyborgi to widzą. Wygraliśmy. — Ale oni nas zabiją — stwierdził Bonmur.

— Nieważne. Wygraliśmy.

— Jak? — spytał Srengaard na głos.

— Podsunęliśmy irn Pottera na przynętę. Zasmakowali przemocy. Wiedzieliśmy, że będą na to patrzeć. Nie uda im się wymazać ze świadomości tego przedstawienia.

— Dlaczego? — nalegał Srengaard.

— Bo zmodyfikowaliśmy ich otoczenie. Małe drobnostki: trochę napięcia z jednej strony i przerażający Cyborg z drugiej. Daliśmy im poznać smak wojny.

— Co?!

— Instynkt. Wojna jest częścią instynktów ludzkich. Walka i przemoc. Przez tysiące lat cywilizacja Nadludzi żyła w kruchej równowadze, bo udało im się usunąć przemoc. Drogo ich to kosztowało: spokój, rozluźnienie, nuda. I nagle przemoc wkracza na nowo do tego świata, a oni nie umieją się przystosować. Oddalają się coraz bardziej od życia. Nieśmiertelni! Niedługo umrą!

— Wojna? — Srengaard przypomniał sobie o tych wybuchach przemocy, przed którymi Nadludzie chronili Masę. — Niemożliwe! To nieznana choroba, albo…

— Opisałem ci fakty.

— O czym oni mówią?! — wrzasnęła Calipina. Mimo iż wyraźnie słyszała rozmowę więźniów, nie rozumiała jej. Używali okropnych terminów. Czasami trafiało do niej jedno słowo, ale gdy zestawiano je z następnym, tworząc jakąś nieprawdopodobną konstrukcję semantyczną, zupełnie przestawała rozumieć.

— O czym oni mówią? — powtórzyła, zwracając się do Schruillii.

— Za chwilę się dowiemy — odparł.

— Tak, wszystkiego się dowiemy.

— Czy to możliwe? — wyszeptał Srengaard. Przed nim na ławkach niektórzy Nadludzie tańczyli, inni bili się, jeszcze inni spółkowali. Kilku wyzywało się od najgorszych.

Srengaardowi wydawało się, że zaraz zawalą się mury, ziemia się otworzy i wybuchną z niej płomienie.

— Patrzcie na nich — powiedział Glisson.

— Ale dlaczego nie udało im się zrekompensować tej zmiany…

— Ich zdolność dostosowawcza uległa atrofii. Poza tym jedna kompensacja spowodowałaby nową zmianę otoczenia, nowe potrzeby itd. Patrzcie na nich! Tracą kontrolę nad sobą.

— Zamilknijcie! — zawyła Calapina zrywając się z tronu.

Harrey obserwował ją zafascynowany. Jej ruchom brakowało koordynacji, ale oczy miała nad wyraz żywe. Durant potrząsnął głową.

— Ty! — wrzasnęła Calapina wskazując go palcem. — Dlaczego się na mnie gapisz?! Co tam mamroczesz? Odpowiadaj!

Harrey poczuł się sparaliżowany, nie strachem ani groźbą zawartą w głosie Calapiny, ale z powodu swego odkrycia: Calapina była stara! Ile miała lat? Trzydzieści, czterdzieści tysięcy? Jeszcze więcej?

— Mów! Ja, Calapina ci rozkazuję. Jeśli postąpisz po naszej myśli, być może okażemy wyrozumiałość.

Harrey nadal ją obserwował nie mówiąc nic. Wydawało się, iż Calapina nie słyszy zgiełku wokół niej.

— Durant — powiedział Glisson. — Pamiętaj o instynktach, tych prądach, które kierują naszym życiem wedle swego uznania. Widzisz, ile się wokół nas zmienia? Zmiana jest jedynym uniwersalnym prawem.

— Ona umiera.

Calapina nadal nie rozumiała, ale dotknął ją ton współczucia, który wyczuła w głosie Harreya. Spojrzała na ekran kontrolny i zobaczyła, że to współczucie dotyczy jej, a nie Jego samego lub tej głupiej samicy, jego żony.

Nagle ogarnęła ją ciemność i zemdlała.

Glisson roześmiał się ponuro. — Trzeba im pomóc — powiedział Harrey. — Nie wiedzą, co robią.

Schruilla nagle ocknął się z otępienia. Nad sobą odkrył wiele czarnych punktów. Nadludzie wyłączali kamery! Dziwne ruchy tłumu też go niepokoiły; niektórzy wybiegali z sali z dzikim śmiechem.

„Przecież mieliśmy ich przesłuchiwać”.

Również jego opanowała histeria. Spojrzał na Nurse.

Tamten siedząc z zamkniętymi oczyma mamrotał:

— Wrzący olej. Nie, to zbyt brutalne. Trzeba czegoś bardziej subtelnego, powolniejszego.

— Chciałbym zadać jedno pytanie Durantowi — rzekł Schruilla, pochylając się do przodu.

— Co? — Nurse otworzył oczy.

— Co on chciał osiągnąć?

— Dobre pytanie. Odpowiadaj Durant!

Nurse dotknął pierścienia. Purpurowy promień przesunął się kilka centymetrów do przodu.

— Nie chcę patrzeć jak umieracie — odparł Harrey. — Chciałem…

— Chcieliśmy mieć rodzinę — odparła Lizabeth. — To wszystko. — Łzy ukazały się w jej oczach. Pewna, iż nie przeżyje tego bezsensownego dnia, zastanawiała się, jakie byłoby jej dziecko.

— Co? — zapytał Schruilla. — Co to za bzdury? Rodzinę?

— Skąd mieliście embrion, który nam podrzuciliście? — pytał Nurse, a promień zbliżał się ciągle do jeńców.

— Mamy embriony uodpornione na gaz antykoncepcyjny — rzekł Glisson. Bardzo wiele.

— A nie mówiłem — stwierdził Schruilla.

— Gdzie one są? — spytał Nurse, zauważając jednocześnie ze zdumieniem, że trzęsie mu się prawa ręka.

— Pod waszymi nosami — odparł Glisson. — Tu i tam, w społeczeństwie. Nie pytajcie mnie o ich tożsamość. Nie znam ich wszystkich. Nikt ich nie zna.

— Nie uciekną nam — stwierdził Schruilla.

— Żaden się nie wymknie — dodał Nurse.

— Jeśli będzie trzeba — ciągnął Schruilla — wysterylizujemy całą planetę oprócz Centrum i rozpoczniemy wszystko od nowa.

— Z czym? — spytał Glisson.

— Jak to?

— Gdzie znajdziecie odpowiednie pule genetyczne? Jesteście członkami bezpłodnej rasy na wymarciu.

— Jedna komórka wystarczy nam, by zrobić swoje kopie — odparł Nurse.

— Dlaczego więc tego nie zrobiliście?

— Śmiesz zadawać pytania?

— Odpowiem na to pytanie zamiast was. Nie zdecydowaliście się na kopiowanie, bo kopia jest strukturą niestabilną. Ten proces zbliżyłby was do końca.

Ciągle leżąc na podłodze, Calapina słyszała tylko oderwane słowa: „bezpłodny, wymarcie, koniec…”

— Nie potrzebujemy materiału genetycznego — stwierdził Schruilla.

Calapina usłyszała go i wreszcie zrozumiała, co miał na myśli. W końcu to dotarło do jej świadomości. Jest nas dużo. Ludzie z Masy są naszymi udomowionymi zwierzętami, których już nie potrzebujemy!

— Znalazłem karę dla tych kryminalistów! — zawołał radośnie Nurse. — Będziemy drażnić ich nerwy mikron po mikronie. Spowoduje to straszliwy ból, który będzie mógł trwać wieki.

— Przecież mówiłeś, że nie chcesz, aby cierpieli — zdziwił się Schruilla.

— Tak? — Nurse wyglądał na zażenowanego.

„Źle się czuję” — pomyślała Calapina. — „Potrzebny jest mi dłuższy pobyt w aptece”. Apteka. To słowo obudziło ją do końca. Leżała na podłodze i bolał ją nos. Był wilgotny.

— Mimo wszystko twoja propozycja jest ciekawa — stwierdził Schruilla. — Po każdym razie możemy naprawiać ich nerwy, aby cierpienie trwało bez końca. Straszliwe, wieczne cierpienie. Piekielne.

— Piekło — ucieszył się Nurse. — Wspaniale!

— Są wystarczająco stuknięci, aby to zrobić — warknął Srengaard. — Jak ich powstrzymać?

— Glisson, zrób coś — prosiła Lizabeth. Ale Cyborg milczał.

— Tego nie przewidzieliście — ciągnął Srengaard. — Odpowiadaj.

— Mieli umrzeć. Po prostu — spokojnie odparł Glisson.

— Tak, ale teraz mogą wszystko wysterylizować i oddać się swemu szaleństwu — dodał Srengaard. — Także torturować nas do końca świata.

— Nie do końca — poprawił go Glisson. — Oni umierają. Hałas rozległ się gdzieś w głębi sali, ale więźniowie, unieruchomieni, nie mogli zauważyć, co go spowodowało.

Panika wzrosła.

Calapina wstała. Bolały ją nos i usta. Spostrzegła dziwne zamieszanie. Nadludzie skakali po ławkach wrzeszcząc jak opętani i okładając się pięściami. Jakieś ciało wyleciało w powietrze i z łoskotem spadło ze schodów.

„Co oni robią?” — zastanowiła się Calapina — „Biją się między sobą?!”

Grzbietem dłoni przejechała po twarzy. Krew! Smakowity zapach dotarł do jej nozdrzy. Jej własna krew! Zafascynowana podsunęła rękę pod nos Harreyowi.

— Krew! — powiedziała chwytając się za bolący nos. — To boli! Dlaczego? DurantL. Wyjaśnij mi to! — Spojrzała mu prosto w oczy. Oczy mężczyzny przepełnione były współczuciem. Przynajmniej on był ludzki. Interesował się nią.

Dla Harreya Calapina przestała być Nadkobietą i stała się Lizabeth, kobietą, jedną z kobiet. Kiedy tak na niego patrzyła, zrozumiał, że potrzebuje ona współczucia i pocieszenia.

— Ja też cierpię, Calapino. Dlatego, że widzę jak umierasz.

Przez chwilę Calapina miała wrażenie, że znów jest cicho. Ale w rzeczywistości hałas trwał dalej. Nurse podśpiewywał „pięknie, pięknie”. Schruilla wtórował mu: „wspaniale, wspaniale!” Była więc jedyną, która usłyszała te straszne słowa, to bluźnierstwo. Od tysięcy lat słowo „śmierć” było dla niej pozbawione sensu. Straciło znaczenie do tego stopnia, że nawet nie było możliwe myślenie o nim. Ale teraz usłyszała je. Chciała uciec, zapomnieć, ale coś zatrzymywało ją przy Harreyu.

— Proszę cię — jęknęła Lizabeth. — Uwolnij nas. Jesteś kobietą, więc musisz być zdolna do współczucia. Nic ci nie zrobimy. Nie ma niczego złego w pragnieniu miłości i życia. Nie chcieliśmy was zranić.

Do Calapiny nie docierały te prośby. Słowa Harreya jeszcze dźwięczały w jej uszach: „umierasz, umierasz…” Przebiegł ją dreszcz. Słysząc nowy wrzask tłumu, zrozumiała, że jest chora, złapana w pułapkę. Dusząc się ze złości, nacisnęła jeden z przycisków na wózku. Plasmeldowe pasy, które trzymały Glissona, zaczęły się zaciskać. Charczący jęk wydobył się z gardła Cyborga. Calapina nacisnęła drugi guzik. Pasy powróciły do wyjściowej pozycji. Glisson rzęził. Następnie kobieta skierowała rękę ku przyciskowi znajdującemu się obok Harreya.

— Postaraj się wytłumaczyć swoje bluźnierstwa. Harrey nic nie odpowiedział.

W chwili gdy Calapina miała go zmiażdżyć, Srengaard wybuchnął niepohamowanym śmiechem. Dlaczego on, niewolnik z krwi i kości, został wybrany przez przeznaczenie by oglądać Glissona i Bonmura siedzących sztywno z tępymi minami, Nurse i Schruillę bełkoczących, innych Nadludzi, którzy znaleźli sobie nową zabawę polegającą na tłuczeniu głowami o ławki i ściany, Calapinę gotową zabić jeńców i zapomnieć o tym dziesięć sekund później. Histeryczne konwulsje wstrząsały chirurgiem, który bezskutecznie starał się zaczerpnąć tchu. Głos Calapiny pomógł mu odzyskać spokój.

— Imbecylu. Mów, o co chodzi.

Srengaard spojrzał na swoją rozmówczynię i śmiech ustąpił miejsca litości. Przypomniał sobie, gdzie są centra medyczne i zrozumiał dlaczego umieszczono je z daleka od morza. Nadludzie instynktownie unikali mórz i oceanów, bowiem te falowały w ciągłym rytmie przypływów i odpływów. Nie umieli zaakceptować owego ciągłego przypominania o powszechnym ruchu w te i z powrotem, który wykreślili ze swojego życia.

— Odpowiadaj! — Ręka Calapiny była przy jego guzikach. „Ich dusze otrzymały tylko jedną ranę” — myślał

Srengaard.

Dzień po dniu, tysiąclecie po tysiącleciu ta rana ciągle się pogłębiała. Czyż nieśmiertelność była tylko iluzją? A jeśli życie mimo wszystko miało koniec? Nigdy wcześniej Srengaard nie pomyślał, jaką cenę zapłacili Nadludzie za nieśmiertelność. Im bardziej ją posiadali, tym bardziej zyskiwała na znaczeniu, tym bardziej bali się, że ją utracą… strach rósł bez końca… bez końca…

Ale istniała pewna luka, którą Cyborgi wykorzystały. Jednak ze względu na brak uczuć, nie były w stanie przewidzieć konsekwencji szoku.

Nadludzie przez całe życie kryli się za eufemizmami. Tak więc używali nazwy „aptekarze”, a nie „lekarze”, bo słowo „lekarz” miało coś wspólnego z chorobą, czyli rzeczą niemożliwą do zaakceptowania. Nadludzie uznawali tylko aptekarzy i ich niezliczone apteki. Nigdy nie znajdowały się one daleko. Nigdy nie opuszczali Centrum. Wieczni na-stolatkowie uwięzieni w przychodni zdrowia.

— Więc nie chcesz mówić?

— Czekaj — rzekł Srengaard widząc, że Calapina już dotyka przycisku.

— Kiedy zabijecie wszystkich płodnych, wy — Nadludzie — zostaniecie sami. Gdy będziecie umierać jeden po drugim, co wtedy zrobicie?

— Jak śmiesz? Zadajesz mi pytanie, mimo iż moja wiedza i doświadczenie są nieskończenie większe od twojej.

Srengaard spojrzał na jej zakrwawiony nos.

— Nadczłowiek — powiedział powoli — to też jest Steryl, którego istnienie polega na ciągłych kroplówkach z enzymów przedłużających życie… aż do chwili wewnętrznej degeneracji. Myślę, że chcecie umrzeć.

Calapina spostrzegła, iż na sali zapanowała całkowita cisza. Zauważyła, że wszyscy patrzą na nią. Zrozumiała dlaczego: „Widzą krew na mojej twarzy”.

— Korzystacie z nieśmiertelności — ciągnął chirurg. — Ale czy dzięki temu jesteście inteligentniejsi, bardziej mądrzy? Nie, po prostu macie więcej czasu, aby się uczyć i zdobywać doświadczenie. Zresztą większość z was nie posiada za grosz inteligencji, w przeciwnym razie dawno zrozumielibyście, że równowaga uległa zniszczeniu i umieracie.

Calapina cofnęła się o krok. Te słowa dotarły do niej wreszcie i cięły jej nerwy jak skalpele.

— Spójrzcie na siebie — mówił dalej Srengaard. — Jesteście chorzy, wszyscy. A wasza komputerowa apteka, co ona teraz robi? Odpowiem na to pytanie: przepisuje wam coraz większe dawki. Stara się przywrócić równowagę. Do tego została zaprogramowana i tak będzie działać, aż do końca. Ale ona was nie uratuje.

— Uciszcie go! — krzyknął ktoś. Po chwili wszyscy zaczęli powtarzać to zdanie, tupiąc nogami i klaszcząc.

— Uciszcie go! U-cisz-cie! U-cisz-cie!

Calapina zatkała sobie uszy, ale nadal słyszała krzyk. Nagle zauważyła, że Nadludzie opuszczają ławki i ruszają w kierunku jeńców. Przemoc gotowa była wybuchnąć.

Zatrzymali się w ostatniej chwili.

W pierwszej chwili nie zrozumiała tego, opuściła ręce. Krzyki wibrowały w jej uszach. Wśród nich rozróżniała imiona zapomnianych bogów. Wszyscy patrzyli w głąb sali. Calapina poszła za ich przykładem. Tam Nurse tarzał się po podłodze z pianą na ustach i skórą pokrytą czerwonobrązowymi cętkami. Konwulsyjnie przykurczone ręce tłukły o podłoże.

— Zróbcie coś! — krzyknął Srengaard. — On umiera! — Sam ocenił dziwność swoich słów: „Zróbcie coś!”. W każdych warunkach lekarz pozostawał lekarzem.

Widząc co się dzieje z Nurse, Calapina cofała się, przyciskając ręce do piersi. Schruilla podskakiwał na tronie, dalej coś mamrocząc.

— Calapino — rzekł Srengaard. — Jeśli nie chcesz mu pomóc, zwolnij mnie, abym ja się nim zajął.

Pośpiesznie usłuchała go, szczęśliwa, że może pozbyć się jednego kłopotu.

Pasy osunęły się. Srengaard wstał i o mało nie upadł. Jego ręce i nogi były zesztywniałe. Kuśtykając, podszedł do Nurse. „Brązowe plamy” — myślał szybko — „reakcja na odrzucanie kwasu pantotheinowego i napływ adrenaliny”.

Złapał Nurse pod pachy i zaciągnął go do najbliższego trójkąta sygnalizującego aptekę. Nadczłowiek nie poruszał się, tylko jego pierś podnosiła się lekko.

Inni Nadludzie odsuwali się na bok, jakby Nurse był zadżumiony. Jeden z nich krzyknął:

— Chcę wyjść!

To był sygnał do ucieczki. Masa ciał runęła w kierunku wyjścia. Uciekający przeciskali się nad, pod i pomiędzy sobą, walcząc łokciami i kolanami, wśród krzyków strachu i bólu. Srengaard czuł się, jakby otoczyło go spłoszone stado dzikich zwierząt.

Odruchowo zarejestrował stan kobiety znajdującej się po jego prawej stronie. Rozłożona na ławce, z otwartymi ustami, wydawała się kontemplować krew, która płynęła jej po szyi. Jednak jej plecy były wygięte pod dziwnym kątem, a pierś nie poruszała się. Później przekroczył mężczyznę, który czołgał się ciągnąc za sobą bezwładne nogi. Nadczłowiek zaczął ciążyć chirurgowi i Srengaard o mało się nie wywrócił, kładąc ciało Nurse pod apteką. Z tyłu Durant i Bonmur krzyczeli, aby ich uwolniono.

„Później” — pomyślał Srengaard, pchając drzwi od apteki. Nie otworzyły się. „Oczywiście, przecież nie jestem Nadczłowiekiem”. Wziął rękę Nurse i położył ją na klamce. Drzwi się otworzyły i ukazały się rzędy preparatów: aneuryny, pirymidyny itp. Po chwili znalazł analizator z otworem na ramię. Wszystkie końcówki na wierzchu, strzykawki-wampiry czekały na swą ofiarę. Srengaard zerwał blokadę i otworzył aparat. Po znalezieniu przycisków dla aneuryny i inistolu oraz odcięciu innych przewodów włożył rękę Nurse do otworu. Igły wbiły się w ciało i znalazły żyły. Liczniki zaczęły działać. Po chwili Srengaard wyłączył maszynę i położył Nadczłowieka na ziemi. Skóra konającego była zimna, lepka i jednolicie blada, ale oddech Nurse zaczął się wyrównywać.

„Szok” — pomyślał lekarz zdejmując marynarkę i przykrywając nią Nadczłowieka. Później zaczął masować go, aby pobudzić krążenie.

Nadeszła Calapina i usiadła przy głowie Nurse. Ściskała pięści tak mocno, że palce jej były białe. Twarz miała bladą, wzrok błądzący. Wydawało się jej, iż pokonała olbrzymią drogę, kierowana wspomnieniami. Od obłędu przeszła do pewnego rodzaju spokojnego rozluźnienia. Kątem oka spojrzała na czerwoną kulę, centrum władzy, które dalej działało automatycznie. Pomyślała o Nurse, o swoich partnerach łóżkowych, kochankach i zabawkach.

— Czy on umrze? — spytała Srengaarda. — Nie od razu. Ale ostatni atak histerii spowodował nieodwracalne zmiany.

Chirurg zorientował się, że z sali dochodzą już tylko jęki i stanowcze rozkazy. To Służba przyszła z pomocą. — Zwolniłam Bonmura i Durantów i nadałam apel, aby przysłano pomoc. Potrzeba więcej lekarzy. Jest wielu… zabitych i rannych.

„Zabitych” — pomyślała — „dziwne słowo w ustach Nadczło wieka”.

Pod presją wydarzeń przyjęła nową postawę, weszła w nowy rytm. Wszystko zaczęło się od wspomnień sprzed czterdziestu tysięcy lat. Wszystkie powróciły, bez wyjątków. Wspomnienia o Maxie, Seatac… kochankach… zabawkach… Nurse.

Srengaard usłyszał sapanie. Nadchodził Bonmur. Trzymał na rękach nieprzytomną kobietę z zesztywniałymi członkami.

— Czy można skorzystać z tej apteki? — spytał. Jego głos był taki, jak głosy wszystkich Cyborgów, ale w jego oczach pozostał jeszcze ślad widzianych przed chwilą okrutnych scen.

— Trzeba sterować ręcznie. Zablokowałem systemy zasilania krążenia.

Gruba żyła mocno pulsowała na szyi kobiety.

— Przygotuję jej coś na odprężenie mięśni. Skurcz był tak wielki, że złamała sobie obie ręce.

Calapina poznała nieprzytomną i przypomniała sobie, że kiedyś pokłóciła się z nią o pewnego mężczyznę.

Srengaard, skończywszy masaż, rozejrzał się po sali. Okaleczony Glisson nie poruszał się. Harrey klęczał przy leżącej żonie.

— Pani Durant! — krzyknął Srengaard przypominając sobie o obowiązkach.

— Wszystko w porządku — uspokoił go Bonmur. — Przymusowy bezruch w ciągu ostatnich kilkunastu godzin to tym razem było coś w sam raz dla niej.

„W sam raz” — pomyślał Srengaard — „Durant ma rację. Cyborgi mają tyle uczuć co maszyny do prania”. — Uciszcie go — jęknął Nurse.

Chirurg schylił się nad nim. Wyglądał nadal niewyjściowo, ale już trochę lepiej.

— Ja się nim zajmę — powiedziała Calapina.

Nurse poruszył głową i spróbował rozejrzeć się wokół siebie. Zabrakło mu jednak sił. Zaczął płakać.

Calapina wzięła delikatnie jego głowę i położyła ją na swym udzie. Zaczęła głaskać go po czole.

— Lubił to kiedyś. Proszę pomóc innym, doktorze.

— Cal, zajęczał Nurse. — Cal… och!… Cierpię.

Загрузка...