Rozdział 13

Zabłysła mała latarka. Promień światła przeszukiwał pokój, aż wreszcie zatrzymał się na jego kostce.

— Aha — mruknęła — tak cię uziemili. Tak sądziłam. Potrzymaj to! — Wcisnęła mu latarkę do ręki.

Półprzytomny, czując, że serce mu bije jak oszalałe, ledwo wierząc w to, co się dzieje, nie potrafił utrzymać latarki nieruchomo. Leoncja zaklęła, wzięła ją w zęby i kucnęła przy nim. Usłyszał zgrzyt piłki do metalu.

— Leoncjo, moja droga… nie powinnaś… — jęknął.

Tym razem zaklęła ostrzej, choć niezbyt wyraźnie. Zamilkł. Przez okno widać było migoczące gwiazdy.

Kiedy łańcuch puścił, pozostała mu na kostce tylko obręcz. Leoncja zgasiła latarkę i schowała ją do kieszeni kurtki. Miała przy sobie nóż i pistolet. Pomogła mu wstać.

— Słuchaj — szepnęła mu do ucha. — Musisz się przenieść w przyszłość do poranka. Niech ci przyniosą śniadanie, zanim wrócisz tutaj. Rozumiesz? Muszą uwierzyć, że uciekłeś później. Dasz radę to zrobić? Inaczej jesteś trupem.

— Postaram się — szepnął ledwo dosłyszalnie.

— Dobra. — Pocałowała go mocno i krótko. — Spadaj!

Ostrożnie zaczął się przemieszczać w przyszłość. Kiedy światło za oknem zrobiło się szare, zatrzymał się, ułożył z powrotem łańcuch i czekał. Nigdy w życiu nie spędził dłuższej godziny.

Zwykły strażnik przyniósł mu tacę z jedzeniem i kawą.

— Czołem — mruknął Havig głupkowato.

— Jedz szybko. Zaraz będą z tobą rozmawiać — ostrzegł go strażnik, czujnie rozglądając się po pokoju.

Przez moment Havig myślał, że strażnik zostanie i będzie go pilnował w czasie jedzenia. Na szczęście nic takiego się nie stało. Kiedy zamknęły się drzwi, dalej siedział, bo nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Napił się odrobinę kawy i przypomniał sobie, że Leoncja na niego czeka. Podniósł się z trudem i wrócił do przeszłości.

Błysk latarki pozwolił mu ustalić czas powrotu. Kiedy znalazł się w normalnej przestrzeni, usłyszał szepty: „Dasz radę to zrobić? Inaczej jesteś trupem”. „Postaram się”. „Dobra”. Przerwa. „Spadaj!”.

Usłyszał cichy świst powietrza wypełniającego próżnię powstałą po jego zniknięciu i wiedział, że już wyruszył w drogę.

— Tu jestem! — szepnął.

— Aha. — Musiała lepiej widzieć w ciemnościach, bo bez wahania podeszła do niego. — Wszystko w porządku?

— Tak. Chyba.

— Teraz nie gadaj. Mogą sprawdzać tę noc mimo naszego fortelu. Weź mnie za rękę i ruszajmy w przeszłość. Nie śpiesz się. Wiem, że nam się uda. Nie chcę tylko, żeby się zorientowali, w jaki sposób to zrobiliśmy.

Częścią treningu w Orlim Gnieździe było jednoczesne podróżowanie w czasie. Każda z osób w tym uczestniczących wyczuwała tempo pozostałych i mogła dostosować swoją prędkość.

Kilka dni wcześniej pokój był pusty, a drzwi otwarte na oścież. Zeszli na dół i wydostali się na zewnątrz niezatrzymywani przez nikogo. Normalnie wszystkie bramy fortecy były otwarte. Co jakiś czas zatrzymywali się, żeby zaczerpnąć powietrza. Robili to zawsze pod zwodzonym mostem, żeby uniknąć przypadkowych spojrzeń. Havig z początku się dziwił, dlaczego Leoncja nie prowadzi ich po prostu do czasu, kiedy jeszcze nie było tu fortecy, ale zaraz uświadomił sobie, że sporo osób kręciło się wtedy po tej okolicy. Wielu myśliwych w rosnącym tu lesie miało swoje tereny łowieckie.

Wciąż był oszołomiony i zmęczony, więc uznał, że najlepiej będzie realizować jej plan. W końcu go uwolniła. Długo trwało, zanim ten fakt naprawdę do niego dotarł.


* * *

Siedzieli w lesie w epoce poprzedzającej o rok nadejście Kolumba. Potężne dęby, wiązy i brzozy tworzyły gęstwinę, roztaczając wokół specyficzny zapach. Gdzieś w oddali stukał dzięcioł i słychać było świergot sójek. Leoncja rozpaliła niewielkie ognisko. Na zaimprowizowanym rożnie piekł się cietrzew, którego zapobiegliwie zabrała z fortecy. Ogień wypłoszył tysiące ptaków spomiędzy gałęzi drzew.

— Nie mogę się wszystkiemu nadziwić — powiedziała. — Co to był za wspaniały świat, zanim wynaleziono maszyny i człowiek spieprzył sobie życie. Już nie zachwycam się Wielkimi Latami. Za często tam bywałam.

Havig siedział oparty o pień. Przez chwilę miał wrażenie déjà vu. Wreszcie przypomniał sobie, jak prawie tysiąc lat wcześniej on i ona…

Przyjrzał się jej uważniej. Czarne włosy obcięła na pazia. Nie była już tak mocno opalona. Teraz nie nosiła na szyi czaszki łasicy oznajmiającej wszystkim jej status czarodzieja. Nabrała nieco chłopięcego wyglądu. Mogła z powodzeniem uchodzić za kobietę z jego epoki. Nawet jej angielski nabrał normalnego akcentu. Oczywiście wciąż nosiła broń, nie zmieniła swoich kocich ruchów i wyniosłego sposobu bycia.

— Ile czasu upłynęło dla ciebie? — spytał.

— Od dnia, kiedy mnie zostawiłeś w Paryżu? Jakieś trzy lata.

— Przekręciła nieco rożen z piekącym się ptakiem.

— Przykro mi. Potraktowałem cię podle. Dlaczego postanowiłaś mi pomóc?

— Może byś mi wreszcie powiedział, co robiłeś? — warknęła.

— Naprawdę nie wiesz? — zdziwił się. — Na Boga! Skoro nie wiedziałaś, dlaczego mnie aresztowano, to skąd mogłaś być pewna, czy nie zasługuję…

— Na rozmowę ze mną?

Opowiedział jej całą historię. W ogólnych zarysach. Od czasu do czasu przyglądała mu się spod przymrużonych powiek, ale jej twarz niczego nie zdradzała.

— Cóż — odezwała się wreszcie. — Wygląda na to, że przeczucia mnie zawiodły. Nie straciłam nic ważnego. Ta zabawa coraz mniej mi się podobała, w miarę jak poznawałam szczegóły.

Pomyślał, że mogłaby dodać dobre słowo o Xeni, ale postanowił odpowiedzieć jej równie bezosobowo.

— Nie sądziłem, że będziesz przeciwna walce i rabunkowi.

— Nie mam nic przeciwko uczciwej walce. Siła przeciw sile, pięść przeciwko pięści. Ale te szakale… oni się wyżywają na bezbronnych. I bardziej dla sportu niż dla zysku.

— Gwałtownie wbiła nóż w cietrzewia, sprawdzając, czy już się upiekł. Tłuszcz spadł w ognisko, wzbijając iskry i żółte płomienie. — Poza tym, jaki to ma sens? Dlaczego mamy starać się przywrócić maszyny do władzy? Żeby Cal Wallis mógł zyskać przydomek Boga Młodszego?

— To znaczy, że wiadomość o moim uwięzieniu uwolniła drzemiący w tobie bunt?

Nie odpowiedziała wprost na jego pytanie.

— Cofnęłam się w czasie, jak się domyślasz, i sprawdziłam, kiedy opustoszał nasz pokój. Potem wróciłam w przyszłość do ciebie. Spędziłam tam trochę czasu, żeby mnie nie podejrzewali o pomoc. To dopiero było! Wszyscy latali wkoło jak kurczaki bez głowy! Wmówiłam im, że musiał ci pomagać inny podróżnik w czasie. — Westchnęła ciężko. — W końcu wszystko się uspokoiło. Oczywiście nic nie powiedziano wcześniejszemu Wallisowi, kiedy pojawił się na inspekcji. Jego następna wizyta była planowana za parę lat. W międzyczasie nic strasznego się nie działo. Ty się nie liczyłeś. Ja pewnie też się nie liczę. Po prostu nie wrócę z kolejnego urlopu. Uznają, że zginęłam w wypadku. — Uśmiechnęła się. — Lubię sportowe auta i prowadzę jak szalona.

— Chociaż jesteś przeciwna maszynom? — zdziwił się Havig.

— Skoro już są, to możemy się nimi bawić. Nieważne, czy będą w przyszłości lub czy powinny tam być. — Spojrzała na niego przeciągle i spoważniała. — To właściwie wszystko, co wspólnie możemy zrobić. Musimy znaleźć jakąś kryjówkę tu lub gdziekolwiek w historii. Bo nie mamy zamiaru uprzykrzać się Orlemu Gniazdu.

— Wcale nie jestem przekonany, czy ich zwycięstwo jest rzeczywiście przesądzone — stwierdził Havig. — Może to moje pobożne życzenie — dodał — ale z tego, co widziałem…

Szczerość pomogła mu ukryć pustkę jaką czuł w duszy po utracie Xeni.

— Leoncjo, nie masz racji, potępiając naukę i technikę. Mogą zostać źle użyte, jak każdy wynalazek. Natura nigdy nie pozostawała w doskonałej równowadze. Więcej gatunków wymarło, niż żyje. A człowiek prymitywny był takim samym niszczycielem jak współcześni nam ludzie. Wielkie ssaki z plejstocenu zostały prawdopodobnie wybite przez ludzi z epoki kamienia łupanego. Farmerzy ze swoimi motykami i pługami wyjałowili tereny, które kiedyś zachwycały żyznością. Niemal zawsze w historii ludzie umierali przedwcześnie z powodów nie mających nic wspólnego z naturą… przyczyny ich śmierci można łatwo zneutralizować, jeżeli wie się jak… Mauraiowie dokonają czegoś więcej niż tylko odbudowy podstaw życia na Ziemi. Po raz pierwszy w całej historii będą próbowali stworzyć zrównoważone środowisko. A będzie to możliwe tylko dlatego, że zdobędą niezbędną wiedzę naukową i odpowiednie środki.

— Nie wydaje mi się, żeby im się powiodło.

— Nie umiem tego powiedzieć. Ta tajemnicza daleka przyszłość… trzeba ją zbadać. — Havig przetarł zmęczone oczy. — Ale później. Teraz padam ze zmęczenia. Pożyczysz mi jutro swój nóż? Chcę naścinać gałęzi, żebyśmy mieli na czym spać przez dwa, trzy tygodnie.

Kucnęła przy nim. Jedną ręką objęła go za szyję, a drugą głaskała po włosach.

— Biedny Jack — wyszeptała. — Byłam trochę za brutalna, prawda? Wybacz mi. Dla mnie to też było przeżycie. Ta nasza ucieczka… Śpij sobie teraz. Dzisiaj mamy spokój.

— Nawet nie podziękowałem ci za to, co dla mnie zrobiłaś — wymamrotał sennie. — Nigdy nie będę potrafił ci się odwdzięczyć.

— Ty palancie! — Zarzuciła mu ręce na szyję. — A jak sądzisz, dlaczego wyciągnęłam cię z tamtej nory?

— Leoncjo… ale… widziałem, jak umiera moja żona…

— Jasne. — Załkała. — Chciałabym cofnąć się w czasie… i poznać tę dziewczynę. Skoro uczyniła cię szczęśliwym… Wiem, że to niemożliwe. Cóż, Jack, poczekam. Ile będzie trzeba. Poczekam.


* * *

Nie mieli odpowiedniego wyposażenia na dłuższy pobyt w dawnej Ameryce. Mogli przenieść się w przyszłość, kupić, co trzeba, i sprowadzić w przeszłość. Po tym jednak, co obydwoje przeszli, taka idylla nie była możliwa.

Rana Haviga goiła się powoli, ale goiła. Pozostawiła jednak przykrą bliznę na jego duszy. Postanowił rozpocząć wojnę z Orlim Gniazdem.

Nie uważał tego za zwykłą zemstę na mordercach Xeni. Leoncja była o tym przekonana, ale postanowiła mu towarzyszyć, ponieważ kobiety z jej klanu zawsze wspierały swoich mężczyzn. Przyznał jej częściowo rację. Tak naprawdę to uwierzył, że ten gang musi zostać unieszkodliwiony. To, co do tej pory ci bandyci zrobili czy zrobią, nie podlegało zmianom. Może jednak unieszkodliwienie ich kolejnych działań uratuje odległą przyszłość.

— Najbardziej zagadkowy jest fakt — powiedział Leoncji — że żaden podróżnik w czasie nie został odkryty w epoce Mauraiów ani później. Mogli wszystko utrzymywać w tajemnicy, podobnie jak większość podróżników we wcześniejszych erach. Może wtedy ludzie stali się bardziej zdolni albo bardziej strachliwi. Ale żeby wszyscy naraz? To mało prawdopodobne…

— Badałeś ten problem? — spytała.

Mieszkali teraz w hotelu w połowie lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku. Kansas City tętniło życiem. Havig starał się unikać miejsc odwiedzanych wcześniej, dopóki się nie upewni, że ludzie Wallisa ich nie zlokalizowali. Przy lampce nocnej na łóżku siedziała Leoncja ubrana w przezroczysty peniuar. Traktowała go jak kochająca siostra. Myśliwy musi nauczyć się cierpliwości, a szamanka musi umieć czytać ludzkie dusze.

— Tak — powiedział. — Carelo Keajimu ma koneksje na całej kuli ziemskiej. Jeżeli on nie był w stanie zlokalizować podróżnika w czasie, to znaczy, że nikt tego nie dokona. A jemu się nie udało.

— I co to oznacza?

— Nie mam zielonego pojęcia. Dlatego sądzę, że powinniśmy zaryzykować i wyprawić się w przyszłość po upadku cywilizacji Mauraiów.


* * *

Tym razem również praktyczne aspekty tej wyprawy zabrały im mnóstwo czasu.

Żadna epoka nie ustępuje miejsca następnej z dnia na dzień. Każda taka zmiana wiąże się z wieloma okresami przejściowymi, upadkami i powrotami do przeszłości. Marcin Luter nie był pierwszym protestantem w pełnym tego słowa znaczeniu — politycznie i doktrynalnie — na świecie. Był po prostu pierwszym, któremu się powiodło. Jego sukces opierał się na kilku wiekach klęsk jego poprzedników. Kolejno byli to husyci, lollardzi[14], katarzy i tak dalej, aż do pierwszych heretyków w chrześcijaństwie, których korzenie z kolei sięgały jeszcze bardziej zamierzchłych czasów. Podobnie reaktory termojądrowe i związane z nimi urządzenia zostały wymyślone i rozpropagowane w świecie, w którym azjatycki mistycyzm wmówił milionom wyznawców, że nauka nie potrafi rozwiązać żadnego z ich problemów.

Jeżeli ktoś chce zbadać jakąś epokę, w którym roku ma zacząć? Można nawet podróżować w czasie, ale po dotarciu na miejsce trzeba się jakoś przemieszczać. Chodzenie piechotą jest silnym ograniczeniem. Trzeba również coś jeść i mieć miejsce do spania.

Przygotowanie całego planu wymagało wielu wstępnych podróży w przyszłość.

Szczegóły nie są ważne. Na wschodnim wybrzeżu Ameryki Północnej w trzydziestym pierwszym wieku mówiono mieszaniną ingliss-maurai-spanyol, która była na tyle zrozumiała dla Haviga, że udało mu się zgromadzić trochę książek z gramatyką, słowniki i inną potrzebną literaturę. Razem z Leoncją wiele godzin poświęcili na przyswojenie sobie podstaw tego języka. W końcu uznali, że dadzą sobie radę w typowych sytuacjach.

Automatyczne statki obsługiwane przez roboty przewoziły przez ocean tysiące turystów. Dwoje więcej nie powinno zwrócić niczyjej uwagi. Tym bardziej że Sansisco było ulubionym miejscem pielgrzymów, bo właśnie w tym miejscu guru Duago Samito doznał objawienia. Nikt nie wierzył już w cuda, ale ludzie wierzyli, że jeżeli staną na szczycie stworzonych przez człowieka wzgórz, spojrzą na dół na zatokę i zespolą się w jedność z ziemią, niebem i wodą, to doznają wizji.

Pielgrzymi nie potrzebowali osobnego konta w tym świecie obsługiwanym przez maszyny. Ta epoka na swój surowy sposób była epoką dobrobytu. Okoliczne posiadłości mogły bez trudu pomieścić dodatkowe osoby, zapewniając im nocleg i wyżywienie. W zamian właściciele zyskiwali szacunek, a ich dzieci nowe opowieści na dobranoc.


* * *

— Jeżeli szukacie Władców Gwiazd — stwierdził ciemnoskóry, miły mężczyzna, który udzielił im schronienia na noc — to owszem, mają swój posterunek w tej okolicy. Ale u was z pewnością też.

— Jesteśmy ciekawi, czy tutejsi Władcy Gwiazd wyglądają tak samo jak nasi — odparł Havig. — Słyszałem, że jest wśród nich wiele ras.

— Tak mówią. To prawda.

— Nie musimy przynajmniej nadkładać drogi.

— Nie musicie tam przecież chodzić. Wystarczy zadzwonić.

Ich gospodarz wskazał holograficzny telefon stojący w rogu pokoju. Pokój zresztą miał gigantyczne rozmiary i zrobił na jego gościach równie wielkie wrażenie, co japońska świątynia na średniowiecznych Europejczykach albo gotycki kościół na Japończykach.

— Chociaż wątpię, żeby ten posterunek był aktualnie obsadzony — kontynuował gospodarz. — Nie przylatują tu zbyt często, jak wiecie.

— Chcielibyśmy chociaż tego dotknąć.

— Rozumiem — przytaknął gospodarz. — Pełne wrażenia sensoryczne… Idźcież Bogiem i bądźcie Bogiem, szczęśliwie.

Rankiem, po zakończeniu godzinnych śpiewów i wspólnych medytacji, cała rodzina zajęła się swoimi sprawami. Ojciec zabrał się do uprawiania ogródka warzywnego. Raczej dla zdrowia psychicznego niż z konieczności ekonomicznej. Matka wróciła do pracy nad dowodem jakiegoś twierdzenia matematycznego, którego sens Havigowi całkowicie umykał. Dzieci poszły do elektronicznego systemu edukacji (ten system chyba był ogólnoplanetarny, Havig podejrzewał nawet, że częściowo opierał się na sztucznej telepatii). A jednak ich dom był stosunkowo niewielki. Jak inne ozdobiony był muszelkami i miał skośny dach. Stał prawie samotnie na wielkim brunatnym zboczu.

Mozolnie schodzili ścieżką, przy każdym kroku wzbijając obłoki pyłu. Nad ich głowami latało mnóstwo automatów różnego przeznaczenia, nadających od czasu do czasu jakieś komunikaty.

— Masz rację. — Leoncja westchnęła ciężko. — Nie rozumiem tych ludzi.

— Zrozumienie ich może zająć całe życie — odparł Havig. — Do gry włączył się ktoś nowy. Ten ktoś nie musi być zły, ale z pewnością jest nieznany. Coś podobnego miało już miejsce w historii. Czy myśliwy z paleolitu był w stanie zrozumieć rolnika z neolitu? Czy ludzie żyjący pod boskim panowaniem królów potrafiliby zrozumieć ludzi żyjących w państwie dobrobytu? Ja nie zawsze potrafię zrozumieć ciebie, Leoncjo.

— Ani ja ciebie. — Wzięła go za rękę. — Ale starajmy się przynajmniej.

— Mam wrażenie… — powiedział po jakimś czasie… — ale to tylko wrażenie, że ci Władcy Gwiazd mieszkają w ultrazautomatyzowanych bazach zbudowanych z jakichś pól siłowych. Najprawdopodobniej ich urządzenia i ogromne statki widziałem poprzednio. Wszystko, co nie pasuje do zwykłego obrazu Ziemi z tych czasów, zapewne należy do nich. Przybywają tu nieregularnie i wtedy mieszkają w tych posterunkach, które cały czas stoją puste. Czy to mogą być podróżnicy w czasie?

— Ale wydają się pokojowo nastawieni, prawda?

— I dlatego nie mogą pochodzić od ludzi z Orlego Gniazda? Dlaczego nie? Wnuczek jakiegoś pirata mógł wyrosnąć na oświeconego króla. — Havig starał się uporządkować swoje myśli. — Prawdą jest jednak, że ci Władcy Gwiazd zachowują się niezbyt zgodnie z naszymi oczekiwaniami. Problem w tym, że ani ty, ani ja nie znamy w pełni tutejszego języka, w którym jest milion pojęć przyjmowanych przez wszystkich za oczywiste. O ile jednak zrozumiałem, oni przybywają tutaj raczej handlować wiedzą i ideami, a nie dobrami materialnymi. A efekty ich wpływu na Ziemię są wszechobecne. Moje wcześniejsze podróże w jeszcze dalszą przyszłość zdają się wskazywać, że ten wpływ będzie narastał. Doprowadzi to do narodzenia się nowej cywilizacji, a może postcywilizacji, której nie potrafię sobie nawet wyobrazić.

— Wydaje mi się, że tutejsi ludzie określają ich czasem jako podobnych do ludzi, ale czasami… nie.

— Też mi się tak wydaje. Może to jakaś przenośnia językowa?

— Z pewnością to wyjaśnisz — oznajmiła z przekonaniem.

Zerknął na nią. I nie odwracał spojrzenia. Słońce lśniło w jej włosach i migotało w kropelkach potu spływających po twarzy. Poczuł przyjemny zapach jej ciała. Pielgrzymia suknia opinała się wokół jej długich nóg. Gdzieś nad polem nieśmiertelnej kukurydzy rozległo się śpiewanie kosa.

— Może razem to wyjaśnimy — rzekł.

Uśmiechnęła się w odpowiedzi.

Splątane spirale i subtelnie wygięte kopuły były opuszczone, kiedy do nich dotarli. Wejścia do środka broniła niewidzialna bariera. Ruszyli więc w przyszłość. Zatrzymali się, kiedy w świecie cieni dostrzegli ogromny kształt statku na niebie.

Statek akurat wylądował i załoga schodziła na ziemię po niematerialnej rampie. Havig dostrzegał mężczyzn i kobiety w dopasowanych strojach, które migotały jak gwiazdozbiory. Dostrzegł również istotę, jakiej nie zrodziła żadna epoka w dziejach ludzkości ani, jak podejrzewał, nie miała nigdy zrodzić.

Muszlowata postać z kleszczami i bez widocznej głowy rozmawiała z jakimś człowiekiem za pomocą dziwnego rodzaju muzyki. Mężczyzna śmiał się.

Leoncja zaczęła krzyczeć. Havig ledwo ją złapał, zanim uciekła w przeszłość.


* * *

— Naprawdę tego nie pojmujesz? — powtarzał jej w kółko. — Nie zdajesz sobie sprawy, jakie to cudowne?

Osiągnął tyle, że się w niego wtuliła. Stali na szczycie wzniesienia. Na nocnym horyzoncie błyszczały tysiące gwiazd. Czasami meteor przemykał między nimi z ognistym błyskiem.

Było chłodno. Ona dalej się w niego wtulała, ich oddechy parowały w powietrzu. Wokół panowała kojąca cisza, wieczne milczenie nieskończoności.

— Spójrz w niebo — powiedział. — Każda z tych gwiazd jest słońcem. Sądziłaś, że żyjemy na jedynej zamieszkanej planecie w całym wszechświecie?

— Co to było?

Poczuł, jak drży.

— To, co widzieliśmy, było inne. Cudownie odmienne. — Starał się znaleźć właściwe słowa. Przez całą młodość marzył o takim spotkaniu, które dla niej nie było nawet legendą. Świadomość, że jego marzenie nie było mrzonką, rozgrzewała mu krew w żyłach. — Skąd miałaby się pojawić nowa jakość, przygoda, odrodzenie ducha ludzkości? Sama powiedz! Skąd, jeśli nie z takiej krańcowej różności? Epoka następująca po cywilizacji Mauraiów wcale nie stworzyła kultury zapatrzonej w siebie. Wprost przeciwnie! Wydała cywilizację skierowaną ku gwiazdom. Po raz pierwszy w dziejach ludzkości.

— Wytłumacz mi to! — błagała, łkając. — Pomóż mi!

Pocałował ją. Potem opadli na ziemię i stali się jednością.


* * *

W życiu nie ma jednak happy endów. Nic tak naprawdę się nie kończy. Są tylko szczęśliwe momenty.

Nad ranem Havig obudził się obok Leoncji. Dziewczyna jeszcze spała, ciepła i jedwabista, z ręką spoczywającą na piersiach.

Tym razem jego ciało nie zawiodło. Zawiódł go umysł.

— Doktorze — mówił Havig chrapliwym głosem pełnym desperacji. — Nie mogłem tam zostać. To był Eden. Nigdzie nie potrafiłem znaleźć miejsca dla siebie i czekać na spełnienie przeznaczenia.

Wierzę, że ta przyszłość jest naszym spełnieniem. Ale jak mogę być tego pewien? Wiem. Mam na imię Jack, a nie Jezus. Moja rola musi się gdzieś skończyć, ale gdzie dokładnie?

Jaką drogą ludzkość doszła do tej wspaniałej epoki? Może przypominasz sobie, że kiedyś już wspominałem na ten temat. Napoleon powinien zjednoczyć Europę. Nie znaczy to wcale, że Hitlerowi powinno się powieść. Dymiące kominy obozów zagłady przyznają mi rację. A co z Orlim Gniazdem?

Obudził Leoncję. Była gotowa iść za swoim mężczyzną. Mogli odwiedzić Carela Keajimu. Tylko że on był w pewnym sensie zbyt niewinny. Mimo że żył w czasach rozpadu federacji, to przecież rządy Mauraiów nigdy nie były srogie i nigdy nie doprowadziły do zorganizowanego okrucieństwa. Poza tym był zbyt znany w swoim świecie i przez to stanowił idealny cel do obserwacji przez Orle Gniazdo.

No i dlatego Jack Havig i szamanka Leoncja postanowili porozmawiać z moją nic nieznaczącą osobą.

Загрузка...