Rozdział 9

Po powrocie przez kilka dni nie miał nic do roboty. Wykorzystał ten czas na odzyskanie dobrego humoru w towarzystwie Leoncji. Nawet nie zauważył, kiedy przyszła zima i nastał czas zabaw na śniegu. Potem go poproszono, żeby przeczytał raz jeszcze historię przyszłości stworzoną przez Wallisa i porównał ją z tym, co sam widział. Mógł o tym dyskutować z Wacławem Krasickim, który spośród mieszkańców Orlego Gniazda miał najlepsze przygotowanie naukowe.

Wódz sam przyznawał, że nie jest wszystkowiedzący, ale widział najwięcej z nich wszystkich. Ponieważ był Wodzem, mógł w pełni wykorzystać ograniczone środki transportu, przenosić się w różne miejsca na Ziemi i stamtąd podróżować w czasie. Jego agenci nie mieli takich możliwości. Przeprowadził mnóstwo wypraw i sporządził notatki z mnóstwa rozmów w różnych epokach.

Wiedział, że Orle Gniazdo istniało i było pod jego władzą przez następne dwa wieki. Spotkał się ze swoim „ja” z przyszłości i dowiedział się, że faza pierwsza planu zakończyła się sukcesem. W tym samym czasie trzeba było opuścić Orle Gniazdo. Zalążki nowej cywilizacji zaczęły się rozprzestrzeniać po całej Ameryce i Mauraiowie byli wszędzie. Forteca nie miała już racji bytu ani szans na pozostanie w ukryciu.

Nowa baza powstała (powstanie) w dalszej przyszłości. Odwiedził ją i stwierdził, że wyglądała całkiem inaczej niż ich forteca. Zastosowano nowe materiały, prostą architekturę i większość pomieszczeń umieszczono pod ziemią. Wstawiono tam potężne maszyny, elektrownię termojądrową i mnóstwo automatyki.

Była to epoka powstań przeciw dominacji Mauraiów, którzy ostatecznie nie zdołali przekonać do swojej filozofii wszystkich mieszkańców Ziemi. Wątpliwości i niezadowolenie we własnych szeregach osłabiło ich politykę zagraniczną. W końcu jedno ze zbuntowanych państw ponownie zbudowało generator oparty o syntezę wodoru i zupełnie się z tym nie kryło. Stare alianse i traktaty zaczęły się rozpadać, a nowe rodziły się w wielkim zamieszaniu.

„Musimy zawsze pamiętać o cierpliwości, śmiałości i ruchliwości — pisał Wallis. — Będziemy mieli w przyszłości większe środki niż obecnie, a także o wiele większe umiejętności. Myślę tu o podróżach w celu zwiększenia liczby naszych żołnierzy, aż osiągniemy przewagę liczebną. Ale w żadnym wypadku nie należy się łudzić, że będziemy w stanie zapanować nad światem szybko. Cywilizacja, która ma przetrwać tysiąclecia, musi być budowana powoli”.

Czy tak miała się skończyć faza druga: że wysłannicy Orlego Gniazda staną się niezniszczalnymi misjonarzami nowej wiary? Wallis w to wierzył. Wierzył także, że faza trzecia będzie polegała na pokojowym przemodelowaniu tego nowego społeczeństwa i stworzeniu całkowicie nowej rasy ludzi. Udając się w bardzo odległą przyszłość, widział cuda, których nie potrafił opisać. W tej części jego książki opisy stawały się szalenie mgliste, trudne do zrozumienia. Zamierzał kontynuować te badania, ale coraz bardziej korzystał z pośredników. Przyznawał, że jego rola kończy się na fazie pierwszej. Jego „ja” z tej epoki było już w bardzo podeszłym wieku.

„Musimy się zadowolić rolą boskich wysłanników w dziele odkupienia — pisał. — Chociaż każdemu wolno mieć marzenia. Może nauka pozwoli na pokonanie starości i starcy znów staną się młodzi? Może uda się nawet stworzyć nieśmiertelne ciała? A wtedy niewątpliwie podróże w czasie przestaną być tajemnicą i będą powszechne. Może wysłannicy owej dalekiej przyszłości pojawią się w naszej epoce, żeby nam podziękować za swoje stworzenie?”.

Havig zasępił się jeszcze bardziej. Wiedział, do czego może doprowadzić zaślepienie człowieka ideologią. Ale potem zaczął się dalej zastanawiać i pomyślał: W tym wywodzie jest miejsce na dużą dowolność. Możemy przecież zostać bardziej nauczycielami niż władcami. W końcu postanowił: Pomyszkuję tu jeszcze trochę. Mogę mu służyć przez jakiś czas albo moje życie i dar pójdą całkowicie na marne.


* * *

Wezwał go do siebie Krasicki. Było bardzo mroźno. Słońce migotało przez sople lodu zwisające z wieżyczek. Havig drżał nieco z zimna, kiedy szedł przez dziedziniec.

Krasicki siedział w swoim spartańsko urządzonym biurze w pełnym umundurowaniu.

— Siadaj — rzekł. — Czy czujesz się już na siłach do pracy? Havig poczuł ssanie w żołądku.

— Tak. Raczej tak.

— Przyglądałem ci się — stwierdził Krasicki, wertując jakieś papiery. — Zastanawiałem się, w jaki sposób możemy wykorzystać twoje umiejętności. Tak, żebyś jak najmniej ryzykował. Masz spore doświadczenie w podróżach w czasie, co samo w sobie już jest cenne. Nigdy jednak nie pracowałeś dla nas. — Uśmiechnął się z przekąsem. — Pomyślałem, że możemy skorzystać z twojego wykształcenia.

Havigowi udało się zachować nieprzeniknioną twarz.

— Musimy rozwijać naszą bazę rekrutacyjną — kontynuował Krasicki. — Nieźle znasz grekę a zwłaszcza koine. Mówiłeś, że odwiedzałeś nawet Konstantynopol za czasów Bizancjum. Uznaliśmy, że jest to doskonała baza wypadowa do poszukiwań w całym średniowieczu.

— Rewelacja — wyrwało się Havigowi w podnieceniu. — To centrum ówczesnej cywilizacji. Można się ustawić jako kupiec i mieć kontakty z…

— Spokojnie — Krasicki podniósł rękę, powstrzymując jego dalszą wypowiedź. — Na razie nie mamy takich środków. Może później. Dzisiaj brakuje nam ludzi do takich przedsięwzięć. Pamiętaj, że musimy zakończyć fazę pierwszą do określonej daty. Tym razem musimy się zdecydować na szybszą i bardziej skuteczną metodę działania.

— Czyli?

— Ponieważ wtedy używano monet, które są ciężkie i trudne w transporcie przez czas, musimy wszystko zdobyć na miejscu. I to szybko.

— Chyba nie mówisz o kradzieżach? — oburzył się Havig.

— Nie. Oczywiście, że nie. — Krasicki z politowaniem pokręcił głową. — Pomyśl trochę. Napaść na jakieś miasto, wystarczająco duże, żeby to się opłaciło, jest zbyt niebezpieczne. To może się dostać do książek historycznych i zniszczyć nasz kamuflaż. Nie mówiąc już o tym, że to jest niebezpieczne także dla nas. Nie mamy dość ludzi i wystarczającej ilości ciężkiej broni. A bizantyjska armia była potężna, liczna i bardzo zdyscyplinowana. Nie proponuję takiego szaleństwa.

— Więc co?

— Trzeba wykorzystać naturalny chaos i zabrać to, co i tak miało zostać ukradzione przez najeźdźców w 1204 roku. Konstantynopol został wtedy zdobyty przez wojska czwartej wyprawy krzyżowej, która splądrowała miasto do ostatniego kamienia. Czemu nie mielibyśmy w tym uczestniczyć? Wszystko i tak rozkradziono. A tak możemy niektórych uratować od śmierci i gwałtu, i zapewnić im życie gdzie indziej. Havig prawie udławił się ze śmiechu.


* * *

Przygotował się, studiując szczegóły w bibliotece. Potem zamówił sobie stosowny strój oraz kilka dodatków i wyruszył w drogę. Samolot dowiózł go do ruin Stambułu w dwudziestym pierwszym wieku i szybko wystartował w drogę powrotną, bo rejon ten wciąż jeszcze był skażony promieniowaniem. Ponieważ Havig nikomu jeszcze nie ujawnił swojego chronologu, musiał sam mozolnie liczyć dni i zatrzymywać się co jakiś czas, by ustalać daty metodą prób i błędów.

Leoncja była wściekła, że nie zabrał jej ze sobą. Nie miała jednak żadnego przygotowania do tak dalekiej wyprawy. Chociaż z pewnością byłaby wspaniałą towarzyszką. Z drugiej strony mogła zagrozić jego misji, ponieważ niewątpliwie zwracałaby na siebie uwagę. On zaś chciał uchodzić za pielgrzyma ze Skandynawii — katolika, ale i tak mniej znienawidzonego w tym mieście niż Wenecjanie, Francuzi czy Aragończycy. Wszyscy mieszkańcy zachodnich krajów basenu Morza Śródziemnego nienawidzili Konstantynopola. Lepiej by go przyjęto, gdyby uchodził za Rusina, bo stanowili liczną grupę i byli prawosławni, lecz obawiał się jakieś wpadki religijnej.

Nie zatrzymał się w roku, w którym dokonano najazdu. Czasy były wtedy zbyt niespokojne i każdy obcy wzbudzał nieufność. Trudno byłoby spokojnie nawiązywać kontakty. Krzyżowcy wkroczyli do Konstantynopola po raz pierwszy w 1203 roku, po zastosowaniu blokady morskiej i osadzili na tronie swoją marionetkę. Trochę poczekali na zebranie daniny i udali się do Ziemi Świętej. Osadzony przez nich władca zorientował się, że jego skarbiec jest pusty, i zwlekał z wypłatą reszty sum. Napięcia pomiędzy Wschodnim Cesarstwem a Frankami nabrzmiały do potwornych rozmiarów. W styczniu 1204 roku bratanek obalonego cesarza Aleksy zebrał wystarczające siły, żeby zdobyć pałac i koronę. Przez trzy miesiące próbował odeprzeć krzyżowców, licząc na boską interwencję. Kiedy się przekonał, że nic z tego, uciekł z miasta, a krzyżowcy ponownie wkroczyli przez stojące otworem bramy. Wpadli w morderczy szał wywołany „perfidią Greków”, od razu rozpoczęli masakrę.

Havig zatrzymał się na początku wiosny 1195 roku, bo to była piękna pora i miał dość czasu, żeby przygotować poszukiwania. Zabrał ze sobą doskonale podrobione dokumenty, dzięki którym przedostał się przez straże, oraz sztabki złota na zamianę na lokalne monety. Ulokował się w dobrej gospodzie i przystąpił do działania.

Jego poprzednia wizyta wypadła na 1050 rok. Tym razem wspaniałości architektury i różnorodność narodów przewijająca się przez miasto były równie imponujące, chociaż czuć było cień Rzymu gdzieś w tle.


* * *

Dom i sklep złotnika Doukasa Manassesa wznosił się na wzgórzu niedaleko centrum miasta. Przy stromej, czystej i równo wybrukowanej ulicy stały zabudowania sąsiadów, zwrócone do niej ścianami bez okien. Z płaskiego dachu rozciągał się wspaniały widok na całe miasto — mury obronne, mnóstwo kopuł i wież kościołów. Wzdłuż wielkiej alei Mese aż po bramę Charyzjusza wznosiły się postumenty z pomnikami dawnej chwały, domy zakonne, muzea i biblioteki, w których zebrano prace tragików, jak Ajschylos, czy poetek, jak Safo (których nikt później już nie mógł przeczytać). Były place tętniące życiem, Hippodrom i wspaniały kompleks budowli cesarskiego pałacu. Podziwiać można było błyszczące morze z jednej strony i Złoty Róg z mnóstwem masztów kotwiczących tam statków, a w dali — bogate dzielnice podmiejskie i górujące nad nimi wzgórza.

Wszędzie falowały tłumy ludzi. Słychać było turkot kół, stukot kopyt, gwar rozmów, pieśni, śmiechy, płacz, przekleństwa i modlitwy tworzące charakterystyczny szum wielkiego miasta. Wiatr niósł zapachy morza, dymu, żywności, zwierząt i ludzi. Havig napawał się tymi zapachami.

— Dziękuję ci, kyriosie Hauku, za twój zachwyt tym widokiem — powiedział Doukas Manasses. Wyglądał na zaskoczonego faktem, że jakiemuś Frankowi podoba się coś, co jego pobratymcy darzą odrazą, ponieważ było to greckie. Co prawda Hauk Thomasson nie był naprawdę Frankiem czy Anglikiem, tylko pochodził z dalekiej Północy.

— To ja ci dziękuję, kyriosie Manassesie, za pokazanie mi tak wspaniałego widoku — odparł Havig.

Wymienili się ukłonami. Bizantyjczycy nie byli formalistami. Pasjonowali się głównie religią i dziełami sztuki. Poza tym mieli dość przeciętne gusta, jak zresztą wszyscy w tym regionie. Jednak ich klasa wyższa hołdowała wyszukanej grzeczności.

— Tego pragnąłeś — odparł Doukas. Był to siwiejący już mężczyzna, dość przystojny, ubrany w obszerną dalmatyńską szatę.

— Po prostu stwierdziłem, że ktoś, kto wytwarza tak piękne wyroby, musi czerpać skądś inspirację.

— Mogłeś odwiedzić normalne sklepy. Z twoich pytań i uwag domyślam się, że pragniesz nabyć coś szczególnego jako pamiątkę do domu i zamierzasz obejrzeć wiele próbek.

— Ale widzę, że ty i twoi uczniowie tworzycie tu arcydzieła.

— Jesteś zbyt miły — odparł złotnik. — Czasami mam wrażenie, że powinniśmy bardziej skupiać się na dziełach Pana niż na konwencjonalnych potrzebach. W końcu wszelkie dobra pochodzą od Boga.

— Jak coś takiego? — spytał Havig, wskazując pięknie kwitnącą jabłoń stojącą w domowej plantacji.

— To dla mojej córki. — Doukas się uśmiechnął. — Ona kocha kwiaty, a nie możemy zabierać jej codziennie za miasto.

Kobiety miały w Konstantynopolu wysoki status oraz wiele praw i przywilejów. Doukas uważał, że jego gość potrzebuje jednak dokładniejszych wyjaśnień.

— Chyba zbytnio ją rozpieszczamy. To nasza jedyna córka. To znaczy byłem już żonaty ze świętej pamięci Eudoksją, ale moi synowie już dorośli. Xenia jest pierwszym dzieckiem Anny i moją jedyną córką. — Potem powodowany jakimś impulsem dodał: — Kyriosie Hauku, wybacz, że to powiem. Jestem zdumiony spotkaniem… z przyjezdnym… obcokrajowcem… z tak odległego kraju. W dawnych czasach wielu z was służyło w naszej Gwardii Waregów. Z przyjemnością porozmawiałbym z tobą dłużej. Czy zechcesz zaszczycić nasz dom wspólną wieczerzą?

— Cóż… z przyjemnością. — Havig uznał to zaproszenie za doskonałą okazję do poznania najnowszych plotek. Handel i rzemiosło w Bizancjum było zrzeszone w gildiach zarządzanych przez prefektów. Ten człowiek z racji swoich umiejętności musiał wiedzieć wszystko o swoich kolegach i sporo na temat innych rzemiosł. — Jestem zachwycony twoim zaproszeniem.

— Czy nie będzie ci przeszkadzało, czcigodny gościu, towarzystwo mojej żony i córki? — spytał nieśmiało Doukas. — Zapewniam, że nie będą nam przerywały, zechcą tylko, jeśli wyrazisz zgodę, cię słuchać. Xenia ma dopiero pięć lat, ale już jest spragniona wiedzy.

To była wyjątkowo piękna dziewczynka.


* * *

Hauk Thomasson powrócił w kolejnym roku. Opowiadał, że prowadzi teraz interesy w Atenach. Grecja wciąż jeszcze należała do cesarstwa i miało tak być aż do jego upadku. Wielu cudzoziemców zaczynało się zajmować handlem, więc historyjka była wiarygodna i nie wzbudzała podejrzeń. Ponieważ jego interesy wymagały częstych wizyt w Konstantynopolu, odnowił starą znajomość. Miał również nadzieję, że córka kyriosa Manassesa przyjmie drobny upominek…

— Ateny! — wyszeptał złotnik. — Dusza Hellady! — Ujął go za ramiona ze wzruszeniem. — Tak bym pragnął zobaczyć ateńskie świątynie, zanim umrę… niech mi Bóg wybaczy… bardziej niż zwiedzić Ziemię Świętą.

Xenia była zachwycona zabawką. W czasie posiłku i długo potem uważnie wszystkiego słuchała, dopóki niania nie zabrała jej do łóżka. Była dzieckiem wyjątkowo bystrym i nie zepsutym, mimo że Anna najwyraźniej nie mogła już mieć dzieci.

Czuł się doskonale w ich towarzystwie. Zawsze jest miło przebywać wśród ludzi kulturalnych. Bez względu na epokę. Jego zadanie straciło nieco ze swojego upiornego charakteru.

W rzeczywistości po prostu przeniósł się w przyszłość. Musiał sprawdzić, czy nie przeoczył jakichś wydarzeń, które by zdemaskowały jego historyjkę. Mógł tym sposobem śledzić jednocześnie wiele wątków i zadawać więcej pytań. Za jednym razem wszystko to mogłoby wydać się mocno podejrzane.

Po kilku latach (wizytach) zaczął się jednak zastanawiać, czy powinien przyjaźnić się z Doukasem Manassesem i jego rodziną, jeździć wspólnie na wycieczki i pikniki, a nawet zabierać ich na przejażdżkę wynajętą barką. Nie mówiąc już o tym, że przekroczył swój budżet… To nie było ważne. Zawsze mógł zagrać na Hippodromie, sprawdzając wcześniej wyniki. Agent pracujący samotnie miał sporo swobody.

Czuł się winny, że okłamuje przyjaciół, ale w końcu robił to po to, żeby uratować im życie.


* * *

Głos Xeni przypominał szczebiot ptaków. Takie Havig miał skojarzenie, kiedy wreszcie przełamała swoją nieśmiałość i zaśmiała się przy nim radośnie. Od tamtej pory zawsze z nim rozmawiała, jeśli rodzice jej pozwalali. A nawet kiedy tego nie widzieli. Była bardzo szczupła, ale nigdy nie widział jeszcze nikogo, kto by poruszał się z taką gracją. Jej gęste włosy sprawiały wrażenie, że zginają dziewczynie szyję swoim ciężarem. Miała jasną cerę, owalną twarz z pięknym noskiem, małe usta ciągle rozchylone i duże, pełne wyrazu oczy. Takie oczy można było zobaczyć na mozaikach przedstawiających wielką cesarzową Teodozję i potem nigdy już się ich nie zapominało.

Spotykał Xenię w odstępach kilku miesięcy, które dla niego były tylko godzinami lub dniami. Dorastała, rozkwitała. Ze smutkiem uświadomił sobie po raz kolejny, że tylko on potrafi pływać w tym morzu czasu, a inni skazani są na mozolną podróż od jednej ciemności do drugiej.


* * *

Dom Doukasa zbudowany był wokół wewnętrznego atrium, w którym kwitły kwiaty i pomarańcze. Gospodarz z dumą pokazał mu najnowszy nabytek: posąg cesarza Konstantyna, od którego imienia nazwę wzięło całe miasto.

— Patrząc na wyrazistość tej postaci, jestem pewien, że to dawna szkoła rzeźby — powiedział. — Dzisiaj ta sztuka upadła. Spójrz tylko na jego dumnie zaciśnięte usta…

Dziewięcioletnia Xenia parsknęła śmiechem.

— Co ci jest, dziecko? — zdziwił się jej ojciec.

— Nic. Naprawdę — odparła, ale dalej nie mogła się powstrzymać od śmiechu.

— Nie wstydź się. Powiedz nam, co cię śmieszy.

— On… on ma minę, jakby… chciał powiedzieć coś bardzo ważnego, ale musi powstrzymać gazy…

— Do licha! — wyrwało się Havigowi. — Ona ma rację! Doukas przez dłuższą chwilę walczył ze sobą, ale w końcu i on wybuchnął śmiechem.


* * *

— Pójdź z nami do kościoła, Hauk, proszę! — błagała. — Nawet nie wiesz, jak tam jest cudownie. Śpiewają, palą kadzidła i świece na cześć Chrystusa Pantokratora. — Miała wtedy jedenaście lat i przepojona była miłością do Boga.

— Wybacz, ale jestem katolikiem.

— Świętym to nie przeszkadza. Pytałam już taty i mamy. Im również nie przeszkadza. Możemy powiedzieć, że przybyłeś z Rosji, jeżeli będzie trzeba. Pokażę ci, co trzeba robić. — Złapała go za dłoń — Chodź!

Ustąpił jej, nie będąc pewnym, czy chciała go nawrócić, czy po prostu pokazać coś wspaniałego przybranemu wujkowi.

— Cudowne! — Rozpłakała się ze wzruszenia w swoje trzynaste urodziny na widok prezentu. — Tato, mamo, spójrzcie, co dostałam od Hauka! To książka! Tragedie Eurypidesa. Wszystkie! Tylko dla mnie.

— To królewski podarunek — powiedział Doukas, kiedy poszła się przebrać na skromne przyjęcie na swoją cześć. — Nie mówię o kosztach zrobienia i oprawienia kopii. Chodzi mi o sam pomysł.

— Wiem, że uwielbia starożytność. Podobnie jak wy — odparł Havig.

— Wybacz — wtrąciła Anna — ale w jej wieku… Eurypides? Czy to nie jest trochę za poważne?

— To są poważne czasy — odparł Havig, który nie potrafił już udawać wesołości. — Tragiczne wersy mogą ją przygotować na tragiczne wydarzenia. — Spojrzał na Doukasa. — Jeszcze raz cię zapewniam, że Wenecjanie właśnie w tej chwili zmawiają się z pozostałymi Frankami…

— Mówiłeś już o tym — potwierdził złotnik. Jego włosy i broda zrobiły się już całkiem siwe.

— Jeszcze nie jest za późno na wywiezienie rodziny w bezpieczne miejsce. Mogę wam pomóc.

— Gdzie jest bezpieczniej niż za tymi murami, których nikt nigdy nie zdobył? Jeśli zlikwiduję warsztat, czeka nas bieda i głód. A co mam zrobić z uczniami i sługami? Oni nie mogą uciec. Wybacz mi, stary przyjacielu, ale ostrożność i obowiązek nakazuje mi pozostać tutaj i ufać Bogu. — Doukas uśmiechnął się ze smutkiem. — Mówię do ciebie „stary przyjacielu”, choć wydajesz się nie zmieniać. Oczywiście masz też swoje lata.

— Przez pewien czas nie będę przyjeżdżał do Konstantynopola — powiedział Havig. — Obowiązki zatrzymają mnie gdzie indziej. Postaraj się być ostrożny. Nie zwracaj na siebie uwagi i ukryj swoje bogactwo. Wychodź na ulice jedynie po zmroku. Uwierz mi! Znam Franków.

— Będę pamiętał o twoim ostrzeżeniu, Hauk, gdyby coś… Ale chyba przesadzasz. To jest przecież Nowy Rzym.

Anna dotknęła ich dłoni z niepewnym uśmiechem.

— Starczy tej polityki, panowie. Rozchmurzcie się. Mamy przecież przyjęcie urodzinowe. Zapomnieliście o Xeni?


* * *

Schowawszy się w zaułku, Havig zrobił krótki wypad w czasie w przyszłość. W czasy pierwszego ataku krzyżowców. Nic złego temu domowi się nie zdarzyło. Wrócił w spokojniejsze czasy, wynajął pokój w dobrej gospodzie, zjadł obfitą kolację i zafundował sobie długi sen. Rano zrezygnował ze śniadania. Ogólnie był to dobry pomysł w każdej epoce, jeżeli ktoś szykował się do walki.

Przeniósł się do dwudziestego kwietnia 1204 roku.


* * *

W tych dniach i nocach pełnych okrucieństwa mógł być tylko obserwatorem. Miał jasne i logiczne rozkazy. Za wszelką cenę unikać ryzyka i trzymać się z dala od niebezpieczeństwa. Pod żadnym pozorem nie mieszać się do oglądanych wydarzeń, a już za żadną cenę nie starać się ich zmieniać. Nigdy, pod groźbą surowych kar, nie wolno mu było zbliżać się do miejsc, w których toczyły się walki. Oczekiwano od niego raportów, więc musiał przeżyć.

Wszędzie było pełno pożarów. Kwaśny dym unosił się dookoła. Ludzie jak szczury kulili się w domach lub próbowali uciekać na oślep. Niektórym to się nawet udało, ale tysiące innych zostało złapanych i zastrzelonych, posiekanych, zatłuczonych, stratowanych, torturowanych, okradzionych, zgwałconych przez umorusanych krwią i będących w szale bitewnym mężczyzn odzianych w ukradzione z kościołów jedwabne szaty. Ciała spychano do rynsztoków spływających krwią. Wiele z tych ciał było bardzo małych. Matki czołgały się w stronę piszczących dzieci. Dzieci próbowały dostać się do matek. Ojcowie na ogół leżeli martwi. Kapłani w świątyniach byli poddawani nieludzkim torturom, dopóki nie powiedzieli, gdzie znajduje się skarbiec świątynny. W którym z reguły nic już nie było. Wtedy zwyczajowo oblewano im brody olejem i podpalano. Gwałcono kobiety, zakonnice, dziewczęta jęczały bądź łkały. Wymyślano coraz bardziej wyrafinowane tortury.

Pijana kurtyzana zasiadła na tronie w Bazylice Mądrości Bożej, a na ołtarzu grano w kości o zdobyte łupy. Konie z brązu zdobiące Hippodrom zostały przewiezione do Wenecji do Katedry Świętego Marka. Dzieła sztuki, biżuteria i naczynia liturgiczne miały się znaleźć w całej Europie, i w ten sposób zostały ocalone dla potomności. Inne przetopiono na metal lub spalono dla zabawy. W taki sposób zniszczono większość dzieł sztuki klasycznej i prawie wszystkie książki, które przetrwały aż do tej chwili. Nie jest prawdą, że wszystko zniszczyli Turcy. Krzyżowcy ich w tym dziele ubiegli.

Potem zapadła cisza. W mieście zapanowały smród, choroby i głód.

Tak oto w epoce, którą katoliccy historycy nazwali apogeum cywilizacji, zachodnie chrześcijaństwo zniszczyło swoją wschodnią flankę. Półtora wieku później Turcy połknęli Azję Mniejszą i wkroczyli do Europy.


* * *

Havig znowu przeniósł się w czasie.

Wrócił do spokojnych czasów i przeszedł do wybranych wcześniej lokalizacji. Za każdym razem robił wypad w przyszłość, oceniając siły i wyszkolenie Franków. W większości przypadków wpadali do wybranych przez niego domów na krótko i zadowalali się tylko mordowaniem mieszkańców bądź braniem jeńców, za których mieli nadzieję otrzymać okup. Te budynki skreślał ze swojego spisu. Nie wolno było zmieniać historii.

W niektórych miejscach widział jednak, że krzyżowcy zostali przestraszeni hukiem wystrzałów karabinów maszynowych. Nie napawało go to radością, ale odczuwał jednak pewną satysfakcję. Z takich domów agenci Orlego Gniazda sami zabierali cenne przedmioty. Wszyscy nosili stroje krzyżowców, chociaż w tym całym zamieszaniu było mało prawdopodobne, żeby ktokolwiek na nich zwrócił uwagę. Zakotwiczony w zatoce statek miał wywieźć skarby w bezpieczne miejsce.

Krasicki obiecał, że zajmą się również ludźmi. Zależnie od okoliczności. Niektóre rodziny po prostu pozostawiono przy życiu z odpowiednim zapasem pieniędzy na ucieczkę. Innym pomagano znaleźć nowe miejsce zamieszkania.

Nie musiano obawiać się paradoksów. Opowieści o tym, jak dobre duchy uratowały niektórych ludzi, miały szybko ulec zapomnieniu. Z pewnością nie dostały się do podręczników historii. Zresztą po zjednoczeniu chrześcijan przez Michała VIII Paleologa nawet pamięć o tej rzezi uległa zatarciu.

Havig nie przyglądał się zbyt dokładnie każdej akcji. Nie tylko z powodu zakazu. Wszystko to kosztowało go mnóstwo wysiłku i nerwów. Wiele scen, których był świadkiem, wywołało u niego szok. Musiał cofać się w przeszłość, żeby się uspokoić i zregenerować. Dopiero kiedy się porządnie wyspał, wracał do swojego zajęcia.

Dom Manassesa był jednym z pierwszych, które obserwował. Nie pierwszym, bo chciał najpierw zdobyć trochę wprawy, ale jednym z pierwszych. Wiedział, że później będzie zbyt zmęczony.

Z początku miał nadzieję, że to domostwo ocaleje. Niektóre domy najeźdźcy omijali z niezrozumiałych powodów. Nie miało sensu sprawdzanie zachowania krzyżowców w najbardziej znanych miejscach, bo Wallis nie miał dość ludzi, żeby z nimi walczyć. Skoncentrował się więc na mniejszych rezydencjach, których łączne bogactwo i tak było niewyobrażalne. Konstantynopol był za dużym miastem, zbyt bogatym i było w nim zbyt wiele zaułków, żeby krzyżowcy dotarli wszędzie.

Nie obawiał się zbytnio. W tym konkretnym przypadku wiedział, że coś na pewno się stanie. Włączą się inni albo on sam. Albo nawet Caleb Wallis. Kiedy jednak dostrzegł dziesięcioosobową bandę kierująca się w stronę domu Manassesa, serce zaczęło mu bić szybciej. Gdy przywódca bandy i trzech jego kompanów padło bez życia, a dwóch kolejnych wierzgało na ziemi, wijąc się z bólu, wyrwał mu się krzyk radości. Pozostali uciekli.


* * *

Powrót do Orlego Gniazda nie był łatwym przedsięwzięciem. Havig musiał się liczyć z promieniowaniem i brakiem możliwości dokładnego określenia daty. Nie mógł wylądować w zniszczonym Istambule i potem próbować jakoś dopasować datę i godzinę, kiedy miał czekać na niego samolot. Nie mógł też pojawić się zbyt wcześnie, bo ludzie z Orlego Gniazda nie dysponowali wtedy samolotem. Później z kolei miasto zostało ponownie zasiedlone i wyglądałby bardzo podejrzanie w swoim przebraniu. I dalej miałby problem ze znalezieniem się w odpowiednim miejscu.

— No właśnie — mruknął wreszcie do siebie. Że też wcześniej na to nie wpadł, kiedy omawiali całą sprawę z Krasickim.

Przez chwilę podziwiał genialną prostotę swojego pomysłu. Mógł przecież zwyczajnie skorzystać ze swojej tożsamości z dwudziestego wieku. Złożyć w hotelowym sejfie trochę gotówki oraz zapasowe ubranie i wyjaśnić w recepcji, że bierze udział w zdjęciach do kolejnego filmu historycznego. To by rozwiązało wszystkie jego problemy.

Cóż, miał za dużo spraw na głowie i dlatego teraz musiał się martwić. A tego nie mógł wymyślić nikt inny. Wallis, mimo że używał wielu urządzeń z czasów szczytowego rozwoju cywilizacji, wciąż miał mentalność człowieka dziewiętnastowiecznego. I tak właśnie organizował swoje wyprawy.

Plan wymagał niestety ponownej podróży w przeszłość i zdobycia funduszy. Havig wynajął statek, którym dopłynął na Kretę, gdzie ukrył swoje kosztowności, i ponownie przeniósł się w przyszłość.

Nie przeszkadzały mu ani smród, ani dziwni pasażerowie, ani kołysanie morza. Wręcz pomagały mu zapomnieć o potwornościach, których był świadkiem.


* * *

— Wspaniała robota — ucieszył się Krasicki, czytając jego raport. — Doskonała. Jestem pewien, że Wódz pochwali cię przed wszystkimi i wynagrodzi, kiedy wasze linie czasowe znowu się skrzyżują.

— Co? A, taaak… — mruknął Havig.

— Jesteś zmęczony? — Krasicki przyjrzał mu się uważniej.

— Padnięty.

— To normalne. — Krasicki dostrzegł podkrążone oczy i mętne spojrzenie. — Należy ci się urlop. Najlepiej w twoich czasach. Na razie zapomnij o Konstantynopolu. Jeżeli będziemy cię potrzebować, to się skontaktujemy. — Uśmiechnął się prawie ciepło. — Teraz idź, odpocznij. Później porozmawiamy.

Sądzę, że możemy dać urlop również twojej dziewczynie. Havig? Havig! Havig zasnął na krześle.

Jego problemy zaczęły się później. Zamiast odpoczywać, zaczął się zastanawiać.

Загрузка...