— Alt! No podo pasari! Todos tempuus vorbudt aqui!
— Mówisz do mnie? — zapytał olbrzymiego, mechanicznego stwora, który wyłonił się przed nim.
— Anglik! — wrzasnął połyskujący robot. — Ti mófić anglik! Tag cze no?
— Tag — odparł Sean, dając z siebie wszystko, by wypaść przekonywająco. — Ja mófić anglik. Tag.
Bądź co bądź, to coś było wielkie na trzy metry i składało się niemalże z samych oczu i ust. Pół tuzina ogromnych, iskrzących się, rozbieganych ślepi tworzyło jakby pas sensorów, które kręciły się niespokojnie w górę i w dół, zapewne lustrując całe widzialne spektrum, wraz z podczerwienią i ultrafioletem. Obraz uzupełniała nieprzyjemna, ziejąca pustką szczelina ust, przypominająca wylot olbrzymiego śmietnika, jakim był zapewne brzuch tej kreatury. „Żeby cię lepiej potknąć, mój maly podróżniczku… Ti mówić anglik? Odpowiedz, tag cze no, albo ja cię pożreć!”
Sean rozejrzał się niespokojnie. Stał na jakimś gumowym pomoście zawieszonym około pięć metrów ponad czymś, co mogło być ulicą, która również wyglądała, jakby była z gumy. Odchodziły od niej co kilka metrów purpurowe rozgałęzienia przypominające kształtem pędy dyni. Po prawej stronie miał ścianę; gładką, niby lodową powierzchnię kolosalnych rozmiarów. Nie była to bryła, ponieważ w środku poruszali się swobodnie ludzie. Po drugiej stronie widział ulicę najeżoną ogromnymi metalowymi igłami wielkości słupów telegraficznych. Świeciły bladą purpurą i wydawały słabe, brzęczące dźwięki.
Więc to jest Anno Domini dwa tysiące dziewięćset sześćdziesiąty siódmy, pomyślał Sean. Cóż, rzeczywiście wygląda to na rok dwa tysiące dziewięćset sześćdziesiąty siódmy.
— Anglik — powiedział robot. — Ti mófić anglik.
W jego wnętrzu zahuczało, jakby ktoś mieszał cement. Oczy potwora przybrały barwę błyszczącej żółci, która przeszła w pomarańcz i następnie w czerwień. Małe iluminatory umieszczone po bokach jego cielska włączyły się i zaczęły się obracać. Po chwili wysunęły się z nich jakby owadzie kończyny, które zaczęły się kręcić i chrobotać.
Ma zamiar mnie połknąć, przeszło Seanowi przez głowę. Najpierw wybada, co to za jeden stoi przed nim, a potem przyjdzie mi skończyć jako skromna popołudniowa przekąska świeżo z dwudziestego pierwszego wieku…
Zastanawiał się, co by się stało, gdyby spróbował uciec. Prawdopodobnie był to kiepski pomysł. Wyobraził sobie strumienie kleistej cieczy tryskające z tych iluminatorów i oblepiające go jak guma.
— Anglik — powtórzył robot. — Mówisz językiem anglik. Tak. Tak. Regulacja wykonana. Rozumiandus? Ty jesteś tempuu i anglik jest twoja mowa. Rozumiandus? Odpowia-dus! Czy ty rozumiandus?
— Nie rozpracowałeś tego za dobrze — odezwał się Sean. — Ale próbuj dalej.
— Nie rozumiandus?
— Właśnie, nie rozumiandus.
— Korekta regulacyjna. Korekta regulacyjna — mamrotał robot do siebie, podczas gdy Sean bardzo wolno i ostrożnie zaczął się wycofywać. Może robot nie zauważy jego zniknięcia? Tymczasem natężenie brzęczenia z metalowych słupów wzrosło, a ludzie zza ściany sztucznego lodu przyglądali mu się ciekawie.
— Ty przestaniesz odchodzić. Korekta wykonana. Używamy teraz twojego języka. Jesteś mówiącym w języku anglik podróżnikiem w czasie, nieautoryzowanym. Ty twoje pokażesz nam dokumentuus.
— Dokumenty — poprawił go Sean. — To już lepszy anglik. Nazywamy go angielskim. Tylko że ja nie mam żadnych dokumentów. Dla mnie za wcześnie na to. Przybywam z roku…
— Bez dokumentuus! Bez dokumentuus! — Ślepia mechanicznego potwora zabłysły ostrym szkarłatem. — Illicitimu! Tempuu vorbudtu! No podo pasari! — robot był coraz bardziej podekscytowany.
Jego gigantyczne, żabie usta otwierały się i zamykały. Sean dostrzegł światła błyskające wewnątrz paszczy i poruszające się tam mechanizmy. Robot zaczął się zbliżać. Krok za krokiem, wolno i ociężale.
Teraz naprawdę zamierza mnie pożreć, pomyślał Sean. Ponieważ jestem nie zarejestrowanym wędrowcem w czasie i nie mam odpowiedniego paszportu. Czy czegoś tam…
Odwrócił się i rzucił do ucieczki.
— Nie! — krzyknął za nim głos. — Alt! No flikken! Jest bezpieczny! Jest dobry! Ja zrobić, ty będziesz bezpiecznie!
Dziewczyna?… kobieta?… Nie był w stanie ocenić jej wieku. Wyłoniła się znikąd. Była bardzo smukła i wyższa od Seana. Błyszczące, srebrzyste włosy, srebrne oczy, skóra koloru dojrzałego jabłka — wszystko to sprawiało, iż wyglądała dziwnie i pięknie. Może była nawet najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widział?
Minęła go w biegu, dopadła robota i przyłożyła dłoń do środkowej części jego tułowia. Natychmiast otworzyła się tabliczka rozdzielcza. Kobieta wcisnęła w nią jakiś przedmiot. W mgnieniu oka ślepia kreatury zmieniły barwę i stały się niebieskie.
— Podo pasari — mamrotał robot. — Tempuu licitimu. Yalidimu. Propriu — wycofał się.
Kobieta uśmiechnęła się. Jej srebrzyste oczy zupełnie oszołomiły Seana.
— Ty przebaczysz — powiedziała. — Mój anglik. Nie jest dużo dobrze. Ale ty teraz będziesz bezpiecznie — jej głos był głęboki i ciepły. Wyciągnęła ku niemu rękę. — Oni nie lubią tempuus w tym roku. Wędrowców w czasie. Za dużo przychodzą, za dużo zamieszania. Ale ja ochronię. Moi ludzie. Jak jest twoje imię?
— Sean — odpowiedział. — Sean Gabrielson. Z roku dwa tysiące szesnastego.
— Ja bin Hepta-Acanta-Leela-Quintu-Quintu.
— To wszystko to twoje imię? — spytał.
— Jestem dla ciebie Quintu-Leela — odparła i roześmiała się.
Jej śmiech miał w sobie coś magicznego. Brzęczące słupy telegraficzne odpowiedziały dźwiękiem delikatnym i niesamowitym. Kobieta chwyciła dłoń Seana.
— Chodź. Ze mną będziesz bezpieczny. Pokażę ci nasz świat — roześmiała się ponownie. — Wszystko. Ty i ja jesteśmy amicuus. Przyjaciele, ty mówisz? Przyjaciele. My jesteśmy bardzo gorący przyjaciele. Comprendus?
Sean skinął głową. Poczuł, jakby elektryczny prąd przeszedł z jej dłoni do jego. I może nie było to jedynie złudzenie. Quintu-Leela, pomyślał. Dźwięk jej głosu był cudownie dziwny i dziwnie cudowny. I te jej srebrzyste oczy… W wyobraźni zobaczył jej i swoje imię wykaligrafowane w środku czerwonego serca, błyszczącego purpurowym ogniem na tle nieba.
Miłość od pierwszego wejrzenia. To była właśnie miłość od pierwszego wejrzenia. Słyszał o takich rzeczach, ale nigdy nie wierzył, że coś takiego się zdarza. A zwłaszcza że jemu mogłoby się to przytrafić. Miłość od pierwszego wejrzenia! Czy przypadkiem nie popadł w przesadę? Quintu-Leela i Sean. Sean i Quintu-Leela. Boże, jakaż ona jest piękna! Ten jej głos! Jej oczy! Jest fascynująca!
Tak, naprawdę wierzę. Wierzę, że się zakochałem, pomyślał. W kobiecie, która żyje w czasach mojej własnej praprapraprapraprapraprawnuczki. I kto wie, może rzeczywiście być moją własną praprapraprapraprapraprawnuczką? Kobieta marzeń, niewiarygodna, fenomenalna. I w każdej godzinie, w każdej minucie siła przemieszczenia może mi ją zabrać na zawsze…