12 Sean – 5 × 105 minut

Niepostrzeżenie łagodna majowa noc ustąpiła miejsca wspaniałemu majowemu porankowi. Był rok dwa tysiące piętnasty, 347,2 dnia przed rozpoczęciem eksperymentu.

Sean zmrużył oczy olśniony nagłym rozbłyskiem słońca. Przemieszczenia stały się łatwiejsze do zniesienia i przy przejściu pomiędzy przyszłością a przeszłością nie odczuł większych zakłóceń. Był na zewnątrz laboratorium, a może nawet poza terenem uniwersytetu. Znajdował się około pół mili na wschód, w centrum Pasadeny. Tak więc nastąpiło znaczące przesunięcie przestrzenne. Wcześniej lądował zaledwie parę metrów od pierwotnej pozycji na platformie. Od tej pory przeskoki będą na tyle duże, że przemieszczenia nastąpią nie tylko w czasie, ale i w przestrzeni.

Nie zastanawiając się wiele, ruszył wzdłuż Colorado Boulevard, kierując się na wschód. Dziwił się, że nikt na niego nie czekał. Dotychczas nie zostawiano go samego ani na moment. Na każdym z poprzednich skoków: plus-pieć-minut, minus-pięćdziesiąt-minut, plus-pięćset-minut, minus-pięć-tysięcy-minut, plus-piećdziesiąt-tysięcy-minut, gdy tylko się pojawił, otaczała go grupa naukowców. Teraz był pół miliona minut w przeszłości i nareszcie pozostawiono go samemu sobie. Dlaczego nikogo nie było?

I nagle przypomniał sobie, że na tym etapie Programu, w maju dwa tysiące piętnastego roku, on i Erik nie zostali jeszcze wybrani do uczestnictwa w eksperymencie. Trwały właśnie rozmowy kwalifikacyjne i wszystkie te nie kończące się testy, badania, przepytywania.

W tej chwili naukowcy z Programu „Wahadło” nie wiedzieli kogo wyślą w podróż i nawet chyba jeszcze nie ustalili, kiedy ich wysłannicy odwiedzą przeszłość. Termin Czasu Zero wciąż się odwlekał. Wybór dziewiętnastego kwietnia o dziesiątej trzydzieści rano, jako absolutnie ostatecznego terminu rozpoczęcia, został dokonany dopiero trzeciego marca, dokładnie na sześć tygodni przed eksperymentem.

Ale nawet po tak późnym ustaleniu terminu ludzie z ekipy mogliby wysłać w przeszłość informację dla siebie samych, że podmiot eksperymentu, Sean Gabrielson, powinien pojawić się znikąd w centrum Pasadeny o takim-a-takim czasie, w maju dwa tysiące piętnastego, dokładnie na 347,2 dnia przed początkiem wielkiego zdarzenia.

Przypuszczalnie mogli to zrobić, wysyłając wstępnym przemieszczeniem jakiegoś robota z harmonogramem eksperymentu. Może powinni byli to zrobić, biorąc pod uwagę fakt, iż lepiej było nie dopuścić do tego, aby podróżnicy musieli samotnie dawać sobie radę. Jednak w końcowym okresie przygotowań fundusz Programu „Wahadło” miał się kiepsko i najprawdopodobniej nie było w budżecie nadwyżek, które mogłyby być przeznaczone na tego typu przedsięwzięcie. Zapewne więc nie przesłano do kogokolwiek wiadomości o przybyciu Seana w roku dwa tysiące piętnastym.

Ale on mógł to zrobić…

Sean uśmiechnął się szelmowsko. Nęciło go, żeby pójść sobie teraz jakby nigdy nic do kompleksu Cal Tech i wpaść na chwilkę do laboratorium.

„Cześć! — powiedziałby. — Nazywam się Sean Gabrielson. To właśnie mnie zaangażujecie w następnym miesiącu. Proponuję więc teraz godzinkę przerwy i może byśmy tak skoczyli na jakąś pizzę…?”

Oczywiście, mógł tak zrobić. Ale im z całą pewnością nie spodobałoby się takie wtargnięcie. Prawdopodobnie przyjęliby to jako zarozumiałą zagrywkę dowcipnisia i być może postanowili obyć się bez bliźniaków Gabrielsonów. I co wtedy? Co by się z nim stało, gdyby zdecydowali się na inną parę? Zostałby odstawiony na bok jak niepotrzebny grat. Oto, co by się z nim stało! I nie zobaczyłby ani przeszłości, ani przyszłości, ani w ogóle niczego. Znów stałby się absolwentem studiów fizycznych i zniknęłyby wszystkie wspomnienia z doświadczonych już skoków w czasie, ponieważ one były zarezerwowane dla tego, który go zastąpi.

Nie chciał ryzykować.

Lecz było coś innego, co mógłby zrobić. Niosło to ze sobą podobne ryzyko paradoksu, ale było dużo bezpieczniejsze. A poza tym użyteczne i w pewnym sensie zabawne…

Wrócił myślami w przeszłość, do ostatnich tygodni, zanim ogłoszono nazwiska zwycięskich kandydatów. Pozostało już wówczas tylko sześć par bliźniąt. Sean ocenił, że on i Erik mieli największe szansę, ponieważ potrzebowano fizyka i paleontologa, a oni jedyni spełniali ów wymóg. Lecz ich pewność siebie malała w miarę zbliżania się finału. Wybór mógł paść na inną parę. Na przykład te nieśmiałe Bengalki, siostry Chakravarti. Co prawda były matematy-czkami, ale jedna z nich miała fakultet z archeologii. I, co najważniejsze, mogły liczyć na poparcie swojego pobratymca, doktora Mukherji, teoretyka Programu.

Przed ogłoszeniem werdyktu Sean był absolutnie przekonany, że wygrają siostry Chakravarti. Jego serce powoli wypełniało rozczarowanie i wiedział, że będzie go to męczyć do końca życia. Szansa podróży ku granicom czasu wyślizgnęła mu się z rąk! Przez całe dnie prawie nic nie jadł i sypiał niespokojnie. Opryskliwy wobec każdego napotkanego człowieka, na wpół oszalały z nerwowego napięcia dręczył się bez przerwy.

Cóż, skoro jest tu ponownie i wszystko skończyło się pomyślnie, mógłby obyć się bez tej udręki, prawda? Powiedzieć sobie samemu, że nie warto się martwić. Zawiadomić siebie samego, że sprawy przybiorą pomyślny obrót. To było nęcące…

Budka telefoniczna wynurzyła się przed nim na rogu Colorado i Fair Oaks. Wszedł do środka i nacisnął kciukiem tabliczkę identyfikacyjną. Głos z telefonu poprosił o żądany numer, a on podał swój własny.

— Linia zajęta — oznajmił głos.

— Proszę przerwać. To bardzo pilne.

— Proszę chwilę zaczekać.

I wtedy usłyszał swój własny, rozdrażniony głos:

— No dobrze, ale jeżeli to jest znowu jakaś handlarska próba wciśnięcia mi czegoś, to…

— Nie przejmuj się, przyjacielu. To normalny telefon — powiedział Sean.

— Kto mówi?

— Chcesz powiedzieć, że nie poznajesz mojego głosu? Przez moment panowała cisza.

— Ricky?

— Ciepło. Spróbuj jeszcze raz.

— Słuchaj no, nie mam czasu na zgadywanki. Jestem akurat w trakcie bardzo ważnej…

— Nie wątpię. Wiem o tym. Słuchaj, to poufne: rozmawiasz z Seanem Gabrielsonem!

— Co?!

— Dokładnie z Seanem2. Właśnie jestem tu przelotem…

— Co?!

— Po skoku do roku dwa tysiące piętnastego. Potem będzie wsteczny do tysiąc dziewięćset dwudziestego pierwszego.

— Co?! Co?!

— Wiesz, chyba nie jesteś taki błyskotliwy, jak o tobie mówią, stary. Czy rozdziawianie gęby to wszystko, na co cię stać?

— Słuchaj no, nie mam ochoty słuchać tych bzdur! — W słuchawce rozległ się wściekły głos i światełko na tabliczce: ROZMOWA WTRĄCONA zgasło.

— Wezwij numer ponownie — powiedział Sean do słuchawki.

— Linia zajęta.

— To ją rozłącz.

— Numer został zastrzeżony — powiedział głos w słuchawce.

Sean zaklął i pokręcił głową.

— Powiedz, że to pilna sprawa rodzinna.

— Numer został zastrzeżony.

— To już wiem. Czy nagła sprawa rodzinna nie zasługuje na pierwszeństwo?

— Numer został zastrzeżony — powtórzył głos.

— W porządku. — Sean odchrząknął. — Zapomnijmy o tym. Przez moment rozważał ewentualność złapania taksówki i podjechania do siebie, do domu przy plaży na spotkanie twarzą w twarz. Ale po chwili zrezygnował z tego. Jeśli Seanl był tak znerwicowany i rozstrojony nerwowo, że nie potrafił domyślić się, kto do niego dzwoni, to zasługuje na to, aby dalej pocić się nad tym, kogo wybierze komisja. Jasne, pomyślał. Do cholery z nim. Niech się zamartwia następne parę tygodni. Ważniak! I dobrze mu tak, niech się męczy dalej.

Загрузка...