Padało. Słyszał bębnienie kropel uderzających o dach jednopiętrowego budynku laboratorium. To był marzec. Miesiąc przed Czasem Zero. Padało wtedy prawie przez cały czas. Poziom opadów okazał się wyższy niż w najbardziej deszczowej zimie, jaka miała miejsce w południowej Kalifornii w ciągu wielu lat. Nieustanne opady spowodowały ślizgawki błotne i inne kataklizmy na obszarze całego stanu. Dopiero w końcu miesiąca znów pokazało się słońce. Powietrze stało się suche i ciepłe. Przewidywano, że pogoda nie zmieni się już do jesieni. Pomiędzy kwietniem a listopadem prawie nigdy nie zdarzały się deszcze, lecz o tej porze padało często.
Szum ulewy wydał mu się piękny. Być może zbocza gór były teraz jedynie parującym paskudztwem, a domy odpływały ze swoich fundamentów, lecz dla Erika łomot deszczu stanowił najsłodszą muzykę, jaką tylko mógłby sobie wymarzyć. Ta muzyka mówiła mu, że wszystko idzie zgodnie z planem.
Był pięćdziesiąt tysięcy minut w przeszłości. Równało się to 833,3 godzinom albo 34,72 dniom. Arytmetykę podróży w czasie wpajano mu tak długo, aż był w stanie policzyć wszystko w pamięci nawet wyrwany ze snu w środku nocy.
Przy każdym następnym przesunięciu skacze się dziesięciokrotnie dalej, z tym że na przemian występują ruchy do przodu i wstecz. Stąd za każdym razem wraca się do przeszłości sto razy odleglejszej niż przy skoku poprzednim. Podobnie dzieje się w przypadku przyszłości. Początkowe przesunięcia dzieliły niewielkie odstępy czasowe, ale wciąż zwielokrotniał się czynnik stukrotnego powiększenia. Stąd też kolejność przemieszczeń będzie następująca: 8,33 godziny do tyłu i 83,3 godziny do przodu, potem 833,3 godziny wstecz i 8333,3 godziny do przodu, i wówczas 83 333,3 godziny do tyłu, co daje już 9,51 roku wstecz. Potem następuje 95,13 lat do przodu, później 951,3 lat wstecz. Potem 9513 lat do przodu i 95 129,3 lat wstecz. I następnie 951 293,7 lat do przodu. Potem 9 512 937,5 lat wstecz. I potem…
Szczytowe odchylenie wahadła spowoduje przemieszczenie do Czasu Ostatecznego, technicznej granicy eksperymentu określającej maksymalny skok na odległość dziewięćdziesięciu pięciu milionów lat w przyszłość. Później skok wstecz na ten sam dystans — ku okresowi kredy i czasom dinozaurów…
Przepełniony radością słuchał bębniącego deszczu. Przenieś mnie w przeszłość, myślał, przenieś mnie w przeszłość, pozwól mi obejrzeć samo „zaranie czasu”.
— Erik? — rozległ się czyjś głos. — Pierwsza próba. Wiesz, jaki to dzień?
— Środa, szesnasty marca dwa tysiące szesnastego.
— Tak, dokładnie. A dla ciebie jaki to jest dzień?
— Kilkanaście minut po Czasie Zero. Wtorek, dziewiętnasty kwietnia. Dochodzi jedenasta przed południem.
Przypatrywali mu się w nieznośnie znajomy sposób, zupełnie jakby zobaczyli ducha. Doktor Ludwig, doktor
White, doktor Thomas, doktor Mukherji, doktor Camminello i jeszcze pół tuzina innych. Cała ekipa. Byli bladzi i mieli na sobie ciepłe ubrania.
Laboratorium również wyglądało inaczej niż parę chwil temu, gdy był tutaj w Czasie Zero. Wszystko było surowe i na wpół wykończone. Przestrzeń nad głowami wypełniały zwisające przewody elektryczne. Stożek przemieszczenia był nie osłonięty, a łożyska pod punkty osobliwe leżały puste i otwarte. Wokoło porozrzucane były nie rozpakowane kartony i wielkie paki. Został miesiąc i trzy dni do rozpoczęcia eksperymentu, a oni mieli jeszcze przed sobą mnóstwo pracy. Lecz zamierzali ukończyć przygotowania zgodnie z planem, l nie było najmniejszej wątpliwości, że im się uda. Jego obecność tutaj była na to najlepszym dowodem.
Marcowy deszcz bębnił w podwójnym czasie.
— Jeśli nie masz nic przeciwko — odezwał się doktor Thomas — to mamy tu parę testów i chcielibyśmy je przeprowadzić…