— Wypij jeszcze trochę — powiedział głos. Zimna woda pociekła po jego twarzy, a trochę popłynęło mu do gardła. Zakrztusił się i rozkaszlał. Coś twardego wbijało mu się w plecy, bolały go nadgarstki. Powoli zaczął sobie przypominać — walka, pojmanie, płyn, który w niego wlano. Gdy otworzył oczy, zobaczył zawieszoną na łańcuchu migoczącą żółto lampę. Mrugnął i usiłował wykrzesać z siebie dość sił, by usiąść. Światło przesłoniła mu znajoma twarz, na której widok Jason przymknął oczy i jęknął.
— Czy to ty, Mikah, czy może dalsza część koszmaru?
— Od sprawiedliwości nie ma ucieczki, Jasonie. To ja i mam pod twoim adresem kilka zasadniczych pytań.
— To rzeczywiście ty — jęknął Jason. — Nawet w najgorszym koszmarze nie odważyłbym się wymyślić takiego tekstu. Ale zanim odpowiem na pytania, może powiedziałbyś mi to i owo o lokalnych układach? Powinieneś coś wiedzieć, przecież jesteś niewolnikiem dlzertanoj dłużej niż ja. — Jason zorientował się, że ból nadgarstków jest spowodowany ciężkimi żelaznymi kajdankami. Przewleczono przez nie łańcuch, którego koniec był przymocowany do grubej belki stanowiącej obecnie oparcie jego głowy. — Po co4ańcuchy? I co możesz mi powiedzieć o tutejszej gościnności?
Mikah oparł się prośbie o jakiekolwiek istotne informacje i nieubłaganie powrócił do swych własnych problemów.
— Kiedy widziałem cię po raz ostatni, byłeś niewolnikiem Ch'aki, a tej nocy kiedy zostałeś tu przywleczo-ny razem z innymi i przykuty do belki, byłeś nieprzytomny. Miejsce koło mnie właśnie się zwolniło i powiedziałem im, że zaopiekuję się tobą, jeżeli cię tu umieszczą. Zrobili to. A teraz chciałbym, żebyś mi wyjaśnił jedną sprawę. Zanim cię rozebrali, miałeś na sobie pancerz i hełm Ch'aki. Gdzie jest Ch'aka, co się z nim stało?
— Ja Ch'aka — wykrztusił Jason i rozkaszlał się. Gardło miał zupełnie wysuszone. Wypił duży łyk wody z miski. — Widzę, że jesteś w bardzo mściwym nastroju, stary oszuście. A co z nadstawianiem drugiego policzka, hę? Nie powiesz mi przecież, że mógłbyś nienawidzić człowieka tylko dlatego, że palnął cię w głowę, rozwalił ci czerep i sprzedał jako odrzut z targu niewolników. W przypadku, gdybyś ciągle jeszcze dręczył się wyrządzoną ci krzywdą, możesz się radować, bowiem złego Ch'aki już nie ma. Leży pogrzebany w pustkowiu i po rozpatrzeniu wszystkich kandydatów, ja dostałem jego posadę.
— Zabiłeś go?
— Prawdę mówiąc — tak. I nie myśl, że przyszło mi to łatwo, bo miał wszystkie atuty, podczas gdy ja dysponowałem jedynie moją wrodzoną pomysłowością, która, jak się okazało, na szczęście wystarczyła. Przez jakiś czas sytuacja była krytyczna, bo kiedy chciałem go zamordować w czasie, gdy spał…
—,Coo? — przerwał mu Mikah.
— No, załatwić go w nocy. Nie sądzisz chyba, że ktoś przy zdrowych zmysłach chciałby stanąć do walki z takim potworem twarzą w twarz, co? Ostatecznie tak się właśnie skończyło, bo miał kilka zgrabnych gadżetów do ostrzegania go przed nocnymi gośćmi. Krótko mówiąc, walczyliśmy, wygrałem i zostałem Ch'aką, choć moje panowanie nie było ani długie, ani szczęśliwe. Dotarłem w ślad za tobą aż na pustynię, a tam wpadłem w pułapkę zgrabnie zastawioną przez starego cwaniaka o imieniu Edipon, który znowu zdegradował mnie do rangi niewolnika i za jednym zamachem zabrał mi również moich podwładnych. I to już cała moja historia. A teraz opowiedz mi swoją — gdzie się znajdujemy, co tu się dzieje…
— Morderco! Posiadaczu niewolników! — Mikah odsunął się najdalej jak mu pozwalał łańcuch i palcem oskarżycielsko wskazał Jasona. — Jeszcze dwie zbrodnie należy dodać do twego haniebnego spisu. Czuję do siebie obrzydzenie, Jasonie, iż kiedykolwiek mogłem czuć do ciebie sympatię i próbowałem ci pomóc. Dalej będę ci pomagał, ale jedynie po to, by dostarczyć cię na Cassylię, a tam zaprowadzić przed sąd i na szafot!
— Podoba mi się wykładnia twojej uczciwości i bezstronnej sprawiedliwości — sąd i szafot. — Jason ponownie się rozkaszlał i wypił do końca wodę z miski. — Czy kiedykolwiek słyszałeś o zasadzie presumpcji niewinności? Że oskarżonego uważa się za niewinnego, dopóki nie dowiedzie mu się przestępstwa? Tak się składa, że jest to kamień węgielny całego porządku prawnego. I w jaki sposób uzasadniłbyś wytoczenie mi procesu na Cassylii za czyny, które popełniłem na tej planecie, czyny, które tu wcale nie są uważane za przestępstwo? To tak, jakbyś zabrał kanibala z jego plemienia i skazał za ludożerstwo.
— I co w tym złego? Pożeranie ludzkiego mięsa jest zbrodnią tak obrzydliwą, że wzdragam się na samą myśl o niej. Oczywiście, że człowiek, który dopuścił się tego, musi zostać skazany na śmierć.
— Gdyby zakradł się tylnymi drzwiami i wrąbał kogoś z twojej rodziny, miałbyś niewątpliwie powody do wszczęcia postępowania. Ale na pewno nie dlatego, że w otoczeniu swego czcigodnego szczepu skonsumował soczystą pieczeń z ludziny. Czy nie dostrzegasz jednego, kluczowego zagadnienia? Tego, że ludzkie zachowanie może być ocenione jedynie w relacji z otoczeniem tego człowieka? Zachowanie jest pojęciem względnym. Kanibal w swojej społeczności jest równie moralny, jak przykładny parafianin w twpjej.
— Bluźnierco! Zbrodnia jest zbrodnią! Są prawa moralne, które odnoszą się do całej ludzkości!
— O, co to, to nie. To właśnie jest ów punkt, w którym załamuje się twoja średniowieczna moralność. Wszystkie prawa i idee są historyczne i względne, nie zaś absolutne. Odnoszą się do określonego czasu i miejsca, natomiast wyrwane z kontekstu tracą całe swe znaczenie. W tym zapluskwionym społeczeństwie działałem w sposób jak najbardziej uczciwy i prostolinijny. Próbowałem zamordować swego pana, bo jest to jedyny sposób awansowania w tym okrutnym świecie i niewątpliwie Ch'aka tak samo doszedł do swej pozycji. Zabójstwo się nie udało, ale walkę wygrałem i rezultaty były te same. Gdy miałem już władzę, starałem się dbać o swych niewolników, choć oczywiście nie doceniali tego, bo wcale nie zależało im na tym, by ktoś się o nich prawdziwie troszczył. Chcieli tylko mojej posady i takie jest prawo tej ziemi. Jedynym moim rzeczywistym wykroczeniem było to, że nie spełniłem należycie moich obowiązków posiadacza niewolników i nie maszerowałem z nimi tam i z powrotem po plaży do skończenia świata. Zamiast tego poszedłem cię szukać, zostałem schwytany w pułapkę i ponownie zostałem niewolnikiem, co mi się słusznie za moją głupotę należało.
Drzwi otwarły się z trzaskiem i ostre światło słoneczne wdarło się do pozbawionego okien pomieszczenia.
— Wstawać, niewolnicy! wrzasnął d'zertano przez otwarte drzwi.
Chór jęków i postękiwań towarzyszył pobudce. Jason mógł wreszcie zobaczyć, że jest jednym z dwudziestu niewolników przykutych do długiej belki wyciosanej najwidoczniej z pnia pokaźnego drzewa. Człowiek przykuty do samego jej końca był najwidoczniej kimś w rodzaju przywódcy, obrzucał bowiem wszystkich klątwami i starał się ich rozruszać. Gdy niewolnicy wstali, bohaterskim tonem zaczął rzucać rozkazy.
— Ruszać się, ruszać! Najpierw będzie wspaniałe żarcie. Nie zapominajcie o swoich miskach. Odłóżcie je tak, żeby nie spadły. Pamiętajcie, nie dostaniecie nic do jedzenia i picia, jeżeli nie będziecie mieć miski. Pracujemy dziś wspólnie i niech każdy się przyłoży, to jedyny sposób. To dotyczy wszystkich, a zwłaszcza nowych. j Dajcie panom dzień porządnej pracy, a oni dadzą wam jeść… ' — Zamknij się! — wrzasnął któryś.
—.. i nie możecie mieć o to pretensji — ciągnął dalej mówca, zupełnie nie zmieszany.
— A teraz razem… i raz… schylić się i objąć belkę, schwycić ją dobrze… i dwa… unieść ją z ziemi, o tak. I trzy… wstać i wychodzimy.
Wdreptali na światło słoneczne i zimny wiatr poranka przebił się przez pyrrusański kombinezon i pozostałości skórzanej odzieży Ch'aki, którą pozwolono Jasonowi zatrzymać. Jego pogromcy zerwali mu pazury przymocowane do obuwia Ch'aki, ale nie zainteresowali się skórzanymi owijaczami, dzięki czemu nie znaleźli butów. Był to jedyny jaśniejszy punkt w tym paśmie najczarniejszych nieszczęść. Jason próbował być wdzięczny za drobne dobrodziejstwa, ale stać go było jedynie na dygotanie z zimna. Tę sytuację należało zmienić jak najszybciej. W końcu odsłużył już swój staż niewolnika na tej zapyziałej planecie, a niewątpliwie był stworzony do godniejszych zadań.
Niewolnicy na rozkaz oparli swą belkę o ogrodzenie podwórza i usiedli na niej. W wyciągnięte miski inny niewolnik wlewał po chochli letniej zupy, nabieranej z kotła na kółkach. Apetyt Jasona natychmiast się ulotnił, gdy spróbował tej brei. Była to zupa z krenoj i okazało się, iż pustynne bulwy smakują po ugotowaniu jeszcze gorzej, choć nie sądził, że jest to w ogóle możliwe. Jednak kwestia przeżycia była ważniejsza od rozkoszy podniebienia i udało mu się zjeść tę koszmarną polewkę do końca.
Po zakończeniu śniadania przeszli przez bramę na inne podwórze i zafascynowany nowym widokiem Jason zapomniał o wszelkich innych problemach.
Na środku widniał wielki kierat, do którego pierwsza grupa niewolników mocowała już swoją belkę. Grupa Jasona i dwie inne przywlokły się na swe miejsca i osadziły belki, tworząc jakby cztery szprychy koła, zbiegające się na kieracie. Nadzorca krzyknął i niewolnicy stękając naparli na belki. Drgnęły i zaczęły się obracać Podczas tej żmudnej pracy Jason całą swą uwagę skupił na poruszanym przez nich prymitywnym mechanizmie. Pionowy wał prowadzący od kieratu obracał skrzypiące drewniane koło, które z kolei wprawiało w ruch cały szereg skórzanych pasów. Niektóre z nich znikały w wielkim, kamiennym budynku, najgrubszy zaś napędzał wahacz czegoś, co mogło być jedynie pompą z przeciwciężarami. Musiał to być wyjątkowo mało wydajny sposób zdobywania wody, gdyż w okolicy zapewne istniało wiele naturalnych źródeł, rzek czy jezior. Ostry zapach wypełniający podwórze był cholernie dobrze znajomy i Jason właśnie doszedł do wniosku, że ich praca nie ma na celu pompowania wody, gdy z rury dobiegało gardłowe bulgotanie i trysnął z niej gęsty, czarny strumień.
— Oczywiście, ropa naftowa — powiedział głośno. Kiedy jednak nadzorca spojrzał na niego brzydko i strzelił z bata, bez reszty poświęcił się pchaniu belki.
To właśnie była tajemnica d'zertanoj i źródło ich potęgi. Ponad murami piętrzyły się wzgórza, a niedaleko widać było góry. Ale schwytanych niewolników usypiano, dzięki czemu nie wiedzieli ani gdzie znajdowało się ukryte miejsce, ani ile czasu trwała podróż. Tu, w tej strzeżonej dolinie wydobywali nieoczyszczo-ną ropę, której ich panowie używali, by wprawiać w ruch swe wielkie pojazdy pustynne. Czy rzeczywiście używali nieoczyszczonej ropy? Płynęła teraz silnym strumieniem w otwartym korycie i znikała za ścianą tego samego budynku, co pasy transmisyjne. Jakie diabelstwo się tam działo? Budynek był zwieńczony wielkim kominem, z którego wydobywały się chmury czarnego dymu, podczas gdy z rozmaitych otworów w murze wydobywał się smród tak przeraźliwy, że głowa puchła.
W chwili gdy Jason zrozumiał, co się tam dzieje, otwarły się strzeżone drzwi i zjawił się w nich Edipon wydmuchujący swój imponujący nos w kawałek szmatki. Trzeszczące koło się obróciło i gdy Jason ponownie znalazł się koło d'zertano, zawołał do niego: — Hej, Ediponie, zbliż się. Chcę z tobą pomówić. Jestem dawnym Ch'aką, jeżeli mnie nie poznajesz bez mojego mundurka.
Edipon popatrzył na niego i odwrócił się plecami, wycierając nos. Nie ulegało żadnej wątpliwości, że niewolnicy zupełnie go nie interesują, bez względu na to jaką pozycję zajmowali przed swym upadkiem. Nadbiegł z wrzaskiem nadzorca unosząc bat, a powolny obrót koła zaczął oddalać Jasona od Edipona. DinAlt zawołał przez ramię: — Słuchaj… wiem bardzo dużo i mogę ci pomóc. W odpowiedzi zobaczył tylko plecy d'zertano, a bat ze świstem opadł w dół.
Był to ostatni dzwonek. — Lepiej mnie wysłuchaj… bo wiem, że to co otrzymujesz pierwsze, jest najlepsze. Auu! — Ten ostatni okrzyk był zupełnie mimowolny. Po prostu bat trafił.
Słowa Jasona były zupełnie niezrozumiałe zarówno dla niewolników, jak i dla nadzorcy, który unosił już bat do następnego uderzenia, ale na Edipona podziałały tak, jakby nastąpił na rozżarzony węgiel.;— Zatrzymał się jak wryty i obrócił gwałtownie. Nawet z tej odległości Jason mógł zobaczyć, że jego smagła twarz zszarzała na popiół.
— Zatrzymać koło! — wrzasnął Edipon.
Ten nieoczekiwany rozkaz zdziwił i zwrócił uwagę wszystkich. Nadzorca rozdziawiwszy szeroko usta opuścił bat, podczas gdy niewolnicy, potykając się, zaparli się nogami. Koło zamarło z piskiem. W zapad-; tej nagle ciszy głośno zadudniły kroki Edipona. Podbiegł do Jasona, zatrzymując się o krok przed nim. Ściągnięte wargi obnażyły zęby, jakby szykował się do gryzienia.
— Coś ty powiedział? — krzyknął do Jasona, na wpół wyciągając nóż zza pasa.
Jason uśmiechnął się, zachowywał się o wiele l spokojniej, niż czuł się w istocie. Jego pocisk trafił, ale jeżeli nie będzie działał wyjątkowo ostrożnie, nóż Edipona ugodzi równie celnie — w jego brzuch. Był to najwidoczniej nader delikatny temat dla d'zertanoj.
— Słyszałeś, co powiedziałem i chyba nie chcesz, żebym to powtarzał przy wszystkich. Wiem, co się tam dzieje, bo pochodzę z dalekiego miejsca, gdzie robimy takie rzeczy przez cały czas. Mogę ci pomóc. Pokażę ci, jak uzyskać więcej najlepszego i jak sprawić, by twoje córo lepiej działało. Tylko spróbuj. Ale najpierw odczep mnie od tej belki i chodźmy gdzieś, gdzie będziemy mogli w spokoju pogadać.
To, o czym myślał Edipon, było oczywiste. Przygryzł wargę, patrzył płonącym wzrokiem na Jasona i sprawdzał palcem ostrze noża. Jason zaś patrzył na niego z niewinnym uśmiechem i bębnił radośnie palcami po belce, sprawiając wrażenie, że tylko czeka na uwolnienie. Ale mimo panującego chłodu czuł, jak po grzbiecie spływa mu zimny strumyk potu. Postawił wszystko na inteligencję Edipona, wierząc, że jego ciekawość przezwycięży początkowe pragnienie uciszenia niewolnika, który wie zbyt wiele o sprawach okrytych tak wielką tajemnicą. Miał nadzieję, że Edipon pamięta, że niewolnika można zabić w każdej chwili i że niczym nie ryzykuje zadając parę pytań. Ciekawość zwyciężyła, nóż powędrował znowu do pochwy, a Jason odetchnął z ulgą. To było duże ryzyko, nawet dla zawodowego gracza. Jego własne życie na szali, to zbyt wysoka stawka jak na jego wymagania.
— Uwolnijcie go i przyprowadźcie do mnie — rozkazał Edipon i odmaszerował, podniecony. Pozostali niewolnicy patrzyli szeroko rozwartymi oczyma jak przybiegł kowal i przy akompaniamencie wykrzykiwanych rozkazów, w wielkim zamieszaniu odczepił łańcuch Jasona od belki.
— Co robisz? — zapytał Mikah i jeden ze strażników celnym ciosem powalił go na ziemię. Jason uśmiechnął się tylko, przykładając palec do warg, gdy odprowadzano go do kieratu. Pozbył się więzów i sytuacja ta się nie zmieni, jeżeli uda mu się przekonać Edipona, że może być bardziej pożyteczny w innej roli niż siła pociągowa.
Komnata, do której go wprowadzono miała pierwsze elementy dekoracyjne, jakie udało mu się dostrzec na tej planecie. Meble były starannie wykonane, tu i ówdzie ozdabiały je rzeźby, a łoże było przykryte tkanym kilimem. Edipon stał przy stole, bębniąc nerwowo palcami po ciemnym, wypolerowanym blacie.
— Przymocujcie go — rozkazał strażnikom, którzy posłusznie przyczepili łańcuch Jasona do solidnego kółka wmurowanego w ścianę. Gdy tylko strażnicy odeszli, Edipon stanął przed Jasonem i wyciągnął nóż.
— Powiedz mi wszystko, co wiesz, albo umrzesz natychmiast!
— Moja przeszłość jest otwartą księgą dla ciebie, Ediponie. Przybyłem z kraju, w którym wiemy wszystko o tajemnicach przyrody.
— Jak się ten kraj nazywa? Jesteś szpiegiem z Ap-psali?
— Nie mogę nim być, nigdy bowiem o takim miejscu nie słyszałem — odparł Jason, zastanawiając się, czy może liczyć na inteligencję Edipona i do jakiego stopnia może pozwolić sobie na szczerość. Nie było czasu na wplątywanie się w bujdy o tutejszej geografii i najlepiej będzie, jeżeli spróbuje zaaplikować mu małą porcję prawdy.
— Czy uwierzyłbyś mi, gdybym ci powiedział, że przybyłem z innej planety, innego świata znajdującego się wśród gwiazd?
— Być może. Istnieje wiele starych legend, które mówią, że nasi praojcowie przybyli ze świata znajdującego się po drugiej stronie nieba, ale zawsze uważałem je za religijne bajki, zdatne jedynie dla kobiet.
— Cóż, w tym przypadku dziewczyny miały rację. Wasza planeta została zasiedlona przez ludzi, którzy przebyli pustkę przestrzeni tak, jak twoje caro pokonuje pustynię. Wasz naród zapomniał o tym, utracił wiedzę, którą kiedyś posiadał, ale na innych planetach wiedza ta jest do tej pory znana.
— Szaleństwo!
— Wcale nie. To wszystko jest nauką, choć niekiedy istotnie myli sieją z szaleństwem. Udowodnię ci to. Wiesz, że nigdy nie mogłem znaleźć się w środku twego tajemniczego budynku i sądzę, że możesz być zupełnie pewny, że nikt nie zdradził mi jego sekretów. Ale mogę się założyć, że dość dokładnie opiszę ci, co znajduje się w środku — nie widząc tych urządzeń, lecz jedynie wiedząc, co trzeba zrobić, by otrzymać to, czego potrzebujesz. Chcesz usłyszeć?
— Mów — odparł Edipon siadając z nożem w dłoni na krawędzi stołu.
— Nie wiem, jak nazywacie to urządzenie, ale normalnie mówi się, że jest to kocioł do destylacji frakcyjnej. Ropa naftowa jest gromadzona w czymś w rodzaju zbiornika, a stamtąd przelewasz ją do retorty, takiego dużego naczynia, które możesz zamknąć hermetycznie. Gdy już to zrobisz, zapalasz pod nim ogień i próbujesz nagrzać ropę do jednakowej temperatury. Z ropy wydobywają się gazy, które wychodzą rurą i przepuszczasz je przez kondensator, najprawdopodobniej dodatkową rurą ochładzaną wodą. Potem podstawiasz kubełek pod otwór rury, a z niej kapie soczek, który pali się w car oj i wprawia je w ruch.
Oczy Edipona otwierały się coraz szerzej, nieomal wyłażąc na wierzch, w miarę jak Jason mówił. — Demonie! — wrzasnął i skoczył z wzniesionym nożem. Nie mogłeś tego zobaczyć przez kamienną ścianę. Tylko moja rodzina wiedziała, przysięgam!
— Uspokój się. Mówiłem ci, że od lat robimy to w mojej ojczyźnie. — Przeniósł cały ciężar ciała na jedną nóg? gotów kopnąć rękę z nożem w przypadku, gdyby nerwy starucha nie wytrzymały napięcia. — Nie mam wcale zamiaru wykradać ci twoich tajemnic. W gruncie rzeczy, to małe piwo w porównaniu z tym, co robimy tam, skąd pochodzę. Tam każdy wieśniak ma aparat destylacyjny, w którym pędzi swój bimber i dzięki temu oszczędza na podatkach. Mogę ci powiedzieć w ciemno, że na pewno zdołam dokonać u ciebie paru ulepszeń. W jaki sposób sprawdzasz temperaturę cieczy w retorcie? Masz termometry?
— A co to takiego, termometr? — spytał Edipon. Rozkosze technicznej dyskusji sprawiły, że na chwilę zapomniał o nożu.
— Tak właśnie sądziłem. Widzę sposób, żeby uzyskać wielki skok jakościowy twojej produkcji, pod warunkiem, że znajdziesz kogoś, kto umie wydmuchiwać proste przedmioty ze szkła. Zresztą, może łatwiej będzie posłużyć się zwiniętym paskiem bimetalicznym. Próbujesz wygotować z ropy różne jej frakcje, ale jeżeli nie uda ci się utrzymać równej, kontrolowanej temperatury, powstają zanieczyszczenia. To, czego ci potrzeba do poruszania silników jest frakcją najbardziej lotną, płynami, które pierwsze się wygotowują, takimi jak gazolina i benzyna. Potem podnosisz temperaturę i zbierasz naftę do lamp oświetleniowych, i tak dalej, aż do momentu, kiedy pozostaje smoła asfaltowa do sporządzania nawierzchni dróg. No, jak ci się to podoba?
Edipon opanował się całą siłą woli, ale drgający na policzku mięsień zdradzał szalejące w jego duszy emocje.
— To, o czym mówiłeś, jest prawdą, choć w niektórych drobnych szczegółach się pomyliłeś. Ale nie jestem zainteresowany twoimi termometrami ani ulepszeniem naszej wody mocy. Od wieków była wystarczająco dobra dla mej rodziny i jest wystarczająco dobra dla mnie.
— Przypuszczam, że uważasz ten tekst za oryginalny?
— Jest jednak coś, co mógłbyś zrobić i za co zostałbyś sowicie wynagrodzony — ciągnął dalej Edipon. — Jesteśmy hojni, gdy zachodzi potrzeba. Widziałeś nasze caroj i jechałeś jednym z nich. Widziałeś, jak szedłem do ołtarza, by pobudzić poruszające caro święte moce. Czy możesz mi powiedzieć, jakie moce poruszają carofl Mam nadzieję, Ediponie, że to ostatni egzamin, gdyż moje umiejętności ekstrapolacji też mają swoje granice. Jeżeli damy sobie spokój z “ołtarzami” i “świętymi mocami”, to powiedziałbym, że poszedłeś do maszynowni, żeby pracować, a nie, by się modlić. Może istnieć kilka sposobów napędzania takich pojazdów, ale pomyślmy, jaki byłby najprostszy. Biorę to wszystko z głowy, proszę więc, żeby nie było żadnych punktów karnych, jeżeli pominę jakiś drobiazg. Silnik spalinowy odpada. Wątpię, czy dysponujecie odpowiednią technologią, a poza tym było zbyt wiele gadania na temat zbiornika z wodą i potrzebowałeś prawie godziny, zanim mogłeś ruszyć. Wygląda na to, że jest to coś związanego z parą — wentyl bezpieczeństwa! Zapomniałem o nim!
A więc to para. Wchodzisz, zamykasz oczywiście drzwi, potem otwierasz kilka zaworów, żeby paliwo skapywało do paleniska i zapalasz. Może masz wskaźnik ciśnienia, a może po prostu czekasz, aż wentyl bezpieczeństwa da ci znak, że masz odpowiednie ciśnienie pary. To może być dość niebezpieczne, bo jeżeli wentyl się zatnie, to wszystko poleci w diabły. Kiedy masz już parę, odkręcasz zawór, żeby wpuścić parę do tłoków i ruszasz. Potem cieszysz się przejażdżką, oczywiście pilnując, by woda dopływała do kotła, żeby ciśnienie pary było odpowiednie, ogień był wystarczająco gorący, łożyska naoliwione i…
Jason spojrzał oszołomiony na Edipona, który zakasał swą szatę powyżej kolan i odtańczył jakiś taniec wokół pokoju. Podskakując z podniecenia, wbił nóż w blat stołu, podbiegł do Jasona, schwycił za ramiona i potrząsnął nim tak, że aż łańcuchy zabrzęczały.
— Wiesz, co zrobiłeś? — zapytał podekscytowany. — Wiesz, co powiedziałeś?
— Oczywiście, że wiem. Czy to znaczy, że zdałem egzamin i wysłuchasz mnie wreszcie? Miałem rację?
— Nie wiem, czy miałeś rację, czy nie, nigdy nie widziałem, co te diabelskie pudła z Appsali mają w środku. — Znowu odtańczył swój taniec. — Wiesz więcej o tym — jak go nazwałeś? — silniku niż ja.
Spędziłem całe swe życie doglądając go i przeklinając Appsalańczyków, którzy ukryli przed nami swój sekret. Ale ty nam go wyjawisz! Będziemy budować swoje własne silniki i jeżeli będą chcieli od nas wodę mocy, zapłacą za nią drogo.
— Czy mógłbyś wyrażać się nieco jaśniej? — zapytał Jason. — Jak żyję, nie słyszałem jeszcze niczego równie poplątanego.
— Pokażę ci, człowieku z odległego świata, a ty odsłonisz nam appsalańskie tajemnice. Widzę nadchodzące nowe czasy dla Putl'ko.
Otworzył drzwi i zawołał strażników oraz swego syna, Narsisiego. Narisisi przybył, gdy Jasona odczepiono od kółka. DinAlt natychmiast poznał, że jest to ów zaspany, z wiecznie spuszczonymi oczyma d'zerta-no, który pomagał Ediponowi prowadzić ów niezgrabny wehikuł.
— Chwyć ten łańcuch, mój synu, i trzymaj swą pałkę w pogotowiu. Jeżeli ten niewolnik spróbuje uciec, zabij go. Jeżeli nie uczyni tego, nie wyrządź mu krzywdy, jest on bowiem wielce cenny. Chodźmy.
Narsisi pociągnął za łańcuch, ale Jason zaparł się obcasami i ani drgnął. Zdziwieni spojrzeli na niego.
— Jeszcze parę spraw, zanim pójdziemy. Człowiek, który ma rozpocząć nowe czasy dla Putl'ko nie jest niewolnikiem. Wyjaśnijmy to sobie, zanim zabierzemy się do innych spraw. Wymyślimy coś w sprawie łańcuchów i strażników, żebym nie mógł uciec, ale niewolnictwo odpada.
— Ale przecież nie jesteś jednym z nas, a skoro tak, to musisz być niewolnikiem.
Właśnie uzupełniłem wasz porządek społeczny o trzecią kategorię — pracownika. Wprawdzie niechętnie, ale jestem twoim pracownikiem, wykwalifikowanym robotnikiem i chcę, by mnie w taki właśnie sposób traktowano. Sam pomyśl. Zabijesz niewolnika i co utracisz? Niewiele, bo w komórce masz następnego, którego możesz postawić na miejsce zabitego. A jak mnie zabijesz, to co będziesz miał? Trochę mózgu na maczudze i żadnego pożytku.
— Czy to znaczy, że nie mogę go zabić? — zapytał ojca Narsisi z równie zaskoczoną, co zaspaną miną.
— Nie, nie o to mu chodzi — odparł Edipon. — Chce przez to powiedzieć, że jeżeli go zabijemy, nikt inny nie wykona dla nas tej pracy, co on. Ale mi się to nie podoba. Są tylko niewolnicy i ich panowie! Wszystko inne przeciwne jest naturalnemu porządkowi rzeczy. Ale złapał nas między satano a burzą piaskową, musimy mu więc pozwolić na nieco swobody. A teraz zaprowadźcie niewolnika — miałem na myśli pracownika — i zobaczymy czy zdoła uczynić to, co nam obiecał. Jeżeli nie zrobi tego, sam go z przyjemnością zabiję, bo nie lubię rewolucyjnych pomysłów.
Przeszli gęsiego do zamkniętego i strzeżonego budynku. Gdy otwarto jego olbrzymie drzwi, przed ich oczyma pojawiły się masywne kształty siedmiu caroj.
— Spójrzcie na nie! — zawołał Edipon, chwytając się za nos. — Najwspanialsze i najpiękniejsze maszyny, które przejmują strachem serca naszych wrogów, niosą nas gładko przez piaski pustyni, dźwigają na swych grzbietach wielkie ciężary i tylko trzy z tych przeklętych rzeczy mogą się poruszać.
— Problemy z silnikami? — zapytał Jason lekkim tonem.
Edipon zaklął pod nosem i poprowadził wszystkich na wewnętrzny podwórzec, gdzie stały cztery olbrzymie, czarne pudła pokryte wymalowanymi trupimi czaszkami, kośćmi, fontannami krwi i groźnie wyglądającymi znakami kabalistycznymi.
— Te appsalańskie świnie biorą od nas wodę mocy i nie dają nic w zamian. No tak, pozwalają nam korzystać z ich maszyn, ale po kilku miesiącach jazdy, te przeklęte rzeczy stają i nie można ich uruchomić. Wtedy musimy zawieść je do miasta, żeby wymienić na nowe i płacić, płacić, ciągle płacić.
— Niezły kant — stwierdził Jason przyglądając się zaspawanej pokrywie jednej z machin. — Dlaczego nie dobierzecie się im do środka i sami ich nie zreperujecie? To nie powinno być bardzo skomplikowane.
— To śmierć! — jęknął Edipon i obaj d'zertanoj odskoczyli od caroj na samą myśl o podobnym czynie. — Próbowano, za dni ojca mego ojca, nie jesteśmy bowiem tak przesądni jak niewolnicy i wiemy, że są one uczynione przez ludzi, nie przez bogów. Ale te sprytne węże z Appsali ukryły z wielkim sprytem swą tajemnicę. Jeżeli ktoś spróbuje otworzyć pokrywę, wydostaje się z niej straszliwa śmierć i napełnia powietrze. Ludzie, którzy oddychali tym powietrzem, giną natychmiast, a ci, których tylko ono dotknęło, pokrywają się straszliwymi pęcherzami i umierają w męczarniach. Ludzie z Appsali śmiali się, gdy przytrafiło się to naszym przodkom i jeszcze bardziej podnieśli cenę.
Jason obszedł dookoła jedno z pudeł ciągnąc za sobą Narsisiego, który trzymał koniec łańcucha. Było ono wyższe od niego i dwa razy dłuższe. Z przeciwległych stron sterczał potężny wał, który zapewne przekazywał napęd na koła. Przez otwór z boku Jason widział dźwignie i dwie małe kolorowe tarcze, ponad nimi zaś trzy otwory w kształcie ust. Stając na palcach mógł obejrzeć wierzchnią część machiny, ale znajdowała się tam jedynie zakopcona, otoczona kryzą dziura, która zapewne służyła do mocowania komina. Poza tym z tyłu znajdował się jeszcze jeden niewielki otwór. Żadnych innych przyrządów nie było.
— Łamigłówka zaczyna mi się układać, ale musicie mi powiedzieć, jak to działa.
— Najpierw śmierć! — wrzasnął Narsisi. — Tylko moja rodzina…
— Zamknij się! — odwrzasnął Jason. — Pamiętasz? Nie masz już prawa znęcać się nad pracownikiem. Nie ma tu żadnych tajemnic. Poza tym od pierwszego spojrzenia prawdopodobnie znam się na tym lepiej niż ty. Do tych trzech otworów doprowadzasz olej, wodę i paliwo, gdzieś wtykasz łuczywo, najprawdopodobniej w tę zakopconą dziurę na dole i otwierasz zawór paliwa. Drugi zawór pozwala ci jechać szybciej lub wolniej, a trzeci reguluje dopływ wody. Tarcze są jakimiś wskaźnikami. — Narsisi zbladł i cofnął się. — Siedź więc cicho, a ja pogadam z twoim ojczulkiem.
— Jest tak, jak powiedziałeś — rzekł Edipon. — Usta muszą być zawsze pełne i biada, jeżeli staną się puste. Siła ustanie albo nawet gorzej. Tu, jak się domyśliłeś, wkładamy ogień, a kiedy zielony palec przesunie się do przodu, ta dźwignia wprawia machinę w ruch. Następna jest, by jechać wolniej lub szybciej. Ostatnia znajduje się pod znakiem czerwonego palca, który wskazując ją, oznajmia pragnienie. Wtedy trzeba dźwignię przekręcić i przytrzymać aż do chwili, gdy palec się cofnie. Z otworu w tyle wydobywa się biały oddech. To wszystko.
— Właśnie tego się spodziewałem — mruknął Jason ostukując pudło kostkami palców, aż dudniło. — Dali wam tylko tyle przyrządów kontrolnych, żeby umożliwić wam posługiwanie się machiną, ale jednocześnie uniemożliwili wam dowiedzenie się czegokolwiek o podstawowych zasadach jej działania. Bez teorii nigdy nie doszlibyście, która dźwignia jaką spełnia funkcję, że zielony wskaźnik porusza się, gdy zmienia się ciśnienie, a czerwony informuje o poziomie wody w kotle. Bardzo sprytne. No a całość zapakowali do puszki i zaminowali, na wypadek gdyby komuś przyszło do głowy, żeby samemu przejąć ten interes. Pokrywa dźwięczy tak, jakby miała podwójne ścianki i sądząc z twojego opisu, wpakowali między nie jakiś parzący gaz bojowy w płynnej postaci, na przykład gaz musztardowy. Każdy, kto spróbuje rozciąć pokrywę, po porcyjce tego środka bardzo szybko zapomni o swoich ambicjach. Musi być jednak jakiś sposób, by dostać się do środka i naprawić silnik. Przecież nie wyrzucają wszystkiego po zaledwie kilku miesiącach używania. Biorąc pod uwagę poziom technologii zademonstrowany przy produkcji tego potwora, sądzę, że uda mi się odnaleźć sposób, by ominąć tę i inne założone pułapki. Chyba podejmę się tej pracy.
— Bardzo dobrze, zaczynaj.
— Chwileczkę, szefie. Musisz się jeszcze nauczyć paru spraw na temat pracy najemnej. Zawsze są z tym związane pewne problemy warunków pracy i rozmaite umowy, które z przyjemnością ci wyliczę.