Edipon wciąż był w dobrym nastroju i Jason skorzystał z tego, by zmusić d'zertano do jak największych ustępstw. Wspomniał, że w silniku mogą być jeszcze pułapki i bez trudu uzyskał pozwolenie prowadzenia dalszych prac w poprzednim miejscu, nie zaś w zamkniętym i strzeżonym budynku. Pokryta skórami szopa chroniła ich przed zmianami pogody, w jej wnętrzu zaś zostało zmontowane stanowisko badawcze do testowania remontowanych silników. Był to jedyny w swoim rodzaju projekt, zrealizowany dokładnie według wskazówek Jasona, a ponieważ nikt, włącznie z Mikahem, nigdy nie widział ani nie słyszał o czymś takim, udało mu się postawić na swoim.
Okazało się, że pierwszy silnik miał spalone łożyska. Jason naprawił je, przetapiając stop łożyskowy i ponownie odlewając zniszczone części. Kiedy odśrubował głowicę potężnego, pojedynczego cylindra, stwierdził, że w szczeliny pomiędzy tłokiem i ściankami cylindra bez trudu może wetknąć palec. Założył więc na tłok pierścienie, dzięki czemu stopień sprężania i moc silnika zwiększyły się prawie dwukrotnie. Gdy Edipon zobaczył, z jaką prędkością porusza się jego wyremontowane caro, przycisnął Jasona do piersi i obiecał mu najwspanialszą nagrode. Okazało się, że jest nią codzienny przydział małego kawałka mięsa, który miał urozmaicać monotonię posiłków, oraz podwojona straż pilnująca, by tak cenna inwestycja nie zwiała. Dotychczas żywili się wyłącznie krenoj i Jason wstrząsał się z obrzydzenia na myśl, że zaczął się już do tego przyzwyczajać.
Jason miał swe własne plany i z zapałem wyprodukował sporo przedmiotów, które nie miały nic wspólnego z naprawą silników. W czasie prac remontowych zatroszczył się również o zorganizowanie pomocy.
— Co byś zrobił, gdybym dał ci pałkę? — zapytał potężnie zbudowanego niewolnika, który pomagał mu przeciągnąć belkę do warsztatu. Narsisi i jeden z jego btaci obijali się gdzieś niedaleko, znudzeni swą służbą wartowniczą.
1 — Co bym zrobił z pałką? — mruknął niewolnik, Marszcząc czoło i rozdziawiając usta. — Właśnie o to cię pytam. I ciągnij, kiedy myślisz. Nie chciałbym, żeby strażnicy coś spostrzegli.
'— Jeżeli mam pałkę, zabiję! — oznajmił niewolnik z podnieceniem, zaciskając w garści wyimaginowaną broń.
— A czy zabiłbyś mnie?
— Mam pałkę, zabiję ciebie, ty nie taki duży. — Ale przecież dałem ci tę pałkę, czy nie jestem więc twoim przyjacielem? Czy nie wolałbyś zabić kogoś Mriego?
Niezwykłość tej myśli sprawiła, że niewolnik stanął jak wryty i drapał się w głowę dopóty, dopóki Narsisi mc zapędził go batem do roboty. Jason westchnął i wyszukał następny obiekt swej działalności propa-gandowej.
Trwało to czas jakiś, ale pomysł zaczął zdobywać popularność wśród niewolników. Od d'zertanoj mogli oczekiwać jedynie ciężkiej pracy i wczesnej śmierci. Jason proponował im coś innego — broń, szansę zabicia swych panów. Nie bardzo mogli oswoić się z myślą, że muszą działać wspólnie, by osiągnąć ten cel i powstrzymać się przed zabiciem Jasona oraz wymordowaniem się nawzajem w chwili, gdy zostaną uzbrojeni. Był to ryzykowny plan i zapewne wszystko wzięłoby w łeb, zanim dotarliby do miasta.Ale rewolta powinna przynajmniej ich uwolnić, nawet gdyby niewolnicy wkrótce potem uciekli. Przy szybie naftowym było mniej niż pięćdziesięciu d'zertanoj. Ich kobiety i dzieci znajdowały się w innej osadzie, położonej dalej, wśród wzgórz. Wybicie lub przepędzenie mężczyzn nie powinno nastręczać trudności i zanim przybyłyby posiłki, Jason i jego zbiegli niewolnicy dawno by zniknęli. Do realizacji planu brakowało jednak pewnego elementu, ale i ten problem został rozwiązany w chwili, gdy sprowadzono nową grupę niewolników.
— Cudownie — roześmiał się, otwierając drzwi do swego pomieszczenia i zacierając z radością ręce. Strażnik wepchnął w ślad za nim Mikaha i przekręcił klucz w zamku. Jason zasunął wewnętrzny rygiel, a potem przywołał Mikaha i Ijale do kąta oddalonego od wejścia i maleńkiego okna.
— Dostarczono dziś nowych niewolników — powiedział — i jeden z nich pochodzi z Appsali. To jakiś najemnik, czy żołnierz schwytany w potyczce. Wie, że nie pożyje tu długo i dlatego z wdzięcznością przyjął moje propozycje.
— To rozmowa mężczyzn, której nie rozumiem — oznajmiła Ijale. Odwróciła się i zaczęła iść w stronę ' kuchenki.
— Zrozumiesz — odparł Jason chwytając ją za ramię. — Żołnierz wie, gdzie jest Appsala i może nas tam zaprowadzić. Nadeszła pora, by porozmawiać o opuszczeniu tego miejsca.
Teraz Ijale i Mikah zaczęli przysłuchiwać się z uwagą.
— Jak to? — szepnęła dziewczyna.
— Poczyniłem pewne przygotowania. Mam dość pilników i wytrychów, by dostać się do każdej komnaty, trochę broni, klucz do zbrojowni i poparcie każdego niewolnika.
— Co masz zamiar zrobić? — spytał Mikah.
— Urządzić bunt niewolników w najlepszym wydaniu. Niewolnicy pokonają d'zertanoj i wydostaniemy się stąd, być może na czele armii, ale w każdym razie wydostaniemy się stąd.
— Mówisz orewolucji! — ryknął Mikah. Jason skoczył i przewrócił go na podłogę. Ijale przytrzymała nogi Samona, Jason zaś usiadł mu na piersi i zakrył usta dłonią.
— O co ci chodzi? Chcesz spędzić resztę życia remontując tu silnik? Zbyt dobrze nas pilnują, byśmy zdołali się wyrwać o własnych siłach, potrzebujemy więc sojuszników. I znaleźliśmy ich — wszystkich niewolników.
— Bhewohucja — wymamrotał Mikah.
— Oczywiście, że to rewolucja. Jest to również jedyna szansa przeżycia dla tych nieszczęśników. Teraz są ludzkim bydłem, bitym i zabijanym przy byle okazji. Chyba nie żal ci cTzertanoj — każdy z nich jest przynajmniej dziesięciokrotnym mordercą. Sam widziałeś, że potrafią zatłuc człowieka na śmierć. Czy uważasz, że są zbyt sympatyczni, by spotkała ich taka przykrość jak rewolucja?
Mikah uspokoił się i Jason cofnął nieco dłoń.
— Oczywiście, że nie są sympatyczni — oznajmił Samon. — To zwierzęta w ludzkiej postaci. Wcale nie lituję się nad nimi i uważam, że powinni zostać zmieceni z powierzchni ziemi jak Sodoma i Gomora. Ale nie można dokonać tego za pośrednictwem rewolucji. Rewolucja jest zła, dogłębnie zła.
Jason stłumił jęk.
— W porządku, nie będzie rewolucji — oznajmił siadając i wycierając ręce z obrzydzeniem. — Zmienimy nazwę. Co byś powiedział na ucieczkę z więzienia? Nie, to też by ci nie odpowiadało. Mam — wyzwolenie! Mamy zamiar zerwać kajdany tych biednych ludzi i oddać im ukradzione ziemie. Czy więc przyłączysz się do mojego ruchu wyzwoleńczego?
— To w dalszym ciągu będzie rewolucja.
— Będzie się to nazywało tak, jak ja zechcę! — wściekł się Jason. — Albo przyłączasz się do mnie i postępujesz zgodnie z moim planem, albo cię zostawimy. Możesz mi wierzyć.
Odszedł na bok, nalał sobie trochę zupy i czekał, aż fala złości opadnie.
— Nie mogę… Nie mogę… — mruczał Mikah wpatrzony w szybko stygnącą zupę jak w kryształową kulę wróżebną. Jason odwrócił się doń plecami.
— Uważaj, żebyś nie skończyła jak on — ostrzegł, Ijale, wskazując łyżką do tyłu. — Prawdę mówiąc, nier sądzę, by ci to groziło, wywodzisz się bowiem ze społeczeństwa, które stoi twardo obiema nogami na ziemi, czy też raczej, mówiąc ściślej, na grobie. Twój naród dostrzega jedynie konkretne fakty i to tylko te najbardziej oczywiste, a nawet tak proste pojęcia abstrakcyjne jak “zaufanie”, przekraczają wasze zdolności pojmowania. Natomiast ten klaun o końskiej gębie potrafi myśleć używając abstrakcji i im bardziej problem jest nierealny, tym lepiej. Założę się, że pasjonuje go nawet zagadnienie, ile aniołów zmieści się na czubku szpilki.
— Tym chwilowo się nie zajmuję — wtrącił się Mikah, który usłyszał słowa Jasona. Ale kiedyś będę musiał to rozważyć. Jest to problem, którego nie można zbyt lekko traktować.
— Widzisz?
Ijale skinęła głową. — 'Jeżeli on się myli i ja się mylę, to znaczy, że ty musisz być tym, który ma rację. — Z zadowoleniem pokiwała głową.
— To bardzo miłe z twojej strony — uśmiechnął się Jason. — I bardzo słuszne. Nie twierdzę, że jestem nieomylny, ale mam pewność, że potrafię lepiej od każdego z was dostrzec różnicę pomiędzy abstrakcją a faktem i o wiele zręczniej potrafię się z nimi uporać. Poklepał się z uznaniem po ramieniu. Zebranie klubu miłośników Jasona dinAlta uważam za zamknięte.
— Ty butny potworze! — zawołał Mikah.
— Oj, siedź cicho.
— Pycha poprzedza upadek! Jesteś bluźnierczym, obrazoburczym niedowiarkiem…
— I bardzo dobrze.
— … i ubolewam, że choć przez sekundę mogłem rozważać kwestię zachowania obojętności lub nawet wsparcia cię, ty grzeszniku, i obawiam się, że w słabości mej duszy nie byłem w stanie oprzeć się pokusie, tak jak powinienem. Boleję nad tym, ale muszę spełnić swój obowiązek. — Załomotał w drzwi i krzyknął. — Straż! Hej, straż!
'Jason rzucił swą miskę i usiłował zerwać się na nogi. Pośliznął się jednak na rozlanej zupie i upadł. Gdy podniósł się znowu, zazgrzytały zamki i drzwi się otwarły. Gdyby mógł dosięgnąć Mikaha, zanim ten idiota otworzy usta, zamknąłby mu je na zawsze albo przynajmniej uciszyłby go, zanim nie będzie za późno.
Ale było już za późno. Narsisi wetknął głowę do środka i zamrugał, rozespany. Mikah ustawił się w najbardziej dramatycznej pozie i wskazał palcem Jasona. — Schwytajcie i aresztujcie tego człowieka. Oskarżam go o przygotowywanie rewolucji i planowanie morderstw!
Jason zatrzymał się gwałtownie i zawrócił, rzucając się w stronę leżącego przy ścianie zawiniątka. Schwycił je, rozrzucił wokoło jego zawartość i wreszcie zerwał się z młotem w garści.
— Ty zdrajco! — wrzasnął na Mukaha i podbiegł do Narsisiego, który w osłupieniu obserwował całe to przedstawienie i zdawał się przeżuwać to, co usłyszał z ust Mikaha. Choć wyglądał na dość powolnego, nie mógł się uskarżać na opóźnioną reakcję. Jego tarcza poderwała się do góry, blokując cios, pałka natomiast zatoczyła zgrabny łuk i wyrżnęła w dłoń Jasona. Jego palce rozwarły się i młotek upadł na podłogę.
— Chyba będzie lepiej, jeżeli obaj pójdziecie ze mną. Ojciec będzie wiedział, co robić — oznajmił wypychając Jasona i Mikaha za drzwi. Zamknął je i zawołał jednego ze swych braci, by stanął na straży, a następnie poprowadził swych jeńców wzdłuż sieni. Szli, powłócząc nogami w kajdanach. Mikah ze szlachetną miną męczennika. Jason wściekle zgrzytający zębami.
Edipon nie był wcale taki głupi, gdy problem dotyczył buntu niewolników i połapał się w sytuacji, zanim Narsisi skończył mówić.
— Spodziewałem się tego i wcale mnie to nie dziwi.
— Jego oczy błysnęły wrednie, gdy spojrzał na Jasona.
— Wiedziałem, że nadejdzie taka chwila, kiedy spróbujesz mnie obalić i dlatego pozwoliłem, żeby ten drugi ci towarzyszył i uczył się twych umiejętności. Tak jak przypuszczałem, zdradził cię, by zdobyć twe stanowisko, którym go teraz wynagrodzę.
— Zdradził? Nie uczyniłem tego dla osobistych korzyści! — zaprotestował Mikah.
— Tylko kierując się najczystszymi pobudkami — roześmiał się Jason zimno. — Nie wierz ani jednemu słowu tego bogobojnego oszusta, Ediponie. Nie planowałem żadnej rewolucji,'oskarżył mnie tylko po to, żeby zdobyć moją pracę.
— Oczerniasz mnie, Jasonie! Nigdy nie kłamię. Szykowałeś rewoltę. Powiedziałeś mi…
— Milczeć, wy dwaj, albo każę was zachłostać na śmierć! Oto mój wyrok. Niewolnik Mikah zdradził niewolnika Jasona, a to, czy niewolnik Jason szykował rewoltę czy nie, jest zupełnie nieistotne. Jego pomocnik nie oskarżyłby go, gdyby nie był pewien, że równie dobrze wykona tę pracę. I tylko to jest dla mnie ważne. Twoje koncepcje klasy pracującej sprawiły mi kłopoty i będę bardzo zadowolony, Jasonie, jeżeli umrą razem z tobą. Mikahu, nagradzam cię mieszkaniem z kobietą Jasona i dopóki będziesz dobrze wykonywać swoją pracę, nie zabiję cię. Jeżeli długo będziesz się dobrze sprawować, będziesz długo żył.
— Najczystsze pobudki, co? To właśnie powiedziałeś, Mikahu? — krzyknął Jason, kiedy kopniakami wyprowadzono go z komnaty.
Upadek z wyżyn władzy był szybki. Po pół godzinie na przegubach Jasona znalazły się'nowe kajdany i przykuto go do ściany w ciemnym pomieszczeniu zapełnionym niewolnikami. Kajdany na nogach pozostały, dodatkowo przypominając o jego nowej pozycji społecznej. Gdy tylko drzwi zostały zamknięte, zagrzechotał łańcuchami i przyjrzał się im w mdłym świetle odległej lampy.
— Jak przebiega rewolucja? — przykuty obok niewolnik nachylił się i zapytał chrapliwym szeptem.
— Bardzo zabawne, cha, cha, cha — odpowiedział Jason i nagle przysunął się bliżej, by spojrzeć na człowieka obdarzonego imponującym zezem — każde jego oko patrzyło w inną stronę. Chyba cię znam. Czy to ty jesteś nowym niewolnikiem, z którym dziś rozmawiałem?
— To ja, Snarbi, doskonały żołnierz, oszczepnik, władam maczugą i sztyletem, siedmiu wrogów zabitych na pewno, dwóch prawdopodobnie. Możesz to sprawdzić w ratuszu.
— Doskonale pamiętam, Snarbi, jak również to, że znasz drogę do Appsali.
— Bywałem tam.
— A więc rewolucja trwa. W gruncie rzeczy właśnie się zaczyna, ale chcę ograniczyć jej rozmiary. Co byś powiedział, gdybyśmy, zamiast oswobadzać wszystkich niewolników, uciekali tylko we dwóch?
— Najlepszy pomysł, o jakim słyszałem od chwili wynalezienia tortur. Ci głupole wcale nie są nam potrzebni, tylko plątaliby się pod nogami. Zawsze twierdzę, że takie operacje trzeba przeprowadzić szybko i niewielkimi siłami.
— Ja również tak uważam — przytaknął Jason próbując czubkiem palca namacać coś w bucie. Kiedy Mikah go zdradził, udało mu się schować tam najlepszy pilnik i wytrych. Na Narsisiego wpadł tylko po to, by odwrócić jego uwagę.
Jason sam wykonał pilnik. Musiał dokonać wielu doświadczeń, by wreszcie otrzymać dobrą, zahartowaną stal, ale rezultat był wyśmienity. Wydłubał glinę, którą zasmarował nacięcie na kajdanach krępujących mu nogi i z zapałem wziął się do przecinania miękkiego żelaza. Po trzech minutach łańcuch leżał na podłodze.
— Jesteś czarownikiem? — szepnął Snarbi.
— Mechanikiem. Na tej planecie słowo to ma identyczne znaczenie. — Rozejrzał się wokoło, ale zmęczeni niewolnicy spali, nic nie słysząc. Owinął pilnik kawałkiem skóry, by stłumić zgrzyt i zaczai przecinać łańcuch łączący bransolety zamocowane na przegubach. — Snarbi — zapytał cicho. — Czy jesteśmy przykuci do tego samego łańcucha?
— Tak. Łańcuch przechodzi przez żelazne bransolety wszystkich niewolników w tym rzędzie. Drugi koniec jest przymocowany do pierścienia w ścianie.
— Wymarzona sytuacja. Przecinam jedno z ogniw, a kiedy puści, będziemy obaj wolni. Sprawdź, czy będziesz mógł przeciągnąć łańcuch przez dziurę w twoich kajdanach i opuścić go bez zwracania uwagi następnego niewolnika. Od tej pory będziemy nosili żelazne bransolety. Nie mamy czasu, by się z nimi teraz bawić, a poza tym, nie powinny sprawiać nam kłopotów. Czy strażnicy przychodzą tu w nocy, by sprawdzić co się dzieje?
— Od chwili, gdy tu jestem — ani razu. Tylko budzą nas rano, pociągając za łańcuch.
— Musimy więc mieć nadzieję, że będzie tak i tej nocy, bo będziemy potrzebowali sporo czasu. Już! — Pilnik przeciął ogniwo. — Spróbuj, czy zdołasz mocno przytrzymać swój koniec łańcucha, podczas gdy ja będę trzymał swój. Spróbujemy rozgiąć ogniwo.
W milczeniu pociągnęli, każdy w swoją stronę, aż wreszcie ogniwo puściło. Wysunęli łańcuch z okowów i położyli go na podłodze, po czym bez najmniejszego szmeru podeszli do drzwi.
— Czy na zewnątrz jest straż? — zapytał Jason.
— O ile wiem, nie. Nie sądzę, by mieli wystarczająco dużo strażników, by pilnować wszystkich.
Drzwi nawet nie drgnęły pod ich naporem i w skąpym świetle mogli zobaczyć wielką dziurę od klucza potężnego zamka. Jason delikatnie wsunął w nią swój pilnik i skrzywił się z pogardą.
— Ci idioci zostawili klucz w zamku. — Zdjął najszty-wniejszy skórzany owijacz, rozprostował go i wsunął pod dolną krawędź źle dopasowanych drzwi, pozostawiając po swojej stronie jedynie maleńki skrawek, za który mógł chwycić. Potem szturchnął lekko tkwiący w dziurce klucz i usłyszał jak uderzył głucho o ziemię. Wciągnął skórę do środka wraz z leżącym na niej kluczem. Drzwi otworzyły się bezszelestnie i po chwili byli już na zewnątrz, bacznie wpatrując się w mrok.
— Chodźmy! Uciekajmy, daleko stąd, — powiedział Snarbi, ale Jason schwycił go za gardło i przytrzymał.
— Czy na tej planecie znajdzie się ktoś z odrobiną rozsądku? Jak się masz zamiar dostać do Appsali bez wody i jedzenia? A jeżeli nawet je znajdziesz, to jakim sposobem uniesiesz wystarczająco dużo zapasów? Jeżeli chcesz przeżyć, wypełniaj polecenia. Najpierw zamknę te drzwi, żeby nikt przypadkowo nie odkrył naszej ucieczki. Potem znajdziemy jakiś środek transportu i odjedziemy stąd jak paniska. Zgoda?
W odpowiedzi usłyszał jedynie zduszone charkota-nie. Zwolnił nieco ucisk palców i wpuścił odrobinę powietrza do płuc Snarbiego. Zduszony jęk musiał być twierdzącą odpowiedzią, Snarbi bowiem chwiejnym krokiem w ”ślad za Jasonem podążył ciemnym przejściem między budynkami.
Wydostanie się poza mury osiedla otaczającego rafinerię nie sprawiło im najmniejszego kłopotu, ponieważ nieliczni wartownicy spodziewali się zagrożenia jedynie z zewnątrz. Z równą łatwością dotarli do osłoniętego skórzanym parawanem warsztatu i wśliznęli się do wnętrza przez otwór, który Jason swego czasu przezornie wyciął i zasznurował witką.
— Siedź tu i niczego nie dotykaj, bo inaczej zostaniesz przeklęty do końca życia — ostrzegł dygoczącego Snarbiego. Potem zakradł się do głównego wejścia, trzymając w garści niewielki młotek. Z przyjemnością zobaczył, że jeden z synów Edipona drzemie na warcie, oparty óT słup. Jason ostrożnie uniósł jego skórzany hełm jedną ręką, drugą zaś delikatnie stuknął młotkiem. Strażnik zapadł w jeszcze głębszy sen.
— A teraz możemy się wziąć do roboty — powiedział Jason wróciwszy do warsztatu. Skrzesał ogień i zapalił knot lampy.
— Co robisz? — spytał przerażony Snarbi. — Zobaczą nas, zabiją… zbiegli niewolnicy…
— Trzymaj się mnie, Snarbi, a będziesz chodził w butach. Strażnicy nie mogą zobaczyć światła, upewniłem się, wybierając to miejsce. Poza tym mamy do odwalenia małą fuchę przed odjazdem — musimy zbudować caro.
Oczywiście nie musieli budować go od początku, ale w pewnym stopniu Jason miał rację. Ostatnio wyremontowany silnik miał największą moc i wciąż był przyśrubowany do stanowiska badawczego. To właśnie stanowiło rekompensatę ryzyka, na które narażał się tej nocy. Trzy koła caro leżały wśród rozmaitych rupieci i dwa z nich należało przymocować do silnika umieszczonego na stanowisku. Końce osi napędowej wychodziły poza krawędzie pomostu. Jason założył na nie koła, nakręcił zabezpieczające mutry i polecił Snarbiemu zacisnąć je do oporu. Na drugim końcu stanowiska znajdował się solidny, ruchomy wysięgnik służący jako podstawa kilku przyrządów testowych. Sprawiał wrażenie nieproporcjonalnie wielkiego i rzeczywiście do tych celów był już chyba zbyt duży. Kiedy Jason zdjął przyrządy, pozostała tylko jedna belka, stercząca do tyłu jak rączka rumpla. Po założeniu w przednie koło osi i zamocowaniu jej w rozwidlonej, dolnej części belki, całe stanowisko badawcze przybrało wygląd trzykołowej, sterowanej i wyposażonej w silnik parowy platformy stojącej na wspornikach. Wszystko to dokładnie odpowiadało założeniom Jasona, wsporniki zaś dawały się łatwo zdjąć po zmontowaniu całości. Ewentualna ucieczka we wszystkich planach Jasona stanowiła zawsze pierwszy punkt programu.
Snarbi przynosił dzbany z olejem, wodą i paliwem, podczas gdy Jason napełnił zbiorniki. Potem rozpalił ogień pod kotłem i załadował na platformę narzędzia oraz mały zapas krenoj, które udało mu się zaoszczędzić z codziennych porcji żywnościowych. Wszystko to zabrało mu sporo czasu. Nadchodził świt i nie mógł już dłużej odkładać podjęcia decyzji.
Nie mógł pozostawić tu Ijale, a jeżeli po nią pójdzie, będzie musiał wziąć również Mikaha. W końcu Samon uratował mu życie i nieistotne było, jakie koszarme idiotyzmy udało mu się od tej pory wyciąć. Jason był zdania, że ma pewien dług wobec człowieka, który przedłużył jego istnienie, ale zarazem zastanawiał się, jak wielki jest jeszcze ten dług. Miał wrażenie, że w przypadku Mikaha jego saldo było cholernie małe, jeżeli nawet go nie przekroczył.
— Pilnuj caro, wrócę tak szybko, jak będę mógł — powiedział zeskakując na ziemię i nakładając swe oporządzenie.
— Co? Chcesz, żebym został tu z piekielną machiną? Nie mogę! Spali mnie i pożre.
— Zachowuj się jak dorosły, Snarbi, jeżeli nie umysłowo, to przynajmniej fizycznie. Ta jeżdżąca kupa złomu została sporządzona przez ludzi, ja zaś ją zreperowałem i udoskonaliłem. I żadne demony nie miały z tym nic wspólnego. Palę pod kotłem, żeby otrzymać parę, która wchodzi do tej rury, popycha ten drążek, ten z kolei porusza koła i dzięki temu pojazd jedzie. Tyle o teorii silnika parowego. Może lepiej zrozumiesz to, co ci teraz powiem — ja i tylko ja mogę cię stąd bezpiecznie wydostać. Zostaniesz więc i będziesz robił to, co każę albo rozwalę ci łeb. Jasne?
Snarbi w milczeniu skinął głową.
— Dobra. Masz tylko siedzieć i patrzeć na tę zieloną tarczę. Widzisz ją? Kiedy zobaczysz, że chce odskoczyć, a ja do tego czasu jeszcze nie wrócę, obróć tę dźwignię w tym kierunku. Jasne? Dzięki temu zawór bezpieczeństwa się nie otworzy, budząc całą okolicę, i będziemy mieli odpowiednie ciśnienie pary.
Jason minął ciągle jeszcze nieprzytomnego strażnika i skierował się z powrotem w stronę rafinerii. Uzbrojony był nie w pałkę i sztylet, lecz w dobrze zahartowany miecz, który udało mu się wykonać pod samym nosem strażników. Sprowadzali wszystko, co przynosił do warsztatu ze swego pokoju, w którym pracował wieczorami, ale zupełnie nie zwracali uwagi na to, co robi, całkowicie bowiem przekraczało to ich zdolności pojmowania. Ten prymitywizm myślenia był wręcz nieoceniony, gdyż dzięki niemu mógł teraz wziąć ze sobą również całe zawiniątko granatów zapalających. Była to prosta broń szturmowa, której pochodzenie ginęło gdzieś w prehistorii. Niewielkie garnki wypełnił płynem. Od smrodu kręciło mu się w głowie, ale miał nadzieję, że w odpowiednim czasie granaty wynagrodzą jego wysiłki. Zresztą, nadzieja była tym, co mu pozostało, gdyż nie miał jeszcze okazji wypróbować swego dzieła. By się posłużyć nim, należało zapalić szmatę, którą owinięty był garnek, i rzucić. Garnek pękał w chwili uderzenia, a lont zapalał zawartość. Taka przynajmniej była teoria.
Powrót był równie łatwy jak wyjście i Jason poczuł coś w rodzaju żalu. Najwidoczniej jego podświadomość miała nadzieję, że wystąpią jakieś przeszkody, które pozwolą mu ratować się ucieczką — najwyraźniej była ona niezbyt zainteresowana ratowaniem niewolnicy oraz jego anioła pomsty, zwłaszcza gdy w grę wchodziła własna skóra. Dotarł jednak do budynku, w którym znajdowało się jego dawne pomieszczenie mieszkalne i zerknął za węgieł, by zobaczyć, czy jest strażnik przy drzwiach. Był. Wprawdzie sprawiał wrażenie pogrążonego w drzemce, ale coś wyrwało go z niej gwałtownie. Nic nie usłyszał, wciągnął jednak powietrze nosem i zmarszczył się. Intensywny zapach wody mocy wydobywający się z granatów rozbudził go i dostrzegł Jasona zanim ten zdążył się cofnąć.
— Kto tam? — wrzasnął strażnik i nadbiegł ciężkim truchtem.
Nie sposób było załatwić tego po cichu. Jason skoczył z okrzykiem i pchnął. Strażnik nigdy przedtem nie widział miecza i jego ostrze trafiło go prosto w gardło zanim zdążył się zasłonić. Wyzionął ducha z bulgoczącym jękiem, który rozbudził jakieś głosy wewnątrz budynku. Jason przeskoczył przez zwłoki i zaczął mocować się z licznymi zamkami i ryglami. W oddali rozległy się już kroki, gdy wreszcie otworzył drzwi i wbiegł do środka.
— Wynoście się stąd i to szybko. Uciekamy! — krzyknął i popchnął oszołomioną Ijale w stronę drzwi. Z wielką przyjemnością wymierzył potężnego kopa, który dosłownie wyrzucił Mikaha na zewnątrz, gdzie zderzył się z nadbiegającym i wymachującym pałką Ediponem. Jason przeskoczył przez kotłujące się po ziemi ciała, stuknął d'zertano za uchem rękojeścią miecza i szarpnięciem postawił Mikaha na nogi.
— Biegnijcie do warsztatu — rozkazał swym wciąż nic nie rozumiejącym towarzyszom. Mam caro, którym będziemy mogli stąd uciec. — Wreszcie zaczęli niezdarnie biec.
Za ich plecami rozległy się okrzyki i ukazał się tłum uzbrojonych cTzertanoj. Jason schwycił wiszącą w sieni lampę, parząc sobie ręce o jej gorącą podstawę i przytknął płomień do jednego z granatów. Lont natychmiast zajął się ogniem i Jason cisnął granat w zbliżających się żołnierzy, zanim zdążył poparzyć mu dłonie. Pocisk poleciał w ich kierunku, uderzył w ścianę i pękł z trzaskiem. Łatwo palny płyn rozprysnął się we wszystkie strony, ale płomień zgasł. Jason zaklął i schwycił następny granat. Jeżeli nie będą działać, zginie. D'zer-tanoj zawahali się przez chwilę, zastanawiając się czy mają przejść przez kałużę wody mocy i w tej samej chwili dinAlt cisnął następny pocisk zapalający. Ten również pięknie się roztrzaskał, tym razem spełnił nadzieje swego producenta, zapalił bowiem również pierwszy granat. Całe przejście przesłoniła ściana ognia. Jason osłonił knot dłonią, by uruchomić go przed zgaśnięciem i pobiegł w ślad za swymi towarzyszami.
Mimo wszystko poza budynkiem nie wszczęto jeszcze alarmu. Jason zaryglował drzwi z zewnątrz. Zanim je wyłamią i opanują zamieszanie, cała trójka wydostanie się z rafinerii. Lampa nie była już potrzebna i mogła tylko go zdradzić, więc ją zdmuchnął. Z pustyni dobiegł przeciągły, przeszywający gwizd.
— Ó rany — jęknął Jason. — Nie dopilnował. To zawór bezpieczeństwa!
Wpadł w ciemności na oszołomionych Ijale i Mika-ha, kopnął Samona, wyrażając w ten sposób nienawiść do całego rodzaju ludzkiego i biegiem poprowadził oboje uciekinierów w stronę warsztatu.
Dzięki panującemu wokoło zamieszaniu udało im się umknąć bez szwanku. Wyglądało na to, że cTzertanoj nigdy dotąd nie zostali zaatakowani w nocy. Uznali jednak, że tak właśnie się stało i w związku z tym biegali bezładnie, robiąc niewiarygodny hałas. Płonący budynek i wyniesiony z ognia nieprzytomny Edipon wywołały jeszcze większe podniecenie i bałagan. Wszystkich d'zertanoj dodatkowo zdenerwował gwizd pary, która bezpowrotnie uciekała z zaworu bezpieczeństwa w mroźne powietrze nocy.
Nikt nie dostrzegł uciekających niewolników i Ja-son poprowadził ich prosto w stronę warsztatu, wymijając posterunek na murach. Zauważono ich dopiero, gdy wyszli na otwartą przestrzeń i po chwilowym wahaniu strażnicy ruszyli w pościg. Jason wiedział, że wskazuje nieprzyjaciołom drogę wprost do swego bezcennego pojazdu, ale nie miał wyboru. Tak czy owak, machina zdradziła już swą obecność i jeżeli natychmiast do niej nie dotrze, ciśnienie pary spadnie tak, że znajdą się w pułapce. Przeskoczył nad leżącym w wejściu strażnikiem i podbiegł do pojazdu. Snarbi siedział skulony za jednym z kół, ale nie było czasu, żeby się nim teraz zajmować.,W chwili gdy Jason wskoczył na platformę, zawór bezpieczeństwa się zamknął i zapadła przerażająca cisza.
Gorączkowo przekręcił zawory i spojrzał na wskaźniki — pary nie wystarczyłoby nawet na przejechanie dziesięciu metrów. Woda bulgotała, kocioł potrzaskiwał i syczał, ze strony zaś d'zertanoj, którzy wbiegli do nagrody i ujrzeli caro, zerwała się burza wściekłych wrzasków. Jason wetknął lont granatu do paleniska. Zajął się natychmiast. Odwrócił się i cisnął granat w prześladowców. Okrzyki wściekłości zmieniły się we wrzaski przerażenia, gdy języki płomieni zaczęły lizać napastników. Rzucili się do bezładnej ucieczki. Jason przyspieszył ją jeszcze, ciskając następny granat. Wyglądało na to, że d'zertanoj wycofali się aż pod mury rafinerii, ale trudno było przewidzieć, czy niektórzy z nich nie skradają się gdzieś z boku pod osłoną ciemności.
Biegiem wrócił do caro, stuknął w tkwiący nieruchomo wskaźnik ciśnienia pary i otworzył na cały regulator dopływ paliwa. Po chwili namysłu zablokował również zawór bezpieczeństwa, wzmocniony bowiem kocioł mógł wytrzymać o wiele większe ciśnienie. Gdy skończył to robić, mógł tylko usiąść i czekać, ponieważ dopóki ciśnienie znowu nie wzrośnie, był zupełnie bezradny. D 'zertanoj zbiorą się, ktoś obejmie dowództwo i zaatakują warsztat. Jeżeli, zanim do tego dojdzie, w kotle będzie już wystarczająco dużo pary, zdołają uciec. Jeżeli nie…
— Mikah… Snarbi, ty skulony mazgaju, ty też… stańcie za machiną i pchajcie — rozkazał Jason.
— Co się stało? — zapytał Mikah. — Rozpocząłeś rewolucję? Jeżeli tak, to nie będę pomagał…
— Uciekamy, jeżeli cię to uspokoi. Tylko ja, Ijale i przewodnik, który wskaże nam drogę. Nie musisz się do nas przyłączać.
— Przyłączę się. Ucieczka od tych barbarzyńców nie jest przestępstwem.
— To miłe, że tak uważasz. A teraz pchaj. Chcę żeby ten paromobil stanął pośrodku, daleko od ogrodzenia i skierowany był w stronę pustyni. W głąb doliny, jak sądzę. Mam rację, Snarbi?
— Tak, w głąb doliny, tam jest droga. — Jason z przyjemnością zauważył, że Snarbi wciąż jest zachrypnięty.
— Ustawcie go tutaj i wszyscy na pokład. Złapcie się za te pręty, które przymocowałem z boków, żeby was nie wyrzuciło… jeżeli w ogóle ruszymy…
Jason szybko rozejrzał się po warsztacie, by upewnić się, że zabrał wszystko, czego będą mogli potrzebować, po czym ociągając się wspiął się na platformę i zdmuchnął latarnię. Siedzieli w ciemności, z twarzami oświetlonymi jedynie migoczącym odblaskiem płomieni z paleniska i czuli wzrastające napięcie. Nie mieli możliwości mierzenia upływającego czasu i każda sekunda wydawała się trwać całą wieczność. Skórzane ściany nie pozwalały zobaczyć, co dzieje się na zewnątrz i wyobraźnia zaludniała mroki nocy skradającymi się hordami, gromadzącymi się za cienką przegrodą, gotowymi runąć i zmiażdżyć ich swym naporem.
— Uciekamy — wybełkotał Snarbi, próbując zeskoczyć z platformy. — Jesteśmy w pułapce, nigdy się stąd nie wydostaniemy.
Jason podciął go, przewrócił i kilkakrotnie wyrżnął głową Snarbiego w deski.
— Solidaryzuję się z tym nieszczęśnikiem — stwierdził poważnie Mikah. — Jesteś brutalem, Jasonie, traktując go w ten sposób. Przerwij te sadystyczne ekscesy i przyłącz się do mych modłów.
— Gdyby ten nieszczęśnik, którego tak żałujesz, zrobił to, co do niego należało i dopilnował kotła, bylibyśmy już daleko stąd. A jeżeli masz wystarczająco dużo tchu w piersiach, by się modlić, lepiej zrobisz dmuchając w palenisko. To nie pobożne życzenia, modlitwy czy też opatrzność nas stąd wyciągną, ale ciśnienie pary…
Rozległ się okrzyk bojowy, podjęty przez liczne głosy i grupa d'zertanoj wdarła się przez wejście do warsztatu. W tej samej chwili runęła tylna ściana i w wyłomie zaroiło się od zbrojnych. Nieruchome caro znalazło się między dwoma atakującymi oddziałami. Napastnicy biegali rechocząc z radości. Jason zaklął, zapalił jednocześnie lonty czterech granatów i cisnął po dwa w każdą stronę. Zanim uderzyły w cel, podskoczył do zaworu i puścił parę do kotła. Z syczącym szczękiem caro drgnęło i ruszyło naprzód. Na chwilę d'zertanoj powstrzymały ściany ognia, a gdy machina zaczęła wypełzać spomiędzy obu grup, wybuchnęli wściekłym wrzaskiem. W powietrzu zaświstały bełty z kusz, ale większość była źle wycelowana i tylko kilka wbiło się w bagaże.
Prędkość narastała z każdym obrotem kół i gdy uderzyli w ogrodzenie, skóry pękły z trzaskiem, smagnąwszy ich strzępami. Okrzyki za nimi stawały się coraz cichsze, ognie coraz mniejsze, podczas gdy machina z samobójczą prędkością mknęła w głąb doliny sycząc i pobrzękując na wybojach. Jason z całych sił trzymał rumpel i darł się na Mikaha, by przyszedł i go zmienił przy sterze. Gdyby puścił rumpel, pojazd natychmiast by się przewrócił, a dopóki go trzymał, nie mógł zmniejszyć dopływu pary.
Wreszcie któryś z okrzyków dotarł do Mikaha, który rozpaczliwie chwytając każdy dostępny chwyt, doczoł-gał się na przód pomostu i kucnął obok Jasona.
— Złap za rumpel, trzymaj go prosto i staraj się wyminąć wszystko, co zdołasz zobaczyć.
Jason, wreszcie przekazawszy ster, przedostał się do silnika i zakręcił zawór. Machina zwalniała stopniowo i wreszcie stanęła. Ijale jęknęła, a Jason czuł się tak, jakby każdy cal jego ciała był dokładnie zbity młotkiem. Pościgu nie było — upłynie przynajmniej godzina, zanim zdołają podnieść ciśnienie pary w swoich caroj, a nikt nie zdoła na piechotę dorównać ich zawrotnej prędkości. Latarnia, której poprzednio używali, zniknęła podczas tej szaleńczej jazdy i Jason wyciągnął drugą, swej własnej konstrukcji.
— Wstawaj, Snarbi — rozkazał. — Wydobyłem nas z okowów i najwyższa pora, byś przystąpił do wypełniania swoich obowiązków przewodnika. Nigdy nie nadarzyła mi się sposobność zamontowania reflektorów do tego caro, będziesz więc musiał iść z tym światłem przed nami i wybierać gładką drogę prowadzącą we właściwym kierunku.
Snarbi niepewnie zlazł z platformy i ruszył przodem. Jason odkręcił nieco zawór i wehikuł ruszył grzechocząc. Mikah sterował, kierując się w ślad za Snarbim, Ijale zaś podczołgała się do Jasona i przytuliła do jego boku, drżąc z zimna i strachu. Poklepał ją po ramieniu.
— Uspokój się — powiedział. — Od tej pory będzie to zwykła przejażdżka.