— Kiedy skończysz? — zapytał Hertug, wskazując części rozrzucone na warsztacie Jasona.
— Jutro rano, choć pracuję przez całą noc, o Hertu-gu. Ale zanim skończę, mam dla ciebie jeszcze jeden dar — a mianowicie, sposób ulepszenia waszego systemu telegraficznego.
— On wcale nie wymaga żadnych ulepszeń! Tak było za czasów naszych praojców i…
— Nie mam zamiaru nic zmieniać. Praojcowie zawsze wiedzieli lepiej, zgoda. Po prostu przedstawię ci nową procedurę nadawania i odbioru. Spójrz na to.
— Uniósł jedną z metalowych taśm pokrytych wyżłobionymi w wosku znaczkami. — Czy możesz odczytać wiadomość?
— Oczywiście, ale wymaga to niezwykłej koncentracji, jest to bowiem wielka tajemnica.
— Nie taka znów wielka. Od pierwszego spojrzenia zorientowałem się jak bardzo to proste.
— Bluźnisz!
— Ależ nie. Popatrz — to jest B, prawda. Dwa ruchy magicznego wahadła. Hertug policzył na palcach.
— Tak, to jest B, masz rację. Ale skąd o tym wiesz?
— Jason zdołał ukryć grymas pogardy.
— Trudno się było zorientować, ale te sprawy są dla mnie jak otwarta księga. B jest drugą literą alfabetu, a więc przedstawia sieją dwoma poruszeniami wahadła. C — trzema, wciąż proste. Ale alfabet kończy się na Z i to wymaga dwudziestu sześciu naciśnięć klucza nadawczego, co jest nonsensowną stratą czasu. A musisz tylko nieco przerobić swoją aparaturę tak, by wysyłała dwa różne sygnały. Bądźmy oryginalni i nazwijmy jeden kropką, a drugi kreską. A teraz, używając tych dwóch sygnałów, długiego i krótkiego impulsu, możemy przekazać każdą literę alfabetu za pośrednictwem najwyżej czterech elementów. Zrozumiałeś?
— W głowie mi szumi i trudno nadążyć…
— Pomyśl o tym. Rano mój wynalazek będzie ukończony i wtedy przedstawię ci mój kod.
Hertug wyszedł, mrucząc coś pod nosem, a Jason zakończył nawijać ostatnie zwoje swego nowego generatora.
— Jak to nazywasz — zapytał Hertug obchodząc naokoło wysokie, bogato zdobione, drewniane pudło.
— To Głosiciel “Chwalcie Wszyscy Hertuga”, nowe źródło ubóstwienia, szacunku i dochodów Waszej Ekscelencji. Należy umieścić to w świątyni albo jej miejscowym ekwiwalencie, tam gdzie ludność będzie płacić za przywilej składania ci hołdu. Proszę popatrzeć — jestem lojalnym poddanym, który wchodzi do świątyni. Daję kapłanowi ofiarę, chwytam korbę, która sterczy tu z boku i kręcę. — Zaczął energicznie obracać korbą. Z pudła dobiegł odgłos kręcących się trybów i narastające wycie. — A teraz patrz do góry.
Z górnej powierzchni szafki sterczały dwa zakrzywione, metalowe ramiona zakończone rozsuniętymi nieco miedzianymi kulami. Hertug odskoczył z okrzykiem, widząc niebieską iskrę przeskakującą między kulami.
To wywrze wrażenie na wieśniakach, prawda?
— zapytał Jason. — A teraz patrz na iskry i zapamiętaj ich kolejność. Najpierw trzy krótkie iskry, potem trzy długie i znowu krótkie.
Przestał kręcić korbą i podał Hertugowi kartę pergaminu z wyraźnie wypisaną, przerobioną nieco wersją standardowego kodu międzynarodowego.
— Proszę zauważyć. Trzy kropki oznaczają H, a trzy kreski A. W ten sposób, dopóki obracamy korbą, dopóty machina wysyła zakodowane HAH, co oznacza Huraoj al Hertug, Chwalcie Wszyscy Hertuga! To wstrząsające urządzenie zapewni pracę kapłanom, dzięki czemu nie będą mieli czasu na intrygi, a twym miejscowym zwolennikom rozrywkę. A jednocześnie głosem elektryczności będzie opiewać twoją chwałę — ciągle i bez przerwy, dzień i noc…
Hertug pokręcił korbą i spojrzał na przeskakujące iskry płonącymi oczyma.
— Jutro machina zostanie odsłonięta w świątyni. Ale najpierw należy wypisać na niej święte znaki. Może trochę złota…
— I drogie kamienie. Im bardziej bogato będzie wyglądać, tym lepiej. Ludzie nie będą płacić za przywilej pokręcenia korbą tej świętej pianoli, dopóki nie wywrze na nich silnego wrażenia.
Jason z uszczęśliwioną miną wsłuchiwał się w potrzaskujące iskry. W miejscowym kodzie oznaczały one HAH, ale każdy spoza planety musiał je odczytać jako SOS. I każdy kosmolot z przyzwoitym odbiornikiem na pokładzie, po wejściu w atmosferę powinien odebrać nadawane w szerokim paśmie częstotliwości sygnały iskrówki. Być może w tej właśnie chwili ktoś odbiera jego wezwanie na pomoc, nastraja antenę kierunkową, ustalając miejsce nadania sygnału. Gdyby miał odbiornik, mógłby usłyszeć jego odpowiedz, ale w gruncie rzeczy nie miało to większego znaczenia, wkrótce bowiem powinien usłyszeć ryk silników rakietowych statku schodzącego do lądowania w Appsali…
Nic się nie zdarzyło. Jason wysłał swoje pierwsze SOS ponad dwieście godzin temu, ale teraz niechętnie pożegnał się z myślą o natychmiastowej pomocy. Najlepszą rzeczą, jaką mógł teraz zrobić, to urządzić się tu rozsądnie i w miarę wygodnie, a następnie oczekiwać na przybycie statku. Nie dopuszczał do siebie myśli, że kosmolot mógłby się nie zjawić w tej zapomnianej części kosmosu w ciągu całego jego życia.
— Rozważyłem twoje żądania — oznajmił Hertug, odwracając się od iskrowej stacji nadawczej. — Możesz otrzymać niewielki apartament, może jednego albo dwóch niewolników, do woli jedzenia, a w święta wino i piwo…
— Nic mocniejszego?
— Mocniejszego? Wina Perssonoj, które pochodzą z naszych winnic na stokach góry Malvigla, są dobrze znane ze swej mocy.
— Będą jeszcze bardziej znane, gdy je przedestyluję. Widzę cały szereg ulepszeń, których będę musiał dokonać, skoro mam się tu jakiś czas zatrzymać. Być może wynajdę nawet klozet ze spłuczką, zanim dostanę reumatyzmu w tych waszych prymitywnych wychodkach. Mam mnóstwo rzeczy do zrobienia. Przede wszystkim muszę opracować listę priorytetów, a pierwszym jej punktem będą pieniądze. Niektóre rzeczy, jakie mam^zamiar wyprodukować dla twej większej chwały, będą nieco kosztowne, najłepiej więc będzie przedtem napełnić skarbiec. Mam nadzieję, że twoja religia nie zabrania ci się wzbogacić?
— Nie — odparł Hertug niezwykle pewnym głosem.
— A więc zabierzemy się do tego. A teraz, jeżeli Wasza Ekscelencja pozwoli, udam się do mojego nowego mieszkania i prześpię się nieco. Następnie sporządzę listę projektów do wyboru.
— To mi odpowiada. A nie zapominaj o maszynce do robienia pieniędzy.
— To pierwszy punkt programu.
Choć Jason cieszył się swobodą poruszania się w zamkniętych i świętych komnatach warsztatu, przez cały czas nie odstępowało go ani na krok czterech strażników-dozorców, którzy deptali mu po piętach i chuchali creno w kark.
— Czy wiesz, gdzie jest moje nowe mieszkanie? — zapytał Jason dowódcę straży, ponurego brutala o imieniu Benn't.
— Aha — odparł Benn't i poprowadził go do wieży zamku Perssonoj. Hulały po niej przeciągi, a oni wspięli się po stromych, kamiennych schodach, które prowadziły na wyższe piętra, potem przez ciemny hol do krzepkich drzwi, pilnowanych przez kolejnego strażnika. Benn't otworzył je wielkim kluczem, zwisającym mu do pasa.
— To twoje — burknął, wskazując kciukiem o imponującej żałobie pod paznokciem.
— Widzę, że wyposażenie jest kompletne, razem z niewolnikami — stwierdził Jason, widząc przykutych do ściany Mikaha i Ijale. — Nie będę miał z nich wiele pożytku, jeżeli są tu jedynie po to, by spełniać rolę dekoracji wnętrza. Masz klucz?
Benn't z jeszcze mniejszym wdziękiem wyciągnął ze swej sakiewki mniejszy klucz i podał go Jasonowi. Potem wyszedł i przekręcił klucz w zamku.
— Wiedziałam, że zrobisz coś takiego, że nie będą mogli cię skrzywdzić — powiedziała Ijale, gdy Jason otwierał żelazną obrożę na jej szyi. — Bałam się tylko troszeczkę.
” Mikah milczał jak kamień aż do chwili, gdy Jason w towarzystwie Ijale zabierał się do oglądania komnaty. Wtedy odezwał się lodowatym tonem: — Zapomniałeś uwolnić mnie z łańcuchów.
— Jestem rad, że zauważyłeś — odparł Jason. Nie muszę więc zwracać ci na to uwagi. Czy znasz lepszy sposób, by uniemożliwić ci sprawienie mi kłopotów?
— Obrażasz mnie!
— Nie, jestem szczery. Dzięki tobie utraciłem posadę u d'zertanoj. i zostałem zakuty w łańcuchy jako niewolnik. Kiedy uciekłem, wziąłem cię ze sobą, ty zaś odwdzięczyłeś się za moją wielkoduszność, pozwalając, aby Snarbi zdradził nas memu obecnemu pracodawcy. A to ostatnie stanowisko uzyskałem bez żadnej pomocy z twojej strony.
— Czyniłem tylko to, co uważałem za słuszne.
— Uważałeś niesłusznie.
— Jesteś mściwym, małostkowym człowiekiem, Ja-sonie dinAlt!
— Masz cholerną rację. Pozostaniesz przykuty do ściany.
Jason wziął Ijale pod ramię i urządził jej wycieczkę po swym apartamencie. — Zgodnie z ostatnią modą, wejście prowadzi bezpośrednio do głównej komnaty, umeblowanej rystykalnymi meblami z nie heblowanych desek i ozdobionej niezmiernie zróżnicowaną kolekcją pajęczyn. Cudowne miejsce do produkcji serów, ale absolutnie niezdatne do zamieszkania. Oddamy je Mikahowi. — Otworzył drzwi. — Ta komnata jest już lepsza. Południowa fasada, widok na wielki kanał i nieco światła. Szyby wykonane z najlepszego łupanego rogu, wpuszczają zarówno światło, jak i świeże powietrze. Będę musiał zainstalować szklane. Ale teraz wystarczy nam ogień na tym kominku zdatnym do pieczenia wołu.
— Krenoj! — . krzyknęła Ijale i podbiegła do koszyka stojącego w alkowie. Jason zadrżał. Powąchała kilka bulw, ściskając je palcami. — Nie są bardzo stare, dziesięć, może piętnaście dni. Dobre na zupę.
— Do tego właśnie tęsknił mój żołądek — powiedział Jason bez cienia entuzjazmu w głosie.
Mikah ryknął coś z drugiej strony komnaty. Jason najpierw rozpalił ogień, a potem poszedł dowiedzieć się, o co Samonowi chodzi.
— To zbrodnia! — oznajmił Mikah pobrzękując łańcuchami.
— Przecież jestem zbrodniarzem. — Jason odwrócił się, by wyjść.
i— Poczekaj! Przecież nie możesz mnie tak zostawić. Jesteśmy cywilizowanymi ludźmi. Uwolnij mnie, a daję ci słowo, że nie będę żywił do ciebie urazy.
— To ładnie z twojej strony, mój stary, ale cała ufność uleciała z mej, tak niegdyś ufnej duszy. Nawróciłem się na miejscowy etos i mogę ci wierzyć dopóty, dopóki nie mam cię za plecami. To wszystko. Pozwolę ci poruszać się po tym miejscu jedynie dlatego, by nie słuchać twoich wrzasków.
Jason odczepił łańcuch, którym obroża była przymocowana do ściany i odwrócił się.
— Zapomniałeś o obroży — powiedział Mikah.
— Doprawdy? — odparł Jason z drapieżnym uśmiechem. — Nie zapomniałem ani o tym, jak zdradziłeś mnie Ediponowi, ani o obroży.* Dopóki jesteś niewolnikiem, nie będziesz mógł mi szkodzić — a więc pozostaniesz niewolnikiem.
— Mogłem się tego po tobie spodziewać. — W głosie Mikaha dźwięczała zimna wściekłość. — Jesteś kundlem, a nie cywilizowanym człowiekiem. Nie dam słowa, że będę ci dopomagać w jakikolwiek sposób. Wstydzę się, że w swej słabości mogłem kiedyś dopuścić do siebie taką myśl. Jesteś złem, ja zaś poświęciłem całe swe życie na to, by zwalczać zło. A więc będę walczył.
Jason uniósł rękę do uderzenia, ale zamiast zadać cios, wybuchnął śmiechem.
— Nigdy nie przestaniesz mnie zdumiewać, Mika-hu. Wydaje się, że to niemożliwe, by ktoś był tak nieczuły na fakty, logikę, realność lub na to, co powszechnie nazywa się zdrowym rozsądkiem. Jestem zadowolony, że przyznałeś, iż walczysz ze mną. Dzięki temu łatwiej będę mógł zachować czujność. A żebyś nie zapomniał i nie zaczął się znowu spoufalać, zostaniesz niewolnikiem i będziesz traktowany jak niewolnik. Łap się więc za ten dzbanek z kamionki, zawołaj strażnika i idź przynieść wody stąd, skąd zazwyczaj przynoszą ją niewolnicy.
Obrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju wciąż kipiąc z gniewu. Próbował wykrzesać z siebie choć cień entuzjazmu na myśl o posiłku, tak starannie przygotowywanym przez Ijale.
Jason siedział z pełnym żołądkiem i grzał nogi przy ogniu. Czuł się nieomal przyjemnie. Ijale siedziała w kucki przy kominku, powoli i niezgrabnie zszywając skóry wielką, żelazną igłą, a z drugiej komnaty dobiegało wściekłe pobrzękiwanie łańcuchów Mikaha. Było późno i Jason czuł się już zmęczony, ale obiecał Hertugowi listę cudów i chciał ją ukończyć przed pójściem spać. Uniósł głowę, słysząc zgrzyt klucza w drzwiach wejściowych. Do pokoju wkroczył Benn't w towarzystwie żołnierza niosącego potrzaskującą pochodnię.
— Chodź — powiedział Benn't, wskazując drzwi.
— Gdzie i po co? — zapytał Jason myśląc z niechęcią o wilgotnym wnętrzu wieży.
— Chodź — powtórzył Benn't takim samym niesympatycznym tonem i wyciągnął zza pasa krótki miecz.
— Zaczynam cię nie lubić — oświadczył Jason wstając z ociąganiem. Nałożył swą futrzaną kamizelkę i wyszedł, mijając ponurą postać Mikaha. Strażnika przy drzwiach nie było, ale dostrzegł ledwo widoczny w świetle pochodni jakiś ciemny kształt na podłodze. Czy był to strażnik? Jason zaczął się odwracać i w tej samej chwili usłyszał, jak drzwi zatrzasnęły się z hukiem i poczuł jak czubek miecza Benn'ta przebił jego skórzane ubranie i ukłuł go tuż nad nerkami.
— Powiesz choć słowo albo poruszysz się, to umrzesz — zazgrzytał w jego uszach głos oficera.
Jason przemyślał sprawę i postanowił się nie ruszać. Groźba wcale go nie zaniepokoiła, ponieważ był pewien, że zdoła rozbroić Benn'ta i zaatakować żołnierza, zanim zdąży on wyciągnąć broń, ale zaciekawił go nie przewidziany rozwój sytuacji. Miał poważne podej-, rżenia, że wszystko to dzieje się bez wiedzy Hertuga i zastanawiał się, co będzie dalej.
Natychmiast pożałował swojej decyzji. Do ust wepchnięto mu obrzydliwą szmatę i przymocowano rzemieniami, które wpijały się mu w kark i policzki. W tej samej chwili związano mu ręce i przystawiono mu do boku drugi miecz. Wszelki opór był już niemożliwy, chyba że za cenę wielkiego ryzyka, poszedł więc pokornie schodami w górę, na płaski dach budynku^ Żołnierz zgasit pochodnię i ogarnęła ich czerń nocy. Zacinał deszcz ze śniegiem. Niepewnie szli po śliskich płytach. Parapet był zupełnie niewidoczny w ciemności i kiedy Jason dotarł do niego, potknął się i wyleciałby, gdyby żołnierz nie odciągnął go do tyłu. Szybko, w milczeniu założyli mu linę pod ramiona i opuścili przez krawędź. Jason klął pod swym kneblem, zderzając się co chwila z nierówną ścianą budynku. Zetknięcie z zimną wodą było wstrząsem. Ta strona wieży Perssonoj opadała do kanału i Jason wisiał, zanurzony do pasa, aż do chwili, gdy z mroku nocy wyłonił się ledwo widoczny kształt łodzi. Brutalnie wyciągnięto go z wody i ciśnięto na dno, a w kilka chwil później łódź zakołysała się znowu. To porywacze spuścili się po linie i zeskoczyli tuż obok niego. Wiosła pisnęły w dulkach i popłynęli. Żadnego alarmu nie było.
Ludzie w łódce nie zwracali na niego uwagi. W gruncie rzeczy używali go zamiast podnóżka, dopóki nie udało mu się odczołgać na bok. Z pozycji leżącej, w jakiej się znalazł, trudno było cokolwiek zobaczyć aż do chwili, gdy ukazało się więcej świateł i przepłynęli przez wielką bramę morską, identyczną z tą, jaką widział w fortecy Perssonoj. Nie musiał się zbyt długo zastanawiać, by uświadomić sobie, że został ukradziony przez jakąś rywalizującą organizację.
Łódź się zatrzymała, wyrzucono go na nabrzeże, a potem powleczono przez wilgotne, kamienne korytarze. Wreszcie stanął przed wysokim, wykonanym z przerdzewiałego żelaza portalem. Benn't gdzieś zniknął, zapewne po otrzymaniu swoich trzydziestu srebrników, a strażnicy milczeli. Rozwiązali go, wyjęli knebel z ust, wepchnęli za żelazne drzwi i zatrzasnęli je z hukiem za jego plecami. Pozostał sam, twarzą w twarz z mrożącym krew w żyłach koszmarem tej komnaty.
Na podwyższeniu siedziało siedem postaci. Odziane były w obszerne płaszcze zarzucone na pancerze, na twarzach miały przerażające maski. Każda z pos.taci opierała się na metrowej długości mieczu. Wokół nich płonęły i kopciły lampy o dziwacznych kształtach, a powietrze było przesycone ciężkim smrodem siarkowodoru.
Jason zimno się roześmiał i rozejrzał, poszukując krzesła. Nie znalazł go, więc zdjął z najbliższego stołu potrzaskującą lampę w kształcie węża z ogniem wydobywającym się z paszczy, postawił ją na podłodze i rozsiadł się na stole. Pogardliwie popatrzył na siedzących przed nim.
— Wstań śmiertelniku! — rzekła środkowa postać. — Siadanie w obliczu Mastreguloj karane jest śmiercią!
— Będę siedział — odparł Jason, moszcząc się wygodnie. — Przecież nie porywaliście mnie po to, by mnie zabić i im szybciej uzmysłowicie sobie, że te komiczne przebrania nie robią na mnie najmniejszego wrażenia, tym szybciej zdołamy dobić interesu.
— Milcz! Śmierć stoi przy twoim boku!
— Ekskremento! — skrzywił się Jason. — Wasze maski i groźby nie są wcale lepsze od tych, którymi posługują się ci poganiacze niewolników na pustyni. Trzymajmy się faktów. Zbieraliście o mnie plotki i zainteresowaliście się moją osobą. Słyszeliście o ulepszonym caro, a szpiedzy opowiedzieli wam o elektrycznym młynku modlitewnym w świątyni. Może dotarło do was jeszcze coś. Wywarło to na was dobre wrażenie i chcielibyście zdobyć mnie na własność. W związku z tym wykonaliście niezawodny appsalański trik, przekazując drobną sumkę w pewne ręce. No i jestem.
— Czy wiesz, z kim mówisz? — zamaskowana postać siedząca po prawej stronie zapytała wysokim, trzęsącym się głosem. Jason uważnie przyjrzał się mówiącemu.
— Mastreguloj? Słyszałem o was. Uważa się was w tym mieście za magów i czarnoksiężników, którzy posiadają ogień płonący w wodzie, dym palący płuca, wodę palącą ciało i temu podobne rzeczy. Przypuszczam, że stanowicie miejscowy odpowiednik chemików i choć nie ma was zbyt wielu, jesteście wystarczająco wredni, by wszystkie pozostałe plemiona się was bały.
— Czy wiesz, co się w tym znajduje? — zapytał jeden z mężczyzn, pokazując szklaną kulę z żółtawym płynem. — Nie wiem i nic mnie to nie obchodzi.
— Znajduje się tu magiczna woda płonąca, która spali cię na węgiel, gdy tylko cię dotknie…
— Dajże spokój! Nie ma w tej kuli nic szczególnego, tylko jakiś zwykły kwas, pewnie siarkowy, wszystkie inne kwasy bowiem produkuje się na jego bazie. No a poza tym, ten smród zgniłych jaj w kommacie.
Jego przypuszczenie najwyraźniej było wyjątkowo celne. Siedem postaci poruszyło się i zaczęło szeptać między sobą. W tym samym czasie Jason, korzystając, że ich uwaga była zaprzątnięta czym innym, wstał i zbliżył się powoli do podwyższenia. Miał już dość tych naukowych kwizów i ciągłego porywania go, wiązania, nagabywania i chodzenia po nim. Wszyscy w Appsali czuli lęk przed Mastreguloj i starali się ich unikać, ale nie byli oni wystarczająco wielkim klanem, by mogli mu dopomóc w realizacji jego zamierzeń. Miał wiele poważnych powodów, by popierać Persso-noj i nie chciał tego zmieniać.
Wśród błahostek, które zaśmiecały zakamarki jego umysłu, było również pewne stwierdzenie dotyczące słynnych ucieczek. Zapamiętał je, wiązało się bowiem ono z jego zawodowymi zainteresowaniami. W końcu, w wielu przypadkach jego cele i cele policji diametralnie się różniły. Wniosek, jaki wyciągnął z owych studiów na temat ucieczek był jeden — najlepszą sposobność do ucieczki ma się tuż po schwytaniu. Czyli teraz.
Mastreguloj popełnili błąd, spotykając się z nim sam na sam. Byli też starymi ludźmi. Ich głosy, sposób działania, pozwalały mu wyciągnąć wniosek, że na podwyższeniu nie ma ani jednego młodego człowieka i że mężczyzna siedzący po prawej stronie jest w bardzo podeszłym wieku. Zdradził to jego głos, a kiedy Jason zbliżył się, mógł dostrzec starczą drżączkę, która wprawiała w wibrację trzymany miecz.
— Kto zdradził tajemnicę i świętą nazwę sulfurika acido? — zagrzmiała środkowa postać. — Odpowiadaj, szpiegu, inaczej każemy wyrwać ci język i napełnimy ogniem wnętrzności…
— Nie czyńcie tego… — Jason padł na kolana, składając ręce jak do modlitwy. — Wszystko tylko nie to! Powiem! — Podczołgał się na kolanach do samego podwyższenia, świadomie zbaczając w prawo. — Wyznam prawdę, nie mogę jej dłużej ukrywać. Oto człowiek, który przekazał mi święte tajemnice. — Wskazał staruszka siedzącego po prawej stronie i dzięki temu jego ręka zbliżyła się do rękojeści miecza.
Jason poderwał się, wyrwał miecz ze słabej dłoni i popchnął starca na siedzącego obok sąsiada. Obaj mężczyźni upadli z imponującym łomotem.
— Śmierć niewiernym! — wrzasnął i zerwał czarną zasłonę pokrytą wzorem składającym się z czaszek i demonów. Zarzucił ją na dwu siedzących najbliżej Mastreguloj, którzy właśnie usiłowali zerwać się z krzeseł i w tej samej chwili, zobaczył niewielkie drzwi, ukryte dotąd za draperią. Otworzył je, wyskoczył na oświetlony lampami korytarz i omal się nie zderzył z dwoma stojącymi tam wartownikami. Zaskoczenie sprawiło, że przewaga była po jego stronie. Pierwszy strażnik upadł, gdy Jason stuknął go płazem miecza w głowe>, drugi zaś wypuścił broń, gdy sztychem przebił mu ramię. Taraz przydawał mu się Pyrrusański trening. Umiał poruszać się szybciej i szybciej zabijać niż każdy Appsalańczyk. Udowodnił to, biegnąc w stronę wyjścia. Gdy tylko skręcił za węgieł, nieomal zderzył się z Benn'tem.
Dzięki ci za to, że mnie tu sprowadziłeś… Zupełnie jakbym nie miał innych zmartwień — rzekł Jason parując cios Benn'ta. — I choć to, że jesteś płatnym zdrajcą, stanowi normę dla Appsali, zamordowanie własnego żołnierza było czynem karyp>dnym. — Jego miecz zatoczył łuk i podciął Benn'tow»§»rdło, nieomal odrąbując mu głowę. Miecz był ciężki i trudno było zrobić nim zamach, ale gdy się go raz puściło w ruch, przecinał wszystko. Jason z entuzjazmem rzucił się do ataku na straż w przednim holu.
Jego jedyną przewagą był element zaskoczenia i dlatego poruszał się najszybciej jak potrafił. Gdy się zjednoczą, zdołają go pojmać i zabić, ale była już późna noc i zmęczeni wartownicy nie spodziewali się tak wściekłego ataku od tyłu. Jeden padł, drugi uciekł zataczając się, z krwią tryskającą z głębokiej rany w ramieniu. Jason zaczął mocować się z belką ryglującą wejście. Kątem oka dostrzegł, że z sali obrad wyłonił się jeden z zamaskowanych Mastreguloj.
— Giń! — wrzasnął mężczyzna i cisnął szklaną kulą prosto w głowę Jasona.
— Dzięki — odparł Jason, chwytając kulę w powietrzu. Wsunął ją za pazuchę i otworzył drzwi.
Pościg zdołano zorganizować dopiero, gdy zbiegł po śliskich stopniach i wskakiwał do najbliższej łodzi. Była zbyt duża, by mógł nią swobodnie kierować, ale odciął cumę i odepchnął się wiosłem w kształcie liścia. Leniwy prąd w kanale zaczai go nieść, a on tymczasem wkładał wiosła w dulki. Wreszcie naparł na nie z całych sił. Na schodach pojawiły się postacie, rozległy się krzyki i rozbłysły pochodnie, ale w tej chwili szkwał niosący deszcz ze śniegiem zasłonił prześladowców. Jason wiosłował w ciemności, uśmiechając się do siebie.