Rozdział 11

Z otaczających wzgórz Appsala wyglądała jak płonące miasto zalewane przez morze. Dopiero gdy podeszli bliżej, mogli się przekonać, że dym wydobywa się z niezliczonych kominów, dużych i małych, sterczących ze wszystkich budynków, miasto zaś zaczyna się na brzegu i jest położone na licznych wyspach rozsypanych na płytkiej lagunie. Do nabrzeża, znajdującego się na mierzei oddzielającej lagunę od morza, zacumowane były duże statki morskie, natomiast bliżej lądu stałego, po kanałach kursowały mniejsze jednostki. Jason rozglądał się z niepokojem, próbując odnaleźć kosmoport lub ślady kontaktów międzyplanetarnych, ale bez skutku. Kiedy droga zaczęła przebiegać po zboczu, pagórki przesłoniły widok. Do brzegu zbliżali się w pewnej odległości od miasta.

Do cypla kamiennego nabrzeża był przycumowany pokaźny żaglowiec, oczekujący najwyraźniej na nich. Jeńcom związano ręce i nogi, po czym wrzucono ich do ładowni. Jason wiercił się i kręcił tak długo, aż wreszcie zdołał przytknąć oko do szpary między dwiema źle dopasowanymi deskami. Zaczął opisywać i komentować to, co widział podczas tej krótkiej podróży.

Pozornie czynił to, by poinformować swych towarzyszy, ale na dobrą sprawę, bardziej chodziło mu o własne samopoczucie, słysząc bowiem swój głos czuł się zawsze raźniej.

— Nasza podróż zbliża się do końca i przed nami ukazuje się romantyczne i starodawne miasto Appsala słynne ze swych obrzydliwych obyczajów, tubylców o morderczych skłonnościach i archaicznych instalacji sanitarnych. Dzięki nim wody kanału, po którym żeglujemy, przypominają raczej gigantyczną kloakę. Po obu stronach widać wyspy. Mniejsze pokryte są ruderami, przy których nora najnędzniejszego nawet zwierzęcia żyjącego na Ziemi wydaje się być pałacem. Natomiast większe wyspy przypominają raczej fortece — każda z nich jest otoczona murem i zaopatrzona w baszty oraz barbakan. Trudno przypuszczać, by w mieście o takich rozmiarach było aż tyle fortów, dlatego też sądzę, że każda z wysp jest umocnioną i strzeżoną siedzibą jednego plemienia, szczepu czy jednej grupy, o których mówił nasz przyjaciel Judasz. Spójrzcie na te pomniki krańcowej pychy i baczcie na me słowa — oto ostateczny produkt systemu, który opiera się na posiadaczach niewolników takich jak były Ch'aka oraz na plemionach krenożerców, prowadzi przez rodzinne hierarchie takie jak d'zertanoj i swój zenit nieprawości osiąga tu, za tymi potężnymi murami. Oto absolutna władza, która rządzi w sposób absolutny — każdy człowiek musi walczyć o swoje, jedyna droga do góry prowadzi pa ciałach innych, wszystkie zaś odkrycia i wynalazki uznane są za prywatne i osobiste sekrety, ukryte i używane tylko dla własnej korzyści. Nigdy nie widziałem ludzkiej chciwości i egoizmu posuniętego aż do takiego stopnia i podziwiam Homo Sapiens za to, że nie zważając na trudności, podążył do tego szczytnego celu.

Statek zwolnił raptownie i Jason spadł ze swej wąziutkiej grzędy do śmierdzącej zęzy. — Upadek człowieka — mruczał, wyczołgując się na wierzch.

Burty otarły się o kamienne płyty i po wielu okrzykach, klątwach i rozkazach, statek się zatrzymał. Odsunięto nad ich głowami pokrywę luku i trójka jeńców została wywleczona na pokład. Statek był zacumowany w niewielkim basenie otoczonym budynkami i wysokimi murami. Za nimi zamykała się właśnie potężna brama morska, przez którą przed chwilą wpłynęli. Nie spostrzegli nic więcej, gdyż popchnięto ich w stronę wejścia i popędzono korytarzami. Wędrówka zakończyła się w wielkiej, centralnej komnacie. Była zupełnie nieumeblowana, wyjątek stanowiło widoczne w końcu sali podwyższenie, na którym stał wielki, zardzewiały, żelazny tron. Zasiadający na tronie jegomość, niewątpliwie Hertug Persson we własnej osobie, miał bujną brodę i włosy do ramion, nos miał kartoflowaty i czerwony, oczy zaś niebieskie ł wodniste. Nadgryzł kreno nabite delikatnie na dwuzę-bny, żelazny widelec.

— Powiedzcie mi — wrzasnął nagle — dlaczego nie powinienem was natychmiast zabić?

— Jesteśmy twymi niewolnikami, Hertugu, jesteśmy twymi niewolnikami — krzyknęli chórem wszyscy obecni w komnacie, machając jednocześnie dłońmi w powietrzu. Jason opuścił pierwsze wejście, ale zdążył na drugie. Tylko Mikah nie przyłączył się do powszechnych okrzyków i machania rękami, kiedy zaś owa przysięga wierności została zakończona, w ciszy, która zapadła, rozległ się jego głos: — Nie jestem niczyim niewolnikiem!

Łuk trzymany przez dowódcę żołnierzy zatoczył półkole, trafiając w czubek głowy Mikaha. Samon, ogłuszony, runął na podłogę.

— Masz nowego niewolnika, o Hertugu! — oznajmił dowódca.

— To on, o Potężny. Umie robić caroj i sporządzić miksturę, która płonie i porusza je. Wiem o tym, bo widziałem, jak to robił. Umie także robić ogniste kule, którymi spalił d'zertanoj, ja. także wiele innych rzeczy. Przyprowadziłem ci go, by został twym niewolnikiem i robił caroj dla Perssonoj. Oto kawałki car o, którym podróżowaliśmy, to co pozostało po tym, jak zniszczył je ogień. — Snarbi wysypał narzędzia i popalone szczątki na podłogę. Hertug skrzywił się, patrząc na nie.

— Cóż to za dowód? — zapytał i zwrócił się do Jasona: — To nic nie znaczy. Jak udowodnisz, niewolniku, że możesz zrobić to, o czym on mówił?

Jason przez chwilę walczył z pokusą zaprzeczenia wszystkiemu. Byłaby to cudowna zemsta na Snarbim, który niechybnie skończyłby marnie za to, że ośmielił się robić wiele hałasu o nic, ale porzucił tę myśl natychmiast, gdy się pojawiła. W pewnym stopniu kierowały nim humanitarne pobudki, cóż bowiem Snarbi mógł poradzić na to, że był nieodrodnym synem swego społeczeństwa, ale przede wszystkim Jason nie miał ochoty, aby poddano go torturom. Nic nie wiedział o tutejszych metodach wymuszania zeznań i wcale nie miał ochoty się z nimi zapoznać.

— Dowiodę tego z łatwością, o Hertugu wszystkich Perssonoj, wiem bowiem wszystko o wszystkim. Mogę zbudować machiny, które chodzą, które mówią, które biegają, fruwają, pływają, szczekają jak pies i tarzają się na grzbiecie.

— Czy zbudujesz caroj dla mnie?

— To da się zrobić, jeśli macie odpowiednie narzędzia, których mógłbym użyć. Muszę jednak najpierw się dowiedzieć, w czym specjalizuje się twój klan, jeżeli wiesz, co mam na myśli. Na przykład Trozelligoj robią silniki, a d'zertanoj wydobywają ropę naftową. A co robią twoi ludzie?

— Nie wygląda mi na to, byś wiedział tak wiele, jak się chwalisz, skoro nie znasz chwały Perssonoj!

— Przybyłem z dalekiego kraju, a jak się orientujesz, wieści w tych stronach wędrują wolno.

— Ale nie wśród Perssonoj — rzekł Hertug pogardliwie i rąbnął pięścią w pierś. — Możemy mówić na odległość całego kraju i zawsze wiemy, gdzie są nasi nieprzyjaciele. Możemy naszą magią sprawić, że szklana kula zacznie świecić albo że nieprzyjaciołom miecz wyrwie się z ręki, a w serca ich wstąpi strach.

— Wygląda na to, że macie monopol na elektryczność i jest to zupełnie dobra wiadomość. Jeżeli macie ciężki sprzęt kuźniczy…

— Stój! — przerwał mu Hertug. — Precz. Wszyscy precz, oprócz sciuloj. Nie, ten nowy niewolnik zostaje — wrzasnął, gdy żołnierze schwycili Jasona.

Wszyscy wyszli, pozostała tylko grupka niemłodych ludzi. Każdy z nich miał na piersi mosiężną odznakę przypominającą słońce. Byli to niewątpliwie adepci tajemnych nauk elektrycznych. Wszyscy ściskali rękojeści swych sztyletów i mruczeli z wściekłością.

— Użyłeś świętego słowa — odezwał się ponownie Hertug. — Kto ci je zdradził? Powiedz, bo zginiesz.

— Czyż ci nie mówiłem, że wiem wszystko. Mogę zbudować caroj i jeżeli będę miał nieco czasu, będę mógł ulepszyć twoją aparaturę elektryczną, o ile jest ona na takim samym poziomie jak wszystko na tej planecie.

— Czy wiesz, co znajduje się za tym wejściem?

— zapytał Hertug, wskazując zamknięte, zabezpieczone sztabami i strzeżone drzwi w drugim końcu sali. — Nie mogłeś nigdy widzieć tego, co się tam znajduje, ale jeżeli powiesz mi co jest za nimi, uwierzę, że jesteś istotnie tak wielkim czarnoksiężnikiem, jak twierdzisz.

— Mam dziwne uczucie, że już kiedyś to słyszałem — westchnął Jason. — W porządku. No to jedziemy. Ty i twoi ludzie wytwarzacie elektryczność. Może robicie to dzięki znajomości chemii, choć wątpię czy zdołalibyście w ten sposób uzyskać wystarczająco dużą moc. A więc musicie mieć jakiś generator. To na pewno wielki magnes, kawał specjalnego żelaza mogącego przyciągać inne żelazo, wokół którego obracacie szybko drut i otrzymujecie elektryczność. Po miedzianym drucie doprowadzacie ją do waszych urządzeń — a nie sądzę, byście mieli ich bardzo dużo. Powiedziałeś, że możecie mówić na odległość. Założę się, że wcale nie mówicie, ale posyłacie takie małe stuknięcia. Mam rację, prawda? — Szuranie stóp i narastający szmer głosów uczonych mężów przekonały go, że trafił.

— Mam pewien pomysł. Sądzę, że wynajdę dla was telefon. Co byście powiedzieli, by zamiast używać tego przestarzałego stuk-puk, naprawdę mówić? Będziecie mówić do jednego dzyngsu, a z drugiej strony drutu będzie słychać wasz głos.

Świńskie oczy Hertuga rozbłysły chciwie. — Powiadają, że dawnymi czasy tak właśnie robiono. My też próbowaliśmy i nie udało się. Czy możesz zrobić coś takiego?

— Mogę, o ile wpierw dojdziemy do porozumienia. Zanim jednak będę mógł ci cokolwiek obiecać, najpierw muszę zobaczyć twoje urządzenia.

Słowa Jasona wywołały pomruk wśród uczonych, zazdrosnych o swe tajemnice. W końcu chciwość zwyciężyła i przed Jasonem eskortowanym przez dwóch sciuloj z obnażonymi sztyletami otworzyły się drzwi prowadzące do świętości nad świętościami. Hertug szedł przodem, za nim Jason ze swymi leciwymi strażnikami, ich śladem dreptała cała reszta. Każdy sciuloj, wkraczając do sanktuarium, skłonił się i wymamrotał modlitwę, podczas gdy Jason z trudem mógł powstrzymać się przed wybuchnięciem pogardliwym śmiechem. Przechodzący przez dalszą ścianę wał, niewątpliwie poruszany siłą mięśni niewolników, napędzał rozklekotaną kolekcję pasów transmisyjnych i kół, które ostatecznie wprawiały w ruch niezgrabną i paskudną machinę. Zgrzytała, skrzypiała, trzęsąc całym pomieszczeniem. Początkowo Jason był zaskoczony jej wyglądem, kiedy jednak przyjrzał się bliżej i zbadał jej konstrukcję, wszystko stało się jasne.

— Czego innego mogłem się spodziewać? — mruknął pod nosem. — Jeżeli są dwa sposoby zrobienia czegoś, można być pewnym, że wybiorą gorszy.

Ostatnie koło napędowe było przymocowane do drewnianego wału, który obracał się z imponującą prędkością, z wyjątkiem momentów, kiedy jeden z pasów transmisyjnych zeskakiwał z koła, a zdarzało się to z męczącą regularnością. Stało się tak również w tej chwili. Wał natychmiast wyraźnie zwolnił obroty i Jason zobaczył, że metalowe pierścienie naszpikowane kawałkami żelaza w kształcie litery U były przymocowane na całej długości waha. Jego połowa była ukryta w zawieszonej na nim klatce ze zwiniętych w pierścienie drutów. Całość wyglądała jak ilustracja z “Pierwszych Kroków Elektryka” wydanej w epoce kamiennej.

— Czy twoja dusza nie zamiera z podziwu na widok tych cudów? — zapytał Hertug widząc zbaraniałą minę Jasona.

— Oczywiście, że zamiera — odparł Jason. — Ale z przerażenia na widok tej poronionej kolekcji poronionych pomysłów.

— Bluźnierca! — wrzasnął Hertug. — Zabić go!

— Chwileczkę! — powiedział Jason przytrzymując uzbrojone w sztylety dłonie dwóch stojących obok niego sciuloj i zasłaniając się nimi przed pozostałymi mędrcami. — Źle mnie zrozumiałeś. Ten wasz wielki generator jest siódmym cudem świata — choć największym cudem jest to, że w ogóle jest w stanie wytworzyć elektryczność. Cudowny wynalazek, o wiele lat wyprzedza swą epokę. Mimo wszystko jednak, mógłbym zaproponować kilka drobnych ulepszeń, dzięki którym można będzie otrzymać więcej elektryczności mniejszym nakładem sił. Sądzę, że wiesz, iż prąd elektryczny powstaje w drucie, gdy pole magnetyczne przesuwa się w poprzek niego?

— Nie mam zamiaru dyskutować o problemach teologicznych z niewiernym — odparł Hertug.

— Nazywaj to jak chcesz — teologią albo nauką, ale odpowiedź będzie zawsze taka sama. — Jason naprężył nieco swe wytrenowane na Pyrrusie mięśnie i obaj staruszkowie wrzasnęli z bólu i upuścili sztylety na podłogę. Pozostali sciuloj nie zdradzali ochoty do ataku. — Czy jednak kiedykolwiek pomyślałeś choć przez chwilę, że równie łatwo możesz otrzymać prąd przesuwając drut przez pole magnetyczne, a nie na odwrót? Otrzymasz ten sam prąd, a pracy będzie dziesięć razy mniej.

— Zawsze robiliśmy to w ten sposób, a co wystarczało naszym przodkom…

— Wiem, wiem, możesz nie kończyć. Mam wrażenie, że już to u was słyszałem. — Uzbrojeni sciuloj znowu zaczęli się przybliżać ze sztyletami w dłoniach. — Słuchaj, Hertug, czy chcesz, żeby mnie zabili, czy nie? Powiedz swoim chłopakom.

— Nie zabijajcie go — odparł Hertug po chwili namysłu. — To, co mówi, może być prawdą. Może będzie w stanie pomóc nam obsługiwać nasze święte maszyny.

Gdy niebezpieczeństwo oddaliło się na chwilę, Jason obejrzał wielki, niezgrabny aparat, który zajmował całą ścianę pomieszczenia, ale tym razem starał się zapanować nad ogarniającym go przerażeniem. — Przypuszczam, że to cudo jest waszym świętym telegrafem?

— To właśnie on — rzekł z szacunkiem Hertug. Jason wzdrygnął się.

Od sufitu prowadziły miedziane druty połączone z niezgrabnie nawiniętym elektromagnesem umieszczonym blisko płaskiego, żelaznego ramienia wahadła. Prąd, przebiegając przez elektromagnes, przyciągał ramię, a gdy wyłączono go, obciążone wahadło wracało do poprzedniej pozycji. Do zakończenia wahadła był przymocowany ostry, metalowy rylec, którego czubek był zagłębiony w wosku, pokrywającym długą, miedzianą taśmę. Taśma z kolei poruszała się w rowkach, pod kątem prostym do ruchu wahadła, przesuwana przez system trybów napędzany obciążnikiem.

W czasie kiedy Jason badał aparaturę, grzechoczą-cy mechanizm zbudził się do życia. Elektromagnes zabrzęczał, wahadło drgnęło, rylec wyżłobił bruzdę w wosku, tryby zapiszczały, a sznur przymocowany do dziury w końcu taśmy zaczął przesuwać ją do przodu. Czujni sciuloj stali w pogotowiu, by podsunąć następną, pokrytą woskiem taśmę, kiedy pierwsza się skończy.

Zapisane taśmy przygotowywano do odczytania polewając je czerwonym atramentem, który spływał z nawoskowanej powierzchni, zatrzymując się jednak w wyżłobionych bruzdach. Ukazała się nierówna, czerwona linia biegnąca przez całą długość taśmy, a w miejscach, gdzie wahadło zostało odchylone, widniały znaczki przypominające literę V. Woskowane pasma przeniesiono na długi stół, gdzie zaszyfro-waną informację przepisano na tabliczki. Rozważywszy wszystko, Jason doszedł do oczywistego wniosku, że była to powolna, niezgrabna i nieudolna metoda przekazywania informacji i zatarł ręce.

— O, Hertugu wszystkich Perssonoj! — zaintonował. — Spojrzałem na te święte cuda i zaiste, zostałem porażony. Próba udoskonalenia tego dzieła bogów przekracza siły zwykłego śmiertelnika, przynajmniej w chwili obecnej, lecz jest w mej mocy przekazać ci pewne inne sekrety elektryczności, którymi bogowie podzielili się ze mną.

— Na przykład jakie? — zapytał Hertug, mrużąc oczy.

— Takie jak… chwileczkę, jak to będzie w esperanto… takie jak akumulatora. Czy słyszałeś o nim?

— Słowo to wspomniane jest w jednej ze starych, świętych ksiąg, ale to jedyna rzecz jaką wiemy. — Teraz Hertug oblizał nerwowo wargi.

— A więc bądźcie gotowi dopisać do niej nowy rozdział, mam bowiem zamiar zupełnie gratis ofiarować ci butelkę lejdejską wraz z instrukcją jak sporządzić następne. Jest to sposób, by napełnić butelkę elektrycznością tak, jakby to była woda. A potem przejdziemy do bardziej wymyślnych baterii.

— Jeżeli uda ci się to zrobić, zostaniesz odpowiednio wynagrodzony. Jeżeli nie, zostaniesz…

— Tylko bez pogróżek, Hertugu, ten etap mamy już za sobą. I bez nagród. Powiedziałem ci, że jest to bezpłatna próbka, bez żadnych warunków wstępnych. No, może tylko kilka drobnych udogodnień dla mnie, żeby mi się lepiej pracowało — zdjęcie kajdan, krenoj, woda i temu podobne. A potem, kiedy spodoba ci się to, co zrobiłem i będziesz chciał jeszcze, zawrzemy umowę. Zgoda?

— Rozważę twoją prośbę — odparł Hertug.

— Wystarczy po prostu tak lub nie. Co możesz stracić w takim układzie?

— Twoi towarzysze zostaną zakładnikami i będą zabici natychmiast, gdy złamiesz umowę.

— Doskonały pomysł. A gdybyś chciał zatrudnić tego, który nazywa się Mikah — na przykład jakieś ciężkie roboty — to nie mam nic przeciwko temu. Będę potrzebował pewnych specjalnych materiałów, których tu nie widzę. Chodzi mi przede wszystkim o słój z szerokim otworem i dużo cyny.

— Cyny? Nie wiem co to takiego.

— Dobrze wiesz. To biały metal, który mieszasz z miedzią, by otrzymać brąz.

— Stano. Mamy tego dużo.

— Każ wiec przynieść i zabiorę się do roboty.

Teoretycznie, wyprodukowanie butelki lejdejskiej jest sprawą prostą, pod warunkiem jednak, że wszystkie materiały są pod ręką. Uzyskanie właściwych produktów było najważniejszym problemem Jasona. Perssonoj nie zajmowali się wytwarzaniem szkła, ale wszystko, co było im potrzebne, kupowali od klanu Yitristoj, który robił je w swych tajnych hutach. Produkowali oni kilka rodzajów standardowych butelek, guziki, szklanki, nierówne szkło okienne i z pół tuzina innych wzorów. Żadnej z butelek nie można było przystosować do zaplanowanego celu i Yitristoj oburzyli się na Jasona, gdy zasugerował, by według jego wskazówek wykonali inną butlę. Propozycja zapłaty brzęczącą monetą zdołała częściowo ich uspokoić i po obejrzeniu modeli wykonanych w glinie przez Jasona, z oporami zgodzili się sporządzić podobną butlę za oszałamiającą kwotę. Hertug straszliwie narzekał, ale ostatecznie wypłacił wymaganą sumę przedziurawionych, złotych monet zawieszonych na drucie.

— Jeżeli twój akumulatora zawiedzie — oznajmił Jasonowi — twoja śmierć będzie straszna.

— Zaufaj mi, wszystko będzie dobrze — zapewnił go Jason i ponownie zabrał się do poganiania prośbą i groźbą robotników, którzy z wielkimi bólami starali się rozklepać cynową blachę na cienką folię.

Jason nie widział ani Mikaha, ani Ijale od chwili, kiedy wciągnięto ich do twierdzy Perssonoj, ale wcale się o nich nie martwił. Ijale była dobrze przystosowana do niewolniczego życia i na pewno nie narobi sobie jakichś kłopotów, w czasie gdy on będzie sprzedawał Hertugowi swą wiedzę o cudach elektryczności. Z drugiej strony Mikah nie przywykł do bycia niewolnikiem i Jason cieszył się nadzieją, że dzięki temu Samon zarobi jakąś karę cielesną. Po ostatnim fiasku, utracił resztki wyrozumiałości dla tego faceta.

— Butla przybyła — oznajmił Hertug. Stał w otoczeniu pomrukujących podejrzliwie sciuloj, podczas gdy ze szklanego słoja zdejmowano opakowanie.

— Nieźle — uznał Jason trzymając naczynie pod światło, by sprawdzić grubość ścianek. — Z tym tylko wyjątkiem, że ma objętość dwudziestu litrów, prawie czterokrotnie więcej od modelu, który im wysłałem.

— Za dużą cenę, duży słój — powiedział Hertug. — To sprawiedliwe. Dlaczego narzekasz? Obawiasz się niepowodzenia?

— Nie obawiam się niczego. Po prostu zbudowanie modelu tych rozmiarów jest o wiele bardziej kłopotliwe. To również może być niebezpieczne, te butelki lejdejskie można solidnie naładować.

Jason, nie zwracając uwagi na gapiów, pokrył od góry dwie trzecie wewnętrznej i zewnętrznej powierzchni słoja swą nierówną folią cynową. Potem przygotował korek z gumi, gumopodobnego materiału o dobrych właściwościach izolacyjnych i przewiercił go na wylot. Perssonoj przyglądali się zdziwieni, jak przez wywiercony otwór przepchnął metalowy pręt. Do dłuższego końca przymocował później krótki, żelazny łańcuch, a do krótszego — żelazną kulę.

— Skończone — oznajmił.

' — Ale… co się z tym robi? — zapytał zaintrygowany Hertug.

— Zaraz pokażę. — Jason wetknął korek w szeroką szyjkę słoja tak, że łańcuch dotknął wewnętrznej wykładziny. Następnie wskazał kulę, sterczącą na szczycie. — To zostanie przymocowane do bieguna ujemnego twojego generatora. Elektryczność przepłynie przez pręt i łańcuch, i zbierze się na wewnętrznej wykładzinie. Generator będzie pracować dopóty, dopóki słój się nie napełni, a potem odłączymy zasilanie. Słój zatrzyma ładunek elektryczny, który później będziemy mogli odzyskać, podłączając się do kuli. Czy to jasne?

— To szaleństwo! — zagdakał jeden ze starszych sciuloj i chcąc odczynić zły urok, wykonał rytualny gest, kreśląc palcem kółko na czole.

— Poczekaj, zaraz zobaczysz — odparł Jason ze spokojem, którego wcale nie odczuwał. Zbudował butelkę lejdejską opierając się na mglistych wspomnieniach ilustracji widzianej kiedyś w młodości w podręczniku i nie miał najmniejszej gwarancji, że eksperyment się powiedzie. Uziemił dodatni biegun generatora, po czym zrobił to samo ze słojem, odprowadzając od zewnętrznej powłoki drut do metalowego kołka wbitego w ziemię przez popękaną podłogę.

— Jazda! — zawołał i cofnął się z rękami założonymi na piersi.

Generator zaczął obracać się z piskiem, ale nie zdarzyło się nic, co można by zobaczyć. Ponieważ nie miał zielonego pojęcia jaka jest moc generatora i jaka jest pojemność butli, na wszelki wypadek pozwolił, by ładowanie trwało dobrych parę minut. Doskonale zdawał sobie sprawę, jak wiele zależy od pomyślnego wyniku pierwszego eksperymentu. W końcu, szmer wśród sciuloj zaczai narastać. Jason podszedł do słoja i końcem suchego kija odłączył go od dopływu energii.

— Zatrzymajcie generator. Wszystko gotowe. Aku-mulatorojest aż po brzegi napełniony świętą elektrycznością.

Wyciągnął przygotowaną poglądową aparaturę kontrolną, czyli kilka prymitywnych żarówek połączonych szeregowo. Ładunek butli lejdejskiej powinien pokonać słaby opór włókna węglowego i rozżarzyć je. Przynajmniej miał taką nadzieję.

— Bluźnierstwo! — zawył ten sam stary sciulo wysuwając się do przodu. — W świętym piśmie czytamy, iż święta moc może przepływać tylko wtedy, gdy połączenie jest zamknięte, a kiedy droga jej przepływu jest przerwana, płynąć nie może. Ale ten cudzoziemiec śmie twierdzić, że świętość zamknięta jest obecnie w słoju, do którego prowadzi tylko jeden drut. Kłamstwo i bluźnierstwo!

— Na twoim miejscu nie robiłbym tego… — powiedział Jason do staruszka, który właśnie pokazywał palcem kulę na butelce lejdejskiej.

— Tu nie ma żadnej mocy, tu nie może być żadnej mocy. — Machnął palcem w odległości jakiegoś cala od kuli i jego głos urwał się raptownie. Gruba, niebieska iskra przeskoczyła między naładowanym metalem i końcem palca. Stary sciulo wrzasnął ochryple i runął na podłogę. Jeden z jego towarzyszy klęknął, by go zbadać i po chwili spojrzał z przerażeniem na słój.

— On nie żyje — wyszeptał.

— Musicie przyznać, że go ostrzegłem — oznajmił Jason i nie tracąc ani chwili przystąpił do ataku. — To on bluźnił! — zawołał i staruszkowie cofnęli się, skułem.

— W słoju znajdowała się święta siła, a on zwątpił! I dlatego święta moc go zabiła! Nie ważcie się wątpić, gdyż w przeciwnym razie spotka was ten sam los! Do naszych obowiązków, jako sciuloj — dodał, awansując się ze stopnia niewolnika — jest okiełznać siły elektryczności na większą chwałę Hertuga. I niechaj będzie to przestrogą.

Popatrzyli na zwłoki i cofnęli się jeszcze bardziej. Widać jego słowa dotarły do ich świadomości.

— Święta moc może zabijać — powiedział Hertug patrząc z uśmiechem na ciało i zacierając ręce. — To zaiste cudowna nowina. Zawsze wiedziałem, że może człowiekiem wstrząsnąć, czy go poparzyć, ale nie orientowałem się, że jest aż tak potężna. Nasi wrogowie zostaną obróceni w proch.

Niewątpliwie — powiedział Jason i kując żelazo póki gorące, wyciągnął przygotowane zawczasu szkice. — Popatrz na te inne cuda. Elektryczny silnik, który może podnosić lub przesuwać rzeczy, światło zwane łukiem węglowym, które może przebić noc, sposób pokrywania przedmiotów cienką warstwą metalu i wiele, wiele innych. Możesz mieć je wszystkie, o Hertugu. »

— Natychmiast zabierz się do budowy!

— Oczywiście, natychmiast, gdy uzgodnimy warunki mojego kontraktu.

— Nie podoba mi się to słowo.

— Kiedy poznasz szczegóły, będzie ci się jeszcze mniej podobać, ale na pewno będzie warto. — Pochylił się i szepnął Hertugowi do ucha: — Czy chciałbyś mieć machinę, która może zdruzgotać mury fortec twoich nieprzyjaciół, dzięki czemu zdołasz ich pokonać i posiąść ich tajemnice?

— Niech wszyscy opuszczą komnatę — rozkazał Hertug, a kiedy zostali sami, zwrócił swe sprytne, zaczerwienione oczka w stronę Jasona.

— Co to takiego, ten kontrakt, o którym wspomniałeś?

— Wolność dla mnie, stanowisko twojego osobistego doradcy, niewolnicy, kosztowności, dziewczęta, dobre jedzenie — to, co zwykle towarzyszy pracy. W zamian za to zbuduję dla ciebie wszystkie urządzenia, o których wspomniałem i wiele, wiele innych. Nie ma takiej rzeczy, której nie zdołałbym zrobić! I wszystko będzie twoje…

— Zniszczę ich wszystkich… Będę władać Appsalą!

— To właśnie miałem na myśli. I im lepiej będzie się wiodło tobie, tym lepiej się będzie wiodło mnie. Nie chcę nic poza wygodnym życiem i możliwością pracy nad moimi wynalazkami, jestem bowiem człowiekiem o niewielkich ambicjach. Będę szczęśliwy dłubiąc w moim laboratorium… podczas gdy ty będziesz władał światem.

— Wiele żądasz…

— Ale również wiele ci ofiarowuję. Wiesz, co ci powiem? Zastanów się dzień lub dwa, a ja tymczasem przedstawię ci jeszcze jeden wynalazek.

Jason pamiętał iskrę, która zabiła starca i dawało mu to nową nadzieję. Może będzie to sposób wydostania się z tej planety.

Загрузка...