7. Rakieta V

Obcy statek kosmiczny * Próbny lot * Narada astronautów.


W kilka godzin po rozpoczęciu budowy wydarzyło się coś niesamowitego. — Prace nad niemal ukończoną radiolatarnią ostrzegawczą i na wpół gotowym lejem drugiej pułapki antycząstek na asteroidzie Adonis musiały zostać przerwane.

W centralnej sterowni objął służbę Norbert Franken. Tylko część załogi przebywała w statku kosmicznym, pozostali byli zatrudnieni na asteroidzie przy pracach transportowych i montażowych lub badaniach naukowych.

W centralnej sterowni siedziała wraz z Frankenem Sagitta. Wiedziała, że Oulu jest na asteroidzie, i obserwowała teraz na wielkim ekranie wydarzenia na płacił budowy. Poprzednio Sagitta wyprawiała się wraz z Oulu na planetoidę, byli razem zatrudnieni przy pracach budowlanych.

Ale dziś, przed paru godzinami, wydarzył się jednemu z monterów nieszczęśliwy wypadek. Jego przyrząd do oddychania został uszkodzony i monter zatruł się tlenem. Obowiązkiem Sagitty było więc pozostać na pokładzie i zaopiekować się pacjentem. Gdy zatrucie minęło i stan montera się poprawił, Sagitta poszła do centralnej sterowni, by obserwować przez chwilę wydarzenia na planetoidzie. Próbowała rozpoznać Oulu. Było to jednak trudne, w ubiorach kosmicznych wszyscy wyglądali jednakowo.

Lej pułapki wznosił się już na Adonisie do połowy wysokości. W tej chwili wyładowywano rakietę rozpoznawczą, która dostarczyła urządzenia tranzystorowe dla nowej radiolatarni. Poza tym monterzy byli zatrudnieni przy wznoszeniu trzydziestometrowego masztu, składającego się z poszczególnych krat, utrzymujących lej. Na małym płasko wzgórzu, o osiemset metrów dalej, Mirsanow i kilku innych naukowców zajętych było pomiarami promieniowania kosmicznego.

Wskutek rotacji planetoidy obraz tego skrzętnego trudu niknął co dwadzieścia minut. A tam, na asteroidzie, w nocy i o zmierzchu reflektory nieprzerwanie rzucały jasne światło na teren budowy. Każdego, kto przekraczał krąg światła, połykała ciemność, gdyż brakło atmosfery, która by rozpraszała światło.

Po dwudziestu minutach teren budowy ukazał się znów po stronie zmierzchu asteroidu. Ze statku można było zaobserwować niekształtne, opatulone w kosmiczne skafandry skaczące figurki astronautów.

Nagle ostro zadźwięczał dzwonek alarmowy radaru.

Marszcząc czoło Norbert Franken odwrócił wzrok od wielkiego ekranu. Na ekranie radarowym pulpitu radiowego ukazała się biała plama. Wysuwała się zza asteroidu.

Pranken odczytał taśmę rejestracyjną ekranu radarowego. Wedle wydrukowanych tam danych obiekt — radaru został już raz uchwycony mniej więcej przed godziną, z odległości około osiemnastu tysięcy kilometrów. Potem jednak zniknął za asteroidem i dopiero teraz wynurzył się ponownie. Obserwując czynności na asteroidzie Franken musiał to chyba przeoczyć. Zapis radarowy podawał, że uchwycony przede miot leciał mniej więcej w tym samym kierunku co ŁA-408 i Adonis, zbliżając się do nich z szybkością pięciu kilometrów na sekundę. Dystans wynosił jeszcze cztery tysiące dwieście kilometrów.

Franken był nadal spokojny. Wyliczył, że ciało kosmiczne, przed którym ostrzegał radar, przetnie trasę asteroidu tuż przed nim za czternaście minut.

— Uwaga, grupy robocze! Tu ŁA-408! Za czternaście minut minie nas ciało kosmiczne. Jest to prawdopodobnie duży meteoryt. Chwilowo nie istnieje jeszcze niebezpieczeństwo zderzenia. Mimo to polecam udać się do stożka ochronnego latarni radiowej i pułapki antycząstek. Koniec.

Wszyscy członkowie załogi znajdujący się poza statkiem usłyszeli ostrzeżenie, gdyż każdy skafander wyposażony był w stacyjkę nadawczo — odbiorczą na fale ultrakrótkie. Poza tym komunikat Frankena był transmitowany przez radio pokładowe, tak że usłyszeli go również wszyscy członkowie załogi znajdujący się w statku.

Na wielkim ekranie było widać, jak kilka postaci na asteroidzie rusza w kierunku stożka ochronnego. Również monterzy, pracujący nad ustawieniem masztów na górze, spłynęli w dół. Inni jednak nadal wykonywali swą robotę.

Sagita, na ogół niebojaźliwa, nie potrafiła się obronić przed trwożnym uczuciem. Może wynikało to stąd, że wiedziała, iż Ouli jest na asteroidzie. Tam na zewnątrz spotkanie z meteorytem było o wiele groźniejsze niż w statku. Również ewentualne zniszczenie meteorytu za pomocą promieni helikonu czy wystrzału atomowego mogło mieć dla grup pracujących na Adonisie niemiłe skutki uboczne.

Zatroskana, usiłowała wyczytać coś z twarzy brata.

Radiowiec ze źle skrywanym niepokojem obserwował coraz wyraźniejszy refleks radarowy. Martwiła go nadzwyczajna jasność refleksu i jego swoisty, jakkolwiek wciąż jeszcze niewyraźny kształt. Franken był niezdecydowany.

Wtedy zabrzmiał ostrzegawczy sygnał pilotronu, zapowiadający manewr. Po sekundzie włączyły się aparaty napędowe. Siła lekkiego przyspieszenia rzuciła Sagittę w fotel. Franken szybko poszedł za jej przykładem.

Asteroid Adonis zniknął z pola widzenia kamery telewizyjnej. Ekran był pusty. Tylko gwiazdy błyszczały, odpowiednio do swych temperatur, białym, niebieskawym, żółtym i czerwonawym blaskiem.

Sagitta jeszcze nie zrozumiała, że automatyczny astropilot przyspieszył lot statku, gdy coś z kolei wypchnęło ją z fotela. Dysze dziobowe przyhamowały przyspieszenie. Asteroid Adonis ukazał się znów na ekranie, ale dalszy i mniejszy.

Franken stanął mocno na nogach. Należało szybko działać. Najpierw ruszył do helikonu. Zablokował go szybkim ruchem. Potem podbiegł do piło tronu i spowodował trzy, głośne jak dzwon uderzenia, wzywające służbę pogotowia do pomieszczenia sterowniczego. Paroma susami wrócił następnie do pulpitu nadawczego i radarowego. Tam nacisnął klawisz zapytań. Zadyszany ze zdenerwowania radzista zaczął wzywać eter.

Co się stało?

Mózg elektronowy obliczył, że obce ciało kosmiczne latające, ukryte przez jakiś czas za asteroidem, zbliżyło się i przetnie drogę asteroidu osiem kilometrów przed nim. Dla uniknięcia tak niebezpiecznie bliskiego spotkania pilotron zapobiegawczo zmienił kurs statku, a następnie ponownie zrównał jego szybkość z szybkością asteroidu.

Ale w tejże chwili Franken pojął, że zbliża się do nich nieznany, statek kosmiczny. Włosy stanęły mu na głowie, ponieważ obcy statek miał kształt litery V. Nie znał tego rodzaju statków stworzonych ludzką dłonią.

Wydawało się, że niesamowity statek gwiezdny leci wprost na asteroid. Nie hamował. Radziście przyszły na myśl owe dziwne echa sygnałów namiaru, które chwytał od kilku miesięcy. Czyżby istniał jakiś związek między tymi sygnałami a obcym statkiem?

Mimo niepewności co do rodzaju grożącego niebezpieczeństwa Norbert Franken zablokował broń. Miała prawo przemówić dopiero wtedy, gdy nie będzie już żadnych wątpliwości. Ale jak uzyskać w ciągu niewielu minut absolutną pewność?

Radiowiec nieprzerwanie zarzucał pytaniami milczącego intruza. Miał nadzieję, że na obcym statku znajdą się jednak ludzie.

— Tu ŁA-408, tu ŁA-408! Dajcie się poznać, podajcie znak wywoławczy! Tu ŁA-408, tu statek kosmiczny 408! Zmniejszcie szybkość, zahamujcie lot!

Frankenowi wciąż jeszcze zdawało się, że się myli. Chciał, by ten statek kosmiczny podał swój znak wywoławczy, stwierdził, że jest statkiem z Ziemi, Ale niezwykły pojazd gwiezdny milczał. Radiowiec zorientował się, że musi zmienić sposób wywoływania.

— Tu statek kosmiczny Ziemi! Tu statek kosmiczny planety żółtej gwiazdy, Słońca. Zmieńcie for lotu, zmieńcie kurs! Tu statek kosmiczny istot rozumnych! Dajcie znak życia! Obcy w statku V, kim jesteście? Uwaga, niebezpieczeństwo dla wszystkich! Niebezpieczeństwo dla was i dla nas!

Coraz przenikliwszy, coraz głośniejszy i bardziej ochrypły stawał się głos Frankena. Na czoło wystąpił mu zimny pot. Dłonie obmacywały stół rozdzielczy. Palce bębniły po klawiszach. Włączał coraz nowe i nowe frekwencje i długości fal.

Ale statek V otoczył się groźnym milczeniem. Nie zmniejszając szybkości zbliżał się do niebezpiecznego punktu przecięcia torów.

Franken uderzył się dłonią w czoło. Jakże mógł być taki głupi? Jeżeli w statku V nie ma ludzi, to na cóż zda się ludzka mowa. Zdecydował się na inną metodę. Przeszedł na sygnały Morsea, podając same liczby. Skoro są to istoty myślące, to przecież porozumie się z nimi za pomocą matematyki. Ale również ta metoda nie pomogła. Wreszcie Franken włączył taśmę magnetofonową.

Z aparatu kontrolnego rozległo się kilka dźwięków sygnału namiaru, takich, jakie wysyłane były co dziewięć dni w pełnej galaktycznej sekundzie. Do znaków dołączyły się nieznane melodyjne sygnały radiowe, które Franken już wielokrotnie słyszał przy zakończeniu owego szczególnego dźwięku echa sygnału namiaru. Może ten statek V jest nadawcą tych tajemniczych sygnałów radiowych, które przyjmuję już od miesięcy? — myślał. Sygnały radiowe mogą być próbą porozumienia się ze strony obcych — zastanawiał się. Ale ci obcy i teraz nie reagowali, to znaczy, sami nie wysyłali sygnału namiaru i melodyjnych dźwięków radiowych jako znaków rozpoznawczych.

W tym czasie w centralnym pomieszczeniu nawigacyjnym zjawili się Kerulen i pozostali mężczyźni. Z dowódcą działo się to samo co z innymi. Wbiegł i zatrzymał się nagle.. Odniósł wrażenie, że przy pulpicie radiowym i radarowym stoi szaleniec. Umocniło go w tym przekonaniu zmieszanie Sagitty. Siedziała w fotelu, zdrętwiała z przerażenia. Natychmiast rozpoznała dziwną obcą muzykę, którą odtworzył Norbert przed wieloma tygodniami w jej kabinie. Z przerażeniem znów ją usłyszała.

Kerulen ujrzał Frankena pochylonego nad mikrofonami. Zwichrzone w podnieceniu włosy zwisały radiooperatorowi na czoło. Jego wołania w eter przypominały mętny bełkot. W bladej twarzy operatora iskrzyła się para zwężonych oczu. Głos mu drżał. Ręce poruszały się jakby skokami po pulpicie.

Ale już po paru sekundach dowódca zaczął się domyślać, co to znaczy. W każdym razie pojął rozpaczliwe wysiłki Frankena w celu nawiązania porozumienia ze zbliżającym się statkiem. Jeszcze tylko nie mógł zrozumieć, na jakiej podstawie Franken uważa ten pojazd za międzygwiezdny statek kosmiczny z obcymi, nieznanymi istotami.

Z czasem gorączkowe działanie Frankena przestało wydawać się szaleństwem, a twarz Frankena, która nie przestała co prawda razić bladością, okazała się jednak opanowana i skoncentrowana. Oczy jak wąskie szparki iskrzyły się energią i zdecydowaniem. Ruchy rąk nie wydawały się już nerwowe i skaczące, lecz precyzyjne, odmierzone.

Kerulen przełączył obraz radarowy na wielki centralny ekran. Refleks radarowy był teraz większy i wyraźniejszy. Coraz jaśniej rysowało się ostre „V” obcego pojazdu kosmicznego. Przypominał nadłamany w środku ołówek. Obrazowi radarowemu brakło jednak jeszcze ostrości.

Gdy obcy pojazd zbliżył się na odległość dziewięciuset kilometrów, a więc trzech minut, wciąż nie reagując na nieprzerwane nawoływania i próby porozumienia, Franken zrezygnował ze swych usiłowań. Dłoń opadła mu na pulpit. Wszystkie częstotliwości zgasły. W centrali sterowniczej zapanowała absolutna cisza.

Z głębokim westchnieniem Norbert włączył jedyną dotychczas nie używaną częstotliwość, ultrakrótką falę, która łączyła statek kosmiczny z kolegami na asteroidzie.

Potem nacisnął czerwony klawisz alarmowy.

Głośno, ze zmiennym natężeniem, zawyła syrena. Oznaczała ona alarm dla wszystkich: dowództwo statku widzi zbliżające się niebezpieczeństwo, któremu nie można skutecznie zapobiec mimo wszystkich dostępnych środków technicznych.

Ta syrena jeszcze nigdy nie rozbrzmiewała na ŁA-408. Jej dźwięk, przeszywający do szpiku kości, wciskał się, przeniesiony przez radio pokładowe, do każdego zakątka rakiety, wwiercał się przez hełmofony, przeniesiony na ultrakrótkiej fali, w uszy wszystkim zatrudnionym na asteroidzie.

Trzykrotnie alarmujący głos syreny wznosił się i opadał, po czym przeszedł w specyficzny dźwięk ciągły. Była to kombinacja dźwięków, zestawiona na podstawie doświadczeń psychologicznych. Budziła ona potrzebę działania, zdecydowanie, gotowość do czynu.

Nagle głos syreny urwał się.

— Astronauci! — zabrzmiało spokojnie przez głośniki statku kosmicznego i w hełmofonach. — Tu mówi Franken. Nadlatuje obcy statek kosmiczny nie znanego pochodzenia. Nie odpowiada na nasze sygnały. Nie wiemy, czy przeleci obok nas, czy też przedsięweźmie działania przeciw nam. Obca rakieta ma kształt litery V. Za dwie minuty znajdzie się na naszej wysokości. Pozostańcie na Adonisie! Nie startujcie! Przekazuję głos dowódcy,

W czasie gdy radiotechnik ostrzegał towarzyszy przed niebezpieczeństwem i informował ich o rodzaju grożącego nieszczęścia, Axel Kerulen wydawał półgłosem polecenia ludziom w kabinie sterowniczej. Słowa; Frankena, skierowane do kolegów na Adonisie, jasno uświadomiły wszystkim, co się dzieje. Mężczyźni zajęli miejsca przed pulpitami kierowniczymi.

W obliczu niebezpieczeństwa nie można było powierzyć tych manewrów automatycznemu astropilotowi. Gdyby w obcej rakiecie rzeczywiście miały znajdować się istoty myślące z innego Systemu Słonecznego, pilotron mógłby, błędnie tłumacząc nie znane okoliczności, wyrządzić największe zło. Mimo błyskawicznie działających systemów elektronicznych mógł w takim wypadku zawieść. Brakowało, mu, jak wszelkim maszynom, twórczego namysłu, właściwego tylko rozumnej istocie, jaką jest człowiek. Nie przemyślane działanie mogło odsunąć na tysiąclecia wyśnione przez ludzkość od wieków spotkanie z innymi istotami obdarzonymi rozsądkiem, pochodzącymi z dalekich światów.

Gdy Franken skończył swój przekaz, Kerulen udzielił wskazówek również grupom zatrudnionym na Adonisie:

— Towarzysze! Najbliższe minuty są pełne niepewności. Musimy być gotowi na wszystko. Gdyby nasz statek został zniszczony, musicie szukać pomocy w nowej radiolatarni ostrzegawczej. Rozkazuję zatem: prace przy zakończeniu montażu radiolatarni kontynuować mimo niebezpieczeństwa z największym pośpiechem. Ogłaszam tymczasowy zakaz startu małej rakiety rozpoznawczej i wszystkich rakiet jednoosobowych. Koniec.

Kerulen musiał przerwać. Każda sekunda była droga. Miał jeszcze wiele do powiedzenia ludziom na Adonisie. Ale okoliczności na to nie pozwalały.

Musiał jeszcze stoczyć krótką, lecz ciężką walkę z sobą samym. Szalały w nim najbardziej sprzeczne myśli. Czy wolno mu — gdyby statek bądź koledzy na Adonisie zostali zaatakowani — posłużyć się helikonem, miotaczem promieni? Czy było w ogóle do pomyślenia, by istoty, które jak się wydawało, Jeszcze lepiej niż ludzie opanowały loty kosmiczne, rozpoczęły wrogie działanie?

Kerulen zdecydował się. Jeżeli tamci zaatakują, ma prawo się bronić.

Paro Bacos, fizyk jądrowy, otrzymał polecenie zastąpienia Frankena przy pulpicie radiowym i radarowym i kontynuowania prób nawiązania łączności. Franken natomiast dostał rozkaz zajęcia miejsca przy pulpicie zwalczania meteorytów, to jest na helikonie. Był to niezwykły podział zadań. Normalnie powinno być na odwrót.

Kerulen sądził jednak, że Franken będzie odpowiedniejszym dyspozytorem broni, dlatego że tak nadzwyczajnie spisał się w ostatnich minutach i że wiedział więcej o obcym pojeździe kosmicznym niż wszyscy pozostali. Tak więc Franken z pewnością lepiej niż ktokolwiek inny oceni zachowanie i ewentualne działanie obcych. Stanowiło to gwarancję, że miotacz promieni, z jego straszliwą potęgą zostanie użyty tylko w ostateczności. Dowódca nie przypuszczał, że o wiele bliższy prawdy niż Franken był Paro Bacos.

Niesamowity pojazd V był już bardzo blisko. Nadlatywał z nie zmienioną szybkością. Za chwilę przetnie drogę asteroidu tuż przed nim. Czy przeleci obok, czy też coś się stanie?

W tych decydujących sekundach nikt nie zwracał uwagi na Paro Bacosa. Jakby powodowany nieodpartym impulsem, fizyk atomowy nacisnął klawisz. Z jednej z anten kierunkowych popłynął krótki, mocny impuls w kierunku obcego pojazdu. Był to jeden z samoczynnych impulsów, za pomocą których pilotrony wszystkich rakiet dają mechanizmom napędowym rozkaz działania.

Wszystkim w pomieszczeniu sterowniczym i na Adonisie zamarło w tej chwili serce z przerażenia.

Z ramienia rakiety V, wskazującego kierunek lotu, trysnął oślepiający blask wybuchu atomowego, działającego jak hamulec. Stało się to w momencie, gdy pojazd znalazł się w punkcie przecięcia torów. Zagadkowa rakieta natychmiast wpadła w tor podobny do toru asteroidu. Nagle zgasły stosy atomowe. Rakieta V leciała blisko w odległości tylko kilku kilometrów przed asteroidem.

Franken zacisnął oczy. Od tej chwili nie tracił ku V z radarowego wizjera helikonu. Teraz, gdy dali znak życia, należało być czujnym. Trzymał pale na spuście. Kto będzie szybszy i pierwszy wystrzel niszczące promienie, pozostanie przy życiu — w ogól pozostanie — myślał. Potem przeraził się: co, niszczyć życie? Norbert! — wyrzucał sobie. Zdjął palec ze spustu. Jeśli zniszczę obcych, nigdy nie dowie się, czy wysyłali sygnały, czy to oni są sprawcami zmian częstotliwości. A jeśli obcy są pozbawieni skrupułów, to co wtedy? Przez moje wahania możemy my wszyscy, kosmonauci z ŁA-408, stracić życie! Znów jego palce zbliżyły się do spustu. Jedna myśl goniła drugą.

Mózg Kerulena pracował intensywnie. Teraz już nie było wątpliwości — to odwiedziny z jakiegoś odłegłeg świata. Czy istoty te są dobroduszne, czy też złośliwe?

ŁA-408 musi odwrócić uwagę statku V od bezbronnych towarzyszy pozostających na asteroidzie, bezwzględnie zainteresować sobą dziwnych gości. Ale jak tego dokonać?

Dowódca postanowił przede wszystkim poinformować towarzyszy na Adonisie. Potem zamierzał porozumieć się z dowódcą flotylli i wreszcie z SZŁA na Marsie. Najwyższa pora! Pośpieszył do pulpitu radiowego i radarowego.

— Koledzy! Obcy statek kosmiczny zahamował lot. Leci przed asteroidem. Strzeżcie się nie przemyślanych akcji. Nie zwracajcie na siebie uwagi obcych. Natychmiast przerwać roboty przy latarni radiowej i leju pułapki. Opuścić jak najprędzej stożek ochronny. Prawdopodobnie obcy czują się zagrożeni naszą budową. Może sądzą, że są to międzyplanetarne urządzenia obronne. Małą rakietę rozpoznawczą ukryć w jaskini. Czynność tę wykonać tak, by nie mogła być widziana ze statku V. ŁA-408 będzie usiłował odwrócić ich uwagę. Działajcie z namysłem i bądźcie odważni. Koniec.

Flotylla, która zamierzała spotkać się z ŁA-408 w zasięgu czterysta czterdziestego kręgu słonecznego, powinna była obecnie być oddalona najwyżej o piętnaście milionów kilometrów. Mogła udzielić pomocy i stanowić skuteczną ochronę przeciw obcym, których środki techniczne nie były znane. Należało jednak sądzić, że jeśli chodzi o znajomość praw przyrody, i ich wykorzystanie, obcy wyprzedzają ludzkość. Za czterdzieści godzin flotylla mogła osiągnąć Adonisa.

Axel Kerulen polecił Paro Bacosowi ustanowić łączność radiową z rakietą wiodącą. Zazwyczaj opanowany Węgier był mocno zaniepokojony. Ale dowódca nie przypisywał temu większego znaczenia. To przecież zrozumiałe, że w tak nadzwyczajnych okolicznościach ten czy inny członek załogi okazuje niepokój.

— Tu ŁA-408. Dowódca do astrodowódcy. Nieznany statek kosmiczny w pobliżu nas. Ma kształt litery V. Nie reaguje na nasze próby porozumienia się. Część naszej załogi na Adonisie. Musimy się liczyć z wrogim działaniem. W razie konieczności zastosujemy helikon w celach obronnych. Potrzebujemy waszej pomocy. Spróbujemy ściągnąć grupy robocze pokład. Koniec.

— Proszę teraz o zwrócenie anteny kierunkowe na Marsa. Podwójna moc nadawcza. Wywoływać SZŁA.

Paro Bacos wykonał polecenie dowódcy. Mimo że był już teraz bardziej skupiony, Kerulen zauważył przygnębienie na twarzy Węgra. Chyba gnębi go coś bardziej niż innych — pomyślał.

— 408 wzywa bazę! ŁA-408 wzywa SZŁA. Ukazały się obcy statek kosmiczny. Kształt V. Hamuje przy Adonisie. Tam grupy robocze. Dotychczas statek V pasywny. Próby porozumienia bezskuteczne. Prosimy o instrukcje. Koniec.

Ten krótki radiotelegram osiągnie Marsa po około” piętnastu minutach. Trzeba czekać na odpowiedź co najmniej pół godziny. Do tego czasu Kerulen postanowił jedynie obserwować obcy statek.

Jeśli nawet baza nie będzie mogła od razu odpowiedzieć, to jednak odpowiedź z rakiety powinna; przyjść prędko.

W tej chwili zabrzęczało coś przy pulpicie radiowym i radarowym. Astrodowódca przekazał następujący radiotelegram:

— Rakieta wiodąca do ŁA-408! Kontynuujcie próby porozumienia za pomocą środków radiowych i świetlnych. Nadawajcie wyłącznie proste liczby. W żadnym wypadku nie atakować domniemanego statku V. Zabraniam używania helikonu, nawet przy niebezpieczeństwie meteorytów. Członków załogi z Adonisa usiłujcie brać pojedynczo na pokład. Rozpocznijcie manewr cofający z chwilą, gdy załoga będzie kompletna. Flotylla zawraca i nadlatuje. Spotkanie za czterdzieści dwie godziny. Będziemy potem wspólnie kontynuowali próby porozumienia i badania nad pochodzeniem domniemanej rakiety międzygwiezdnej. Koniec.

Dowódca z trudem pojmował sens radiotelegramu. Z jednej strony doradzają próby porozumienia z nieznajomymi, z drugiej — wątpią, że statek V jest pojazdem kosmicznym z gośćmi z innych światów. Wskazywały na to sformułowania: „domniemany statek V” czy „domniemana rakieta międzygwiezdna”.

Norbert Franken, który dopiero przed paroma minutami zajął miejsce przy helikonie, zablokował bez słowa miotacz promieni i wstał marszcząc czoło.

Paro Bacos zaczął, zgodnie z rozkazem, wysyłać najprostsze znaki liczbowe. Wysoki ton — głęboki ton: jeden równa się jeden. Dwa wysokie tony — dwa niskie tony: dwa równa się dwa.

Tymczasem Sagitta otrzymała polecenie sygnalizowania w rytmie liczbowym za pomocą dwóch mocnych reflektorów, jednego z zielonym, drugiego z czerwonym światłem. Otworzyły się dwie pokrywy pancerne w zewnętrznej powłoce rakiety. Wyjrzały stamtąd reflektory o dwumetrowej średnicy.

Sagitta, rada, że może coś robić, wytrwale wykonywała pracę. Jeżeli rzeczywiście w statku V znajdują się myślące istoty, muszą pojąć świetlne sygnały, a przynajmniej rozpoznać równe sobie istoty myślące. Nieprzerwanie zapalały się reflektory, udzielając wsparcia sygnałom Morsea: raz zielone, raz czerwone, dwa razy zielone, dwa razy czerwone.

Za pomocą fal ultrakrótkich dowódca ponownie zwrócił się do grup roboczych na Adonisie:

— Towarzysze! Astrodowódca rozkazuje przyjąć — bez względu na niebezpieczeństwo — wszystkich członków załogi na pokład. Być może statek V nie dopuści do waszego powrotu. Musimy się przekonać. Jeden z was musi wystartować w rakiecie jednoosobowej. Dla pierwszego ryzyko będzie największe. Ochotnik utoruje drogę wszystkim. Do was należy teraz rozstrzygnięcie. Otrzymamy pomoc. Flotylla nadleci za czterdzieści dwie godziny. ŁA-408 ma rozkaz cofnięcia się od Adonisa do momentu przybycia flotylli oraz ucieczki przed statkiem V z chwilą, gdy wszyscy znajdziecie się na pokładzie. Kto odważy się; wyruszyć jako pierwszy?

Po odebraniu wiadomości ze statku kosmicznego, minie ich wkrótce obca rakieta, Oulu Nikeria spokojnie kontynuował swoją robotę. Transportował poszczególne elementy kraty masztowej z równiny na plac budowy pułapki antycząstek.

Nagle przenikliwe wycie rozdarło ciszę. Pochodziły ono ze słuchawek. Ostry dźwięk narastał i boleśniej wciskał się w bębenki uszne; opadając, działał deprymująco.

Oulu zatrzymał się jak wryty. Na ultrakrótkiej fali usłyszał jęk.

Syrena alarmowa! — pomyślał. Przejął go dreszcz.

Gdy po chwili wycie syreny zamieniło się w wysoki ciągły dźwięk, zmora ustąpiła. Oulu zwyczajnie puścił część masztu, którą akurat niósł. Przedmiot pozostał tam, gdzie był: o metr nad powierzchnią. Dopiero potem zaczął powoli opadać.

Wielkimi łukowatymi skokami Nikeria podążył na równinę. Należało być gotowym do startu i wszelkich czynności, których wykonanie mogła lada chwila zlecić ŁA-408. W grę wchodziło życie ich wszystkich.

Nie dotarł jeszcze do równiny, gdy na fali ultrakrótkiej zaczął mówić Franken. Do świadomości Nikerii dotarły strzępy zdań:

— Obcy statek kosmiczny… milczy… pozostańcie…

A zatem nie startować — pomyślał Oulu. Zatrzymał się w skoku i pozwolił ciału opaść na ziemię. Usiadł nie opodal równiny na odłamku skalnym. Nasłuchiwał uważnie. Teraz mówił dowódca.

Gdy minął pierwszy strach, Oulu w pełni uświadomił sobie niezwykłość chwili: zbliżały się obce istoty w międzygwiezdnym pojeździe kosmicznym. Z trudem potrafił to pojąć. Latarnię radiową należało montować dalej. Liczono się zatem z możliwością zniszczenia własnego statku kosmicznego. Sytuacja była absolutnie niejasna.

Afrykanin szybko ruszył na równinę. Chciał pomóc w wykańczaniu prac przy latarni.

W tym momencie zaskoczyła go noc asteroidalna. Mimo to odbił się z całej siły. Wysokim łukiem wzniósł się i wylądował na równinie. Ten skok przypominał daleki lot skoczka narciarskiego. Mocna latarka oświetlała drogę.

Znienacka w ciemnościach przestworzy rozbłysnął nad asteroidem jaskrawy blask. Niesamowicie wyglądały czarne jak smoła odłamki kamieni.

Nikeria rzucił się do skalnej szczeliny. Jaskrawy blask za chwilę zgasł. To był wybuch atomowy — pomyślał Murzyn. Czy ŁA-408 jeszcze istnieje? Za chwilę rozszerzający się żar eksplozji powinien osiągnąć asteroid.

Jeszcze głębiej wwiercił się Oulu w kamieniste dno skalnej szczeliny. Może to ochroni go przed żarem i promieniowaniem?

Kto kogo zniszczył? Czyżby te obce stworzenia były barbarzyńcami? Nie mógł w to uwierzyć.

— Towarzysze! Koledzy!

Nikeria nie wierzył własnym uszom. To przecież był głos Kerulena. A zatem ŁA-408 jeszcze istnieje.

Odetchnął z ulgą. Ale to, co komunikował Kerulen, wciąż jeszcze stanowiło powód do niepokoju.

— Obcy statek zahamował lot. Leci przed asteroidem…

Aha, więc ten płomień to był tylko odblask dyszy hamującego statku — skonstatował Oulu. Postanowił pobiec teraz do swej jednoosobowej rakiety. Należało ją usunąć z niebezpiecznego — pobliża stożka. Oulu przemykał się w ciemności. Nie ważył się teraz korzystać z latarki, obcy nie powinni zauważyć ludzi na asteroidzie.

Wreszcie w odległości trzech metrów przed sobą zauważył trzymetrowy kontur jednoosobowej rakiety. Jej zarysy były ledwie widoczne na gwiezdnym tle Wszechświata. Murzyn chwycił rakietę — tu na asteroidzie ważyła bardzo niewiele — i przeniósł ją na głowie dalej od równiny. Jeszcze zanim nastąpiła jasna, pochmurna dwudziestominutówka, osiągnął wraz z rakietą przejście między dwoma prostopadłościanami wysokości człowieka, w dostatecznej odległości od stożka nadawczego. W tym przejściu ustawił swój pojazd. Gdy matowe światło słoneczne zabłysło łagodnym blaskiem, Nikeria siedział już dobrze ukryty wraz ze swą rakietą w małej, ciasnej kabinie czekając na dalsze instrukcje. Zastanawiał się: wskazówki, które otrzymał z ŁA-408, były sprzeczne. Czyżby oni potracili tam głowy? Najpierw każą wybudować jak najszybciej radiolatarnię, potem zaprzestać budowy; to ruszyć w stronę stożka nadawczego, to oddalić się od niego możliwie jak najszybciej. Bardzo dziwne.

W radiotelefonii na falach ultrakrótkich, łączącej kosmonautów nie tylko ze statkiem kosmicznym, lecz również między sobą, Oulu słyszał rozmowy.

— Halo, Kioto! Dotarłeś do jaskini? — pytał Rai. Elektroinżynier zainstalował się pośrodku równiny w odległości około stu metrów od leja pułapki. Dzień asteroidalny zastał go w tym miejscu. Tkwił tam teraz bez poruszenia, by nie zwracać na siebie uwagi.

— No, jasne. Jestem już od pięciu minut w jaskini. Wcale nie było łatwo dostać się tu w ciemnościach z „Kolibrem”, ale mam nadzieję, że uda mi się również stąd wydostać — odpowiedział pilot.

— Jak to? Czyżby V — istoty stały już przed jaskinią?

— Tak, pobiegli za mną, gdy zobaczyli, że chowa się tu wraz z rakietą.

— Ej, nie wierzę.

— Nie masz, zdaje mi się, ochoty na spotkanie z tymi stworami?

— Odwrotnie, miałbym ochotę przyjrzeć się naszym gościom z bliska. Chyba nie będą zaraz pluli ogniem! — zauważył Rai.

— Kto wie, może uważają cię za jadowitego owada — kpił Kioto.

Rai spojrzał nieufnie w wygwieżdżone niebo. Nagiej poczuł się źle w pustej przestrzeni, zewsząd dobrze widoczny. Dziwnie niemile uderzyło go też, że on i przedmioty wokół niego skąpane były w świetle dziennym, choć niebo było czarne jak noc. A wydawało mu się, że już od dawna przywykł do tej właściwości ciał kosmicznych bez atmosfery, do jednoczesności dnia i nocy po stronie słonecznej asteroidu.

Teraz Oulu usłyszał głos Filitry. Również ona wzywała pilota rakiety rozpoznawczej. Filitra była bez rakiety, przyleciała na Adonisa w rakiecie rozpoznawczej wraz z Kioto Yokohatą. Musiała więc przedostać się do jaskini, by znaleźć się w rakiecie w momencie gdy nastąpi zezwolenie na start.

— Kioto, czy odnajdę cię w tej ciemnej jaskini? zapytała.

— Ależ skądże, to będzie niemożliwe. Jaskinia jest tak ogromna, że urządzam tu nawet pokazy lotnicze. Filitra?

— Tak, Kioto?

— Daj się poznać od razu, gdy zjawisz się u wejścia do jaskini, bo pomyślę, że to jakiś V — człowiek.

— Wcale nie mam ochoty na żarty. Gdybyśmy się przynajmniej mogli prędko dowiedzieć, co się właściwie dzieje.

Filitra kucnęła w szparze skalnej nie opodal odkrytej przez siebie głowy cukru. Rozłożyła przed sobą mapę. Powinna przed następną dwudziestominutową nocą dotrzeć do jaskini. O wiele chętniej odszukałaby teraz Henryego. Ale nie wolno mi, muszę dotrzeć do rakiety rozpoznawczej — przekonywała sama siebie. Usiłowała na podstawie mapy zapamiętać znaki szczególne, które pomogą jej znaleźć drogę do jaskini mimo ciemności. Nie mogła się jednak zorientować na mapie. Była bliska rozpaczy. Gubiła się coraz bardziej.

Gdyby przynajmniej Henry był przy niej! Na pewno zaprowadziłby mnie do jaskini. A w rakiecie rozpoznawczej na pewno czułabym się bezpieczniej niż tutaj — myślała Filitra. — Czy rzeczywiście w pobliżu są obce istoty?

Po kilku minutach Oulu usłyszał cichą rozmowę między Timofiejem Mirsanowem a Henrym Lorcesterem; obaj przykucnęli na skraju równiny. Spostrzegł ich nawet.

Lorcester zapytał:

— Czyżby statek V był tu już przedtem i zniszczył latarnię radiową?

— Nie, na pewno nie — odpowiedział naukowiec po namyśle. — Sądzę, że obdarzone rozsądkiem stworzenia, które potrafią przeskoczyć lata świetlne, nie niszczyłyby bezmyślnie. Gdyby tak było, padłyby już dawno ofiarą siebie samych. Tylko ten, kto żyje pokojowo i pokojowo tworzy, będzie żył wiecznie i przetrwa wieczność. U wszystkich innych każde nowe znanie przyrodnicze prowadzić musi do samozniszczenia. Jeśli na statku V są istoty żywe, nie musimy się niczego obawiać.

— Nie musimy się więc ukrywać przed statkiem! V — to był końcowy wniosek Henryego Lorcestera.

— Zgadza się. Ale powinniśmy być ostrożni, ponieważ stoimy w obliczu czegoś nieznanego, czego reakcje nieumyślne mogą stać się dla nas niebezpieczne. Może ci obcy posiadają infraczerwony zmysł w twarzy. Podczas gdy my, ludzie, spostrzegamy wszelkie; drgania — wszelkie długości fal między 0,0004 i 0,0007 milimetra, między ultrafioletem a infraczerwienią jako światło, stworzenia V mogą być wyposażone w oczy, które spostrzegają tylko dłuższe fale, a zatem promienie infraczerwone, jako światło. Jeżeli więc ten obcy statek kosmiczny bez żadnych złych zamysłów skieruje na nas mocne infraczerwone reflektory, to spłoniemy, bo my odczuwamy światło infraczerwone jako promieniowanie cieplne.

— A ja wciąż nie mogę uwierzyć, że ten obiekt na radarze to międzygwiezdny statek kosmiczny — dodał Mirsanow po pewnym wahaniu.

Henry Lorcester chciał właśnie odpowiedzieć, gdy usłyszał w hełmofonie stłumiony szloch. Czy nie był to głos Filitry?

Zapominając o konieczności zachowania ciszy Henry podskoczył. Ruch był tak gwałtowny, że skok wypadł na wysokość domu.

— Filitro! — zawołał — gdzie jesteś?

— Przy głowach cukru — odpowiedź była cicha i przerywana.

Henry Lorcester rozejrzał się. To tam były głowy cukru. Nieumyślny wysoki skok pozwolił mu się dobrze rozejrzeć. Za pomocą pistoletu odrzutowego Lorcester zaczął się przebijać w kierunku wysokich garbów kamiennych. Po kilku sekundach był na miejscu. Przerwał lot nad płaskowyżem asteroidu. Jego nogi sprężynowały ku dołowi, do chwili aż osiągnął powierzchnię. W ciemności posuwał się ku dziewczynie. Ujrzał jej twarz i oczy pełne łez pod pancernym szkłem hełmofonu. Bezradnym gestem wskazała na mapę.

— Nie mogę znaleźć drogi do jaskini — powiedziała żałośnie.

— Co to jest? — zawołał nagle Rai Raipur — widzę zielone i czerwone sygnały świetlne.

Oulu Nikeria spojrzał w górę, na czarny firmament. Rzeczywiście, i on spostrzegł wyraźnie czerwone i zielone znaki rozbłyskujące rytmicznie.

— Nic nie widzę — powiedział Kioto Yokohata z żartobliwą uciechą.

— Pleciugo! — rzucił Rai niechętnie — wyłaź ze swojej dziury i przyjrzyj się.

— Istota V chyba się obudziła. Przygląda nam się jednym czerwonym i jednym zielonym okiem — usłyszeli znów głos pilota.

— Towarzysze, dowódca rozkazuje przyjąć na pokład wszystkich członków załogi, niezależnie od niebezpieczeństwa — mocny głos przerwał wywody. ŁA-408 dawał nowe informacje. Mówił Kerulen.

Oulu słuchał uważnie. Był czujny. Jedno wryło się w jego świadomość: ktoś musi startować. Ktoś — ja — myślał Oulu. Ja to zrobię. Serce zaczęło mu bić mocno. Ja to zrobię. Ja to zrobię. Ta myśl nie opuszczała go ani na chwilę.

Istoty będące na wysokim poziomie moralnym nie mają instynktu niszczenia — powiedział Mirsanow przed paru chwilami. Inteligentne istoty nie zabijają… inteligentne istoty nie zabijają… Oulu był zdecydowany.

— Czy to ŁA-408 daje kolorowe sygnały świetlne? — zapytał.

— Tak — odpowiedział Kerulen. — To my. Sagitta usiłuje za pomocą zwykłych sygnałów świetlnych nawiązać kontakt ze statkiem V.

— Startuję — powiedział Oulu Nikeria cicho. Wszyscy go usłyszeli.

— Oulu startuje. Oulu odważył się — zamruczał Kerulen.

Sagitta zbladła. Zapomniała włączyć zielony reflektor. Wpatrywała się w ekran.

Widziała, jak z powierzchni asteroidu unosi się jednoosobowa rakieta Oulu, jak powoli osiąga coraz większą wysokość; Jej lot śledziły wszystkie oczy. Rakieta zamieniła się w refleks radarowy, w jasny zarys cienia, który krążąc powoli zbliżał się coraz bardziej. Oulu pozwalał maleńkiej rakiecie wznosić się i opadać. Odchylał się w jedną i drugą stronę. Ale statek V niezmiennie krążył po swoim torze. Nikeria przyśpieszył lat i ponownie zahamował. Na statku V nic się nie ruszało.

— Tamci zostawiają Oulu w spokoju — stwierdził Kerulen z ulgą.

W tej chwili coś zabrzęczało przy pulpicie radiowym i radarowym. Zameldowała się baza:

— SZŁA do ŁA-408. Odwołać grupy robocze. Przerwać radiokomunikację. Oczekiwać flotylli. Zbadać statek V. Koniec.

Drugi radiotelegram rozległ się z radiotelefonu:

— SZŁA do wszystkich! — Absolutna cisza radiowa dla przestrzeni kosmicznej w sześcianie ekliptyki czternaście — cztery. Mars powtarza: absolutna cisza radiowa…

Po tych radiotelegramach zapanowało osłupienie. Nikt nie potrafił wytłumaczyć sensu tych poleceń. Tylko Paro Bacos zrozumiał, po co zarządzono ciszę radiową. Ten rozkaz zamienił jego dotychczasowe przypuszczenia w pewność.

Kerulen myślał: w ten sposób został zerwany kontakt z flotyllą. Również wszelkie porozumienie z członkami własnej załogi na Adonisie było tym samym niemożliwe. Co mogło być przyczyną tego polecenia? Absolutna cisza radiowa, dlatego że istnieje niebezpieczeństwo? A czy badanie statku V nie było niebezpieczne?

Sam w obliczu niesamowitej zagadki — myślała Sagitta. A rakieta Oulu tańczy ufnie, jak zabawka.

Zgasł również zielony reflektor.

Oulu poczynał sobie coraz mężniej. Wiódł swą małą rakietę w górę i w dół, w prawo i w lewo. Jeśli już zaryzykował, chciał przynajmniej zbadać gruntownie, jak statek V zareaguje na jego wyzwania. Ale nic się nie zdarzyło. Zaczął próbować rozmaitych skrętów. Nagle zdumiał się. ŁA-408 pokazywał tylko ciągle zielone światło. Czy miało to znaczyć, że powinien najkrótszą i najszybszą drogą osiągnąć ŁA-408? Czemu nie porozumiewano się z nim przez radio? Po chwili zgasło i zielone światło.

— Halo, ŁA-408! Czemu gasicie sygnały świetlne? — Co robi statek V? — Żadnej odpowiedzi. Oulu szybko sprawdził nadajnik. Nastawienie było właściwe. — ŁA-408, dowódca! Czy wy mnie nie słyszycie? Czy — odpowiedzieliście Nie mogę nic zrozumieć. Nie otrzymałem odpowiedzi. — Zielone i czerwone światło rozbłysło ponownie. Teraz już bardzo blisko.

Sagitta przeraziła się, usłyszawszy w radiotelefonie głos Oulu. Prawda, on nie może wiedzieć o nakazie ciszy radiowej. Nagle zauważyła, że zapomniała o sygnałach świetlnych. Gwałtownie znów zaczęła je wysyłać: raz czerwony, raz zielony, dwa razy…

Kerulen był niezdecydowany. Westchnął ciężko. Musiał zawiadomić Oulu i grupy robocze na Adonisie o ciszy radiowej.

— Tu Kerulen. Oulu, czekamy.. Śluza cztery. Halo, grupy robocze! Zniesiony zakaz startu. „Koliber” — natychmiast wznosić się. Bezpośrednio potem kolejne starty rakiet jednoosobowych z równiny. Uwaga, uwaga! Od tej chwili powszechny zakaz korzystania z radia, również radiotelefonu, na fali ultradźwiękowej. Koniec.

Gdy Kerulen podniósł się od mikrofonu, stanął za nim Paro Bacos. Węgier wskazał dowódcy, by zbliżył do niego ucho. Potem zaczął coś szeptać długo i dobitnie. Kerulen spojrzał parokrotnie z boku zdumiony na Bacosa. W pewnej chwili mężczyznom w kabinie sterowniczej wydało się, że usłyszeli szeptem wypowiedziane słowo „transuran”. Twarz Kerulena nieco się rozjaśniła. Zniknął z niej wyraz napięcia. Za to wokół ust ukazał się grymas smutku. Paro Bacos też był nadal bardzo poważny, chociaż widać było, że odczuł ulgę.

Kerulen i Bacos opuścili centralną kabinę sterowniczą i pośpieszyli do śluzy cztery, by przyjąć Oulu Nikerię. Sagitta skoczyła za nimi.

W tym czasie Afrykanin dotarł do łowcy przestworzy. Śluza cztery przyjęła go wraz z jego jednoosobową rakietą. Wydostał się z niej i poszedł do komory przedśluzowej by zdjąć skafander. Właśnie zdejmował hełmofon, gdy weszli dowódca i Bacos. Za nimi wynurzyła się twarz Sagitty.

Kerulen podszedł do niego i objął okutanego jeszcze w skafander Oulu. Bacos mocno potrząsnął mu rękę.

— Brawo, Oulu, twój próbny lot dał nam wszystkim pewność, że powrót grup roboczych nie napotka na przeszkody ze strony statku V — powiedział dowódca.

Wspólnie przeszli do centrali sterowniczej. Zgromadzeni tam mężczyźni wpatrywali się w wielki ekran. W momencie gdy Kerulen, Oulu, Sagitta i Bacos wchodzili, z cienia asteroidu wysuwała się rakieta rozpoznawcza. Potem z dyszy trysnął krótki strumień ognia. Rakieta zyskała na szybkości i zbliżała się do ŁA-408.

Nieco później ukazał się na ekranach kamer telewizyjnych lekko świecący punkcik, również wznoszący się z Adonisa. W krótkich odstępach za tym punkcikiem świetlnym ukazały się następne: drugi, trzeci i czwarty. Zbliżał się cały łańcuszek punkcików świetlnych o matowym blasku, jak gdyby nanizanych na nitkę. Były to startujące kolejno rakiety jednoosobowe. Płynęły wprost na czerwone i zielone sygnały świetlne, za pomocą których ŁA-408 wciąż jeszcze usiłował nawiązać kontakt ze statkiem V.

Kerulen i Mirsanow zwołali zebranie całej załogi. Odbyło się ono w Pomieszczeniu Etyki. Wszyscy, a więc naukowcy i monterzy, którzy wrócili z Adonisa, mieli być jeszcze raz gruntownie poinformowani o wydarzeniach ostatnich dwóch godzin. Poza tym trzeba było się naradzić co do dalszych poczynań i zdecydować, jakie kroki podjąć dla wyjaśnienia sytuacji powstałej w wyniku pojawienia się statku V.

Zebranie odbyło się w pełnym składzie. Astronauci, pozbywszy się niewygodnych skafandrów kosmicznych, rozsiedli się na wyściełanych ławach, w fotelach i na poduszkach, rozłożonych na podłodze. Pełne napięcia oczekiwanie ogarnęło wszystkich. Norbert Franken stał, jak zazwyczaj, z założonymi rękami, oparty o smukłą, białą kolumnę.

Oulu i Sagitta usiedli na wyściełanej ławie w głębi, obok ustawionych tu roślin.

Szepty zamilkły, Kerulen rozpoczął zebranie.

— Astronauci, kosmonauci, towarzysze! Znajdujemy się w niezwykłym i trudnym położeniu. Przed dwiema godzinami radar zarejestrował ciało kosmiczne, szybko zbliżające się i posiadające, ku naszemu zdumieniu, kształt litery V. To orbitujące „V” zahamowało lot w tej chwili, gdy miało przelecieć blisko Adonisa. Przyjęło orbitę asteroidu i zaczęło lecieć tuż” przed nim.

Musimy na obecnym zebraniu postanowić, czy cofniemy się i poczekamy na flotyllę, czy też spróbujemy sami rozwiązać zagadkę, jaką zadał nam statek V. Mamy do wyboru ostrożność bądź energiczne działanie.

Co do pochodzenia „V” istnieją dwa poglądy. Z jednego z nich wynika, że jest to statek planetarny istot z dalekiego Systemu Słonecznego obdarzonych rozsądkiem i myślących naukowo. Jeżeli teza ta jest słuszna, oznaczałoby to, że przeżywamy pamiętne chwile. O ile rzeczywiście spotka nas to szczęście, że jako pierwsi natrafimy na obce istoty, musimy sobie w pełni uświadomić naszą odpowiedzialność i miarę tego wydarzenia.

Ale i drugiej tezy nie można z miejsca odrzucić.

Zakłada ona, że „V” jest zniszczoną wskutek katastrofy, zgniecioną w środku badawczą rakietą kosmiczną Ziemi. W takim wypadku staniemy się spóźnionymi świadkami kosmicznej katastrofy, jaka miała miejsce przed dziesiątkami lat.

Sprawozdawcą pierwszej wersji będzie nasz inżynier-radiowiec Norbert Franken. Sprawozdawcą drugiej wersji jest nasz fizyk atomowy Paro Bacos. Udzielam głosu Norbertowi Frankenowi. Franken wystąpił do przodu. Rozpoczął: — Astronauci! Ludzkość nawiąże prędzej czy później kontakt z wysoce inteligentnymi, żywymi istotami innych światów. Tego jestem pewien. Istnieją miliardy słońc z niezliczonymi planetami, niegościnnymi, surowymi, nieożywionymi i nie nadającymi się do zamieszkania. Ale istnieją również miliony słońc z planetami, które mogą stworzyć warunki życia, i to nawet życia obdarzonego rozsądkiem. Wiele z tych światów jest zapewne piękniejszych i wspanialszych niż nasza Ziemia. W niezbyt odległym czasie powiąże nas z nimi wielki most braterstwa, więzy twórczej myśli.

Właśnie dzisiaj, właśnie teraz przepływają nad nami emisje radiowe tych, którzy znaleźli drogę, środek do porozumienia.

Od końca ubiegłego tysiąclecia naukowcy wszystkich kontynentów usiłują odcyfrować i zrozumieć za pomocą olbrzymich radioteleskopów zagadkowe pismo Wszechświata i nieznane symbole obcych istot. Dotychczas jeszcze ludzkości się to nie udało. Nikt nie potrafi przewidzieć, kiedy ludzie zdołają osiągnąć ten wielki cel i czy mieszkańcy Ziemi staną wobec żywych obcych istot, zanim nauczą się mowy galaktyki, czy też odcyfrujemy znaki przestrzeni, zanim ujrzymy obce istoty.

Od miesięcy, każdorazowo w odstępach dwudziestogodzinnych, odbieram echo naszego sygnału namiaru. Ale do tego echa dołączone są wyraźnie słyszalne obce sygnały, których nie znam. Przypuszczam, że jakieś wysoko rozwinięte istoty poznały w nas, w ludzkości, przyszłych braci. Te istoty odkryły kiedyś, że w pobliżu żółtej gwiazdy, Słońca, istnieje planeta, Ziemia, na której są warunki sprzyjające życiu. Zaczynają nas uczyć swego języka radiowego. Ta nauka będzie dla nas żmudna. Potrwa długo, zanim w pełni poznamy ten język.

Gdy w dniu dzisiejszym wynurzyła się obca rakieta, przypuszczałem, że to kosmiczny statek z obcego świata. Ale największe zdumienie wzbudziło we mnie dziwne zachowanie tego szczególnego posłańca obcego świata. Dawno musieli przecież stwierdzić, że na ich drodze znajduje się coś żywego. Dlatego też ich zachowanie wydawało mi się bezwzględne, ba, nawet niebezpieczne.

Nie powinniśmy się poddawać iluzji wielkiej godziny, powinniśmy dokładnie zbadać sprawę. Dziwne było na przykład owo przypominające przygotowania do napaści przyczołgiwanie się nieznanego statku kosmicznego, dziwne zniszczenie stosu ostrzegawczego na Adonisie. Niezrozumiałe było uporczywe milczenie wobec naszych nawoływań i prób porozumienia, otrzymaliśmy tylko jeden znak życia od obcych: ich nagły manewr hamujący. Zastanawia mnie również lecenie bazy przerwania wszelkiego kontaktu radiowe go. Chodzi zatem o to, by obcy nie mieli możliwość podsłuchu. Nie powinni się dowiedzieć, co zamierzamy. Na te wszystkie pytania musimy znaleźć odpowiedź. Wobec tego, że nie wiemy, z kim lub z czym mamy czynienia, musimy być bardzo ostrożni.

Proponuję czekać przybycia flotylli, a do tego czasu obserwować pojazd V i następnie, wspólnie z flotyllą przygotować się do zbadania obcej rakiety.

Norbert Franken zakończył sprawozdanie. Cofnął i usiadł na fotelu w pobliżu białej kolumny.

Zanim udzielono głosu Paro Bacosowi, nawigator odczytał jeszcze raz wszystkie radiotelegramy, wymienione z rakietą wiodącą i bazą. Chodziło o to, wszyscy mogli sobie uzupełnić luki w obrazie najnowszych wydarzeń. W Pomieszczeniu Etyki unosił cichy gwar rozmów tych, którzy wymieniali poglądy. Rozważania Frankena o życiu na innych świat i możliwościach wejścia w kontakt z tamtejszymi istotami wzbudziły duże zainteresowanie.

Paro Bacos zostawił wszystkim czas na przetrawienie tego, co usłyszeli. Gdy wreszcie powstał, wszyscy spojrzeli nań z niekłamanym zainteresowaniem. Stanął krzesłem i trzymając się oparcia rozpoczął:

— Astronauci! Po pierwsze chcę wyrazić radość, że grupy robocze, które znajdowały się na asteroidzie gdy ukazał się statek V, wróciły na pokład w pełnym składzie i bez strat. W obliczu nieznanego niebezpieczeństwa bardzo martwiliśmy się o was.

A teraz w sprawie statku V. Życzyłbym sobie, by Norbert Franken się nie mylił. Byłoby piękne, gdyby ludzkość wreszcie znalazła w przestrzeni kosmicznej istoty o równej sobie czy nawet większej sile ducha. Byłoby wspaniałe, gdybyśmy to my wysłannikom obcych, światów podali dłoń na powitanie i towarzyszyli im do naszej ojczystej planety Ziemi.

— Niestety fakty, o których wiemy, dopuszczają jeszcze inny wniosek. Ten wniosek brzmi: statek V jest ostatnim miejscem spoczynku ziemskich kosmonautów, którzy, jak my, wyruszyli, by poprzez badania wzbogacić wiedzę ludzkości.

W sali panowała cisza, ale przy tych słowach wszyscy wstrzymali oddech. Rai Raipur podniósł się powali i uroczyście. Skrzyżował ręce wedle zwyczajów swego hinduskiego, kręgu kulturowego i pochylił się z uwagą. Choć nie było jeszcze pewne, którą z tych dwóch tajemnic kryje siatek V, wszyscy obecni powstali. Gdy po minucie milczenia siedli znowu, Paro Baeos zaczął mówić dalej.

— Chcę wam teraz podać, jakie są źródła moich przypuszczeń. Kształt „V” wziął się stąd, że rakietę potrącił ostry skalny kolec meteorytu. Pod wpływem zerknięcia obydwu ciał statek kosmiczny uległ zgnieceniu pośrodku. Gdyby, meteoryt nie tylko trącił rakietę, lecz bezpośrednio ją ugodził, rakieta zostałaby zupełnie zdruzgotana lub co najmniej rozpadłaby się na kilka części.

Ten meteoryt, koledzy, został zniszczony przed tygodniem. Było to wtedy, kiedy nasz statek rozkaz powrotu i budowy nowej radiolatarni na Adonisie. Miałem wówczas dyżur w sterowni i zaobserwowałem moment niszczenia ciała kosmicznego przez pojazd sąsiadujący z nami w łańcuchu poszukiwaniu flotylli. Radiotelegram, przekazany przez sąsiednią rakietę do rakiety wiodącej, zawierał obok zwykłych danych, godny uwagi meldunek. Głosił on, że analiza chmury poeksplozyjnej wykazała obecność śladów transuranu plutonium. Dlatego też należy przyjąć, co następuje: ów zniszczony meteoryt musiał przed dziesiątkami lat trafić w rakietę ziemską. Przy tej okazji cząstki reaktora rozmnażającego pozostały w kamieniu meteorytu. Tylko w ten sposób można wytłumaczyć fakt, że gazowy obłok zniszczonego meteorytu wykazywał obecność transuranu plutonium.

A zatem ta właśnie trafiona rakieta znajduje najprawdopodobniej przed nami. Ale obecność uranu nie stanowi jeszcze wystarczającego dowodu to, że statek V nie jest międzygwiezdnym pojazdem kosmicznym, lecz rakietą badawczą Ziemi.

Dlatego zdecydowałem się na coś, co — przyznają otwarcie — było niebezpieczne i mogło przynieść nieszczęście nam wszystkim. Wysłałem mianowicie z anteny kierunkowej w stronę statku V jeden z impulsów uruchamiających silniki atomowe naszych rakiet. Powiedziałem sobie: jeżeli statek V jest międzygwiezdnym pojazdem kosmicznym, to nie zareaguje na ten impuls. Jeśli jednak jest zniszczoną, zgniecioną rakietą badawczą z Ziemi, istnieje możliwość, że nie naruszone przewody przechwycą rozkaz, impulsu i przekażą go silnikom.

Rakieta V zareagowała. Z dysz buchnął płomień. Moje przypuszczenie potwierdziło się.

Wedle wszelkich przewidywań uderzenie płomieni musiało działać hamująco. Miałem szczęście. Rzeczywiście zniszczona rakieta zmniejszyła szybkość. W ten sposób weszła na nowy tor, tor asteroidu.

Tak więc pozwoliłem sobie na poważne ryzyko dla zdobycia pewności co do pochodzenia statku. Wiem, że przez taką lekkomyślność zdyskwalifikowałem się, jeśli chodzi o służbę kosmiczną, że ponoszę winę, choć na moje szczęście nic złego się nie stało. Jestem gotów przyjąć karę za spontaniczne, impulsywne i nie przemyślane działanie.

Wróćmy jednak do statku V. Zapewne SZŁA w bazie na Marsie ocenił właściwie — choć ze względu na ogromną odległość wydaje się to nieprawdopodobne — naszą sytuację, mimo że rozporządzał tylko skąpą informacją. Zabronił nam kontaktu radiowego dla naszego własnego bezpieczeństwa, ponieważ impulsy radiowe docierają bez przeszkód do rozbitej rakiety i mogą oddziaływać na jeszcze nie naruszoną automatyczną aparaturę.

Obecnie naszym zadaniem jest wysłanie jednego czy dwóch spośród nas na statek V. Połączenia kablowe z działającymi jeszcze, jak się wydaje, mechanizmami napędowymi należy rozłączyć bądź gwałtownie przerwać.

Jedyne niebezpieczeństwo, grożące nam ze strony zgniecionego statku kosmicznego, to nagła reakcja — atomowych materiałów napędowych. Gdy tylko będziemy mogli zakomunikować bazie, że zdołaliśmy ją uniemożliwić, zezwolą nam na ponowny kontakt radiowy w naszym zasięgu.

Proszę was o przydzielenie mi niebezpiecznego zadania rozłączenia powiązań kablowych.

Gdy tylko Bacos zakończył, podniósł się Murzyn Oulu. Oświadczył, że jego zdaniem ostatnio wypowiedziane przypuszczenie jest bardziej prawdopodobne. Tak czy owak, niezależnie od tego, czy rakieta jest wrakiem, czy też międzygwiezdnym pojazdem obcych istot, należy ją zbadać w jak najszybszym czasie.

Po Afrykaninie profesor Mirsanow zwrócił się jeszcze w kilku słowach do zgromadzonych.

— Jeżeli nawet, jak to wynika z wypowiedzi Paro Bacosa, nie będzie nam jeszcze dane przyjąć gości ze Wszechświata — decydujący dowód przyniosą badania rakiety — to nie wolno nam zapominać, że godzina spotkania jednak nadejdzie. Ludzkość przygotowuje się na tę chwilę poprzez każde nowe osiągnięcie naukowe i kulturowe, poprzez każde nowe poznanie na temat działania i wykorzystywania praw przyrody. Pewnego dnia musi do tego dojść. Mieszkańcy Ziemi będą tyle wiedzieli, że potrafią nawiązać kontakt z ożywionymi i obdarzonymi rozsądkiem światami innych systemów słonecznych.

Timofiej Mirsanow radził więc radiotechnikowi nadal obserwować znaki ze Wszechświata, analizować echo sygnału namiaru i pracować nad jego odcyfrowaniem. Badania radiowe były już przed wiekami, od chwili startu pierwszych satelitów Ziemi, ważną dziedziną badawczą. Opanowanie przekazu informacji, radioelektroniki w Kosmosie odegra również dużą rolę w dziale kontaktu we Wszechświecie.

Po kolei zabierali głos niemal wszyscy kosmonauci. Zdecydowano wysłać na statek V rakietę rozpoznawczą z załogą, w składzie: Kioto Yokohata i Paro Bacos.

Przygotowania do ekspedycji rozpoczęto natychmiast.

Загрузка...