Magowie z Niewidocznego Uniwersytetu umieli wydawać przyjęcia. Pepe i madame Sharn[26] byli pod wrażeniem. Jednakże nie mogli zapominać o interesach, więc musieli myśleć o Juliet.
— Nigdzie jej nie widzę — stwierdziła madame.
— Mam wrażenie, że jakiś czas temu zauważyłem je dwie — odparł Pepe. — Ci ludzie sobie nie żałują… Nigdy jeszcze nie widziałem tak wielkiej deski serów. Przy tym celibat wydaje się niemal wart rozważenia.
— Och, tak uważasz?
— Nie. A przy okazji, zauważyłaś, że ten wysoki mag się na ciebie gapi?
— To profesor Bengo Macarona. Myślisz, że on…
— Bez cienia wątpliwości, moja droga. Wiem, że ma poranione nogi, ale nie sądzę, żeby to był jakiś problem.
Raz jeszcze madame wyciągnęła szyję, szukając wśród tłumu migotliwej postaci.
— Mam szczerą nadzieję, że nasza młoda modelka nie angażuje się w żadne migdalenie.
— Jak by mogła? Jest całkowicie otoczona przez wielbicieli.
— To jednak możliwe.
W rzeczywistości Juliet i Trev siedzieli w ciemnościach nocnej kuchni.
— Znajdę sobie coś do roboty — obiecał Trev. — I pojadę za tobą wszędzie.
— Powinieneś tu zostać i grać w piłkę — stwierdziła Juliet. — Wiesz, co mówili niektórzy ludzie, kiedy pili? Mówili, że David Likely był twoim ojcem.
— No tak, to przecież prawda.
— Fakt — zgodziła się Juliet. — Ale wcześniej mówili, że ty jesteś jego synem.
— No dobrze, może trochę piłki — ustąpił Trev. — Ale nie wierzę, żeby ten numer z puszką znowu mi przeszedł.
Pocałowali się.
Tam i wtedy nic więcej nie wydawało się konieczne.
Jednakowoż…
Glenda i Nutt także chcieli znaleźć jakiś cichy zakątek na uboczu, w miarę możliwości ciemny. Na szczęście Glenda znalazła w kieszeni dwa bilety — umieszczone tam przez doktora Hiksa w ramach starań o szerzenie mroku i zwątpienia na świecie, metodą amatorskich przedstawień teatralnych — na spektakl Trupy Sióstr Dolly, wystawiającej „Przez gwiazdy przeklętych” Hwela Dramaturga. Siedzieli więc, trzymając się za ręce, oglądali w skupieniu i czuli, jak zmarszczki na wodzie popychają ich ku sobie. Potem wracali przez miasto, starannie omijając rozśpiewane gromady szczęśliwych, pijanych kibiców.
— Co myślisz? — zapytał po chwili Nutt. — Pytam o sztukę.
— Nie rozumiem, czemu niby miała być romantyczna — odparła Glenda. — Prawdę mówiąc, uważam ją za dość głupawą.
— Jest powszechnie uznawana za jedną z najznakomitszych sztuk romantycznych ostatniego półwiecza.
— Naprawdę? Ale jaki daje przykład? Przede wszystkim czy nikt w Genoi, nawet w tamtych czasach, nie potrafił zbadać pulsu? Czy podstawy wiedzy o pierwszej pomocy to zbyt wielkie wymagania? Nawet lusterko by wystarczyło, a przecież jest wiele przyzwoitych miejsc, gdzie można sprawdzić tętno.
— Myślę, że żadne z nich nie myślało o sobie.
— Żadne z nich w ogóle nie myślało — stwierdziła Glenda. — A już z pewnością nie myśleli o sobie nawzajem jak o normalnych ludziach. Trochę zdrowego rozsądku, a by przeżyli. To zwykłe wymysły, takie jak w książkach. Nie wierzę, żeby ktoś rozsądny tak się zachował.
Ścisnął jej dłoń.
— Czasami mówisz jak Lady — zauważył. — Co mi przypomina…
— Co ci przypomina?
— Że czas, bym spotkał się ze swoim stwórcą.
Andy Shank szedł chwiejnym krokiem przez nocne zaułki, spokojny w swej wiedzy, że nie spotka tu niczego gorszego od siebie. Ta wiara okazała się jednak fałszywa.
— Pan Shank?
— A kto pyta? — odburknął.
Odwrócił się i instynktownie sięgnął pod kurtkę po swój nowy kordelas.
Ale inne ostrze, wąskie i srebrzyste, cięło dwa razy, a jakaś stopa fachowo pchnęła goleń, powalając Andy’ego na ziemię.
— Ja. Jestem szczęśliwym zakończeniem. Możesz mnie nazywać dobrą wróżką. Nie martw się, będziesz widział, kiedy już wytrzesz krew z oczu. Jak to mówią, nie będziesz już musiał w żadnym barze płacić za drinka, choć podejrzewam, że i tak nie płaciłeś.
Napastnik oparł się nonszalancko o mur.
— A robię to dlatego, Shank, że jestem wrednym draniem. Jestem łajdakiem. Jestem sukinsynem. Oni pozwolili ci odejść, bo są miłymi ludźmi, więc, rozumiesz, świat potrzebuje kogoś takiego jak ja, żeby wyrównywać rachunki. Zanim się jeszcze urodziłeś, już znałem takich jak ty: dręczycieli, tyranów i złodziei. Tak, złodziei kradnących ludziom poczucie własnej wartości. Kradnących spokój ducha. Otóż pan Nutt jest orkiem i słyszałem, że umie tak ludziom nagadać, żeby byli lepsi. Może to i prawda. Jeśli mu się uda, jest geniuszem. Ale to nie załatwia sprawy, nie według moich zasad. Dlatego uznałem, że powinieneś spotkać Pepe, tylko żeby go poznać. Ale jeśli znowu cię zobaczę, to nigdy nie znajdą wszystkich kawałków. No a żeby ci pokazać, że nie jestem całkiem zły, masz tu coś na swoje rany.
Coś miękkiego upadło obok szperającej po omacku dłoni Andy’ego.
Pokrwawiony i zasmarkany Andy sięgnął tam, gdy tylko ucichły równiutkie, szybkie kroki. Chciał usunąć krew z oczu, a zemstę i karę z serca. W tych okolicznościach nie powinien rozcierać sobie na twarzy połówki cytryny.