Brzęczyk sygnału komunikatora wyrwał Geary’ego z głębokiego snu. Komodor przetoczył się po łóżku, aby uciszyć natarczywy dźwięk, i dopiero w ostatniej chwili zreflektował się, że powinien wyłączyć wizję. Nie chciał, by ktoś zobaczył, iż nie jest sam.
— Słucham.
— Sir, kapitan Desjani przesyła wyrazy szacunku, przy okazji pragnąc poinformować, że pułkownik Carabali wyraża zaniepokojenie ruchami eskadry Bravo.
— Zaniepokojenie? — Za każdym razem gdy dowódca korpusu piechoty była czymś zaniepokojona, mieli do czynienia z poważnym problemem. — Za chwilę z nią porozmawiam. Poproście panią pułkownik, żeby się nie rozłączała.
— Tak jest, sir!
Geary usiadł ostrożnie, starając się zachowywać jak najciszej.
— Naprawdę sądziłeś, że te hałasy nie są w stanie mnie obudzić? — zapytała Wiktoria Rione.
— Przepraszam.
— Powinnam się chyba zacząć do tego przyzwyczajać.
Geary zamarł w pół ruchu i spojrzał na nią. Leżała na plecach i wyglądała tak, jakby budzili się obok siebie dzień w dzień.
— Czyżbyś widziała nas razem na dłużej?
— A ty nie? — zapytała, podnosząc śmiesznie brew.
— Nie. Nic takiego nie powiedziałem. Chciałbym spróbować. Trwały związek może mnie…
— Uszczęśliwić? W szczęściu nie ma niczego złego, John. Kiedy umarł mój mąż, wiele o tym myślałam i choć trochę to trwało, w końcu zrozumiałam, że mam prawo do szczęścia.
— A kiedy dokładnie doszłaś do tego wniosku?
— Dzisiaj w nocy. A teraz zmiataj porozmawiać z tą panią pułkownik, tylko na litość żywych gwiazd, upewnij się, że jesteś ubrany, zanim odbierzesz połączenie.
— Obawiam się, że pułkownik Carabali widywała już gorsze rzeczy — mruknął Geary, ale idąc w stronę biurka, w pośpiechu nałożył mundur. Włączył komunikator, wciąż jeszcze usiłując otrząsnąć się z tego, co zaszło minionej nocy pomiędzy nim i Wiktorią. Teraz musiał skoncentrować się na dowodzeniu.
— W czym problem, pani pułkownik?
Carabali wyglądała na bardzo zmęczoną, co sprawiło, że Geary poczuł się winny. Kobieta wskazała na wyświetlacz stojący obok niej.
— Sir, pańskie okręty zbytnio się zbliżają do czwartej planety systemu. To w sumie nie mój problem, ale do moich zadań należy ostrzeganie dowódców o zagrożeniach.
— Zagrożeniach? Zbombardowaliśmy wszystko, co mogło stanowić zagrożenie na czwartej. Nie powinna przetrwać żadna nadająca się do użytku broń przeciwprzestrzenna.
— Nie powinna — przyznała Carabali. — Ale to nie znaczy, że nie przetrwała. Sir, zniszczyliśmy wszystko, co udało nam się zobaczyć z odległości kilku godzin świetlnych. Proszę jednak nie zapominać, że to gęsto zamieszkany i zabudowany świat. Czasem można przeoczyć coś istotnego, jeśli wokół znajduje się tyle innych ogromnych budowli. Poza tym uderzenia wyniosły do atmosfery ogromne ilości pyłu i pary, więc nie mamy żadnego podglądu na tę cholerną planetę. A skoro nie widzimy, co jest w dole, nie możemy być niczego pewni.
Geary studiował dane z wyświetlacza, skubiąc nerwowo brodę.
— Celne spostrzeżecie — podsumował mowę Carabali.
Walka w przestrzeni to łatwizna — pomyślał. — Każde zagrożenie jest widoczne na długo przed tym, zanim dosięgnie celu. Ale teraz nie mamy tego luksusu. Powinienem był o tym pomyśleć. Zwycięstwo nad Syndykami i ocalenie systemu Sancere przed implozją wrót sprawiły, że poczułem się zbyt pewnie. Przestałem paranoicznie obawiać się wszystkiego, co jeszcze może być w tym systemie.
— Zakładając, że mają czym, zdołają nas namierzyć poprzez tę masę śmiecia w atmosferze?
— Nie udało nam się zniszczyć wszystkich lotnisk i kosmodromów, sir. Wystarczy im jednostka potrafiąca wznieść się wystarczająco wysoko i transmitować czysty sygnał na powierzchnię. Choćby bezzałogowa drona, której nie sposób wyśledzić.
Geary przywołał plan eksploracji systemu, aby sprawdzić, jakie zadanie przypadło eskadrze Braw.
— Te okręty kierują się w stronę orbitalnych stoczni, a w każdym razie tego, co z nich zostało, i ocalałych instalacji cywilnych. Żywność i surowce tam zgromadzone są nam bardzo potrzebne.
— Ale to mi się nie podoba, sir!
— A ma pani jakiś pomysł na rozwiązanie tej sytuacji, pani pułkownik? Jestem otwarty na propozycje, byleby nasze jednostki mogły zdobyć zaopatrzenie, nie ryzykując ostrzału ze strony ocalałych systemów obronnych.
Carabali zmarszczyła brwi i opuściwszy głowę, zamyśliła się głęboko.
— Można by wysłać jednostki zwiadowcze… Na przykład drony rozpoznania. Ale nie mam pojęcia, jak nisko musiałyby zejść, żeby uzyskać obraz odpowiedniej jakości. A im niżej zejdą, tym mniejszą powierzchnię będą mogły obserwować.
— Ile takich dron ma do dyspozycji eskadra Bravo?
Pułkownik ponownie zrobiła marsową minę i zaczęła sprawdzać coś poza polem widzenia Geary’ego.
— Dziesięć, sir! Wszystkie sprawne. Ale jeśli wyślemy je w atmosferę, nie mamy gwarancji, że zdołają wrócić, a o ile mi wiadomo, nasze jednostki pomocnicze nie potrafią ich konstruować.
— Nie potrafią także robić nowych okrętów… — Geary przerwał, żeby przemyśleć sprawę. — Porozmawiam z dowodzącym eskadrą Bravo kapitanem Duellosem. Wyślemy drony na zwiad w dolne partie atmosfery, utrzymując jednostki na bardziej oddalonych orbitach. Pozostańmy ze sobą w kontakcie.
— Dziękuję, sir! — Pułkownik Carabali zasalutowała i jej hologram zniknął.
Geary wstał i westchnął ciężko, po czym odwrócił się, żeby pożegnać Wiktorię. Spostrzegł, że stoi oparta o gródź obok łóżka, wciąż naga, i przygląda mu się uważnie.
— Nie dadzą ci odpocząć? — zapytała.
— I tak miałem więcej czasu na odpoczynek niż ktokolwiek z moich ludzi — mruknął Geary, uciekając wzrokiem.
— W czym problem, kapitanie Geary? — zapytała Rione, a w jej głosie dało się wyczuć nutkę rozbawienia.
— Staram się skupić na moich obowiązkach, a ty mi nieco w tym przeszkadzasz.
— Nieco?… Do zobaczenia na mostku za chwilę.
— Dobrze… — Geary zatrzymał się na moment przy włazie i wystukawszy odpowiednią kombinację klawiszy, zezwolił Wiktorii na swobodny dostęp do jego kabiny, wiedząc, że wciąż na niego patrzy. W drodze na mostek poczuł znajome ukłucie niepokoju. Kiedy się kochali, Wiktoria wydawała się zatracać w uczuciach, ale teraz, nawet gdy stała przed nim zupełnie naga, znów była chłodno kalkulującą dyplomatką. Przywodziła mu na myśl kotkę, która z wdzięcznością przyjmuje pieszczoty, ale w każdej chwili może się znudzić, wybiec za drzwi i nawet nie obejrzeć. Tak się składa, że nigdy nie przyszło mu do głowy, że Wiktoria Rione może mieć z nim romans, nie zastanawiał się więc, jakie będą tego skutki. Powiedziała, że go lubi, ale słowo „kocham” nie padło ani razu. Czyżby wykorzystała go do zaspokojenia swoich potrzeb? A może jeszcze gorzej, chciała zbliżyć się do niego, aby uzyskać polityczną przewagę na wypadek, gdyby okazał się „Black Jackiem” albo chciał zdobyć władzę nad Sojuszem?
Ile zyskałby tak ambitny polityk jak Rione na mariażu z legendarnym bohaterem, który cudem ocalił flotę i przywiódł ją bezpiecznie do przestrzeni Sojuszu?
Skąd u mnie te myśli? Wiktoria nawet przez ułamek sekundy nie przejawiała podobnych ambicji. No ale z drugiej strony, jest bardzo skryta. Przynajmniej względem mnie. Nawet się nie domyślałem trawiącego ją pożądania. W pamięci mam tylko te gadki o uwolnieniu Sojuszu od widma „Black Jacka”. Czy na pewno nigdy się nie zastanawiała, jak wiele może zyskać, zdobywając nade mną władzę? Skąd pewność, że pod miłą powierzchownością nie kryje się kobieta, która chce mnie wykorzystać jako trampolinę do kariery politycznej?
O przodkowie, pomóżcie mi. Z tego co zdążyłem zauważyć, Wiktoria jest wobec mnie całkowicie szczera. Dlaczego jestem takim niedowiarkiem? Dlaczego podejrzewam ją o niecne zamiary?
Czy dlatego, że stanę się naprawdę potężnym człowiekiem, kiedy doprowadzę flotę do przestrzeni Sojuszu? Przecież to właśnie ona uświadomiła mi, że tak będzie.
Zresztą nawet jeśli chce mnie wykorzystać do zrobienia kariery w rządzie, po co sobie odmawiać tych paru chwil rozkoszy? W końcu to nie najgorszy los. No i Wiktoria nie dała mi najmniejszego powodu, bym ją podejrzewał o brak etyki czy nieposkromioną żądzę władzy.
Tak, panie Geary. Taki z pana znawca kobiet, że zdołała pana wciągnąć do łóżka, zanim zdał pan sobie sprawę, o co jej chodzi.
Nie pierwszy raz Geary uznał, że o wiele łatwiej przychodzi mu walka z wrogiem, który po prostu dybie na jego życie, niż zrozumienie postępowania Wiktorii.
Ziewająca kapitan Desjani powitała go zdawkowym skinięciem głowy, gdy wszedł na mostek.
— Rozmawiał pan z pułkownik Carabali, sir? — zapytała.
— Tak — odparł Geary, siadając i otwierając wyświetlacz. Pobieżnie przejrzał dane. Przez ostatnie pięć godzin zajmował się współprezydent Rione. W skali systemu gwiezdnego w tak krótkim czasie niewiele może się zmienić. Ale eskadra Bravo wciąż zbliżała się do czwartej planety i bogactw, które ona oferowała. Odważny znajdował się teraz w odległości trzydziestu minut świetlnych od pozycji Nieulękłego, zatem jakakolwiek wymiana zdań z kapitanem Duellosem wydawała się niemożliwa.
Geary zebrał myśli i nacisnął klawisz komunikatora.
— Kapitanie Duellos, tutaj komodor Geary. Mamy uzasadnione podejrzenia, że podejście do tak mocno zurbanizowanego globu, na którym pod grubą pokrywą pyłów mogą wciąż istnieć funkcjonujące jednostki obrony przeciwprzestrzennej, jest ryzykowne. Proszę wysłać drony zwiadu w niższe partie atmosfery celem zlokalizowania wszelkich możliwych zagrożeń. Okręty winny pozostawać z dala od niskich orbit. Skanujcie też intensywnie stratosferę, aby wykryć ewentualne ślady jednostek bądź urządzeń obserwacyjnych Syndykatu, mogących przekazywać na powierzchnię informacje dotyczące naszych aktualnych pozycji. Może pan podjąć dowolne kroki, jakie uzna pan za konieczne, aby zapewnić bezpieczeństwo eskadrze Bravo, tylko proszę mnie informować na bieżąco… — Geary urwał i zawahał się.
Czy powinienem dodać coś jeszcze? — pomyślał. — Nie. Duellos wie, co robi. Nie muszę mu prawić kazania na temat konieczności ochrony własnych okrętów.
— Koniec przekazu — rzucił i opadł na oparcie fotela, skubiąc starym zwyczajem brodę.
Pozwalając jednostkom na tak wielkie rozproszenie — kontynuował w myślach — zapomniałem, że utracę możliwość komunikacji z nimi w czasie rzeczywistym. Tyle dobrego, że nie muszę się już martwić zamieszaniem, jakie mógłby wywołać Numos.
To uświadomiło Geary’emu, że stracił niemal czterdzieści jednostek, które podążyły za Falco i być może już nie istnieją.
— Kapitanie Geary — Desjani przerwała jego rozmyślania — pozwoli pan, że zejdę na dół i złapię ze dwie godziny snu. Na razie nie mam nic do roboty.
Geary automatycznie sprawdził odczyty na wyświetlaczach. Skupiona wokół Nieulękłego formacja Delta znajdowała się wciąż o niemal dobę lotu od instalacji orbitalnych trzeciej planety, które stanowiły jej cel. W systemie nie rejestrowano żadnego ruchu jednostek syndyckich, oczywiście prócz formacji Alfa, pozostającej poza zasięgiem najdalej wysuniętych okrętów zespołu uderzeniowego Cresidy, gdzieś pomiędzy orbitami siódmej i ósmej. Ciekawe, kiedy do dowódcy tej formacji dotrze, że jego karierze raczej nie pomoże, iż przetrwał w sytuacji, gdy wróg zniszczył niemal wszystko w całym systemie gwiezdnym.
— Może pani odpoczywać dłużej niż tylko dwie godziny — odparł. — Ja tu trochę posiedzę.
Desjani uśmiechnęła się.
— Dziękuję, ale nawet z panem na mostku wciąż jestem dowódcą Nieulękłego.
— A jeśli rozkażę pani spać przez co najmniej cztery godziny?
— Nie mogę odmówić wykonania rozkazu bezpośredniego przełożonego — odparła Desjani z wyraźną niechęcią. Wstała i przeciągnęła się. — Z całym szacunkiem, sir, wydaje mi się, że odpoczynek panu posłużył.
— Odpoczynek robi dobrze nam wszystkim — wtrąciła współprezydent Rione, która właśnie w tym momencie pojawiła się na mostku.
Ukłoniła się z wyraźnym chłodem Desjani, a potem odwróciła głowę i milcząco przywitała się z Gearym. Odpowiedział podobnym gestem, o wiele cieplejszym w wymowie niż te sprzed kilku tygodni. Kątem oka zauważył, że Desjani wodzi wzrokiem, spoglądając to na niego, to na Wiktorię z charakterystycznie uniesioną brwią. Gdy ich spojrzenia się skrzyżowały, brew natychmiast opadła na swoje miejsce, a twarz Desjani przybrała obojętny wyraz.
Desjani już wie? — zdziwił się Geary. — Czy to jest aż tak oczywiste? Przecież nie zamieniliśmy ze sobą nawet jednego słowa.
Tymczasem kapitan odwróciła się do najstarszego stopniem wachtowego.
— Będę w swojej kabinie. Idę odpocząć — wypowiadając ostatnie słowo zerknęła na Geary’ego, a jeden z kącików jej ust zadrgał, jak gdyby w próbie stłumienia uśmiechu, co nie uszło uwagi komodora. Wychodząc zatrzymała się na moment obok Rione. — To prawdziwy zaszczyt gościć panią współprezydent na pokładzie.
O ile Geary’ego nie zawodziła pamięć, Desjani po raz pierwszy odezwała się w tak przyjazny sposób do Wiktorii. Znów poczuł rodzący się ból głowy, mimo że Rione nie wydawała się zaskoczona reakcją pani kapitan.
— Jak to możliwe? — zapytał ściszonym głosem.
— Obawiam się, że takie rzeczy się po prostu czuje — poinformowała go bardzo oficjalnym tonem.
— Innymi słowy, kobieca intuicja.
— Można to tak ująć.
Opadł na oparcie i wskazał na dane przepływające przez wyświetlacz.
— Co sądzisz o sytuacji? Pułkownik Carabali wyraziła zaniepokojenie tym, że eskadra Bravo podeszła zbyt blisko czwartej planety. Może ciebie też coś zaniepokoi?
— Przyjrzę się temu uważniej. Ale chyba nie podejrzewasz mnie o wojskowy zmysł obserwacyjny? — spytała.
— Nie. Mimo wszystko żołnierz może czasem przeoczyć coś, co cywilowi wydaje się oczywiste. Z tego jednak co widzę, nie przejmujesz się zbytnio. Wcześniej zawsze miałaś masę obiekcji.
— I to ci się podobało?
— Tak daleko bym się nie posunął… — uśmiechnął się lekko. — A tak na marginesie, nieraz miałaś rację.
Rione skinęła z zadowoleniem głową, usiadła na fotelu obserwatora i zagłębiła się w lekturze danych.
Geary sprawdził czas. Duellos otrzyma jego przekaz za dwadzieścia minut, a zanim nadejdzie odpowiedź, minie kolejne pół godziny.
Kto by przypuszczał, że wojna może być tak nużąca? To znaczy do czasu, kiedy zaczyna się robić w gacie ze strachu.
Duellos potwierdził wykonanie wszystkich rozkazów, dodając, że postanowił ustawić podległe mu jednostki w taki sposób, by pomiędzy nimi a powierzchnią planety znalazły się instalacje orbitalne Syndykatu. Zakładał bowiem, że nawet Syndycy nie zechcą strzelać z rozmysłem we własne fabryki.
Formacja skupiona wokół Nieulękłego minęła tymczasem orbitę czwartej planety i leciała dalej w kierunku centrum systemu. W momencie największego zbliżenia dzieliło ją od pozycji okrętów Duellosa około czterech minut świetlnych. Na wyświetlaczach Geary widział wiele małych okienek, w których pojawiały się dane transmitowane przez drony zwiadowcze korpusu piechoty. Obraz często zniekształcał się i znikał, gdyż utrzymujące się wciąż w wyższych partiach atmosfery zanieczyszczenia zakłócały sygnał.
Gdy widoczność była zadowalająca, Geary przyglądał się powierzchni planety, która wydawała się naprawdę przyjaznym miejscem. Wielkie metropolie, mnóstwo mniejszych miast i ogromne połacie zieleni, poznaczone tu i ówdzie bliznami po kopalniach odkrywkowych i innych instalacjach wydobywczych. Zaraz po nich w oczy rzucał się brak ruchu. Tylko gdzieniegdzie przemykały konwoje pojazdów — bez wątpienia należących do służb porządkowych. Ludność kryła się po piwnicach, a może nawet w schronach zbudowanych na wypadek, gdyby flota Sojuszu zdecydowała się na masowe bombardowania.
Co jakiś czas widać było kratery powstałe w miejscach uderzeń pocisków kinetycznych. Wszystkie ujęcia pochodzące z dziennej strony planety były szare, jakby rozmyte. Powodem były tony pyłu unoszącego się w atmosferze. Zdjęcia z nocnej strony przedstawiały smolistą czerń, tutaj zanieczyszczenia nie przepuszczały na powierzchnię nawet odrobiny światła gwiazd.
Geary mógł jednym kliknięciem zmienić wizję na podczerwień, odczyt radarowy albo jakikolwiek inny sposób widzenia z szerokiej palety możliwości technicznych. Miał nawet możliwość skanowania głębinowego i analizy spektrum elektromagnetycznego. Znał te możliwości, ale nie próbował ich aktywizować, obawiając się, że mógłby nieświadomie wydać jakiś rozkaz dronom. Od czasu do czasu Geary słyszał sygnał alarmowy, gdy któryś z automatycznych zwiadowców trafiał pod ostrzał, ale małe i zwrotne roboty stanowiły trudny ceł, a i zawiesina pyłowa stanowiła znakomitą osłonę, gdy sytuacja robiła się gorąca.
— Kapitanie Geary, tutaj Duellos. Cokolwiek przetrwało tam, na powierzchni, usiłuje nas teraz namierzyć. — Na obrazie towarzyszącym przekazowi widać było wyraźnie, jak z kłębów pyłu wynurzają się na moment niewielkie automaty, dokonują pomiarów i robią zdjęcia, a potem szybko, zanim ktokolwiek zdoła w nie wycelować, znikają w gęstej zawiesinie. — Nie udało nam się wychwycić żadnego wzorca ich działania. Jeśli nawet zbierają dane dla jakiegoś systemu obronnego, nie wiemy, gdzie on się znajduje. Dlatego nakazałem wszystkim jednostkom nieustanne losowe zmiany kursu.
Duellos nie mógł od razu usłyszeć jego odpowiedzi, więc Geary nie zwlekał.
— Dziękuję, miejmy nadzieję, że… — przerwał, słysząc dzwonki alarmowe.
— Zarejestrowano strzał oddany z powierzchni czwartej planety — zameldował wachtowy Nieulękłego. — To działa cząsteczkowe, zdaje się, że cała bateria.
Cztery minuty temu je odpalili…
— Meldujcie o każdym trafieniu.
Cisza, jaka zapadła, ciągnęła się niemiłosiernie długo. Wreszcie wachtowy ponownie zabrał głos.
— Dwa strzały minęły o włos Falchiona i Sławę. Zero trafień.
Na mostku pojawiła się wypoczęta Desjani i z marszu włączyła się do rozmowy.
— Strzelają na ślepo. Ale teraz już wiemy, że wciąż mają sprawne instalacje obronne.
— Duellos nakazał swoim jednostkom losowe zmiany kursu dosłownie na sekundy przed ostrzałem — powiedział Geary. — Gdyby tego nie zrobił, Syndycy mogliby zaliczyć kilka trafień.
W odróżnieniu od dział pokładowych te umieszczane na powierzchni planet mogły osiągać monstrualne rozmiary i czynić przerażające spustoszenia. Nawet jedno trafienie takim ładunkiem niszczyło najmocniejsze tarcze i najgrubsze pancerze.
Podczas gdy Geary mówił, sensory Nieulękłego wykryły następną salwę. Właśnie zamierzał wydać rozkazy o przeciwdziałaniu, lecz uświadomił sobie, że jego reakcja byłaby spóźniona o kilka minut i że Duellos na pewno już poczynił odpowiednie kroki.
— Wydaje mi się, że mamy już wystarczająco dużo danych, by zlokalizować te działa — wtrąciła Desjani.
I mieli. Sześć ogromnych pocisków kinetycznych opuściło luki krążowników formacji Duellosa i pomknęło łagodnym łukiem w stronę planety, w tym samym czasie kiedy jednostki eskadry Bravo ponownie zmieniały kurs. Syndycy zdążyli oddać kolejną salwę, tym razem nieomal trafiając w Rękawicę.
— Tak wielkie działa potrzebują sporo czasu na ponowne załadowanie — stwierdził Geary.
Desjani była podobnego zdania.
— Oddadzą najwyżej jeszcze jedną salwę — oceniła.
I nie pomyliła się. Na szczęście wszystkie ładunki przeszły w bezpiecznej odległości od okrętów.
Jedna z dron ruszyła w stronę namierzonej instalacji. Widać ją już było jako niewielki punkcik, znajdujący się niemal na skraju pola widzenia automatu. Pociski kinetyczne wystrzelone z krążowników Duellosa właśnie docierały do celu. Tor ich lotu znaczyły oślepiające smugi ognia, a każde uderzenie unosiło gigantyczne ilości odłamków i pyłu. Gdy błysk przeminął, na horyzoncie planety majaczyło kilka chmur w kształcie grzyba, znacząc miejsce, które stało się grobem kolejnej baterii wroga.
— Miejmy nadzieję, że to było wszystko, co im zostało — mruknął Geary.
— Mało prawdopodobne — odparła Desjani.
— Wiem… — Geary nacisnął klawisz komunikatora. — Kapitanie Duellos, gratuluję panu i pańskim jednostkom. Dobra robota, ale proszę być przygotowanym na kolejne próby ostrzału. — Skrzywił się, widząc obrazy przekazywane przez drony zwiadu. Zaczynam rozumieć chęć posłania w diabły całej planety, kiedy widzę, do czego może doprowadzić bombardowanie o ograniczonym zasięgu. Ale z drugiej strony, kto dał mi prawo do mordowania milionów cywili, aby zabezpieczyć swoich ludzi przed domniemanym zagrożeniem? Przecież nawet masowe uderzenia mogą nie przynieść skutków, jeśli instalacje są dobrze ukryte i umocnione. A z pewnością zadbano o to.
— Uważa pani, że możemy mieć do czynienia z podobną sytuacją w pobliżu trzeciej planety? — zapytał, spoglądając na Desjani.
— Tak. Niewykluczone, że zagrożenie istnieje.
Geary odchylił się w fotelu i pokręcił głową.
— Dlaczego zachowują się tak nieracjonalnie? Nie są w stanie nas trafić, a mają jak w banku, że odpowiemy ogniem na każdy ich strzał. Po co prowokują i wystawiają się na niebezpieczeństwo?
Desjani przybrała wątpiący wyraz twarzy.
— Walczymy już niemal sto lat, sir. Obawiam się, że pojęcia takie, jak „racjonalność”, odeszły do lamusa dawno temu.
— Celna uwaga. Zatem nie sądzi pani, że nasze kolejne wezwanie do zaprzestania ataków odniesie skutek?
Wzruszyła ramionami.
— Trudno powiedzieć. Zwłaszcza że impuls elektromagnetyczny z zapadających się wrót uszkodził wszystkie nie zabezpieczone odbiorniki w systemie. Chociaż kilka mogło przetrwać i pana słowa dotrą tam gdzie trzeba.
— Niestety te, które miały szanse na przetrwanie, należą do rządu albo wojsk Syndykatu.
— Zgadza się, sir. A oni nigdy nie postępowali racjonalnie.
Geary skinął głową i przyjrzał się Desjani.
— Kiedyś nie zawahałaby się pani zetrzeć wszelkie życie z powierzchni wrogich planet. Dzisiaj brak w pani tej zaciętości.
Patrzyła przez chwilę przed siebie, zanim odpowiedziała.
— Słuchałam pańskich słów, odbyłam też kilka długich rozmów z przodkami. Nie ma niczego honorowego w zabijaniu bezbronnych. Ale jest i druga strona medalu… Dokonane przez nas zniszczenia zmuszą Syndykat do ogromnego wysiłku. Gdybyśmy unicestwili ten system, po prostu spisaliby go na straty i nawet nie próbowali odbudowywać infrastruktury… — przerwała na moment. — No i nikt nie będzie mógł nas oskarżyć, że zachowujemy się jak Syndycy. Bo nimi nie jesteśmy. Od jakiegoś czasu wiem, że nie chcę umrzeć mając na sumieniu występki niegodne obywatela Sojuszu.
— Dziękuję, kapitanie Desjani.
Tania wymieniła względy praktyczne i honor, tym samym jemu przyznając rację. Poczuł prawdziwe zadowolenie, gdyż jej słowa płynęły z głębi serca.
To już nie była bezmyślna wiara w „Black Jacka”. Nieraz w przeszłości zastanawiał się, jak potoczyłyby się losy floty, gdyby nagle umarł. Czy dowódcy powróciliby do starych praktyk? Teraz przynajmniej mógł mieć nadzieję, że nie doszłoby do tego. Część oficerów zaczęła hołdować zasadom, które wyznawał Geary. Nawet on nie był na tyle szalony, by twierdzić, że za jego czasów wszystko było lepsze, lecz wciąż uważał, iż przestrzeganie praw wojny, honorowe zachowania i walka z głową zamiast z brawurą ma sens.
Następne godziny, podczas gdy formacja Delta zbliżała się do trzeciej planety, przyniosły jeszcze kilkakrotny ostrzał czwartego globu. Żadna z podjętych przez Syndyków prób zniszczenia okrętów Duellosa nie zakończyła się sukcesem, co było w pełni zrozumiałe, jako że obsługa naziemnych dział nie miała możliwości bezpośredniej obserwacji celów i musiała polegać wyłącznie na danych, które przekazywały systemy optyczne dron. Niestety nie obyło się bez strat po stronie Sojuszu — dwa automaty zwiadowcze zamilkły nagle, co najpewniej oznaczało, że zostały zniszczone. Pułkownik Carabali nie będzie zadowolona, ale dla Geary’ego dwie małe drony były niską ceną za ocalenie okrętów.
Gdy zbliżyli się do trzeciej planety na odpowiednią odległość, padły następne rozkazy. Wkrótce potem wystartowały wahadłowce sił lądowych, unosząc komandosów w kierunku wyznaczonych celów. Większość maszyn leciała wprost na gigantyczny orbitalny kompleks przemysłowy obsługiwany przez liczną załogę. Reszta zmierzała do orbitalnych magazynów i składów zawierających surowce, które miały trafić na powierzchnię planety bądź do stoczni w kosmosie i posłużyć do budowy kolejnych syndyckich okrętów. Pojawienie się jednostek Sojuszu oznaczało, iż cenne materiały przysłużą się dobru ich załóg.
Geary przyglądał się uważnie trzeciej planecie podczas tych manewrów. Jej powierzchnia nie była pokryta gęsto instalacjami obronnymi i ich zapleczem, zatem i gęstość bombardowania była mniejsza, a co za tym idzie, do atmosfery nie dostały się tak wielkie ilości pyłów czy pary wodnej powstałej w wyniku eksplozji. Ale i tak widoczność była bardzo słaba.
Choć nieco za gorący dla ludzi, glob ten wydawał się jednak miejscem, w którym da się żyć. W każdym razie jeszcze do niedawna. W ciągu najbliższych miesięcy bowiem zmiany klimatyczne znacznie uprzykrzą życie tutejszej populacji. Ale jeśli porównać te problemy ze skalą zniszczeń, jakiej mogła dokonać flota Sojuszu, niszcząc wszystkie miasta i ośrodki przemysłowe, mieszkańcy trzeciej nie powinni zbytnio narzekać.
Sensory Nieulękłego, podobnie jak aparatura innych jednostek formacji przeczesywały każdą piędź ziemi widoczną poprzez tumany pyłu wzniesionego atakami kinetycznymi, lecz nie udało im się wykryć nawet śladu instalacji obronnych, które przetrwałyby atak.
— Do wszystkich jednostek formacji Delta, unikajcie schodzenia na niższe orbity i natychmiast po znalezieniu się w zasięgu broni planetarnej rozpocznijcie losowe zmiany kursu i prędkości.
Zanim nadeszło potwierdzenie, przez atmosferę przedarł się niezwykle silny strumień cząsteczek skierowany na Odważnego. Na szczęście Syndycy przeholowali, oddając strzał na niemal maksymalny dystans, dzięki czemu krążownikowi Sojuszu udało się uniknąć przeznaczenia dosłownie o milimetry. Geary dopadł do klawiatury.
— Odważny, zdejmijcie te działa!
— Z przyjemnością, sir! — odparł dyżurny z Odważnego.
Druga salwa przecięła próżnię dokładnie w miejscu, w którym powinien znajdować się Odważny, gdyby nie zmienił kursu nieco w bok i w górę. Ten atak dostarczył celowniczym krążownika wszelkich danych do namierzenia baterii. Z luków wystrzelono kilka głowic kinetycznych, ogromne bryły litego metalu pomknęły prosto w atmosferę. Tym razem Geary gołym okiem dostrzegł błyski eksplozji na powierzchni, gdy ogromne pociski zrównały z ziemią instalację obronną wraz z całą zabudową, jaka znajdowała się wokół niej.
Odtąd wszystkie jednostki formacji Delta rozpoczęły szalony taniec, szybko zmieniając kurs i prędkość o nieznaczny procent, co z powodu odległości i tak uniemożliwiało Syndykom przeprowadzenie udanego ataku. Geary usiłował się odprężyć, ale myśl, że przez cały czas pobytu w pobliżu tej planety będą narażeni na podobny ostrzał, nie pozwalała mu na to.
— Mam nadzieję, że tylko z czymś takim będziemy mieli do czynienia — powiedział do Desjani.
Jakby wywołane tymi słowami, na czołowym wyświetlaczu pojawiło się niewielkie okienko, a w nim zaniepokojona twarz pułkownik Carabali.
— Nasze oddziały w mieście na orbicie dostały się pod ostrzał — zameldowała.
I po cholerę wypowiedziałem tak głupie słowa — zaklął w duchu Geary. — Sam się prosiłem o kolejne kłopoty.
— Miasto na orbicie — mruknął, włączając podgląd na dane.
Z pięćdziesięcioma tysiącami mieszkańców ta latająca w przestrzeni fabryka w pełni zasługiwała na miano miasta. Duża liczba mieszkańców sugerowała, że gdzieś muszą się znajdować wystarczające ilości pożywienia dla tak wielkiej masy ludzi, co rozwiązałoby problemy aprowizacyjne floty na długi czas. Musieli przejąć zapasy, mimo że swym posunięciem skazywali mieszkańców na głodówkę. Geary przeforsował pomysł, by pozostawić na orbicie niewielką część żywności, umożliwiającą ocalałym Syndykom przetrwanie.
— Co dokładnie się wydarzyło?
— Zabezpieczyliśmy większość magazynów żywności i terenów do nich przylegających. I wtedy syndyckie siły specjalne zaczęły do nas strzelać spoza wyznaczonej strefy, używając ludności cywilnej jako tarczy. Wyskakują, strzelają i znikają w tłumie.
Zrozumiałe było, że w tak licznej populacji musi być wielu żołnierzy, nie tyle dla obrony przed zagrożeniami z zewnątrz, ile dla utrzymania porządku. Część z nich najwyraźniej nie widziała problemu w narażeniu życia mieszkańców, których mieli chronić. Wróć — Geary upomniał się w myśli za to, że przypisuje Syndykom ludzkie uczucia. — Przecież tych żołnierzy nie trzymano tutaj dla bezpieczeństwa mieszkańców Sancere. Ich zadaniem było strzeżenie interesów władz Światów Syndykatu. Jeśli na przeszkodzie staną cywile — paru lub nawet kilka milionów — tym gorzej dla nich.
— I co zamierzacie z tym zrobić? — zapytał.
Carabali wyglądała jak siedem nieszczęść.
— Mamy trzy opcje. Pierwsza: odpowiadamy ogniem, kiedy to będzie konieczne, co spowoduje śmierć wielu cywili. Druga: wycofujemy się i pozostawiamy żywność. Trzecia: ponosimy straty, starając się nie reagować. Proszę jednak zauważyć, że przy każdym rozwiązaniu wygrywają Syndycy.
— Szlag! — Czy powinien zagrozić zniszczeniem planety? Czy to powstrzyma ludzi, którzy już wykazali się całkowitym brakiem zainteresowania losem cywili? Jeśli nie posłuchają, będzie musiał urzeczywistnić swoje groźby. — Potrzebujemy tej żywności. Czy sprawdziliście jej przydatność?
— Częściowo. Nie zdawali sobie sprawy, że przybywamy właśnie po żywność, więc jej nie zatruli.
Carabali wymieniła trzy opcje… Musi być jeszcze czwarta. Kompromis rzadko przydaje się w akcjach wojskowych, ale tym razem nie mieli innego wyjścia.
— Nakażemy ludności cywilnej opuszczenie tego terenu. Ogłoście, że po upływie wskazanego czasu każdy, kto nadal będzie się tam znajdował, zostanie zastrzelony. Może to podziała.
Carabali powoli skinęła głową.
— Może… Ale jeśli pan sądzi, że wszyscy cywile odejdą, jest pan w błędzie. Część zawsze zostaje. Jedni z głupoty, inni ze strachu albo dlatego, że nie potrafią się zdecydować. Zawsze mamy takich w strefie walki.
— Ale rzadko aż tak wielu.
— To prawda, sir.
Geary pokręcił głową.
— Nie mamy innego wyjścia. Syndyckie oddziały specjalne zapędziły nas do rogu. Szkoda, że nikt jeszcze nie wymyślił pocisków samonaprowadzających się na zło.
— Obawiam się, że wszyscy dowódcy w historii marzyli o czymś takim, sir — powiedziała Carabali. — Oczywiście oprócz tych, którzy przewodzili siłom zła.
— Wykonajcie rozkaz, pułkowniku. Dajcie cywilom wystarczający czas na przemyślenie sprawy i opuszczenie terenu, ale nie narażajcie naszych oddziałów. — Już gdy wypowiadał te słowa, dotarło do niego, że właśnie wydał jeden z tych niezwykle frustrujących rozmytych rozkazów, których tak bardzo sam nienawidził. Był więc winien Carabali nieco precyzji. — Co pani powie na pół godziny?
— Wolałabym piętnaście minut, sir. To w zupełności wystarczy do oczyszczenia takiego terenu.
Nie powinienem dyskutować z oceną dowódcy na polu walki — pomyślał Geary.
— Zatem piętnaście minut.
— Czy po tym terminie mamy zgodę na użycie siły?
— Możecie robić wszystko, o ile nie przebijecie przy okazji pancerza zewnętrznego. Nie chciałbym, żeby nastąpiła dekompresja.
Carabali uśmiechnęła się, niedawna złość zniknęła bez śladu, ustępując prawdziwej radości.
— Tak jest. Natychmiast przekażę ustalone rozkazy. Dziękuję, sir!
— Nie ma za co. — Geary oparł się wygodniej, jak tylko zakończyła się transmisja i zauważył, że na mostku znów pojawiła się Rione. Chyba wszystko słyszała. — Zdaje się, że uszczęśliwiłem właśnie pułkownika korpusu piechoty — wyjaśnił.
— Swoją panią pułkownik? Doprawdy? Pozwoliłeś jej kogoś zabić?
— Najprawdopodobniej… — Geary zawahał się, sprawdzając system w poszukiwaniu kolejnych śladów zagrożenia.
Ale syndycka eskadra nie wykonała jeszcze żadnego ruchu, a nikt inny nie przebywał w tej części systemu. Komodor wrócił więc do obserwacji obrazów przesyłanych przez siły desantowe, w każdym okienku dostrzegał to, co aktualnie znajdowało się w polu widzenia poszczególnych dowódców znajdujących się w orbitalnym mieście. Wybrał na chybił trafił jednego komandosa i powiększył obraz na cały wyświetlacz.
Porucznik, na którego padło, spoglądał na skupisko budynków położone za niewielkim placem. Dalej Geary mógł zobaczyć nieco szerszy pejzaż miasta, które zaprojektowano w formie wielkiego wirującego walca, aby uniknąć instalowania kosztownej sztucznej grawitacji.
W jednym z budynków coś błysnęło i obraz przesunął się niezwykle szybko, kiedy porucznik odruchowo schylił głowę. W polu widzenia pojawiły się odłamki ściany rozłupanej pociskiem dość dużego kalibru. Geary włączył dźwięk i usłyszał odbijające się echo wystrzału. W tle rozlegały się podobne odgłosy, świadczące o nieustannej wymianie ognia. Nagle wszystko utonęło w głośnym komunikacie, który nadano właśnie w tej chwili.
— Ten sektor ma być natychmiast ewakuowany. Wszyscy obywatele Światów Syndykatu mają bezzwłocznie przenieść się za linię ulicy Piątej. Każdy, kto pozostanie, będzie traktowany jak żołnierz sił wroga.
Komunikat powtórzono kilka razy. Geary oczami porucznika widział, jak z budynków wysypują się kobiety, mężczyźni i dzieci. Wszyscy uciekali. W oddali pojawił się mężczyzna z bronią, który gniewnymi gestami powstrzymał czoło fali uchodźców.
— Zdejmij go — rozkazał komuś porucznik. Geary usłyszał charakterystyczny dźwięk i niemal w tej samej chwili zobaczył, jak mężczyzna z bronią podskakuje, jakby otrzymał silny cios w szczękę, a potem zwala się bezwładnie na ziemię i nieruchomieje. Cywile znów ruszyli do ucieczki, depcząc po ciele zabitego.
Geary sprawdził kilka innych obrazów, sytuacja wszędzie przedstawiała się podobnie. Tu i ówdzie oddawano sporadyczne strzały w kierunku komandosów, ale ledwie upłynął termin ultimatum, kolejne zabudowania zaczęły wylatywać w powietrze, gdy spadały na nie pociski z ciężkiej broni.
Czy ja naprawdę wyraziłem na to zgodę? — zapytał się w duchu Geary. — Wychodzi na to, że tak…
Wiedział, że w budynkach mogą się nadal znajdować cywile, ale czuł się rozgrzeszony myślą, że decyzję wymusiło na nim zachowanie wroga. Mimo to daleko mu było do spokoju. Walka z okrutnym przeciwnikiem, który zmusza człowieka do popełniania równie okrutnych czynów, jest czymś obrzydliwym.
Zrobię to, co będzie konieczne, ale nic więcej, wy cholerne sukinsyny — pomyślał. — Nie będziecie mogli oskarżać mnie ani tej floty o zbrodnie na ludności cywilnej.
Operacja przenoszenia żywności i surowców na transportowce floty trwała niemal cały dzień. Wahadłowce zajmowały się dystrybucją zagrabionych zapasów, rozwożąc je na poszczególne okręty. Większe jednostki co jakiś czas oddawały salwy w kierunku powierzchni planety, aby unieszkodliwić ostatnie instalacje obronne wroga. Żadna z baterii naziemnych nie zdołała oddać choćby jednego celnego strzału, żadna też nie przetrwała kontrataku. Ale kolejne wciąż próbowały szczęścia.
Dwadzieścia godzin po wejściu na orbitę trzeciej planety Geary wreszcie wydał swoim okrętom rozkaz wycofania się i zaczął przeglądać listę zarekwirowanych Syndykatowi towarów. Po serii gwałtownych starć pomiędzy komandosami a siłami specjalnymi Syndykatu orbitalne miasto zamieniło się w gruzy, toteż dano mu spokój.
Natomiast w pobliskich magazynach sytuacja przedstawiała się zupełnie inaczej. Geary po upewnieniu się, że załogom umożliwiono ewakuację, nakazał ich zniszczenie. Wprawdzie zostały niemal doszczętnie ogołocone przez flotę Sojuszu, ale Geary nie chciał dopuścić do tego, żeby Syndycy ponownie z nich korzystali.
Sancere nie było jedynym systemem, który zaopatrywał flotę Syndykatu w nowe okręty. W innych stoczniach także powstawały wielkie pancerniki i mrowie lżejszych jednostek. A pracowały na to w pocie czoła wszystkie systemy gwiezdne skupione w Syndykacie. Ale zniszczenie tutejszych stoczni powinno zaboleć wroga. Na pewno zmniejszy się i to znacznie, jego zdolność do uzupełniania strat ponoszonych w bitwach.
— Do wszystkich jednostek, dobra robota. — Geary ziewnął widząc, że wszystkie jednostki zmierzają już do strefy koncentracji daleko poza orbitą czwartej planety. — Panie i panowie, udaję się na zasłużony odpoczynek.
Desjani posłała mu znużony uśmiech, gdy opuszczał mostek. Wkrótce potem zaczęła się przygotowywać do zdania służby.
Geary szedł w kierunku swojej kajuty zmęczony, ale i zadowolony. Myśli zaprzątało mu pytanie, czy na miejscu zastanie Wiktorię Rione…
— Geary, słucham. — Choć jeszcze nie otrząsnął się ze snu, nie zapomniał wyłączyć wizji w komunikatorze.
— Sir, prosił pan o informację, kiedy eskadra Bravo rozpocznie wycofywanie z czwartej planety. Właśnie otrzymaliśmy taką wiadomość, a dane z obserwacji wizualnej potwierdzają ruch wszystkich jednostek.
— Dziękuję. — Geary położył się, dziękując przodkom, że tym razem otrzymał dobrą wiadomość i nikt nie wymaga od niego podjęcia działania. Na dodatek mógł się już przestać martwić strumieniami cząsteczek wystrzeliwanymi z powierzchni planet.
— Wiesz — z boku dobiegł go głos Wiktorii — oni zaczną podejrzewać, że coś ukrywasz.
— Tak myślisz?
— Ja to wiem, John. Czy kiedykolwiek wcześniej blokowałeś sygnał wizyjny? Nie wydaje mi się. No i ściszasz głos, kiedy mówisz. Na pewno już się zastanawiają, kogóż to nie chciałeś obudzić.
— Szlag… — Jej słowa sprawiły, że powróciły obawy. — Mogą pomyśleć, że to ktoś z floty. — Właśnie takiej sytuacji zawsze starał się uniknąć.
Wiktoria oparła się na łokciu i posłała mu uśmiech.
— Wychodzi na to, że powinnam teraz powiadomić całą flotę, że sypiam z jej bohaterskim wodzem. Tylko jak to zrobić?
Skrzywił się.
— Nie chcę, żeby nasz związek stał się sprawą publiczną. Powinniśmy zachować prywatność.
— John, nic, co dotyczy ciebie, nie będzie nigdy sprawą prywatną. Jeśli do tej pory tego nie rozumiałeś, czas to zmienić.
— Ale tu chodzi o ciebie, nie o mnie.
— Czyżbyś stawał w obronie mojego honoru? — Rione znów wydawała się rozbawiona. — Jestem wystarczająco dorosła, żeby zadbać o niego sama. A dla twojej wiadomości, decydując się na ten związek, miałam świadomość, że prędzej czy później stanie się on kwestią publiczną.
To przypomniało Geary’emu niedawne rozważania, czy Rione przypadkiem nie związała się z nim nie dla niego samego, lecz dla władzy, jaką posiada. Oczywiście gdyby tak było, nigdy by się sama do tego nie przyznała, a jeśli się mylił, okazałby się wielkim głupcem, wyciągając swoje zarzuty na światło dzienne.
— Nasz związek nie jest nielegalny ani nie na miejscu — zauważyła Rione. — Jeszcze dzisiaj powiadomię o nim wszystkich dowódców okrętów Republiki Callas i Federacji Szczeliny. Do niedawna zaprzeczałam wszelkim pogłoskom, jakie krążyły pośród nich na nasz temat, ale teraz uważam, że powinnam powiedzieć prawdę. To kwestia wzajemnego zaufania. W ten sposób będziemy mogli przyjąć, że cała flota również wie o wszystkim.
— Naprawdę musimy w to mieszać całą flotę? — roześmiał się Geary.
— Tak — Wiktoria spojrzała na niego bardzo surowo — i ty o tym doskonale wiesz. Jeśli nadal będziemy ukrywali przed ludźmi nasz związek, mogą pomyśleć, że uważamy go za coś niewłaściwego.
— Ale przecież nie robimy nic złego.
— Chcesz mnie przekonywać, John? Teraz, kiedy leżymy razem w łóżku? Nie sądzisz, że to trochę za późno?
— Po prostu staram się zachowywać poważnie… Słuchaj, jest coś, na czym mi zależy. Zawsze mogłem na tobie polegać i nie chciałbym, aby to się zmieniło.
— O co ci chodzi? — zapytała leniwie.
— Bądź nadal sceptyczna wobec moich planów. Zadawaj dociekliwe pytania. Jesteś jedyną osobą w tej flocie, która potrafi podawać w wątpliwość i analizować moje plany, zamiast natychmiast wcielać je w czyn. Niech tak zostanie.
— Mam być wymagająca? — upewniła się Rione. — To będzie trochę niezręczne, ale z przyjemnością spróbuję sprostać temu zadaniu.
— Mówię poważnie, Wiktorio — obruszył się Geary.
— Może Wiktoria nie będzie w stanie zastosować się do twej prośby, ale pani współprezydent Rione na pewno będzie cię obserwowała swoim sceptycznym okiem. Czy teraz czujesz się lepiej?
— Tak.
— Zatem pozwól mi spać. Dobranoc raz jeszcze. — Odwróciła się do Geary’ego plecami, które były szaleńczo piękne, czego jak podejrzewał, nawet sobie nie uzmysławiała. Z trudem oderwał od niej wzrok i przez chwilę leżał gapiąc się w sufit.
Zatem Wiktoria ma zamiar oznajmić całej galaktyce, iż sypiamy ze sobą. Cóż, zdaje się, że ma rację, trzeba to zrobić. Gdyby rozniosły się pogłoski, że utrzymuję stosunki z kimś z podwładnych, mógłbym mieć kłopoty. Ale nie wiem, jak zniosę to, że cała flota się o nas dowie, bo chyba nie jestem jeszcze pewien, co do niej czuję. Może potrzebuję kogoś silnego u swego boku? A może to po prostu fizyczny pociąg, a ja sam siebie oszukuję, że chodzi o coś więcej? Nie, to niemożliwe. Wiktoria jest wyjątkową osobą i lubię w niej prawie wszystko, chociaż martwi mnie, że jej ciepło i łagodność znikają, gdy tylko przestaniemy się kochać. Chyba coś przede mną ukrywa. Nie, to nie tak. Ona na pewno ukrywa bardzo wiele. Kiedy wrócimy do przestrzeni Sojuszu, może uznać, że już jej się znudziłem, i odejdzie albo uzna, że za wszelką cenę musi powstrzymać „Black Jacka”, a może po prostu nic nie zrobi, tylko będzie czerpała korzyści z tego, że stoi u mojego boku.
Istnieje też możliwość, że najzwyczajniej w świecie zależy jej na mnie.
Daj spokój, Geary, nie masz bladego pojęcia, co ty albo ona będziecie czuli, kiedy wrócicie do przestrzeni Sojuszu, czy wspólnie udacie się na Kosatkę i weźmiecie ślub, czy tylko uściśniecie sobie dłonie i rozejdziecie się, by nie zobaczyć się już nigdy w życiu.
Myślę, że na decyzję przyjdzie pora, kiedy dotrzemy do domu. Jeśli dotrzemy do domu.
Danych wywiadowczych zebranych na Sancere było sporo, ale gdy przyszło co do czego, okazało się, że nie na wiele się przydadzą. Zespoły desantowe zgrały terabajty danych ze wszystkich dostępnych terminali, lecz w żadnym z nich nie znaleziono nic wartościowego. Podjęto także kilka kapsuł ratunkowych z syndyckiej eskadry Bravo, ale uratowani marynarze wiedzieli jedynie, że wracają z bitwy o Scyllę, układ w pobliżu granic z Sojuszem. Oficerowie mogliby powiedzieć więcej, niestety wszystkie kapsuły z wyższymi stopniem rozbitkami unicestwiła implozja wrót. Sama bitwa o Scyllę zakończyła się chyba krwawym remisem, obie strony wycofały resztki flot do sąsiednich systemów. Z tego co Geary pamiętał, już w jego czasach opuszczono większość niewielkich instalacji przemysłowych mieszczących się na Scylli, o którą obie strony walczyły zażarcie od samego początku konfliktu.
Strzelali do siebie jak szaleni, a potem po prostu uciekli — skomentował to wydarzenie w myślach Geary. — To nie była duża bitwa. Na Sancere przybyła niemal cała eskadra biorąca w niej udział, a siły Sojuszu były porównywalne. Ale ta wiedza nie pozwala mi na wysnucie jakichkolwiek dalej idących wniosków, nie wiem bowiem, jak się ma sytuacja na innych frontach tej wojny.
Sfrustrowany tą konkluzją Geary odszukał klawisz komunikatora łączący go z komórką wywiadu na Nieulękłym.
— Mówi kapitan Geary, chciałbym porozmawiać z najstarszym stopniem syndyckim marynarzem, jakiego podjęliśmy na Sancere. Im szybciej, tym lepiej.
Odpowiedź przyszła dopiero po chwili.
— Chwileczkę… — W przerwie Geary usłyszał, jak ktoś w tle przeraźliwie krzyczy. — Tak jest, sir! Chce pan to zrobić wirtualnie czy raczej osobiście?
— Osobiście. — Geary nie potrafił się pozbyć wrażenia, że połączenia wirtualne nie oddają wszystkiego, nieraz obawiał się wręcz, że nie zauważa drobnych gestów, które tak wiele potrafią dopowiedzieć przesłuchującemu. Wedle jego wiedzy programy wizualizacyjne dążyły do wygładzania transmisji, usuwając z nich wszystko to, co nie pasuje do schematu. A przecież to właśnie subtelności są najważniejsze. — Zejdę do was za parę minut.
Dział wywiadu mieścił się za naprawdę grubymi grodziami. Przed nimi czekał już podenerwowany porucznik, który natychmiast wprowadził Geary’ego do strefy bezpieczeństwa. Za każdym razem gdy komodor tutaj wchodził, zadziwiał go panujący wokół spokój, choć były to pomieszczenia praktycznie niczym się nie różniące od innych biur — wszędzie stały identyczne regały, a na blatach leżały sterty papierzysk i tradycyjny sprzęt. Zgodnie z tradycją pomieszczenia wywiadu stanowiły odosobnioną enklawę. Paradoksalnie, wysoki stopień zabezpieczeń zaowocował luźniejszą atmosferą.
Na jednym z biurek stała roślinka, mała zielona plamka żywej zieleni. Geary rzucił pytające spojrzenie porucznikowi, który teraz już trząsł się ze strachu.
— To tylko Audrey, sir!
No tak, jeśli na pokładzie okrętu wojennego pojawiała się roślina, zwyczajowo nazywano ją Audrey. Powód takiego postępowania, o ile w ogóle kiedyś istniał, zniknął w mrokach historii, ale Geary’emu wystarczyła świadomość, że coś jeszcze przetrwało w niezmienionym stanie od jego czasów. Uśmiechnął się znacząco i podążył za drżącym jak osika podoficerem do pokoju przesłuchań.
Układ pomieszczeń także nie zmienił się od całych stuleci. Geary spojrzał przez lustro weneckie i zobaczył, że na jedynym krześle siedzi kobieta — sądząc z naszywek, syndycki podoficer. Wyglądała na skołowaną i przerażoną, choć bardzo starała się to ukryć.
— Jeśli zbliży się do pana, potraktujemy ją paralizatorem — zameldował porucznik.
— Nie wygląda mi na kogoś, kto chce popełnić samobójstwo — zauważył Geary. Przyjrzał się przyrządom leżącym przed nim. — To wszystko służy do przesłuchań? — Był już tutaj parę razy, ale nigdy w obecności więźnia.
— Tak jest, sir. — Porucznik wskazał na pierwszy przyrząd. — Tym na przykład możemy wykonać skanowanie mózgu podczas przesłuchania. Dzięki temu wiemy, kiedy ktoś kłamie.
— I co robicie w takich sytuacjach?
— Czasami nic. Niektórzy łamią się, dowiedziawszy, że potrafimy wykryć kłamstwo. Inni, bardziej oporni, reagują wręcz odwrotnie i tych załatwiamy za pomocą środków chemicznych, które przełamują wszelkie bariery. My pytamy, a oni odpowiadają.
— To brzmi znacznie bardziej cywilizowanie niż bicie — zauważył Geary, znów się uśmiechając.
— Bicie? — Ta sugestia zupełnie zaskoczyła porucznika. — Bicie jest nieprzydatne. Dzięki niemu otrzymujemy mnóstwo niepewnych informacji.
— Niepewnych?
— Tak jest, sir! Wprawdzie są lepsze niż te uzyskane podczas tortur, ale wciąż niepewne. A naszym zadaniem jest dostarczanie wiarygodnych informacji. Znęcanie się, zarówno fizyczne, jak i psychiczne, sprawia, że ludzie mówią, ale wartość ich słów nie jest zbyt wielka.
Geary skinął głową, w głębi serca ciesząc się, że zwykły pragmatyzm sprawił, iż okrucieństwa przy przesłuchaniach, jakie były normą w jego czasach, odeszły do lamusa. Gdyby się okazało, że jego ludzie uzyskują informacje torturując ludzi, oznaczałoby to jedynie, że są tak samo zacofani jak jeszcze niedawno taktyka tej floty.
— Możecie mnie już wpuścić — powiedział.
Syndyczka podniosła głowę, gdy masywne drzwi pokoju przesłuchań się otworzyły. Geary wszedł — nie umknęło jego uwadze, że więzień wgapia się w jego dystynkcje — i zatrzymał się obok krzesła.
— Jak się nazywasz? — zapytał. Wprawdzie mógł się tego dowiedzieć od ludzi z wywiadu, ale uznał, że nie ma lepszego sposobu na nawiązanie rozmowy.
Kobieta odpowiedziała cicho, lecz pewnie:
— Marynarz służby zasadniczej stopnia siódmego Gyal Barada, Siły Samoobrony Światów Syndykatu, Dyrektoriat Sił Obrony Przestrzeni.
Geary usiadł na doniesionym przez porucznika krześle, ciesząc się, że przyszło mu służyć we flocie zamiast w „dyrektoriacie sił obrony przestrzeni”.
— Nazywam się kapitan John Geary. — Kobieta mrugnęła, najwyraźniej zdziwiona. — Ludzie zwykli mówić na mnie „Black Jack”. Prawdopodobnie pod tym przydomkiem miałaś okazję mnie poznać. Jestem dowódcą tej floty.
Zaskoczenie zastąpił strach.
— To dlatego… — Syndyczka zaczęła mówić, ale ugryzła się w język.
— Dlatego co? — Geary starał się zachować przyjazny ton.
Mimo to kobieta patrzyła na niego z jawnym przerażeniem.
— Słyszałam, jak oficerowie rozmawiali, zanim nasz okręt został zniszczony. Flota Sojuszu nie mogła tutaj dotrzeć, mówili. Nie miała jak. A jednak była na Sancere.
Geary skinął głową.
— Miałem z tym coś wspólnego.
— Mówili nam, że wasza flota została zniszczona. W systemie centralnym. I że pan zginął sto lat temu. — Syndyczka zrobiła się tak blada, że Geary wystraszył się, iż zaraz mu zemdleje.
— Odniosłaś jakieś rany podczas bitwy? — zapytał.
To ją trochę otrzeźwiło.
— Nie. Raczej nie.
— Traktowano cię zgodnie z prawami wojny od momentu schwytania?
Na jej twarz znów wróciła dezorientacja. — T… tak.
— Dobrze. Co tam słychać na wojnie?
Kobieta przełknęła głośno ślinę i zaczęła mówić bezbarwnym tonem:
— Światy Syndykatu zmierzają od zwycięstwa do zwycięstwa. Ostateczne pokonanie wroga jest już bliskie…
— Doprawdy? — wpadł jej w słowo Geary zastanawiając się przelotnie, od jak dawna syndycka propaganda głosi, że zwycięstwo jest w zasięgu ręki. — Zastanawiałaś się kiedyś nad tymi słowami? Podawałaś je w wątpliwość? — Kobieta potrząsnęła przecząco głową. — Tak sądziłem. Zresztą takie działanie mogłoby okazać się niebezpieczne. — Nadal nie otrzymał odpowiedzi. — Chciałabyś wrócić do domu? — Patrzyła w oczy Geary’ego przez dłuższą chwilę, a potem skinęła głową. — Ja też. Ale mój dom jest wolny, a twój nie. Czy to nigdy cię nie martwiło?
— Jestem obywatelką Światów Syndykatu, żyję w dostatku i bezpieczeństwie dzięki poświęceniom, jakie ponoszą dla mnie nasi przywódcy — wyrecytowała.
Zadziwiające. Upłynęło całe stulecie, a nonsensy, jakimi karmi ich syndycka propaganda, nie zmieniły się ani na jotę. Ale z drugiej strony, jak ulepszyć coś tak prostego, a zarazem pokrętnego?
— I ty w to wierzysz?
— Jestem obywatelką Światów Syndykatu…
— Zrozumiałem to za pierwszym razem. Czego trzeba, żebyś zaczęła kwestionować te bzdury? Żebyś zaczęła je zwalczać?
Spojrzała na niego, przerażenie powróciło ze zdwojoną siłą.
— Nie będę odpowiadać na te pytania.
— Nie oczekiwałem odpowiedzi. Po prostu zastanawiam się na głos, czego trzeba, żeby osoba taka jak ty zbuntowała się przeciw rządowi, który oszukuje i wykorzystuje swoich obywateli.
Długo milczała, zanim odpowiedziała.
— Muszę bronić mojej planety… — Kolejna przerwa. — Mam na niej rodzinę.
Geary skinął głową. Stara jak świat motywacja, ale jakże wciąż silna. Obrona własnego domu przed obcym najeźdźcą. I obrona rodziny przed własnym rządem. Tak to zawsze działało w dziesiątkach totalitarnych ustrojów na przestrzeni dziejów. Przynajmniej do czasu.
— Chciałbym ci coś powiedzieć. Wątpię, żebyś mi uwierzyła, ale i tak to powiem. Sojusz nie ma zamiaru atakować twojej planety. Nie ma zamiaru krzywdzić twojej rodziny. Nikt po naszej stronie nie walczy ze strachu przed własnym rządem. Również każdy obywatel Światów Syndykatu ma wybór: może nadal wspierać swoich przywódców albo sprzeciwić się i zażądać pokoju na rozsądnych warunkach.
Gdyby ktoś powiedział żarliwemu wyznawcy, że jego przodkowie mają gdzieś jego modły, wyglądałby zapewne jak ta Syndyczka. Ale nie odezwała się ani słowem. Może tak wygląda sposób na przeżycie w Światach Syndykatu: jeśli nie zgadzasz się z przełożonym, milczysz. Geary wstał.
— Wasze okręty walczyły dzielnie. Przykro mi z powodu tego, że musieliśmy je zniszczyć. Może nasze dzieci spotkają się kiedyś w warunkach pokojowych. — Te słowa wywołały jakąś reakcję, kobieta spojrzała przytomniej na wychodzącego komodora, ale tylko odprowadziła go zdumionym wzrokiem.
— Ich się nie da nastawić przeciw ich przywódcom — skomentował porucznik. — Też tego próbowaliśmy, ale oni są impregnowani na takie gadanie. Lepiej uderzać w osobiste nuty…
Geary pokręcił głową.
— Poruczniku, gdyby wszyscy ludzie kierowali się interesem własnym, to i pan i ja, a także wszyscy marynarze flot Sojuszu i Syndykatu siedzieliby teraz w swoim ogródku, popijając piwo. Na dobre i na złe ludzie wierzą w to, o co walczą. W naszym wypadku jest to dobre, w ich — złe.
— Tak jest, sir! Wydaje mi się, że mimo wszystko wybrał pan dobrą drogę. Zobaczymy, czy coś z tego wyniknie.
— O co panu chodzi?
— Ona uważa, że pan nie żyje, że ta flota została zniszczona. Nie widział pan, jak bardzo jest przerażona? Jej odczyty wychodzą poza skalę. Ona po prostu sądzi, że jesteśmy flotą widm dowodzoną przez upiora. — Porucznik uśmiechnął się. — To może wstrząsnąć morale syndyckich załóg.
— Hm. — Geary odwrócił się do lustra weneckiego i z zainteresowaniem przyjrzał się kobiecie, z którą zaledwie przed chwilą rozmawiał, nawet nie podejrzewając, że bierze go za ducha. — Co zamierzacie zrobić z nią i pozostałymi więźniami?
— Jeszcze o tym nie zdecydowano. Nie przedstawiają sobą żadnej wartości wywiadowczej. Ale jeśli uda nam się wykorzystać ich do rozpowszechnienia pogłosek, to możemy uzyskać jakąś korzyść — powiedział porucznik, ważąc każde słowo. — Może powinniśmy rozważyć ich wypuszczenie?
— Mamy na pokładzie ich kapsuły ratunkowe?
— Tak jest! — Porucznik spodziewał się raczej, że komodor wścieknie się na niego za taką propozycję. — Przeszukaliśmy je dokładnie, aby zabrać wszystko, co byłoby przydatne na naszym okręcie, ale prawdę mówiąc, niczego nie znaleźliśmy.
Geary obserwował Syndyczkę i zastanawiał się, jak niewiele brakowało, żeby sam znalazł się w jej położeniu. Gdyby sto lat wcześniej jego kapsułę podjęli Syndycy… Parę miesięcy temu gdyby ta flota, nie mając drogi ucieczki, została zniszczona w systemie centralnym Syndykatu, a ludzie trafili do niewoli…
— Dobrze, oto moje rozkazy. Nie widzę sensu w przetrzymywaniu więźniów, z których nie wyciągnie się żadnych ważnych informacji. To naraża nas tylko na koszty. Wydaje mi się, poruczniku, że wasza sugestia była trafna. Możemy ich wykorzystać do osiągnięcia naszych celów w inny sposób. Upewnijcie się, że wszyscy się dowiedzą, że to ja dowodzę flotą. Spotkam się osobiście z każdym, kto nie uwierzy na słowo. A potem wpakujemy ich do kapsuł ratunkowych i wystrzelimy tak, by wylądowali na planetach najbliższego systemu.
Porucznik wyszczerzył zęby w uśmiechu.
— Tak jest! Ale ich czeka niespodzianka.
— Lubię zaskakiwać Syndyków — odparł sucho Geary. — A pan nie lubi? — Podoficer uśmiechnął się jeszcze szerzej. — Czynię pana odpowiedzialnym za to, by kapsuły zostały wyposażone w wystarczające ilości żywności i paliwa. Ci ludzie muszą dotrzeć na powierzchnię planet. Proszę też sprawdzić, czy wszystkie systemy są sprawne i przetrwały w dobrym stanie implozję wrót. — Faceci z wywiadu nie dbają o takie detale, o ile im się nie przypomni. — Zrozumiano?
— Tak jest… — Porucznik przestał suszyć zęby. Ale to się może nie udać. A oni wcale nie muszą nam być wdzięczni za uwolnienie. I skończy się na tym, że znów będą walczyli przeciw nam.
— Może będą, a może nie będą. Kilku marynarzy więcej czy mniej nie stanowi różnicy w potencjale wojennym Syndykatu.
— To prawda, sir.
— I jeszcze jedno — dorzucił Geary. — Zwróciłem uwagę, że miał pan opory przed przekazaniem mi swej propozycji. Chciałbym być informowany o każdym nietuzinkowym pomyśle, jaki zrodzi się w głowach ludzi z wywiadu. Jeśli nawet go nie poprę. Czy wyrażam się jasno?
— Tak jest!
— A wracając do naszych baranów… — Porucznik popatrzył na Geary’ego, jakby ten spadł z księżyca. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jak potoczą się teraz sprawy. Z jednej strony ci marynarze mogą rozpowszechniać plotki, że wszyscy jesteśmy demonami. A z drugiej byli traktowani godnie. Jeśli choć paru Syndyków zrozumie, że nie jesteśmy do szpiku źli, osiągniemy pewien sukces.
Geary wyszedł myśląc o tym, że już za kilka dni flota Sojuszu opuści Sancere, zabierając ze sobą wszystko, co dla niej użyteczne, i obracając w perzynę to, z czego wróg mógłby w przyszłości korzystać. Około miliarda mieszkańców tego systemu będzie spoglądało w niebo z wielką ulgą, gdy zaczną się wycofywać. Ale w sercach pozostanie lęk, że flota wroga któregoś dnia powróci. Przywódcy będą zapewniali, że to niemożliwe, lecz przecież mówili to już wcześniej, a flota jednak się pojawiła. Tak czy inaczej, Geary dał Syndykom do myślenia.
No i pozostawała jeszcze syndycka eskadra Alfa, która wciąż przebywała na obrzeżach systemu. Prędzej czy później będzie musiała wykonać jakiś ruch — nie może przecież pozwolić flocie Sojuszu na spokojne opuszczenie tego systemu. Jeśli dowodzący nią DON chce zachować głowę na karku, musi się zdecydować na atak.