Syndycka eskadra Alfa ruszyła. — Ostrzeżenie ze stanowiska obserwacyjnego na mostku Nieulękłego dotarło do Geary’ego dokładnie w tym samym czasie co informacja przekazana przez formację Echo, której zadaniem było uniemożliwiać atak ocalałym Syndykom.
Geary skubał nerwowo włoski na brodzie, obserwując nadchodzące dane. Syndycka flotylla przebywała w zewnętrznych sektorach systemu Sancere od kilku dni, przyglądając się z bezpiecznej odległości, jak siły Sojuszu systematycznie rekwirują surowce i naprawiają uszkodzone jednostki. A teraz nagle zdecydowała się na wkroczenie do akcji i właśnie zaczęła przyspieszać, kierując się w stronę centrum systemu.
— Za wcześnie, żeby móc przewidzieć, gdzie się kierują.
— Tak jest. — Desjani zgodziła się ze zdaniem Geary’ego.
— Ale nawet po stratach, jakie zadał im zespół uderzeniowy Cresidy, wciąż mają osiem pancerników i cztery okręty liniowe. — Geary raz jeszcze sprawdził odczyty. Dwa najpoważniej uszkodzone w walce krążowniki dokonały ostatnio skoków w nadprzestrzeń. Zrobiły to, wybierając różne punkty skoku. Niewątpliwie ich misją było powiadomienie rządu Syndykatu o tym, że flota Sojuszu pojawiła się na Sancere, i wezwanie posiłków. Jedna z ŁeZ także skoczyła, ale w jeszcze inne miejsce. Podróż do najbliższych celów zajmie tym okrętom co najmniej tydzień, zgromadzenie odpowiedniej liczby okrętów wojennych też trochę potrwa, no i jeszcze tydzień drogi powrotnej. Z pewnością przyleci ich tutaj sporo, ale Geary wiedział, że gdy to nastąpi, jego floty już od dawna nie będzie w tym systemie. — Dodajmy jeszcze osiem ciężkich krążowników i pięć ŁeZ. Nawet z tak ubogą eskortą mają przewagę ogniową nad każdą naszą formacją wziętą z osobna.
Raz jeszcze ocenił sytuację. Syndycy znajdowali się o trzy i pół godziny świetlnej od gwiazdy tego systemu, gdy rozpoczęli zwrot. Formacja Echo znajdowała się wtedy poza orbitą piątej planety. Zaledwie trzydzieści minut świetlnych od Sancere. W momencie gdy do Geary’ego docierała informacja na ten temat, Syndycy przyspieszali w stronę sił Sojuszu od trzech godzin. A trzy godziny to naprawdę sporo czasu…
Z drugiej strony, jeśli nawet Syndycy rozwinęli prędkość 0.2 świetlnej, dotarcie do pozycji zajmowanych przez formację Echo zajmie im jeszcze minimum piętnaście godzin. A jeśli mierzą w jakiekolwiek inne zgrupowanie okrętów Sojuszu, będą potrzebowali dwudziestu godzin albo i więcej. W najbliższym czasie nic się nie wydarzy, ale potem wszystko będzie następować w błyskawicznym tempie.
Nie działaj pochopnie — Geary wspominał złotą zasadę każdego dowódcy — ale i nie zwlekaj z działaniem… Czy powinienem zaprzestać eksploracji systemu i zgromadzić flotę, aby przeciwstawić się nadciągającej syndyckiej eskadrze Alfa? Ale jeśli nawet to zrobię, co przeszkodzi Syndykom pędzić przez Sancere z 0.2 świetlnej, a nawet szybciej? Jak długo mogą mi uniemożliwiać konfrontację, odciągając moje siły od ogołacania tutejszych instalacji ze wszystkiego, co ma jakąkolwiek wartość? Choć bez dwóch zdań byłaby to najrozsądniejsza taktyka z ich strony. Całe szczęście, że nie pomyśleli o niej wcześniej.
— Kapitanie Desjani, załóżmy, że Syndycy uderzą na jedno z mniejszych zgrupowań Sojuszu, ale za wszelką cenę będą unikać walki z przeważającymi siłami. Co by pani zaproponowała?
Kapitan rozważała tę kwestię, obserwując swoje ekrany.
— Moglibyśmy ustawić pola minowe na ich trasie, ale przy prędkościach, jakie musielibyśmy rozwinąć, aby iść na przejęcie, wyliczenie właściwych wektorów ruchu jest mało prawdopodobne.
— A co ze starciem przy dużej prędkości? Jesteśmy w stanie zadać im poważne straty?
Desjani skrzywiła się.
— Jeśli utrzymają 0.2, a my przyspieszymy, idąc im naprzeciw? Składowa tych prędkości wyniosłaby minimum 0.25, a może nawet 0.3 albo więcej. Zniekształcenia rzeczywistości byłyby zbyt wielkie. Najmniejszy nawet błąd w obliczeniach oznaczałby pudło za pudłem.
— Zatem musimy ich spowolnić i dopiero potem doprowadzić do starcia z przeważającymi siłami — skonkludował Geary.
— Obawiam się, że nigdy nam się to nie uda — wtrąciła Desjani zawiedzionym głosem.
— Dlaczego wy, wojskowi, zawsze patrzycie na wszystko tylko z jednej strony? — Te słowa dobiegły zza ich pleców, a zostały wypowiedziane przez współprezydent Rione. Geary obejrzał się gwałtownie. — Oczywiście, że zwolnią, jeśli zobaczą cel, który wyda im się łakomym kąskiem.
— Nie zamierzam poświęcać moich okrętów — oświadczył oschle Geary, a Desjani skwapliwie mu przytaknęła.
Rione zbliżyła się do nich.
— Jest pan zbyt szczery w swoich posunięciach. Pani zresztą też. Dlaczego nie zastawicie na nich pułapki?
Geary i Desjani wymienili szybkie spojrzenia.
— Jakiej pułapki? — zapytał ostrożnie Geary.
— Brak mi wykształcenia militarnego, kapitanie Geary. Niech pan coś wymyśli.
Oczy Desjani zwęziły się w szparki, kiedy studiowała dane na wyświetlaczach.
— Myślę, że jest sposób.
— Nawet w sytuacji, gdy Syndycy dokładnie widzą wszystko, co robimy? — upewnił się Geary.
— Tak, sir! Sztuczka polega na tym, żeby sądzili, że robimy coś innego niż w rzeczywistości.
— Znakomicie. — Rione przyklasnęła temu pomysłowi. — Zaprezentujmy wrogowi obraz sytuacji zupełnie odmienny od tego, co planujemy.
Twarz Geary’ego stężała. Wysłuchiwanie od niej tego typu porad przypomniało mu o wątpliwościach, jakie żywił dla jej intencji wobec siebie.
— Nie możemy pozostawić zbyt silnej flotylli na przynętę, bo od razu się zorientują. Myślę, że…
— A ja myślę — wtrąciła Desjani — o gwieździe zwanej Sutrah.
Geary zmarszczył brwi, ale po chwili jego twarz pojaśniała.
— To będzie zemsta jak z poematu, nieprawdaż?
Poezja poezją, a wprowadzenie w życie planu Desjani wymagało nieludzkiej liczby obliczeń i skrupulatnej analizy ruchu poszczególnych jednostek. Wszystkie sześć formacji Sojuszu ruszyło naprzód, co chwilę odłączały się od nich pojedyncze okręty, które odtąd sunęły niezależnie od reszty zespołów, aby co jakiś czas przechodzić przez niewielkie sektory przestrzeni, w których wedle ocen powinny pojawić się siły Syndykatu zmierzające wprost na formację Gamma. Dołożono starań, by ze strony nadlatujących wyglądało to tak, jakby część floty szykowała się do bitwy, reszta natomiast kontynuowała łupienie systemu. Równocześnie formacja Gamma czyniła wszystko, by Syndycy uznali ją za łatwy łup. Wroga flota postawiona przed takim wyborem z pewnością ominie większe zgrupowanie, zbierające się na jej wektorze ruchu i uderzy, na nie spodziewającą się ataku eskadrę.
Okręty liniowe kapitana Tuleva przejęły Goblina z eskortą i stanowiły teraz wymarzoną przynętę, choć myśl o tym, że jedna z tak cennych jednostek pomocniczych będzie narażona na wielkie ryzyko, była dla Geary’ego nie do zniesienia.
— Jeśli w formacji nie będzie choć jednej jednostki pomocniczej, Syndycy nie uderzą. — Desjani przekonywała go tak długo, aż w końcu niechętnie ustąpił.
Uważnie przyglądał się pajęczynie kursów, jakimi poruszać się mają wszystkie jednostki, zanim autoryzował wydanie rozkazów.
— Do wszystkich jednostek. Przystąpić do wykonywania rozkazów. Nie przewiduję żadnych odstępstw od ustalonego harmonogramu.
Szczegółowe polecenia były zbyt skomplikowane, by przekazywać je głosem. Rozesłano je więc do okrętów w pakietach danych określających, kiedy i jak poszczególne jednostki mają się poruszać, aby w stosownym czasie, biorąc pod uwagę efekt relatywistyczny i opóźnienie, utworzyć wielką, ale luźną formację. To musiało potrwać, zatem Geary miał wiele czasu, by zamartwiać się, czy wszyscy staną na wysokości zadania. To było jedno z tych zadań, którego nie jest w stanie zaplanować i przeprowadzić człowiek, a nawet cały sztab ludzi — wszystko zależało od sprawności systemów. Bez tak znacznej przewagi, jaką tutaj miała flota Geary’ego nad syndycką eskadrą Alfa, byłoby wręcz niemożliwe do wykonania.
Komodorowi nie pozostało nic innego, jak siedzieć i obserwować swoje okręty, oddalające się w różnych kierunkach i nie spuszczać oka z Syndyków, wciąż prących ku centrum systemu.
— Będziesz wyczerpany, jeśli pozostaniesz na tym fotelu aż do momentu rozpoczęcia bitwy — szepnął ktoś.
Geary odwrócił się gwałtownie i zobaczył Wiktorię.
— Wiem, ale całe przedsięwzięcie zależy od tego, czy wszyscy wykonają dokładnie to, co im rozkazano.
— Jeśli nawet nie wykonają rozkazów — odparła — nie będziesz w stanie tego zauważyć, dopóki nie minie kilka godzin, prawda? Gapienie się w odczyty niczego nie zmieni. Chodź, musisz odpocząć.
Spojrzał na Desjani, ale dowódca Nieulękłego drzemała w swoim fotelu. Geary zazdrościł jej tej umiejętności. W poczuciu obowiązku jeszcze raz sprawdził odczyty na wyświetlaczach. Jeśli Syndycy nie zmienią kursu, znajdą się w zasięgu floty za osiem godzin. Jeśli zwolnią albo zmienią kurs, dotrą do najbliższych formacji Sojuszu kolejne dwie godziny później. Zatem atak na formację Gamma, jeśli chwycą przynętę, daje niemal dziesięć i pół godziny czasu na odpoczynek.
Wiktoria ma rację — pomyślał. — Byłbym głupcem, gdybym został na mostku.
— Idę na dół na chwilę — poinformował wachtowego. — Proszę powiadomić mnie natychmiast, jeśli którykolwiek okręt zboczy z kursu albo Syndycy zmienią tor lotu.
Wstał i spojrzał na Rione.
— A ty?
Pokręciła głową, patrząc gdzieś w przestrzeń.
— Nie chcę, żeby twoi ludzie plotkowali o sposobie, w jaki przygotowujesz się do nadchodzącej bitwy — powiedziała ściszonym tonem. — Idziesz spać. I to już.
— Tak jest, pani współprezydent — odparł Geary i zniżywszy głos do szeptu, spytał: — Ale ty nie zamierzasz spędzić na mostku tego czasu?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
— Za chwilę wracam do swojej kajuty.
Co z pewnością zostanie odnotowane — pomyślał Geary. Ale Rione miała rację, źle by się stało, gdyby wśród ludzi rozeszła się plotka, że Geary baraszkuje w łóżku, zamiast przygotowywać się do bitwy.
— W porządku, zatem do zobaczenia.
Rione skinęła mu na pożegnanie. Upewniwszy się, że ani kapitan Desjani, ani wachtowy nie mogą jej usłyszeć, powiedziała:
— Przyznam ci się, że czuję się po części odpowiedzialna za ten plan i jeśli coś się nie uda… W końcu to ja rzuciłam pomysł.
— To prawda, ale ja go zatwierdziłem. I na mnie spada odpowiedzialność. Tylko na mnie.
Rione spojrzała mu prosto w oczy.
— Johnie Geary, są takie chwile, w których zastanawiam się, czy nie powinnam powściągnąć moich uczuć do ciebie i nie odsunąć się, co byłoby z korzyścią dla Sojuszu, a także mojej przyszłości. I każde oświadczenie, jak to, które wygłosiłeś przed chwilą, upewnia mnie w moich obawach.
Na takie słowa nie było dobrej odpowiedzi, zatem Geary odkłonił się i uśmiechnął. Opuścił mostek i udał się do swojej kajuty okrężną drogą, aby jak najwięcej ludzi mogło go zobaczyć. Zatrzymał się w kilku miejscach, porozmawiał z marynarzami i powtórzył nieskończoną liczbę razy frazesy o tym, że z pewnością rozgromią siły Syndykatu, flota bezpiecznie powróci do domu i oczywiście że jest dumny, mogąc nimi dowodzić. O ile czuł się naprawdę podle wygłaszając dwie pierwsze opinie, o tyle trzecia była szczerą prawdą. Wiedząc, że ta świadomość pomoże mu zasnąć, udał się prosto do kajuty, gdzie z niemałym zdziwieniem odkrył, iż nieobecność Wiktorii w łóżku jest bolesnym uczuciem.
Obudziły go dzwonki alarmowe. Spojrzenie na zegar uświadomiło mu, że spał sześć godzin.
— Geary, słucham.
— Zauważyliśmy, że eskadra Alfa dokonuje korekty kursu, sir! Kierują się wprost na formację Gamma.
Zatem chwycili przynętę.
— Będę na mostku za parę minut.
Syndycka flotylla po wejściu do wewnętrznej części systemu miała wiele możliwości działania. Tak wiele, że nie dało się przewidzieć, jaką trasę wybierze.
Plan sił Sojuszu zakładał sprowadzenie tego wyboru do jednej tylko opcji: ataku na „niczego nie spodziewającą się eskadrę”, która przypadkiem odłączyła się od głównych sił floty. Gdy Geary usiadł w swoim fotelu na mostku Nieulękłego i przejrzał zapisy, zauważył, że stożek prawdopodobnego kursu eskadry wroga w miejscu, w którym nastąpił zwrot, nadal jest bardzo szeroki, ale powoli zwęża się i kieruje tam, gdzie wkrótce powinna się znaleźć formacja Gamma. Jeśli chcieli przejąć okręty Duellosa, musieli znaleźć się dokładnie w tym miejscu.
Ślicznie — pomyślał Geary. — Jeśli to zrobią, dopadniemy ich. A jeśli nie zdecydują się uderzyć na eskadrę Gamma, nasze okręty będą bezpieczne. Tak czy inaczej wygramy to starcie, chociaż zapewne nie bez strat w sprzęcie i ludziach.
Reszta floty Sojuszu wciąż przebudowywała szyk. Druga eskadra pomocnicza prowadzona przez Wiedźmę znajdowała się zbyt daleko, Syndycy musieliby pokonać pół systemu i przelecieć tuż obok dwóch silnych zgrupowań, żeby ją dopaść. Jedno skupiało się wokół Nieulękłego, drugie prowadził Odważny. Zespół uderzeniowy Cresidy znajdował się o dwie godziny świetlne od pozycji syndyckich, okręty wracały właśnie z operacji niszczenia instalacji pozostałych na dwu najdalej wysuniętych planetach systemu. Geary z radością zauważył, że większość jednostek floty nadal jest w ruchu. Na tym polegał plan — mieli upewnić Syndyków, że wciąż zbierają siły do bitwy i dlatego nie będą w stanie odpowiednio szybko zareagować na zmianę kursu.
Wszystko wskazywało na to, że przedstawienie się udało. Syndycy zmierzali dokładnie tam, gdzie powinni.
Ale obserwowanie, jak flotylla jednostek wroga pędzi prosto na formację Gamma, która wciąż utrzymywała kurs i prędkość wahającą się pomiędzy 0.05 a 0.075 świetlnej, było mimo wszystko denerwującym zajęciem. Zostało to tak zaaranżowane, by Syndycy podejrzewali flotę Sojuszu o próbę ucieczki, nie wiedząc, że manewr ma ich ściągnąć w pułapkę. Nagle wszystko zaczęło się sprowadzać do fizyki. Aby podejść na odległość strzału do formacji Gamma, Syndycy musieli podążyć do miejsca wyznaczonego przez Geary’ego. Sztuczka polegała na tym, żeby wróg do samego końca wierzył w powodzenie i nie zmienił kursu.
Zgodnie z planem formacja Gamma przyspieszyła powyżej 0.075 świetlnej, pozostawiając za sobą Goblina. Część okrętów zwolniła, żeby zapewnić powolnemu olbrzymowi eskortę. Przedstawienie wyglądało tak prawdopodobnie, że Syndycy powinni się na nie nabrać.
Gdy jego formacja w końcu zwarła szyki, Geary nakazał zwrot i ruszył kursem przechwytującym na flotyllę Syndykatu. Zachował nazwę Delta, chociaż miał w tej chwili niemal dwa razy tyle jednostek co podczas niedawnej bitwy. Po drugiej stronie Gammy ukonstytuowała się eskadra Bravo, również prawie dwukrotnie silniejsza niż poprzednio. Była oddalona o niemal trzydzieści minut świetlnych, ale Geary wierzył, że rozpoczyna manewr w tym momencie.
Równocześnie niewielka eskadra Echo z Wiedźmą na czele udawała, że kieruje się na orbitę trzeciej planety, by ponownie przeszukać, bądź też zniszczyć, tamtejsze instalacje. Wreszcie w odwodzie pozostawał zespół uderzeniowy Cresidy, który otrzymał rozkaz trzymania się na obrzeżach systemu, na wypadek gdyby Syndykom udało się wydostać z pułapki. Jeśli zawiodą wszystkie zabezpieczenia, okręty Cresidy będą mogły przejąć jednostki wroga uciekające w stronę zewnętrznych rubieży systemu.
— Teraz z pewnością zorientują się, do czego zmierzamy — powiedziała Rione.
— Cholera, mam nadzieję, że nie — odparł Geary. — To wcale nie musi być tak oczywiste z ich punktu widzenia. Zgoda, widzą, że przyspieszamy, ale wyliczyli, iż nie będziemy w stanie ich dopaść, zanim nie przejdą przez formację Gamma. To samo dotyczy eskadry Bravo, która jest jeszcze bardziej oddalona niż nasza. Uważają, że zdołają rozbić najsłabsze zgrupowanie, które oddaliło się za bardzo od głównych sił floty. Ich plan polega na szybkim dotarciu do celu, ostrym hamowaniu, zmasakrowaniu okrętów wszystkim, co mają pod ręką, a potem kolejnym przyspieszeniu i wkurzeniu obu zgrupowań zmierzających kursem na przechwycenie.
— Jesteś bardziej przebiegły, niż przypuszczałam — stwierdziła Rione.
— Kapitan Desjani pomogła mi w ułożeniu tego planu.
Wymieniona z nazwiska i stopnia kobieta uśmiechnęła się promiennie.
— Jeśli wszystko dobrze pójdzie, Syndycy nie dotrą nawet na odległość strzału do formacji Gamma. Pójdą w rozsypkę dużo wcześniej. Najtrudniejszym elementem tego planu było takie zsynchronizowanie manewrów, żeby nasze okręty znalazły się na torze lotu wroga i przelatując, niepostrzeżenie pozostawiły pola minowe na każdym wektorze przejścia.
— A skoro plan Syndyków zakłada szybkie podejście, przy prędkości co najmniej 0.2 świetlnej tak długo, jak tylko się da — dodała Desjani — efekt relatywistyczny do ostatniej chwili nie pozwoli im zauważyć min, zwłaszcza że nie postawimy jednego gęstego pola, tylko kilka mniejszych, rozciągniętych.
Teraz mogli już tylko obserwować przebieg zdarzeń. Przez następne godziny po holograficznej mapie systemu Sancere w ślimaczym tempie przesuwały się symbole oznaczające poszczególne formacje. Geary wykorzystał ten czas do zmian szyku swojej formacji na taki, jaki uważał za najbardziej efektywny w tej sytuacji. Wiedział, że Syndycy za wszelką cenę będą się starali uniknąć starcia z jego zgrupowaniem, więc ustawił okręty w spłaszczony sześcian. W samym centrum dywizjony pancerników i okrętów liniowych, na zewnątrz okręty eskorty. Jeśli tylko znajdą się w zasięgu strzału, będą mogli użyć całej siły ognia, jaką posiadają. Później nawet głównodowodzącemu floty pozostało tylko czekać.
W końcu Geary nie wytrzymał.
— Przejdę się po okręcie — powiedział wstając.
Załoga z pewnością pomyślała, że ten obchód to dowód na jego zainteresowanie ich losem, i po części miała rację, ale prawda była taka, że tym sposobem rozładowywał także napięcie, które towarzyszyło długiemu oczekiwaniu przed walką.
Wszyscy napotkani po drodze marynarze wyglądali na przemęczonych, co nie było dziwne, zważywszy, że alarm bojowy ogłoszony po przybyciu do systemu Sancere trwał już kilka dni. Niemniej wiwatowali na jego cześć i cieszyli się jak dzieci. Pełne nadziei spojrzenia, jakie nań kierowali, irytowały go, ponieważ wiedział, iż jest omylny jak każdy inny człowiek, ale z drugiej strony nie zawiódł ich jeszcze ani razu — jak do tej pory. Idąc uświadomił sobie, że niektórzy z jego ludzi patrzą na niego tak, jakby spodziewali się, że ktoś będzie u jego boku. To, że oczekiwali, iż będzie mu towarzyszyła współprezydent Rione, też było irytujące, mimo że pozostało w sferze niedomówień.
Po pewnym czasie minął część załogową i znalazł się w pobliżu komnat przodków, skorzystał więc z okazji, wszedł do jednej i zapalił świecę, zanim rozpoczął krótką modlitwę. Żywe światło gwiazd wiedziało, że jest mu w tej chwili potrzebna każda pomoc. Jakkolwiek kusząca wydawała się Geary’emu perspektywa pozostania dłużej w zacisznej komnacie i podzielenia się brzemieniem z jedynym audytorium, któremu może wszystko powiedzieć bez obaw o konsekwencje, postanowił nie ukrywać się przed nadchodzącą bitwą.
Niestety nie udało mu się zabić całego wolnego czasu. Gdy wrócił, sprawdził, czy nic się nie zmieniło — wszystkie formacje poruszały się ku wyznaczonym celom zgodnie z wytycznymi, a Syndycy zmierzali prosto na pola minowe — po czym nie bez oporów uznał, że pora coś zjeść, i ponownie opuścił centrum dowodzenia, by udać się do mesy. Serwowano tam głównie racje żywnościowe zrabowane na Kalibanie i ostatnio na Sancere. Jedyną dobrą rzeczą wynikającą z przejęcia syndyckiego żarcia — wszyscy marynarze, z którymi rozmawiał, podzielali tę opinię — było uświadomienie ludziom, że ich własna flota wcale tak źle nie karmiła.
— Gdybyśmy zaoferowali Syndykom nasze żarcie, staliby w kolejkach, żeby się tylko poddać — powiedział jeden z podoficerów przełykając z trudem coś, co wedle opisu powinno być pulpetem, a co było ulepione z mięsopodobnej masy niewiadomego pochodzenia, której towarzyszyły dziwnie wyglądające ziemniaki w kolorze i o smaku papieru toaletowego.
Po posiłku Geary wrócił na mostek. Rione jeszcze nie przyszła, a Desjani znów drzemała na swoim fotelu. Pomyślał, że dowódca spędzający tyle czasu na mostku musi doprowadzać podwładnych do pasji, ale na szczęście Desjani nie należała do kategorii służbistów albo czepialskich, więc jej wachtowi mimo wszystko nie wyglądali na wkurzonych. Z lekkiego snu wyrwało ją wejście komodora, skinęła przepisowo głową, choć była wciąż zaspana, i zameldowała:
— Jeszcze godzina do chwili, kiedy Syndycy trafią na pierwsze miny. Wciąż idą ustalonym kursem prosto w pułapkę.
— Jak pani sądzi, kiedy rozpoczną hamowanie? — zapytał Geary.
— Za około pół godziny. To pozostawi im naprawdę niewiele czasu na reakcję. — Desjani pokazała przewidywany wektor lotu na wyświetlaczu. — Jeśli zaczną hamować wcześniej, mogą ominąć miny, ale wtedy dostaną się w nasze pole rażenia. Jeśli jednak naprawdę chcą dopaść formację Gamma, muszą rozpocząć hamowanie w tym punkcie.
Geary usiadł, rozluźniony na tyle, na ile pozwalała sytuacja. Dla zabicia czasu zaczął przeglądać listę zapasów zdobytych podczas ostatnich dni na Sancere i sprawdził, czy jednostki pomocnicze wyrabiają się z produkcją części zamiennych i amunicji. Dotychczasowe działania wymagały sporo manewrowania, więc priorytetem wydawała się produkcja ogniw paliwowych. Geary napisał krótką wiadomość do kapitan Tyrosian, aby uwzględniła podwojoną produkcję ogniw w najbliższym czasie. Nawet wszystkie kartacze, miny i rakiety świata nie pomogą, kiedy okręt nie może manewrować.
Współprezydent Rione wróciła na mostek, roztaczając jak zwykle aurę wyższości i niedostępności tak dobrze znaną Geary’emu, jak i Desjani. Gdy odkłaniał się jej, zrozumiał, że nigdy, nawet przypadkiem, nie zwróci się do niej po imieniu podczas oficjalnego spotkania na stanowisku dowodzenia. Współprezydent Rione, która zasiadała właśnie w fotelu obserwatora na mostku Nieulękłego, wydawała się kimś zupełnie innym niż Wiktoria, z którą dzielił kajutę — teraz bił od niej chłód, a nawet brak zaufania do komodora floty.
W końcu sam ją prosiłem, żeby taka pozostała — pomyślał Geary. — Podejrzewam jednak, że nie zmieniłaby postępowania, nawet gdybym się na ten temat nie zająknął.
Desjani przywitała Wiktorię Rione niemal przyjaznym skinieniem głowy. To, że współprezydent została kobietą samego „Black Jacka”, sprawiło, iż znacznie zyskała w oczach pani kapitan. Rione byłaby oczywiście oburzona takim postawieniem sprawy, więc Geary nie zamierzał jej o niczym mówić. Chociaż chyba i tak zauważyła tę nagłą zmianę w podejściu Desjani — stąd jej oziębłe zachowanie na mostku. Może powinien jej powiedzieć, że załoga oczekuje, by pojawiali się razem. Zresztą jej też zależało, aby pokazywać się u jego boku i uzmysłowić wszystkim, że łączy ich coś więcej niż tylko praca.
Pozostawił to zagadnienie i zajął się znacznie mniej skomplikowaną sytuacją, rozgrywającą się aktualnie pomiędzy flotyllą Syndyków i jego pięcioma zgrupowaniami. Z tego co widział, wszystkie jednostki Sojuszu osiągnęły już pełną gotowość bojową. Teraz ani on, ani żaden z marynarzy nie miał do roboty nic innego, niż obserwować napływające dane aż do momentu, kiedy okręty Syndykatu wpadną na pierwsze miny.
Formacja Alfa rozpoczęła właśnie zwrot — dokładnie tam, gdzie przewidzieli. Okręty odwracały się silnikami w kierunku lotu, aby jak najszybciej wytracić prędkość i przejść do ataku. Moment później Geary zobaczył, że eskadra Gamma zwiększa nieco tempo lotu, aby znaleźć się za postawionymi polami minowymi. Syndycy powinni nabrać podejrzeń, a jednak wciąż trzymali się narzuconego przez Sojusz kursu, mając na uwadze tylko jedno: dopaść i zniszczyć łatwy cel.
Minęło piętnaście długich jak wieczność minut, a potem Desjani mruknęła: — Zaczyna się…
Skomplikowane manewry, jakie flota ostatnio wykonała, by zastawić pułapkę na wroga, doprowadziły wszystkie formacje w pobliże sektora, w którym Syndycy rozpoczęli hamowanie. Przed nimi rozciągały się pola minowe, długie ciągi śmiercionośnych ładunków tworzące kratownicę rozciągającą się na przestrzeni kilku sekund świetlnych. Wróg nadlatywał prosto na nie, odwrócony rufami w stronę zagrożenia. Każde trafienie musiało spowodować uszkodzenia systemów napędowych, co było esencją tego planu.
Syndycy nadal hamowali, omijając dwa najdalej wysunięte pola minowe i nie zaliczając żadnego trafienia. Na szczęście trzecie pole znajdowało się dokładnie na aktualnym szlaku flotylli.
Pierwsza nadziała się na minę ŁZy. Ładunek bez trudu pokonał tarcze rufowe i zmienił dyszę w stertę złomu, pozbawiając tym samym lekką jednostkę jakiejkolwiek zdolności manewrowania. Okręt liniowy zaliczył dwa trafienia i też stracił główny napęd. Następnie Syndycy pokonali pewien dystans bez żadnych strat, aż nieświadomi niczego dostali się na czwarte i piąte pole minowe. Tym razem trafień było więcej, jeden z ciężkich krążowników wyłamał się z szyku, a inny okręt stracił kilka silników.
Wreszcie Syndycy zorientowali się, że nie wszystko idzie zgodnie z ich planem. Najrozsądniejszym posunięciem z ich strony byłoby dokonanie kolejnego zwrotu i przeciwstawienie się kolejnym minom tarczami dziobowymi, które były o wiele mocniejsze. Ale taki zwrot oznaczał, że okręty nie będą mogły wyhamowywać z wykorzystaniem głównych systemów pędnych, a co za tym idzie, nie zwolnią na tyle, żeby dopaść formację Gamma. Geary sądził, że wróg raczej zaryzykuje, niż pozbawi się możliwości uderzenia na okręty Sojuszu. Gdyby trafień było dotychczas więcej albo gdyby okręty nadziały się na miny równocześnie, być może dowódca flotylli podjąłby decyzję o zaniechaniu ataku. A tak powaga sytuacji umknęła jego uwadze.
Kolejne pola minowe spełniły swoje zadanie, eksplozji było coraz więcej, a każda osłabiała tarcze nawet największych jednostek. Dowódca syndycki miał nie lada problem. Uszkodzone okręty powoli opuszczały szyk, niezdolne przyspieszyć, gdy rozpocznie się odwrót po uderzeniu na okręty Sojuszu.
— Kapitan Tulev odpalił widma — zameldowała Desjani. — Wszystkie, jakie miał na pokładzie. Powinny dotrzeć do celu w chwili, gdy atakujące okręty miną linię ostatniego pola minowego.
— Rozsądne posunięcie — przyznał Geary.
Ostatnie pasmo min zaznaczyło swoje istnienie kolejnymi trzema trafieniami i okręty Syndykatu znalazły się sam na sam z formacją Gamma. Chwilę później widma zaczęły trafiać w cel. Przy tak wielkiej prędkości, jaką wciąż rozwijały okręty wroga, kilka musiało spudłować, ale wiele przebiło się przez wciąż osłabione kontaktem z minami tarcze i nadwerężyło pancerze wielkich jednostek. Inny okręt liniowy zaliczył trafienie w silniki, jedna z ŁeZ zamieniła się w kulę rozżarzonego gazu, a dwa z pozostałych ciężkich krążowników odniosły poważne uszkodzenia. A co najlepsze, dwa pancerniki utraciły większość silników.
— Zmiana kursu na przechwycenie formacji syndyckiej — rozkazał Geary zarówno Desjani, jak i dowodzącemu eskadrą Bravo Duellosowi. Pozostałe jednostki zgrupowania będą naśladowały posunięcia Nieulękłego, który wykona kilka niewielkich korekt toru lotu, aby przejść na najlepszy kurs prowadzący do przejęcia wrogich jednostek.
— Za chwilę powinniśmy rozpocząć wyhamowywanie — poinformowała Desjani.
Geary sprawdził dane i kiwnął głową.
— Wszystkie jednostki formacji Delta, wykonać zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. Rozpoczynamy wyhamowywanie do prędkości 0.1 świetlnej, czas trzy zero.
Tulev także dokonał zwrotu i ustawił swoje okręty liniowe przodem do nadlatujących Syndyków, podchodząc zarazem tak blisko Goblina, jak tylko pozwalała na to konstrukcja tarcz. Tymczasem eskadra syndycka rozpadała się coraz bardziej, uszkodzone jednostki nie były w stanie kontrolować toru lotu, ale wróg i tak miał dwukrotną przewagę ogniową nad okrętami Tuleva.
Geary aż przymknął oczy, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Za to Desjani roześmiała się na głos.
— Świetnie!
Tulev odwrócił okręty i przyspieszył do maksimum wtedy, gdy Syndycy nie mogli już zareagować, czym praktycznie uniemożliwił im przeprowadzenie zsynchronizowanego ataku. Taki manewr wymagał niesamowitego zgrania w czasie i kapitan Tulev doskonale sobie poradził. Dodatkowo postawił ogień zaporowy z kartaczy na wektorze podejścia jednostek przeciwnika, które wciąż kierowały się tam, gdzie powinny znajdować się okręty formacji Gamma, gdyby nie zwiększyły prędkości. Tylko kilka ostatnich salw zostało odpalonych ze stosowną korektą. Dwa lecące na czele pancerniki zniknęły w setkach eksplozji powodowanych uderzeniami kartaczy w ekrany dziobowe.
— Załatwił je! — zameldowała Desjani podniesionym głosem, gdy odczyty komputerów pokazały, jak poważne uszkodzenia spowodował ten atak.
Ale w stronę formacji Gamma wciąż leciało wiele innych okrętów wroga. Tarcze jednostek skupionych wokół Goblina rozjarzyły się do białości, gdy spadł na nie skoncentrowany ogień syndyckich pancerników.
— Lewiatan otrzymał kilka poważnych trafień — zameldował wachtowy. — Smok stracił dwa silniki i zdolność manewrowania. Nieugięty raportuje utratę baterii „piekielnych włóczni” alfa jeden i alfa trzy oraz liczne trafienia. Waleczny został trafiony w śródokręcie, ale kontynuuje walkę.
Geary zacisnął pięści, starając się nie myśleć o marynarzach, którzy właśnie ginęli na pokładach walczących okrętów. Ale nawet utrata jednego czy dwóch krążowników będzie naprawdę niską ceną za straty zadane flotylli Syndyków.
— Większość liniowych jednostek Syndykatu minęła już pozycje formacji Gamma — dodał wachtowy.
Geary studiując odczyty z przebiegu bitwy szybko zrozumiał, że pola minowe ocaliły okręty eskadry Tuleva. Ostrzał był ciężki, ale nie skoncentrowany, gdyż sporo jednostek wroga nie zdołało utrzymać się w szyku i każdy strzelał w innym czasie, co odciążyło tarcze i pozwoliło na przetrwanie nawałnicy ogniowej.
— A co z Gobelinem?
— Kilka trafień, nic krytycznego.
Okręty Tuleva odpowiedziały ogniem, zadając wrogowi kolejne straty. Syndycy — nie mając w odwodzie żadnych sił, które mogłyby przyjść im z pomocą — musieli uciekać, mimo że wiele jednostek nie mogło rozwinąć wystarczającej prędkości i było z góry skazanych na zniszczenie.
Niestety spora część syndyckiej flotylli nadal była w pełni sprawna.
Geary uderzył pięścią w podłokietnik fotela. Zawsze zastanawiało go, dlaczego projektanci nie umieścili tam żadnego panelu sterowania, ale teraz zrozumiał, że pozostawiono to miejsce, aby dowódcy mogli wyładować swoją frustrację.
— Nadal mają pięć lekko uszkodzonych pancerników i trzy ciężkie krążowniki. — Syndycka formacja rozciągała się coraz bardziej, gdy w pełni sprawne okręty przyspieszały do maksimum, pozostawiając w tyle bardziej uszkodzone jednostki. — Nie dopadniemy tych drani. Szlag!
— Nie musimy — oświadczyła Desjani. — Chyba że o czymś nie wiem.
— To znaczy?
Wskazała na szpicę syndyckiej formacji.
— Mamy do czynienia z dowódcą, który właśnie stracił połowę swoich okrętów czy raczej straci je, gdy dopadniemy maruderów, co na jedno wychodzi. Pozostałe siły nie będą nam w stanie zagrozić, cokolwiek chcielibyśmy jeszcze zrobić w tym systemie. Ten człowiek wie, że w najlepszym razie zasłużył w oczach swoich przełożonych na obóz pracy. Bardziej prawdopodobny jest jednak pluton egzekucyjny, a może zamęczenie na śmierć podczas „ochotniczego poddania się testom medycznym” czy jak to tam eufemistycznie zwą.
— Sądzi pani, że ten oficer wybierze śmierć w walce? — zapytał Geary odrywając wzrok od odczytów.
Desjani pokręciła głową.
— Raczej zagładę swoich okrętów. Nam nie wydaje się to najszczęśliwszym rozwiązaniem, ale jeśli alternatywą jest kara śmierci… — Desjani znów wskazała na wyświetlacz. — No proszę…
Wszystkie ocalałe i mniej uszkodzone jednostki rozpoczęły hamowanie i zawracały, by dołączyć do maruderów.
— Desperacja czy nie — powiedziała Desjani — ale taki ruch wymaga nie lada odwagi.
To, że Desjani określiła Syndyków mianem ludzi odważnych, zaskoczyło Geary’ego. Ta kobieta zaczęła myśleć o wrogach jak o ludziach. Chyba powinien ją przestrzec, że taki sposób traktowania przeciwnika nie tylko pozwala zrozumieć jego intencje i działania, ale również utrudnia wykonywanie żołnierskiego rzemiosła. Bo jak tu zabijać dzielnych marynarzy?
Punkty przejęcia zostały zmienione natychmiast po tym, jak komputery odnotowały zmianę prędkości uciekającej formacji.
— Zamierzam uderzyć na Syndyków od dołu, pod kątem, i nakazać podobny atak formacji Bravo, tyle że od góry. Będą w stanie dopaść wroga około piętnastu minut po naszym przelocie. W tym czasie my zawrócimy i dokończymy dzieła.
Geary wydał stosowne polecenia, kierując zgrupowanie Delta na bakburtę i nieco w dół od płaszczyzny ekliptyki, a formacji Bravo nakazując podobny manewr, tyle że skierowany na przestrzeń powyżej płaszczyzny.
Tulev z kolei wysłał eskortę swojej eskadry w pogoń za uciekającym wrogiem i jeden z ciężej uszkodzonych okrętów właśnie eksplodował pod silnym ostrzałem lekkich niszczycieli Sojuszu, które deptały Syndykom po piętach.
Geary zmarszczył brwi, studiując ostatnie manewry nieprzyjaciela.
— Formacja Gamma, odwołajcie waszą eskortę. Jeśli natychmiast nie zawrócą, wejdą w pole rażenia pancerników. Zezwalam na zajęcie pozycji poza zasięgiem ognia, aby w razie konieczności wasze zgrupowanie zajęło się likwidowaniem jednostek, które odpadną z głównej formacji. — Niczym wilki zmierzające trop w trop za stadem owiec, gotowe skoczyć do gardła każdemu zwierzęciu, które zostanie w tyle.
Niestety do momentu, w którym rozkazy dotrą do jednostek eskorty, musi upłynąć kilka minut. Teraz wszystko zależy do tego, jak wiele czasu zajmie Syndykom ponowne zwarcie szyków.
Siły wroga utworzyły szyk przypominający nieco sześcian, podczas gdy formacja Delta zbierała się trochę niżej ich zgrupowania, skąd mogła dosłownie zalać falą ognia jedną stronę eskadry. Dwa ciężej uszkodzone okręty liniowe zostały zniszczone podczas krótkiego ataku, a trzy pancerniki odniosły poważne uszkodzenia. Reszta ciężkich krążowników ulokowanych na dole szyku i nieliczne ŁZy po prostu przestały istnieć, gdy spadł na nie grad pocisków.
Piętnaście minut później, kiedy formacja Delta kończyła robić wielką pętlę, drugie zgrupowanie uderzyło na Syndyków od góry, likwidując dwa kolejne pancerniki i ostatnie okręty liniowe.
Gdy Delta znów szykowała się do otwarcia ognia, Geary nacisnął klawisz komunikatora.
— Zwracam się do dowódcy atakowanej flotylli Syndykatu. Wasza sytuacja jest beznadziejna. Poddajcie swoje okręty, a zapewniam, że będziecie traktowani zgodnie z prawami wojny.
Odpowiedź nie nadeszła, ale Geary był na to przygotowany. Tak jak powiedziała Desjani, dowodzący tą eskadrą wolał ponieść śmierć w walce, niż znosić poniżenia ze strony swoich przełożonych.
Syndycki sześcian skurczył się do niewielkiego kwadratu. Formacja poruszała się bardzo powoli, gdyż mniej uszkodzone jednostki eskortowały towarzyszy broni, którzy nie mieli już wielkiej możliwości ruchu. Po przejściu Delty wrogowi pozostały do dyspozycji tylko dwa pancerniki. Drugie przejście eskadry Bravo zmiotło je sprzed oblicza gwiazd, podobnie jak resztę niedobitków syndyckiej flotylli. Ledwie okręty Sojuszu zdołały oddalić się od wraków, jeden z pancerników eksplodował w oślepiającej kuli plazmy. Jego reaktor wymknął się spod kontroli.
Geary zrobił głęboki wydech, obserwując mrowie kapsuł ratunkowych mknących w przestrzeń.
— Jakie są szanse, że dowódca wroga zginął na ostatnim pancerniku? — rzucił pytanie, nie kierując go jednak do nikogo w szczególności.
W odpowiedzi na nie Desjani po prostu skinęła głową.
Rione wskazała ręką na wyświetlacz, na którym widać było jednostki Sojuszu zbliżające się do wrakowiska, by dokończyć dzieła zniszczenia i upewnić się, że żaden z tych okrętów nigdy więcej nie posłuży wrogowi.
— Gratuluję kolejnego zwycięstwa, kapitanie Geary.
— To pani rzuciła ten pomysł — odparł komodor.
Desjani raz jeszcze kiwnęła głową.
— Oto lekcja na temat: co się stanie, kiedy zrobisz to, czego chce wróg.
— Tak. Cała sztuka polega na tym, żeby przewidzieć, czego wróg chce, i zrobić coś wręcz przeciwnego. — Geary przełączył się na dane o stanie floty. — Do wszystkich jednostek, wracajcie na pozycje wokół Nieulękłego według ustawienia szyku Eszelon. Kapitanie Tulev, proszę pozostać przy jednostkach pomocniczych, niech zaspokoją pańskie potrzeby w pierwszej kolejności. Proszę wszystkich dowódców o podanie przybliżonego czasu dokonania niezbędnych napraw. Do wszystkich okrętów eskadry Gamma. Dobra robota!
— Zbieramy się z Sancere? — zapytała Desjani z nadzieją w głosie.
— Tak. — Geary spojrzał na hologram systemu przypominając sobie, jak wiele instalacji przemysłowych powitało ich tutaj, gdy przybyli. Teraz było ich zaledwie kilka.
Ciekaw jestem, jak Syndycy zdołają to przekuć na swój sukces — pomyślał.
— Dokonaliśmy tutaj tak wielkich zniszczeń, jak to tylko było możliwe. Teraz pora lecieć na Ilion. Jeśli będziemy mieli trochę szczęścia, spotkamy tam parę naszych okrętów.
— I niemałe siły Światów Syndykatu lecące tuż za nimi — dodała Rione.
— To prawda. Lepiej upewnię się, czy nasze jednostki pomocnicze zdołają wyprodukować podczas skoku wystarczającą liczbę ogniw paliwowych i amunicji. Obawiam się, że będziemy ich bardzo potrzebowali na Ilionie.
Zanim dokonali skoku, Geary przeprowadził osobistą konferencję z komandor Cresidą.
— Gdyby nie pani pomysł, jak poradzić sobie z kolapsem wrót, zapewne żadne z nas nie żyłoby dzisiaj. Jako dowódca tej floty mogę przyznać pani order Srebrnej Mgławicy, co niniejszym oficjalnie czynię. Mam nadzieję, że niewielkie odstępstwa od zwyczajowej formułki nie uraziły pani uczuć.
Cresida wręcz promieniała z radości.
— Dziękuję, sir. Mam nadzieję, że nie będziemy już nigdy potrzebowali tego algorytmu ogniowego.
— Też mam taką nadzieję — dodał Geary. — Znakomicie dała sobie pani radę na stanowisku samodzielnego dowódcy eskadry… — Urwał na chwilę. — Jako że mogę też przyznawać awanse w warunkach bojowych… Gratuluję, kapitanie. Na Ilionie, jeśli czas pozwoli, przeprowadzimy cały ceremoniał.
— Kapitanie? — Cresida wciąż się uśmiechała, ale wyglądała na lekko oszołomioną. — Dziękuję, wprost nie wiem, co powiedzieć.
— Nic pani nie musi mówić. Jak już wspomniałem, zasłużyła sobie pani na ten awans. Zespół uderzeniowy Gniewnego udowodnił, że jest elitarną jednostką tej floty. — Geary oparł się wygodniej, poczuł się odprężony wiedząc, że część oficjalną konferencji ma już za sobą. — Komandorze Cresida… o przepraszam, kapitanie Cresida, jest coś, co mnie trapi. — Spojrzała na niego uważniej, choć na ustach wciąż miała szeroki uśmiech, który wywołało pierwsze głośne użycie jej nowej rangi. — Mianowicie, co stało się ze wszystkimi okrętami lecącymi na Sancere, gdy wrota zostały zniszczone?
— Są dwie teorie, sir — odparła Cresida. — Pierwsza, że gdy zniszczy się wejście lub wyjście tunelu, wszystko co się w nim znajdowało, także przestaje istnieć. W taki czy inny sposób.
Geary skinął głową w milczeniu, wyobrażając sobie, jak okręty pełne ludzi przestają istnieć w okamgnieniu. Wrogie okręty, ale jednak…
— A ta druga teoria?
— Jest znacznie bardziej prawdopodobna — zapewniła go nowo mianowana kapitan. — Uważa się, że gdy tunel przestaje istnieć, wszystkie znajdujące się w nim okręty zostają wyrzucone w normalną przestrzeń.
— Tak po prostu? — zapytał Geary i nagle uświadomił sobie, co to naprawdę oznacza. — W normalną przestrzeń, czyli w pustkę międzygwiezdną pomiędzy punktem wejścia a Sancere?
— Tak jest!
— Co oznacza cholernie długą drogę do najbliższej gwiazdy — dodał Geary.
— Tak jest… — Cresida skrzywiła się. — Przy odrobinie szczęścia, racjonowaniu żywności i kilku pomysłach racjonalizatorskich, jak na przykład recykling, strefy uprawy roślin czy regeneracja zasobów tlenu, taki okręt może po pewnym czasie dotrzeć do gwiazdy, z której dokona skoku do bezpiecznego miejsca.
— Ale na to trzeba przecież całych lat lotu, nawet gdyby od najbliższej gwiazdy dzielił ich tylko rok świetlny.
— Przy założeniu, że będą lecieć z prędkością ekonomiczną, daje to około dziesięciu lat. Ale moim zdaniem znacznie więcej.
Geary pokręcił głową.
— Los gorszy od śmierci… — mruknął Geary. — Cholera, przecież mogą wykorzystać kapsuły ratunkowe i zahibernować większość załogi, pozostawiając ją na pokładzie. To znacznie by zwiększyło ilość zapasów przypadających na każdego aktywnego członka załogi. Ale i tak nie chciałbym znaleźć się w skórze jednego z tych ludzi, którzy będą czuwać. Tyle czasu gapić się w powoli rosnącą gwiazdę.
— My też nie dotrzemy do naszego portu jutro — wtrąciła ze smutkiem Cresida.
— To prawda. Ale jeśli sprawiliśmy, że jakaś część syndyckich okrętów utknęła gdzieś w przestrzeni na dziesięciolecia, tym lepiej dla Sojuszu. — Uśmiechnął się. — Może gdy dotrą do najbliższej gwiazdy, odkryją, że wojna już się skończyła. Ciekawe, jak by się poczuli?
Cresida nie odpowiedziała od razu.
— Niektórzy wątpią, czy ta wojna kiedykolwiek się skończy, skoro zarówno my, jak i Syndycy walczymy do upadłego.
Geary spojrzał na rozmówczynię i przypomniał sobie, że ta wojna od dawna trwała, kiedy ona się urodziła.
— Wiem, że tak to może wyglądać, ale przecież musi istnieć sposób na zakończenie tego szaleństwa. Musi istnieć sposób, by zapewnić Sojuszowi bezpieczeństwo i uniemożliwić Syndykom kolejny atak. — Zamilkł, gdy przed oczami stanęła mu groźba, jaką niesie zniszczenie wrót. Tak, to mogłoby zakończyć wojnę i raz na zawsze wyeliminować zagrożenie ze strony Syndykatu. Czy przyjdzie taki dzień, kiedy on, głównodowodzący flotą Sojuszu, uzna, że to jedyne rozwiązanie? Że to jedyne WŁAŚCIWE rozwiązanie?
— Zobaczymy się na Ilionie, pani kapitan.