Dziesięć

Po bogactwach Sancere Ilion wydawał się pustkowiem. Na zamieszkanej planecie znajdowało się zaledwie kilka miast, z czego jedno porastało chwastami, najwyraźniej porzucone przez mieszkańców. Jedynymi pojazdami wykrytymi w systemie były muzealne wręcz frachtowce, które kursowały na trasach wewnętrznych pomiędzy planetą a kilkoma podupadającymi instalacjami przemysłowymi ulokowanymi w pobliżu pasa asteroid. Nie stwierdzono obecności żadnej jednostki wojennej, a baza wojskowa na księżycu gazowego giganta wyglądała na dawno opuszczoną i dobrze zabezpieczoną.

Geary zdecydował, że nie będzie się naprzykrzał tutejszej populacji komunikatami ani odezwami. Nie zamierzał zbliżać się do zamieszkanej strefy, gdyż nie sądził, aby znajdowało się tam coś, co byłoby mu potrzebne. W rzeczy samej, dokładniejsze oględziny opuszczonej bazy pokazały, że nie tylko ogołocono ją z wszelkich zapasów, ale i z części sprzętu.

— Wygląda na to, że rozparcelowano tę bazę dobre kilkadziesiąt lat temu — zauważyła Desjani. — Mając tak blisko Sancere, kto tylko mógł, z pewnością opuścił to miejsce.

— Dlaczego więc Syndycy nie ewakuowali całej planety?

— Przeniesienie tak wielu osób musiałoby sporo kosztować. Zapewne zostawiono ich tutaj samych sobie, żeby nie obciążali i tak już napiętego budżetu Syndykatu.

— Porzuceni na pastwę losu — mruknął Geary, zastanawiając się, jakie to może być uczucie. Wiedział, że tak się czasem robi ze sprzętem, ale nie przypuszczał, że może to również dotyczyć ludzi. Jak długo jeszcze pociągną mieszkańcy tego systemu, wykorzystując to, co wyhodują, wyprodukują albo rozkradną?… Mógł iść o zakład, że ludzi ubywa tutaj z każdym rokiem i że prędzej czy później dojdzie do tego, iż na Ilionie umrze ostatni człowiek. Geary widział już kilka systemów ominiętych przez hipernet, lecz z nich wszystkich Ilion zrobił na nim najgorsze wrażenie.

— Ustawmy flotę tak, by zabezpieczyć punkt wyjścia ze Streny. — Jeśli którykolwiek z okrętów Falco przetrwał, powinien pojawić się właśnie stamtąd. — Zatrzymamy się o dziesięć minut świetlnych od wylotu studni grawitacyjnej. Jeśli ktoś zjawi się w tym systemie, może potrzebować natychmiastowej pomocy.

Geary raz jeszcze spojrzał na odczyty. Przy aktualnej prędkości podróż do punktu wyjścia zajmie im około dwóch dni.

— Coś mi się zdaje, że pora na następną naradę.

Cieszyło go, że znów widzi dowódców trzydziestu okrętów powierzonych Cresidzie. Cieszyło go, że za ich sprawą wszystko na Sancere poszło gładko. Tym razem nikt nie powinien zachowywać się wrogo czy choćby nieprzyjaźnie. Jednakże współprezydent Rione po raz kolejny odmówiła uczestnictwa w spotkaniu. Geary zastanawiał się, dlaczego woli przekazy z drugiej ręki, zamiast zasiąść przy stole, słuchać i zabierać głos podczas obrad. Przecież musiała wiedzieć, że dopóki jej obiekcje są racjonalne, nie będzie się na nią obrażał ani gniewał.

Czas potrzebny na skok wykorzystał tak jak jego ludzie — na odzyskanie sił po wyczerpującej akcji na Sancere. Nie było już pobudek w środku nocy, więc Wiktoria z wielką przyjemnością sypiała u niego. Mimo to nie chciała mu wyjaśnić, dlaczego odmawia udziału w konferencji. Ta kobieta wciąż pozostawała zagadką.

— Możemy się tylko domyślać, co się dzieje z okrętami, które opuściły flotę. — Geary rozpoczął naradę ostrożnie, z rozmysłem pomijając słowa bunt i ucieczka. — Korzystając z symulacji opracowaliśmy wariant zdarzeń, w którym wszystkie jednostki ocalałe po spotkaniu z przeważającymi siłami wroga na Vidhi wycofają się na Ilion, a ostatnim punktem tranzytowym będzie Strena. — Nie próbował ich chronić przed brutalną prawdą. Powinni liczyć się z tym, że nikt nie ocalał. — Jeśli nasze obliczenia są prawidłowe, okręty szukające naszej pomocy powinny się tutaj pojawić najprędzej jutro wieczorem, a najpóźniej za cztery dni.

— Jak długo będziemy na nie czekali? — zapytał oficer dowodzący Smokiem.

Geary sprawdził odczyty, zanim odpowiedział.

— Co najmniej do końca czwartego dnia. Ile dokładnie, nie wiem. Nie możemy czekać w nieskończoność…

— A jeśli najpierw nadlecą Syndycy? — Kolejne pytanie padło z ust kapitana Strasznego.

— Jeśli przylecą w ciągu najbliższych czterech dni, podejmiemy z nimi walkę — powiedział Geary. — A jeśli później, wszystko będzie zależało od okoliczności. Podjęcie decyzji spoczywa na mnie. — Widział, że kiwają głowami na znak, że przyjęli to oświadczenie do wiadomości. Nikt nie zgłosił zastrzeżeń. — Jeśli Syndycy pojawią się zaraz za naszymi okrętami, musimy być gotowi. Domyślam się, że będziemy musieli zapewnić im natychmiastową osłonę, bo mogą być nieźle pokiereszowane. Ponadto trzeba będzie jak najszybciej zlikwidować siły pościgowe Syndykatu. — Geary wskazał na wyświetlacz. — Kiedy już przejmiemy uciekinierów i rozprawimy się z ich prześladowcami, chcę zabrać flotę na Tavikę. — Zauważył, że kilku oficerów uśmiechnęło się na tę nazwę. Wymieniony system znajdował się na drodze do przestrzeni Sojuszu. — Tavika oferuje nam aż trzy możliwości dalszej podróży. Wedle mojej opinii najbezpieczniej będzie na Baldurze i tam skierujemy się w następnej kolejności. — Teraz uśmiechy były już na wszystkich twarzach. Skacząc z Taviki na Baldura, flota zmniejszy dystans dzielący ją od granic Sojuszu. — Dzisiaj bardzo niewielu Syndyków wie o naszej wizycie na Sancere. A to znaczy, że nie mają pojęcia, gdzie się obecnie znajdujemy. Dopiero gdy informacje o zniszczeniu stoczni dotrą do centrum dowodzenia, rozpoczną się poszukiwania, ale nas już tu dawno nie będzie… — przerwał i rozejrzał się po zebranych. — Jeśli jakiekolwiek jednostki przyłączą się do nas, konieczna będzie ocena stopnia ich uszkodzenia. Jest wysoce prawdopodobne, że wydam rozkaz porzucenia jednego lub nawet kilku okrętów, jeśli szkody będą zbyt poważne. Opracujcie plan przejęcia ich załóg na własne pokłady na wypadek, gdyby do tego doszło. Nie zostawimy NIKOGO bez względu na okoliczności. Czy ktoś ma jakieś pytania?

Nikt nie zabrał głosu. Wyglądało na to, że wszyscy się z nim zgadzają. I to wzbudziło jego podejrzenia. Może zaczynał popadać w paranoję, ale po prostu nie wierzył, by wszyscy, którzy dotąd podchodzili sceptycznie do jego dowodzenia, nagle się nawrócili. A może byli zwyczajnie zmęczeni. Dzień pokładowy już dawno się skończył.

— Zatem dziękuję wszystkim.

Kiedy wszyscy „wyszli”, pozostał jak zwykle hologram Duellosa — tym razem stary kapitan zatopiony był w lekturze danych ze swojego wyświetlacza.

— To przykre tak czekać ze związanymi rękoma i liczyć na to, że jednak któryś z tych okrętów się pojawi.

— Bardzo — przyznał Geary, zanurzając się wygodniej w fotelu. — Dlaczego dzisiaj wszyscy byli tacy zgodni? Dlaczego nie było żadnych pytań?

Duellos podniósł wzrok na komodora, jednakże z jego spojrzenia nie można było niczego wyczytać.

— Bo wszyscy jesteśmy podenerwowani. Chcielibyśmy pomóc tym głupcom, którzy polecieli za Falco, ale wiemy, że możemy tylko siedzieć i czekać, aż któryś z nich dotrze na Ilion. Nawet pana najbardziej zagorzały krytyk doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Gdyby Falco był teraz na pana miejscu, z pewnością wymyśliłby jakiś szaleńczy plan szarży przez kolejne systemy syndyckie w poszukiwaniu zaginionych jednostek i ludzie zachowywaliby się inaczej. Na szczęście Falco był w gorącej wodzie kąpany i nie zdążył zgromadzić poparcia dla swoich idiotycznych pomysłów.

— Na szczęście dla mnie, jak sądzę — wtrącił przygnębiony Geary.

— Na szczęście dla wszystkich okrętów i ludzi, którzy by za nim poszli — poprawił Duellos. — Proszę się rozchmurzyć, kapitanie Geary. Idzie nam coraz lepiej.

— Zawsze może być gorzej… — Geary zrobił przerwę. — Mam jedno pytanie, osobiste. Chodzi o mnie.

— O pana? A może raczej o pana i żelazną damę, panią współprezydent Republiki Callas?

— Żelazną damę? — Geary uśmiechnął się na to określenie.

— To twarda kobieta — wyjaśnił Duellos. — Taka, z której może być albo wartościowy przyjaciel, albo niebezpieczny wróg.

— To idealny opis współprezydent Rione — przyznał Geary.

— Ale jak rozumiem, jesteście teraz na przyjaznej stopie?

— Można tak powiedzieć. O tym wie już cała flota, prawda?

Duellos skinął głową.

— Wprawdzie nie przepytywałem wszystkich marynarzy, ale idę o zakład, że trudno byłoby znaleźć choćby jednego, który by o was nie słyszał.

— Ja nic nie słyszałem.

— A co mieli panu mówić? — zapytał Duellos z rozbawieniem. — Gratulować? Pytać, jaką stosował pan taktykę, żeby osiągnąć cel?

Geary roześmiał się razem z Duellosem.

— Celne spostrzeżenie. Chciałem po prostu wiedzieć, czy to nie przysporzy mi problemów. Pamiętam, że jakiś czas temu Numos i jego poplecznicy próbowali mnie wrobić w romans z Wiktorią…

— Coś mi się obiło o uszy. — Duellos wzruszył ramionami. — Jak już kiedyś panu mówiłem, to wyłącznie pańska sprawa, nie mająca żadnego wpływu na pański profesjonalizm. Dopóki pan i współprezydent Rione nie zrobicie ze swego związku sprawy publicznej, nikt nie będzie go oficjalnie komentował. Ci, którzy są panu niechętni, oczywiście będą szukać dziury w całym. Wydaje mi się jednak, że najgroźniejsze mogą być pogłoski, iż chce pan zrobić z Rione kogoś w rodzaju konkubiny albo wykorzystać ją w jakiś inny sposób, uwłaczający sprawowanej przez nią funkcji, ale przecież nikt, kto choć raz ją widział, nie uwierzy w coś takiego. Nie przejmowałbym się, nawet gdyby gadali, że we dwójkę knujecie coś przeciw Sojuszowi. Nie dość, że wszyscy znają legendy o oddaniu „Black Jacka” dla naszej sprawy, to jeszcze dochodzi do tego powszechnie znana lojalność współprezydent Rione, zarówno wobec jej rodzinnego świata, jak i całego Sojuszu. — Duellos rzucił komodorowi badawcze spojrzenie. — Jak poważnie pan się zaangażował, jeśli mogę wiedzieć?

— Szczerze mówiąc, sam nie wiem.

— Wprawdzie o to mnie pan nie pytał, ale ja nie igrałbym z uczuciami kobiety takiej jak współprezydent Rione. Nie zdziwiłbym się, gdyby powiedzenie: „Piekło nie zna wściekłości takiej, jak miłość w nienawiść zmieniona i nie zna furii takiej, jak kobieta wzgardzona” dotyczyło właśnie kogoś takiego jak ona.

Geary ponownie się uśmiechnął.

— Może być pan pewien, że do niczego podobnego nie dojdzie.

Duellos opuścił wzrok na swoje dłonie, jakby coś sprawdzał.

— Powinien pan wiedzieć, że kobieta, która będzie stała u boku zwycięskiego „Black Jacka”, zbawcy floty Sojuszu, może zyskać ogromne wpływy polityczne.

— To prawda. — Geary starał się, aby jego głos brzmiał neutralnie.

— Ujeżdża pan tygrysa. — Duellos podniósł wzrok na komodora. — Zdaje pan sobie z tego sprawę?

— Tak. Wiem o tym. — Mówiąc to, przypomniał sobie znaczenie tego starego porzekadła. Jadący na tygrysie ma się świetnie, pod warunkiem że nie przeszkadza mu, iż porusza się wbrew własnej woli i nie może zsiąść, bo gdyby to zrobił, natychmiast trafiłby do paszczy drapieżnika.

Wiktoria to wpływowa i bardzo niebezpieczna kobieta. Czyżby właśnie te jej cechy sprawiły, że tak bardzo jej pragnę?

Geary wciąż zastanawiał się nad tą sprawą, gdy otworzył właz swojej kabiny i zastał za nim Wiktorię, która już na niego czekała.

— Narada się udała?

— Szpiedzy nie zdążyli złożyć raportu? — Geary odpowiedział na pytanie pytaniem, jednakże nie zdołał zbić jej z pantałyku.

— Nie wszyscy, część z nich jest zbyt dobrze wychowana, by niepokoić mnie o tak późnej porze. — Spojrzała na hologram kosmosu unoszący się nad stołem. — Chciałabym ci coś pokazać.

Usiadł przyglądając się uważnie rejonowi kosmosu, który przywołała. Zazwyczaj potrafił określić sektor przestrzeni, na który patrzył, umiejscawiając go dzięki charakterystycznym gwiazdom, mgławicom albo innym obiektom, ale tym razem nie miał bladego pojęcia, z czym ma do czynienia. Nie znalazł ani jednego punktu zaczepienia.

— Co to za obszar?

— To najodleglejsze rejony przestrzeni Światów Syndykatu. Nic dziwnego, że nie umiesz rozpoznać tego sektora, skoro nikomu z Sojuszu nie dane było go oglądać. Oczywiście nie mówię o jeńcach albo więźniach obozów pracy. — Palce Rione zatańczyły na klawiaturze i obraz ożył, obracając się powoli. — Przestudiowałam część zapisów syndyckich, jakie zdobyliśmy na Sancere. To najnowsza mapa pogranicza. Zauważyłeś coś ciekawego?

Spoglądał na przesuwające się chmary gwiazd. Pogranicze, pełne nie zbadanych i nie skolonizowanych systemów, nie wyglądało specjalnie interesująco. A jednak coś w tym obrazie mu nie pasowało.

— A czego powinienem szukać?

— Może powinnam zaznaczyć systemy opuszczone w ciągu ostatniego stulecia — zasugerowała Rione. — Mówiąc „opuszczone”, nie mam na myśli zmniejszenia aktywności, ale całkowitą ewakuację. — Nacisnęła kolejny klawisz i szereg gwiazd rozbłysnął jaśniej.

W umyśle Geary’ego zaskoczyła naraz jakaś zapadka.

— To nie wygląda jak pogranicze, tylko jak regularna granica.

— Zgadza się — przyznała Rione. — A nie powinno to tak wyglądać, nie powinno tu być wyraźnej linii podziału. Nikt nie kolonizuje bogatych w gwiazdy rejonów poza tą linią, choć powinien. Nie ma też sektorów pomijanych, jak po naszej stronie.

— Granica pomiędzy Syndykatem i Sojuszem… — Geary pochylił się, aby uważniej przyjrzeć się hologramowi. — To ciekawe… — Wskazał palcem na jeden z systemów, który został opuszczony przez Syndyków. — Na przykład ten rejon powinien być dokładnie zbadany i przyłączony, a nie jest.

— To mi przypomina tę strefę bezpieczeństwa, którą komandosi urządzili w orbitalnym mieście — powiedziała Rione. — Miejsce oddzielające Syndykat od… właśnie, od kogo czy raczej od czego?… A teraz nałożę na ten obraz system syndyckich wrót hipernetowych. — Wiele gwiazd rozbłysło na hologramie, tworząc misterny wzór. — I co ty na to?

— Jesteś tego pewna?

— Jak mało czego.

Geary przyglądał się uważnie wywołanemu obrazowi. Mówiono mu, że wrota wznosi się wyłącznie w systemach na tyle bogatych, żeby zwróciły się niezwykle wysokie koszty ich budowy. W miejscach, do których ludzie chcą podróżować z rozmaitych powodów. W gęsto zaludnionych układach planetarnych, produkujących tak wiele dóbr, że opłaci się wcześniej wydać ogromne kwoty. Ale hipernet miał też oczywiście wymiar militarny. Tylko dzięki wrotom można było szybko przerzucać flotę w wybrane miejsca. Zatem nadzieję na własne wrota mogły mieć również systemy o strategicznym położeniu, nawet jeśli były biedne albo wręcz niezamieszkane. I w tej części przestrzeni aż roiło się od podobnych miejsc podłączonych do hipernetu.

— Coś mi mówi, że oni naprawdę się czegoś obawiają…

Rione przytaknęła.

— Jeśli twoje wcześniejsze przypuszczenia są prawdą, ten, kto dał ludzkości technologię budowy wrót hipernetowych, sprawił, że Syndycy, nawet o tym nie wiedząc, zainstalowali w niemal każdym ze swoich systemów bombę o sile rażenia nowej. To wygląda jak swoisty mur obronny, a może raczej jak pole minowe na niewyobrażalną skalę, tyle że wymierzone w ludzi, którzy w swej naiwności uważają, iż są chronieni.

— To coś więcej — odparł Geary. — Rozmawiałem na ten temat z komandor… tfu, z kapitan Cresidą. Zapytałem ją, co się dzieje z okrętami, które przebywają w tunelu nadprzestrzennym, gdy wybuchną wrota. Jej zdaniem takie jednostki mogą albo zniknąć razem z tunelem, albo zostać wyrzucone gdzieś w przestrzeni międzygwiezdnej, o dziesiątki lat lotu od najbliższej zamieszkanej planety. Jeśli Syndycy kiedykolwiek zechcą wysłać swoje siły w ten rejon, wszystko, co się w nim znajduje, zostanie unicestwione, a flota zmierzająca w tym kierunku ulegnie zagładzie albo przynajmniej zniknie z obrazka na całe lata.

— Skutkiem czego Syndykat straciłby znaczącą część swojego potencjału bojowego. I nie miałby czym odpowiedzieć.

— Tak. — Geary starał się wyobrazić sobie, jak ogromne zniszczenia spowodowałoby wysadzenie tylu wrót równocześnie, lecz nie zdołał. — Jak oni to robią, Wiktorio? Jak Syndykom udaje się utrzymać wszystko w tajemnicy?

— To społeczeństwo, w którym nie ma wolnego obiegu informacji — zauważyła. — A w czasie wojny łatwo nakazać ludziom milczenie. Pomyśl o lawinie informacji napływających każdego dnia, nietrudno przykryć nimi naprawdę istotne sprawy. Na Sancere zdobyliśmy niewyobrażalne ilości danych. Zdołałam przejrzeć dopiero ułamek z nich, ale nie spodziewam się, bym w toku dalszych badań miała odkryć dowody na prawdziwość naszych tez. Większość archiwów, które przejęliśmy, ma bardzo niskie stopnie utajnienia. A każda informacja na temat innych cywilizacji, a zwłaszcza zagrożeń, jakie niosą, z pewnością jest ściśle tajna.

— Co znaczy, że prawdopodobnie wyparowały, kiedy nakazaliśmy bombardowanie obiektów rządowych na Sancere. Wiesz, chciałbym móc polecieć osobiście w tamte rejony i na własne oczy przekonać się, jak wygląda sytuacja — powiedział Geary i nagle zdał sobie sprawę, że podświadomie już układa możliwą trasę przelotu na odległe pogranicze.

— To by było samobójstwo — zaprotestowała Rione. — Nawet gdyby cała flota poszła za tobą.

— Tak, wiem. Zresztą moi ludzie nie podjęliby tego ryzyka. Przynajmniej mam taką nadzieję… — Geary oparł się wygodniej i przymknął oczy. — Ale co innego możemy zrobić?

— Nic, John. Zresztą… to wszystko opiera się na przypuszczeniach.

— Ale ty w nie wierzysz?

— Boje się ich.

— Ja też. — Geary otworzył oczy i skupił wzrok na jednym z systemów syndyckiego pogranicza. — Jak gdybyśmy nie mieli dość innych powodów do zmartwień! Powiedziano mi, że wśród zebranych danych nie ma nic na temat aktualnej sytuacji wojennej. Znalazłaś może coś takiego?

— Nie. Tylko starocie.

Geary nie odpowiedział, zastanawiał się, co teraz może się dziać na granicy pomiędzy Syndykatem i Sojuszem. I nagle uświadomił sobie, że Syndycy mogą czuć się wzięci w dwa ognie. Czy właśnie z tego powodu rozpoczęła się ta wojna?

— Syndycy poinformowali swoich obywateli, że nasza flota została zniszczona w systemie centralnym. Zapewne przekazali tę samą wiadomość władzom Sojuszu, a te nie mogły sprawdzić jej prawdziwości. Nie uważasz, że w takiej sytuacji mogą usiłować zawrzeć pokój?

— Nie. W sercach zbyt wielu naszych ludzi chłody wojny są topione żarem nienawiści wobec Syndyków. Nie sądzę, aby ktokolwiek poszedł z nimi na ugodę.

— Jak widzieliśmy, istnieje wiele powodów, aby nie ufać Syndykom. Złamali wszystkie umowy, jakie z nimi zawieraliśmy i zakładali pułapki wszędzie, gdzie to tylko było możliwe.

— Ale na dłuższą metę ich działania obracały się przeciw nim, także wtedy, gdy zdołali osiągnąć chwilową przewagę. Oni nie są w stanie zaaprobować jakiegokolwiek porozumienia, nawet korzystnego dla nich, bo już sami sobie nie ufają.

Geary skinął głową, nie spuszczając wzroku z hologramu.

— Zważywszy na to, jak wielkie siły musieli rzucić do pościgu za nami, nie mogli wykorzystać chwilowej przewagi na głównym froncie.

— No i zniszczyłeś im więcej niż parę okręcików — dodała Rione.

— Flota zniszczyła… — doprecyzował Geary. — Ale ja… wciąż się zastanawiam, jakie bitwy są teraz toczone na naszej granicy. Marynarze, których schwytaliśmy, ci, którzy brali udział w walkach o Scyllę, nie byli w stanie udzielić żadnych informacji. — Czy Sojusz jest w posiadaniu wystarczającej liczby okrętów, mogących powstrzymać napór wroga, dopóki nie uda się wyprodukować masy nowych jednostek i wyszkolić tysięcy marynarzy zdolnych zastąpić utraconą flotę? Ile jeszcze okrętów zostanie zniszczonych, zanim Geary zdoła wywalczyć drogę do domu? — Córka mojego bratanka służy na Dreadnoughcie.

Rione aż uniosła brew z zaskoczenia.

— Skąd o tym wiesz?

— Michael Geary powiedział mi, zanim Obrońca został zniszczony. — Tuż przed tym, gdy poświęcił siebie i swoją jednostkę, by umożliwić reszcie floty ucieczkę z centralnego systemu Syndykatu. — Przekazał mi wiadomość dla niej. „Powiedz jej, że przestałem cię nienawidzić.”

Cóż, nie mogę go winić za to, że nienawidził „Black Jacka” — pomyślał Geary. — Niedoścignionego bohatera, w którego cieniu przyszło mu żyć przez tyle lat. Dzięki żywemu światłu gwiazd zrozumiał, że nigdy nie byłem „Black Jackiem”, za jakiego mnie brał. Ciekawe, czy jego córka także mnie nienawidzi? Ciekawe, co mi opowie o rodzinie, którą na tak długo opuściłem?…

— Mam nadzieję, że ją odnajdziesz — powiedziała Rione łagodnym tonem.

— Nigdy nie wspominałaś o swojej rodzinie — zauważył Geary, otrząsając się ze wspomnień.

— Mam brata i siostrę. Oboje mają dzieci. Moi rodzice wciąż żyją. Mam wszystko, co tobie odebrał los. Chyba teraz rozumiesz, dlaczego tak mało o nich mówię? Nie chciałam ci przypominać o tych, których utraciłeś.

Rozumiał aż za dobrze.

— Doceniam to. Ale nie musisz się krępować, jeśli o mnie chodzi. Twoje milczenie nie zwróci mi tego, co utraciłem. Zaprzeczanie prawdzie za wszelką cenę nie ma sensu.

— Nie potrafisz zaprzeczać? — spytała Wiktoria, uśmiechając się znacząco.

Geary prychnął.

— Wydaje mi się, że jestem w tym tak dobry jak większość ludzi.

— Na szczęście nie. — Wskazała na hologram kosmosu. — Dostrzegłeś coś, czego my wszyscy nie widzieliśmy, nie chcieliśmy zobaczyć bądź czemu właśnie zaprzeczaliśmy.

— Niczego nie znalazłem — Geary zaprzeczył kręcąc głową. — Jak sama zauważyłaś, nie mamy żadnego dowodu. Naprawdę uważasz, że rząd Sojuszu uwierzy w opowieści o obcej cywilizacji?

— To, czy nam uwierzą, martwi mnie znacznie mniej aniżeli to, że kiedy przyjdzie do szczegółowych wyjaśnień, będziemy musieli im powiedzieć, iż wrota hipernetowe mogą być bronią. Milczał przez chwilę.

— Naprawdę sądzisz, że je wykorzystają?

— Pewności nie mam, ale uważam, że głosując, rząd może zdecydować o użyciu syndyckich wrót jako broni. Tak mi podpowiada intuicja. — Gdy spojrzała po raz kolejny na hologram, jej twarz posmutniała. — A senat Sojuszu poprze większość, o ile ktoś w ogóle pomyśli, by odwołać się do tej instancji. Pomyśl, John, moglibyśmy posłać zespoły uderzeniowe do każdego syndyckiego systemu gwiezdnego dostępnego z naszej przestrzeni i wysadzić w nich wrota. A potem wejść w ich terytorium głębiej… i głębiej… zostawiając za sobą jedynie pasmo zgliszcz i śmierci.

— To się nie uda — sprowadził ją na ziemię Geary. — Widziałaś, co się działo podczas kolapsu na Sancere. Energia wybuchu zniszczyłaby okręty, które by ostrzelały wrota. To by były misje samobójcze. Pokiwała głową z wciąż nieobecnym wzrokiem.

— A co stoi na przeszkodzie, by skonstruować jednostki bezzałogowe, kierowane przez sztuczną inteligencję i wysyłane do niszczenia całych systemów gwiezdnych? A że przestrzeń jest niewyobrażalnie wielka, Syndycy mieliby naprawdę dużo czasu na zdobycie informacji i wysnucie wniosków. Zebraliby raporty szpiegów i zapewne odpowiedzieli tym samym. Eskadry bezzałogowych okrętów zamieniałyby całe systemy gwiezdne w cmentarze i w końcu wymazałyby rasę ludzką z mapy galaktyki. Możemy rozpętać prawdziwy koszmar, John.

Poczuł w żołądku rosnącą zimną kulę. Wiedział, że Rione ma rację.

— Przepraszam, nie miałem prawa cię tym obarczać.

— Nie miałeś też specjalnego wyboru. Wiem, że zrobiłeś to w dobrej wierze. — Westchnęła. — Nie mogę przecież wymagać, aby jeden człowiek dźwigał wszystkie problemy.

— Nawet nie zapytałem, czy chcesz poznać ten sekret.

— Cóż, jesteś facetem, prawda? — Wiktoria wzruszyła ramionami. — Wszystko dobre, co się dobrze kończy.

— Naprawdę?

Rione przekrzywiła lekko głowę i spojrzała na Geary’ego.

— Co cię znowu gryzie? Jeśli intuicja mnie nie zawodzi, nie chodzi ci ani o obcą rasę, ani o Syndyków, ani nawet o roboty przynoszące zagładę.

Odwzajemnił jej poważne spojrzenie.

— Chodzi o ciebie i o mnie. Po prostu nie wiem, do czego między nami doszło.

— Dobry seks, pocieszenie, towarzystwo. Czy szukasz jeszcze czegoś w związku?

— A ty?

— Sama nie wiem… — Rione zastanawiała się przez chwilę, a potem pokręciła głową. — Naprawdę nie wiem — dodała.

— Nie zakochałaś się we mnie.

— Z tego co wiem, jeszcze nie. — W jej głosie znów pojawił się ten luźny ton. — Czyżbym cię zawiodła? — Twarz Geary’ego musiała zdradzić jego myśli, bo Wiktoria momentalnie spoważniała. — John, ja już raz kogoś kochałam. Mówiłam ci o tym. Ten człowiek nie żyje, ale to niczego nie zmienia… Poświęciłam się sprawie Sojuszu, starając się na swój sposób służyć społeczeństwu, za które mój mąż oddał życie. Cala reszta mojej osoby należy do ciebie.

Geary pozwolił sobie na lekki uśmiech.

— Twoje serce nie może być moje, a dusza należy do Sojuszu. Co więc zostaje?

— Umysł. I nie jest to wcale drobnostka.

— Nie jest — przyznał.

— No więc? Możesz z tym żyć? — zapytała Wiktoria.

— Pojęcia nie mam.

— Jesteś zbyt szczery, John… — Znów westchnęła. — Ale ja też taka jestem. Może powinniśmy się trochę pookłamywać?

— Nie sądzę, żeby to zadziałało — oświadczył oschle, nadal nie wiedząc, czy faktycznie jest z nim szczera do bólu, czy może istnieje coś, co przed nim ukrywa. Pod wieloma względami umysł Wiktorii Rione wydawał mu się pełen zagadek nie mniej niż pogranicze Syndykatu, które mu pokazała.

— Masz rację, kłamstwa najprawdopodobniej nie zdałyby egzaminu… — Spojrzała gdzieś za niego. — Ale czy szczerość zdaje?

— Tego też nie wiem.

— Czas pokaże. — Sięgnęła do klawiatury, wyłączyła hologram, potem wstała i spojrzała na niego w sposób, którego nie potrafił zinterpretować. — Zapomniałabym, że jest jeszcze jedna część mnie, która przypadłaby tylko tobie. Moje ciało. Nie pytałeś, ale ci powiem. Nie oferowałam go nikomu od czasu, gdy mój mąż zginął.

Nie zauważył ani śladu nieszczerości w tych słowach, wiedział też, że musiałby być skończonym głupcem, żeby podważać prawdziwość jej oświadczenia, nawet gdyby miał ku temu podstawy.

— Naprawdę cię nie rozumiem, Wiktorio…

— I dlatego utrzymujesz ten emocjonalny dystans pomiędzy nami?

— Może.

— Uważasz, że to najlepsze rozwiązanie.

— Ty też nie otwierasz się przede mną całkowicie. — Geary w końcu zdołał wyartykułować dręczącą go myśl.

— Do pewnego stopnia masz rację. Niczego ci nie obiecywałam. Ty też nie musisz. Oboje wiele już przeżyliśmy, John, nawet utratę naszych bliskich. Przyjdzie dzień, że opowiesz mi o swojej kobiecie.

— Kobiecie? — Doskonale wiedział, o kim Rione mówi i do czego zmierza, ale jeszcze nie był na to gotów.

— Kimkolwiek była. Ta, którą straciłeś. Ta, o której wciąż czasami myślisz.

Opuścił wzrok na podłogę, czując, jak wzbiera w nim pustka bezradności.

— Opowiem… kiedyś…

— Wspominałeś, że nie byliście małżeństwem.

— Nie. Nie byliśmy. Mogliśmy być, ale zrządzeniem losu nigdy nie doszło do ślubu. I nadal nie jestem pewien dlaczego. Wiem tylko, że nie powiedzieliśmy sobie wielu rzeczy, które powinny być powiedziane.

— Wiesz, co się z nią stało, kiedy uznano, że zginąłeś w walce?

Geary gapił się w sufit niewidzącym wzrokiem; wspominał.

— Zanim doszło do tego starcia, miał miejsce wypadek. Głupi wypadek. Jej okręt wyszedł w naprawdę długi rejs, więc dowiedziałem się o jej śmierci dopiero po trzech miesiącach. Przez cały ten czas planowałem powrót do niej i przeprosiny za to, że okazałem się takim idiotą. Wkuwałem nawet to, co mam powiedzieć.

— Tak mi przykro, John… — Rione popatrzyła na niego, a w oczach miała czysty smutek. — Trudno zapomnieć o marzeniach, choćby nigdy nie miały się zrealizować. — Sięgnęła po jego dłoń i pociągnęła lekko, aby stanął obok niej. — Kiedy będziesz gotowy, opowiesz mi o niej więcej. Jeszcze nigdy nikomu o tym nie opowiadałeś, prawda? — Kiedy ledwie zauważalnie pokręcił głową, dodała: — Tak myślałam. Otwarte rany nigdy się nie goją, John. — Przysunęła się i pocałowała go ostrożnie, przywierając ustami do jego warg. — Tyle wspomnień wystarczy na jeden wieczór, oboje mamy sporo do przemyślenia. Teraz chciałabym zaznać innego rodzaju spełnienia naszej znajomości.

Jej ciało było gibkie i gorące w jego ramionach i choć na chwilę zapomniał o kłopotach dnia dzisiejszego i demonach przeszłości.

Największym problemem było znalezienie odpowiedniego szyku. Flota Sojuszu znajdowała się naprawdę blisko punktu skoku, z którego w każdej chwili mogły wylecieć jednostki Syndykatu. To zaś oznaczało, że nie będzie za wiele czasu na konieczne dostosowanie formacji i pozostanie im walczyć w takim ustawieniu, w jakim wróg zastanie flotę. A Geary nie mógł wiedzieć, jak wygląda zgrupowanie wroga, dopóki ten nie pojawi się na miejscu.

Jednego był pewien. Syndycy, ścigając uciekających na złamanie karku niedobitków z eskadry Falco, nie będą tracili czasu. Dlatego założył, że najpierw pojawią się lżejsze, ale za to szybsze okręty, które dosłownie będą siedziały na karku uciekinierów.

Z tymi poradzą sobie z łatwością w każdym ustawieniu, jakie zaordynuje. Niewiadomą pozostawało to, co stanie się później. Krążowniki, nawet ciężkie, powinien spotkać ten sam los, ale jeśli Syndycy puszczą przodem pancerniki, będzie musiał liczyć się ze sporymi stratami własnymi.

W najgorszym razie, gdyby wróg posiadał przewagę liczebną, siły Sojuszu będą musiały dokonać szybkiego ataku wyprzedzającego, aby zyskać efekt zaskoczenia, i to od razu, w tym samym momencie, w którym Syndycy wynurzą się z nadprzestrzeni.

— To będzie paskudna walka — powiedział, omawiając tę kwestię z Duellosem. — Ale znajdziemy się tak blisko punktu skoku, że nie będą mogli rozwinąć szyków. Zamierzam zastosować formację pucharową. — Na wyświetlaczu unoszącym się pomiędzy nimi pojawił się wspomniany kształt, jako żywo przypominający przedmiot, od którego wziął nazwę. Niemal połowa floty tworzyła okrągłą podstawę skierowaną licem do punktu skoku, co pozwalało na maksymalne skoncentrowanie ognia, reszta okrętów uformowała dwie strony walca rozszerzającego się w stronę, z której ma nadlecieć przeciwnik. — Tym sposobem będziemy mogli uderzyć na nich z całą siłą w jednym miejscu, a potem zawrócić i uderzyć ponownie bez względu na kształt ich formacji.

— Jeśli nawet będą nas przewyższali liczebnie, zdołamy zadać im cholernie wysokie straty, zanim zostaniemy pokonani — ucieszył się Duellos. — Może nie jest to idealny wynik, ale biorąc pod uwagę liczbę okrętów utraconych przez nich na Kalibanie i Sancere, Syndycy staną się słabszą stroną w tej wojnie.

— Ale wojna będzie nadal trwała — mruknął Geary, spoglądając na wyświetlacz.

— Tak, wojna będzie trwała nadal — potwierdził Duellos.

— Marzy mi się lepszy wynik.

— Może pan liczyć na swoją flotę — odparł kapitan z sardonicznym uśmiechem na ustach. — Mamy wszystkie atuty w ręku. Dumę, wolę ocalenia towarzyszy broni, pewność siebie wykutą w ogniu ostatnich bitew i szkolenie, które nam pan zrobił. Mamy szanse, jeśli nawet okoliczności nie są sprzyjające. — Jego uśmiech jeszcze się poszerzył. — Chyba mam dobry pomysł, jak zwiększyć nasze szanse.

Wydawać by się mogło, że ktoś, kto służy od tylu lat we flocie, powinien już przywyknąć do długich okresów oczekiwania — pomyślał Geary przechadzając się po raz kolejny długimi korytarzami Nieulękłego. — Marynarz większość czasu spędza na czekaniu. Na odlot, na wyjście z nadprzestrzeni, na kryzys, który może, choć nie musi, nastąpić. Czekanie na komunikat, jak długo trzeba będzie czekać. To jest nieodłączna część życia każdego żołnierza, równie istotna jak oddawanie życia i koszmarne jedzenie.

Ale tym razem nawet ta świadomość nie pomogła znieść niepokoju. Geary dosłownie chodził po ścianach, czekając na okręty Sojuszu. Flota już zdążyła zająć pozycję obok punktu skoku, którym powinni przybyć ewentualni uciekinierzy, i poruszała się teraz żółwim tempem, towarzysząc rotującej wokół macierzystej gwiazdy studni grawitacyjnej. Jednostki pomocnicze pracowały pełną parą, produkując części zapasowe i amunicję, aby uzupełnić szczupłe zapasy, większość okrętów wciąż wymagała rutynowych przeglądów i napraw, ale Geary uczynił wszystko, by byli gotowi na to starcie. Nie mając już nic innego do roboty, przechadzał się po Nieulękłym, spotykając się z marynarzami, zauważył bowiem że im więcej z nimi rozmawia, tym spokojniej i bezpieczniej się czuje. Powoli, naprawdę powoli zaczynał odczuwać, że należy do tego miejsca.

W jednym z przejść natknął się na kapitan Desjani i zaskoczony zauważył, że prezentuje ten rodzaj radości, jaki zazwyczaj miała zarezerwowany na chwile, gdy niszczyli okręty Syndykatu.

— Skąd ten znakomity nastrój? — zapytał lekkim tonem.

Uśmiechnęła się w odpowiedzi.

— Niedawno zakończyłam długą rozmowę z pewnym członkiem załogi Gniewnego, sir!

Gniewny znajdował się daleko od tego miejsca, znów wykonywał zadanie specjalne. Geary nie potrafił zrozumieć, dlaczego stojąca przed nim kobieta cieszy się z rozmowy z kapitan Cresidą, zważywszy na wielkie opóźnienie czasowe utrudniające komunikację, a potem nagle zrozumiał, że wcale nie o nią chodziło.

— Co tam słychać u porucznika Rivy?

Desjani zaczerwieniła się nieco.

— Wszystko w porządku, kapitanie Geary. Jest pod wrażeniem Cresidy, sensorów i najnowszego uzbrojenia, jakie posiadamy na stanie.

— Rozumiem. Cieszy mnie, że podoba mu się nasza nowa broń.

— Prawdę mówiąc to chyba wciąż radość z uwolnienia. Ale rozmawiał ze mną z prawdziwą przyjemnością — przyznała Desjani.

— Domyślam się, że ma powody do zadowolenia, Taniu. Zatem utrafiliśmy ze stanowiskiem dla niego?

Jej uśmiech stopniał.

— Mówił, że miał kilka ciężkich chwil. Tylu lat spędzonych w syndyckim obozie pracy bez cienia szansy na uwolnienie nie da się zapomnieć ot, tak. Czasami budził się z krzykiem, gdy przyśniło mu się, że uwolnienie to tylko halucynacja. Ale teraz jest w nim wiele nadziei. Cas… — Desjani przerwała. — Porucznik Riva jest zaskoczony sposobem, w jaki kieruje pan flotą. Taktyką, której pan używa. No i wciąż nie może przeboleć ucieczki kapitana Falco. Ale to, co zobaczył na Sancere, dało mu do myślenia, sir!

Geary poczuł się zakłopotany.

— Mieliśmy szczęście, że sprawy poszły po naszej myśli.

— Pan zadbał o to, by szczęście nas nie opuściło, sir, jeśli wolno mi tak powiedzieć… — Znów przerwała. — To wciąż ten sam mężczyzna, którego pamiętam. Może tym razem coś z tego wyjdzie.

— Mam nadzieję. Wojna już wystarczająco namieszała nam wszystkim w życiorysach. Aż przyjemnie pomyśleć, że chociaż dwa z nich mogą wrócić do normy.

Desjani przytaknęła, ale jej wzrok był nieobecny, znów zanurzyła się we wspomnieniach.

— Zobaczymy — powiedziała. — Mamy sobie tak wiele do opowiedzenia… — Nagle spojrzała na Geary’ego przytomniej. — Wie pan, że wśród informacji zdobytych na Sancere znajduje się ogromna baza danych jeńców wojennych Sojuszu? Nie jest zbyt aktualna, najnowsze wpisy pochodzą sprzed trzech lat, ale jest w niej wiele nazwisk ludzi, których uznawaliśmy za zabitych. Jeśli… przepraszam, sir… kiedy wrócimy do przestrzeni Sojuszu, sporo rodzin ucieszy się, widząc nazwiska swoich bliskich na listach.

Geary spojrzał na nią podejrzliwie.

— Od jak dawna Syndycy nie wymieniają się z władzami Sojuszu listami pojmanych marynarzy?

— Od wielu dziesięcioleci. Musiałabym sprawdzić. W którymś momencie uznali, że nie podając do publicznej wiadomości, kto zginął, a kto dostał się do niewoli, złamią morale sił Sojuszu, i zaprzestali przesyłania tych list. Sojusz oczywiście odpowiedział identycznym posunięciem.

Kolejna niemiła wiadomość. Wysyłanie ukochanych, przyjaciół, członków rodziny do walki było złem już samo w sobie, ale wiążący się z tym brak wiedzy na temat ich dalszych losów przypominał torturę.

— Dostarczymy tę listę — powiedział z mocą. — Musimy też znaleźć sposób, by nakłonić Syndykat do wznowienia wymiany danych o jeńcach.

— Jeśli ktokolwiek może tego dokonać, to tylko pan. — Desjani spodobał się ten pomysł. — Już rzuciłam okiem na tę listę. Ale że zawiera mnóstwo nazwisk i została uporządkowana w dziwaczny sposób, tradycyjne metody wyszukiwania nie dają spodziewanych rezultatów. A jest kilka osób, których losy chciałabym poznać. Część z nich z pewnością dostała się do niewoli, a reszta zapewne zginęła podczas walk. Może udałoby mi się to wreszcie ustalić.

— Domyślam się, że wiele osób oprócz pani jest tym zainteresowanych. — Geary uświadomił sobie właśnie, że skoro lista nie była uzupełniana od trzech lat, nie dowie się, czy jego bratanek zdołał przeżyć zniszczenie Obrońcy w systemie centralnym Syndykatu. Ta kwestia pozostanie nadal niewyjaśniona, więc lepiej zakładać, że Michael zginął, choć oczywiście ucieszyłoby go, gdyby dowiedział się, że udało mu się przeżyć. Ale prawdę mówiąc, niewiele wskazywało na to, że mógłby przetrwać zagładę swojej jednostki.

Ten tok rozumowania doprowadził go do trzydziestu dziewięciu okrętów, które wyruszyły za kapitanem Falco na Strabo. Ile z nich przetrwało? Naprawdę chciałby poznać odpowiedź na to pytanie bez względu na to, jaka miałaby być. Niepewność, czy ktokolwiek dotrze na Ilion, była po stokroć gorsza od najstraszniejszej prawdy.

— Już tu są.

Geary wybiegł ze swojej kajuty, nie starając się nawet wykorzystać własnego wyświetlacza. Pędził długimi korytarzami i wspinał się po drabinach, by w końcu wpaść na mostek dysząc, jakby miał wypluć własne płuca. Ledwie zasiadł na fotelu, włączył wizję, modląc się w duszy, by uciekinierów było jak najwięcej.

I cud się ziścił. Pojawiły się trzy pancerniki. Wojownik, Orion i Dumny. Był też jeden okręt liniowy, Niezwyciężony, ale w tak opłakanym stanie, że Geary musiał dwukrotnie sprawdzać, zanim dokonał identyfikacji. Z sześciu ciężkich krążowników, które wyruszyły z wielkimi jednostkami, tylko dwa powróciły. Nie było za to ani jednego lżejszego krążownika, a z dziewiętnastu niszczycieli ocalało tylko siedem.

— Cholerni dranie — mruknął Geary. Stracili pancernik i dwa okręty liniowe, nie licząc całej masy mniejszych jednostek. Z trzydziestu dziewięciu jednostek, które podążyły za Falco, ledwie trzynaście dotarło na Ilion.

Twarz Desjani aż poczerwieniała ze złości.

— Tryumf nie dał rady. Założę się o wszystko, że zostali z tyłu, by opóźnić pościg i dać szansę na ucieczkę pozostałym jednostkom.

— Jak widać, nie przyniosło to pożytku Awangardzie i Polaris — zauważył Geary wiedząc, jak wiele złości bije z jego głosu. — Spójrzcie tylko na Niezwyciężonego. Co sprawia, że on wciąż może latać?

— Nie mam pojęcia, sir. Ale wszystkie te okręty dostały niezłe lanie. Obawiam się, że nawet Tytan nie sprosta naprawom, żeby nie wiem ile czasu i materiałów miał do dyspozycji.

— Zobaczymy… — Geary w końcu nacisnął klawisz komunikatora. — Pani pułkownik, proszę połączyć się z oddziałami szturmowymi na Wojowniku, Orionie i Dumnym. Kapitanowie Kerestes, Numos i Faresa zostali odwołani z zajmowanych stanowisk dowodzenia ze skutkiem natychmiastowym i mają być osadzeni w areszcie. Kapitan Falco ma także zostać aresztowany pod zarzutem narażenia okrętów i załóg floty Sojuszu. — Zarzut buntu może poczekać. Teraz liczyło się tylko to, że głupota Falco kosztowała życie tak wielu ludzi i utratę tak wielu jednostek. Wcisnął kolejny przycisk. — Wojownik, Orion i Dumny, tutaj kapitan Geary, głównodowodzący floty Sojuszu. Oficerowie dowodzący waszymi okrętami zostali odwołani z zajmowanych stanowisk ze skutkiem natychmiastowym. Pierwsi oficerowie przejmą czasowo ich funkcje. — Kolejne kliknięcie i przełączył się na całą flotę. — Wszystkie jednostki, które dotarły na Ilion, natychmiast przyspieszcie maksymalnie i schrońcie się za liniami floty. Dołączcie do znajdującej się na tyłach eskadry jednostek pomocniczych. Spodziewamy się pościgu, który podąża waszym tropem i chcemy mieć czyste pole ostrzału. Zespół uderzeniowy Gniewnego rozpoczyna operację Barykada na wektorze wyjścia. Wszystkie pozostałe okręty przygotowują się do podjęcia bitwy. Mamy wielu towarzyszy broni do pomszczenia.

— Operacja Barykada? — zapytała Rione, która właśnie pojawiła się na mostku. Ona także ciężko dyszała, co mogło świadczyć o tym, że również przebiegła całą drogę. Spojrzała na wyświetlacz i zbladła, gdy pojęła rozmiar strat.

— To pomysł Duellosa — wyjaśnił Geary. — Załadowaliśmy na okręty zespołu uderzeniowego niemal wszystkie miny, jakie jeszcze posiadała flota. Teraz Cresida postara się postawić na wyjściu z punktu skoku najgęstsze pole minowe, jak to tylko możliwe w czasie, który nam pozostał.

Kapitan Desjani aż pojaśniała na myśl, ilu Syndyków nadzieje się na te miny.

— Najpiękniejsze jest to, że nasze jednostki pomocnicze wyprodukowały tak wiele min dzięki surowcom zdobytym na Sancere. Syndycy sami dali nam do ręki możliwość wyprodukowania broni, której użyjemy teraz przeciw nim.

Geary obserwował spóźnione obrazy okrętów z formacji Gniewnego, które przyspieszały przelatując przed punktem skoku i rozsiewając śmiercionośne ładunki.

— Co się stanie, jeśli przeważające siły wroga wyjdą z punktu skoku, zanim okręty Cresidy zdołają postawić to pole? — zapytała nagle Rione.

— Będzie naprawdę gorąco — odparł Geary. — Właśnie dlatego pozostawiliśmy zespół uderzeniowy tuż obok punktu skoku, żeby zminimalizować zagrożenie pojawienia się Syndyków przed zakończeniem tej operacji. I dlatego poprosiłem o ochotników do wykonania tego zadania.

Rione spojrzała na niego z kpiącym uśmiechem na ustach.

— Naprawdę wierzy pan, że Cresida mogła potraktować prośbę o ochotników inaczej niż każdy inny rozkaz?

Desjani posłała Wiktorii spojrzenie zdolne zabijać, ale Geary starał się ze wszystkich sił zachować spokój. Słowa Rione bardzo go zabolały.

— Pani współprezydent, jeśli nie będę wydawał rozkazów, które mogą skutkować śmiercią podległych mi ludzi, sparaliżuje to ruchy całej floty, a wtedy WSZYSCY znajdą się w śmiertelnym niebezpieczeństwie bądź w najlepszym razie trafią do syndyckich obozów pracy.

— Proszę tylko nie zapominać o konsekwencjach — wtrąciła Rione.

Tym razem Geary wściekł się na nią, nie potrafił zrozumieć, czemu nagle występuje przeciwko niemu. Może chciała w ten sposób zaznaczyć, że wciąż jest głosem jego sumienia?

— Jeśli chce pani być ze mną całkowicie szczera — powiedział obniżając głos — proszę przejść do rzeczy.

Rzuciwszy okiem na wyświetlacz, zrozumiał, że ta krótka sprzeczka sprawiła, iż przez kilka chwil nie zamartwiał się, czy syndycki pościg nie wpadnie wprost na okręty zespołu uderzeniowego Cresidy. Punkt wyjścia znajdował się o dziesięć minut świetlnych od miejsca postoju floty. Jego rozkazy wydane dowódcom uciekających pancerników powinny już być wykonywane. Jednakże Syndycy mogli się pojawić kilka minut temu i roznieść okręty stawiające miny, ale tego nie miał prawa jeszcze wiedzieć.

Wyświetlacz uaktualnił widok pól minowych, nanosząc dane sprzed dziesięciu minut. Wydawało się, że gęstość pola jest już zadowalająca, w końcu zużyto na nie prawie wszystkie miny, jakie flota posiadała. I z pewnością jej okręty zapłacą za to w niedalekiej przyszłości. Okręty Geary’ego będą musiały zużyć także mnóstwo kartaczy i „piekielnych włóczni”, nie mówiąc już o późniejszych naprawach i uzupełnieniach, jakie przyjdzie zapewnić zaledwie czterem jednostkom pomocniczym. Z góry było wiadomo, że nie zdołają tego zrobić w jednej chwili, żeby nie wiem iloma surowcami zrabowanymi z Sancere dysponowały. Takie operacje wymagały czasu. Dobrze chociaż, że wytwórnie mogły pracować pełną parą w trakcie skoków w nadprzestrzeń. Zanim dolecą na Baldura, większość uzupełnień powinna być gotowych do transferu.

Jeśli dolecimy na Baldura, poprawił się w myślach Geary. Daleka droga dzieliła ich od tej gwiazdy, a do tego wcześniej czekała ich ciężka bitwa.

— Niezwyciężony strasznie się wlecze — zauważyła Desjani.

— Dziwi mnie, że w ogóle się jeszcze porusza — mruknął w odpowiedzi Geary, raz jeszcze sprawdzając, jak wielkich uszkodzeń doznał wielki okręt liniowy. Patrzył na wyświetlacz, obliczając w myślach bieżące pozycje jednostek Sojuszu i próbując przewidzieć, kiedy pojawią się ścigający je Syndycy.

Nie możemy znajdować się zbyt blisko punktu skoku, gdy pojawią się Syndycy, ale jeśli nie ruszymy teraz, mamy prawie jak w banku, że nie zdołamy ochronić Niezwyciężonego. Musiałem pozostawić Obrońcę na pastwę losu, nie mogę zrobić tego samego z Niezwyciężonym.

— Wszystkie jednostki floty Sojuszu, przyspieszcie do 0.05 świetlnej, czas zero cztery. Utrzymujcie pozycje w odniesieniu do okrętu flagowego. — Odwrócił się do Desjani. — Kapitanie, proszę obrać kurs prosto na środek punktu skoku.

— Tak jest! — Desjani natychmiast wydała niezbędne rozkazy, spokojna i opanowana jak zawsze.

Geary jeszcze na moment zatopił się w myślach.

— Zespół uderzeniowy Gniewnego, po zakończeniu operacji Barykada zajmijcie pozycje za i powyżej punktu skoku.

Czy powinien zrobić coś jeszcze? Wojownik, Orion i Dumny już nieomal dotarły do linii zajmowanej przez flotę. Towarzyszyło im kilka niszczycieli, ale reszta okrętów, podobnie jak dwa ciężkie krążowniki, pozostała przy Niezwyciężonym. Trzeba zapamiętać tych, którzy się na to odważyli. W ogniu walki Geary nie miał czasu na zajmowanie się dalszymi zmianami na stanowiskach dowódczych eskadry, która podążyła za Falco. Zresztą może nie będzie musiał tego robić, jeśli ci oficerowie udowodnią swoje oddanie i odwagę, pozostając przy ciężko uszkodzonym Niezwyciężonym, zamiast skryć się za czołem nadlatującej floty.

Pozostające na tyłach jednostki pomocnicze miały nieliczną obronę opierającą się na drugiej eskadrze pancerników — cztery potężne okręty powinny stanowić wystarczającą siłę do odparcia każdego ataku skierowanego na najcenniejsze jednostki floty. Nikt nie chciał podjąć się tego zadania w obliczu nadchodzącej bitwy, ale Geary osobiście zapewnił dowódców okrętów wyznaczonych do eskorty, że w następnym starciu, a z pewnością wkrótce do takowego dojdzie, będą mieli zapewnione miejsca w pierwszym szeregu.

Wojownik, Orion i Dumny zmykały, jakby sam diabeł siedział im na rufie i minęły pozycje floty nawet nie zwalniając.

— Ja bym się przyłączyła do bitwy — powiedziała Desjani, najwyraźniej zniesmaczona tym, że trzy wielkie okręty nie dołączyły do formacji, aby pomóc rozgromić własnych prześladowców. Geary uświadomił sobie, że zgadza się z jej opinią: uszkodzenia, jakie odniosły te trzy pancerniki, nie były żadną wymówką.

Prosta zamiana na stanowiskach dowódczych nie uczyni z tych jednostek pełnowartościowych części floty. Ich załogi zachowują się tchórzliwie nawet wtedy, gdy reszta floty zamierza ich bronić. Nie zdziwiłbym się, gdyby okręty dowodzone przez takie miernoty, jak Numos i Faresa, nie miały dostatecznie umotywowanych załóg. W najbliższym czasie trzeba będzie zająć się doprowadzeniem tych ludzi do prawdziwej gotowości bojowej. Ale to już po bitwie, która lada moment się rozpocznie.

Niszczyciele towarzyszące trzem pancernikom, zupełnie jakby usłyszały słowa Desjani, zawróciły i skierowały się do eskadr, z których uciekły na Strabo, po czym zajęły swoje miejsca w szyku. Geary sprawdził stan uszkodzeń, jaki jednostki te raportowały komputerom floty, i pokręcił głową.

— Claymore i Cinquedea, tutaj komodor Geary. Wasza wola kontynuowania walki budzi mój podziw i szacunek, ale macie zbyt mocno uszkodzone okręty. Wzmocnijcie eskortę okrętów pomocniczych i rozpocznijcie natychmiast konieczne naprawy… — przerwał, gorączkowo szukając następnych słów. — Jeśli jakikolwiek Syndyk znajdzie się w pobliżu naszych fabryk, wiem, że zrobicie wszystko, by je obronić.

Wprawdzie zabrzmiało to niezręcznie, ale powinno w wystarczającym stopniu połechtać dumę załóg niszczycieli. A zasługiwały na dobre słowo, skoro w takim stanie chciały kontynuować walkę. To był pokaz prawdziwie bojowego ducha.

Punkt skoku znajdował się zaledwie osiem minut świetlnych od czoła floty, a syndyckiego pościgu nadal nie było. Zespół uderzeniowy Cresidy zakończył stawianie min i odlatywał właśnie na wyznaczoną pozycję. Desjani sprawdzała odległość od studni grawitacyjnej z rosnącym niepokojem.

— Czy nie powinniśmy już zwolnić, sir? Jeśli znajdziemy się zbyt blisko, gdy Syndycy wyskoczą…

Geary pokręcił głową.

— Nie, jeszcze nie dotarliśmy do Niezwyciężonego.

— Tak jest! — Kapitan uśmiechnęła się.

Komodor pomyślał, że jeśli kiedykolwiek straci zaufanie Desjani, będzie to znaczyło, iż popełnił najgorszy błąd, jaki zdarzył się jakiemukolwiek dowódcy w całej historii ludzkości.

— Utrzymamy prędkość dopóty, dopóki nie znajdziemy się o minutę świetlną od Niezwyciężonego, a jeśli Syndycy nie pojawią się do tego czasu…

— Wrogie jednostki w punkcie wyjścia! — zameldował w tym samym momencie wachtowy i rozdzwoniły się sygnały alarmowe.

Geary z niedowierzaniem spoglądał na wyświetlacz, na którym jednostki straży przedniej floty Syndykatu wynurzały się z nicości. I nie był to rój niszczycieli, ale dwanaście okrętów liniowych ustawionych w trzy pionowe, „diamentowe” formacje. To miało sens, skoro ich dowódcy myśleli, że będą rozprawiać się z czterema uszkodzonymi pancernikami i ich nieliczną osłoną. Po co wysyłać niewielkie jednostki, które mogą zostać zniszczone w ewentualnej zasadzce, skoro można ograniczyć straty i od razu wytoczyć największe działa, aby pokonać siłą ognia potencjalne linie obrony zdziesiątkowanej eskadry.

Pech jednak chciał, że dowódca Syndyków nie wziął pod uwagę, że w tym systemie czeka na niego reszta floty Sojuszu i gęste pole minowe.

Syndyckie okręty liniowe wynurzyły się ze studni grawitacyjnej, lecąc majestatycznie z zaledwie 0.1 świetlnej. Dopiero po paru sekundach od wyjścia ich załogi uświadomiły sobie, że raczej nie zwyciężą w nadchodzącym starciu. Geary obserwował, jak wielkie jednostki wroga dokonują zwrotów, usiłując zejść w dół, zniknąć z linii ognia. Przez sekundę dręczyła go myśl, dlaczego uciekające okręty niemal zawsze schodzą w dół, zamiast wybrać inny kierunek ucieczki, jak by to zrobili piloci samolotów albo ludzie uciekający po powierzchni globu, choć odniesienia do zwykłych kierunków tutaj, w przestrzeni kosmicznej, mogły być mocno mylące, zwłaszcza że zwrot w każdą stronę wymagał tyle samo czasu i wysiłku.

Ten, którego dokonały wrogie jednostki, oznaczał, że nie wejdą one w pola minowe od strony dziobu, lecz burtami, co dodatkowo zwiększało skalę ewentualnych uszkodzeń. Gdyby miały eskortę, zagłada szybszych i mniejszych jednostek mogłaby ostrzec olbrzymy przed grożącym im niebezpieczeństwem, ale tym razem nic nie wskazywało na nadchodząca śmierć, dopóki okręty same nie wpadły na pierwsze pasma min. Eksplozje pokryły niemal całe długości kadłubów, pierwsze miny osłabiły tarcze obronne, kolejne bez trudu rozdarły grube pancerze. Ogromne okręty liniowe wpadły w ruch wirowy, gdy kolejne ładunki rozrywały ich poszycie, wyrzucając w przestrzeń całe chmury odłamków. Pierwszy z nich eksplodował, gdy jego reaktor wymknął się spod kontroli, niszcząc przy okazji dwie sąsiednie jednostki i dziurawiąc trzy kolejne setkami odłamków mknących ze strefy śmierci. Osiem z dziewięciu pozostałych liniowców dryfowało bezwładnie, wstrząsanych od czasu do czasu silnymi eksplozjami, albo gdy nadziały się na samotną minę, albo z powodu wybuchów wewnątrz kadłuba.

Ostatni gigant przedarł się przez pole minowe w stanie znacznie gorszym niż Niezwyciężony, stracił przy tym większość dysz i uzbrojenia, ale wciąż utrzymywał się na kursie. Geary sprawdził szybko geometrię pola walki.

— Warspite znajduje się niemalże w zasięgu pola rażenia „piekielnych włóczni”. Warto go angażować do zadania ostatecznego uderzenia?

Desjani skinęła głową.

— Ten Syndyk nie zdoła uniknąć żadnej rakiety. To cel jak na strzelnicy.

— Zupełnie jak jeszcze przed chwilą Niezwyciężony dla nich — dodał Geary. — Warspite, tutaj komodor Geary. Zaatakujcie syndycki okręt liniowy widmami. Pozostałe okręty, wstrzymać ogień. To nie może być cały syndycki pościg. Wkrótce będziecie mieli znacznie więcej celów do wyboru.

Po czterdziestu sekundach otrzymali odpowiedź z Warspite’a.

— Tak jest. Zaatakować wrogi okręt liniowy.

Geary zobaczył, jak od kadłuba pancernika odrywają się cztery rakiety i ruszają w długi lot na przejęcie uszkodzonej jednostki wroga.

— Nieważne, ilu ich tam jeszcze zostało! Dwanaście okrętów liniowych poszło w diabły, choć jeszcze daleko do wieczora — zauważyła z podnieceniem Desjani.

— To prawda, ale gdzie jest reszta pościgu… — mruknął Geary pod nosem.

I niemal natychmiast otrzymał odpowiedź. W studni grawitacyjnej, oddalonej teraz o siedem i pół minuty świetlnej, zaroiło się od okrętów. Geary usiłował na spokojnie ocenić siły wroga. Spłaszczony prostopadłościan skierowany podstawą w stronę floty Sojuszu, największe okręty lecące w zwartych eskadrach w rogach i pośrodku formacji, przestrzeń pomiędzy nimi wypełniona przez lżejsze jednostki.

— Dwadzieścia ciężkich okrętów — zameldowała Desjani. — W tym szesnaście pancerników i cztery okręty liniowe. Trzydzieści jeden ciężkich krążowników, czterdzieści dwa lekkie krążowniki i ŁZy.

— Trochę ich dużo jak na liczbę okrętów, które ścigali — zauważył Geary.

— Zgoda, ale dlaczego nie wysłali jeszcze większej armady? — zapytała wolno Desjani. — Skoro uważali, że uciekający liczą na spotkanie z nami w tym systemie, powinni lepiej się przygotować.

— Proszę nie zapominać, że nie mieli pojęcia, gdzie jest reszta naszej floty. Musieli nie tylko nas znaleźć, ale także pilnować wszystkich celów o znaczeniu strategicznym, do których możemy dotrzeć. Usiłując wykonać wszystkie te zadania naraz, nie mogli zgromadzić tutaj większych sił. Chociaż… Ich plan mógł się powieść. Gdybyśmy się ich nie spodziewali, uciekliby natychmiast po zniszczeniu uciekinierów, zanim zdołalibyśmy do nich podejść. Ale pech chciał, że wyszli nam tuż przed nosem i nie mogą uniknąć walki. — Geary nacisnął klawisz komunikatora i przełączył się na całą flotę.

— Wszystkie jednostki, przyspieszenie do 0.1 świetlnej, czas jeden pięć. Zespół uderzeniowy Gniewnego, ustalić kurs i prędkość potrzebne, aby odciąć drogę ucieczki syndyckiej formacji. Nie możemy pozwolić, by dokonali skoku. Do wszystkich, w pierwszej kolejności atakujemy największe okręty wroga.

— Sprawdził odległość, jaka dzieliła nadlatującą flotę od Niezwyciężonego. Uszkodzony okręt znajdował się około minuty świetlnej od nich, w przestrzeni pomiędzy obiema formacjami. Przy obecnej prędkości zrównają się z nim za siedem minut.

Główne siły Syndykatu weszły na pole minowe, ale wiele okrętów uniknęło nawet draśnięcia, idąc torami oczyszczonymi przez kadłuby pierwszych dwunastu jednostek, nie wszystkie jednak.

Syndyckie ŁZy eksplodowały jedna po drugiej, gdy trafiły na ukryte w przestrzeni ładunki wybuchowe. Sześć lekkich krążowników podzieliło ich los. Trzy ciężkie krążowniki wypadły z szyku, dwa kompletnie zniszczone, trzeci niezdolny do dalszej walki. Pancerniki i okręty liniowe wroga także zaliczyły sporo trafień od strony dziobów, miały jednak czas, aby wzmocnić tarcze w tych sektorach i dzięki poświęceniu lżejszych jednostek pokonały przeszkodę bez większych uszkodzeń.

— To za Anelace, Maczugę, Cuirassa i Zbroję — powiedział Geary. Ciche szmery rozeszły się po mostku Nieulękłego, gdy ludzie przekazywali sobie wiadomość, że miny Sojuszu pomściły towarzyszy broni poległych w syndyckiej pułapce na Sutrah.

Niezwyciężony przeleciał właśnie przez środek formacji Sojuszu. Geary poświęcił jeden rzut oka, aby z bliska ocenić jego uszkodzenia. Okręt otrzymał tak wiele trafień, że chyba tylko cudem mógł jeszcze lecieć. Geary zastanawiał się przez moment, czy powinien udzielić pochwały załodze okrętu, który zrejterował, ale szybko zdecydował, że nie pora na rozwiązywanie takich dylematów.

Po minięciu pola minowego syndycka formacja zaczęła skręcać w górę, aby wyjść ponad okręty Sojuszu i uderzyć na te lecące najwyżej, unikając jednocześnie ognia niżej ustawionych eskadr.

— To wam się nie uda — powiedział na głos Geary. — Do wszystkich jednostek floty, zmiana formacji, kurs góra trzy pięć stopnia, czas cztery siedem.

O wyznaczonym czasie cała flota dokonała zsynchronizowanego zwrotu i puchar z Nieulękłym w samym środku podstawy znów mierzył prosto w nadciągającego wroga, a jego ramiona sięgały w górę, do centrum syndyckich szyków.

— Zobaczymy, czy zorientują się w porę i zdołają nas ominąć.

— Przewidywany czas do kontaktu: dwadzieścia minut.

Widma z Warspite’a wreszcie dotarły do uszkodzonego minami okrętu liniowego i wgryzły się w nie chroniony tarczami kadłub. Cztery gigantyczne eksplozje wykwitły na pancerzu syndyckiego okrętu, niszcząc wszystkie działające systemy i zamieniając jednostkę w żarzący się, martwy wrak.

Siły Syndykatu, które przetrwały pierwszą fazę bitwy, wciąż przeważały liczebnie, ale ich formacja nie była już tak zwarta. Jeśli Geary albo syndycki dowódca nie nakażą w najbliższym czasie istotnej zmiany kursu, flota Sojuszu uderzy na mniej więcej połowę jednostek wroga. Geary nie wierzył, żeby wróg do tego dopuścił, gdyż wtedy jednostki Sojuszu zyskałyby ogromną przewagę ogniową.

— Wróg wykonuje kolejny zwrot. Wygląda na to, że skręcają na bakburtę i idą w dół.

Holograficzne wyobrażenie syndyckiej floty przesuwało się po ekranie wyświetlacza, usiłując ustawić się tak, by okręty Sojuszu w górnym ramieniu nie rozcinały go na połowę. Niezły ruch, pomyślał Geary. Ten DON z pewnością nie jest głupcem.

— Do wszystkich jednostek, zwrot na sterburtę dziewięć zero stopni, zmiana kursu dół sześć zero stopni, czas zero sześć. Zespół uderzeniowy Gniewnego dostosuje kurs tak, aby zająć pozycję odcinającą jednostki wroga od punktu skoku na Tavikę.

Zaczynał przypuszczać, że Syndycy złamią szyki i zaczną uciekać, a skoro miny blokują punkt, którym przybyli, z konieczności powinni spróbować skoku na Tavikę.

— Osiem minut do kontaktu.

Flota wroga zakończyła zwrot, wszystkie okręty ustawiły się dziobami do nadlatujących jednostek Sojuszu i teraz jedynie wyrównywały szyki. Wielki kwadrat, w jaki były ustawione, „stał” przed okrętami Geary’ego jak wielka ściana.

Komodor walczył przez chwilę z chęcią przeprowadzenia dość oryginalnego ataku, ale po krótkiej walce z samym sobą zrezygnował.

— Do wszystkich jednostek. Macie pozwolenie na swobodne użycie broni. Głównymi celami są pancerniki i okręty liniowe. Utrzymujcie swoje pozycje w formacji, nie licząc manewrów koniecznych do uniknięcia wrogiego ostrzału. Zezwalam na otwarcie ognia, jak tylko będziecie mieli cele w zasięgu.

— Sześć minut do kontaktu.

Syndycy wciąż usiłowali wyrównać szyki, zapewne po to, by flota Sojuszu nie przechwyciła ich w środku kolejnego zwrotu. Geary obserwował na wyświetlaczu obraz dwu potęg zbliżających się do siebie i widział wyraźnie, że najdalej wysunięta część ramienia pucharu mierzy prosto w dolną połowę wrogiego zgrupowania. Po tym jak ustawił flotę we właściwej pozycji wobec wroga i wydał dowódcom rozkaz otworzenia ognia, nie miał nic więcej do roboty — mógł jedynie obserwować rozwój wydarzeń.

— Wróg rozpoczął ostrzał — zameldował wachtowy zupełnie niepotrzebnie, bowiem moment wcześniej na wyświetlaczu Geary’ego pojawiło się mrowie ogników. Kartacze Syndyków zmierzały wprost tam, gdzie za chwilę powinny znaleźć się okręty Sojuszu. Wystrzelono je na największy możliwy dystans. Geary miał nadzieję, że wszyscy dowódcy wykorzystają dobrze czas i dokonają stosownych korekt kursu, by zejść z drogi większości nadlatujących pocisków. Ekran ożył kolejnymi sygnałami alarmowymi. Syndycy odpalili rakiety.

Nawet na wyświetlaczu widać było, jak jaśnieją miejsca, w których wrogie kartacze natrafiły na pola siłowe chroniące okręty. Geary dostrzegł też — oczywiście z odpowiednim opóźnieniem czasowym dla najdalej ustawionych jednostek — że jego okręty otwierają ogień.

Desjani siedziała z oczami wbitymi we własny wyświetlacz, nagle błyskawicznym ruchem zaznaczyła jeden z pancerników.

— Oto nasz cel — poinformowała wachtowych. — Dajcie mu popalić.

Oba ramiona pucharu zatopiły się w syndyckim kwadracie. Okręty Geary’ego narażone były tylko na punktowy ogień, a wróg musiał znieść salwę za salwą oddawaną przez kolejne jednostki lecące sznurem. Lżejsze poddawały się od razu, wybuchając i pozostawiając po sobie morze szczątków, z którego wyłaniały się nienaruszone wyspy najpotężniejszych okrętów.

I wtedy główne siły floty Geary’ego weszły w zasięg strzału.

Po wielu minutach powolnego zbliżania się do siebie ostatnie stadium starcia rozegrało się niewiarygodnie szybko. Gdyby nie ogromna precyzja komputerowych systemów celowniczych, przy prędkości przekraczającej zdolności postrzegania człowieka, żadna ze stron nie uzyskałaby ani jednego trafienia. Obie floty minęły się bowiem, lecąc z ułamkiem prędkości światła. Geary’emu wydawało się, że cała bitwa trwała nie dłużej niż mgnienie oka. Gdy uniósł powiekę, okręt wciąż drżał od skutków trafień w miejscach, gdzie pociski wroga pokonały nadwątlone tarcze.

Mijający ich pancernik, którego wzięła na cel Desjani, otrzymał wiele trafień, także od sąsiednich okrętów. Śmiały, Okrutny i Zwycięski dały mu popalić. Pod ich ogniem potężny syndycki okręt wojenny, prawdziwy gigant klasy S, najpierw stracił osłony, a potem zaczął zbierać prawdziwe baty. Niestety coś poszło nie tak, jeden z pocisków trafił nie tam, gdzie powinien, i rdzeń reaktora eksplodował, kiedy kilka jednostek Sojuszu wciąż przebywało w bezpośredniej bliskości ginącego olbrzyma.

Byli za blisko, gdy to się stało. Geary wpatrywał się w wyświetlacz i widział wyraźnie, jak wyłamujący się z formacji Straszny podchodzi do wroga i z minimalnego dystansu szpikuje go salwą „piekielnych włóczni”. Ale okręt liniowy Sojuszu również otrzymał w tym starciu sporo trafień i miał mocno osłabione tarcze. Fala uderzeniowa gigantycznej eksplozji w ułamku sekundy dotarła do niego i okręt zatrząsł się, jakby gigantyczna pięść uderzyła w środek kadłuba. I choć wyglądało to groźnie, Straszny powinien przetrzymać to bez trudu, lecz pech chciał, że eksplozja zepchnęła go na wektor przejścia jednego z syndyckich krążowników. Nawet najszybsze komputery odpowiedzialne za manewry jednostek nie były w stanie zareagować na czas. Na oczach Geary’ego obie jednostki zderzyły się, idąc pełnym ciągiem.

Kolizja przy składowej prędkości sięgającej 0.06 świetlnej, czyli niemal osiemnastu tysięcy kilometrów na sekundę, zamieniła oba dumne okręty w kulę plazmy, z której wytrysnęły miliony rozpalonych do białości odłamków, stygnących błyskawicznie w absolutnym chłodzie pustki kosmicznej. Na moment w systemie Ilion pojawiła się niewielka mgławica będąca dziełem człowieka.

Przez mostek Nieulękłego przetoczył się szmer złości i niedowierzania. Geary usłyszał, jak ktoś mówi: — Szlag by to, szlag, szlag — i nagle uświadomił sobie, że są to jego słowa.

— Oby wasi przodkowie mieli was w opiece, a żywe światło gwiazd oświetlało po kres waszą drogę — wyszeptał krótką modlitwę za członków załogi Strasznego.

Zaszokowana Desjani zaczęła wydawać nerwowe rozkazy — Geary widział ją po raz pierwszy w takim stanie, a miał okazję obserwować Tanię niemal bez przerwy od chwili ucieczki z systemu centralnego Syndykatu.

— Raport o uszkodzeniach!

— Niegroźne trafienia w pancerz. Nie straciliśmy żadnego systemu — przygnębionym tonem zameldował jeden z wachtowych.

Geary wziął się w garść i z wysiłkiem oderwał wzrok od miejsca, które stało się grobem załogi Strasznego. Musiał troszczyć się o żywych. W tej części formacji wroga, z którą się starli, znajdowało się osiem syndyckich pancerników i dwa okręty liniowe. Trzy z gigantów ocalały, ale odniosły poważne uszkodzenia. Eskorta z lżejszych okrętów i ŁeZ praktycznie przestała istnieć. Teraz jedynie kilka ciężkich krążowników usiłowało chronić najpotężniejsze okręty floty. Geary zaczerpnął powietrza i skupił się na drugiej części syndyckiej formacji, która właśnie dokonywała zwrotu na bakburtę, by skierować się prosto do punktu skoku na Tavikę. Najwyraźniej nie zamierzali dalej walczyć, widząc przed sobą znakomitą okazję do ucieczki.

— Do wszystkich jednostek, zwrot jeden dwa zero stopni w dół, przyspieszenie do 0.15 świetlnej, czas dwa dziewięć.

Ogromna formacja znów zaczęła się odwracać, ruszając w pościg za uciekającymi okrętami Syndykatu.

— Nie dogonimy ich — warknęła Desjani.

— Wręcz przeciwnie. — Geary wskazał na zespół uderzeniowy Cresidy nacierający z góry, pod ostrym kątem, na syndycką formację. Manewr, jaki wykonała flotylla wroga, ustawiał ją wprost na kursie przejęcia okrętów czekających na trasie do punktu skoku pierwszej linii Syndyków.

Desjani rzadko uśmiechała się tak szeroko jak w momencie, gdy krążowniki Cresidy wbiły się w szyk przeciwnika, koncentrując ogień na lżejszych jednostkach, aby pozbawić największe okręty ochrony eskorty. Lecąca ze znacznie większą prędkością eskadra Sojuszu przemknęła pod Syndykami i zawróciła, by uderzyć raz jeszcze, tym razem od dołu. Kolejny pancernik wyłamał się z szyku i zaczął dryfować, wstrząsany wtórnymi eksplozjami wewnątrz kadłuba.

Geary raz jeszcze przyjrzał się całemu polu walki i po sprawdzeniu geometrii ustawień wszystkich sił zwrócił uwagę na trzy pancerniki, które przetrwały pierwszą fazę walki i teraz pozostawały daleko w tyle za liniami walczących.

— Druga eskadra pancerników. Zwalniam was z obowiązku eskortowania jednostek pomocniczych. Przechwyćcie i zniszczcie te trzy pancerniki Syndykatu, które zostały na naszych tyłach.

Ze względu na odległość odpowiedź mogła przyjść dopiero po minucie, ale opóźnienie ani trochę nie pozbawiło jej entuzjazmu.

— Aye, sir! Druga eskadra pancerników potwierdza przyjęcie rozkazu! Już ruszamy!

Geary powrócił do obserwacji flotylli wroga, która wciąż przyspieszała,, usiłując uciec przed kolejnymi nawrotami okrętów zespołu uderzeniowego. Taktyka kolejnych przelotów przez pierwszą linię po ciasnych zwrotach zaczynała przynosić skutek, tempo formacji syndyckiej wyraźnie spadało, okręty, które nie odniosły uszkodzeń, zwalniały, by osłaniać tych, którym szczęście mniej dopisało. Ale Geary zauważył także coś jeszcze — te kilka starć nadwerężyło poważnie tarcze wszystkich jednostek zespołu uderzeniowego.

— Do wszystkich jednostek, przyspieszenie do 0.18 świetlnej. — Ale to mogło nie wystarczyć. Zamilkł na moment, przeklinając rozkaz, który musiał zaraz wydać. — Do wszystkich jednostek. Rozpoczynamy pościg. Dopadnijcie Syndyków, zanim zdołają dotrzeć do punktu skoku. Musimy jeszcze spowolnić ich pancerniki.

Geary widział to już nie raz, wciąż jednak dziwiło go, jak szybko może rozpaść się szyk, który wcześniej formowany jest godzinami. Rój niszczycieli i lekkich krążowników wyrwał do przodu z maksymalnym przyspieszeniem. W pojedynkę nie miały żadnych szans w starciu z pancernikami, ale siła ognia, jaką posiadały w masie, mogła pokonać tarcze najpotężniejszych okrętów. A kiedy pierwsza fala dokona uderzenia, uszkodzenia silników powinny spowolnić gigantyczne okręty na tyle, by dogoniły je najpierw krążowniki, a potem najpotężniejsze jednostki floty, co ostatecznie przypieczętuje ich los.

— Do zespołu uderzeniowego, skoncentrujecie się na spowolnieniu największych jednostek.

Syndycka formacja wciąż istniała, aczkolwiek kolejne ataki okrętów Sojuszu rozciągały ją coraz bardziej. Okręty liniowe, które przetrwały tę fazę bitwy, wysforowały się do przodu, ale to tylko zmniejszyło ich szanse na obronę, gdyż wydostały się spod parasola ochronnego pozostałych pancerników, co tylko ułatwiło zadanie eskadrze Cresidy. Zespół uderzeniowy natarł po raz kolejny, wypuszczając mrowie rakiet prosto w rufy olbrzymów, w jednej chwili pozbawiając większość jednostek możliwości manewrowania.

W momencie gdy okręty liniowe zaczęły tracić prędkość, jednostki eskorty Sojuszu dopadły wlokące się za nimi pancerniki i rozpoczęły ostrzał od tyłu wszystkim, co tylko miały na pokładach. Dziesięć minut wystarczyło, by pancerniki zwolniły znacznie tempo lotu. Okręty broniły się zaciekle, ale wystrzeliwane bezładnie rakiety nie mogły pokonać tak wielkiej liczby niezwykle szybkich przeciwników.

Druga fala pościgu przeszła przez tyły formacji wroga, uderzając od dołu; część uszkodzonych niszczycieli i lekkich krążowników oddalała się z pola walki, ale reszta jednostek z wielką zawziętością dokonywała kolejnych nawrotów, uderzając na coraz to nowe okręty. Falcata albo przesadziła ze zbyt bliskim podejściem, albo miała po prostu pecha, tak czy inaczej salwa ulokowana w jej burcie po prostu rozerwała ją na strzępy.

— Do ciężkich krążowników, unikajcie kontaktu z pancernikami i zdejmijcie mi ten okręt liniowy — rozkazał Geary.

Nie zamierzał tracić dużych jednostek w starciu z wciąż groźnymi pancernikami. Z niewiarygodną prędkością, która jeszcze kilka miesięcy temu byłaby nie do pomyślenia, dowódcy krążowników zastosowali się do jego rozkazu. Okręty zeszły z kursu przechwytującego na najpotężniejsze okręty wroga i ruszyły wprost na jednostkę, która siała spustoszenie wśród niszczycieli i trzymała na dystans eskadry atakujące syndycką formację.

Dzielny, Determinacja, Groźny i Warspite schodziły w dół, wprost na rufę ostatniego pancernika w szyku. Wróg postawił prawdziwą zaporę ogniową z kartaczy, rakiet i „piekielnych włóczni” na kursie Dzielnego, ale wszystkie cztery pancerniki Sojuszu przedostały się przez nią i zbliżały się, nadal wstrzymując ogień. „Piekielne włócznie” poszybowały w przestrzeń dopiero wtedy, gdy dowódcy mieli stuprocentową pewność trafienia w cel, jakim były tarcze potężnego okrętu. Wzmocnione do maksimum ekrany rufowe wytrzymywały jednak wszystko, dopóki Dzielny nie zrównał się z Syndykami i nie odpalił salwy w znacznie słabiej chronioną burtę.

Ledwie zniknęły przeciążone pola siłowe, deszcz wystrzelonych z minimalnego dystansu „piekielnych włóczni” wbił się w kadłub pancernika, spektakularnie rozrywając go na części. I wtedy pojawiły się kapsuły ratunkowe, najpierw pojedyncze, góra po dwie, trzy, a potem całe ich mrowie. Gdy Nieulękły dotarł do ginącego pancernika, fala uciekinierów odleciała już daleko w przestrzeń, choć z wraku wciąż wydostawały się następne kapsuły.

— Wykończcie go — rozkazała Desjani bez cienia emocji w głosie.

„Piekielne włócznie” wystrzelone z Nieulękłego dotarły do wroga na całej długości kadłuba, rozrywając stal poszycia i niszcząc działające jeszcze systemy. Geary przypuszczał, że zostały ustawione na ogień automatyczny, który może i działał odstraszająco na atakujących, ale nie wybierał starannie celów i nie koncentrował ostrzału jak żywy celowniczy.

Pod naporem ognia pozostałych ciężkich krążowników tarcze wielkiego okrętu liniowego w końcu się poddały i masywny kadłub zaczęły zdobić głębokie wyrwy aż do czasu, kiedy umilkło ostatnie stanowisko bojowe, a stało się to długo po odpaleniu wszystkich kapsuł ratunkowych.

Geary oderwał na moment wzrok od jednego wyświetlacza, by na drugim sprawdzić, jak radzą sobie okręty z Drugiej Eskadry pancerników, które miały zająć się uszkodzonymi jednostkami Syndykatu. Ku jego zdumieniu jeden z zaatakowanych wrogich okrętów również odpalał kapsuły ratunkowe.

— To tyle na temat walki do ostatniej kropli krwi — podsumowała Desjani.

— A po co mieliby się dalej bić? — wtrąciła Rione. — Przecież są bez szans.

— Ale ten wciąż walczy — odparła Desjani, koncentrując się już na pancerniku, do którego zbliżał się Nieulękły.

— Dlaczego? — zapytała Wiktoria.

Desjani rzuciła błagalne spojrzenie Geary’emu, a on w lot pojął jego znaczenie. Jak wyjaśnić tak dziwne, pozornie pozbawione logiki reakcje? Ileż to razy podejmował walkę w imię bezsensownych ideałów, których sam nie rozumiał i w sytuacji, gdy nie miał najmniejszych szans na zwycięstwo?

— Po prostu musi — powiedział cicho. — Jeśli intuicyjnie nie rozumiesz dlaczego, nie ma sposobu, bym ci to wyjaśnił.

— Rozumiem walkę, kiedy się widzi szanse na zwycięstwo, ale w beznadziejnej sytuacji…

— Czasem można wygrać, nawet gdy sytuacja wydaje się beznadziejna. Czasem przegrywa się, mimo że zwycięstwo wydawało się pewne. Jeszcze innym razem przegrana obraca się na korzyść, bo wróg ponosi większe straty albo traci cenny czas. Jak już wspomniałem, tych spraw nie da się wytłumaczyć. Każdy robi to, co musi.

— Zupełnie jak ty — powiedziała Rione, patrząc Geary’emu prosto w oczy — przed stu laty.

— Tak. — Uciekł wzrokiem, nie chcąc wspominać tamtych wydarzeń i bitwy, której nie mógł wygrać. Stanął naprzeciw przeważających sił wroga. Wiedział, że może jedynie opóźnić moment ataku na konwój, który znajdował się pod jego ochroną. Liczył na to, że frachtowce zdołają w tym czasie dokonać skoku, że pozostałe okręty eskorty uciekną wrogowi. Ale cały czas wiedział też, że jego jednostka nie ma najmniejszych szans na przetrwanie i mimo to wmawiał sobie, że jest inaczej. Starał się przypomnieć, jakie to było uczucie… ta pustka, która go wypełniała, gdy wszystko wokół się rozpadało, załoga uciekała w kapsułach ratunkowych, a on trwał na swoim stanowisku, dopóki ostatni pocisk nie został wystrzelony. Niestety pamiętał wyłącznie urywki zdarzeń, oderwane od siebie fragmenty, jakieś wybuchy, chwilę, gdy destabilizował rdzeń reaktora, bieg tak obco wyglądającymi na skutek zniszczeń korytarzami i modlitwę, aby ostatnia kapsuła nie okazała się uszkodzona. I była tam, wprawdzie nie w pełni sprawna, ale nie miał czasu na wahanie, po prostu zamknął za sobą właz i odpalił ją.

I tak rozpoczął się jego stuletni exodus, podczas którego zapadł w hibernację, a uszkodzony nadajnik nie emitował żadnych sygnałów, więc nikt nie mógł go znaleźć do czasu, aż pojawiła się flota lecąca do centralnego systemu Syndykatu, wyposażona w znacznie lepsze skanery będące w stanie wykryć nikłe ślady życia i wybudzić go.

W pewnym sensie umarł tamtego dnia. A kiedy został obudzony, nie było już Johna Geary’ego, tylko heros, szlachetny „Black Jack”, bohater Sojuszu.

— Tak… — powtórzył po chwili zadumy. — Na to wygląda.

Rione nadal wbijała w niego wzrok, a w jej spojrzeniu było coś, czego nie potrafił określić.

— Odpalić kartacze! — rozkazała Desjani i Nieulękły wykonał ostry zwrot w kierunku kolejnego wolno poruszającego się syndyckiego pancernika. To ślamazarne tempo pozwoliło na oddanie długiej, celnej salwy. Trafiające w kadłub kartacze rozświetliły go migotliwym wzorem, spalając się w słabnących tarczach pól siłowych. Śmiały i Zwycięski uderzyły na tę jednostkę w tym samym czasie, od dołu i od góry, wspólnie udało im się zlikwidować ostatnie pola ochronne. W tym samym momencie wróg odpalił istny rój „piekielnych włóczni”, kierując je wszystkie wprost na Nieulękłego. Geary widział, jak błyskawicznie słabną pola ochronne jego okrętu, mimo że obsługa systemów obronnych dwoiła się i troiła, aby przerzucić zapasy energii z nieostrzeliwanej strony kadłuba. Okręt liniowy Sojuszu odpowiedział ogniem moment później, ale jego rakiety od razu wgryzły się w nieosłonięty kadłub wrogiego pancernika, rozpętując w jego wnętrzu istne piekło. Pola zerowe odpalone z pokładów Nieulękłego i Śmiałego rozorały wielki kadłub, unicestwiając całe sekcje syndyckiej jednostki. Ze Zwycięskim na ogonie, który właśnie szykował się do otwarcia ognia, uszkodzony gigant nie miał najmniejszych szans. Jego wyrzutnie milkły jedna po drugiej, powietrze tryskało szerokimi strugami poprzez dziury wyrwane w poszyciu rakietami Sojuszu, a ogromne kratery pozostałe po przejściu pól zerowych wyglądały, jakby w kadłub wgryzła się jakaś niewyobrażalnie wielka bestia.

Nieulękły i jego bliźniaczy towarzysze walki wyprzedzili martwy wrak pancernika, z którego już odpalano mrowie kapsuł ratunkowych odlatujących od bezwładnego, rozpadającego się na części wraku.

— To za Strasznego — mruknęła Desjani.

Geary raz jeszcze przełączył się na widok ogólny. Druga Eskadra pancerników zajęła się właśnie dwoma uszkodzonymi okrętami wroga kontynuującymi ucieczkę z poła walki, bombardując je systematycznie, podczas gdy pozostałe, lżejsze jednostki zajmowały się sprawdzaniem, czy trzeci porzucony okręt jest faktycznie martwym wrakiem. Już tylko jeden pancernik wroga prowadził walkę, ale w tym właśnie momencie dostał się pod ostrzał sześciu najpotężniejszych okrętów Sojuszu.

Syndyckie ŁZy i inne mniejsze jednostki zostały niemal całkowicie wyeliminowane, a ostatni ciężki krążownik właśnie dogorywał pod silnym ogniem chmary niszczycieli. Niezliczone kapsuły ratunkowe zmierzały w kierunku jedynej nadającej się do zamieszkania planety tego systemu. Geary patrzył na zdziesiątkowaną flotę, która przybyła na Ilion w pogoni za uciekinierami z eskadry kapitana Falco.

Wygraliśmy. Ale ile razy jeszcze uda nam się pokonać liczniejsze formacje przeciwnika? Ile jeszcze okrętów muszę stracić, by dotrzeć do celu?

Niezwyciężony już prawie dotarł do eskadry pomocniczej, ale Geary prawdę mówiąc, nie widział sposobu na ocalenie tej jednostki. Tryumf, Polaris i Awangarda nie miały tyle szczęścia, pozostały na Vidhi wraz z resztą lżejszych jednostek. Wojownik, Orion i Dumny były potwornie zniszczone i z pewnością straciły sporo ludzi z załogi.

Kapsuły ratunkowe z Falcaty wysłały wezwanie o pomoc i kilka niszczycieli Sojuszu ruszyło w ich stronę. I tylko resztki wraku Strasznego były zbyt małe, by zlokalizowały je jakiekolwiek skanery. Z tego okrętu z pewnością nie odpalono ani jednej kapsuły.

Smutku Geary’ego nie ukoiła nawet świadomość, że do tej bitwy nie doszłoby, gdyby nie egocentryzm kapitana Falco.

Sala konferencyjna wydawała się bardziej zatłoczona niż zazwyczaj. Przybyło nie tylko trzynastu dowódców ocalonych jednostek, ale i oskarżeni: kapitanowie Falco, Kerestes, Numos i Faresa, których zgromadzono z boku. Komandosi pilnujący ich na okrętach nie mieli uprawnień do uczestnictwa w tym zgromadzeniu, więc pozostawali niewidzialni, choć ich obecność była wyczuwalna choćby w sposobie zachowania aresztowanych oficerów.

W głębi sali, pomiędzy oficerami dowodzącymi flotyllami Federacji Szczeliny i Republiki Callas, zasiadła współprezydent Rione. Zgodziła się w końcu na udział w telenaradzie, ale nie przybyła do sali konferencyjnej, wolała pozostać w zaciszu swojej kabiny. Geary zastanawiał się, czy to waga sprawy przymusiła ją do zmiany decyzji czy po prostu chciała swoją obecnością podnieść morale załóg podlegających jej okrętów i podkreślić swoje stanowisko polityczne.

Falco siedział dumnie wyprostowany i wodził po zebranych pewnym spojrzeniem, jakby spodziewał się, że za moment zostanie wybrany nowym głównodowodzącym floty. Geary zaczynał powoli wątpić w zdrowie psychiczne tego człowieka. Wydawał się zupełnie spokojny, jakby areszt w żadnej mierze nie dotyczył jego osoby. Kapitan Kerestes stanowił zupełne przeciwieństwo, jego przerażenie było wręcz namacalne. Zdawał się nie rozumieć, co się wokół niego dzieje. Jego długa kariera we flocie składała się z pasma decyzji, dzięki którym pozostawał w cieniu, a teraz nagle znalazł się w samym centrum wydarzeń, po tym jak po raz pierwszy w swojej karierze poszedł za niewłaściwym człowiekiem. Numosa i Faresę przepełniała złość. Geary podejrzewał, że trzymają coś w zanadrzu, inaczej powinni być przynajmniej zaniepokojeni. Numos może nie był najwybitniejszym oficerem floty, ale musiał wiedzieć doskonale, co się święci.

Geary wstał, zwracając na siebie uwagę zebranych.

— Na początek chciałbym pogratulować wspaniałego zwycięstwa wszystkim marynarzom i oficerom tej floty. Utrata Strasznego i Falcaty jest wysoką ceną, ale Syndycy zapłacili po stokroć więcej. Niestety dowiedzieliśmy się dziś o utracie Tryumfa, Polaris i Awangardy, które zostały zniszczone wraz ze sporą liczbą mniejszych jednostek. Otrzymałem także wiadomość, że Niezwyciężony został tak poważnie uszkodzony, że nie zdołamy go naprawić i musi zostać porzucony. — Wielu oficerów skrzywiło się, słysząc te słowa. — Dowódca Niezwyciężonego nie może uczestniczyć w tej naradzie, bo nawet systemy komunikacji tej jednostki nie nadają się do użytku. Wiem, że dla wszystkich, którzy znali kapitan Ulan, informacja, iż poległa ona podczas walk w systemie Strena, może być szokująca, ale taka jest prawda. Niezwyciężony osłaniał odwrót pozostałych jednostek i zapłacił za to wysoką cenę. — W tym momencie wielu oficerów zwróciło twarze w stronę Numosa, Faresy i Kerestesa. Okręt liniowy nie powinien stanowić osłony bliźniaczych jednostek. To zadanie bardziej pasowało do pancerników, które potrafią wytrzymać o wiele cięższy ostrzał. Ale jak widać dowódcy Wojownika, Oriona i Dumnego zrzucili to zadanie na Niezwyciężonego.

— Nie zgadzam się na porzucenie Niezwyciężonego! — Ostro wypowiedziane słowa przetoczyły się echem po sali. Geary nie wierzył własnym uszom, to kapitan Falco rozpoczął swoją tradycyjną tyradę. — Mamy obowiązek naprawić ten okręt, a potem ruszymy na Vidhę, by pomóc Tryumfowi…

— Milczeć! — Geary poczuł dreszcz satysfakcji, gdy Falco ucichł. — Został pan wpuszczony do tej sali tylko dlatego, że oskarżony ma prawo wysłuchać zarzutów przeciwko niemu wysuniętych. Kiedy wrócimy do przestrzeni kontrolowanej przez Sojusz, zamierzam postawić pana przed sądem wojennym. — Chociaż Falco był bardzo popularnym oficerem, taka zbrodnia jak zdrada, nie mogła ujść mu płazem.

— A po co czekać? — zapytała nagle Cresida. — Powołajmy trybunał i rozstrzelajmy sukinsyna. Spotka go i tak lepszy los niż tych szaleńców, którzy dali się uwieść jego słowom.

Jej wypowiedź wywołała serię dyskusji wokół stołu. Wielu dowódców wydawało się w pełni aprobować rozwiązanie zaproponowane przez Cresidę, ale część była nim zaszokowana. Geary zaczerpnął tchu, zanim odpowiedział.

— Kapitanie Cresida, pani propozycja jest nie na miejscu. Kapitan Falco ma za sobą długą i chwalebną służbę we flocie Sojuszu. Przyjmujemy, że stres związany z uwięzieniem i pełnieniem przez tak długi czas roli najstarszego stopniem oficera w obozie pracy wpłynął na jego stan psychiczny. — Sporo czasu zajęło mu przygotowanie mowy, która z jednej strony powinna uspokoić ludzi ceniących niegdyś walecznego kapitana, a z drugiej uzasadnić, dlaczego powinien pozostać w areszcie. — Kapitan Falco cierpi na przypadłość, która zakłóca mu zdolność oceny rzeczywistości i pomniejsza jego umiejętności przywódcze. Wstępne raporty uzyskane z dzienników pokładowych jednostek walczących na Vidhi wskazują, że nie był w stanie dowodzić formacją. Dla jego własnego bezpieczeństwa, a także dla bezpieczeństwa wszystkich okrętów tej floty wnioskuję, by został aresztowany na czas dalszej podróży.

Wielu oficerów wyglądało na niezadowolonych, niektórzy wręcz skrzywili się, jakby ugryźli niedojrzałą cytrynę, ale nikt nie odważył się dyskutować z Gearym. Falco zrobił w odpowiedzi jedną ze swoich słynnych groźnych min.

— Wygramy tylko wtedy, gdy będziemy twardzi — powiedział. — Ta flota potrzebuje mnie jako dowódcy. Cały Sojusz potrzebuje mojego przywództwa! — Po tym oświadczeniu na sali zapadła grobowa cisza. — Gdy Syndycy przybędą do tego systemu, będziemy tu na nich czekali.

Geary spojrzał na twarze zebranych, zanim podjął swoją przemowę.

— Kapitanie Falco, siły Syndykatu wysłane za panem w pościg już tu przybyły. I zostały rozgromione przez MOJĄ flotę. Dziwi mnie, że pan tego nie zauważył. — Co ten Falco sobie myśli? Charyzma to jedna rzecz, pewność siebie też bywa konieczna, ale dlaczego pomija milczeniem wydarzenia, które dopiero co miały miejsce?

Falco mrugnął i uśmiechnął się.

— Znakomicie. Dokładnie tak, jak zaplanowałem. Przejrzę teraz zapisy bitwy i zachowania wszystkich jednostek, by przygotować stosowne promocje i odznaczenia. — Falco rozejrzał się po sali i znów zrobił jedną ze swoich popisowych min. — Dlaczego prowadzimy tę konferencję z pokładu Nieulękłego? Wojownik jest okrętem flagowym tej floty — pouczył wszystkich. — Gdzie jest kapitan Exani?

Geary dopiero po chwili przypomniał sobie, że tak nazywała się kobieta dowodząca Tryumfem.

— Zapewne już nie żyje.

— Zatem Tryumf potrzebuje nowego dowódcy — powiedział Falco, uśmiechając się dumnie do wszystkich zgromadzonych. — Oficerowie, którzy pragną stanowisk dowódczych, zgłoszą się do mnie natychmiast po naradzie.

— O przodkowie, miejcie nas w swojej opiece — jęknął ktoś.

— Obawiam się, że kapitan Falco cierpi nieco bardziej, niż przypuszczaliśmy — powiedział kapitan Duellos głosem pełnym troski.

— Kapitanie Falco, Tryumf został zniszczony podczas osłaniania waszego odwrotu z Vidhi.

Falco mrugnął nerwowo, uśmiech zaczął znikać mu z twarzy.

— Vidha? Nigdy tam nie byłem. To przecież głęboko na terytorium Syndykatu. Co Tryumf robił w takim miejscu?

Ta wymiana zdań wywołała istną lawinę westchnień wokół stołu.

— Wyruszył za panem — poinformował krótko kapitan Tulev.

— Nie — zaprzeczył Falco i zamilkł na moment, a potem powiedział szorstkim głosem: — Muszę przemówić do senatu Sojuszu. Istnieje sposób na wygranie tej wojny i ja go znam.

Geary nie chciał dopuścić do dalszego ośmieszania się starego dowódcy, dlatego skontaktował się z komandosami strzegącymi go na Wojowniku.

— Zabierzcie kapitana Falco z sali konferencyjnej i odprowadźcie go do jego kajuty.

Postać Falco strojącego groźne miny zniknęła z pola widzenia. Geary przymknął na moment oczy. Czy ten człowiek naprawdę postradał zmysły? Duellos miał rację mówiąc, że psychika Falco rozpadnie się na kawałki, kiedy stanie twarzą w twarz z zadaniem przekraczającym jego możliwości, co obróci w gruzy jego legendę bohatera tak długo pielęgnowaną w niewoli. Wyobrażenia zetknęły się z rzeczywistością na Vidhi i marzenia zdecydowanie przegrały to starcie, a wraz z nimi skończył się mit Falco. Zapewne kapitan nie mógł znieść myśli, że nie on jest zbawcą Sojuszu.

To było odrażające widowisko, ale teraz już nikt z oficerów nie będzie miał wątpliwości co do talentów dowódczych Walecznego Falco.

Otworzywszy oczy Geary skupił się na Kerestesie, Numosie i Faresie.

— Czy wy troje macie nam coś do zakomunikowania?

Odpowiedział Numos, oczywiście z właściwą sobie arogancją.

— Wykonywaliśmy jedynie rozkazy przełożonego. Nie zrobiliśmy nic złego. Niczego, co by usprawiedliwiało takie traktowanie.

— Nic złego? — Geary poczuł, że w głębi jego ciała zaczyna wzbierać fala furii, którą od tak dawna starał się powstrzymać. — Wszyscy doskonale zdawaliście sobie sprawę, że kapitan Falco nie należy do dowództwa tej floty. Wiedzieliście, że flota udaje się na Sancere. Słyszeliście rozkaz powrotu do szyku.

— Kapitan Falco poinformował nas, że uczestniczymy w akcji dywersyjnej i mamy udawać, że nie słyszymy pańskich rozkazów, bo to jest część planu — odparł Numos. — Powiedział nam, że sekretna wiadomość jest dostępna wyłącznie dowódcom największych jednostek.

Głos kapitana Tuleva, który dobiegł z drugiego końca sali, był równie zimny jak pustka przestrzeni międzygwiezdnej.

— I jakimś trafem wszyscy wtajemniczeni oprócz waszej trójki nie żyją, a ten, który wydał rozkaz, postradał zmysły. Cóż za zadziwiający zbieg okoliczności…

Ta wypowiedź zdenerwowała Numosa.

— Skąd mogliśmy wiedzieć, że nasz przełożony postradał zmysły? Wykonywaliśmy jego rozkazy najlepiej, jak potrafiliśmy. Jak pan śmie wątpić w mój honor?

— Pański honor? — zapytał Geary wiedząc dobrze, jak zabrzmiały te słowa w jego ustach. — Pan nie posiada czegoś takiego jak honor. Nie tylko złamał pan przysięgę złożoną Sojuszowi, nie tylko zlekceważył pan rozkazy przełożonego w obliczu wroga, ale łże ran teraz, licząc na to, że uda się panu zwalić odpowiedzialność na martwych oficerów i szalonego kapitana.

— Żądamy sądu wojennego! — krzyknęła kapitan Faresa, odzywając się po raz pierwszy od początku narady. Geary dałby sobie głowę uciąć, że jej słowa ociekały jadem w stopniu jeszcze większym niż zazwyczaj. — Tak stanowi prawo Sojuszu.

— Sąd wojenny? — zdziwił się Duellos. — Zatem chcecie dowieść swojej niewinności powołując się na tajne rozkazy wydane przez kapitana Falco? Naprawdę uważacie, że tym sposobem unikniecie współodpowiedzialności za los dwudziestu sześciu okrętów Sojuszu? Wymigacie się od odpowiedzialności za śmierć ich załóg? Czy wy już nawet wstydu nie macie?

— Nie mamy się czego wstydzić — odparł z właściwą mu dumą Numos.

— Mógłbym was rozstrzelać nas miejscu!

Geary dopiero po chwili zrozumiał, że to on wypowiedział te słowa. A kiedy już to sobie uświadomił, sam przed sobą musiał przyznać, że byłby w stanie to uczynić. Oficerowie oskarżeni o zdradę i dezercję w obliczu wroga nie znajdą wielu obrońców po powrocie do przestrzeni Sojuszu. Zresztą Numos i Faresa nie mieli ich także tutaj, chociaż Geary podejrzewał, że osoby wspierające tę dwójkę po prostu schodzą mu teraz z oczu. Ale z drugiej strony to nie byli ludzie pokroju Falco, wciąż darzeni szacunkiem za niegdysiejsze dokonania oraz współczuciem za chorobę, która poczyniła okrutne spustoszenia w psychice.

Tak, mógłby to zrobić. Mógłby wydać taki rozkaz. Nie musiał nawet kłopotać się zbieraniem sądu, sam był sędzią. Znajdowali się na polu walki. A on, dowodząc flotą, miał wszelkie uprawnienia do powołania trybunału i przeprowadzenia sądu wojennego. A gdy doprowadzi tę flotę do domu, czy znajdzie się choć jedna osoba, która zarzuci mu przekroczenie uprawnień? Kto będzie chciał ugodzić człowieka, który zdołał ocalić flotę? Nikt w Sojuszu nie ośmieli się podnieść na niego ręki.

Mógłby kazać zastrzelić Numosa i Faresę. Może nawet Kerestesa, chociaż ten nie zasługiwał nawet na kulkę. Nikt by go nie powstrzymał. Numos wreszcie dostałby to, na co zasłużył. Sprawiedliwości stałoby się zadość i pieprzyć procedury sądowe.

To była bardzo kusząca alternatywa — nie dość, że był pewien, iż to dobre rozwiązanie, złość dawała mu dodatkową motywację.

Geary zrobił długi wdech…

Więc tak wygląda życie „Black Jacka” — pomyślał. — Robię, co chcę. Ustalam własne zasady. Jestem bohaterem. Bohaterem Sojuszu. Idolem tej floty. I tak bardzo pragnę, żeby Numos i Faresa zapłacili za wszystkie swoje uczynki. Ale czy jestem wystarczająco zły, by popełniać czyny, których zawsze się wystrzegałem? Równie zły jak każdy syndycki DON? Tak niegodziwy jak w wyobrażeniach Wiktorii Rione? Jak moi ludzie odebraliby ten gest po naukach na temat honoru, jakie im prawiłem? Ja, łamiący zasady tylko dlatego, że mogę je łamać bezkarnie? Falco tak postępował, łamał wszelkie zasady, ponieważ wierzył, że jest wyjątkowy, że może uratować Sojusz. Ja nie miałbym nawet takiej wymówki. Zrobiłbym to tylko dlatego, że inni uważają, iż jestem kimś wyjątkowym, podczas gdy ja sam w to nie wierzę.

Spojrzał w głąb sali, na miejsce, gdzie siedziała Rione. Obserwowała go z twarzą wypraną z uczuć, ale jej oczy płonęły straszliwym blaskiem, jakby eksplodowało w nich tysiąc „piekielnych włóczni”. Ona wiedziała, o czym myśli, z czym teraz walczy.

Nie spojrzał kolejny raz w stronę Numosa, zdając sobie sprawę, że widok tego pyszałka i jego arogancja mogą go sprowokować do wydania rozkazu egzekucji.

— Mógłbym, ale tego nie zrobię. Zostaniecie osądzeni zgodnie z obowiązującymi przepisami kodeksu floty. Zostaną wobec was wysunięte zarzuty. Jeśli sytuacja na to pozwoli, sąd wojenny wyda wyrok, zanim dotrzemy do przestrzeni Sojuszu. Jeśli nie, zostaniecie przekazani władzom razem z aktem oskarżenia sporządzonym moją własną ręką.

— Żądamy wypuszczenia na wolność! — Faresa nie rezygnowała. — Nie macie prawa trzymać nas w areszcie.

— Nie prowokuj… — ostrzegł ją Geary, wiedząc, że oboje, zarówno Numos, jak i jego wredna przyjaciółka, chcieliby doznać ostatniej satysfakcji widząc, jak łamie swoje zasady.

Nie zmusicie mnie do tego kroku. Nie pozwolę wam wygrać. Nie dzisiaj. Chociaż każdego dnia, od przebudzenia aż po zaśnięcie, będę o tym myślał. Oby przodkowie uchronili mnie przed wymierzeniem zemsty obojgu zdrajcom i temu idiocie Kerestesowi, który ich słucha.

— Macie na rękach krew marynarzy Sojuszu — oświadczył w końcu Geary. — Gdybyście mieli za grosz honoru, sami ustąpilibyście ze stanowisk. Gdybyście mieli choć odrobinę odwagi, zostalibyście na polu walki, umożliwiając Tryumfowi ucieczkę. — Zastraszał ich teraz, kiedy stali na muszce strzegących ich komandosów. To było takie proste, poddać się potędze władzy nad innymi. Przywoławszy strażników, Geary wykluczył Numosa, Faresę i Kerestesa z grona uczestniczących w konferencji.

Odczekał chwilę, potem przesunął dłonią po włosach i wbił wzrok w blat stołu, aby opanować trawiący go gniew. Kiedy ponownie spojrzał na otaczających go oficerów, przemówił głosem, w którym nie było już śladu złości.

— Ewakuacja Niezwyciężonego zajmie nam trochę czasu. Jego załoga spisała się naprawdę znakomicie. Zanim przeniesiemy tych ludzi i porzucimy okręt, wszyscy, którzy przeżyli, otrzymają pochwałę za niezwykłą odwagę. Wrak zostanie wysadzony, aby nie dostał się w ręce wroga. Odczuwam wielki żal po stracie tej jednostki, a także wszystkich innych okrętów, które zostały zniszczone w ostatnim czasie. Myślę, że do jutra Wojownik, Orion, Dumny i pozostałe jednostki uszkodzone w walce zdołają dokonać najpotrzebniejszych napraw i będziemy mogli opuścić ten system gwiezdny. Jeśli na którymkolwiek okręcie wystąpią problemy, które uniemożliwią nam dokonanie skoku, proszę o natychmiastowe informacje. Naszym następnym celem jest Tavika. Czy ktoś ma jakieś pytania?

Pierwsza odezwała się nie znana mu kobieta.

— Jakie ma pan zamiary wobec pozostałych dowódców, którzy podążyli za kapitanem Falco? — zapytała zastraszonym głosem.

Geary skupił na niej wzrok, po czym rzucił okiem na wyświetlacz w blacie stołu. Komandor Gaes z Lodki, jednego z ciężkich krążowników, które przetrwały ucieczkę. Jej okręt pozostał przy Niezwyciężonym, gdy gigant zmierzał w stronę floty.

— A jakie zamiary powinienem mieć?

Usta komandor poruszały się przez chwilę bezgłośnie, ale w końcu popłynęły z nich słowa.

— Powinien pan ocenić nasze postępowanie, sir! — Jak ciężko było na Vidhi? — spytał ją Geary.

Komandor Gaes zacisnęła usta i przesunęła wzrokiem po zebranych.

— Bardzo ciężko. Przewyższali nas liczebnie. Przy punkcie skoku na Vidhę straciliśmy dwa lekkie krążowniki i niszczyciela. Po przybyciu do tego systemu straciliśmy na polu minowym cztery dalsze jednostki, a Polaris został tak poważnie uszkodzony, że nie mógł kontynuować lotu. Od Syndyków aż się roiło. Poprosiliśmy o rozkazy, ale żadnych nie wydano. Z Tryumfa nadano sygnał ucieczki, oni sami mieli nas osłaniać, w innym wypadku nikt by nie ocalał… — Kobieta przerwała. — Mój pierwszy oficer jest gotów przejąć dowodzenie nad jednostką.

Gaes była zapewne równie winna jak Numos, ale przynajmniej miała odwagę ponieść konsekwencje swoich czynów. I pozostała przy Niezwyciężonym; zrobiła wszystko, co tylko było w mocy dowódcy uszkodzonego krążownika, by ocalić inny okręt floty.

— Na razie nie ma takiej konieczności — odparł Geary. — Popełniła pani poważny błąd. Jak i pozostali dowódcy jednostek z eskorty. Ale w odróżnieniu od kilku dowódców okrętów, którzy wzięli udział w buncie, potrafiła się pani przyznać do winy. Miała pani także odwagę i honor pozostać przy Niezwyciężonym w najtrudniejszych chwilach. Widziałem to na własne oczy. Mając to na względzie, dam pani jeszcze jedną szansę. Czy pozostanie pani wierna tej flocie bez względu na okoliczności, komandorze Gaes?

— Tak jest!

— Zatem proszę mi pokazać, jak dobrym oficerem potrafi pani być. To dotyczy także pozostałych. Nie będę ukrywał, że znajdziecie się pod moją baczną obserwacją. Mam nadzieję, że tyle jesteście w stanie znieść?

Gaes spojrzała Geary’emu prosto w twarz, z jej oczu wciąż wyzierał strach.

— Jeśli zdołam żyć ze wspomnieniami z Vidhi, poradzę sobie i z tym.

— Zatem niech tak będzie. Może dzięki temu staniecie się lepszymi oficerami. Ale jeśli którekolwiek z was uzna, że woli ustąpić ze stanowiska, chcę o tym wiedzieć. Komandorze Gaes?

— Pozostaję w służbie floty — skinęła przepisowo głową.

— Zatem do zobaczenia na Tavice. — Geary obserwował, jak wizerunki oficerów znikają błyskawicznie. Rione nie została nawet sekundy dłużej. Desjani kiwała każdemu na pożegnanie głową, przesyłając Geary’emu uśmiechy, a potem rzuciła krótkie usprawiedliwienie dotyczące obowiązków, które na nią czekają, i wyszła z sali.

Tylko zamyślony kapitan Duellos pozostał, jak zwykle zresztą.

— Los kapitana Falco nigdy mnie nie obchodził, ale przykro jest patrzeć na taki upadek człowieka — rzekł.

Geary skinął głową.

— Jak wymierzyć sprawiedliwość komuś, kto nie żyje już na naszym świecie?

— Może lekarze zdołają mu przywrócić zmysły.

— Wyleczyć go tylko po to, aby mógł zostać skazany? A może po to, żeby ponownie zaczął udowadniać, iż jest najlepszym dowódcą? — Geary uśmiechnął się krzywo. — Albo żeby pojął, na jaki los skazał wszystkie jednostki, które za nim podążyły? To by dopiero była zemsta, prawda? Ale czy Falco zrozumiałby ogrom swojej winy? Czy może odrzuciłby wszystkie argumenty, jak to miał wcześniej w zwyczaju?

— Nawet nie staram się dociekać, jak powinna wyglądać sprawiedliwość w jego wypadku — odparł Duellos. — Kapitan Falco żył w świecie, w którym był najważniejszą osobą przez wiele lat. Był też na swój sposób wierny Sojuszowi, choć w swoich wyobrażeniach po prostu utożsamiał się z naszą ojczyzną. Nie sądzę jednak, żeby kiedykolwiek zdołał pojąć swoją odpowiedzialność za utratę tych okrętów.

— A co z pozostałymi? — zapytał Geary.

— Godni pogardy, nieprawdaż? — odparł Duellos z kwaśną miną. — Ale może ten spektakl, podczas którego usiłowali zrzucić całą odpowiedzialność na innych, odbierze im w końcu posłuch u popleczników. Choć prawdę mówiąc, wątpię w to. Niektórzy nigdy się nie zmienią. Wydaje mi się, że potraktował pan Numosa, Faresę i Kerestesa uczciwie, ale z reakcji dowódców mniejszych jednostek wnoszę, że nie wszyscy odebrali to jako nauczkę. Komandor Gaes jest chlubnym wyjątkiem.

— Wiem i dlatego będę miał na nich wszystkich oko. Ale nie cierpię tych degradacji, to robota w sam raz dla Syndyków.

— Ale czasem bywa konieczna… — Duellos urwał, przyglądając się bacznie Geary’emu. — Jak sądzę, skłania się pan raczej ku wybaczeniu niż klasycznej zemście.

Geary’emu znów zaczynał doskwierać ból głowy.

— Tak bardzo było to widać?

— Owszem. — Uniósł rękę, jakby się bronił. — Proszę mnie nie pytać, nie wiem, czy inni też to zauważyli. Ale podjął pan właściwą decyzję. Chociaż muszę przyznać, nie wahałbym się nawet przez moment, gdyby padła propozycja, żebym stanął w plutonie egzekucyjnym Numosa i Faresy.

— Dziękuję. — Geary spojrzał na hologram floty wciąż unoszący się nad stołem. — Dlaczego ludzie tacy, jak dowódca Strasznego i jego załoga, giną, podczas gdy śmieci pokroju Numosa zawsze przeżywają?

— Obawiam się, że odpowiedź na to pytanie przekracza moje możliwości — stwierdził Duellos. — Ale chyba spróbuję porozmawiać o tym z moimi przodkami dzisiejszego wieczora.

— Ja też. Może oni ześlą na nas odrobinę oświecenia.

— I spokoju. Za każdym razem, gdy zacznie pan żałować poległych, kapitanie Geary, proszę wspomnieć tych, którzy przeżyli. A także tych, którzy uciekli z syndyckiego systemu centralnego pod pana dowództwem.

— Sądzi pan, że to stanowi jakąś przeciwwagę? — zapytał z powątpiewaniem Geary. — Nie wydaje mi się. Każdy okręt, każdy człowiek, którego straciłem, to cios prosto w moje serce.

— Ale też konieczność, której nie możemy uniknąć — odparł Duellos i zniknął.

Dokładnie szesnaście godzin później Geary obserwował na swoim wyświetlaczu, jak wkrótce po tym gdy wszyscy członkowie załogi znaleźli już miejsca na innych jednostkach floty, gigantyczny wrak Niezwyciężonego zamienia się w obłok rozgrzanej plazmy, kiedy przesterowany reaktor okrętu wymknął się spod kontroli. Syndycy nie zdobędą żadnego trofeum i tylko w pamięci głównodowodzącego dwa obrazy zleją się na zawsze w jedno: prowokowana eksplozja Niezwyciężonego i tragiczny moment zniszczenia Strasznego.

— Do wszystkich jednostek. Przyspieszenie do zero pięć świetlnej, kurs dół jeden trzy stopni, zwrot na bakburtę dwa zero stopnia, czas pięć jeden.

Zbliżał się moment, w którym skoczą na Tavikę i pozostawią za sobą skrwawiony Ilion.

Starał się, by widywano go na pokładzie Nieulękłego, by załoga wiedziała, że docenia jej wysiłki i dba o nią, chociaż było to bardziej zadanie kapitan Desjani niż jego samego. Geary przechadzał się spokojnym krokiem korytarzami, wymieniał zdawkowe uprzejmości, od czasu do czasu zatrzymując się na chwilkę, by uciąć krótką pogawędkę z marynarzem, który zdawał się głęboko wierzyć, że wracają już do domu. Wiara w niego, jaką wciąż dało się wyczuć, nadal denerwowała Geary’ego, ale narastało w nim też poczucie, że pomimo licznych błędów, jakie popełnił, udało mu się zajść z tymi ludźmi daleko, choć wróg robił, co mógł, by im przeszkodzić.

Nagle usłyszał czyjś głos, cichy, ale aż kipiący złością; Wyjrzał zza rogu i zobaczył kapitan Desjani i współprezydent Rione stojące tak blisko siebie w niewielkim przejściu, że nieomal stykały się nosami. Na ich twarzach widać było coś więcej niż tylko gniew. Gdy zobaczyły nadchodzącego komodora, obie umilkły.

— Czy coś się stało? — zapytał Geary.

— Nie, sir! — odparła oschle Desjani. — Sprawy osobiste. Odmeldowuję się, sir! — Zasalutowała i odeszła szybkim krokiem.

Geary przeniósł wzrok na Wiktorię, która zwężonymi oczami obserwowała odchodzącą kobietę.

— O co poszło?

Rione wbiła w niego wzrok. Jej twarz nie nosiła już śladu gniewu, prawdę mówiąc, nie było na niej żadnych uczuć.

— Słyszałeś przecież, co powiedziała twoja podwładna. Sprawa osobista.

— Jeśli dotyczy mojej osoby…

— Myślałeś, że walczyłyśmy o ciebie? — zapytała Rione prowokująco.

Geary poczuł, że rośnie mu ciśnienie.

— Nie. Ale mam prawo wiedzieć, dlaczego ty i kapitan Desjani skaczecie sobie do oczu.

Wiktoria raz jeszcze zmierzyła go chłodnym spojrzeniem, które nie zdradzało jej myśli.

— Mylisz się, kapitan Desjani i ja utrzymujemy bardzo przyjacielskie stosunki — wyrzekła to tak, że kłamstwo było bardziej niż wyczuwalne. Geary wiedział, że zrobiła to z rozmysłem. Nie potrafił zrozumieć tylko dlaczego.

— Wiktorio… — powiedział, starając się pohamować gniew, ale uniosła w górę dłoń, aby go uciszyć.

— Współprezydent Rione nie ma nic do dodania w tej sprawie. Jeśli nie chcesz wysłuchiwać kolejnych kłamstw, przesłuchaj swoją podwładną. Do widzenia, kapitanie. — Odwróciła się i odeszła, ale sposób, w jaki się poruszała, ta charakterystyczna sztywność, zdradzał, że przepełnia ją wściekłość. Zauważył to tylko dzięki temu, że spędzili ze sobą tak wiele czasu.

Do osiągnięcia punktu skoku na Tavikę pozostawało zaledwie kilka godzin, a tu pojawił się nowy problem. Ale na czym on polega? Przecież Desjani nie tylko zaczęła tolerować obecność Rione, ale nawet zdawała się ją akceptować. Rione z kolei najwyraźniej unikała go od czasu ostatniej narady. Nadal nie wiedział, co sądzi, ich krótkie rozmowy ograniczały się do wymówek, ileż to Wiktoria ma spraw na głowie.

Geary wrócił do siebie, usiadł i starym zwyczajem zaczął gapić się na panoramę kosmosu. Dopiero po dłuższej chwili sięgnął do klawiatury komunikatora.

— Kapitanie Desjani, chciałbym panią prosić na słowo do mojej kajuty.

— Zaraz zejdę, sir! — odparła Desjani jak zwykle profesjonalnym tonem, który niczego nie zdradzał. Kilka minut później już stała przed Gearym, spokojna niczym głaz, choć jej oczy wskazywały na wielkie zakłopotanie.

— Proszę usiąść. — Komodor wskazał fotel. Usiadła sztywna, jakby połknęła kij. Zazwyczaj zachowywała się bardzo żywiołowo, gdy rozmawiali, dzisiaj jednak pozostawała nad wyraz chłodna. — Przepraszam, że nalegam, ale chciałbym powrócić do mojego pytania. Czy może mi pani wyjaśnić, o co poszło ze współprezydent Rione?

Spoglądała gdzieś w przestrzeń, ponad jego ramieniem, z wyrazu twarzy nic nie mógł wyczytać.

— Obawiam się, że muszę odmówić odpowiedzi na to pytanie, sir. Ta sprawa dotyczy tylko mnie i jej.

— Ma pani do tego prawo — zgodził się Geary, choć niechętnie. — Ale chciałbym dowiedzieć się jednego. Czy bez względu na to, czego dotyczyła wasza sprzeczka, jest pani w stanie nadal współpracować z Wiktorią Rione?

— Zapewniam pana, że jestem w stanie wykonywać wszystkie obowiązki związane z zajmowanym stanowiskiem, sir.

Skinął głową, lecz zrobił to tak, aby widziała, że nie jest usatysfakcjonowany.

— Nie mogę wymagać od pani nic więcej. Ale proszę, Taniu, poinformuj mnie, jeśli ta sytuacja ulegnie zmianie. I w ogóle na przyszłość, w sprawach dotyczących bezpieczeństwa tej floty i jej załóg, proszę o więcej szczerości.

Desjani skinęła głową, cały czas kontrolując swoje emocje.

— Tak jest!

— Zdaje sobie pani sprawę, w jak niezręcznej sytuacji się znalazłem?

— Przykro mi, sir.

— Cóż… — Geary zamierzał już zwolnić Desjani, kiedy właz otworzył się i w wejściu stanęła Rione, dając tym samym niezaprzeczalny dowód, iż posiada osobisty i nieograniczony dostęp do prywatnej kajuty komodora. Na pewno nie było dziełem przypadku, że wybrała akurat ten moment na wizytę, choć unikała Geary’ego jak ognia.

Obrzuciła oboje beznamiętnym spojrzeniem.

— Czyżbym w czymś przeszkodziła?

Desjani wstała i odpowiedziała:

— Nie, pani współprezydent. Właśnie wychodziłam.

Geary przyglądał im się, nie mogąc się nadziwić. To przypominało obserwację dwóch okrętów wojennych zataczających wokół siebie kręgi, z tarczami wzmocnionymi do maksimum, bronią gotową do strzału, równocześnie starających się nie przekroczyć tej niewidzialnej granicy, za którą możliwa jest tylko krwawa rzeź. I nadal nie wiedział, co sprawiło, że zaczęły się do siebie tak odnosić.

— Dziękuję, kapitanie Desjani — rzekł cicho, jakby każde źle wypowiedziane przez niego słowo mogło dać sygnał do rozpoczęcia walki. Nie był na tyle zapatrzonym w siebie samcem, żeby myśleć, iż chodziło o niego, ale to jedynie potęgowało jego niepewność. Skąd ten nagły kryzys w stosunkach pomiędzy dwiema kobietami, które lubił i szanował?

Desjani opuściła kajutę, starając się przejść jak najdalej od stojącej obok włazu przeciwniczki. Geary westchnął ciężko i spojrzał na Wiktorię.

— Wiesz, jak wiele mam problemów na głowie? — zapytał.

— Kilka razy miałam okazję to zauważyć — odparła Rione nie zmieniając tonu.

Geary przyglądał się jej przez chwilę, zastanawiając się, jak ona to robi, że jest mu zarazem tak znajoma i obca.

— Z kim mam teraz przyjemność? Rozmawiam z Wiktorią czy panią współprezydent Rione?

Odpowiedziała kolejnym chłodnym spojrzeniem.

— To zależy od tego, kto pyta, John Geary czy „Black Jack”?

— Nadal nazywam się John Geary.

— Na pewno? Wydawało mi się niedawno, że widzę „Black Jacka”. Chyba nawet zamierzał kogoś rozstrzelać. Kto wie, czy nie własnoręcznie.

— Pewnie nie był jedynym chętnym. — Geary odwrócił wzrok. — Może i widziałaś „Black Jacka”. Ale to nie on podjął ostateczną decyzję.

— Ale był już blisko, nieprawdaż? — Rione trzymała się od niego nieco dalej niż na odległość wyciągniętej ręki, co miało podkreślić zarówno fizyczną, jak i emocjonalną separację. — I jak się czujesz z myślą, że mógłbyś to zrobić, gdybyś tylko chciał?

— Okropnie.

— I to wszystko?

Zrobił głęboki wdech i wypuścił powietrze z płuc bardzo powoli, aby nieco się uspokoić, zanim zacznie mówić.

— Tak. Cholernie się bałem, bo bardzo mi się taka ewentualność podobała. Dlatego, że chciałem, aby ci idioci zapłacili za wszystkie krzywdy, jakie wyrządzili innym i wiedziałem, że mogę do tego doprowadzić, jeśli tylko zechcę. I właśnie ta wiedza tak bardzo mnie przerażała. — Geary przeniósł spojrzenie na Rione. — A co ty o tym sądzisz?

— Ja? — Współprezydent pokręciła głową. — A dlaczego miałabym cokolwiek sądzić?

— Czy to oznacza, że zakończyliśmy nasz związek? Przyszłaś, aby mi to oznajmić? To dlatego unikałaś mnie od czasu narady?

— Zakończyliśmy? — Rione potrzebowała minuty na przemyślenie tej sprawy. A potem znów pokręciła głową. — Nie. Są pewne sprawy… z którymi muszę sobie poradzić. Ale tak czy inaczej, chcę stać u boku Johna Geary’ego. Wydaje mi się, że może mnie potrzebować.

— A co z „Black Jackiem”? — zapytał Geary, wciąż mając w pamięci, że winna jest wierność przede wszystkim Sojuszowi, a dopiero w następnej kolejności jemu.

— Jeśli powróci, tym bardziej powinnam znajdować się w pobliżu. — Gdy to mówiła, absolutnie obojętnym głosem, ich spojrzenia się spotkały.

W to potrafię uwierzyć, ale dlaczego, Wiktorio? — pomyślał. — Dlatego, że chciałabyś zapanować nad potęgą, jakiej on może chcieć użyć? Czy dlatego, że chcesz ochronić Sojusz przed zagrożeniem z jego strony i wbijesz mu nóż w plecy, gdy będzie spał? Czy ja choć przez moment podejrzewałem, że sypiam z kobietą, która jest zdolna mnie zabić, jeśli uzna, że zagrażam sprawie, w którą ona wierzy? I w którą ja też wierzę. Ale z drugiej strony, tylko w takim układzie mogę mieć na nią oko.

— Czeka nas jeszcze długa droga do przestrzeni Sojuszu — powiedział Geary. — Ale dotrzemy tam, choćby Syndykat bardzo starał się nam przeszkodzić. Ta flota musi wrócić do domu i kapitan John Geary też. Każda pomoc, jakiej możesz mu udzielić, będzie mile widziana. — No, może prawie każda.

— Teraz wierzę, że flota dotrze do przestrzeni Sojuszu. — Rione zgodziła się z nim zadziwiająco łatwo. — Ale czy John Geary zdoła to zrobić?

Загрузка...