Siedem

Geary spoglądał na wyświetlacz i widoczne na nim pęta, które jedno po drugim zamieniały się w pył pod potężnym ostrzałem syndyckich jednostek.

— Ile pęt musi zostać zniszczonych, żeby wrota zaczęły się zapadać? — zapytał wreszcie.

— Nie wiemy, sir! Będziemy mogli odpowiedzieć na to pytanie, gdy rozpocznie się proces rozpadu, ale zanim do niego nie dojdzie, nie możemy nawet zgadywać.

Geary miał zamiar ryknąć tak głośno, jak tylko potrafił, ale powstrzymał się od wybuchu.

Następnym razem, jak zabierzecie się do budowania tak potężnej rzeczy — pomyślał ze złością — postarajcie się najpierw dowiedzieć, na jakiej zasadzie ona działa! — Ale wiedział, że jego pretensje są nieuzasadnione. W warunkach wojennych, gdy wróg zdobył identyczną technologię, żadna ze stron nie miała czasu na myślenie i badania, jakież to teorie stoją za podróżami hipernetowymi.

Nie mógł wprost uwierzyć, jak szybko pęta są niszczone. Syndycy całkowicie zignorowali atak Tuleva, najprawdopodobniej nie mogli nic zrobić, skoro sterowano nimi zdalnie. Skupili się więc na niszczeniu wrót i robili to za cenę własnego życia.

Pierwszy zapłacił krążownik wciąż pozostający w samym środku zdziesiątkowanej formacji. Stracił już tarcze ochronne i „piekielne włócznie” wystrzeliwane z czterech jednostek równocześnie z łatwością przebijały jego gruby pancerz. W mgnieniu oka ogromny okręt jakby zapadł się w sobie i zaczął dryfować. Skanery nie rejestrowały żadnej aktywności w martwej metalowej skorupie.

Kilka minut później okręty Tuleva znalazły się za dwoma kolejnymi liniowcami Syndykatu, podchodząc do nich niewiarygodnie blisko. Pierwszy otrzymał potężne uderzenie salwy widm, których nie mogły powstrzymać nawet w pełni sprawne tarcze, i przełamał się wpół, gdy dosięgnęły go roje kartaczy. Drugi zdawał się odpierać przez chwilę nawałnicę „piekielnych włóczni” wystrzeliwanych z kilku okrętów Sojuszu, ale i on w końcu eksplodował, gdy skoncentrowane wiązki energetyczne pokonały pole ochronne i wdarły się w głąb kadłuba.

Okręty Tuleva nie zatrzymały się, wznosiły się nadal i oddalały od wrót, pozostawiając formację Geary’ego sam na sam z ostatnimi dwiema jednostkami wroga.

Straszny i Zwycięski pierwsze dotarły do celu. Niszczyciele i lekkie krążowniki z ich osłony ruszyły do ataku, wiedząc, że wróg koncentruje wszystkie siły na niszczeniu pęt, i uderzyły z minimalnego dystansu, odpalając wszystko, co mogły. Tarcze krążownika nie były tak wytrzymałe jak tarcze okrętów liniowych, a z tej odległości nawet wyrzutnie niewielkich jednostek potrafiły obciążać je w maksymalnym stopniu.

Lecące w drugiej linii ciężkie okręty dotarły w pole rażenia chwilę później. Już pierwsza salwa ich kartaczy przełamała osłony Syndyckiego krążownika, a „piekielne włócznie” momentalnie dokończyły dzieła, pozostawiając dymiący wrak.

Geary spoglądał to na kształt wrót, to na sylwetkę ostatniego z syndyckich okrętów.

— Co z wrotami? — zapytał. — Dajcie mi jakąkolwiek ocenę!

Wachtowy zawahał się.

— Obawiam się, sir, że rozpoczyna się kolaps — odparł łamiącym się głosem. — Za późno ich dopadliśmy.

Geary natychmiast wcisnął klawisz komunikatora.

— Do wszystkich jednostek z wyjątkiem Nieulękłego, Śmiałego i czwartej eskadry krążowników, mówi kapitan Geary. Oddalcie się od wrót hipernetowych z maksymalnym przyspieszeniem. Dajcie wzmocnienie tarcz skierowanych w stronę wrót. Według naszej oceny rozpoczął się już proces rozpadu, który wytworzy ogromną ilość energii. Nieulękły i pozostałe wymienione jednostki wyeliminują ostatni okręt wroga i spróbują ustabilizować wrota. Jeśli ta akcja nie się powiedzie, zrobimy wszystko, aby zminimalizować ilość energii powstałej w wyniku kolapsu. Proces ten jest możliwy, o ile uda się zniszczyć odpowiednie pęta. Powtarzam, wszystkie jednostki poza Nieulękłym, Śmiałym i czwartą eskadrą mają natychmiast oddalić się od wrót hipernetowych z maksymalnym przyspieszeniem.

Gdy kończył mówić, ciężkie krążowniki podeszły na odległość strzału do syndyckiego liniowca i rozpoczęły kanonadę, wystrzeliwując naraz wszystkie pociski, jakie mogły sięgnąć celu. Tarcze ogromnego okrętu wytrzymały salwę, ale znacznie ucierpiały.

— Śmiały, tutaj Nieulękły — odezwała się Desjani, a w jej głosie nie dało się wyczuć choćby najmniejszego napięcia. — Podchodzimy na odległość pozwalającą na wystrzelenie włóczni i odpalamy je równocześnie z pełną salwą kartaczy.

— Tutaj Śmiały, potwierdzam, idziemy za wami.

Geary nie miał pojęcia, czy zdalne sterowanie przestało działać w momencie, gdy wrota utraciły stabilność, czy może załoga syndyckiej jednostki zdołała w końcu odzyskać kontrolę nad przynajmniej częścią wyrzutni, ale wiedział jedno — wróg skierował ogień na jego okręty. Dwa natknęły się na potężną salwę burtową „piekielnych włóczni” i od razu wypadły z gry, trzeci zrobił błyskawiczny zwrot i choć został uszkodzony, zszedł z linii ognia. Czwarty natomiast, Diament, zaczął wykonywać serię uników i wirując starał się obciążyć systemy celownicze liniowca. Nie przestawał przy tym strzelać.

Kartacze wystrzelone z Nieulękłego i Śmiałego trafiły w tarcze Syndyka niemal równocześnie, powodując tysiące jaskrawych rozbłysków na całej długości kadłuba i uszczuplając energię ekranów. W kilku miejscach tarcze były już tak słabe, że stalowe kule przedarły się i wbiły w poszycie kadłuba. Chwilę później, zanim zdołano doładować tarcze, dwie salwy „piekielnych włóczni” uderzyły w burty liniowca. Nieulękły zaatakował od sterburty, Śmiały od przeciwnej strony. Okręt liniowy zadrżał, gdy masa rakiet przebiła gruby pancerz i eksplodowała we wnętrzu kadłuba, niszcząc wyposażenie i zabijając ludzi.

— Widma! — krzyknęła Desjani. — Pełna salwa!

Sześć rakiet wystrzelonych z Nieulękłego w okamgnieniu namierzyło cel i ruszyło w stronę nieruchomego olbrzyma. Sześć olbrzymich eksplozji rozdarło wrogą jednostkę i po kilku sekundach, gdy ogień zniknął, tam gdzie jeszcze niedawno znajdował się majestatyczny okręt liniowy, było tylko morze szczątków.

— Stojąc w miejscu nie mieli z nami żadnych szans — powiedziała Desjani kręcąc głową.

— Wrota zaczęły się zapadać — zameldował wachtowy odpowiedzialny za obserwację. Z jego głosu przebijało przerażenie.

Geary wprowadził szybko kod i aktywował program przygotowany na podstawie wyliczeń Cresidy.

O przodkowie, sprawcie, żeby to zadziałało — poprosił w myślach. — Muszę podporządkować temu programowi wszystkie dostępne okręty. I tak zrobię. Chciałbym mieć ich tutaj więcej, ale są tylko trzy. Pozostałe formacje wycofały się zgodnie z moim rozkazem.

— Nieulękły, Śmiały i Diament, mówi kapitan Geary. Wasze systemy uzbrojenia zostaną podporządkowane programowi opracowanemu, by kontrolować kolaps wrót hipernetowych. Włączam go teraz. — Nacisnął klawisz autoryzacji, krzywiąc się na ironię losu, która nakazała mu uczynić z własnymi okrętami to samo, co Syndykom z eskadrą Bravo. Z tą różnicą że on podporządkował sobie te okręty, aby ocalić resztę floty, a nawet cały system. Pozostawił też swoim dowódcom możliwość wyłączenia zdalnego sterowania w każdej chwili.

Niemal natychmiast poczuł drżenie spowodowane gwałtownym hamowaniem na pełnym ciągu, co miało spowolnić ruch okrętu i utrzymać go w pobliżu wrót. Widział wyraźnie, że Diament i Śmiały również wytracają prędkość i ustawiają się na wyznaczonych pozycjach. Spojrzał w górę na główny ekran i ujrzał wrota hipernetowe w pełnej krasie. Wcześniej tylko raz widział taką konstrukcję i to jedynie przez chwilę. Admirał Bloch pokazał mu ten cud techniki, ale Geary znajdował się wówczas pod wpływem szoku pohibernacyjnego i wciąż zmagał się ze świadomością, że obudzono go niemal po stu latach, nie miał więc głowy do takich spraw. Zapamiętał tylko błyski wypełniające przestrzeń pomiędzy pierścieniami wrót, jakby znajdowało się w nich coś materialnego.

Teraz widział coś zupełnie innego. Wprawdzie jego ludzie zdołali zmniejszyć rozmiar szkód zadanych przez okręty Syndykatu, ale nawet to, co zdziałały, wystarczyło do zdestabilizowania wiązań cząsteczkowych we wrotach. Blask zniknął, zastąpiły go gwałtowne skurcze przestrzeni, jak gdyby pod jej powierzchnią wiła się niewyobrażalnie wielka bestia.

— Kapitanie Geary… — Desjani zagadnęła tak spokojnym tonem, jakby miała zamiar omawiać najzwyczajniejszy w świecie manewr. — Program neutralizacji wrót wyznacza pozycje dla wszystkich jednostek.

— Czy mamy z tym jakiś problem? — zapytał Geary.

— Nie, sir. — Potrząsnęła głową. — Właśnie rozpoczęliśmy podejście.

Geary przyglądał się, jak wrota znikają z ekranów Nieulękłego. Przy ich ogromie nawet krążownik Sojuszu wyglądał jak miniaturka. Na wyświetlaczu miał podgląd sytuacyjny pozostałych jednostek. Zarówno Diament, jak i Śmiały także zmierzały już na wyznaczone przez program pozycje.

— Analiza wzorca kolapsu wrót zakończona — zameldował wachtowy łamiącym się głosem. — Stabilizacja niemożliwa. Rozpoczynamy sekwencję neutralizacji siłowej.

Wypowiedź ta oznaczała ni mniej, ni więcej tylko otwarcie ognia. Wiązki „piekielnych włóczni” wytrysnęły z wyrzutni trzech okrętów Sojuszu i pomknęły w kierunku pęt otaczających konstrukcję wrót, aby zniszczyć je w kolejności, której wzorca Geary nawet nie starał się pojąć. Znów utkwił spojrzenie we wrotach, zafascynowany widokiem uwięzionej pomiędzy setkami podtrzymujących ją pęt matrycy, drżącej spazmatycznie, próbującej wyrwać się spod ludzkiej kontroli.

Bezdenna przestrzeń poza wrotami nagle skręciła się i zrolowała. Wyglądało to tak, jakby ktoś faktycznie zwinął ją i zawieszone w niej gwiazdy w ciasny rulon. Jakaś część umysłu Geary’ego odrzucała możliwość zaistnienia tak dziwnego zjawiska. Nie sposób bowiem uwierzyć w zaprzeczenie wszelkim prawom fizyki, nawet jeśli ma się przed oczami namacalny dowód. Wir zdarzeń wewnątrz matrycy wrót przyspieszał, wytwarzając niewyobrażalne ilości energii.

„Piekielne włócznie” opuszczały wyrzutnie Nieulękłego w zda się przypadkowej kolejności, lecz w każdej eksplozji przez nie wywołanej pęta znikały — pojedynczo bądź grupami. Śmiały przesunął się na pozycję powyżej Nieulękłego, na jego sterburcie. Diament ustawił się podobnie, tyle że poniżej. Z ich pokładów też wystrzeliwano rakiety, i to według równie dziwnego wzorca. Geary nie umiałby powiedzieć, mając do dyspozycji jedynie dane wizualne, czy program działa czy też wręcz przeciwnie.

— Jakie mamy odczyty poziomu energii wewnątrz wrót? — zapytał nieomal szeptem, lecz w całkowitej ciszy, jaka panowała na mostku, wszyscy go usłyszeli.

— Szaleją, po prostu szaleją. W jednej chwili wybiegają poza skalę, potem spadają do zera i znów strzelają niewiarygodnie wysoko — zameldował wachtowy pełnym niedowierzania tonem. — Zmiany następują nieustannie. Większości procesów, jakie przebiegają teraz wewnątrz wrót, nie jesteśmy nawet w stanie zmierzyć.

— Kapitanie Geary, tutaj Diament. Sir, o co w tym wszystkim chodzi, u licha? — Przekaz przerywały zakłócenia, ale był czytelny.

Geary sięgnął do klawiatury komunikatora, nie spuszczając oczu z ekranu.

— Diament, tu Geary, usiłujemy okiełznać tego potwora, zanim wyrwie się i zniszczy cały system gwiezdny. Upewnijcie się, że wasze tarcze czołowe ustawione są na maksimum. Śmiały, ta uwaga dotyczy także waszej jednostki. I za nic nie próbujcie ingerować we wzorce programu prowadzącego ostrzał.

Nagle do uszu Geary’ego dotarło brzęczenie. Zdawało się, że kadłuby okrętów znajdujących się przy wrotach wpadły w rezonans. Drżenie dało się wyczuć nawet wewnątrz ludzkiego ciała. Komodor usłyszał, że ktoś modli się szeptem, ale nie potrafił wydobyć z siebie dźwięku, aby go uciszyć. Przestrzeń we wnętrzu wrót zwinęła się jeszcze mocniej, tworząc widok tak niesamowity, że umysł człowieka nie był go w stanie poprawnie zinterpretować.

Oto Moloch. Mityczna bestia zdolna połykać okręty w całości, tak że nawet ślad po nich nie zostanie. Wreszcie ją ujrzałem, ale na żywe światło gwiazd, nie chciałbym jej oglądać nigdy więcej.

Ktoś obok niego odezwał się bardzo niskim głosem. Nie, nie ktoś — Wiktoria Rione. Mimo zniekształceń głosu komodor słyszał wyraźnie, że pani współprezydent boi się nie mniej niż pozostali członkowie załogi.

— Kapitanie Geary, dziękuję panu za to, że pan próbował.

— Jeszcze nie przegraliśmy — odparł z trudem.

— Kapitanie Desjani! — zawołał nagle jeden z wachtowych. Jego głos był przepełniony rodzącą się paniką. — Baterie „piekielnych włóczni” numer dwa, trzy i pięć zgłaszają przegrzanie wyrzutni z powodu zbyt szybkiego prowadzenia ognia.

— Włączyć chłodzenie awaryjne — odparła najspokojniej w świecie Desjani. — Panie i panowie, mamy na pokładzie kapitana Geary’ego. Nie chcecie chyba zawieść jego ani całej reszty floty, która tak bardzo na nas liczy?

Pomimo wielkiego strachu, przepełniającego także jego, Geary poczuł ogromną wdzięczność za te słowa i podziw dla Desjani, która nawet w obliczu tak wielkiego zagrożenia, jakie stwarzały wrota, potrafiła zachować wewnętrzny spokój.

Pomruk narastał, aż stał się przeraźliwie głośnym rykiem, który docierał do każdego zakątka. Geary nagle poczuł zawrót głowy, niemal identyczny ze stanem po tym, jak człowiek wypił o szklankę za dużo i jego błędnik tracił orientację. Proces przebiegający wewnątrz wrót zaczynał mieć wpływ także na niego. Pozostawała mu jedynie nadzieja, że obwody elektroniczne Nieulękłego są lepiej ekranowane niż jego ciało.

— Kapitanie Geary, tutaj Diament, melduję uszkodzenia systemu pomocniczego. System główny nadal jest sprawny, chociaż działa na obwodach zapasowych. Z powodu przegrzania straciliśmy jedną baterię „piekielnych włóczni”. Utrzymujemy pozycję…

— Tutaj Śmiały, mamy identyczne problemy. Pozostajemy na wyznaczonej pozycji i kontynuujemy ostrzał.

— Kapitanie Desjani, mamy awarię systemu pomocniczego w wielu sekcjach kadłuba, bateria „piekielnych włóczni” numer dwa wyłączona z powodu przegrzania.

— Utrzymać pozycję — odparła Desjani, wciąż nie okazując nawet śladu zdenerwowania — nie przerywać ostrzału.

Geary’ego zawsze w chwilach, kiedy nie myślał o przytłaczającej go odpowiedzialności, przepełniała duma, że dowodzi tą flotą. W tym momencie uczucie to sięgnęło zenitu, był zaszczycony, że dowodzi tak znakomitymi ludźmi i okrętami. Łza zakręciła mu się w oku.

— Niech mnie, jeśli nie jesteście najlepsi — powiedział z emfazą. — Oby żywe światło gwiazd nagrodziło was za tę odwagę.

— Mówi Diament, moje wyrzutnie umilkły. Żaden z systemów uzbrojenia nie nadaje się do użytku. Oczekuję dalszych instrukcji.

Geary uderzył dłonią w klawiaturę komunikatora.

— Wycofajcie się, Diament, i to szybko. Utrzymujcie tarcze skierowane w stronę wrót na maksimum mocy.

— Diament potwierdza otrzymanie rozkazu. Nie możemy go jednak wykonać. Kompensatory inercyjne wciąż działają, ale padł nam system sterowania. Wygląda na to, że zostajemy z wami w tym piekiełku.

— Nie mógłbym prosić o lepsze towarzystwo niż Śmiały i Diament — odparł Geary. — Kapitanie Duellos, jeśli Nieulękły zostanie zniszczony, pan przejmie dowodzenie. Taka jest moja decyzja.

Trochę czasu upłynie, zanim Duellos otrzyma tę wiadomość, o ile wibracje wrót jej nie zagłuszą. Geary zrobił głęboki wdech, zanim znów się odezwał.

— Jak długo jeszcze wytrzymamy? — zapytał, odwracając się do Desjani.

— Nie wiem, sir — odparła łagodnym, wciąż spokojnym głosem, co sprawiło, że Geary zaczął ją jeszcze bardziej podziwiać. — Okręt jest poddawany nie znanym mi do tej pory przeciążeniom.

Wstrząsy powodowane odpalaniem kolejnych włóczni były coraz rzadsze. Okresy pomiędzy wprowadzaniem na wyrzutnie kolejnych ładunków zwiększały się zgodnie z zaleceniami systemu uzbrojenia, który miał rozkaz posyłania głowic, dopóki w przestrzeni istniał choć jeden cel. A matryca wewnątrz wrót oszalała. Wydymała się gwałtownie, jakby chciała zerwać się z uwięzi, potem zaś cofała gwałtownie, kurcząc się do takich rozmiarów, że trudno ją było w ogóle dostrzec.

Geary czuł, że jego ciało pulsuje razem z nią, i zastanawiał się, ile jeszcze jego organizm wytrzyma anomalię targającą w tym momencie czasem i przestrzenią.

Nagle, w czasie krótszym niż mgnienie oka, wrota skurczyły się i zniknęły.

— Co jest…?

Nie dane mu było dokończyć, gdyż potężna fala uderzeniowa przetoczyła się przez Nieulękłego z taką prędkością, że systemy obronne nie zdążyły zareagować. Zobaczył formującą się przed jego oczami nową, ale po chwili dotarło do niego, że proces ten w rzeczywistości jest tak szybki, iż ludzkie oko nie byłoby go w stanie zauważyć. Uderzenie targnęło Nieulękłym, aż zajęczały przeciążone do maksimum systemy, które usiłowały choćby w najmniejszym stopniu skompensować energię wybuchu.

— Wzmacniamy tarcze czołowe. — Światła na mostku przygasły. Cała energia została przekierowana na tarcze czołowe.

Wstrząsy zakończyły się tak nagle, jak się zaczęły. Geary rzucił szybkie spojrzenie na ekran, ale zobaczył jedynie czystą przestrzeń. Wszystkie pęta zostały unicestwione siłą wybuchu.

— Diament! Śmiały! Meldujcie o uszkodzeniach!

— Sir, nie mamy łączności — zauważył wachtowy. — System dopiero restartuje. Proszę mówić teraz.

Geary po raz kolejny nacisnął klawisz.

— Diament! Śmiały! Meldujcie o uszkodzeniach!

Odpowiedź przyszła po nieskończenie długim czasie.

— Tutaj Śmiały, straciliśmy sporo wyposażenia, ale nie mamy poważniejszych uszkodzeń. Odzyskamy pełną gotowość bojową, tyle że nie od razu. Gdy tylko przeanalizujemy wszystkie dane, określimy, ile zajmie naprawa.

— Tutaj Diament, sądzę, że uruchomimy nasze pudło, ale to potrwa co najmniej kilka godzin albo nawet dłużej. Straciliśmy większość najważniejszych systemów. Diament nie osiągnie gotowości bojowej przez długi czas.

Bolesne kłucie w płucach uświadomiło Geary’emu, że wstrzymuje oddech.

— Śmiały, pozostańcie przy Diamencie. Kapitanie Tyrosian, proszę oddelegować którąś z jednostek pomocniczych do wsparcia obu okrętów… — Geary przerwał, gdyż właśnie zdał sobie sprawę, że fala uderzeniowa powinna w tym momencie docierać do kolejnych formacji jego floty. — Jak silna była eksplozja? Na pewno nie nowa…

— Nie byłoby nas tutaj, gdyby miała siłę nowej — wtrącił zgodnym tonem wachtowy z sekcji sensorów. — To był zaledwie ułamek nowej, do tego tylko pojedyncza fala uderzeniowa. Przy ciągłej emisji nawet tak niewielkiej energii nie mielibyśmy żadnych szans.

Geary opadł na fotel w geście bezsilności. Nie było sposobu, aby przesłać ostrzeżenie do jednostek floty Sojuszu, zanim dotrze do nich czoło fali. Pocieszał się tym, że nikt nie odważył się zlekceważyć jego rozkazów i okręty wzmocniły do maksimum wszystkie tarcze skierowane w stronę wrót. Co więcej, moc fali powinna szybko słabnąć w miarę oddalania się od punktu zero. Program Cresidy nie zakładał całkowitej likwidacji energii wybuchu, ale zmniejszył ją do takiego poziomu, że wszystkie okręty, które przetrwały bitwę, powinny opuścić system Sancere o własnych siłach.

— Doskonała robota, kapitanie Desjani. Zarówno pani, jak i całej załogi. Nieulękły to wspaniały okręt.

— Dziękuję, sir! — Desjani wydawała się równie pewna siebie jak zawsze. Ona chyba naprawdę wierzyła, że obecność Geary’ego na pokładzie gwarantuje nietykalność.

Usłyszał za plecami czyjś szybki, ciężki oddech. Odwrócił się i zobaczył współprezydent Rione. Siedziała pochylona do przodu, ze spojrzeniem wbitym w pokład i zaciśniętymi mocno pięściami, ale gdy poczuła na sobie wzrok Geary’ego, podniosła nieco głowę. Jej oczy miotały błyskawice. I komodor wiedział dlaczego. Przed chwilą uwolnił siły, o których istnieniu nikt miał nie wiedzieć, a których ona i tylko ona miała strzec. Nie miał najmniejszego pojęcia, jak wielkie to było dla niej brzemię. Aż do teraz.

— Przykro mi.

Skinęła głową automatycznie, w lot rozumiejąc, czego dotyczą jego przeprosiny.

— Mnie też, kapitanie Geary. Porozmawiamy o tym później. — Oddychała już wolniej, ale wstała z widocznym wysiłkiem, by już po chwili, chyba tylko dzięki czystej sile woli, przybrać typową dla siebie wyniosłą pozę. Jej również należał się podziw za zachowanie w tak trudnej chwili.

Nawet Desjani zdawała się podzielać to zdanie, gdy odprowadzała dyplomatkę wzrokiem.

— Jakie rozkazy, kapitanie?

— Wracamy do floty — odparł, wpatrując się w wyświetlacz pokazujący zgrupowanie jego okrętów i walcząc z nagłą, acz znajomą falą zmęczenia, której nie czuł, odkąd minęły ostatnie efekty hibernacji. — Do wszystkich jednostek z wyjątkiem zespołu Gniewnego, mówi kapitan Geary. Po przejściu fali uderzeniowej formujemy standardowy szyk sigma. Komandor Cresida utrzymuje dotychczasową pozycję pomiędzy resztą floty a syndycką eskadrą Alfa. Dobra robota, moi drodzy. Naprawdę dobra. System Sancere jest nasz!

Tyle że flota Sojuszu nie zdoła powrócić do domu przez hipernet — w każdym razie nie z tego układu planetarnego. Ale przetrwała i zadała potężny cios Syndykatowi. Nieźle jak na garść okrętów jeszcze niedawno skazanych na pewną zagładę.

Dwanaście godzin trwało powracanie do szyku. Geary przeprowadził tę operację stopniowo. Najpierw nakazał formować eskadry, które wykonując jego rozkazy, tworzyły zgrupowania i ustawiały się w wyznaczonym miejscu szyku. Zwalnianie, zwroty i łączenie wykonywane były niezwykle precyzyjnie, gdyż komodor nie chciał się zbytnio oddalać od Śmiałego, który holował poważnie uszkodzonego Diamenta w kierunku punktu zbornego floty.

Trzydzieści okrętów zespołu uderzeniowego wciąż znajdowało się w odległości około paru godzin świetlnych — za daleko, by ich dowódcy mogli brać udział w naradzie, zatem liczba oficerów zgromadzonych przy stole była tym razem widocznie mniejsza. Ale przynajmniej wszyscy mieli pewność, że brakujące okręty powrócą do floty. Geary pozdrowił obecnych przepisowym salutem.

— Znakomita robota, moi drodzy. Ale mamy do wykonania jeszcze dwa zadania w tym systemie. Po pierwsze, musimy zdobyć jak najwięcej zaopatrzenia dla naszych okrętów. System logistyczny floty wykrył syndyckie składy, które mogą nam go dostarczyć. Zażądałem też od dowodzących obroną Sancere bezwarunkowej współpracy i wykonywania wszystkich poleceń.

— Tyle że mogli tego nie usłyszeć — wtrącił przytomnie Tulev. — Fala uderzeniowa usmażyła większość syndyckich instalacji, które przetrwały nasz atak.

Desjani zbyła jego uwagę wzruszeniem ramion.

— Co oznacza, że nie będą w stanie podjąć jakichkolwiek skoordynowanych działań przeciw nam.

Geary przytaknął.

— Po drugie, musimy zniszczyć cele nietknięte w bombardowaniach, oczywiście dopiero po tym, jak ograbimy je ze wszystkiego, co się da. Niestety mamy wciąż na karku eskadrę Alfa, która zbiegła na skraj układu. Dlatego nie mogę dać wam wolnej ręki na plądrowanie składów, nawet jeśli wrogie jednostki są daleko i nie stanowią bezpośredniego zagrożenia. Pomyślałem więc o ponownym podziale floty na sześć zgrupowań. Zespół uderzeniowy Cresidy pozostanie na szpicy, aby pilnować eskadry Alfa, ale postaram się tak zaplanować rotację, żeby też załapali się na dozbrojenie i uzupełnienie zapasów. — Jego propozycje nie spotkały się z jakimikolwiek obiekcjami. — Kapitanie Tyrosian, chciałbym poznać pani opinię, czy da się podzielić jednostki pomocnicze na cztery niezależne zespoły czy raczej woli je pani mieć w jednym miejscu?

— Najrozsądniej byłoby podzielić je na pary, sir! — odparła Tyrosian najszybciej jak się dało, ale i tak musieli czekać pełne pięć sekund, zanim przekaz dotarł do Nieulękłego. — Proponuję układ: Tytan i Dżin oraz Goblin i Wiedźma.

— Dobrze. Powie mi pani, w które miejsce układu musicie się udać, żeby zdobyć potrzebne surowce. Kiedy dostanę te dane, opracujemy harmonogram przekazywania wyprodukowanej amunicji i ogniw paliwowych na pozostałe okręty.

— Produkcja pójdzie pełną parą — zapewniła Geary’ego Tyrosian — ale będziemy potrzebowali w pierwszej kolejności materiałów rozszczepialnych do napełniania ogniw. Syndycy powinni mieć ich tutaj sporo.

— Pułkowniku Carabali, pani ludzie dadzą pełne wsparcie ekipom poszukiwawczym z jednostek pomocniczych i innych okrętów — rozkazał Geary.

Carabali kiwnęła głową, ale nie wydawała się szczęśliwa.

— Sir, jeśli podzielimy flotę na sześć zgrupowań, moi ludzie nie będą w stanie zapewnić wszystkim wymaganej ochrony. Jest nas za mało. Musimy zakładać, że każdy członek załogi, który zejdzie z pokładu promu, może stać się obiektem ataku ze strony regularnych bądź też przypadkowych sił Syndykatu.

— Czy uzbrojenie marynarzy załatwi sprawę?

Pułkownik zawahała się wyraźnie.

— Z całym szacunkiem, sir, ale obawiam się, że wydanie broni marynarzom nie poprawi sytuacji. — Carabali odprężyła się nieco, gdy po sali przetoczyła się fala śmiechu. — Nie zamierzam nikogo obrażać, ale trzeba mieć za sobą sporo treningów i doświadczenia…

— Rozumiem. — Geary poparł jej punkt widzenia. — Zatem to nas dodatkowo spowolni. Będziemy lądowali tylko w paru miejscach naraz, żeby mieć pełne zabezpieczenie ze strony korpusu piechoty. Nie chcę, żeby Syndycy wzięli jakichkolwiek zakładników.

— Przecież mamy o wiele więcej zakładników, niż oni zdołaliby wziąć. — Kapitan Strasznego roześmiał się na głos. — W przybliżeniu miliard.

— To prawda. Ale nawet jeśli zabilibyśmy ich wszystkich, nie zwróciłoby to życia nikomu z naszych. — Znów wszyscy przytaknęli, najwyraźniej taka logika do nich przemawiała. — Jakieś pytania?

Geary’emu zależało, aby omówić co tylko możliwe, zanim rozpoczną akcję.

— Kapitanie Geary — powiedział dowódca Vambrace’a z wyraźną niechęcią — chciałbym poinformować pana o dość przerażającej pogłosce, jaka krąży ostatnio po flocie. Oczywiście anonimowo, bowiem ci, którzy ją rozpowszechniają, nie mają odwagi pokazać twarzy. — Wokół stołu rozległy się szmery. — Plotka głosi, że wrota hipernetowe zostały zniszczone rozmyślnie.

Geary przypatrywał się mówcy, nie bardzo rozumiejąc, do czego ów zmierza. Wreszcie kiedy nie usłyszał nic więcej, potwierdził ostrożnie.

— Oczywiście, że zostały zniszczone rozmyślnie. Przecież wszyscy widzieliście, jak syndyckie okręty otwierają do nich ogień.

— Nie o to chodzi, sir. Powiadają, że wrota po ich ataku wciąż funkcjonowały, ale pan kazał je zniszczyć — wyjaśnił dowódca Vambrace’a z wyraźnym zażenowaniem. — Powinien pan wiedzieć, że ludzie o tym gadają.

— A po cóż miałbym nakazać zniszczenie sprawnych wrót? — mruknął Geary zbyt zdziwiony tym absurdalnym oskarżeniem, aby wpaść w gniew.

— Zgodnie z tym co słyszałem, zrobił pan to, aby zachować stanowisko. Ponoć obawia się pan, że odbiorą panu dowodzenie flotą po powrocie do przestrzeni Sojuszu.

Geary nie wiedząc, czy wybuchnąć śmiechem czy ryknąć z gniewu, walnął dłonią w blat stołu.

— Niewiarygodne! Pozwólcie, że zapewnię was wszystkich, jak tu siedzicie, że nie ma w tej flocie człowieka, który pragnąłby szybszego powrotu do macierzystego portu… — urwał, gdy ktoś wpadł mu w słowo.

— Kto przy zdrowych zmysłach uwierzy w coś takiego?

Geary’ego aż zatkało, ale zaraz się zorientował, że odezwał się kapitan Diamentu, znajdującego się wciąż w odległości kilkunastu sekund świetlnych, co oznaczało, że jego słowa nie dotyczą ostatniej wypowiedzi, tylko samej plotki.

— To jakaś totalna bzdura — kontynuował tymczasem dowódca Diamentu. — Moja jednostka brała udział w tej akcji i każdy, kto tylko zechce, może uzyskać wgląd w dziennik pokładowy. Wrota zapadały się już wtedy, kiedy do nich dotarliśmy. — Zerknął na Geary’ego. — Muszę się do czegoś przyznać. Byłem jednym z tych, którzy wątpili w zdolności naszego komodora i w jego cele. Zresztą wielu z was o tym doskonale wie. Bałem się, że nie okaże się wystarczająco agresywny. Ale w końcu uderzyliśmy na wrota! Niestety Syndycy zdążyli uszkodzić je w wystarczającym stopniu, by rozpoczął się kolaps. Powtarzam, możecie sprawdzić zapisy dziennika pokładowego, jeśli mi nie wierzycie. Przy okazji przyjrzyjcie się odczytom z wnętrza zapadających się wrót. Są niewiarygodne, tyle tylko mogę powiedzieć. Kapitan Geary zrobił wszystko, co było możliwe. Stałem u jego boku, gdy otwierały się wrota piekieł i jeśli poprosi mnie raz jeszcze, zrobię to ponownie.

Gdy skończył mówić, zapadła grobowa cisza. Geary był jednak świadom, że jeszcze nie wszystko zostało powiedziane, dlatego zaczerpnął tchu i rzekł:

— Panie i panowie oficerowie, jak już wspominałem, podziwiam waszą odwagę. Przyjmuję też, choć z trudem, wszelkie zmiany, jakie nastąpiły w działaniach floty i jej organizacji w ciągu tego stulecia, gdy mnie nie było, a wojna trwała. Ale prawdę mówiąc, dopiero dzisiaj uzmysłowiłem sobie w całej rozciągłości, że… — przerwał na moment, szukając właściwych słów. — Flota, jaką zapamiętałem, była mniejsza, ale lepiej wyszkolona. Tyle tylko że nigdy nie przeszła chrztu bojowego, co dla was jest chlebem powszednim. A kiedy Nieulękły, Diament i Śmiały uderzyły na wrota, wykonując niemalże samobójcze zadanie bez najmniejszego wahania, choć znajdowały się w obliczu rzeczy tak przerażającej, że nawet mnie jest trudno ją sobie wyobrazić, zrozumiałem, jak bardzo jesteście odważni. Każdy marynarz i oficer tej floty ma prawo stanąć pomiędzy największymi bohaterami Sojuszu. Nie wątpię, że waszych przodków, gdy widzą tak wielkie oddanie służbie, rozpiera duma. Wytrwałość, jaką prezentujecie w obliczu tej niekończącej się wojny, jest godna podziwu. Tak samo jak wola pokonania każdego wroga, który zagraża naszym światom. Czuję się naprawdę zaszczycony, mogąc dowodzić takimi ludźmi. I doprowadzę tę flotę do przestrzeni Sojuszu choćby dlatego, że zasługujecie na to, aby ludzie dowiedzieli się o waszych czynach. Doprowadzę was bezpiecznie prosto do domu. Przysięgam.

Zamilkł, nie mając pojęcia, czy nie włożył w swe słowa zbyt wielkiego ładunku emocjonalnego. Nie chciał, żeby odebrali je jako zbyt szalone albo protekcjonalne. Ale chyba nie przedobrzył, sądząc z tego, jak na niego patrzyli. Wreszcie ponownie zabrał głos dowódca Vambrace’a.

— To my czujemy się zaszczyceni, sir!

Nikt nie zaprotestował, przynajmniej nie na głos.

Geary nie wstał z miejsca, nawet gdy zniknął ostatni hologram i został w sali jedynie w towarzystwie Desjani. Kobieta uśmiechnęła się do niego, zasalutowała sprężyście i zostawiła go samego, pozwalając, by gest przemówił. Nieraz zastanawiał się, dlaczego padło właśnie na niego. Dlaczego najpierw stracił wszystko i wszystkich, których znał, a potem został dowódcą największej floty, jaką widział w życiu. Ani przez moment nie czuł wdzięczności za swój los. Ale ledwie przypomniał sobie, jak walczyły Nieulękły, Diament i Śmiały, podziękował przodkom za to, że ma u swego boku tak znakomite okręty i tak wspaniałe załogi.

Mimo iż zapadła już pokładowa noc, Geary nie potrafił zasnąć. Siedział wciąż w swojej kabinie, gapiąc się w przestrzeń i rozmyślał o piekle kryjącym się wewnątrz wrót hipernetowych. Kiedy rozległ się dzwonek przy włazie, był przekonany, że to Desjani, dlatego zdumiał się, gdy zobaczył wchodzącą Wiktorię Rione. Tym razem na jej twarzy malowało się uczucie, i to dość silne.

Chyba powinienem być na nią zły za to, że utrudnia mi życie, odkąd opuściliśmy Sutrah — pomyślał — ale w porównaniu z buntem Falco jej zachowanie to pestka. Cokolwiek zrobi, nie doprowadzi przecież do utraty znakomitych okrętów.

— Muszę przyznać — odezwał się uprzejmym tonem — że zaskoczyła mnie pani tą wizytą, pani współprezydent. Nie zaglądała pani do mnie od tak dawna…

— Z wyjątkiem okazji, kiedy mnie pan wzywał — odparła zupełnie spokojnie.

— Cóż… ma pani rację. Pozostaje mi wierzyć, że nie chce się pani zrewanżować czymś równie stresującym jak to, co dałem pani podczas naszej ostatniej rozmowy.

— Nie… — przerwała, najwyraźniej walcząc ze sobą, aby wypowiedzieć kolejne słowa. — Chciałabym pana przeprosić, kapitanie Geary.

No, teraz już całkiem wytrąciła go z równowagi.

— Przeprosić?

— Tak. — Wskazała ręką na hologram systemu widoczny nad stołem. — Po naszej rozmowie na Sutrah zrobiłam to, co panu obiecałam. Przeprowadziłam symulacje. Sprawdziłam wszystkie możliwe połączenia przez dostępne punkty skoku… — znów urwała, a Geary zauważył, jak drga jej mięsień żuchwy. — Za każdym razem otrzymywałam ten sam wynik. Niewielkie straty kumulujące się w kolejnych systemach, a do tego coraz mniejsze możliwości ruchu z powodu zacieśniania pętli przez wrogi pościg, wreszcie przegrana w obliczu przeważających sił Syndykatu.

— Zatem miałem rację. — Geary nie potrafił się powstrzymać od tej uwagi.

— Miał pan rację — przyznała, zbyt hardo jednak.

— Jak pani widzi, umiem dokonać w głowie obliczeń porównywalnych z wynikami klasycznych symulacji.

Skinęła sztywno, nadal robiąc groźną minę.

— To prawda. Przykro mi, że przypisywałam panu nieszlachetne motywy.

— Nieszlachetne motywy? — Pokręcił głową, dając upust frustracji. — Pani współprezydent, nazwała mnie pani zdrajcą floty i Sojuszu. I to bez uciekania się do aluzji.

— Tak było, ale przecież teraz przyznałam się do pomyłki. — Dostrzegł w jej oczach urazę. — Czy to znaczy, że nie przyjmuje pan moich przeprosin?

— Ależ skąd. Przyjmuję je. I dziękuję. — Geary z trudem powstrzymał się od kolejnej kąśliwej uwagi, wiedząc, że złość, jaka go teraz wypełnia, jest raczej efektem działań Falco i jego ludzi. — Ostatnie tygodnie nie należały do najspokojniejszych…

— Wiem. — Rione przytaknęła — Niewątpliwie zdrada kapitana Falco należała do najtrudniejszych momentów.

— Może zniósłbym ją lepiej, gdybyśmy mogli o tym porozmawiać… — Zamilkł w momencie, w którym zdał sobie sprawę, że wypowiada swoje myśli na głos, i zerknął na nią. Znów wyglądała jak dawniej, nieprzenikniona i zimna jak głaz. — Brakowało mi pani rad.

— Moich rad? Cieszę się, że uznawał pan je za pomocne — odparła beznamiętnym tonem — ale i bez nich znakomicie dawał pan sobie radę. Wiedział pan przecież lepiej niż ja, gdzie skierować flotę.

O co jej znów chodzi?

— Pani współprezydent… — Geary miał trudności z dobraniem właściwych słów. — Potrzebuję pani wsparcia. Nie znam wielu ludzi, którym mogę się zwierzyć. A jeszcze mniej takich, którym mogę zaufać tak jak pani.

Jej wyraz twarzy pozostał nieodgadniony, ale w oczach pokazały się cieplejsze ogniki.

— To niemożliwe, żebym była jedyną osobą, której pan ufa.

— Nie, oczywiście, że nie… Ja… — Geary odwrócił wzrok i zaczął nerwowo pocierać dłonią kark. — Po prostu lubię z panią przebywać.

Po tych słowach zapadła dość długa cisza. W końcu popatrzył na Rione i zobaczył, że badawczo mu się przygląda.

— Czy to znaczy, że uważa mnie pan za przyjaciela, kapitanie Geary?

Zjeżył się wewnętrznie. Nie chciał nawet o tym myśleć.

— Ostatni z moich przyjaciół zginął dziesiątki lat temu.

— Zatem czas poznać nowych przyjaciół, kapitanie!

Zdziwiła go pasja, z jaką to powiedziała.

— Ale… Pani współprezydent… — Geary czuł, że słowa więzną mu w krtani. Właśnie przekonał się, jak trudno jest mówić o swoich lękach, jakie to straszne uczucie, gdy człowiek budzi się z hibernacji i zdaje sobie sprawę, że wszyscy, których znał od dawna, już nie żyją.

— I to mówi człowiek, który poprowadził flotę na Sancere? — zapytała z wyraźną kpiną w głosie. — Bohater floty? Ten, który spojrzał w otwarte wrota piekieł? Czy naprawdę wzdraga się pan przed nawiązaniem nowych przyjaźni tylko dlatego, że kiedyś mogą się skończyć?

— Nie wie pani, jakie to okropne uczucie… — odparł gniewnie Geary. — Kiedy mnie wybudzono, wszyscy, których kiedykolwiek znałem, już nie żyli. Wszyscy.

— I sądzi pan, że jest pierwszym, który stracił wszystko, na czym mu kiedykolwiek zależało? Kapitanie Geary, czas wrócić między żywych!

— Nie wie pani…

Aż spurpurowiała ze złości.

— Mężczyzna, którego kochałam ponad wszystko, także zginął, kapitanie Geary, był jeszcze jedną ofiarą tej bezsensownej wojny! Choć minęło już ponad dziesięć lat, pamiętam go tak wyraźnie, jakbyśmy rozstali się tylko na chwilę. Ale musiałam dokonać wyboru, czy moje serce ma umrzeć z nim czy zacząć żyć od nowa. I wiedziałam, czego on by pragnął. Nie przeczę, że to było trudne, ale w końcu udało mi się wrócić między żywych.

Geary po prostu nie wiedział, co powiedzieć.

— Tak mi przykro…

Złość opadła z niej błyskawicznie, pozostało jedynie zmęczenie.

— A niech cię szlag, Johnie Geary, jeszcze nikomu nie udało się wytrącić mnie z równowagi. Przynajmniej od jego śmierci.

— Ale dlaczego tak pani zależy? — zapytał, czując nagły przypływ ciekawości. — Dlaczego tak się pani przejmuje moją osobą? Tym, co myślę i co się ze mną stanie?

Teraz ona musiała się chwilę zastanowić nad odpowiedzią.

— Jest pan niezwykłym człowiekiem, kapitanie Geary. Chociaż potrafi pan też doprowadzić mnie do szewskiej pasji.

— Przecież pani mnie nienawidzi!

— Nigdy nie powiedziałam, że pana nienawidzę! — Rione wydarła się na niego, a potem nagle uśmiechnęła. — No, może to nie do końca prawda. W chwili gdy uznałam, że pan zdradził flotę i mnie okłamał, poczułam pewien rodzaj nienawiści.

— I oskarżyła mnie pani o zdradę, nie tylko floty, ale i siebie.

Rione przytaknęła.

— Jak już wspomniałam, uważałam wtedy, że manipulował pan mną z rozmysłem. A to oznaczało, że nie tylko moja duma ucierpiała. Ja w pana wierzyłam. Starałam się… roztoczyć nad panem opiekę.

Geary aż pokręcił głową ze zdumienia.

— Czy pani lubi mnie choć trochę?

Rione uniosła spojrzenie w górę, jakby błagając o pomoc.

— Potrafi pan tak doskonale koordynować działania floty, ale kiedy chodzi o uczucia innego człowieka, zachowuje się pan jak głupiec. Lubię pana od dość dawna, kapitanie Geary. Nie zareagowałabym tak ostro na myśl o pańskiej zdradzie, gdybym pana nie lubiła, choć przyznam, że rozsądek podpowiadał mi przez cały czas, żeby trzymać się od ludzi takich jak pan z daleka.

— Nie ufa mi pani, ale mnie pani lubi? — zapytał Geary, starając się ukryć zaskoczenie.

— Tak. Nigdy nie zaufam „Black Jackowi” Geary’emu — wyjaśniła spokojnie Rione. Z jakiegoś powodu uśmiechnęła się, mówiąc te słowa. — Ale polubiłam Johna Geary’ego. Pytanie tylko, którym z nich pan jest?

— Mam nadzieję, że Johnem, pani współprezydent.

— Pani współprezydent? Woli pan rozmawiać ze mną jak z politykiem? Jeśli zależy panu choć odrobinę na naszej przyjaźni, proszę zwracać się do mnie tak, jak robią to przyjaciele. Mam na imię Wiktoria!

Po raz kolejny Geary spojrzał na nią przenikliwie.

— Czy mi zależy? Oczywiście. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo tęsknię do naszych spotkań, dopóki nie zostały mi odebrane.

— Czekam… — powiedziała.

— Wiktorio.

— To nie było wcale takie trudne.

Geary uśmiechnął się pod nosem i usiadł. — Owszem, było.

— To powiedz to raz jeszcze. Powinno pójść łatwiej.

Przyglądał się jej, cały czas próbując dociec, jaki zamysł jej przyświeca.

— Dobrze, Wiktorio.

Usiadła naprzeciw niego z ponurą miną.

— Nie jesteś jedynym człowiekiem w tej flocie, który czuje się samotny. Nie jesteś jedynym, który pragnie towarzystwa.

— Domyślam się, ale znam tylko swoje uczucia. Tak bardzo mi brakowało rozmów z tobą…

— Dlaczego więc nigdy mi tego nie powiedziałeś? Geary pokręcił wolno głową, uśmiechając się nieśmiało.

— Wiesz doskonale dlaczego. Pomijając już fakt, że odmawiałaś rozmowy ze mną, jestem przecież dowódcą tej floty. Nie mogę pozwolić sobie na jakiekolwiek kontakty pozasłużbowe z podwładnymi, nawet jeśli wiem, że komuś na tym zależy. I muszę się trzymać tej zasady.

— Problem tylko w tym, że wszyscy ludzie w tej flocie są twoimi podwładnymi — zauważyła Rione. — Oprócz mnie. Ja nie podlegam pod tę kategorię.

— Racja… ale nawet tobie nie przychodzi lekko zapomnienie o mojej władzy. Tutaj nikt, kto spogląda na mnie, nie widzi tylko człowieka. Ma przed oczami komodora, dowódcę floty. Kogoś, kto może karać albo nagradzać wedle własnego widzimisię. I właśnie dlatego nie dopuszczam do siebie myśli o wykorzystaniu posiadanej władzy. Tak to wygląda.

— Oni widzą w tobie „Black Jacka”. — Rione spuentowała jego wypowiedź.

— Tak — przyznał Geary. — Będąc ideałem w każdym calu, „Black Jack” nigdy nie postąpiłby niewłaściwie. Nawet gdyby bardzo lubił jakąś kobietę.

— Naprawdę tak bardzo mnie lubisz?

Nie mógł oprzeć się uśmiechowi.

— Tylko wtedy, gdy nie doprowadzasz mnie do szewskiej pasji.

— Dlaczego więc boisz się to okazać, choćby teraz? Będziemy tylko gadali czy przejdziesz w końcu do czynu?

To spotkanie przyniosło wiele niespodzianek, ale ostatnie słowa Wiktorii wręcz nim wstrząsnęły. Wlepił w nią oczy i spytał:

— Słucham?

Ku jego jeszcze większemu zaskoczeniu roześmiała się.

— Przecież ustaliliśmy, że kontakty ze mną nie są zabronione. Ustaliliśmy również, że jesteśmy samotnymi ludźmi, którzy utracili swoich bliskich i potrzebują odrobiny pocieszenia. Oboje nosimy także brzemię władzy, której nie możemy przekazać innym. Dlatego uważam, że powinieneś pokazać mi, John, jak bardzo mnie lubisz.

Geary’emu zdawało się, że rozważył wszystkie możliwości rozwoju wydarzeń po skoku do systemu Sancere, ale czegoś podobnego nie brał nawet pod uwagę. Całkowicie rozbrojony takim obrotem spraw po prostu gapił się na nią.

Rione pokręciła głową, nie przestając się śmiać.

— Zachowujesz się tak, jakbyś nigdy wcześniej nie pocałował kobiety.

Nie było już żadnych niedomówień. Ona naprawdę tego chciała. Geary już dawno zrezygnował z myśli o fizycznych kontaktach, co zresztą odpowiadało emocjonalnej izolacji, w jaką popadł. Jednakże Rione najwyraźniej była innego zdania.

— Owszem, całowałem, ale to było całe sto lat temu…

— Mam nadzieję, że nie zapomniałeś, jak to się robi.

— Też mam taką nadzieję.

— No to do dzieła. Jak na bohatera, momentami potrafisz być mocno niezdecydowany.

Geary nie umiałby wyjaśnić, dlaczego czuje się tak, jakby faktycznie miał to być pierwszy pocałunek od stu lat.

— O co chodzi, pani współprezydent?

Rione wolno pokręciła głową, znów unosząc wzrok do góry, ale tym razem wydawało się, że jest to gest rozpaczy.

— Pani współprezydent nie ma zamiaru odpowiadać.

— Przepraszam. — Geary pojął aluzję. — Wiktorio, o co chodzi?

— Próbuję cię uwieść, Johnie Geary. Jeszcze się tego nie domyśliłeś? Jak to możliwe, że nie rozumiesz, o co mi chodzi, skoro potrafisz przewidzieć zachowania Syndyków na trzy skoki do przodu?

Nie spuszczając jej z oczu, odpowiedział:

— Syndycy są znacznie łatwiejsi do przejrzenia. Dlaczego, Wiktorio?

Westchnęła głośno.

— Jesteś chyba jedynym marynarzem wszechświata, który zadaje to pytanie przed zbliżeniem zamiast po nim. Nie wiem dlaczego. Może dlatego, że oboje wpatrywaliśmy się dzisiaj w nieskończoność i przeżyliśmy? Czy to ma jakiekolwiek znaczenie?

Geary potrzebował chwili, żeby pozbierać myśli.

— Sądzę, że ma. Choćby dlatego, że ty się dla mnie liczysz.

Rione roześmiała się zupełnie szczerze, przez co zaczęła wyglądać naprawdę pięknie. Więc wpił się pocałunkiem w ten uśmiech. Zanim zdążył się cofnąć, już oplotła go rękami, a i jego odeszła chęć na wyswobodzenie.

Jak się okazało, całowanie było jedyną rzeczą, jaka nie zmieniła się w ciągu tych stu lat. A kiedy ciało Wiktorii Rione wyprężyło się pod nim, przypomniał sobie jeszcze o kilku rzeczach, które służyły zaspokojeniu partnerki. Gdy padli na łóżko, nadal spleceni w uścisku, Geary zrozumiał, że oto po raz pierwszy odkąd wydobyto go z kapsuły, nie czuje w sobie — ani w ciele, ani w duszy — nawet odrobiny lodowatego chłodu. To odkrycie wprawiło go w euforię, ale i przeraziło.

Загрузка...