AMOR ILIMITADO SOLAMENTE

33

Kaci inkwizycji zniknęli na zawsze. Podobnie Wamba – Leon. Zarena została zamknięta w dole z nieczystościami.

Wszystkie mistyczne zagrożenia przestały istnieć.

Z wyjątkiem jednego.

Tabris, który zamierzał wymordować ich wszystkich. Że on jest w stanie to zrobić, nikt nie wątpił. W ostatnich godzinach jego oczy były dzikie, jak zaczarowane, miało się wrażenie, że jego nerwy znajdują się na skórze, a nie pod nią. Był niespokojny i czasami zły, a oni nie wiedzieli, co o tym sądzić.

Jako Miguel stał obok Sissi i patrzył ze zdumieniem na to, co ukazuje się spod muru.

Jak już zdążyli się dowiedzieć, duża grota w głębi była podzielona na dwoje, aż do osuwającego się muru. Dalej w głębi jednak widać było jakiś otwór. Był teraz pogrążony w ciemnościach.

– Jezu! – jęknęła Emma. – Jak oni zdołali to wszystko zbudować w tamtych czasach?

– Mury zapadające się w ziemię były specjalnością naszych przodków – odparła Unni krótko. – Spotkaliśmy ich już masę. Tylko że ten różni się wyraźnie od pozostałych, jest znacznie większy. Musiał z nimi być jakiś techniczny geniusz. Plus Urraca. Ona chyba maczała w tym więcej niż jeden palec.

– Ja powinnam była być z wami – powiedziała Emmą.

– W naszej grupie nie ma dla ciebie miejsca – uciął Antonio. – Nigdy nie byłaś jedną z nas. Czy możemy teraz popatrzeć bez niepotrzebnego gadania?

Coś się ukazało po obu stronach naciekowej ściany pośrodku. Zdumieni, nie bardzo rozumiejąc, co się dzieje, obserwowali, jak dwa identyczne przedmioty wyłaniają się wolniutko.

– Sarkofagi? – wykrzyknęła Sissi zaskoczona.

– Rozdzieleni nawet po śmierci – przypomniała Unni ze smutkiem. – To są królewskie dzieci.

– A, no tak – potwierdziła Juana. – Więc to tutaj spoczywają?

Unni skuliła się zdjęta dreszczem.

– Ale nie czują się tu dobrze.

– Oczywiście, że nie, są przecież rozdzieleni.

– Jest jeszcze jakaś inna przyczyna. Grotę przenika lodowaty wiatr. Jakby tam w środku znajdował się jakiś otwór.

– Może brama?

Umilkli. Nikt już nic więcej nie mówił, bo tymczasem mur zniknął całkiem.


Nagle wszyscy zaczęli z trudem łapać powietrze. Bo oto stanęli przed nimi następcy tronu, owe wybrane królewskie dzieci stały przy sarkofagach, każde po swojej stronie naciekowej ściany. Tak samo fantastycznie urodziwi, jak Unni zapamiętała ich ze swoich wizji. Mała Elvira z perłami wplecionymi we włosy, z wysoką kryzą zasłaniającą szyję i w ciasno zasznurowanym staniku. Książę Rodriguez w jedwabiach i aksamitach, w typowych dla swojego czasu bufiastych spodniach i bufiastych rękawach z rozcięciami, z kędzierzawymi, czarnymi włosami ostrzyżonymi na pazia.

Biła z obojga niezwykła słodycz, byli tacy młodzi, tacy strasznie bezradni i zarazem dostojni, że cala grupa mimo woli pozdrowiła ich z wielkim szacunkiem. Wszyscy z wyjątkiem Emmy.

– Co oni, do cholery, tutaj robią? To przecież upiory!

– Nie, to nie są upiory – poprawiła ją Unni. – To duchy, zabłąkane dusze, które nie znalazły spokoju.

– No ale przecież takie dusze to właśnie upiory. Nikt nie miał zamiaru jej tłumaczyć. Była zbyt gruboskórna, by pojąć takie niuanse.

Jordi uprzejmym gestem poprosił królewskie dzieci, by wyszły na środek, gdzie nie ma już ściany, i spotkały się. Oboje jednak z wielkim smutkiem potrząsnęli głowami.

– Oni nie mogą tego zrobić – oznajmił jakiś głos z tyłu i wszyscy odwrócili się jak na komendę.

– Rycerze! – wykrzyknął Jordi zdumiony. – I potraficie mówić!

Don Federico uśmiechnął się.

– Umiemy, owszem, i to dzięki wam.

Rycerze wyglądali na zadowolonych, ale uśmiechali się z jakimś smutkiem. Wciąż mieli na sobie swoje czarne peleryny, ale kaptury zdjęli z głów. Wyglądali chyba tak, jak musieli wyglądać w swoich najlepszych czasach.

– Ale ja nie rozumiem – jąkał Jordi. – Co myśmy takiego zrobili?

– Nie domyślacie się? A dlaczego waszym zdaniem rozpadł się mur Wamby i mogliście odsłonić ten wewnętrzny z zagłębieniem dla ostatniego gryfa?

– Myśleliśmy, że to jego śmierć…

Don Federico potrząsał swoją posiwiałą głową.

– Kunszt Wamby jest silniejszy niż on sam. Jego dzieła go przeżyły. To musiało być coś innego, czego ten zwykły mur nie wytrzymał.

– Co takiego?

Amor ilimitado solamente. Tylko bezgraniczna miłość.

– Wciąż nie rozumiem.

Płomienie na paleniskach chwiały się niepewnie, ogień zaczynał dogasać. Uśmiech don Federica był niezwykle ciepły, gdy rycerz powiedział:

– Jaka miłość może być większa od waszej? Unni mogła uniknąć tortur i strasznej śmierci, wystarczyło, żeby powiedziała, gdzie jest Jordi. Ona jednak tego nie uczyniła. A ty, Jordi, wiedziałeś, że czeka cię śmierć, jeśli tu wrócisz. Mimo to przyszedłeś, bo twoja ukochana znalazła się w niebezpieczeństwie. Dlatego mur runął i nasz znak ukazał się w świetle dnia. Ten znak, który Wamba chciał ukryć. Bo przecież on współpracował z nędznymi sługami inkwizycji. Znak oraz słowa: Amor ilimitado solamente, zabiły ostatnich katów, dzięki czemu skończyła się również nasza udręka. Staliśmy się widzialni, zostaliśmy uzdrowieni, odzyskaliśmy zdolność mowy. Najserdeczniej wam za to dziękujemy.

Pięciu rycerzy z głębokim respektem pochyliło głowy.

– A konie? – spytała Unni, miłośniczka zwierząt.

– Oczekują na zewnątrz. Mam nadzieję, że ów śpiący młody mężczyzna nie obudzi się tymczasem i nie przestraszy.

– Ale wy chyba nie jesteście żywymi ludźmi? – wyrwało się Emmie.

Rycerze odwrócili od niej swoje prastare twarze. Głos don Federica brzmiał ostro:

– Co robi tutaj ta pospolita kobieta?

– Musieliśmy ją uratować przed Wambą – odparł Jord: Don Federico skrzywił się z obrzydzeniem.

– Wasza dobroć was któregoś dnia zgubi. Trzeba się jej pozbyć. Ona nie zasługuje, by ją oszczędzać. Nie, my nie jesteśmy żywymi istotami, ale z nadzieją oczekujemy dnia, gdy będziemy mogli wyjść na spotkanie godnej śmierci. Może Bóg da, że to się stanie już niedługo.

Emma otworzyła usta, by zadać kolejne pytania, ale don Federico odwrócił się od niej bez słowa i Emma została z tymi otwartymi ustami.

Rycerz zaś mówił dalej, zwracając się do Jordiego i jego przyjaciół:

– Tak więc ukazał się wewnętrzny mur i teraz spokojnie możecie pokonać ostatnią przeszkodę.

Jordi spojrzał w głąb groty, gdzie panowały ciemności.

– Czy to naprawdę jest ostatnia przeszkoda?

– Nie – przyznał don Federico. – Ale ostatnia, którą pomoże wam otworzyć gryf. Teraz pozostaje tylko pytanie, czy wasza miłość jest wystarczająco silna, by unicestwić największe osiągnięcie Wamby, czyli mur między sarkofagami.

Sissi przerwała mu:

– Ależ to naturalna ściana naciekowa!

– Zwyczajne mydlenie oczu. To Wamba wzniósł ten mur dzięki swojej czarodziejskiej sile i zrobił to tak, by nikt nie był w stanie go rozbić.

– Myślę, że on był większym czarownikiem, niż myśmy sobie wyobrażali – rzekł Antonio w zamyśleniu.

Don Federico z powagą skinął głową.

– Chyba największym, jaki kiedykolwiek żył. Juana powiedziała:

– Istniał taki wizygocki król, który nazywał się Wamba. Ale to chyba nie on?

– Nie, tamten król żył w siódmym wieku, a aż taki stary Wamba nie był, choć i on przeżył swoje. Należał wprawdzie do potomków tamtego wizygockiego króla, ale sam nic królewskiego w sobie nie miał.

– A czy był także potomkiem Agili?

To pytała Unni, don Federico spojrzał jej przenikliwie w oczy.

– Owszem. Agila żył w jeszcze bardziej odległych czasach. Ale skoro już o tym mówimy, to wiedzcie, że zarówno don Galindo, don Garcia, i ja także jesteśmy potomkami Wizygotów. Oni się potem połączyli z królewskim rodem Asturii, który bardzo się rozgałęział. Aż do naszych czasów – zakończył z niepewnym uśmiechem.

– Ale jaką rolę odgrywa ów Agila? Dlaczego on ma tutaj swój megalit?

Twarze rycerzy okrywał mrok.

– Porozmawiamy o Agili później. Czy najpierw możemy dostać tu więcej światła?

Wielu wybiegło na zewnątrz, by się tym zająć. Trwało to dosyć długo, ale potem fascynujące formacje lodowe na nowo rozbłysły w blasku, w tej grocie, która prawdopodobnie byłaby wielkim odkryciem dla geologów i turystów, a która jednak ze względu na swoje po -; łożenie pozostawała niedostępna. No i dobrze. Bo wielu ludzi czuło się nie najlepiej w jej atmosferze.

Pełni oczekiwań otoczyli rycerzy. Emma, która czuła, że te upiory, jak ich nazywała, jej nie lubią, dyskretnie odsunęła się na stronę, skąd mogła śledzić rozwój wydarzeń, sama nie będąc widzianą.

Przywódcy obu grup powrócili do przerwanej rozmowy.

– Powiedzcie nam, co mamy teraz robić – poprosił Jordi.

Don Federico rozejrzał się wokół, jakby wyczuwał, coś nieprzyjemnego.

– Wszędzie tu jest mnóstwo ukrytych czarów – powiedział z wolna. – Nie wszystko rozpoznaję, ponieważ opuściliśmy tę grotę na dobre i na złe, kiedy Wamba i Urraca wraz z pomocnikami odprawiali tu swoje rytuały.

– Ale chcecie przede wszystkim, żebyśmy usunęli mur między dwojgiem młodych?

Don Federico przez ułamek sekundy zwlekał z odpowiedzią, lecz Jordi był czujny.

– Jest jeszcze coś ponad to, prawda?

– Z całego serca pragniemy, by młodzi znaleźli nareszcie spokój w przyzwoitych grobach i żeby ich już nic nie dzieliło. To była też nasza najważniejsza misja, za której wypełnienie odpowiadamy rycerskim honorem.

– Ale to nie jest wasza zagadka, prawda? Dzięki temu przekleństwo ciążące nad waszymi rodami nie zostanie cofnięte?

Zaległa długa cisza.

– Prawda.

Oni musieli zrobić coś niewybaczalnego, pomyślała Unni.

Jordi czekał na więcej informacji, kiedy jednak ich nie otrzymał, rzekł, jakby chciał podsumować to, co się dotychczas stało:

– Powiadacie, że nie rozpoznajecie wszystkich czarów, jakie znalazły się w tej grocie, w takim razie pozwólcie nam posuwać się wolno, krok po kroku. Najpierw zakończmy długą samotność dwojga królewskich dzieci, usuńmy mur, który dzielił ich również po śmierci. Będzie to dobry, choć trudny początek.

Don Federico słuchał wzruszony.

– Dopiero co wykonaliście niesłychanie trudne zadanie, zdołaliście zburzyć mur Wamby siłą waszej miłości. Ale czy zdołacie to…? Tu trzeba o wiele więcej.

– Nasza miłość jest naprawdę silna – rzekł Jordi stanowczo.

– Wiemy o tym. Ale czy wystarczająco silna na to”.? – potrząsał głową pełen wątpliwości.

Antonio zrobił krok naprzód.

– Ale gdybym ja im pomógł? Moja miłość do Vesli naprawdę nie ma granic.

– To prawda – zgodził się don Federico. – Gdyby jednak to miało pomóc, to Vesla musiałaby tu być.

– Juana i ja też się bardzo nawzajem lubimy – wtrącił Morten chętny do pomocy.

Rycerze roześmiali się.

– To jest zbyt świeża miłość, mój młody przyjacielu. Emma uznała, że trzymanie z rycerzami może przynosić korzyści.

– Nikt nie potrafi kochać tak jak ja – zaszczebiotała. Don Federico spojrzał na nią z góry.

– Twoje pojęcie słowa „kochać” niekoniecznie odpowiada naszemu. A miłość własna też się tu na nic nie zda, mogłaby co najwyżej pogorszyć i tak już złe położenie.

Sissi nie mówiła nic. Zdawała sobie sprawę z tego, że miłość do demona nie budzi wielkiej sympatii.

– Chodź, Unni, spróbujemy – postanowił Jordi. -. Co mamy zrobić, don Federico?

– Tutaj nic nie ma znaczenia oprócz bezgranicznej miłości. Chcę was jednak ostrzec, byście w żadnym razie nie dotykali tej zaczarowanej ściany, bo to by mog ło mieć nieobliczalne konsekwencje.

Z braku innych pomysłów Unni i Jordi podeszli d ściany, wołając:

– Amor ilimitado solamente. Rycerze im pomagali.

Potem trzeba było czekać. Wreszcie rozległ się słaby trzask gdzieś na samej górze muru i na dół posypały się odłamki kamieni, które rozpadały się w zetknięciu z podłożem, ale też i na tym się skończyło.

Próbowali jeszcze wielokrotnie, ale z tym samym rezultatem. Posiadali technikę, ale to, jak się okazuje, za mało. Czy więc ich miłość jest niewystarczająca? Czego tu jeszcze trzeba?

– Może niczego – rzekł don Ramiro zgnębiony. – Może tego w ogóle nie można zburzyć?

Unni zwróciła się do młodej Elviry. Miała łzy w oczach.

– Tak mi przykro, księżniczko. My się naprawdę szczerze kochamy, ale to nie wystarcza. Nawet pomoc Antonia nie zdała się na nic.

Wtedy kilkunastoletnia księżniczka skierowała na nią takie błagalne spojrzenie, z taką rozpaczą spoglądała na coś, czego oni nie widzieli, bo było ukryte za jej sarkofagiem.

Coś jakby niewielki „ołtarzyk”, czy raczej czworokątne wzniesienie. Leżały na nim cztery kamienie do połowy wtłoczone w większy, płaski kamień, który stanowił jakby blat ołtarzyka.

– To jest źle ułożone – powiedział Jordi. – Widać to po wzorze na kamieniach. Co się stanie, jeśli je przesuniemy?

– Ale księżniczka najwyraźniej tego pragnie – wtrąciła Sissi. – Powinniśmy spróbować.

Jordi już zdążył podnieść cztery kamienie. Od którego jednak zacząć i jak je ułożyć?

Prawdopodobnie każdy ma swoje miejsce, ale działać trzeba ostrożnie. Wszyscy tłoczyli się teraz wokół małego stolika czy ołtarza, nie wiadomo, jak to nazwać. Zgodnie wybrali na początek jeden z kamieni.

– Dobrze, to układamy właśnie ten – zdecydował Jordi i z uroczystą miną ułożył kamień.

W następnym momencie wszyscy krzyknęli ze zdumienia i strachu.

34

Mur się nie poruszył. Ludzie musieli jednak odskoczyć, bowiem ziemia pod nimi zaczęła się trząść i wibrować i z wielkim trzaskiem wyskoczyły w górę dwie ciężkie, żelazne płyty, z których jedna o mało nie powaliła Antonia. Płyty okazały się przykryciem jakiejś prostokątnej piwnicy czy czegoś takiego. Zaczęły teraz stamtąd wylatywać kaskady drogocennych przedmiotów. Leżały początkowo na metalowej płycie, która uniosła się z taką szybkością, że kosztowności niemal fruwały i rozsypywały się wokół.

Jeden klejnot był jednak zbyt ciężki, by wzlecieć w powietrze. Okazało się, że jest to złoty ptak z Ofir. Najwspanialszy klejnot Asturii kiwał się na krawędzi płyty, wysoki, pięknie uformowany, fantastyczny ptak z długim, ostrym dziobem i skrzydłami wysadzanymi tysiącami drogich kamieni w najrozmaitszych kolorach.

Dwa „łańcuchy przewodniczącego” z czystego złota, wysadzane wielkimi szafirami, przeznaczone najwyraźniej dla młodej pary, upadły bardzo blisko krawędzi piwniczki. Emma biegała po grocie jak oszalała, z wywieszonym językiem zbierała klejnoty i złote monety, pozostali jednak stali oniemiali ze zdziwienia i patrzyli.

– Nie podchodźcie tu! – powiedziała ostrzegawczym tonem i wyciągnęła jedną rękę, drugą zaś starała się zgarnąć jak najwięcej skarbów. Pospiesznie ściągnęła z siebie bluzkę, by, mieć gdzie chować zdobycz, została tylko w samym biustonoszu, – Mówiliście wielokrotnie, że skarb was nie interesuje. To jest moje! Wszystko jest moje!

– Emma, skończ z tymi głupstwami – powiedział Antonio zmęczony. – To wszystko należy do Hiszpanii. Nie mamy do tego najmniejszego prawa.

Nagle Emma podniosła się z rewolwerem w dłoni.

– Źle pilnujecie swojej broni. Bo naszą nam odebraliście. Wszystko leży teraz na zewnątrz. Jordi, będziesz łaskaw położyć jeszcze jeden kamień, po drugiej stronie muru musi się znajdować taki sam skarbiec.

– Nie – zaprotestował Jordi. – Teraz będziemy działać ostrożnie. I nie zamierzam słuchać twoich rozkazów. Już zbyt wiele szkód nam narobiłaś.

– Ja? To wy nam narobiliście szkód, zwłaszcza mnie. Przez cały czas gnaliście tylko naprzód, żeby jako pierwsi dotrzeć na miejsce. To my powinniśmy byli ‘ przyjść tu pierwsi.

– Mieliście szansę. Ty zwłaszcza miałaś wiele szans współpracy, Emma, ale z uporem wybierałaś stronę zła.

Emma zorientowała się, że rewolweru nikt się tu nie boi, być może oni wyjęli z niego naboje.

– Teraz zostaniecie tutaj, a ja wyjdę z częścią tego, co należy do mnie. Zabieram też królewskie łańcuchy, żebyście ich nie opieczętowali.

– A jak zamierzasz stąd wyjść?

– Mój niewolnik, którego wydostałam z Ciemności, wyniesie mnie. Chodź, Miguel. I weź tyle skarbów, ile tylko zdołasz. Tylko pamiętaj, że one należą do mnie! Zresztą tam u siebie, w ciemnej otchłani, i tak byś nie widział, jak się mienią drogie kamienie. No, chodź już!

Miguel nie ruszył się z miejsca. Jego twarz była całkowicie pozbawiona wyrazu.

I Emma nie miała czasu patrzeć, czy demon idzie za nią czy nie, taka była pewna swojej władzy nad mężi czyznami i taka podniecona. Pochyliła się, by podnieść z ziemi złote łańcuchy.

– Spójrz w górę! – zawołał ktoś z grupy.

Złoty ptak kiwnął się mocno, kiedy Emma oparła się o krawędź metalowej płyty. Złota figura gwałtownie pochyliła się wprzód. Emma, rzecz jasna, nie zrozumiała ostrzeżenia i spiczasty dziób ptaka dźgnął ją z całej siły w kark. Wpadła do otworu i skonała niemal natychmiast pośród wszystkich wspaniałych kosztowności.

35

Śmierć Emmy oznaczała przerwę w pracy. Królewskie dzieci i rycerze zniknęli na czas, kiedy żywi będą się zajmować zwłokami Emmy, odmawiać za nią modlitwy. To ostatnie wzięła na siebie Juana i czyniła to ze szczerym sercem, ale ze znacznej odległości, przekonana widocznie, że siły niebieskie usłyszą jej prośby i tak. Inni przygotowali prowizoryczne miejsce spoczynku.

Unni miała tego dość. Wciąż kręcimy się wokół zwłok, myślała, i nie była w stanie już w tym uczestniczyć. Siedziała w kącie, pusta w środku, śmiertelnie zmęczona i głodna. Wiedziała, że inni czują się tak samo źle, nie miała jednak siły się podnieść ani w ogóle poruszyć. Całkiem straciła wszelki zapał.

Unni słyszała, jak Antonio mówi, że po wszystkim będą musieli wezwać władze i ekipy ratunkowe, żeby zmarli znaleźli się w normalnych grobach, a skarb trafił we właściwe ręce. Widziała, że Sissi jest ranna, widocznie skaleczyła sobie rękę o ostrą krawędź kamienia, widziała, że Miguel opatruje ranę ukochanej. Widziała czułość w jego zachowaniu, głaskał ją po policzku, w twarzach obojga można było wyczytać miłość i żal, Unni musiała raz po raz ocierać oczy, bo wzrok jej się rozmazywał.

Ceremonie dobiegły końca. Jordi przyniósł ukochanej wody i mały kawałek czekolady. Inni też dostali czekoladę i wody do picia. Miguel oddał swoją porcję Sissi, a ona była taka głodna, że odmówiła tylko dwa razy, zanim przyjęła.

Widocznie demony nie potrzebują aż tyle jedzenia. Unni nie umiała sobie przypomnieć, ile Miguel jadał dotychczas.

W końcu byli gotowi do podjęcia dalszych działań. Ze względu na kończące się zapasy żywności nie mogli sobie pozwolić na sen, musieli zakończyć wszystko tej nocy.

Trudno było wrócić do wcześniejszego rytmu pracy. Niemal zapomnieli, w którym miejscu została ona przerwana.

Skarby zostawili na razie na boku. Ich wielkim zadaniem, przynajmniej teraz, było usunięcie muru Wamby, oddzielającego oba sarkofagi.

Mission impossible – powiedział Morten, było to jedno z jego ulubionych powiedzonek. Chociaż tym razem to zadanie jest rzeczywiście niemożliwe, wszyscy się co do tego zgadzali.

Na szczęście mała dońa Elvira wskazała im dalszą drogę: cztery kamienie i kamienny blat. Położyli jeden kamień na miejscu i otworzyli komorę skarbca. Czy powinni zdobyć się na odwagę ruszenia kolejnego kamienia?

Będą musieli.

Wszyscy wstrzymali dech, kiedy Jordi trzymał kamień nad właściwym dlań miejscem. Przez chwilę wahał się, czy go położyć. Z półmroku znowu wyłonili się rycerze, tak samo spięci jak ludzie. A mała Elvira znowu stała w dawnej pozycji i wciąż miała tak samo przerażone oczy.

– No! – Jordi położył kamień.

Usłyszeli hałas. Pochodził z tamtej strony kurtyny, jak to Unni całkiem bez szacunku nazywała.

– Pójdę tam popatrzeć – zaproponowała.

Pobiegła przed siebie, mijając po drodze don Rodrigueza, który stał sam po swojej stronie.

– Hej, Roddy! – pozdrowiła go w biegu. Była teraz w lepszym nastroju. Wszystko się w końcu jakoś układało, więc czym się tu martwić?

Przystanęła.

– Oj!

Najczęściej używane przez Unni słowo.

– Nie, nic, tylko kolejna skrzynia ze skarbami! – zawołała do przyjaciół. – Ech, zaczynam już być tym zblazowana. Ale poważnie mówiąc, to przyjdźcie i zobaczcie, bo warto! Jest tu więcej poszukiwanych kosztowności.

Przyszli wszyscy z wyjątkiem doñi Elviry.

– To jest dar Kantabrii – stwierdził don Garcia wzruszony. – Jak dobrze widzieć go znowu!

Poprosił Antonia o podniesienie wielkiego i ciężkiego, symbolicznego klucza. Czyste złoto. Klucz do miasta Santillama del Mar.

– Wspaniały – szepnęła Unni i zwykle dość surowy don Garcia rozjaśnił się.

– Teraz brakuje tylko daru Nawarry – powiedział don Ramiro. – I Vasconii. Ale ich tutaj nie ma.

– No właśnie, gdzie jest dar Nawarry? – spytała Sissi.

– Nikt tego nie wie. – W głosie don Ramira było wzruszenie. – Wy też nie wiecie? Czy późniejsza historia nie zna opowieści o ślubnej sukni księżniczki Ermesindy? Otóż miała ona wyjść za mąż za pewnego francuskiego księcia i jej ojciec, jeden z naszych następców tronu – nie chciałbym wspominać jego imienia, bo to nieprzyjemna sprawa – no więc chciał on zrobić wielkie wrażenie na wszystkich dostojnych gościach, którzy przybyli na wesele do rodzinnego miasta księżniczki. Zamówił suknię ślubną, która miała rzucić na kolana wszystkich, wzbudzić w nich zdumienie i podziw, a także zazdrość – uśmiechał się don Ramiro cierpko. – Suknia miała być uszyta z grubego surowego jedwabiu i wysadzana klejnotami tak, by nie można było jej dotknąć, nie trafiając na perły, złoto lub drogie kamienie. W konsekwencji jednak suknia okazała się taka ciężka, że księżniczka nie mogła się w niej wyprostować, kiedy ją na siebie włożyła. Nogi nie chciały jej nieść. W popłochu więc odszukano ślubną suknię jej matki, a to wysadzane skarbami dziwactwo schowano jako kosztowność do skarbca. Przeleżała tam wiele lat, aż do czasu, gdy Nawarra złożyła ją w darze na rzecz przygotowywanego powstania.

– W takim razie musi być tu gdzieś w grocie – powiedziała Sissi. – I to my mamy jej szukać, a nie wy, o ile dobrze zrozumiałam.

– Oczywiście, że możemy poszukać sukni – zgodził się Jordi. – I daru Vasconii też. Wracajmy zatem do kamiennej zagadki.

Minęli dwoje młodych, którzy prawdopodobnie nie mogli się ani ruszyć z miejsca, ani rozmawiać. Tylko w ich Oczach było życie. Dona Elvira wciąż miała taki przerażony wzrok.

Zrobimy wszystko, co możliwe, zapewniała ją Unni w myślach. O, żebym ja tak mogła się znaleźć w domu, rozwiązywać w łóżku krzyżówki, oglądać z Jordim telewizję. Żyć normalnym życiem.

Kochali się potajemnie w tamtym starym kościele. Na ogól jednak niewiele się zdarzało takich prywatnych chwil. Unni strasznie tęskniła za spokojem, za domem.

Nie, tak nie można. Co się stało z twoim pragnieniem przygód, Unni?

Niestety, są granice tego, co możemy od życia przyjąć.

Z drżeniem rozejrzała się dookoła. Katów nie było już na świecie, a mimo to odczuwała bardzo nieprzyjemny lęk. Musiało być tutaj coś, czego absolutnie być nie powinno. Pod pięknymi sklepieniami czaiło się jakieś zło, jakiś wielki, rozproszony lęk, czyjś ciężki oddech wróżący grozę i śmierć.

Jeszcze nie dotarli do najstraszniejszego zagrożenia.

Unni rzuciła niespokojne spojrzenie w stronę Miguela. Chodź, Jordi, uciekajmy stąd, pomyślała, choć wiedziała, że akurat tego zrobić nie mogą. Jeśli chcą uratować ostatnich potomków rycerzy, to muszą tutaj zostać i pracować dalej.

A potem Tabris będzie mógł nas wszystkich zabić? Jaki sens i jaki pożytek ma wyniknąć z tego akurat zadania? W porządku, dzieci królewskie i rycerze nie będą musieli przez całą wieczność pozostać upiorami. Ale czy dlatego trzeba złożyć ofiarę tak wielu młodych ludzi?

Nie, teraz znowu jej myśli krążą wokół najbardziej niezrozumiałej części ich zadania. Nie wolno tego robić.

Zebrała w sobie całą odwagę i nadzieję, wolno powlokła się za przyjaciółmi.

36

Trzeci kamień został położony na miejsce.

Mur Wamby jednak nadal ani drgnął.

Natomiast gdzieś daleko, bliżej wejścia do groty, zadudniło. Coś jakby się przedzierało, wybijało jeden kamień za drugim ze zgrzytem, od którego słuchających przenikał dreszcz, działało im to na nerwy, wywoływało ból zębów.

– Rany boskie, co to znowu? – zawołała Sissi.

– To arka! – wykrzyknął Antonio. – Czyżby się przesuwała?

– Nie, to wieko się rozsuwa – raportował Miguel, który dobiegł pierwszy na miejsce.

– Ale przecież tam nie było żadnego wieka.

– Nie było widocznego wieka.

– Znowu Urraca – mruknął Antonio. – Chyba za wiele tutaj tych czarów.

– Więcej niż przypuszczasz – rzekł jego przodek, don Ramiro, bardzo cicho. Antonio skulił się. Unni nie była jedyną osobą, która najbardziej ze wszystkiego pragnęła wydostać się z tego miejsca. Właściwie każde z nich miało jakieś swoje ponure przeczucia.

– Chodźcie, chłopcy – powiedział Jordi. – Podniesiemy wieko, to szybciej pójdzie.

Pomagali wszyscy mężczyźni. Wieko z wapienia z lekko zwietrzałą górną powierzchnią było ciężkie, zdołali jednak położyć je ziemi tuż koło arki i nie zmiażdżyć sobie palców ani u nóg, ani u rąk.

Unni nie chciała patrzeć na wieko. Leżała na nim, kiedy obrzydliwi kaci inkwizycji wyjmowali swoje narzędzia tortur… lepiej zajrzeć do wnętrza arki, czy też ołtarza, nikt nie wiedział do końca, z czym mają do czynienia.

Jeszcze jeden skarb. Nie taki wielki jak poprzedni, imponujące jednak, co ci ludzie potrafili zebrać. Tu znajdowały się królewskie korony Yasconii wysadzane szafirami, te, które miały być włożone na głowy młodej pary. Wszyscy patrzyli pełni podziwu, don Sebastian cieszył się.

– W takim razie pozostaje nam tylko;dar Nawarry, czyli wymyślna suknia ślubna – powiedział Morten. Wbiegł pospiesznie w głąb groty. – Tu w środku musi być jeszcze jeden skarbiec – zapewniał.

– Nie! Zaczekaj! – wołali jedno przez drugie, ale zaraz potem usłyszeli głos Mortena:

– Owszem, chodźcie i zobaczcie sami!

Musiał wysłuchać wielu gniewnych wymówek i od rycerzy, i od reszty grupy. Czy chce skończyć w jakiejś pułapce, jak hrabia? Mimo wszystko podeszli do najdalszego kąta groty.

To mi się nie podoba, pomyślała Unni. To stąd ciągnie takie okropne zimno. I jak tu ciemno!

Niektórzy byli na tyle przewidujący, by wziąć ze sobą pochodnie, i ci widzieli teraz lepiej. Rycerze szli milczący najwyraźniej niechętnie patrzyli na to, co młodzi robili. Morten natomiast wykazywał wielkie ożywienie. Prób wał szukać czegoś w rodzaju pokrywy, ale bez rezultatu;

– A to co znowu? – spytała Juana.

– Chyba jakaś skrzynia – odparł Jordi bez emocji. Tym razem jednak nie była to skrzynia ze skarbem, najwyraźniej natrafili na. trumnę. Z wapienia. Bardzo zwietrzałego.

Nagle z pokrywy trumny potoczyły się strumieniem tysiące wielkich i mniejszych szlachetnych kamieni oraz pereł. Sypały się niczym groch na podłogę.

– Dobry Boże! – jęknął Morten, który uruchomił tę lawinę.

– Moim zdaniem tutaj macie swój dar, don Ramiro – powiedziała Unni z przekąsem. – Owa wspaniała suknia ślubna musiała zostać użyta jako piękna narzuta na trumnę.

– No a jedwab, rzecz jasna, zbutwiał przez tyle czasu – wtrąciła Sissi.

– Ale kogo tu pochowano? – zastanawiał się Morten.

– Myślę, że Tommy, który został na zewnątrz, mógłby nam odpowiedzieć na to pytanie – rzekł Jordi – Nie czujecie, jak tu wieje? Przeciąg idzie właśnie z tej trumny w najdalszym kącie groty. Pamiętacie, co zdaniem Tommy’ego mówił do niego wielki kamień? Ja jestem brama. Oddaj mi spokój!

– Chcesz powiedzieć… Że to król Agila spoczywa w tej trumnie? – spytała Juana.

– Co wy na to, szlachetni rycerze? – zwrócił się Jordi do towarzyszących im przodków.

– Tak, tak właśnie jest – potwierdził don Federico z westchnieniem. – Kiedyśmy tutaj przybyli, na zewnątrz był tylko ten wielki kamień. Postanowiliśmy pochować naszych ukochanych tutaj, we wnętrzu groty, razem ze skarbami, dla których to mogła być najlepsza kryjówka. Najpierw jednak nie zauważyliśmy, że tu już jest jakiś grób. I o mało nie doszło do katastrofy, ale dona Urraca jej na szczęście zapobiegła.

– Jakiego rodzaju katastrofy? – spytał Morten. Don Federico westchnął jeszcze raz. Ciężko.

– Lepiej dla was byłoby nie wiedzieć.

– Ach, więc to jest ta wasza tajemnica! – zawołał Jordi. – To jest wasze przekleństwo!

– Tak. Zaklęcia Wamby to nic w porównaniu z tym.

– To naprawdę było aż takie zło? Pochować dwoje dzieci w pobliżu grobu Agili? I wystawić na zewnątrz dwa kamienie nagrobne?

– Nie, nie dlatego. Nie to było przyczyną. Trumna Agili stała tutaj od początku. Myśmy ją przesunęli, a tego właśnie nie powinniśmy byli robić. Teraz nic więcej powiedzieć nie możemy. Powinniście stąd wyjść jak najprędzej. Natychmiast jak tylko wypełnicie zadanie.

Unni zwróciła uwagę na to, że Miguel przysłuchuje się rozmowie z wielkim zainteresowaniem. Był teraz zupełnie inny niż zwykle. Dzikie spojrzenie, pełne napięcia ruchy, rozgorączkowany. Ów dziwny ciąg powietrza najwyraźniej wprawiał go w niepokój. Robił wrażenie ściganego, jakby się bał… nie, to nie strach. Podniecenie. Wzburzenie…

Unni wiedziała, że on chce ich zabić, kiedy już będzie po wszystkim. Jordi traktował tę sprawę zbyt lekkomyślnie. Uważał, że jak przyjdzie co do czego, to jakimś sposobem uda się uniknąć nieszczęścia. Ale Unni zaczęła się teraz bać. Przedtem ona też nie zastanawiała się przesadnie nad zadaniem Tabrisa. Zresztą nikt ni chciał tego rozpamiętywać, więc chętnie odsuwali o siebie każdą myśl.

Teraz Unni przyszło do głowy, że Miguel jest tak dobry dla Sissi właśnie dlatego, że wie, co ją czeka. A ż tkwi w nim zło, w to nie wątpiła. I nie miała też złudzeń, że jest on stanowczo zdecydowany przeprowadzić likwidację, jeśli tak można to nazwać.

Uff, co za okropne słowo!

Poczuła lekkie mdłości ze strachu. Próbowała nabrać do tego równie lekceważącego stosunku jak Jordi, ale nie potrafiła.

– Wyjdźmy stąd – poprosił don Galindo nerwowo. – Stary król Wizygotów chciałby spoczywać w spokoju.

Więcej niż chętnie wycofali się do stołu z czterema kamieniami.

Co stanie się tym razem? Odnaleźli już wszystkie z pięciu wielkich skarbów: Święte Serce Galicii, Złotego Ptaka z Ofir, klucz Kantabrii, królewskie korony i to, co zostało ze ślubnej sukni.

Teraz musi przyjść kolej na zaczarowany mur Wamby. Czy nareszcie ustąpi?

– Ostatni kamień – powiedział Jordi i uniósł go w górę. Kobieca dłoń spoczęła na jego ręce. Obok stała Urraca.

– Nie kładź tego kamienia na miejsce – ostrzegła. – Wzór nie powinien być kompletny.

37

– Urraca! Nie! – zawołali chórem. – Nie możesz tu wchodzić, to zbyt niebezpieczne!

Krzyczeli jedno przez drugie. Ostrzeżenia, zarówno ze strony rycerzy, jak i młodych współczesnych ludzi, sypały się niczym grad na czarownicę o surowych, ale pięknych oczach.

– Nie mogłam im przecież pozwolić, by wszystko zniszczyli – odpowiedziała Urraca ze smutnym uśmiechem.

Miguel zniknął i zaraz na jego miejsce pojawił się olbrzymi Tabris.

– Tabris, nie, nie rób tego! – krzyknęła Sissi. – Jesteś przecież duchem wolnej woli!

– Właśnie. I nie próbuj mnie do niczego zmuszać!

– Chcę tylko, żebyś się zastanowił – prosiła, ale on jej nie słuchał. Gdy próbowała go odciągnąć, odepchnął ją od siebie z całej siły. Jego uwaga skoncentrowana była wyłącznie na Urrace, wykonywał jakieś ruchy, jakby wokół niej tańczył, i mamrotał coś przy tym pod nosem.

Wszyscy widzieli, że czarownica robi się… nie przezroczysta, ale wygląda, jakby przesłaniała ją woda albo szkło, albo może rozedrgane powietrze. Jordi rozpoznawał ten stan, wiedział, jak ona teraz widzi otaczający ją świat. Widzi go mianowicie tak jak on, tyle że on przystosował się do tej akwaryjnej próżni, jak to nazy, wał, i teraz widział już prawie normalnie. Z początku jednak było mu bardzo trudno.

Juana zaczęła płakać i nie trzeba było długo czekać, a Unni poszła w jej ślady. To niesprawiedliwe. Owa dobra i szlachetna Urraca, która tak bardzo stara się im pomagać, musi być wystawiona na takie straszne traktowanie.

Antonio ukrył twarz w dłoniach, nie był już w stanie na to patrzeć. Nic dziwnego, wszyscy cierpieli, byli bowiem bardzo głodni, mieli głęboko podkrążone oczy ze zmęczenia, napięcia i zmagania się z przeciwnościami.

A więc trzeba będzie wziąć na siebie jeszcze i to brzemię.

Czy to się naprawdę nigdy nie skończy? zastanawiała się Unni rozgoryczona. Myślałam, że osiągnęliśmy już granicę bólu, ale najwyraźniej czeka nas o wiele więcej.

Płomienie na jednym z ognisk nieoczekiwanie strzeliły w górę, rysując groteskowe, ale piękne wzory na ścianach i suficie, odzwierciedlające lodowe formacje w tej strasznej grocie.

Urraca na chwilę przymknęła oczy.

– Teraz jestem całkowicie w mocy demona – poinformowała. – Nie mogę opuścić groty. Będzie to możliwe wyłącznie w chwili, kiedy on zabierze mnie ze sobą do ciemnej otchłani.

Sissi z wściekłości i rozczarowania rzuciła się na Tabrisa i zaczęła okładać go pięściami.

– Dlaczego to zrobiłeś? Ja ci tak wierzyłam!

Że też ona ma odwagę, pomyślała Unni. Tabris nigdy nie wyglądał straszniej niż w tej chwili. Otaczała go zielonkawa, fosforyzująca poświata, oczy płonęły dzikim triumfem, a w otwierających się w pełnym zadowolenia uśmiechu ustach połyskiwały kły. Cała twarz była przerażająco paskudna, a zarazem w niepojęty sposób fascynująca. Rogi znajdowały się na miejscu, podobnie szpony, które wbijały się coraz głębiej w ramiona Urraki. Na szczęście ubranie, czarny T – shirt i spodnie, powiększyło się razem z nim, ale nad ogonem nie miał kontroli, wydostał mu się przez pęknięty szew spodni na zewnątrz i trzaskał w powietrzu niczym bicz, tak że zgromadzeni musieli odskakiwać na boki.

W końcu skrzydła też się rozpostarły. Akurat tej sztuczki Unni nigdy nie była w stanie pojąć, ale teraz dostrzegła, że w koszulce demona są pęknięcia, przez które mogły się wydostać czubki skrzydeł, po czym już cała reszta wyłoniła się bez przeszkód.

Nie zawsze przemiana człowieka w demona dokonywała się tak prosto. Ogon Tabris pokazywał rzadko albo wcale, ale teraz najwyraźniej machnął ręką na wszelkie ograniczenia.

Przez krótką chwilę Unni patrzyła mu w oczy i naprawdę się przestraszyła. To, co tam wyczytała, wolałaby jak najszybciej zapomnieć.

Jordi zdawał się tracić swoje niezłomne przekonanie, że wszystko skończy się dobrze. Wszyscy byli zbici z tropu tym, co się stało, i rycerze, i przyjaciele Unni.

W końcu musieli spojrzeć prawdzie w oczy. Tabris zamierzał wprowadzić w czyn swoje pogróżki. Rozpacz Sissi do niego nie docierała.

Tylko Urraca zachowywała spokój.

– Dobrze, droga na dół nie jest długa – rzekła do swojego strażnika.

W oczach Tabrisa pokazały się niebezpieczne błyski.

– Nie, Urraco!. – zaprotestował don Federico przejęty. – Tak nie wolno ci myśleć!

Unni wpadła w złość. Mała, dzielna Juana stała w objęciach Mortena, tego Mortena, który wytrzymał przez cały czas, choć wszyscy wiedzieli, że nie należy do najsilniejszych. Oboje spoglądali teraz z dziecinnym lękiem i rozpaczą na Tabrisa. Jordi, który dla wszystkich chciał dobrze, trzymał Unni za rękę, by dodać jej siły i odwagi. Antonio, ofiarny i honorowy Antonio, stał sam. Podobnie jak Sissi, porażona i przygnieciona nieszczęściem.

Unni była coraz bardziej wściekła. A zawsze w takich sytuacjach zaczynały jej z oczu płynąć łzy. Teraz też. Zdradzieckie łzy, ale Unrii należała do istot, których uroda rozkwita w gniewie.

– No teraz nareszcie zrobimy koniec z tymi wszystkimi strachami i tajemnicami! – wykrzyknęła, zwracając się do rycerzy. – Ta zabawa w ciuciubabkę przestała być śmieszna. Nieustannie stawiacie nam do rozwiązania coraz trudniejsze zagadki, a my próbujemy je rozwiązywać najlepiej jak potrafimy. Ja wiem, że wam nie wolno nic powiedzieć, że my sami musimy wszystko wyjaśnić, bo w przeciwnym razie to będzie nieważne, ale przecież nie może tak być, że przez cały czas, kiedy uważamy, że coś zrozumieliśmy, wyrastają przed nami nowe trudności!

Don Federico uniósł w górę swoją pokrytą żyłami, starczą dłoń, by powstrzymać ten potok słów, który dziewczyna wyrzucała z siebie na pół z płaczem.

– Rozumiem waszą frustrację, ale ty się mylisz, dzielna panienko. To nie jest nic nowego, to jest samo jądro. I ponieważ dotarliście tak daleko, to sądzę, że macie prawo dowiedzieć się, co się wówczas wydarzyło. Mam rację, Urraca?

– Masz – odparła piękna pani z praczasu. – Naprawdę sobie na to zasłużyli.

– Wykonali nieprawdopodobną pracę – zgodził się don Galindo. – Żaden z nas się nie spodziewał, że dojdą tak daleko.

– Ale jeszcze nie skończyli – zastrzegł don Garcia, jak zawsze sceptyczny. – Mur Wamby wciąż stoi i nasi ukochani są rozdzieleni tak jak przedtem. Mimo wszystko pozostaje do wykonania niepospolicie trudne zadanie.

– Wiem o tym – przyznał don Federico, a jego ochrypły glos prawie nie wywołał żadnego echa w kamiennej grocie. – Teraz jednak powinni poznać historię Agili. Nie można jej nazwać baśnią ani legendą, bo nikt prócz nas jej nie zna. A legenda czy baśń to przecież coś, co ludzie przekazują sobie z ust do ust. Tymczasem ta historia przez ludzi została zapomniana dawno temu.

– Nikt prócz; tutaj zebranych nigdy jej nie słyszał – uściślił don Sebastian.

I don Federico zaczął opowiadać swoim niepewnym, starczym głosem. Zanim jednak skończył, w innym miejscu przydarzyło się, że…

38

Na dole w otchłani mistrz szalał do tego stopnia, że wszyscy zmykali lub starali się znaleźć jakąś kryjówkę.

– Wiedziałem, wiedziałem o tym! – ryczał. – To tam zmierzali. Tam, gdzie nikt nie chodzi, świętoszkowaci rycerze zaprowadzili swoich idiotycznych potomków. A nasz tępy Tabris im na to pozwolił!

Najbliższy mistrzowi marszałek dworu demonów starał się udobruchać władcę, bo z szefem, który wpadł w furię, naprawdę nie ma żartów:

– Wasza wysokość, Tabris jednak pojmał Urracę. No i cały czas im towarzyszy, na pewno dojdzie z nimi do celu.

Mistrz prychnął z taką siłą, że jeden z młodszych diabłów wpadł do kąta. Wielki mistrz nie lubił, by go korygowano.

– Zawsze tak jest z demonami z rodu Nuctemeron. Są zbyt słabi.

– Wybraliśmy właśnie Tabrisa dlatego, że z taką łatwością potrafi wejść w świat ludzi, przyjąć ich sposób myślenia – przypomniał marszałek dworu swemu panu. Powiedział „my”, chociaż to mistrz osobiście wskazał na Tabrisa, ale czy teraz warto o tym wspominać? Zwłaszcza gdy mistrz jest w takim humorze? – I to był bardzo rozsądny wybór. Tabris towarzyszył im przez całą drogę. Zarena, demon zemsty, która powinna być silniejsza, zakończyła działalność żałośnie szybko.

Twarz mistrza wykrzywił grymas.

– Zarena. To przecież tylko jedna z moich wielbicielek. Jest cholernie powabna* ale właściwie do niczego się nie nadaje. Skazałem ją na domowy areszt. Niech tam sobie posiedzi.

– Inne wysoko postawione demony chciałyby ją stamtąd zabrać.

– Niech się wynoszą do diabła!

Twarz marszałka dworu demonów wydłużyła się niechętnie.

Żeby tak bez szacunku nadużywać imienia pana i władcy! To nie przystoi mistrzowi Ciemności, państwa demonów.

Z drugiej jednak strony rozumiał swego pana. Zamek mistrza, do którego tylko niektórzy słudzy mieli prawo wstępu, znajdował się w niebezpieczeństwie.

Co więcej, w niebezpieczeństwie znalazła się też pozycja samego mistrza.

– Rozstawić straże! – wrzasnął mistrz ze źle skrywaną histerią w głosie. – Wezwać wszystkie demony wojny! Przygotować ciężką broń!

Takiego poruszenia nie było w państwie Ciemności od pięciuset lat. Demony najwyraźniej zostały przestraszone. Najwięcej powodów do obaw miał jednak sam mistrz. Jego przypominające szpony ręce zaczęły się trząść.

39

Don Federico rozpoczął swoją opowieść.

– Było kilka powodów, dla których wybraliśmy to właśnie miejsce. Trzech naszych ludzi pochodziło z tutejszych gór i to oni opowiadali nam o zapomnianej dolinie z kościołem. Wędrowali po górach i znaleźli dolinę przez czysty przypadek. Sami wiecie, jaka trudna jest droga tutaj, zwłaszcza po zejściu wielkiej lawiny kamiennej.

– Tak, tak, wiemy – potwierdzały pomruki z różnych stron.

– Oni powiedzieli nam także, jak należy z doliny dojść tutaj, by znaleźć zamkniętą pośród kamieni łączkę. Uznaliśmy, że miejsce nadaje się do ukrycia skarbów. Kiedy zaś nasi ukochani niedoszli władcy stracili życie w tak haniebny sposób, zdecydowaliśmy się również pochować ich tutaj, gdzie mogliby spoczywać w pokoju. Domyślacie się, że kiedy tu przybyliśmy, na łączce znajdował się tylko ciemny kamień Agili, wtedy jeszcze nie zapadł się tak bardzo w ziemię, więc imię króla było wyraźnie widoczne. Znaliśmy króla Agile. To nie jest postać z baśni, ale rzeczywisty władca. Był mądrym królem i dobrym człowiekiem. Ale, jak z pewnością wiecie, zwykle zło atakuje, a dobro musi ustępować. Król Agila uciekał ze swoimi ludźmi i tutaj umarł. To było jeszcze przed zejściem kamiennej lawiny i przypuszczalnie w tamtych czasach na łączkę wiodła wygodna przełęcz. Poddani wznieśli kamień na jego pamiątkę.

Tak więc nasi ukochani mieli spoczywać w zapomnianej dolinie, w towarzystwie człowieka reprezentującego dobro. Jak Unni wie, Urraca nam towarzyszyła i wspólnie wybraliśmy tę piękną grotę na miejsce pochówku.

Don Federico zamilkł i wziął głęboki oddech. Był stary i zmęczony, nie na wiele starczało mu sił. Ale mówić wciąż potrafił, to był zresztą jego przywilej – przywilej najstarszego i duchowego przywódcy.

– Dopiero na miejscu zorientowaliśmy się, że również Agila został pochowany we wnętrzu groty. Jego sarkofag nieco zagradzał drogę do miejsca, w którym zamierzaliśmy złożyć nasze dzieci, dlatego postanowiliśmy go trochę przesunąć.

Stary znowu milczał dłuższą chwilę. Tabris przez cały czas nad nimi górował, słuchał, czuwał…

W głębi znaleźliśmy tamten odległy kąt i wydało się nam, że można trumnę króla przesunąć pod samą ścianę, z największym szacunkiem, rzecz jasna, mieliśmy przecież do czynienia z władcą, i to dobrym. Tymczasem stwierdzono, że pod ścianą, w wybranym przez nas miejscu, wystaje stercząca skała i poleciliśmy naszym ludziom, by ją ścięli. Tym sposobem dotarliśmy do czegoś niepojętego.

Natrafiono na otwór, który wyraźnie dokądś prowadził. Usłyszeliśmy wycie jak z tysiąca wilczych gardzieli, poczuliśmy wiatr o sile orkanu, który powalił nas na ziemię. Przepełnił nas wszystkich najbardziej lodowaty strach, jaki człowiek może sobie wyobrazić.

Tam w środku coś się działo, ale my, przerażeni, wspólnymi siłami zdołaliśmy przesunąć sarkofag Agili wraz z fundamentem i wszystko razem ustawić przy ścianie. W ten sposób zakryliśmy dziurę. Jordi rzekł zdumiony:

– Więc ten młody chłopak, Tommy, się nie mylił, choć taki jest oszołomiony. Słyszał słowa: Jestem brama. Przywróć mi spokój! To Agila do niego przemawiał.

– Niewątpliwie! Zresztą i my słyszeliśmy coś podobnego, zanim przesunęliśmy sarkofag: Okażcie miłosierdzie! Nie skazujcie mnie na cierpienie! Te słowa ciążyły nam jak niezmierne brzemię winy. W całym naszym ziemskim życiu, i później po śmierci. Przez wieleset lat. To, i to, co stało się z naszymi ukochanymi.

– No ale jak do tego doszło? – spytała Sissi.

– Do groty przybył Wamba, szedł po śladach naszych ludzi. Widział wielkie transporty skarbów, a ponieważ był potwornie chciwy, zjawił się tutaj i oznajmił, że kosztowności należą do niego. My, oczywiście, nie chcieliśmy się zgodzić, Wamba wpadł w furię i żeby nam pokrzyżować szyki, wzniósł ten mur, zanim zdążyliśmy ustawić oba sarkofagi obok siebie. Rozdzielił królewskie dzieci na wieki. Urraca zrobiła, co w jej mocy, by złagodzić jego przekleństwo, ale szkoda już się stała. Urraca była naszą bardzo zdolną pomocnicą, prawdziwym geniuszem technicznym, potrafiła wznieść wysoki mur, który nie pozwalał zajrzeć do miejsca spoczynku naszych dzieci. Zostawiliśmy na murze naszą pieczęć, by trzymać z dala od niego katów inkwizycji.

Dalszą opowieść podjął don Sebastian.

– Mieliśmy zamiar wkrótce tu wrócić. Tymczasem Wamba wzniósł tamten cienki, zewnętrzny mur, który zasłonił nasz znak.

Don Ramiro uśmiechnął się krzywo.

– Najlepsze, co Urraca mogła zrobić, to zmącić mu pamięć tak, by nie potrafił sobie przypomnieć, jak się tu dostać.

Don Sebastian mówił dalej:

– A potem dostaliśmy się do niewoli, byliśmy torturowani, zostaliśmy zamęczeni na śmierć. Wtedy to Wamba i Urraca odbyli swój wielki pojedynek czarowników, w czasie którego on rzucił przekleństwo na nasze rody i zamordował Urracę.

– A kto zamordował Wambę? – spytał Antonio.

– Tego nie wiemy. Ale musiał chyba umrzeć ze starości, był przecież już wtedy potwornie stary.

– Kto poustawiał te wszystkie przeszkody na drodze do groty? Te wszystkie pułapki?

– Urraca i nasi ludzie. Częściowo. Niektóre pułapki zastawione na nas to dzieło Wamby. Na przykład zapadnia i podwójny mur w kościele to jego sprawka.

– Dosyć nieprzyjemne pytanie: kto zamordował waszych ludzi, w wyniku czego nie został nikt, kto mógłby opowiedzieć o skarbie? Czy to wy sami?

– Och, nie! Absolutnie nie! To Wamba, bo chciał zagarnąć cały skarb.

– No i zapomniał, biedak, gdzie skarb jest ukryty – rzekła Unni. – To drań, ale teraz nam wszystkim ulżyło, że to nie wy odebraliście życie tamtym… Wybaczcie nam podejrzenie.

Rycerze łaskawie skłonili głowy.

– A ja mam kolejne trudne pytanie – rzekł Jordi. – Co waszym zdaniem znajduje się tam w głębi?

– Na to może odpowiedzieć Tabris.

Demon syknął przez zęby niczym wąż. W końcu jednak zaczął mówić swoim gardłowym głosem:

– Ja wiem, co tam jest. Narobiło się okropnego hałasu na dole w Ciemności tamtego dnia. Mówili, że jakieś ludzkie robactwo przywłaszczyło sobie prawo wtargnięcia wprost do zamku mistrza, do jego prywatnej siedziby, do której nikt nigdy nie wszedł bez zaproszenia. To był wyizolowany świat mistrza, nietykalny, jak myślał. I nagle ktoś się tam włamał. To mogło mieć katastrofalne następstwa.

Unni zdecydowanym tonem powiedziała to, przed czym Tabris się wzdragał:

– Myślisz, że zło mogło się wydostać na świat?

On zwrócił ku niej swoje budzące grozę oblicze tak gwałtownie i przysunął się tak blisko, że przerażona odskoczyła.

– Nie – wysyczał. – Ale dobro mogło się przedostać do Ciemności. A wówczas mistrz straciłby mnóstwo demonów. Przede wszystkim te z rodu Nuctemeron. Jego władza uległaby korozji.

– Dobro… pod postacią Agili i tych dwojga dzieciaków?

– Tak. A za nimi przyszliby inni. Na świecie istnieje zdumiewająco dużo dobra.

– Owszem – bąknęła Unni. – Tylko że tak rzadko ma ono coś do powiedzenia.

Morten zebrał się na odwagę, by wtrącić:

– Zło jest bardziej fascynujące, w każdym razie w nowościach.

– Ale co to właściwie jest ród Nuctemeron? – spytała Sissi. – Wiem, że ta nazwa znaczy tyle co „Noc rozjaśniona dniem”, niewiele jednak mi to mówi. Co to oznacza?

Tabris patrzył na nią długo, jakby ją z trudem rozpoznawał. Juana uznała, że musi to być dla Sissi upokarzające, więc spytała pospiesznie:

– Dlaczego Jordi nie może położyć na miejsce ostatniego kamienia? Wzór nie może być kompletny, jak powiedziała Urraca, bo co by się stało?

Odpowiedziała jej sama Urraca:

– Wy źle sobie tłumaczyliście wyraz oczu dońi Elviry. Ona nie czekała niecierpliwie, byście znaleźli kod. Ona była śmiertelnie przerażona.

– Więc co by się stało, gdybym uzupełnił wzór? – spytał Jordi.

– Wszystko by się zawaliło. Sarkofagi zapadłyby się w ziemię, resztki ze sklepienia groty by je pogrzebały, a młodzi pozostaliby na wieki błąkającymi się upiorami. Rycerze również.

– A ty, dona Urraca? – spytała Unni.

– Ja też. I przekleństwo ciążące nad waszymi rodami zachowałoby swoją moc.

No tak, pomyślała Unni. Jeśli Tabris wymorduje nas wszystkich, to zostanie tylko maleńki synek Vesli. Biedne dziecko!

My wszyscy biedni.

Tabris wyprostował się, głową sięgał niemal sklepienia.

– Teraz znam już tajemnicę rycerzy. Teraz mam Urracę. Moje zadanie zostało wypełnione. Jeszcze tylko jedna rzecz pozostaje do zrobienia.

Cichy szmer przeszedł przez grupę. Wiedzieli, co demon ma na myśli. Zamierza ich pozabijać.

40

Juana zaciskała wargi, by nie wybuchnąć płaczem, Morten próbował dodać jej otuchy i poczucia bezpieczeństwa, bał się jednak tak samo jak ona. Inni stali jak przymarznięci. Wiedzieli, że próba ucieczki nie ma sensu. Ręce Tabrisa o długich szponach pochwyciłyby ich natychmiast, albo jeszcze prościej: wystarczyłoby krótkie zaklęcie, by wszystkich zatrzymać.

Rycerze stali tak samo bezradni, Urraca nie miała już żadnej magicznej siły. Została zamknięta w swojej akwaryjnej próżni.

– A więc nie udało nam się – stwierdził Jordi niepewnym głosem. – Bo to ty zorientowałeś się, o co chodzi, zanim zdążyliśmy połączyć groby młodych książąt i uwolnić króla Agile z jego bolesnej sytuacji, gdy tak długo musiał rozdzielać od siebie dzień i noc, ciemność i jasność. Powinieneś był dać nam więcej czasu, Tabris.

– Mieliście go pod dostatkiem – odparł demon z paskudnym grymasem.

Antonio próbował apelować do niego:

– A co się stanie z nieszczęsnym Tommym, który leży na zewnątrz? Ranny, pozostawiony sam sobie.

– Mam to gdzieś.

Po twarzy Sissi spływały dwa strumienie łez, ale ona nie robiła nic, by je powstrzymać.

– Skoro już wszystko postanowione, to chciałabym, żebyś zaczął ode mnie. Przynajmniej nie będę musiała patrzeć, jak umierają moi najlepsi przyjaciele.

– Nikt z nas tego nie chce – wtrącił Antonio. – Czy nie moglibyśmy zginąć wszyscy równocześnie?

Wargi Tabrisa układały się tak, jakby wymawiał słowa „najlepsi przyjaciele”. Z wielkim zdziwieniem. Po czym nagle odparł twardo:

– Nie! Na ten moment czekałem bardzo długo. Nie może trwać zbyt krótko.

Ręka z okropnymi szponami wbiła się w ramię Sissi. Przyjaciele rzucili się jej bronić, ale on jednym gestem osadził ich w miejscu. Górna warga demona uniosła się w ohydnym uśmiechu oczekiwania.

– Zrób to jak najszybciej, Miguelu – prosiła, próbując opanować drżenie głosu, który jednak brzmiał bardzo żałośnie.

Triumfalny grymas demona zgasł.

– Miguel?

– Ja cię przecież kocham, wiesz o tym. Ja jestem Sissi. Kocham i Miguela, i Tabrisa, i na tę moją miłość zaklinam cię, zabij mnie jak najprędzej. Uczyń mi tę łaskę!

Tabris gapił się na nią. Uchwyt na ramieniu dziewczyny nieco zelżał, z rany po szponach pociekła krew.

Demon uniósł głowę i spoglądał na zebranych po kolei, przyglądał się jednemu po drugim, jakby pragnął wzbudzić w sobie jeszcze większą do nich nienawiść. Popatrzył na Urracę i uśmiech zwycięstwa zaczął, z wolna powracać na jego wargi.

– Ty jesteś naszym przyjacielem, Miguelu – rzekł Jordi. – Przeżyliśmy razem wiele dobrych chwil.

– No i co z tego? – odparł Tabris bezbarwnie. Wzrok demona przesunął się znowu na Sissi. W wielkiej grocie panowała absolutna cisza, znikąd najcichszego choćby dźwięku, najmniejszego szmeru, woda nasycona wapniem, która przez wieki tworzyła te fantastyczne formacje i „lodowe sople”, już dawno przestała kapać.

Tabris cofnął rękę z ramienia Sissi. Zobaczył krew na swoich szponach. Długo, w zdumieniu przyglądał się dziewczynie, po czym delikatnie pogłaskał jej policzek wierzchem dłoni.

I jeszcze raz, jak we śnie.

Po czym głęboko wciągnął powietrze i ukrył twarz w dłoniach. Wszyscy jednak zdążyli dostrzec na niej wyraz rozpaczy.

Wkrótce ręce demona znowu opadły.

– Utracę wszystko, jeśli nie dopełnię swojego obowiązku. Wszelkie moje demoniczne zdolności. Wstęp do otchłani. Utracę cześć i życie wieczne. Ale to się nie może równać z utratą ciebie, Sissi. Bo po co mi wtedy wieczne życie?

Wstrzymali oddech.

– Chcę być człowiekiem, Miguelem – mówił dalej Tabris ochrypłym głosem. – Chcę się zestarzeć z tobą i umrzeć, kiedy mój czas nadejdzie. A właściwie… właściwie to ja nie wiem, czego pragnę.

Nikt się nie poruszył. Nie mieli odwagi. Atmosfera była taka napięta, niepewna decyzja Tabrisa taka krucha. Jedno słowo, jeden gest mógł zburzyć chwiejną równowagę, a konsekwencje byłyby trudne do przewidzenia.

W końcu demon podniósł głowę. Twarz wykrzywiała mu rozpacz i ból. Powolnym krokiem ruszył w stronę Urraki.

Ona patrzyła mu w oczy ze swoją normalną siłą. Tabris potrząsnął głową i uwolnił ją od czarów.

Potem zwrócił wzrok na pozostałych.

– Jesteście jedynymi przyjaciółmi, jakich kiedykolwiek miałem. I Sissi jest jedyną miłością mego życia. Nie chcę wypełnić swojego zadania.

Jakiś dźwięk wyrwał go z transu. Jakby się coś waliło z trzaskiem. Słyszeli to już kiedyś. Wówczas, gdy Unni i Jordi próbowali zrobić coś, by „kurtyna” Wamby runęła.

Widzieli, jak zaczyna wibrować, jak odpadają z niej małe kawałki.

I w końcu…

Pospiesznie chwytali powietrze. Na wewnętrznej ścianie, nad grobem króla Agili, ukazał się herb rycerzy i można było odczytać słowa: Amor ilimitado solamente.

Tylko bezgraniczna miłość.

– Szybko, Tabris! – krzyknęła Urraca. – Uwolnij ich od czarów.

Demon uczynił gest dłonią i znowu mogli się poruszać. Tabris przemienił się w Miguela, nikt nie wiedział jednak, czy on sam tego chciał, czy też mistrz w otchłani Ciemności dokonał aktu zemsty.

Urraca wciąż się denerwowała:

– Miguel! Sissi! Unni z Jordim! Napierajcie na mur! Ty też, Antonio, twoja tęsknota za Veslą ma swoją siłę.

Juana i Morten patrzyli na nią pytająco.

– Nie – odparła Urraca. – Wasza miłość jest jeszcze zbyt niedojrzała. Mogłaby narobić więcej szkody niż pożytku. Ale takiej ofiary, jaką uczynił Miguel, nie spotyka się co dnia. Zresztą pokochać demona też nie każda kobieta potrafi. Miłość pozostałych znamy. Jest czysta, prawdziwa i trwała. No… pchajcie mur i myślcie o swoich ukochanych!

Zrobili, jak kazała. Rycerze podeszli bliżej, oczy małej Elviry płonęły nadzieją, w którą biedactwo chyba sama nie mogła uwierzyć po tak strasznie długim okresie zawodu i rozpaczy. Urraca czuwała nad całością. Unni myślała o samotnym Rodriguezie po drugiej stronie muru, który z pewnością nie bardzo wiedział, co się dzieje. Teraz jednak nie wolno jej było myśleć o niczym innym, tylko o miłości do Jordiego. Robiła więc to, co wszyscy. Położyła dłonie na obrzydliwie zimnym murze i postarała się, by jej serce i duszę wypełniły tylko myśli o Jordim, tylko miłość do niego.

Jeśli teraz zaprę się jeszcze mocniej i mur runie, to ja upadnę u stóp Rodrigueza, przemknęła jej przez głowę naprawdę mało poważna wizja i musiała się koncentrować od nowa.

Unni nie odważyła się naciskać mocniej, położyła tylko ręce na chwiejącej się ścianie.

I na jej oczach mur między sarkofagami zaczął się rozpływać i wolniutko znikać w powietrzu.

Zaległa przytłaczająca cisza.

Doña Elvira i książę Rodriguez patrzyli na siebie. Niepewnym krokiem ruszyli sobie nawzajem na spotkanie. Jakby nie mogli uwierzyć w cud.

Sissi rzuciła się Miguelowi w ramiona, ale nie danym jej było zatrzymać go tylko dla siebie. Wszyscy pragnęli mu dziękować, śmiali się i płakali na przemian, przekrzykiwali się wzajemnie. Rycerze otoczyli kołem Urracę, a ich twarze były jasne i uradowane.

Tylko jedna istota nie uczestniczyła w powszechnej radości.

Miguel.

Czuł się załamany. Rozumieli go, oczywiście. Wiedzieli, czego wyrzekł się z własnej woli.

Wtedy podeszła do niego Urraca i przyjaźnie położyła mu ręce na ramionach.

– Mój drogi przyjacielu. Nigdy bym nie uwierzyła, że będę mogła jakiegoś demona nazywać przyjacielem, ale w tej sytuacji przychodzi mi to z wielką łatwością. Czy pamiętasz, co ci parokrotnie powiedziałam? Te słowa, których nie rozumiałeś?

– Pamiętam – potwierdził zgnębiony. – Że moje czyny zostaną zapisane na moje dobro.

– No właśnie. I oto nadszedł odpowiedni czas. Więcej razy, niż chciałeś o tym słyszeć, pomogłeś naszym młodym przyjaciołom. I mnie raz oszczędziłeś. Nie mogę oczekiwać, że zrobiłbyś to jeszcze raz. W podzięce pragnę złożyć ci pewien dar.

Miguel przyglądał jej się zdumiony, trochę niechętny. Piękna czarownica mówiła dalej:

– Powiedziałeś kiedyś, że chciałbyś być człowiekiem i żyć na ziemi, ale zachować wszystkie zdolności demona. Czy nadal tego pragniesz?

Jego twarz nie wyrażała niczego, gdy mówił:

– Bardziej niż kiedykolwiek.

– W takim razie wola twoja zostanie spełniona. Z jednym wszakże wyjątkiem: nie będziesz miał duszy demona. Nigdy już w przyszłości nie będziesz nikomu życzył źle.

– Urraca, Urraca – upominał ją don Federico. – Demon zawsze będzie demonem.

– Nie masz o tym pojęcia – warknął Miguel w stronę starego rycerza, a oczy pozieleniały mu z gniewu.

– No, no – powiedziała Urraca. – Tak nie można! Wciąż jesteś jeszcze za bardzo demonem. Powinniśmy zaczekać jakiś czas, potem przekonasz nas, czy myślisz poważnie, i zobaczymy, co dalej.

– Ale… ja chcę już teraz dostać Sissi!

– Mowy nie ma! – zaprotestowała Urraca ostro. – Nadal siedzi w tobie Tabris, a ty nie masz nad nim kontroli, ponieważ to jest twoja pierwotna postać. Minie trochę czasu, zanim się z nim uporasz, ale jeśli naprawdę chcesz się go pozbyć, to ja ci pomogę.

– Chcę tego naprawdę! – zawołał Miguel szczerze. – Pragnę tego ponad wszystko.

Umilkł i zaczął się z wielką uwagą wpatrywać w najdalszy kąt groty.

Z ciemności wyłoniła się kolejna postać. Mężczyzna z bardzo dawno minionych czasów, ubrany w pięknie wyprawioną skórę zwierzęcą i miękkie buty. Miał długie do ramion blond włosy i nosił szeroki miedziany pas.

Król Agila, władca Wizygotów, którzy przybyli tu znad wybrzeży Bałtyku.

41

Oniemieli. Czy niespodziankom nigdy nie będzie końca? Teraz jestem pewna, że śnię, pomyślała Unni. Wszystko, cała ta potwornie skomplikowana historia, ta długa podróż, to tylko zły sen!

W takim razie śnijmy dalej! Patrzcie! Król Agila nas pozdrawia.

– Królowo Urraco! Szlachetni rycerze. Poznaję was z tamtego czasu, kiedy nie wiedząc, co czynicie, przenieśliście mój grobowiec w to straszne miejsce graniczne między królestwem nocy i dnia. I wiem, jak uporczywie i jak długo walczyliście o to, by naprawić swój błąd.

Zwrócił się do Elviry i Rodrigueza, którzy tymczasem odnaleźli się, stali teraz przytuleni do siebie, trzymali się za ręce i promienieli szczęściem.

– I was znam, drogie królewskie dzieci. Pozdrawiam was z największym szacunkiem. Wy i ja przez bardzo, bardzo długi czas dzieliliśmy przecież grób.

A wy, cudowni, zdumiewająco młodzi ludzie z przyszłych czasów, których my nawet we śnie nie mogliśmy sobie wyobrazić… To, czego wy zdołaliście dokonać, jest niepojęte!

I wreszcie ty, niezwykły demonie, który dla kobiety z ludzkiego rodu odwróciłeś się od własnego królestwa. Wielka musi być twoja miłość, skoro potrafi złamać przekleństwo czarownika, i dobrych przyjaciół musiałeś zyskać pośród nas, zwyczajnych, śmiertelnych ludzi.

Unni, która powitała go jak króla, co przecież było zgodne ze stanem faktycznym, zastanawiała się, dlaczego Agila akurat teraz się pojawił. Fakt, że jest upiorem, już jej nie niepokoił, widziała ich przecież wystarczająco dużo, by tracić z tego powodu grunt pod nogami. Ale skoro jeszcze nie zdążyli go uwolnić z trudnego położenia?

Wkrótce miała otrzymać odpowiedź na swoje pytania.

– Przybywam do was z przestrogą – rzekł. Wymawiał słowa w jakiś staromodny sposób tak, że z trudem go rozumieli. – Oni gotują się do walki, ci na dole, po tamtej stronie mojego sarkofagu. Jeżeli go przesuniecie, to oni wyleją się strumieniem na zewnątrz, by was unicestwić. A wtedy to już na pewno nie chciałbym być na twoim miejscu – zwrócił się do Miguela.

Unni zaprotestowała.

– Ale byłoby chyba dobrze, gdybyśmy wpuścili trochę dobra do ich królestwa. Wtedy wiele demonów przestałoby istnieć. To znaczy, innymi słowy, zostałyby przemienione w przyzwoite istoty.

Agila z troską potrząsał głową.

– Wy nie zdołacie tam wejść. Nie zdołacie wywrzeć na nich wpływu. Setki ich stoją za tą ścianą, wszyscy gotowi do walki.

Nie brzmiało to zbyt przyjemnie.

– Jak jednak inaczej zdołamy was uratować, królu i panie? – spytał Jordi z wielkim szacunkiem.

Ogniska prawie całkiem pogasły. W grocie zrobiło się ciemno i zimno.

– Ja też tego nie wiem. Chciałbym wam jednak radzić, byście opuścili to miejsce najszybciej jak to możliwe i zapomnieli o przeklętej grocie.

Rycerze byli szczerze zmartwieni. Jordi pamiętał, co cała grupa jest im winna.

– Tego jeszcze zrobić nie możemy, królu i panie – powiedział. – Przybyliśmy tutaj, by spełnić dwie rzeczy. Po pierwsze, połączyć nieszczęsne królewskie dzieci. Dokonaliśmy tego i teraz pozostaje nam tylko przesunąć ich sarkofagi, ustawić je obok siebie. Drugie nasze zadanie miało na celu uwolnienie waszej wysokości. Dopóki tego nie uczynimy, nasi przodkowie rycerze również nie odzyskają wolności. Ani my.

– Ani konie – dodała Unni pospiesznie.

Agila zwrócił ku niej swoją zdumiewająco młodą twarz i uśmiechnął się:

– Jesteś miłośniczką zwierząt, jak widzę.

– Wszyscy jesteśmy – dodał Jordi. – Nie mamy tylko pojęcia, jak przesunąć sarkofag waszej wysokości, żeby nie ściągnąć na siebie nieszczęścia.

– Nie da się tego zrobić. A pierwszym, który zostanie unicestwiony, kiedy dzikie hordy tu wpadną, jest rzecz jasna ów urodziwy młody człowiek – rzekł Agila, wskazując na Miguela. – Zatem on powinien opuścić grotę, kiedy wy będziecie otwierać im wejście.

Miguel miał ponurą, ale i zdecydowaną minę. Wszyscy przyjaciele jednak radzili mu, by poszukał sobie jakiejś kryjówki. A w każdym razie, by opuścił grotę.

– Pójdę z tobą! – zawołała Sissi natychmiast.

– Nie! – zaprotestowała Urraca. – Ty zostaniesz. Musisz dać mu czas.

Miguel był głęboko wzruszony.

– Pójdę – obiecał. – Najpierw jednak muszę się upewnić, że możecie bez narażania życia przesunąć trumnę jego wysokości.

Podszedł do otworu. Nie chciał nikomu pokazać, jak bardzo jest wzruszony.

– Antonio! – zawołał półgłosem. – Chodź no tu i zobacz. Zresztą, chodźcie wszyscy!

Zdumieni podeszli do otworu, a tam uderzył w nich oślepiający blask.

Był ranek, tego się nie spodziewali. A jeszcze mniej śniegu, który musiał spaść w nocy. Teraz wszystko pokrywał czysty, biały całun. Kamień króla Agili stał niczym wielki czarny monument pośród tej bieli. Osobliwa, gęsta cisza, która pojawia się tylko wtedy, gdy spadnie śnieg, trwała nad wszystkimi trzema kamieniami.

– Tommy – jęknął Antonio. Wszyscy pobiegli tam, gdzie znajdował się pokryty śniegiem, niewielki wzgórek. Oczyścili go pospiesznie i przenieśli do groty. Unni prosiła rycerzy, by konie też mogły wejść do środka, ale don Sebastian powiedział, że to nie jest konieczne, i spojrzał na nią z czułym błyskiem w oku.

Tommy nadal żył, Miguel i Morten przynieśli drewna na opał i ułożyli przemarzniętego chłopca bliżej ognia. Antonio się nim zajął, wyrzucając sobie ze złością, że zapomniał o własnym pacjencie. Oznajmił po chwili, że Tommy z pewnością się z tego wyliże, najważniejsze, żeby nie dostał zapalenia płuc.

– Boże drogi, nie pozwól, żeby on też umarł – modliła się Sissi. – Byłoby o jednego za dużo.

Miguel podszedł do niej i ujął w dłonie jej twarz.

– Sissi, wkrótce będę musiał cię opuścić. Ale spytałaś mnie, czym właściwie jest demon z rodu Nuctemeron.

– Tak. Wciąż tego nie wiem.

Podał jej amulet, który pokrywał niemal całą dłoń dziewczyny.

– To jest Nuctemeron. Chcę, żebyś go zachowała.

Sissi patrzyła przestraszona na amulet. Prawdę powiedziawszy, nie wyglądał przyjemnie.



Miguel próbował wyjaśnić jej, co ten przedmiot oznacza, a dobierał słowa z niezwykłą starannością.

– To jest tylko dla twojej wyobraźni, a nie dla rzeczywistości. Jeśli na twojej drodze pojawią się trudności nie do pokonania, ale tylko wtedy, nie z powodu jakichś drobiazgów, bo w takich sytuacjach amulet nie działa, powinnaś zamknąć go w swoich dłoniach i szeptać moje imię. Wtedy ja przybędę. Wciąż tylko jako siła wyobraźni, ale pomogę ci najlepiej jak będę mógł. Wcale nie jest pewne, że będziesz mnie mogła zobaczyć, ale ja przyjdę i będę przy tobie.

– Dziękuję! I mam cię wzywać imieniem Miguel?

Milczał przez chwilę.

– Ten krąg został stworzony po to, by wzywać demony. I tylko demony. Amulet, który ci daję przeznaczony jest dla mnie i tylko dla mnie. Nie ryzykujesz więc, że na twoje wezwanie zjawi się cała horda.

– Ale przecież ty masz robić wszystko, by pokonać Tabrisa!

– Wiem o tym. I dlatego nie powinnaś używać talizmanu, jeśli nie znajdziesz się w prawdziwej potrzebie. Bo ja bardzo się o ciebie boję. Ale cokolwiek zrobisz, o jednym pamiętaj: nie wzywaj mnie tylko dlatego, że chciałaś mnie zobaczyć!

– Tak! Rozumiem! Nie wolno mi, nawet gdybym bardzo tego pragnęła.

Wtedy Miguel się uśmiechnął.

Jordi ich zawołał. Znowu trzeba było się zająć wielkim dylematem.

Rycerze spoglądali po sobie i kiwali głowami. Z ogromną powagą.

Don Galindo, ten najbardziej przyjazny, przerwał milczenie.

– Problem da się rozwiązać. Mieliśmy wprawdzie nadzieję na jakieś inne wyjście, ale teraz pozostaje tylko to jedno. Ono zaś sprawi, że wszelkie więzi między naszym światem a Ciemnością zostaną zerwane. Wszędzie. Aż po wieki wieków. Miguel? Jesteś na to gotowy? Że nigdy nie wrócisz do Ciemności?

Miguel zobaczył oczyma wyobraźni tamte ponure siedziby pełne zła, nienawiści i podejrzliwości.

– Tak, jestem gotów – odparł mocnym głosem. – Nie chcę tam już nigdy wracać, niezależnie od tego, jak potoczy się mój los na ziemi.

– Dobrze! A teraz zbliżamy się do najgorszego. – Rycerz westchnął ciężko i zaczął mówić nieoczekiwanie uroczystym tonem. – Jordi, musimy się cofnąć do samych początków twojej okrutnej walki o sprawiedliwość dla nas wszystkich. Czy pamiętasz, że daliśmy ci wtedy pięć lat dodatkowych, byś mógł nam pomóc?

– W krypcie grobowej pod ruinami zamku w Nawarze? Pod waszym herbem zawieszonym na ścianie? Tak, pamiętam wszystko bardzo dobrze.

– Wtedy zostałeś naszym wybranym. Wiedzieliśmy, że wyrządzamy ci niesprawiedliwość, ale nie mieliśmy wyboru. Pamiętasz, co się stało, zanim wyszedłeś stamtąd w noc?

– Tak. Wypaliliście mi wtedy na ręce znak. Wasz znak. Urraca stanęła za jego plecami i uniosła dłonie nad jego ramionami, jakby go osłaniała. Unni kurczowo trzymała go za rękę. Była śmiertelnie przerażona, przeczuwała, że teraz chyba powinna się spełnić jeszcze jedna przepowiednia.

Don Federico powiedział:

– Jordi, musisz nam wierzyć, kiedy mówimy, że mieliśmy nadzieję na inne wyjście. Skoro jednak król Agila zawiadamia, że oni tam stoją gotowi do walki…

Nie zdążył dokończyć zdania.

– Mimo wszystko daliśmy ci jednak pięć dodatkowych lat – don Ramiro próbował się bronić.

– Tak, i dziękuję za nie. W ciągu tych pięciu lat zdążyłem poznać moją Unni, ale zawsze przeczuwałem, że nie dostałem ich za darmo. Czego ode mnie oczekujecie?

Unni przerwała im z szybkością karabinu maszynowego:

– Cokolwiek by to miało być, to musi dotyczyć również mnie, bo ja go nie puszczę!

– Unni, no co ty – próbował Jordi z czułością zmienić jej postanowienie.

– Niestety, to niemożliwe – westchnął don Sebastian. – Ty należysz do grona żywych.

– Do licha, Jordi jest wystarczająco żywy!

– Przecież wiesz, że on żyje w czasie dodatkowym, że tak powiem.

Uczyniła jeszcze jedną desperacką próbę.

– Dlaczego nie możecie po prostu otworzyć trumny i przesunąć ziemskich szczątków króla Agili, proszę mi wybaczyć, wasza wysokość, że nazywam rzeczy po imieniu. No więc czy nie można samych szczątków przesunąć w inne miejsce? Dlaczego na przykład nie złożyć dwojga królewskich dzieci w jednej trumnie, tak, by dla jego wysokości została druga?

– My już także o tym myśleliśmy – przyznał don Garcia.

– Chodzi jednak o to, że nie ma żadnych szczątków do przenoszenia. Minęło tysiąc pięćset lat, ód kiedy król został pochowany. Jeśli już, to trzeba przesuwać cały sarkofag, a tego nie da się zrobić tak, by całe zło świata nie wylało się przez otwór, jaki wtedy powstanie. Chcemy jednak, byście potem przysunęli sarkofag do tych dwóch pozostałych. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, oczywiście.

Jordi zaczynał powoli tracić cierpliwość, choć bardzo się starał nad sobą panować.

– Czy mógłbym się w końcu dowiedzieć, czego się ode mnie oczekuje?

Don Federico przedstawił instrukcję:

– Antonio! I wszyscy pozostali, zabierzcie tę upartą dziewczynę! Miguelu, teraz powinieneś już iść.

– Chętnie bym się dowiedział, co czeka mojego przyjaciela.

Rycerze byli najwyraźniej trochę oburzeni ich zachowaniem.

– No dobrze. Pięćset lat temu królowa Urraca, bo ona była królową, wędrowała po świecie i wypowiadała magiczne zaklęcia we wszystkich tych miejscach, w których mieszkańcy Ciemności mogliby się wydostać na świat. Wtedy nie mogła zrobić nic więcej. Bowiem nikt z żywych nie był w stanie definitywnie pozamykać takich wyjść. Nikt ze zmarłych zresztą też nie. Tylko ktoś, kto znajdował się równocześnie i w sferach przeznaczonych dla żywych, i w sferach dla umarłych. Czekaliśmy długo, by znaleźć kogoś godnego. Młody Santiago należał do takich, którzy mogliby się nadawać. Podobnie zakonny nowicjusz, Jorge. No i jeszcze paru innych. Wszyscy oni jednak byli za bardzo samotni. Zauważyliśmy siłę Jordiego, sprowadziliśmy go więc do ruin twierdzy w Nawarze i daliśmy mu pięć dodatkowych lat życia. Wiecie przecież, jak to miało być w przepowiedni, dwóch braci miało dojść tutaj, a ty, Jordi, byłeś jedynym, który spełniał i ten warunek. Miałeś brata. Teraz nadszedł czas, by wykorzystać znak na twoim ramieniu. Widzisz nasz herb na tylnej ścianie. Jeśli spojrzysz na tę część sarkofagu króla Agili, w której spoczywała jego głowa… i troszeczkę wyżej, to co zobaczysz?

Jordi podszedł kilka kroków bliżej.

– Znak. Ten zwykły.

– No właśnie. I widzisz, że jest identyczny z tym, który ty masz na ramieniu?

– Tak, tylko mój znak jest lekko wypukły, a ten jakby zagłębiony w ścianie.

– To prawda.

– Gdybym więc przyłożył rękę do ściany, to oba zna ki pasowałyby do siebie, tak?

– Otóż to! Ten rytuał dopełni przygotowania Urraki i wszystkie zejścia do Ciemności zostaną zamknięte na zawsze.

– I ludzie staną się od tego lepsi?

– W to raczej nie wierzę, ale przynajmniej nie będą mogli zrzucać wszystkiego na złe siły.

– A jeśli ten rytuał stracił moc?

– No to wszystkie nasze starania pójdą na marne. Tego jednak nie będziemy wiedzieć, dopóki nie przesuniemy sarkofagu. Wtedy się dopiero okaże, czy tylna ściana zostanie, czy też nie i demony zła wypłyną na ziemię.

Jordi stał w milczeniu. Unni szlochała cicho, mocno trzymana przez Antonia, który był tak samo przerażony i zrozpaczony jak ona. Chodzi przecież o jego ubóstwianego brata.

Juana i Morten stali blisko siebie w wejściu do groty. Dwoje królewskich dzieci zniknęło, również król Agila pokłonił się nisko na pożegnanie i odszedł. Jego twarz naznaczyło zmartwienie. Także i jego los miał zostać przypieczętowany.

Urraca zmusiła Miguela, by sobie poszedł. Sissi towarzyszyła mu do wyjścia. Tam wziął ją w ramiona i stali długo, przytuleni do siebie. W końcu odszedł.

Śnieg zaczynał topnieć, Miguel zostawiał w nim ślady.

– Na tyle przynajmniej jest już człowiekiem – szepnęła Sissi. Prawie go teraz nie widziała, bo łzy przesłaniały jej wzrok.

Nikt nie poświęcił ani jednej myśli bajecznym skarbom, które dosłownie zalegały grotę.

Rycerze wycofali się do wyjścia. W centrum groty stał samotny Jordi.

Podszedł do ściany przy grobie wizygockiego króla. Podciągnął rękaw i patrzył na swój znak.

Serce tłukło mu się w piersi jak szalone.

Potem przyłożył rękę do ściany i starannie dopasował.

Cisza, kompletna cisza.

I nagle został wessany w tę potworną, mglistą ciemność, w której się już kiedyś znajdował, wtedy, kiedy doświadczył własnego umierania, w domu Pedra w Madrycie. Wszystko wibrowało wokół niego, słyszał jakieś wycie, ryk z gardzieli tysięcy demonów, blisko, coraz bliżej, dudniło mu w głowie, a z daleka, jakby z innego świata, docierał do niego rozpaczliwy krzyk Unni:

– Jordi! Nie! Nieee!

Загрузка...