CZĘŚĆ CZWARTA. PROSPERIDAD

17

Generalnie rzecz biorąc, rycerze nie przejmowali się poszukiwaczami skarbów i ich zmartwieniami. Siedzieli wyprostowani na koniach, na wzniesieniu w pobliżu otoczonych tajemnicą głazów. Obserwowali Mortena i Juanę, którzy energiczne budzili swoich towarzyszy, wykrzykując przy tym głośno, że właśnie coś znaleźli.

„Teraz powinni zachować jak największą ostrożność”, powiedział don Federico. „Jeśli popełnią błąd, możemy stracić wszystko”.

„Wolałbym, żebyśmy razem z Urracą nie tworzyli aż takich skomplikowanych systemów i aż tak bardzo nie utrudniali drogi do celu”, westchnął don Garcia.

„Przecież musieliśmy stworzyć ochronę! A kto mógł wtedy przypuszczać, że nie będą tego pokonywać nasze dzieci czy w najgorszym razie wnuki? Im poszłoby o wiele lepiej”.

„Oni jednak zostali usunięci z tego świata, zanim zdążyli się zorientować, o co chodzi, i czegokolwiek dowiedzieć”, powiedział don Ramiro urażony.

„To my zostaliśmy usunięci ze świata, zanim zdążyliśmy ich poinformować o niebezpiecznej drodze i czyhających na niej zasadzkach. Że nasi najbliżsi zostali zlikwidowani przez inkwizycję, to był dla nas jeszcze jeden kielich goryczy, który musieliśmy spełnić”, poprawił go don Federico.

Don Sebastian pochylił swoją posiwiałą głowę. „Wszystko poszło źle. Wszystkie nasze nadzieje legły w gruzach. Oni są ostatnią deską ratunku”.

Popatrzyli raz jeszcze na siedmioro młodych ludzi, którzy wstali już z trawy, wypoczęci i gotowi do dalszych działań. No, tak, wszyscy wypoczęci to chyba nie byli…

„Żeby oni tylko teraz znaleźli klucz do całości”, westchnął don Galindo. „Nasze myśli są z nimi. Jednak my sami nic zrobić nie możemy”.

18

Jordi i jego przyjaciele stali przed tym, co nazwali czarodziejską bramą w górskiej ścianie.

– Świetna robota! – chwalił Mortena i Juanę. – Teraz trzeba tylko odczytać, co tam jest napisane.

– Najważniejsze jest chyba to, że znaleźliśmy kolejne miejsce dla gryfa! – cieszył się Antonio. – Spójrzcie tam, poniżej tamtej krawędzi!

Unni zaczęła układać wierszyk:

– Połóż gryfa na ścianie, a zobaczysz, co tam jest napisane. Może się nic nie stanie.

– Nie, to ostatnie całkiem nie pasuje. Chyba jestem najgorszą morderczynią dowcipów na świecie.

– O, tak, ja coś o tym wiem – uśmiechnął się Jordi z czułością. – Ale, oczywiście masz rację z tą ścianą. Trzeba przyłożyć do niej gryfa, tylko musi to być właściwy gryf. Juana! Zostały na jeszcze dwa amulety i nie wolno nam popełnić żadnego błędu. Odczytaliście napis?

– Jest tego sporo – powiedział Antonio. – Ale prawie całkiem zatarte. Tylko główne słowo widać wyraźnie. Juana?

Ona wciąż jeszcze miała miękkie kolana po niedawnych przeżyciach. Czuła się cudownie zmęczona. Odczytywała literę po literze. Kilku brakowało.

– Pro. per. dad. To chyba powinno być prosperidad.

Dobrobyt – przetłumaczył Jordi. – Dobrobyt to gryf Galicii. Pedra. Szkoda, że go z nami nie ma. Kto dopasuje jego gryfa?

– Ty sam – powiedziała Sissi.

– Dobrze. Mogę to zrobić ja – zgodził się Jordi.

Przyjrzał się dwóm pozostałym jeszcze gryfom i wybrał właściwy. Wszystkie amulety poznaczyli literkami. G jak Galicia.

Unni odczuła wielki niepokój.

– Zaczekaj chwilkę, Jordi! Przecież Antonio mówił o wielu słowach, prawda?

Usłyszała ciche westchnienie ulgi. Czyżby rycerze znajdowali się w pobliżu? Chyba nie powinni tutaj przychodzić.

Antonio bardzo się ożywił.

– Tak, widziałem coś koło zarysu gryfa. Ale to bardzo niewyraźne.

Wszyscy tłoczyli się przy ścianie, każdy chciał coś zobaczyć. Jak zwykle pierwsze miejsce przysługiwało Juanie.

– No, nie wiem – powiedziała niepewnie – To strasznie niewyraźne. Ale tak, to są słowa. Możesz mi pomóc, Jordi?

Wspólnymi siłami zdołali odczytać coś, co mogło być zdaniem:

Caminante, espera!… Nombre!

– Nie wiem, czy mam rację – zaczęła Juana niepewnie. – Wydaje mi się jednak, że to znaczy: Wędrowcze, zaczekaj! Słuchaj imienia!

Po chwili zamieszania Unni powiedziała:

– Słuchać? Co to do licha może oznaczać? I jakiego imienia?

– Moim zdaniem to ważne – rzekł Miguel. – Myślę, że tutaj jest coś więcej. I Jordi… nie przykładaj jeszcze gryfa. Możemy sobie narobić kłopotu, jeśli nie będziemy naprawdę ostrożni.

Przez kilka minut wszyscy intensywnie myśleli. Słowa Miguela miały swoją wagę. On rzadko się wypowiadał na temat ich zadania, a teraz był naprawdę zatroskany. To dla nich wiele znaczyło. Nauczyli się cenić jego towarzystwo. Wszyscy wiedzieli, że jest ich największym wrogiem, ale wiedzieli też, że się zmaga z ambiwalentnymi uczuciami. I wielokrotnie okazał im nieocenioną pomoc.

Oczywiście wiedzieli, że ma własny interes w tym, by odnaleźli, czego szukają, i wypełnili zadanie. Jednym z jego obowiązków przecież było sprawdzenie, o co w tym wszystkim chodzi.

Chociaż pewnie do tej pory sam wiele odgadł.

– Imię, imię! – Unni uderzała stopą o ziemię w takt tych słów, zniecierpliwiona, coraz bardziej zła. – Jakie imię? Tu chyba nie ma żadnego imienia?

Mimo woli wszyscy rozejrzeli się dookoła, w końcu zatrzymali wzrok na kamieniach.

Nad doliną zalegała cisza. Jakby uszy ludzi nie odnotowywały już szumu strumienia. Został w jakiś dziwny sposób stłumiony, jakby przesłonięty bawełnianą otuliną.

Zdawali sobie sprawę z tego, że ów fenomen pochodzi od kamieni, otaczających niezgłębionym milczeniem to, co ukrywają.

– Unni – rzekł Jordi, kiedy wszyscy ruszyli ku wzniesieniu. – Jakiś czas temu pytałem cię, czy nie zechciałabyś położyć rąk na tych jasnych kamieniach, by dowiedzieć się czegoś o ich historii.

Poczuła, że jej ciało przenika nieprzyjemny dreszcz.

– Czy to konieczne? – spytała z wymuszonym spokojem. – Przecież wiemy, czym one są.

– Owszem, to kamienie nagrobne dla dwojga zamordowanych kandydatów do tronu – odparł Antonio cicho.

– Rozdzielonych nawet po śmierci – rzekła Sissi. – Tym razem przez wielki, prastary głaz.

Wszyscy mówili z wielkim szacunkiem, tym większym, im bliżej kamieni się znajdowali.

– Tak, ale czy oni tutaj zostali pochowani i nadal tu spoczywają? – spytała Juana.

– No właśnie tego chciałbym się dowiedzieć od Unni – rzekł Jordi z powagą. – Unni, odważysz się?

Unni protestowała przeciwko temu z całego serca. Nie chciała raz jeszcze mieć do czynienia z tragicznym losem tych dwojga. Cóż jednak mogła zrobić?

– Oczywiście – skłamała. – Tylko nie odchodź ode mnie, Jordi.

– Będę tutaj.

Unni trzymała dłonie w pewnej odległości od powierzchni kamiennego kolosa po lewej stronie. Przybliżała je wolno, przerażona.

W końcu dłonie spoczęły na głazie i Unni zaraz je cofnęła.

– Nie, oni tu nie leżą.

– Ale to ich kamień?

– Jednego z nich, chyba tak. Chciałabym dotknąć tego drugiego.

Przeszli na prawą stronę. Unni powtórzyła swój zabieg.

– Tak. To jest kamień nagrobny księcia Rodrigueza. Ten drugi przeznaczono dla księżniczki Elviry. Ale żadne z nich tutaj nie spoczywa.

Ludzie, którzy wydawali się tacy mali u stóp kamiennych kolosów, stali w milczeniu, zamyśleni, szukali jakiegoś wyjaśnienia, pragnęli uczynić kolejny krok na drodze do celu.

– No a trzeci głaz, Unni?

Spojrzała na niego.

– Nie.

– Spróbuj, jesteśmy przy tobie, wszyscy…

– Nie zdobędę się.

– Ale jesteś jedyną, która by mogła. Która to potrafi. Ostatnie słowa wypowiedział Miguel. Mówił cicho, lekko drżącym głosem.

Jego uznanie dodało jej odwagi. Unni wyciągnęła trzęsące się ręce w stronę wielkiego, ciemnego kamienia, w końcu złożyła je na powierzchni.

Głęboka, przenikliwa wibracja ogarniała poprzez dłonie cale jej ciało. Była niczym kościelne organy, rozedrgana, jakby poruszona najgłębszym akordem. Tak to odczuwała.

I najszybciej jak mogła, oderwała dłonie od powierzchni kamienia.

Odetchnęła z ulgą.

– No?

– Tam coś leży. Ale to nie jest grób… To tutaj powinniśmy szukać odpowiedzi – zakończyła stanowczo.

– Odpowiedzi na wszystko?

– Nie, tego nie wiem. W każdym razie powinniśmy przeszukać to miejsce.

– Powinniśmy szukać imienia – stwierdził Antonio. – Co byście powiedzieli, gdybym pogrzebał tu trochę mieczem?

– Mowy nie ma – zaprotestował Jordi. – Znajdziemy coś innego. Zobaczmy no… To chyba jest, że tak powiem, frontowa strona kamienia, prawda?

Owszem, nikt nie miał raczej wątpliwości. Rozbiegli się, żeby przynieść noże oraz w poszukiwaniu ostrych kamieni, po czym zabrali się do roboty.

Najpierw zdarli darń wokół kamienia i dopiero wtedy zauważyli jakieś wyryte zagłębienia nieco niżej. To wzmogło ich entuzjazm i w rekordowym czasie wydobyli na światło dzienne jakieś słowo.

– Ależ to są runy! – wykrzyknął Morten zawiedziony. – Nordyckie runy tutaj?

– Nie, no w takim razie ja mówię pas – oznajmiła Juana. – Kto się zna na runach?

– Czy mogę zobaczyć? – poprosiła Sissi, więc zrobili jej przejście. Ona ukucnęła przed kamieniem i uważnie studiowała to, co odkryli.

– Oj, to jakieś bardzo stare – jęknęła. – To runy z najstarszego alfabetu. Oto co odczytałam:



– Patrzcie – mówiła Sissi. – Ta druga litera, która wygląda jak X, to jest G, i nie było jej w użyciu od siódmego wieku naszej ery. Zmieniła się w coś, co wygląda jak Y, a oznacza K.

– A zatem kamień został ustawiony w siódmym wieku? – spytał Antonio.

– Niekoniecznie. Znajdujemy się na krańcach terytorium Wizygotów. Jak powiadacie, runy istniały tylko w Skandynawii, ale znajdowały się na innych przedmiotach, amuletach i tak dalej w całej Europie. A zwyczaj rycia run na kamieniach mógł przywędrować ze Skandynawii aż tutaj. Na przykład właśnie z Wizygotami. Ci, którzy wznieśli kamień, chcieli zapewne postępować zgodnie ze starym ludowym obyczajem. Jeśli jednak chcecie wiedzieć, co to znaczy…

– No pewnie, że chcemy!

– Dobrze! W takim razie ja bym odniosła tę inskrypcję do polowy szóstego wieku.

– A to dlaczego?

– Ponieważ tu napisano Agila. To jest imię z dziennika Jonasa Hansena. I to jest imię wizygockiego, otoczonego legendą króla, który panował, zapewne w Toledo, w okresie od 549 do 554 roku, kiedy to został usunięty przez prawowitego następcę tronu.

– Skąd ty to wszystko wiesz? – wykrzyknęła Unni zdumiona.

Sissi uśmiechnęła się.

– W szkole pisałam pracę o Wizygotach.

– Nigdy o tym nie wspominałaś.

– Bo nie lubię się chwalić – rzekła Sissi z bardzo fałszywą skromnością. – Jedyne, co wiadomo na temat Agili, to to, że wyruszył ze swoimi wojami na północ.

– Na północ? Tutaj? – spytał Morten.

– Nie wiem. Ale niemożliwe to nie jest. Mógł się tu ukrywać w górach. Co ty na to, Juana?

– Odebrało mi mowę. O nordyckich runach nic nie wiem, ale za to znam się na hiszpańskich królach. Chyba masz rację. Ten Agila, czy raczej Aquila, orzeł, to mityczny król lub wielmoża. Przypuszczalnie jednak król, skoro otrzymał taki piękny kamień.

Unni nazbierała kwiatów i ułożyła je przy wszystkich trzech kamieniach. Miguel tymczasem kopał dalej, bo chciał odkryć więcej tekstu. Nie znalazł jednak niczego, co by się różniło od nordyckich run, za pomocą których ktoś niezdarnie zawiadamiał:

„Ja, NN, poleciłem wznieść ten kamień i wyryć te runy na pamiątkę… „ I tak dalej.

Miguel znalazł jednak coś innego. Jego nóż natrafił na coś przy kamieniu, tuż pod inskrypcją.

Wspólnymi siłami wydobyli stamtąd niewielki przedmiot.

– To piszczałka? A może róg? – zastanawiał się Jordi zaskoczony.

– Prawdopodobnie zatkany ziemią – mruknął Morten. – A ja przecież grałem na rogu w szkole muzycznej!

– Możemy to oczyścić – zaproponował Jordi.

– I ujawnić mój nieistniejący talent muzyczny? Nie, dziękuję!

– „Słuchaj imienia” – zacytowała Unni. – Możesz chyba zadąć w ten instrument, Morten. Zadąć, bardzo dobre słowo!

– Dobrze, ale po co? Nie mogę przecież odgrywać Agili.

– Chociaż spróbuj – żartowała Sissi.

Antonio oglądał rurkę. Była krótka, w zasadzie prosta, zwężona nieco z jednej strony.

– Jeśli zdołasz wydobyć z tego choćby jeden ton, to i tak będziesz zuch. Chodź ze mną nad strumień, spróbujemy ją oczyścić.

– A nie rozpadnie się przy myciu na części?

– Nie.

– Nie, została zrobiona z metalu, nie wiem tylko z jakiego.

Kiedy już umyli instrument w strumyku i przekonali się, że w środku nic nie ma, spoglądali po sobie zdumieni.

– To nie jest żaden szósty wiek – oznajmiła Juana z wielką pewnością siebie.

– Nie, i chyba nie powinniśmy byli się niczego takiego spodziewać – potwierdził Jordi. – To przecież ludzie rycerzy przynieśli tutaj rurkę, nie wcześniej niż pod koniec piętnastego wieku. Jestem przekonany, że mamy do czynienia z pułapką, która zostałaby zlikwidowana, gdybyśmy tylko ułożyli gryfa we właściwym miejscu. Zostało to zawarte w słowach: Wędrowcze, zaczekaj! Słuchaj imienia!

– Nie rozumiem, o co ci chodzi – poskarżył się Morten.

Juana wyjaśniła:

– Moim zdaniem to jest swego rodzaju opis. Poza tym napis na tej bramie też jest niewyraźny. To może równie dobrze być: Słuchaj podczas… imienia. Musi chodzić chyba o to, że powinniśmy zagrać, żeby móc wejść do środka. I o ile dobrze rozumiem, to jest tak, że z tego instrumentu można wydobyć tylko jeden ton.

– To by się zgadzało – potwierdził Morten. – To znaczy pewnie by można zagrać całą oktawę, ale myślę, że jeden ton wystarczy.

W tej dziedzinie czuł się ekspertem, pływał jak rybą w wodzie. To cudowne uczucie!

Przyłożył rurkę do ust, ale Jordi natychmiast go powstrzymał.

– Nie tutaj! Musimy podejść do bramy.

Unni spojrzała ukradkiem na wzniesienie. Starannie przykryli wykopaną jamę, więc wokół kolosalnego kamienia panował ład i porządek. Słońce przesuwało się po niebie, ale pozostało jeszcze sporo czasu do zachodu. Cieszyła się, że tak jest.

Znowu stanęli przed bramą.

Morten ustawił się twarzą do skały i raz jeszcze przyłożył rurkę do warg.

Rozległ się ostry, bezdźwięczny syk.

– Kapitalnie – mruknęła Unni, a Morten rzucił jej pełne wymówki spojrzenie. Spróbował jeszcze raz.

Z rurki wydobył się mało elegancki dźwięk. Znowu Unni:

– Ja myślałam, że ty będziesz dął w instrument, a nie puszczał bąki.

Morten wybuchnął śmiechem.

– Nie, no tak nie można – upomniał ich surowo Antonio. – Unni, zachowaj swoje komentarze na później! A ty, Morten, skoncentruj się jeszcze raz. Przecież potrafisz. Morten odetchnął.

– Dobrze, muszę tylko najpierw trochę poćwiczyć.

– Jasne, to dość trudny instrument.

Po kilku próbach, podczas których Unni musiała odejść na bok, nareszcie z rurki wydostał się drżący, niepewny ton. Rozległy się brawa i radosne okrzyki.

Morten uzyskał kontrolę nad instrumentem.

I oto nad doliną dał się słyszeć głęboki ryk, odpowiedziało mu donośne echo. Morten wciągnął powietrze i zadął znowu.

Nagle umilkł spłoszony.

Ziemia pod ich stopami zaczęła drżeć. Towarzyszył temu łoskot i grzmoty w górach, brama w skale zatrzęsła się i ukazała wyraźnie swoje kontury. Miguel chwycił Sissi, jakby chciał ją bronić, Jordi gwałtownie odciągnął Unni na bok. Antonio zajął się bezbronną Juana.

Morten zadął jeszcze raz.

Wszyscy zauważyli, że coś jakby się przemknęło pod nimi, po czy rozległ się potężny, metaliczny trzask, który odczuli całymi ciałami.

– Znowu się zapada jakaś pułapka – Jordi starał się przekrzyczeć łoskot.

– Jordi, gryf! – wołał Miguel. – A ty, Morten, jeszcze raz! Zsynchronizowali moment przyłożenia gryfa do ściany z kolejnym rykiem instrumentu i natychmiast wszyscy odskoczyli w bok.

Na ich oczach tak zwana brama zapadła się w ziemię, a w górskiej ścianie ukazała się wielka dziura.

Udało się. Wykazali się nadzwyczajną przezornością, bo gdyby za szybko przyłożyli gryfa do ściany, to wszyscy zapadliby się razem z bramą.

Przypomnieli sobie los, jaki spotkał Flavię.

19

„Są wewnątrz”, westchnął don Sebastian głęboko, jak po długim biegu. „Najświętsza Dziewico, pomóż nam teraz!”

Don Garcfa myślał z goryczą, że nie tak znowu wiele pomocy otrzymywali stamtąd przez ostatnie pięćset lat, ale nic nie powiedział. Pragnął tylko ze szczerego serca, by sześciorgu młodym ludziom nareszcie się udało. Demona Tabrisa nie brał pod uwagę. Pomaga ludziom, co prawda, to prawda, ale dąży tylko do tego, by wypełnić swoje zadanie, to znaczy pojmać Urracę i wymordować pozostałych. Na Boga, Urraca, trzymaj się od niego z daleka! Nie mieszaj się już do tego, co młodzi robią. Oni sobie poradzą.

Oni sobie poradzą. Powtórzył te słowa, zdał sobie jednak sprawę, że pod koniec zdania jego optymizm spadł do zera.

Zaszli daleko, ale tyle jeszcze czeka ich trudu. Niebezpieczeństwa ustawiały się przed nimi w kolejce.

Sympatyczny don Galindo uśmiechnął się. „Chociaż żadne z nich nie jest moim potomkiem, to bardzo ich wszystkich lubię. Oni naprawdę potraktowali to zadanie poważnie”.

Stary don Federico pokiwał głową. „Ten spokojny Jordi, który wszystkim daje poczucie bezpieczeństwa, jego znający się na leczeniu chorób brat, który podczas tej trudnej wędrówki nabiera coraz większej pewności siebie i staje się niemal takim samym oparciem dla reszty jak Jordi, nasza szalona Unni z ukrytymi zdolnościami. Roztrzepany Morten, na którego można się wściekać, ale który nagle zgłasza wspaniałe idee i dokonuje wielkich czynów, w końcu delikatna Juana z całą swoją wiedzą…”

Tu don Federico umilkł na chwilę. Oblicze stało się poważne, niemal ponure. „I ta niewiarygodnie silna dziewczyna ze Szwecji, Sissi, która dokonała kompletnie błędnego wyboru. Taka obiecująca, tak dobrze jest mieć ją w czasie tej wyprawy, ale jeśli nie ocknie się na czas, to sama siebie wtrąci do otchłani”.

„I nie ma nikogo, kto mógłby uratować ją przed demonem. Nasza najmocniejsza pomocnica, Urraca, w żadnym razie nie może się tego podjąć”, westchnął don Ramiro.

Zaległa cisza.

„Weszli do środka”, oznajmił don Garcia. „Chodźcie, podążymy za nimi!”

20

Wyraźnie było widać, że znaleźli się w kolejnej grocie. I to dużej. Były tu stalaktyty i stalagmity, lodowe nacieki zwisające od powały i sterczące z podłoża. Ale niezbyt wiele.

Uwagę wędrowców zwróciło natomiast co innego.

– Ta grota została obrobiona ludzkimi rękami – zauważył Miguel. – I to bardzo gruntownie.

Owszem, wszędzie, na ścianach i suficie widać było ślady narzędzi tnących. Należało więc stawiać jak najostrożniejsze kroki.

– Pochodnie! – zarządził Jordi. – Tu musimy mieć pochodnie, kieszonkowe latarki nie wystarczą.

– Przydałby się raczej teatralny specjalista od oświetlenia – rzekł Morten. – I reflektory w każdym kącie. Tarara! – Wymachiwał rękami niczym dyrektor cyrku w swoim wielkim numerze.

Przyniesiono drewno na pochodnie i Jordi, który się na tym znał, przygotował co trzeba. Wkrótce cała grota została oświetlona, a w każdym razie prawie cała.

Pod wysokim sklepieniem zapanował niewiarygodny, czarodziejski nastrój.

Unni z trudem mogła oddychać, tak ją to wzruszyło. Było w tym coś niezwykle uroczystego, sakralnego, ściskającego za serce. Odczuła głęboką wdzięczność, że może to oglądać i przeżywać.

Zdumieni przyglądali się swoistej mieszaninie dzieła natury i ludzkiej działalności budowlanej. Ściana zbudowana z małych kamieni, które wyglądały jak piszczałki organów, dzieliła grotę na dwie części. Przed nimi, po przekątnej, został wzniesiony mur tak wysoki, że nie mogli zobaczyć, co się za nim kryje, widzieli tylko sufit, jakby wysadzany małymi stalaktytami, frontową ścianę nibyorganów oraz kawałek tylnej ściany, która też wyglądała na wymurowaną.

W tej części groty, w której się znajdowali, było coś w rodzaju podium czy może ołtarza, wysokości zwykłego stołu, długiego na jakieś trzy metry i szerokiego na mniej więcej dwa. Wyglądało to masywnie, podium nie zostało zbudowane z mniejszych elementów, nie miało żadnych drzwiczek.

– Co by miało przedstawiać? – zastanawiała się Sissi.

– Pojęcia nie mam – odparł Jordi. – Nie wiem też, co robić dalej.

Chodzili dookoła tego dziwnego jakby mebla, szukali, oświetlali artystycznie wyglądające stalagmity, opukiwali środkową ścianę i ołtarz, nerwy mieli napięte do ostateczności ze strachu, że któreś nieostrożnym gestem uruchomi kolejną pułapkę, i niczego nie mogli pojąć.

– Mamy jeszcze jednego gryfa – przypomniał Morten.

– Pamiętam o tym – odparł Jordi. – Ale nie jest łatwo znaleźć dla niego miejsce w tej sali, bo tu aż się roi od różnego rodzaju zagłębień.

Unni stała i napawała się atmosferą.

– Tutaj coś jest – powiedziała stłumionym głosem.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – spytał Jordi. Pozostali zatrzymali się, żeby posłuchać.

– Jesteśmy u celu – oznajmiła Unni.

– No, czas najwyższy – mruknął Antonio.

Unni próbowała wyjaśnić dokładniej.

– Czuję się tak, jakbym miała się rozlecieć na kawałki z żalu. Ale ogarniają mnie też inne uczucia. Jak nadzieja, chwiejna, niepewna, ale nadzieja. – Przez jej twarz przemknął cień. – I zagrożenie. Wielkie zagrożenie. Jordi!

Z trudem wciągała powietrze i chwyciła go za rękę.

– Odejdź stąd, Jordi! Błagam cię!

– Chyba zdołam się w odpowiednim momencie wycofać.

– Nie! To jest twój… To jest twój… Nie była w stanie dokończyć zdania.

Część wędrowców powróciła do przerwanych poszukiwań. Miguel raz jeszcze badał zamykającą im drogę ścianę, po chwili zwrócił się do towarzyszy:

– Ten mur jest podwójny – oznajmił. – Zewnętrzny jest bardzo cienki.

Paznokciami zdrapywał zaprawę.

– Powinniśmy go rozebrać. Ale to by, oczywiście, zajęło kilka dni.

– Nie możemy sobie na to pozwolić – zaprotestował Antonio. – Nie mamy już jedzenia.

Morten zawołał z otwartego pomieszczenia za wyjątkowo tu gęstymi stalagmitami:

– Dajcie mi pochodnię!

Szybko do niego podeszli. Morten wskazywał jakąś nierówność na ścianie. Nie wyglądała za bardzo naturalnie.

– Masz rację – przyznał Jordi. – Tutaj coś jest. Może nie wgłębienie na gryfa, a coś innego. Jakiś wyzwalacz, jeśli tak można powiedzieć.

– A pod ziemią w tym miejscu jest chyba pusto – poinformował Morten rozgorączkowany swoim odkryciem.

Jordi tupnął parę razy na próbę. Zgadzało się.

Jordi ostrożnie wyciągnął rękę ku skalnej ścianie, ale Miguel go powstrzymał.

– Pozwól mnie spróbować! I odejdźcie stąd, wszyscy! Trzymajcie się mocno, każde swojego stalagmitu. Nie wiemy, co może się stać!

Unni zdążyła zauważyć, że część ściany jest obluzowana.

– Ty też bądź ostrożny, Miguelu!

Odwrócił się i pospiesznie się do niej uśmiechnął, z wdzięcznością, ale też uspokajająco. Sissi stała gotowa wyciągnąć do niego rękę. Jej też starał się dodawać odwagi.

W końcu nacisnął ostrożnie obluzowany fragment ściany.

Nic się nie wydarzyło.

– Siedzi mocno – powiedział, po czym spróbował delikatnie obrócić ten fragment.

Ziemia się zatrzęsła. Wszyscy drgnęli i mocniej schwycili się swoich sopli. Morten chyba o wiele za mocno niż było trzeba.

Miguel mierzył odległość do „bezpiecznego” gruntu, po czym zdecydowanym ruchem obrócił ten obluzowany kawałek i błyskawicznie znalazł się koło Sissi.

Postąpił bardzo rozsądnie. Wykonana, jak się okazało, z ciężkiego metalu podłoga przy ścianie z wielkim łoskotem podzieliła się na dwoje i otworzyła. Osłaniająca ją warstwa kamieni, zaprawy murarskiej i piachu rozsypała się na obie strony, a spod spodu wyłoniła się ogromna skrzynia pełna szlachetnych kosztowności z epoki średniowiecza.

Na wierzchu, pośrodku ogromnego zbioru, spoczywało Święte Serce Galicii.

Brzydkie, niezdarne, wielkie i prawdopodobnie ciężkie jak ołów. Olbrzymi, oszlifowany w kształcie serca rubin mienił się w blasku pochodni, a otaczające go diamenty lśniły przepięknym blaskiem.

– O Święta Matko Boska! – wyszeptała Juana.

Prosperidad - rzekł Antonio. – Majątek. Tak, co najmniej tyle można o tym powiedzieć!

Znaleźli więc serce Galicii, ale…

– Musi być coś więcej – niecierpliwiła się Juana, kiedy mężczyźni ostrożnie wyjmowali niewiarygodny klejnot ze skrzyni.

Oczywiście, pod nim znajdowało się jeszcze mnóstwo wartościowych przedmiotów, ale nie dostrzegli żadnego z tych, które złożyć miały w darze pozostałe cztery części kraju.

– A druga strona? – głośno myślał Morten. – Może tam znajduje się jeszcze jedna skrzynia?

Ruszył ku przeciwległej ścianie i zniknął między lodowymi formacjami.

– Nie! Stop! – krzyknęła za nim Unni, a Jordi i Miguel powtórzyli ostrzeżenie. – Morten, niczego nie dotykaj! – wołała Unni. – Pozwól, by Miguel szedł pierwszy!

– A to dlaczego? – złościł się Morten urażony. Unni westchnęła bezradnie.

– Bo w dziwny sposób wyczuwam jakby obecność Wamby. Nie, Miguelu, ja nie chcę ciebie złożyć w ofierze, ale chodzi mi o to, że ty też czasem miewasz takie przeczucia jak ja. I jak Jordi. Potrafisz się więc lepiej bronić.

– Zgadza się. Przerwijmy na razie poszukiwanie ewentualnych skarbów, nie traćmy niepotrzebnie czasu.

– Ale…

– Miguel ma rację – poparł go Jordi. – Nasze zadanie przede wszystkim.

– Jakie cholerne zadanie? – jęknął Morten. – Ja wciąż nie wiem, o jakie to zadanie chodzi.

Musieli mu przyznać rację. Nikt dotychczas nie miał pojęcia, w jaki sposób mają uwolnić rycerskie rody od przekleństwa. Nieoczekiwanie zadzwonił telefon komórkowy Mortena. Wszyscy zamarli w bezruchu. Spoglądali po sobie.

– Telefon? Tutaj? – zastanawiał się Antonio. – Przecież dotychczas w grotach nie było zasięgu.

– Ktoś musi dzwonić z bliskiej odległości – uznał Jordi.

Morten wydobywał telefon z kieszeni z obrzydzeniem, jakby aparat był zakażony dżumą. Bąknął: „To ja” i słuchał.

– O rany boskie – jęknął przerażony.

21

Emma zdołała się wspiąć na najbliższą i prawie nieistniejącą skalną półkę. W straszliwym przerażeniu czepiała się nagiej ściany i darła jak oszalała. Śmiertelny strach i wola życia dawały jej jakieś niewiarygodne siły, bo teoretycznie rzecz biorąc, nie powinna była się trzymać skały, albowiem naprawdę nie znajdowała żadnego oparcia, ani wspinać się z taką szybkością.

Wisiała po prostu na opuszkach palców, tylko dla jednej stopy znalazła jakieś minimalne wgłębienie. Była podrapana, paznokcie połamane, całe ubranie w strzępach. Okropnie ostrzyżone włosy sterczały teraz na wszystkie strony, miały różną długość i barwę – kruczoczarne od spodu z żółtymi kosmykami po wierzchu. Bardzo nowoczesna fryzura właściwie, gdyby ktoś miał teraz czas, żeby się nad tym zastanawiać.

Ale nawet jej samej absolutnie nie były w głowie takie sprawy.

Hrabia próbował wspinać się za nią. I wył przerażony:

– Wciągnij mnie na górę!

Emma wolną stopą próbowała kopnąć czepiającą się skały rękę.

Na ziemi leżał Alonzo śmiertelnie zmasakrowany. Tommy sądził, że udało mu się odskoczyć, kiedy Wamba ruszał do ataku. Thore Andersen próbował robić to samo, ale Wamba posłał za nim swój złowieszczy oddech. Ten sam, którego Jordi kiedyś starał się uniknąć i który tylko go musnął, a i tak Jordi leżał śmiertelnie chory przez wiele tygodni i został uratowany tylko dzięki gryfowi Urraki oraz niestrudzonej troskliwości swoich przyjaciół.

Thore natomiast dostał cały strumień prosto w plecy.

Hrabia podjął nową próbę wspięcia się na skałę. To stworzyło nieoczekiwaną szansę dla Emmy. Postawiła wolną stopę na głowie hrabiego i udało jej się wejść jeszcze o krok wyżej, tak że w końcu dostała się do niewielkiego występu, na którym mogła usiąść. Byle jak i niepewnie, ale jednak. Rozdygotanymi rękami wydobyła swój telefon komórkowy i histerycznie telefonowała do Mortena. Miała jego numer z czasów, kiedy starała się go uwieść.

– Pomóżcie mi! Pomóżcie mi! – wrzeszczała tak, że Morten był przez chwilę całkiem ogłuszony. – Wamba zamierza wymordować nas wszystkich! Pospieszcie się! Przyjdźcie, uratujcie mnie!

Oto cała Emma. Nie: „Pomóżcie nam! Ratujcie nas!”

Nic takiego, o nie. Tutaj na pierwszym miejscu jest ja, tylko ja i nikt więcej.

22

W grocie tylko przez kilka minut trwała cisza po tym, jak Morten powtórzył wszystkim, co usłyszał od Emmy.

I zaraz Morten wybuchnął:

– A niech giną!

Wyraził w ten sposób to, co wszyscy myśleli.

– Nie – rzekł po chwili Jordi, choć czynił to chyba niechętnie. – Nie możemy się tak zachować. Mimo wszystko mamy w sobie jeszcze trochę człowieczeństwa. Tylko co moglibyśmy zrobić? Kiedy ostatnio ich widzieliśmy, błądzili po bezdrożach daleko stąd.

– Pozwólcie, że ja się zajmę Wambą – rzekł Miguel.

Te słowa i zapaliły we wszystkich mdły płomyk nadziei. Jako Tąbris byłby pewnie w stanie podołać zadaniu. Jordi popatrzył na miecz, który złożyli na ołtarzu, arce czy co to było.

– Śmierć Wamby – rzekł wolno Jordi. – Przypuszczalnie ten miecz jest jedyną bronią, która może unieszkodliwić potwora.

– Chyba tak, i tym razem pójdzie chyba łatwiej – potwierdził Antonio. – Bo on żyje teraz tylko jako Leon. Jeśli Leon w nim umrze, to Wamba też nie będzie dłużej egzystował, zostanie definitywnie usunięty ze świata. Ale właściwie powinienem to zrobić ja. Bo od dzieciństwa przysięgałem sobie, że pewnego dnia zabiję Leona za całe zło, jakie wyrządził naszej mamie i ojcu, a przede wszystkim tobie, Jordi. Nie mam jednak, niestety, takiej siły, bym zdołał zmierzyć się z Wambą. Więc… czy ty, Miguelu, zechcesz wziąć to na siebie?

– Oczywiście!

Jordi wyglądał jak człowiek, któremu zdjęto z ramion wielkie brzemię.

– Ale musisz oddzielić jego głowę od ciała, tylko to jedno jest skuteczne. I, na Boga, nie pozwól, żeby nawet najmniejszy kawałeczek potwora znalazł się blisko ciebie! A przede wszystkim uważaj na jego oddech, jest śmiertelnie niebezpieczny, ja coś o tym wiem!

– Z pewnością dam sobie radę. Lecę tam zaraz i zajmę się nim.

– A co będzie, jeśli ktoś z tych przeklętych poszukiwaczy skarbów żyje? – spytała Unni.

Jordi wahał się.

– Jeśli ktoś z nich został przy życiu, to sprowadź go tutaj, Miguelu!

– Chyba żartujesz! – wykrzyknął Morten oburzony.

– Nie jesteśmy barbarzyńcami, Morten.

Miguel z wielką pewnością siebie ujął miecz i natychmiast go odrzucił z tłumionym krzykiem.

Wszyscy zobaczyli, że miecz jest rozpalony niemal do białości. Gdy tylko Miguel go puścił, wszystko wróciło do normy.

Jordi przymknął oczy.

– Tylko ktoś z królestwa śmierci może zwyciężyć umarłego czarownika.

– Ty nie jesteś martwy! – zawołała Unni z rozpaczą.

– Nie byłbym tego taki pewny – mruknął Jordi. – Czasami tak się czuję… Nie, dość o tym. Miguel! Weźmiesz mnie ze sobą na tamtą stronę?

– Oczywiście! Będę cię wspierał, jak tylko potrafię.

– Dziękuję! A wy – mówił dalej Jordi. – Wy szukajcie nadal pod dowództwem Antonia. Unni, nie odstępuj Antonia ani na krok. Juana, ty odpowiadasz za Mortena. A Morten za Juanę – dodał pospiesznie, widząc, że jego słowa nie padły na podatny grunt. – Sissi sama wie, co ma robić. Antonio, oto ostatni gryf. Pilnuj go jak oka w głowie!

– Wy też na siebie uważajcie, chłopcy! – poprosiła Sissi.

– No właśnie! – przyłączyła się Unni. – Wiesz, Jordi, właściwie to czuję się spokojniejsza, że opuszczasz tę grotę. Ona jest jakby… niedobra dla ciebie. A teraz uważaj i miej się na baczności!

Odprowadzili obu aż do wyjścia z groty. Jordi trzymał miecz w ręce. Uściskał Unni długo, jakby chciał napełnić ją nadzieją i pewnością siebie, Sissi ucałowała Miguela w policzek i w podzięce dostała serdeczny uśmiech. Zaraz potem Miguel przemienił się w potężnego Tabrisa. Rozpostarł swoje mieniące się kolorami skrzydła i obaj z Jordim opuścili grotę w dolinie.

Piątka pozostałych poczuła się osamotniona i porzucona.

23

Krzyki słychać było już z daleka. Oczom Jordiego i Tabrisa ukazało się prawdziwe pole bitwy. Pośrodku ciasnej rozpadliny między stromymi skałami, na niewielkiej, otwartej łączce stał budzący grozę Wamba i potrząsał swoją ogromną głową, rycząc przy tym z żądzy krwi. Najwyraźniej zmusił ludzi, by porzucili kosztowności, miał je bowiem przy swoich stopach, złożone na kupce.

Wysoko na skalnej ścianie siedziała Emma i darła się wniebogłosy. Kiedy zobaczyła dwie postaci spadające z nieba na potężnych skrzydłach, zaczęła wzywać ratunku i pomocy. Wybierała demona. Bo skoro Jordi, a przedtem Sissi mogli się do niego zbliżyć, to może on nie jest taki niebezpieczny, jak myślała.

Poza tym to był teraz jej jedyny ratunek. A mając do;(wyboru dwie złe istoty… Z Alonza został jedynie krwawy f tłumoczek, ale o tym wiedzieli już przedtem. Thoremu Andersenowi też nikt nie mógł już pomóc, jego ziemskie szczątki przedstawiały widok tak makabryczny, że Jordi musiał odwrócić twarz. Przypomniał sobie ów krzew, który się zapalił od śmiertelnego oddechu Wamby, kiedy on sam poprzednim razem spotkał się z tym potworem. Hrabia zdołał się wspiąć na poprzednie miejsce Emmy, ale najwyraźniej nie do końca umknął Wambie, bo tłukł teraz z całej siły ręką własną nogę, by ugasić palące się spodnie. Włoski szlachcic był zielonobiały ze strachu i mógł runąć na dół dosłownie w każdej chwili, a wtedy byłby bezpowrotnie zgubiony.

Kawałek dalej, jakby chciał uciec, leżał Tommy. Wyglądał na znacznie mniej poszkodowanego niż tamci, ale leżał zupełnie bez ruchu.

– Tabris, zdołasz zdjąć tych dwoje ze skały? A potem zobacz, jak się ma Tommy. Ja zajmę się Wambą.

– Potrzebujesz pomocy? Jordi westchnął.

– Tylko ten miecz może go zranić. I tylko ja mogę nim władać. A zresztą, zaczekaj – Jordi zmienił zdanie. – Zajmij się najpierw mężczyznami. Ta na górze sobie jakoś poradzi.

Z jego tonu Tabris wywnioskował, że Jordi chciał powiedzieć coś w rodzaju: „Dobrze jej zrobi, jak się trochę pomęczy”.

Tabris posadził Jordiego na ziemi między Wambą a Tommym.

– Chcę ci jeszcze powiedzieć, Jordi, że ja mógłbym ugasić trochę ten ogień, którym on zionie, gdybyś chciał. Może nie całkiem, ale jednak trochę go zmniejszę.

– Och, serdeczne dzięki, zrób, co możesz, Tabris! To wyrówna trochę nasze szanse, jego i moje.

Wamba wyczuł, że za jego plecami coś się dzieje. Obrócił się niezdarnie, ciężko, i ryknął niezadowolony, widząc ogromnego demona i tego człowieka z mieczem, który już raz odciął mu łeb.

Serce Jordiego biło głośno. Zaciskając obie dłonie na rękojeści miecza, człowiek patrzył, jak czarownik Wamba zwraca się w stronę demona i otwiera paszczę, by zionąć ogniem.

– Uważaj, Tabris!

– Jestem gotowy!

Wamba wydał z siebie kolejny ryk, potężny słup ognia wzbił się w powietrze i skierował w stronę Tabrisa. Ten jednak uniósł rękę wysoko nad głową i ogień zawrócił do paszczy Wamby.

Ryk bólu sprawił, że ziemia zadrżała.

– Dziękuję bardzo! Teraz już sobie dam radę. Zabierz tylko stąd żywych ludzi, bo ich krzyki mnie rozpraszają – powiedział Jordi tak spokojnie, jak tylko mógł.

Nie zapomniał, jaki paskudny jest Wamba. Mimo to poczuł mdłości na jego widok i zdawało mu się, że tego nie zniesie. Ale musiał. Raz na zawsze trzeba zrobić koniec z tą bestią z praczasu.

Kątem oka dostrzegł, jak Tabris pochyla się nad Tommym i podnosi go z ziemi. Może w chłopaku tli się jeszcze iskierka życia, bo w przeciwnym razie demon by się nim nie zajmował. W następnej sekundzie Tabris znalazł się u stóp góry i zdjął ze skały hrabiego, który wyglądał jak sparaliżowany. Potem demon z obydwoma ludźmi wzbił się w powietrze.

To, rzecz jasna, sprawiło, że Emma zaczęła się drzeć jeszcze głośniej z przerażenia i zawodu.

– Milcz! – zawołał Jordi ostro. – Jeśli chcesz, żebyśmy cię uratowali przed twoim byłym kochankiem, to siedź teraz cicho!

Emma wydala z siebie coś w rodzaju szlochu i zamilkła po prostu ze zdumienia.

Nagle usłyszeli głosy Leona i Wamby, dyszące, ochrypłe, wypowiadające te same słowa. Niczym męski duet potwór przemawiał do Jordiego:

– Gdzie jest mój skarb? Kto, u diabła mi go ukradł? To tutaj nic przecież nie znaczy.

Wielka, niezdarna stopa kopnęła kosztowności z takim rozmachem, że rozleciały się po okolicy. Jordi zebrał się na odwagę, by odpowiedzieć:

– Wamba, ty nigdy nie wiedziałeś, gdzie skarb jest ukryty. A ty, Leon, w ogóle nie masz do niego prawa. Poza wszystkim nas skarb nie interesuje. My chcemy tylko pomóc.

Ale nie wam, pomyślał z goryczą, nie widział jednak sensu dalszego drażnienia potwora, więc zmilczał. Tym razem głosy się rozdzieliły. Najpierw dał się słyszeć znienawidzony Leon:

– Przeklęty pomiocie Vargasów, zmiażdżę cię raz na zawsze! Mam już ciebie dosyć!

Jordi uniósł miecz, wiedział jednak, że nie może ściąć głowy komuś, kto jest od niego o tyle wyższy. Musiał wejść na coś, ale niczego odpowiedniego nie widział.

Słońce stało nisko i oświetlało przestrzeń między skałami. Nie mogą zapaść ciemności, przemknęło przez myśl Jordiema Ze zgrozą przypominał sobie tamtą księżycową noc w Nawarze, kiedy po raz pierwszy walczył z Wambą.

Teraz jest znowu w identycznej sytuacji. Sam. W pobliżu nie ma nikogo z przyjaciół.

Unni. Chcę cię znowu zobaczyć, moje życie nie może się skończyć w ten sposób.

Co ona miała na myśli, mówiąc, że grota jest dla niego bardziej niebezpieczna?

Mocniej chwycił rękojeść miecza. Wamba hamował Leona swoją powolnością i ociężałością. To dało Jordiemu chwilę oddechu, ale oto znowu bestia, wielka i ciężka, ruszyła na niego.

– Ja miałbym nie wiedzieć, gdzie jest skarb? – zaskrzypiało ponuro w głębi olbrzymiej piersi. – Ja, który byłem przy tym i złamałem wszystkie zaklęcia i zabezpieczenia Urraki? Przeklęci rycerze go ukrywali. Ja widziałem, jak jeden ładunek złota po drugim lądował w kościele. Nie mogłem tylko… Nie znalazłem kościoła… nie pamiętam, gdzie… – Głowa opadła mu na piersi i z łoskotem usiadł na ziemi.

No, teraz ja mam szansę, stwierdził Jordi.

Leon jednak myślał szybciej niż Wamba. Uniósł paskudny łeb, którym dzielili się pospołu, dokładnie tak jak wszystkim innym z wyjątkiem osobowości i głosu – zmusił czarownika, by bluznął na wroga swoim morderczym ogniem, i równocześnie wstał z ziemi.

Tym razem Jordi był mądrzejszy i błyskawicznie odskoczył.

Poza tym…

Wamba warknął ogłupiały, bo nie mógł zrozumieć, dlaczego snop ognia jest taki nikły.

Było oczywiste, że Tabris zdołał poważnie ograniczyć grożące Jordiemu niebezpieczeństwo. Wamba ryknął z gniewu.

– Jak długo zamierzacie trzymać mnie tu na tej skale? – darła się Emma. – Ledwo się trzymam, wszystko mnie boli, zaraz spadnę… Bestie…

– Milcz, bo ja muszę się skoncentrować – przerwał jej Jordi ostro, na co ona odpowiedziała urażonym prychnięciem.

Jak blisko niego mogę podejść? zastanawiał się Jordi, wymachując groźnie mieczem.

Ze Leon – Wamba żywił szacunek dla tej broni, nie ulegało wątpliwości. Ale jak długo jeszcze?

Słońce opadało coraz niżej, znajdowało się tuż nad horyzontem. Niebieskawe cienie zaczynały okrywać małą łąkę w rozpadlinie.

Czyżby wybiła moja godzina? myślał Jordi. Unni, pragnę cię znowu zobaczyć! Tabris, wracaj! Sam sobie z tym nie poradzę, potrzebuję pomocy!

Ale w pobliżu naprawdę nie było nikogo, kto mógłby mu tej pomocy udzielić.

24

Demon Tabris wrócił na małą łączkę z wysokimi kamieniami, zsadził na ziemię hrabiego, który mu nawet jednym słowem nie podziękował za ocalenie, i zawołał Antonia, który natychmiast przybiegł.

– Czy zechciałbyś się zająć tym młodym chłopcem? Nie wiem, jak bardzo został zraniony.

Kamienne kolosy zaczynały rzucać długie cienie w słabnącym blasku wieczornego słońca. Wyglądało to groteskowo. Upiornie. Mali mężczyźni mogą rzucać długie cienie, pomyślała Unni. Tak się mówi. Ale stare kamienie rzucają jednak dłuższe.

Odczuwali wieczorny chłód, płynął od ziemi, wilgotny, pierwotny.

Również hrabia rzucał cieniutki, dziwnie wydłużony cień, jak jeszcze jeden kamień, wciąż sparaliżowany i oniemiały ze strachu. Bliski śmierci od ognistego oddechu śmierdzącego trolla, uratowany przez ogromnego demona i przeniesiony wprost do obozu wroga!

Narastał w nim krzyk prymitywnego strachu, zwyciężyła jednak arystokratyczna duma. Powoli otrząsał się z traumatycznego szoku i zdołał zdławić krzyk, zanim ten zdążył się wydostać z krtani.

Wciąż nie pojmując, jaki jest rozdygotany, próbował się rozejrzeć wokół.

Gdzie, na Boga, się znalazł? Co to za miejsce i jakim sposobem ci nędznicy tu trafili?

Jakaś grota? Widział grotę oświetloną pochodniami. Może to oznacza ratunek? W każdym razie nie powinno to być nic gorszego niż konieczność obcowania z tą hołotą. Hrabia wbiegł do środka.

Nikt z obecnych nie miał dla niego czasu. Antonio w asyście Unni i Sissi oglądał, jakich ran doznał Tommy, Morten i Juana krążyli po grocie w poszukiwaniu „dziurki od klucza” dla ostatniego gryfa.

– Chłopak dostał cios w głowę – powiedział Antonio, wskazując na nieprzytomnego. – Nie wydaje mi się to bardzo poważne. Gorzej, że Wamba prawdopodobnie go dotknął. Wiecie już, jakie konsekwencje coś podobnego miało dla Leona.

– Nie chce mi się w to wierzyć – powiedziała Sissi. – Czy w ranie nie ma odłamków kamienia?

Antonio uważnie obejrzał skaleczenie.

– Mam nadzieję, że nie. Ale pozwólmy mu odpocząć. Tego potrzebuje teraz najbardziej.

Tabris, który nie zadał sobie trudu przemienienia się w Miguela, zresztą bardzo lubił straszyć hrabiego, zapytał:

– Czy mógłbym wrócić do Jordiego? On może na mnie czekać. I pewnie wkrótce przyniosę Emmę. Wszystkich trojga za jednym razem nie mogłem zabrać.

Emma? pomyślał Antonio. O Boże, to pewnie potwornie cyniczne, co mi przychodzi do głowy, ale po co nam tutaj Emma? Tylko że cała nasza wrodzona moralność mówi nam, że musimy ją ratować.

Niech to diabli!

– Jasne, leć i przynieś tę przeklętą babę, Tabris! A przede wszystkim wspieraj Jordiego!

Demon skinął głową i zniknął ponad szczytami gór.

Wszyscy byli zajęci ratowaniem czyjegoś życia, hrabia zaś kręcił się nerwowo po grocie. Ręce mu latały i patrzył z niesmakiem na opaloną nogawkę spodni, która powiewała mu wokół kostki. Miał też rany po oparzeniu, niewielkie, ale piekło go boleśnie. Nie upadł jednak tak nisko, by poskarżyć się temu młodemu, bezwstydnemu doktorowi. Trochę dumy jeszcze zachował, chociaż tracił rozum z głodu i frustracji z powodu przyjęcia, jakie go tutaj spotkało.

Minął Mortena i tę młodą Hiszpankę, której imienia nie pamiętał. Na jego widok zamilkli nagle i stali bez słowa przy tym dziwnym ołtarzu czy jakiejś arce. Chłopak pospiesznie schował rękę za plecami, a hrabia usłyszał parę słów, które powiedziała dziewczyna. Coś w rodzaju: „Moim zdaniem znaleźliśmy wgłębienie, teraz to jest to”! Co by to mogło oznaczać?

Smarkacze!

Poszedł dalej. Poświęcił im jedynie pełne niechęci spojrzenie. Potem lodowe formacje przesłoniły tamtą parę i hrabia stracił ich z oczu. Coś lśniło w blasku pochodni na ziemi, pośród lodowych sopli. Hrabia najpierw przystanął, a potem ruszył szybciej. Dyszał ciężko, z drżeniem. Czy to naprawdę to, o czym hrabia myśli?

Tak jest!

Dobry Boże, oto hrabia znalazł właściwy skarb! Jego długotrwale poszukiwania, cierpienia i trudności dobiegły nareszcie końca. Bo to przecież jest Święte Serce Galicii! I masy, masy innych kosztowności. Niektóre nie zniosły niszczącego zęba czasu, inne znalazły się w ziemi, tu jednak zgromadzono nieprawdopodobne bogactwo. W rodzinnym mieście hrabiego, w jego wspaniałej rezydencji, rozpocznie się nowa era. Nareszcie zobaczą, wszyscy ci ludzie z sąsiedztwa, że rodzina Cleve nie jest taka zubożała, jak się przebąkuje. Hrabia będzie się tarzał w luksusie. Nareszcie!

Na myśl o rodzinie poczuł ukłucie w sercu. Jego siostra, Flavia, nie żyje. Pozostała jeszcze jedna siostra, ale ona się nie liczy. No i dobrze, w takim razie nie będzie się musiał z nikim dzielić. Thore Andersen też nie żyje. Żadnych innych krewnych, którzy mogliby być brani pod uwagę, hrabia nie miał. Znajdowali się zbyt daleko, by musiał o nich myśleć.

Dwoje młodych poszło za nim i teraz przystanęli. Ponieważ pochodnie zatknięto w ziemi, hrabia był oświetlony od dołu, a to zawsze jest niekorzystne. Wyglądał, jakby stał nad grobem.

Nogę w niepodartej nogawce postawił na świętym sercu, a dłoń oparł na skrzyni. Drugą uniósł dramatycznym gestem w górę.

– Ja, Bruno hrabia Cleve, znalazłem skarb. Niniejszym ogłaszam, że jego prawowitym właścicielem jest ród Cleve i nikt nie może temu zaprzeczyć.

– A idź wreszcie do diabła! – krzyknął Morten. W każdym razie powiedział coś w tym rodzaju, hiszpański jest przecież taki wieloznaczny. – Nie możesz rościć sobie prawa do niczego, cośmy tutaj znaleźli. Chyba nie zwariowałeś!

Wąskie wargi hrabiego zwęziły się jeszcze bardziej, a skrzydełka nosa zaczęły drgać.

– Czy mogę prosić o więcej szacunku? Do hrabiego nikt nie zwraca się per ty. A wracając do sprawy, to o ile wiem, żadne z was nie zastrzegło sobie prawa do skarbu. Ja właśnie to uczyniłem i tym samym należy on do mnie. Nawet gdybyście wy tu nie dotarli, ja i tak bym skarb odnalazł.

– Tylko że gdyby nie my, to byś się już dawno stał ofiarą czarownika. A skarb powinien wrócić do państwa hiszpańskiego, czy ściśle biorąc do pięciu hiszpańskich północnych prowincji. Wszyscy się tam z pewnością ucieszą z odzyskania starych dziedzicznych klejnotów. A my będziemy się cieszyć, mogąc je oddać prawowitym spadkobiercom.

Tutaj jest tylko jeden taki dziedziczny klejnot, pomyślał hrabia. Skoro oni używają liczby mnogiej, to znaczy, że musi ich być jeszcze więcej. Dokładnie cztery. Głośno zaś zapytał:

– Czy to tak leżało, kiedy tu przyszliście? Morten naiwnie opowiedział mu o mechanizmie w skalnej ścianie i o tym, że ów mechanizm doprowadził do odnalezienia skarbu. Chciał pokazać temu zarozumialcowi, że nie są tacy głupi, jak hrabia sądzi.

– Juana, przestań mnie szarpać!

Hrabia patrzył na ostrą wypukłość w murze. Po drugiej stronie musi się znajdować taka sama, myślał. Jeśli oni się upierają, że to jest własność ich, czy państwa hiszpańskiego, wszystko jedno, to o skarbie, który znajdę ja sam, tak powiedzieć nie będą mogli. I tym razem ja będę pierwszy!

Wzruszył ramionami.

– Porozmawiamy o tym później – rzekł pojednawczo i szybkim krokiem ruszył do przeciwległego końca groty.

– Stój! – krzyknęli Morten i Juana równocześnie. – Nie idź tam!

Aha, będą próbowali mnie zatrzymać.

– Znaleźliście znowu coś? – spytał z niewinną miną, oglądając się przez ramię.

– Nie, ale przecież Unni ci mówiła, że to niebezpieczne – tłumaczył Morten.

– Unni? Ta gówniara? Czy miałbym…?

– Antonio, powstrzymaj go! – krzyczał Morten, bo właśnie inni zaczęli wchodzić do groty.

Na dworze słońce zeszło za wzgórza. W dolinie zapadł mrok i kamienie nie rzucały już cieni. Potężne kolosy stały jeszcze bardziej milczące niż przedtem i strzegły swojej tajemnicy.

Teraz ludzie mieli tylko pochodnie do rozpraszania mroku. Wiele z nich już się zresztą dopalało, płomienie pełgały niepewnie jakby w ostatnim, przepraszającym pozdrowieniu.

25

Obaj przeciwnicy mierzyli się nawzajem. Wyczekująco. Również w rozpadlinie między skalnymi ścianami dzień zamierał.

Jordi próbował grać na zwłokę. Czekał na Tabrisa.

– Go miałeś na myśli, mówiąc, że zlikwidowałeś czary Urraki, Wamba?

Odpowiedział mu głos Leona:

– Wamba zawsze tak robi.

– Robił – poprawił go Jordi. – Ty nie masz już żadnej mocy, Wamba.

– W jakiejś grocie, tylko nie wiem, w której – charczał ochryple. – Schowałem wasz znak. Bo ręka Urraki wbija mury w ziemię. Ale Wamba umie stawiać inne mury. Wyrywać kamienie z gór. Wamba jest silny! Urraca myśli, że może wszystko. Ale Wamba jest większy. Wamba zastawia pułapki.

Rozległ się ordynarny, skrzekliwy śmiech odpychającego stwora.

Emma nadal wrzeszczała, siedząc na zdradzieckiej, wąskiej półce, na dodatek pochylonej w dół.

– Nie możesz prędzej zabić tego potwora? Czy to dla ciebie takie trudne, Jordi, który podobno wszystko potrafisz? Przecież ja za chwilę stąd spadnę!

Tabris wielkimi łukami zlatywał w dół na swoich czarodziejsko pięknych skrzydłach.

– Potrzebujesz pomocy? – krzyknął.

– Jeszcze nie teraz, muszę wydobyć z niego więcej informacji. Ale zabierz tę wrzeszczącą idiotkę, ona mnie rozprasza. Wrócisz tu potem?

– Oczywiście! Tabris zdjął Emmę ze skały i rzeczywiście zrobił to w ostatniej chwili, bo byłaby spadła.

– Czy ona zasługuje, by ją oszczędzać? – spytał Jordiego.

– Nie – odparł Jordi, uważnie obserwując każdy ruch Wamby. – Ale nie chcemy być takimi nędznikami, jak ona.

Emma sprawiała wrażenie, że mogłaby zabić Tabrisa, ale opanowała się, spojrzawszy w jego okrutną twarz demona. Tabris wsunął sobie kobietę pod pachę, musiała wisieć w najbardziej upokarzający sposób. Trzymał ją jak coś obrzydliwego, czego by się najchętniej nie dotykało.

Kiedy wznieśli się ponad góry, Emma przestała wrzeszczeć i do końca podróży zachowywała się cicho. Absolutnie nie chciała ryzykować, że demon upuści ją „‘ w takim miejscu.

26

Oczy hrabiego płonęły. Przecież musi istnieć coś jeszcze po drugiej stronie ściany! Taki sam skarb. Tak! Triumf! Zwycięstwo! Zobaczył niewielki kamyk sterczący ze ściany.

– Nie rób tego! – krzyknęła Unni. – To pułapka! Hrabia się odwrócił.

– Pułapka? – zaśmiał się odrażająco. – Dlaczego po jednej stronie miałaby być pułapka, a po drugiej jej nie ma? O, nie, wy chcecie tylko odsunąć mnie od tego, co jest moje. Jesteście bandą złodziei! Wszyscy co do jednego!

– Ale ja przed chwilą widziałam Wambę.

– Phi! – prychnął hrabia zniecierpliwiony.

– Czy oni nie potrafią się niczego nauczyć? – mruknął Antonio. – Tak samo fanatyczny jak jego siostra, choć widział, do czego ją to doprowadziło. Tak samo zachłanny na pieniądze.

– Tak bywa – westchnęła Sissi. – Widywałam oszalałych graczy przed jednorękim bandytą. Takie same rozpalone oczy, te same ruchy, sztywne z napięcia.

Hrabia mierzył wzrokiem odległość od mechanizmu. Chyba jednak nie pozostawał całkiem głuchy na ostrzeżenia Unni, ponieważ jakby na próbę podchodził do ściany i odskakiwał.

Najpierw bardzo ostrożnie, potem śmielej. Udawał zadowolonego z tego, co już poznał.

– Nie, tak nie można. Trzeba go powstrzymać – rzekła Unni gniewnie. Podbiegła do hrabiego, by go odciągnąć z niebezpiecznego jej zdaniem terytorium, ale Antonio rzucił się za nią i złapał ją za rękę.

– Jesteś dla Jordiego wszystkim – powiedział surowo. – Nie możesz składać tej miłości na ołtarzu czegoś tak bezwartościowego!

Hrabia usłyszał ich rozmowę i wpadł w złość. Twarz miał zaciętą.

– Nie odgrywajcie dramatycznych przedstawień! – syknął. – Sprawdziłem te kamienie. Tu nie ma żadnej pułapki, nie chcę więcej słuchać tych głupstw.

Antonio wciąż mocno trzymał Unni, hrabia zaś ruszył pewnym krokiem ku skalnej ścianie i pociągnął obluzowany kamień.

– To się na nic nie zda – powiedział Morten.

Tym razem jednak prosty element zdawał się działać od razu, nie tak jak poprzednio, kiedy należało go przekręcić.

Gdzieś w oddali rozległo się trzaśniecie, jakby uderzenie we wnętrzu góry. Wszyscy spojrzeli na ziemię.

– Wracaj! – krzyknęła Unni. – Szybko!

Twarz hrabiego wykrzywiało podniecenie. Nie był w stanie ruszyć się z miejsca.

– To jest moje! – krzyczał. – Pamiętajcie, że to jest moje! Wszystko, co znajduje się tutaj, należy do mnie! Tylko do mnie! Ja to znalazłem!

– Nie! – krzyczała Unni. – Wracaj! Jak najszybciej! Nagle od powały oderwał się olbrzymi blok i hrabia zniknął pod nim calutki, mimo że był przecież niepospolicie wysokim mężczyzną.

Wamba założył bardzo skuteczną pułapkę. Pościg za bogactwem pochłonął jeszcze jedną ofiarę.

Загрузка...