Juana, ekspert w zakresie języka i historii Hiszpanii, była zachwycona okazanym jej zaufaniem.
Morten uniósł ją w górę, by mogła przyjrzeć się bliżej odkryciu. Nie trzymaj mnie tak blisko siebie, myślała. Tak łatwo mnie teraz rozpalić.
Och, żebyż tylko wiedziała, jak to jest z nim. Nie była w swoich pragnieniach osamotniona. Dzięki Bogu, że jest ciemno, myślał Morten.
Pozostała piątka starała się oświetlić jej ścianę. Lite, ry były tak słabo wyryte, że Juana musiała wodzić po nich palcem, by coś odczytać.
– To jakieś długie słowo. Nie, raczej kilka słów. Czekali w napięciu. Nikt nawet nie pisnął.
– Mam! – krzyknęła nagle Juana z przejęciem. – Fuerza de la magia!
– Czarodziejska siła – powiedział Jordi. – To gryf Asturii.
– Bardzo bym chciała mieć czarodziejską siłę – rzekła Sissi. – Chodzi mi o to, że skoro dostaliśmy zdrowie…
Antonio roześmiał się.
– Myślę, że każdy by chciał mieć trochę magicznej siły. Tak, no to teraz chodzi tylko o to, by znaleźć odpowiednie wgłębienie.
Ożywieni nową nadzieją zaczęli energicznie szukać. Bez rezultatu.
– Naprawdę nie rozumiem, jak oni zdołali wznieść mur w takim miejscu – powiedziała Unni. – Mur, który miał się zapaść pod ziemię. To po prostu niemożliwe.
Rzeczywiście, inni też to zauważyli. Ściana, która zamykała im drogę, była szersza u podstawy i taka nierówna, że zapaść by się nie mogła. Poza tym była połączona z najbliższymi ścianami skalnymi.
– Może z tyłu mają jeszcze jeden mur, jak poprzednio – zastanawiała się Sissi.
Jordi potrząsał głową.
– Tam był mur. Tutaj mamy do czynienia z litą skałą, to zwyczajna górska ściana.
Ale w ścianie były szczeliny. No i ten przeciąg, który wszyscy odczuwali… Jordi zrobił mądrą minę.
– A gdyby to była dziurka od klucza?
Chodziło o gryfa Asturii, który nie miał konkretnego właściciela. Wyznaczono zatem Antonia, żeby spróbował.
Starannie przyłożył gryfa do konturów w ścianie i mocno przycisnął, ale żadnego łoskotu nie usłyszeli.
– Błąd – stwierdził Morten.
– Ciii! – zawołali Unni, Jordi i Miguel równocześnie. Reszta spoglądała na nich w zdumieniu. Wszyscy troje stali bez ruchu. Widać było, że nasłuchują. Spoglądali po sobie pytająco. Czy słyszeli to samo?
Jordi odetchnął głośno.
– Antonio, możesz jeszcze raz przycisnąć gryfa? W absolutnej ciszy?
Brat natychmiast tak zrobił. Lekko przysunął gryfa do kamiennej ściany.
Unni wstrzymała dech. Zauważyła, że inni też tak robią. Spoglądała na zmianę to na Jordiego, to na Miguela, napotykała ich wzrok. Widziała, jak ich źrenice się rozszerzają.
Tak! Teraz znowu słychać!
Słaby, niezwykły szept i potem przeciągłe echo.
„Noooooo!”
Nie.
Mogłaby niemal przysiąc, że to głos kobiecy.
Po chwili rozległ się znowu. Kolejne słowo:
„Figurate!”
Pomyśl! Lub: Wyobraź sobie!
Potem zaległa cisza. Głucha cisza jak w grobie.
Wszyscy troje odetchnęli.
– Co się stało? – pytali przyjaciele. Jordi wyjaśnił.
On słyszał to samo, co Unni. Miguel też potwierdzał.
– Moim zdaniem to był głos Urraki – powiedziała Unni i, widząc reakcję Miguela, dodała pospiesznie: – Ale jej tutaj nie ma.
– Zastanów się! Co takiego mamy pomyśleć? – zastanawiał się Morten. – Nie mogliby dać nam trochę więcej informacji? Wszystko niejasne, zamazane jak we mgle!
Antonio trzymał gryfa w ręce, wodził po nim palcami.
– Zastanawiam się, czy to nie o gryfie powinniśmy pomyśleć.
– Chcesz powiedzieć, że o tym, co on symbolizuje? – spytał Miguel.
– Tak.
– Siły magiczne – rzekł Jordi w zamyśleniu. – Czy myślicie…?
– Że właśnie to jest nam tutaj potrzebne – odpowiedział Antonio.
– Nie masz racji! – zawołała Unni. – Oni nie mogli przecież zakładać, że ci, którzy przyjdą tutaj po pięciuset latach, będą rozporządzać magiczną siłą!
– Oni chyba nie zakładali, że to będzie trwało aż pięćset lat – przerwał Antonio. – Ta ściana była przeznaczona dla tego, który ją zaczarował.
– Chodzi o Urracę? Że ona będzie wspierać i wskazywać drogę właściwym osobom? Cóż – rzekła Unni po zastanowieniu. – To jest możliwe. Urraca nie mogła przecież wiedzieć, że zostanie zamordowana przez Wambę w kościele w Santiago de Compostela, kiedy wszyscy rycerze pomarli, torturowani przez tych naszych ulubionych czarcich wysłańców.
– Urraca była pewnie bardzo wiekowa – rzekł Jordi w rozmarzeniu. – To znaczy, chciałem powiedzieć, że żyła długo, nie starzejąc się.
– Pewnie tak – zgodziła się z nim Unni. – Tak samo jak Wamba. Nienawidzili się pewnie nawzajem przez kilka stuleci.
Jordi uśmiechnął się smutnawo.
– I Urraca myślała, że będzie żyć jeszcze bardzo długo.
– Główny problem polega jednak na tym – wtrąciła Unni – że żadne z nas nie wie, jak się zabrać do dzieła. Ani nie umiemy czarować, ani nie wiemy, jak się to robi. Myślę, że zaklęcia w rodzaju: Sezamie, otwórz się! tutaj nie wystarczą.
– Chyba nie – przyznała Sissi. – Ale mamy wśród siebie trójkę, która wyrasta nieco ponad przeciętność.
Mało brakowało, a Morten stanąłby przed nimi wyprostowany, ale w porę uświadomił sobie, co robi.
– Tak jest! – zawołał. – Niech spróbują!
– Czego mamy spróbować? – nie zrozumiał Jordi.
– Zaczarować przeszkodę, usunąć ją za pomocą magicznej siły.
– Zwariowałeś! Aż tacy wyjątkowi to my nie jesteśmy. Głos zabrał Miguel:
– A ja myślę, że spróbować powinniśmy. Wszyscy troje razem. Skoro teraz jestem człowiekiem i nie posiadam swoich przyrodzonych zdolności…
– Posiadasz, posiadasz – zaprotestowała Unni. – Robiłeś już mnóstwo niezwykłych rzeczy jako Miguel.
On jednak pozostawał sceptyczny.
– To były mało znaczące drobiazgi. Ale wiem to i owo na temat, jak powinno się czarować.
Przerwała mu Sissi:
– A nie mógłbyś na chwilę przemienić się w Tabrisa? Miguel popatrzył na sufit.
– Tutaj?
Nie, oczywiście, wszyscy rozumieli, że to niemożliwe. Tabrisowi byłoby tutaj po prostu bardzo ciasno.
– No to pokaż nam, co powinniśmy robić – poprosił Jordi.
Miguel wyjaśnił, że nie zna żadnych zaklęć odpowiednich dla takiej sytuacji, mimo wszystko jednak postanowił działać.
Unni, Jordi i on sam stanęli tuż przy zamykającej przejście ścianie i przyłożyli do niej dłonie. Czworo pozostałych stanęło za nimi i oni też oparli dłonie o skałę. Na dany znak wszyscy mieli starać się poruszyć ścianę siłą woli.
– A jeśli z tyłu za tą ścianą znajduje się pierwotna skała, to co wtedy? – zapytała Sissi.
Miguel potrząsnął głową.
– Już wielokrotnie się nad tym zastanawialiśmy, ten przeciąg o czymś świadczy… No i stare koryto rzeki, ono przecież musi ciągnąć się dalej po drugiej stronie.
Zgasili wszystkie latarki, tylko jedna oświetlała podłogę. Juana spojrzała niebacznie za siebie, w tunel, i ogarnęło ją uczucie klaustrofobii. Pospiesznie odwróciła wzrok. Morten poklepał ją uspokajająco po ramieniu. Juana uśmiechnęła się w podzięce. Potrafi być miły, ten Morten. Chciał się wydawać potężny i silny, ale inni obecni tu mężczyźni stanowili zbyt dużą konkurencję. Właściwie to niesprawiedliwe.
Powoli wszyscy koncentrowali się na ścianie.
Było bardzo cicho. Nikt nie wiedział, że Miguel wypowiada w duchu pewne zaklęcia, które wydają mu się odpowiednie na tę chwilę, ani że Morten bezustannie powtarza: „Sezamie, otwórz się!”
Tylko Jordi i Unni prosili o pomoc Urracę, Antonio i Sissi próbowali zmusić ścianę, by ustąpiła, zaklęcia Juany natomiast były co najmniej niejasne.
Wielu z nich miało tak zwane uzdrawiające dłonie, ale tutaj nie o uzdrawianie chodziło, raczej przeciwnie.
Minuty mijały. Unni zauważyła, że stojący obok niej Miguel jeszcze bardziej zwiększa koncentrację. Postąpiła tak samo. Jordi również.
Ale co to? Czy ściana jest dokładnie taka sama jak przedtem?
Wygląda na to… Ale to chyba tylko omam wzrokowy w tym słabym świetle. Wyglądało jednak na to, że ściana stała się w jakiś sposób jakby cieńsza.
Miguel zrobił dwa kroki naprzód i przyłożył dłonie do ściany. Unni nie wiedziała, czy ma zrobić to samo, ale kiedy Jordi poszedł w ślady Miguela, ona też się zdecydowała Pchać nie miała jednak odwagi, bo gdyby doszło do przesunięcia ściany, to mogłaby wpaść w przedłużenie rzeki po drugiej stronie. Wyglądałaby wtedy bardzo głupio.
Bezsensowne myśli wytrąciły ją z koncentracji. Starała się znowu skupić.
Usłyszała szept Miguela. Co on gada? Jakieś niezrozumiałe słowa w całkowicie obcym języku, jeśli to w ogóle był język. Chyba jednak nie to, co się zwykle rozumie pod określeniem „język”. Unni przeniknął dreszcz.
Odważyła się rzucić pospieszne spojrzenie w bok i oniemiała. Twarz Miguela nie wyglądała jak zwykle, przypominała raczej demoniczną maskę Tabrisa. Mam nadzieję, że Sissi tego nie widzi, pomyślała. Ale właściwie Sissi demoniczną postać Miguela przyjmuje z wielkim spokojem.
Unni znowu rozpraszała uwagę, myślała o innych sprawach. Kiepska z niej czarownica. Runy, magiczne formułki, zaklęcia… Przestań, Unni, skoncentruj się, do licha!
Teraz ściana naprawdę wygląda inaczej.
Zrobiła się jakby bielsza. Mur pojaśniał, to kompletne szaleństwo, o rany, czym my się zajmujemy? Koncentracja, Unni, koncentracja!
Nagle mur jakby przestał stawiać opór, silny strumień słonecznego światła wpadł do ciemnego lochu i oślepił wędrowców.
– Szybko na drugą stronę! – wrzeszczał Miguel. – Zabierzcie wszystko, co do was należy!
– Ja nic nie widzę – r skarżyła się Juana, ale zbierała po omacku porozrzucane wokół swoje rzeczy. Inni jej pomagali, w końcu potknęła się i potoczyła na miękką, zieloną trawę w cudownie ciepłym blasku słońca.
Minęło sporo czasu, zanim byli w stanie cokolwiek zobaczyć.
Górska trawa pachniała przyjemnie. Ciepło słońca przenikało ciała wędrowców, czuli na twarzach jego promienie.
W końcu mogli się rozejrzeć.
Dokąd przybyli?
Ponure przeczucia Miguela na szczęście się nie spełniły. Żadna skała nie zamykała już przejścia, czary Urraki przestały być potrzebne.
Jak ostatecznie do tego doszło? zastanawiały się Juana i Sissi, najmniej obyte z okultystycznymi umiejętnościami swoich towarzyszy podróży.
Antonio pojmował więcej, potrafiłby sporo powiedzieć na temat związku poszczególnych wydarzeń – szczere pragnienie Urraki, by udało im się wypełnić zadanie, jej przywiązanie do Unni i Jordiego, ich siła, magiczny gryf, a na dodatek zaprzysięgły wróg Urraki i jego moc, której ona nie mogła znać, a która teraz została użyta dla wsparcia jego przyjaciół.
Miguel z pewnością zrozumiał, od kogo pochodzi ten szept w jego głowie: „Jeszcze jeden dobry uczynek zapisany na twoje konto, Tabris”.
On zaś odpowiedział w duchu jednym z najgorszych piekielnych zaklęć.
Wiedział, że Urraca ich obserwuje, choć nie ma jej nigdzie w pobliżu.
Zaczęli powoli wstawać.
– Gdzie my u licha jesteśmy? – zastanawiał się Morten.
Widzieli niewiele, dwie góry stały naprzeciwko siebie. Na dwóch innych wielkie zwały i rumowiska kamieni.
Oni sami znajdowali się w niewielkiej dolince czy też idyllicznej górskiej przełęczy porośniętej trawą i jesiennymi kwiatami. Tu i tam jakieś drzewo. Szeroki potok z pluskiem spływał z gór i ginął pośród kamieni.
Ale najdziwniejsze ze wszystkiego…
Antonio przerwał zachwyt Unni.
– Znaleźliśmy się w zasypanej przełęczy! Ja myślę…
– Wiemy, co myślisz – wtrącił Jordi. – Że jesteśmy na wyspie pośród skalnych osypisk. Tylko gdzie to, na Boga, jest?
Wszyscy stali, spoglądając na widoczne wzniesienie pośrodku tej małej oazy.
– Dobry Boże, a co to może oznaczać?
Nagle w dolinie, w której nie czuło się najmniejszego nawet podmuchu wiatru, zaległa przytłaczająca cisza. Trzy ogromne kamienie na wzniesieniu jeszcze ją powiększały.
Prawdziwe giganty, stały niczym pomniki z dawno minionej przeszłości.
– Czy to są megality? – spytała Unni półgłosem.
– Nie wiem – odparł Antonio tak samo cicho. – Ten stary pośrodku… wygląda na prehistoryczny.
Środkowy kamień był rzeczywiście ogromny, ale niewiele wyższy niż pozostałe. Jakby z upływem czasu zapadał się w ziemię. I jakby teraz był zaledwie czubkiem góry lodowej. Miał zaokrąglone kształty i dość gładką powierzchnię, w przeciwieństwie do tych dwóch, które stały po obu stronach, jakby w jego cieniu.
I te dwa zostały najwyraźniej przeniesione z osypiska. Prawdopodobnie bardzo starannie wybrane. Jasny wapień nie dopuszczał pomyłki. Wielki kamień był ciemniejszy, dwa boczne jaśniały właśnie tak jak wapień, dokładnie tak jak reszta kamieni na osypisku.
– Ulokowanie ich tam wymagało kolosalnej siły – stwierdził Jordi.
– Zwróciliście uwagę na to, jaka cisza otacza wszystkie trzy? – spytała Sissi.
Dziwne pytanie, ale wszyscy zrozumieli, o co jej chodzi.
– Tak – potwierdził Jordi. – ciekawe, jakie tajemnice one kryją?
– Gdyby mogły mówić… mruknęła Juana.
– Tak, ale ja w każdym razie skorzystam z okazji, żeby się za nimi schronić na chwilę – rzekł Morten beztrosko.
– Nie! – krzyknął Jordi ostro. – To by była profanacja! Wszędzie jest mnóstwo kamieni, za którymi możesz się ukryć. Nie musisz akurat tutaj!
Morten położył uszy po sobie i lekko urażony powlókł się dalej. Zawsze przecież mogli otwarcie mówić o wizycie w toalecie, skąd nagle ta delikatność?
– A czy ja mogłabym do nich podejść? – spytała Sissi.
– Oczywiście, proszę – zgodził się Jordi.
– Pójdę z tobą – wtrącił Miguel.
Jordi, Antonio i Unni poszli z nimi. Juana stała przez chwilę niezdecydowana, uznała jednak, że sama nie zostanie, i pobiegła za resztą.
Weszli na górę do kamieni. Z bliska wydawały się przytłaczające.
Uważnie oglądali największy, któremu ponad ziemię wystawał jedynie zaokrąglony wierzchołek.
– Jeśli coś zostało na nim wyryte, to teraz znaki znalazły się głęboko pod ziemią – rzekł Antonio. – Mam ochotę to zbadać. Mogę pogrzebać trochę mieczem?
– Ani mi się waż! – odparł Jordi surowo i obaj bracia wybuchnęli śmiechem. Jordi podszedł do jednego z jaśniejszych kamieni i przyglądał mu się uważnie. Potem wrócił do towarzyszy.
– Unni – poprosił stłumionym głosem, jakiego okoliczności tutejsze zdawały się wymagać. – Unni, ty masz zdolność odczytywania historii przedmiotów, których dotykasz. Chciałbym, żebyś położyła ręce na największym kamieniu.
Nagle Unni poczuła dojmujący lęk przed zrobieniem tego, o co Jordi prosi.
– Moglibyśmy trochę zaczekać? – spytała, bo nie umiała nigdy Jordiemu odmówić. – Jestem trochę zmęczona.
– Oczywiście! Przepraszam, sam powinienem o tym pomyśleć.
Zawołał do grupy.
– Odpoczniemy tu trochę na trawie i zjemy, jeśli nam jeszcze coś zostało. Wodę mamy w strumieniu.
Zeszli ze wzniesienia i rozłożyli się na pięknej łączce. Morten, na którym monumentalne kamienie i otaczająca je cisza zdawały się nie robić wrażenia, chwycił Juanę za ręce i zaczął się z nią kręcić pośród jesiennych kwiatów jak rozradowany mały chłopiec. Juana początkowo nie wiedziała, co robić, ale szybko dała się ponieść radości i tańczyła razem z nim.
Wyjęto zapasy żywnościowe. Było tego żałośnie mało i wszyscy myśleli o tym samym: przydałby się tu jakiś pełen owoców sad. Emma i jej banda zjedli niemal wszystkie owoce, jakie grupa Jordiego zabrała na drogę. Zwyczajnie je ukradli.
Jordi patrzył bardzo zmartwiony na skąpe porcje. Oczywiście, przywykli jeść minimalnie, ale na dłuższą metę nie wytrzymają. Muszą znaleźć coś do jedzenia, bo w przeciwnym razie będą musieli zawrócić, a droga powrotna jest daleka. Nie wiadomo gdzie znajdują się jakieś ludzkie osiedla.
Morten zjadł szybko i zerwał się na nogi.
– Co robimy dalej? Dokąd mamy iść? Wygląda na to, że droga jest zamknięta we wszystkich kierunkach.
Jordi i Unni leżeli na pledzie i rozkoszowali się ciszą.
– Później coś znajdziemy – powiedział Jordi zmęczony. – Teraz musimy odpocząć.
Morten popatrzył na Sissi, która siedziała w objęciach Miguela. Oparła głowę na jego piersi i szeptali coś do siebie czule. Antonio położył się nieco dalej i rozmawiał przez telefon ze swoją Veslą. Nareszcie trafił na zasięg! Wyglądał na uszczęśliwionego i śmiał się nieustannie. Widocznie Vesla opowiadała mu o małym synku.
Morten nie mógł ustać w miejscu.
– Czy to zaszkodzi, jeśli rozejrzę się trochę po okolicy? Może znajdę jakieś wskazówki, w którą stronę powinniśmy się udać.
– Bądź tak dobry i poszukaj – odparł Jordi sennie. – Tylko nie odchodź daleko!
– Tutaj? A gdzie tu można odejść?
– No, ty wszystko potrafisz!
Juana byłą jedyną osobą, która się jeszcze nie położyła. Spoglądała w niebo, po którym krążył jakiś wielki ptak, i uśmiechała się na jego widok uszczęśliwiona. Było tak cicho, tak cicho w tej niewielkiej dolinie, Juana czuła się jakby u progu wieczności, stapiała się w jedno z nieopisaną urodą tutejszej natury.
Chociaż akurat w tym miejscu owa natura uległa częściowemu zburzeniu.
– Chodź, Juana! Niech oni sobie drzemią w słońcu, a my tymczasem zbadamy okolicę!
Zgodziła się natychmiast i w chwilę potem oboje z Mortenem ręka w rękę biegli w górę po osypisku. Ich śmiech odbijał się echem między górami.
Bo oczywiście to cudowne znaleźć się nareszcie w słońcu, w świetle, na wolności!
Niczym oszołomione wiosennym ciepłem motyle Morten i Juana biegali między kamiennymi blokami. Znajdowali się teraz po drugiej stronie wzniesienia, więc nie widzieli już reszty towarzystwa. Tutaj było więcej luźno leżących bloków, które po prostu stoczyły się na łąkę. Kiedyś musiało się tu znajdować bardzo dobre pastwisko, ale teraz miejsce zostało szczelnie zamknięte. Przypuszczalnie tędy wiodła droga przez przełęcz, łącząca dolinę z otaczającym światem. Teraz jednak nie widać żadnych śladów jakiejkolwiek drogi.
Dzielili się nawzajem tymi obserwacjami, kręcąc się po terenie i szukając znaków, które mogłyby im wskazać, jak iść dalej.
A może majestatyczne megality są właśnie ostatecznym celem?
Juana zrobiła krótki wykład na temat, że megality przynależą do historii Skandynawii i nie wyglądają tak jak te głazy. Megality miały najwyżej dwa, trzy metry wysokości, były raczej wysmukłe i zawsze wznoszono je przy grobach. Skandynawia ma ich mnóstwo, natomiast południowa Europa wcale. W koloniach rzymskich, do których niegdyś ta kraina się zaliczała, kamienie nagrobne przedstawiały figury i te tutaj w niczym ich nie przypominają. O tutejszych trzech kamieniach Juana miała niewiele do powiedzenia. One dotychczas nie ujawniły swojego pochodzenia ani przeszłości.
– Ale myślisz, że są z różnych epok?
– O, tak! Jest co najmniej trzysta lat różnicy między tym wielkim pośrodku a bocznymi.
Znajdowali się teraz w centrum osypiska. Nadal rozmawiali o trzech kamieniach z doliny.
– Jak byś datowała te dwa jaśniejsze?
– Na podstawie wieku osypiska, a ono musiało powstać… no, powiedzmy, między dziewiątym a trzynastym wiekiem. Ale to tylko domysły – powiedziała Juana.
– To znaczy w jakimś okresie między momentem zbudowania kościoła a wyludnieniem doliny, które mogło być związane właśnie z osypaniem się kamieni i zasypaniem przejścia?
– Właśnie tak. Morten przystanął.
– Zastanawiam się, dlaczego kamienie znalazły się akurat tutaj.
– Nic nam nie wiadomo, jak to wyglądało podczas katastrofy. Myślę, że kamienie zasypały całą przełęcz. Ale miejsce jest piękne, wysoko położone, dziwne, że właśnie ono zostało oszczędzone. Jakby kamienie odnosiły się z szacunkiem do tego wielkiego bloku. Bo tylko on jeden wtedy stał w dolinie. Oj, teraz to się chyba zagalopowałam!
Krążyli między wysokimi wapiennymi głazami, ale zaczynało się robić nieprzyjemnie, coraz ciaśniej, raz po raz trzeba było przeciskać się pod nawisami.
– Tak czy inaczej to jest ślepa uliczka – powiedziała Juana i stwierdziła, że nadal trzymają się za ręce. Wypadło to jakoś tak naturalnie, samo z siebie. Juana była zaskoczona. Stoi oto na jakichś strasznych pustkowiach, trzyma za rękę, sympatycznego młodego mężczyznę i w ogóle nastrój jest bardzo romantyczny. I to ona, która dotychczas żyła samotnie, w otoczeniu książek i rzadko dawała się komuś zaprosić na jakąś imprezę.
Ten zaś młody mężczyzna, najwyraźniej odepchnięty przez Sissi, spogląda na nią pytająco. Ze zdziwieniem. Jakby właśnie odkrył jej istnienie. Widziała krew pulsującą w żyle na jego szyi i rumieniec na dziecinnej jeszcze twarzy z jasnym, delikatnym zarostem.
Znowu boleśnie przypomniała sobie swoją tęsknotę za tym, by znaleźć się w męskich ramionach, poczuć na swojej skórze dotyk jego skóry, dać komuś swoją miłość, i spuściła wzrok.
Morten nie był taki zapóźniony, jeśli chodzi o dziewczyny i ich uczucia, choć czasem zachowywał się bardzo niezgrabnie.
– Nie jesteśmy może idealna parą, ja i ty, Juano – powiedział, mimo woli nadając głosowi nieco głębsze brzmienie niż zwykle. – Nie jesteśmy też w sobie śmiertelnie zakochani. Ale ja ciebie bardzo, bardzo lubię i ty o tym wiesz.
Dosyć gadania! Kiedy poprzednio mijali kamienie na wzniesieniu, odwrócili się i stwierdzili, że Antonio zakończył telefoniczną rozmowę, położył się na trawie i drzemie w słońcu. Widzieli, że Sissi i Miguel też już nie siedzą, ona położyła głowę na jego piersi i wszyscy zdawali się zapadać w lekki sen.
Wokół panowała taka cisza. Juana poczuła łaskotanie w żołądku i nie tylko tam na myśl, że ktoś z tamtych mógłby przyjść i zobaczyć ich tutaj.
Morten czuł w całym ciele pulsowanie krwi, najbardziej w obrzmiałych wargach.
Ta mała Juana jest przecież pociągająca. Egzotyczna. Podniecająca.
I nie robiła wrażenia niechętnej. Mój Boże, jak ona drży! Czy to z mojego powodu?
Oj, ale się poczuł męski!
Położył ręce na łopatkach dziewczyny i przyciągnął ją do siebie. Przez sekundę zdawało się, że ona chce go od siebie odepchnąć, ale coś w jej ciele zaprotestowało przeciwko tej chęci Nie pomogły już surowe napomnienia rodziców.
Atmosfera zaczynała być gorąca, trudno było bezgłośnie oddychać. Morten, który zawsze starał się zachowywać nonszalancko wobec dziewczyn, co zresztą rzadko mu się udawało, całkiem zapomniał o wszelkich pozach. Przy tej nowicjuszce czuł się doświadczonym, pewnym siebie kochankiem. Przyciągnął ją mocno ku sobie, zamknął jak w kleszczach. Mój Boże, co za porównania przychodzą mu do głowy. Chciał, żeby poznała, jak bardzo jej pożąda.
Juana jęknęła i położyła obie dłonie na jego piersiach, ale bez wielkiej siły i zdecydowania. Było jej strasznie gorąco, starała się wierzyć, że to z powodu słońca, i ciało za nic nie chciało być jej posłuszne. Jak odmienione.
Mama. Ojciec! Co oni by teraz powiedzieli? I to w czasie wypełniania takiego potwornego zadania, kiedy balansujemy jak na ostrzu noża między życiem i śmiercią…
O, what the heck, jak mawiają Anglicy. Niech to licho porwie, nie wiem nawet, jakby to zapisać. O, święta Madonno, co on ze mną robi? Usiłuje mnie posiąść? Czy najpierw nie powinniśmy się całować? Nie, ale, och, on się dowie, jak bardzo na niego czekam. Co mam robić? Co tam, niech się dzieje, co chce. On pragnie, och, ratunku… i ja pragnę, Boże, nie wytrzymam dłużej! Mamo i tato, wybaczcie mi, ale nie mogę pozostać waszą posłuszną dziewczynką!
Leżeli na ziemi, w zielonej trawie między kamieniami i nikt nie mógł ich zobaczyć. Zrywali nawzajem z siebie ubrania, jęcząc z niecierpliwości, tu nie było czasu na żadne gry wstępne, czas naglił, i to pod każdym względem. Mieli go naprawdę bardzo mało, ktoś mógł w każdej chwili zawołać albo przyjść, a oni nie byli w stanie już się opanować.
Wszystko dokonało się żałośnie szybko, właściwie jednak nie mieli potrzeby, żeby kochać się dłużej. To tak, jakby zapalić bardzo krótki lont, pomyślał Morten, kiedy leżąc na plecach, oddychał głęboko. Był z siebie zadowolony, zaspokoił Juanę, a ona najwyraźniej nawet nie zwróciła uwagi na ból, jęknęła tylko mimo woli, a potem podążyła za nim, jakby się nic nie stało.
Dokonał oto defloracji dziewicy. Wielkie, pompatyczne słowo, ale czuł się wspaniale!
Patrzcie no, jaki ze mnie mężczyzna!
Tylko jak powinien zachować się teraz? Unikać patrzenia jej w oczy? Morten, Morten, przywoływał sam siebie do porządku. Tym razem nie wolno ci przeskakiwać przez płot w najniższym miejscu! Powinieneś sobie z tym poradzić jak mężczyzna.
Wstał i pomógł wstać Juanie, uśmiechał się do niej czule, jakby chciał dodać jej otuchy. Wcale zresztą nie udawał, a kiedy ona odpowiedziała mu nieśmiałym uśmiechem, poczuł w piersi falę ciepła. Przeprosiła go i pobiegła za najbliższy głaz, by doprowadzić się do porządku. Dobry Boże, Morten zapomniał o wszelkich zabezpieczeniach, ale chyba nic się nie stanie, to przecież tylko jeden jedyny raz.
Iluż to młodych ludzi przed nim oszukiwało się takimi nadziejami?
Morten nie wiedział, co powiedzieć, kiedy Juana wróciła ubrana, ale onieśmielona.
– Eeee… Może teraz pójdziemy drogą nad strumieniem? Tutaj nie ma chyba już nic interesującego.
Zabrzmiało to neutralnie. Juana skinęła głową. Poszukała jego ręki i Morten ją podał. Jestem perfekcyjnym kochankiem, myślał z dumą.
Znowu widzieli wszystkie trzy kamienie. Ogromne, przytłaczające.
Morten odchrząknął.
– Zastanawiam się, czy one są widoczne z powietrza – rzekł trochę niepewnym głosem. – Chodzi mi o to, że ktoś je musiał widzieć.
– Z góry nie są chyba takie imponujące – odparła z udaną lekkością. – Można je chyba uznać za takie same jak inne głazy na osypisku, tylko że przypadkiem potoczyły się na otwarte miejsce. Poza tym wątpię, by nawet helikopter mógł tutaj wylądować.
Musieli mówić dosyć głośno, bo szum strumienia ich zagłuszał.
– Tak, chyba masz rację.
Uśmiechnęła się do niego promiennie, z wdzięcznością. Czy mam mieć wyrzuty sumienia z powodu tego, co się stało, czy też traktować to jak dobry uczynek, zastanawiał się Morten.
Ale sam też czuł się bardzo dobrze.
Jak mam jej powiedzieć, że to nie powinno oznaczać żadnych zobowiązań? Jaka to w gruncie rzeczy jest dziewczyna? Katoliczka? Pojęcia nie mam, jak katolickie dziewczyny odnoszą się do takich spraw.
Zaraz jednak zapomniał o wszystkich problemach, bowiem nagle stanęli oboje na brzegu strumienia.
Po drugiej stronie, na skalnej ścianie dostrzegli coś, co wzbudziło ich zainteresowanie. Coś, co przy odrobinie wyobraźni można by potraktować jako słowo. A wokół niego szczeliny układające się w zarys wąskich, ale wysokich drzwi.
Może to jakiś ruchomy blok skalny?
Hrabia i Emma zaczęli się wściekle kłócić o to, kto jest winien temu, że zabłądzili. Pozostali trzej wtórowali im tak, że trudno było z tej dyskusji wywnioskować coś rozsądnego.
W końcu nastała krótka pauza w przedstawieniu i Emma zdążyła wykrzyczeć, że ona i jej ludzie tylko podążają za idącym przodem hrabią.
– Nie prosiliśmy was o towarzystwo – odciął się hrabia ostro. – Ale wy mówiliście, że przynajmniej wiecie, gdzie znajduje się wejście do podziemnego tunelu.
– Przecież nie wiedzieliśmy! Ja myślałam, że to wy wiecie, byliście tacy pewni siebie!
I tak dalej.
Nareszcie Tommy zdołał wtrącić parę słów.
– Nie podoba mi się to wszystko. Mógłbym przysiąc, że ktoś nas śledzi. I przedzieraliśmy się właśnie przez taką ciasną przełęcz, że z trudem z niej wyszliśmy. A ja nie pamiętam żadnej przełęczy, kiedy wchodziliśmy do tej przeklętej doliny! Teraz to naprawdę jesteśmy zamknięci.
– Co za głupstwa! – prychnął hrabia. – Chyba nie musimy malować diabelskich znaków na ścianach.
Emma pełna złych przeczuć obejrzała się przez ramię.
– Przecież wiemy, kto się włóczy po tej dolinie.
– Kto taki? Nikogo nie widzieliśmy ani nie słyszeliśmy. Nikogo prócz tych tak zwanych demonów, ale ich tu już dawno nie ma.
– Nie sądzę też, żeby Leon tu był – rzekł Alonzo. – On przecież zniknął. Chyba zawrócił.
– Tego nie wiemy – syknęła Emma. – I nie nazywaj go więcej Leonem, teraz to jest to prastare straszydło Wamba.
– Niech sobie będzie, kim chce – mruknął Alonzo. Emma kopnęła go w kostkę.
Tommy rozglądał się niespokojnie.
– Moim zdaniem powinniśmy natychmiast zawrócić i przejść przez tę przełęcz. To jest ślepy zaułek. Tylko osypiska i głazy.
– Zastanawiam się, czy tamta banda nadal siedzi w zrujnowanym kościele – powiedział Thore Andersen, kiedy rozpoczęli mozolną wędrówkę z powrotem, właśnie do zrujnowanego kościoła. Tym razem kompania Emmy musiała iść przodem.
– Gówno mnie to obchodzi, gdzie oni są! – wrzasnął Tommy, odwracając się. – Chcę wracać do domu!
Wszyscy byli sfrustrowani niewielkimi rozmiarami skarbu. Chociaż zdobycz miała swoją wagę, więc każde z nich było solidnie obciążone. Znalezisko zdawało się wartościowe, ale nie tak bajeczne, jak się spodziewali.
Nagle Emma i Alonzo zatrzymali się jak na dany znak. Doszli już prawie do ciasnego przejścia między jasnymi skałami.
– Słyszałeś? – spytała Emma szeptem.
– Tak. Jest przy pasażu.
Reszta również się zatrzymała. Drzewa zasłaniały widok, ale słyszeli gniewne pomruki i sapanie jakiejś dużej istoty, która próbowała się przecisnąć między skałami.
– Jezu Chryste – wyszeptał Tommy pobladłymi wargami. – On tu idzie. Co robić?
– Posuwa się wolno, jest bardzo niezdarny – odparła Emma z obrzydzeniem, ale za buńczucznymi słowami kryła się niepewność. – Zdążymy się stąd wycofać.
– Wycofać? Dokąd mianowicie? Mamy się wspinać na drzewa? I jak długo będziemy tam siedzieć? On przecież nigdy nie odpuści.
– Schowamy się i wymkniemy, kiedy on już przeciśnie się przez to przejście. Jeśli w ogóle się przeciśnie.
Cała piątka rozglądała się desperacko wokół. Szczerze mówiąc, nie było tu zbyt wiele kryjówek.
– Chodźmy, wasza wysokość – powiedział Thore Andersen. – Musimy wracać.
Zawrócili i rzucili się biegiem przed siebie. Banda Emmy za nimi. Ku temu, co Unni by nazwała pułapką rzezimieszków.