CZĘŚĆ I. WIDMOWY DWÓR

1

Światło zmierzchu prędko gasło nad niezwykłym krajobrazem okolic Stryn. Unni szła z powrotem do samochodu wraz z braćmi Vargasami.

– Nie mogę tego pojąć! – powtórzył Antonio, promieniejąc z radości, chociaż z oczu płynęły mu łzy. – Jordi, ty żyjesz!

– No, owszem – odparł jego brat cierpko.

Cierpkość w głosie wydawała się zrozumiała. Unni nie wiedziała, czy powinna nazywać Jordiego żywym, czy też martwym. Mógł być i tym, i tym.

Po minie Vesli poznawała, że jeśli chodzi o gust w kwestii męskiej urody, to one dwie bardzo się od siebie różnią. Świetnie, pomyślała. Wobec tego mogę swobodnie pielęgnować swój podziw dla niego.

Jordi był odrobinę wyższy od Antonia, miał też szersze, bardziej kanciaste barki. Sprawiał wrażenie kompletnie wycieńczonego i zagłodzonego. Miał niezwykle wyrazistą twarz, mocno zarysowane kości policzkowe i silne, białe zęby. Linia szczęki była ostra, prawdopodobnie w wyniku niedożywienia, a spojrzenie ciemnych oczu intensywne, niemal wręcz palące. Niewielu ludzi nazwałoby go pięknym, lecz Unni, która uwielbiała właśnie ten typ męskich twarzy, inaczej nie potrafiła jej określić. Nie mogła się napatrzyć na Jordiego do syta.

Jeśli o jakimś człowieku można powiedzieć, że bije od niego dobroć, to taką osobą był właśnie Jordi. Unni przez całe swoje życie nie zetknęła się z niczym podobnym. Dobroć biła z oczu Jordiego, z zasmuconego uśmiechu, z całej jego osoby. Jego aura, charyzma, energia czy jak kto chce to nazwać, była tak silna, że Unni natychmiast zapragnęła znaleźć się w jego ramionach i pozwolić, by od tej pory pokierował jej życiem.

Akurat w tej chwili jednak raczej Jordi potrzebuje opieki, odrobiny jedzenia, ciepła i odpoczynku.

Nic nie poradzę na to, że zapalaliśmy z Antoniem świeczki przed pustym grobem na cmentarzu. Był to symboliczny gest na cześć Jordiego w dniu jego urodzin, cóż z tego, że tak naprawdę wcale go tam nie było.

No dobrze, ale gdzie wobec tego przebywał?

Na takie pytanie odpowiedzieć mógł jedynie on sam. I, doprawdy, powinien to zrobić jak najszybciej. Unni jednak nie była wcale do końca przekonana, czy chce usłyszeć prawdę.

Szła krokiem tak lekkim, jakby poruszała się na skrzydłach. Nareszcie, nareszcie odnalazła bohatera swych marzeń!

Trzymała się nieco z tylu za braćmi, pozwalając, by swobodnie ze sobą rozmawiali.

Mogła jednak bez przeszkód napawać się widokiem Jordiego. Nie dbała ani trochę o to, że był ubrany gorzej niż źle, a przede wszystkim za cienko jak na tę porę roku. Stroje nigdy nie miały dla Unni wielkiego znaczenia. Myślała tylko o tym, jak cudownie jest widzieć radość braci z nieoczekiwanego spotkania.

Nic dziwnego, że Antonio wydawał jej się taki podobny do Jordiego. Wszak okazali się rodzonymi braćmi!

Gdy byli małymi chłopcami, cztero – i sześcioletnim, usiłowali się nawzajem chronić przed brutalnością ojczyma. Jordi, młody chłopak, poświęcił wszystko, by młodszy brat został lekarzem, wiedział bowiem, że sam umrze w wieku dwudziestu pięciu lat, jego życie więc nie miało znaczenia. To Antonio będzie żył dalej.

A teraz Jordi był tutaj! Musiał mieć dwadzieścia dziewięć lat, skoro Antonio miał dwadzieścia siedem. Od czterech lat powinien być martwy. Jak to się. wszystko potoczyło? Gdzie on był?


Unni siedziała skulona na tylnym siedzeniu samochodu, ściśnięta między Mortenem a Jordim. Kiedy wyjechali ze Stryn i ruszyli w dalszą podróż, kierując się w stronę jeziora Hornindal, było już dość ciemno, nie na tyle jednak, by nie dawało się rozróżnić szczegółów krajobrazu.

Czy oni zdają sobie sprawę z tego, jak niewiele miejsca jej przypadło? Miała ochotę zawołać: „Mam atak klaustrofobii”, ale jakoś się przed tym powstrzymała. W takich okolicznościach chętnie zniesie ciasnotę.

Wiedzieli już teraz na pewno, że w żaden sposób nie uda im się dotrzeć na miejsce za dnia, lecz Unni w niczym to nie przeszkadzało. Uważała, że w półmroku, jaki panował teraz, atmosfera stawała się bardziej niezwykła, melancholijna. Góry o zmierzchu wydawały się takie ciężkie i ciche, cienie zajmowały coraz większą część drogi…

Bardzo niemiło było to przyznać, lecz miała wrażenie, że od Jordiego bije lodowaty chłód, oddzielający ją od niego niczym ściana. Kiedy ich dłonie przypadkiem się zetknęły, Unni poczuła, że ręka Jordiego jest lodowato zimna i przerażająco chuda. Odruchowo ujęła ją w swoje ręce, żeby choć trochę go rozgrzać, ale ciepło jej dłoni wydawało się rozpaczliwie znikome.

– Twoje palce są jak ścięte mrozem sęki na gałęziach! – rzuciła.

– Ależ, Unni! – zdenerwował się Morten. – Doprawdy, jesteś mistrzynią w prawieniu komplementów!

Unni nagle zawstydziła się swojego wybuchu i chciała puścić rękę Jordiego, on jednak wciąż nie zamierzał jej cofać, jakby dając tym samym znak, że nie wziął sobie słów dziewczyny do serca. Dalej więc trzymała jego rękę w swoich dłoniach, o wiele mniejszych. Uśmiechnął się do niej przelotnie i odpowiedział na pierwsze pytanie Antonia, które brzmiało:

– Dlaczego tak długo się nie ujawniałeś?

– Tak było najlepiej.

– Dlaczego?

– Nikt nie powinien był wiedzieć, że żyję.

– Ale czy nie pojmujesz, jak wielką żałobę nosiłem po tobie?

– Owszem, i bardzo mnie to bolało. Lecz w umowie znalazł się punkt, zakładający, że mam być nie – - człowiekiem.

– W jakiej umowie?

– O tym nie mogę teraz mówić.

Jordi miał taki piękny głos. U niego hiszpański akcent był leciutko zauważalny.

Doprawdy, trudno jednak powiedzieć, by od jego ciała biło ciepło. Unni już zmarzła, a ból wywołany chłodem zmrożonych dłoni promieniował aż do barków. Wciąż jednak starała się ogrzać ręce Jordiemu.

Antonio zmienił temat.

– Jak to możliwe, aby twoja urna, Jordi, znalazła się na cmentarzu? – spytał.

– Ktoś w Hiszpanii pomógł mi to załatwić. W urnie jest tylko zwykły popiół z pieca.

– Kto ci pomógł?

– Pewna pani, która miała odpowiednie kontakty w konsulacie i u innych władz.

Słysząc tę odpowiedź, Unni poczuła się nieswojo. Owszem, Jordi miał prawo żyć tak, jak chciał, lecz mimo wszystko zrobiło jej się przykro.

– Co to za pani? – dopytywał się Antonio.

Jordi zwlekał z odpowiedzią. W końcu zerknął w bok na Mortena.

– Flavia Cleve.

Morten natychmiast podniósł głowę.

– Co takiego? Przecież to moja macocha!

Unni odetchnęła z ulgą.

– Rzeczywiście – przyznał Jordi. – Nawiązaliśmy kontakt ze sobą jeszcze tu, w Norwegii, kilka lat temu, kiedy stwierdziliśmy, że ja i ty, Mortenie, jesteśmy spokrewnieni. Teraz współdziałamy.

– A więc to ona podrzuciła prezent w przedpokoju w moje urodziny?

– Tak.

Czy ręka Jordiego zrobiła się teraz odrobinę cieplejsza? Unni tak bardzo pragnęła w to uwierzyć. Chciała też ująć jego drugą dłoń, lecz się nie odważyła.

Antonio miał kolejne pytanie:

– A więc ty przeżyłeś, Jordi? To znaczy, że ta historia o granicy dwudziestego piątego roku życia to jakaś bzdura?

Upłynęła dość długa chwila, nim Jordi w końcu odpowiedział.

– Nie – rzekł cicho.

– No, ale jak…?

– Obdarzono mnie specjalnymi przywilejami po to, bym mógł pomagać tobie i Mortenowi. I Unni.

– Dlaczego mnie? – zainteresowała się dziewczyna.

– To długa historia.

– Masz na ręku znak czarnych mnichów. Zauważyłam to już wcześniej – powiedziała Unni.

– To nie są mnisi. To rycerze.

– Rycerzy już przecież nie ma – wtrącił Morten.

– Mnichów również już prawie nie – zareplikował Jordi.

Antonio bezustannie zerkał we wsteczne lusterko.

– Nie przejmuj się Leonem i jego bandą, braciszku – rzekł Jordi łagodnie. – Oni już nie stanowią żadnego zagrożenia.

– To ty ich zatrzymałeś?

– Nie osobiście. Ale jak ci się wydaje, co przeżywa człowiek, widząc pięciu czarnych jeźdźców na koniach, wyrastających nagle na środku drogi? Co wtedy robi?

– Wjeżdża do rowu – odpowiedzieli wszyscy chórem.

– Samochód bardzo starannie opakował sobą drzewo – uzupełniła Unni.

Poważyli się na dość nerwowy śmiech.

– To znaczy, że masz z nimi kontakt? – spytał Antonio.

– Tak.

– I jest ich rzeczywiście pięciu? – upewniła się Unni.

– Rycerzy? Owszem.

– Ale matka Mortena naprawdę widziała mnichów, z głowami wygolonymi na łyso. I my także, prawie wszyscy, widzieliśmy ich w snach – przypomniała Unni.

– Wcale w to nie wątpię. Mnichów jest więcej, cały tuzin łysych czaszek. Cieszcie się, że przynajmniej na razie zetknęliście się z nimi jedynie w snach. Jeśli spotkacie ich na jawie, strzeżcie się!

– Przecież moja matka ich widziała – przypomniał Morten.

– Owszem, lecz ona już była skazana na śmierć. Ty ich jeszcze nie spotkałeś?

– Jedynie w snach.

– Świetnie. A czy ktoś z was słyszał te ich wabiące głosy?

– Owszem – pokiwała głową Unni. – Ale do mnie powiedzieli zaledwie jedną jedyną rzecz: Ven a Santiago! „Przybądź do Santiago!” Tylko co to ma znaczyć? Czy chodzi o tego przodka, Santiago Navarro, czy też o nazwę jakiegoś miejsca?

Przejeżdżali akurat przez jakąś niewielką miejscowość i do wnętrza samochodu wpadło światło ulicznych latarni. Jordi popatrzył na Unni swym niezgłębionym spojrzeniem. Uśmiechał się łagodnie.

– Tu chodzi o Santiago de Compostela, w Galicii, północno – zachodnim zakątku Hiszpanii. To miejsce pielgrzymek, stoi tam katedra, gdzie podobno spoczywają szczątki apostoła Jakuba Starszego.

– Powinnam była to zrozumieć, to chyba słynne miasto?

– Bardzo słynne. Pielgrzymowali tam katolicy z całej Europy, wciąż zresztą przyjeżdżają, może nawet z całego świata.

– A co my tam mamy do roboty? Zarówno Morte – nowi, jak i mnie przyśniły się te słowa, Ven a Santiago.

– Bez względu na to, dokąd będziecie podróżować, tam się nie wybierajcie! Zwyczajni ludzie oczywiście mogą tam jeździć, ale nie wy. Mnisi mieli tam kiedyś swoją siedzibę, tam trzymali wszystkie swoje najwymyślniejsze narzędzia tortur, zapewne chętnie by was trochę podręczyli. Nigdy tam nie jedźcie!

Przestraszyło to wszystkich tak, że umilkli.

W końcu Morten zadzwonił do babci z wiadomością, że ich grupa powiększyła się o jedną osobę. Babcia odpowiedziała, że to nic nie szkodzi. Zakwaterowała się już u swego przyjaciela. Zapewniła, że jest tam mnóstwo miejsca, a jeśli wjadą samochodem do garażu, wchodzącego w skład posiadłości, nikt nawet się nie zorientuje, że tam są. Razem z przyjacielem zamontowali już w oknach zaciemnienie, pochodzące jeszcze z czasów wojny, na zewnątrz nie przedrze się więc nawet smużka światła.

– Rozpoznaję twój głos, Jordi – oświadczył nagle Morten. – To ty mnie ostrzegłeś przez telefon!

– To prawda – podchwyciła Unni. – I powiedziałeś kelnerce, że mam natychmiast wracać do domu.

Jordi tylko się śmiał.

– Czy to ty nas ostrzegłeś pod szpitalem? – dopytywał się Antonio. – Wtedy gdy te deski zleciały na dół? A potem wsunąłeś mapę za wycieraczkę samochodu?

– Rzeczywiście, to byłem ja – przyznał Jordi ze spokojem.

Unni bardzo się ożywiła.

– A tam, koło wiaduktu kolejowego? To ty pokonałeś tych nożowników? I tak samo na schodach u Antonia?

Przypomniała sobie teraz ów lodowaty chłód, który poczuła podczas obu tamtych zdarzeń.

Wcześniej o tym nie myślała.

– Owszem – odparł Jordi. – Doszedłem do wniosku, że Antonio da sobie radę sam. Ale i ty doskonale sobie poradziłaś w tamtej bocznej uliczce, Unni. Wyeliminowałaś najgroźniejszego.

– Najgroźniejszego – powtórzył Antonio. – Czy to był Leon?

– Tak.

– To znaczy, że opieprzyłam Leona? – zaćwierkała Unni uradowana.

– Rzeczywiście – potwierdził Jordi.

– Bardzo ci za to dziękuję, Unni – powiedział Antonio, śmiejąc się cicho.

– Niestety, nie zdołałem ocalić Mortena ani Unni przed potrąceniem przez samochód – poskarżył się Jordi. – Ogromnie mi przykro z tego powodu.

– Już i tak wiele dla nas zrobiłeś – stwierdził Mor – ten. – Ostrzegałeś mnie, a ja cię nie usłuchałem. No, ale te zwoje? I listy?

– To bardzo zawikłana historia.

– W jaki sposób mogłeś być dosłownie wszędzie? I to tak, że nikt cię nie zauważył – dopytywał się Antonio wzburzony. – Skąd mogłeś wszystko wiedzieć? Ty nas strzegłeś, prawda?

– O tym porozmawiamy później – odparł Jordi. – Dzisiaj byłem tak zmęczony i śpiący, że przestałem się pilnować. W innym wypadku nigdy byście mnie nie zobaczyli.

– Świetnie, że tak się stałoucieszył się Morten, a wszyscy pozostali przyznali mu rację.

Jordi zaś najwidoczniej także się z nimi zgadzał.

Unni wciąż nie posiadała się z radości, że ów mężczyzna, którego spotkała na lotnisku, to właśnie Jordi. Wiedziała już teraz na pewno, że bohater jej marzeń jest z całą pewnością dobrym człowiekiem. W dodatku poznanie z nim okazało się o wiele łatwiejsze, niż przypuszczała. Kiedy samochód zatrzymał się na parkingu w Stryn, przeżyła kilka naprawdę pełnych napięcia sekund. Nie miała wtedy pojęcia, jak zdobyć się na odwagę, żeby do niego zagadnąć, ani też co tak naprawdę powinna powiedzieć.

Tymczasem wszystko tak łatwo samo się rozwiązało.

Unni była dość naiwną osobą. Już wkrótce miała doświadczyć, że posiadanie takich przyjaciół jak Jordi nie jest samą tylko przyjemnością.

Nie z uwagi na niego i jego wspaniały charakter, lecz ze względu na wszystko to, co się łączyło z jego osobą.

2

Ciemność zapadała ponad Hornindalsvatnet, najgłębszym jeziorem w Europie, mierzącym ponad pół kilometra w głąb i o najczystszej w Skandynawii wodzie. Znajdowali się na samym początku dwudziestopięciokilometrowej trasy ciągnącej się wzdłuż jeziora. Świecił księżyc, ponieważ jednak kierowali się na południe od jeziora, nie widzieli księżycowej ścieżki odbijającej się w wodzie. Od czasu do czasu tylko tafla wody migotała i lśniła w ciemności.

Telefon komórkowy Mortena był podłączony do głośników samochodowych. Kiedy zadzwonił, Morten jako właściciel odebrał połączenie.

– Witaj, Mortenie, mówi Emma!

– Cześć – zająknął się zdumiony.

Współtowarzysze podróży skrzywili się, Antonio zatrzymał samochód.

– Gdzie jesteście? – spytała dziewczyna.

Wszyscy jednocześnie wykonali gesty, mające ostrzec Mortena przed mówieniem wprost.

– Tego… tego, doprawdy, nie wiem – odpowiedział Morten zmieszany, ciesząc się, że ciemności kryją rumieniec, który wypełzł mu na twarz. To przecież Emma, cudowna Emma!

– Przyjedźcie po mnie! – nakazała dziewczyna. – Czekam w Ålesund.

– Naprawdę jesteś w tych stronach? – wykrzyknął Morten.

– Owszem, przyleciałam samolotem.

– Całkiem niepotrzebnie! – zawołała Unni tak głośno, że Emma nie mogła jej nie usłyszeć.

– Ale czy ty się nie wybierałaś do Førde? – wypytywał Emmę dalej Morten.

– Owszem – zaćwierkała dziewczyna. – Ale równie dobrze mogę wam towarzyszyć przez kilka dni.

Rozmowę przejął Antonio:

– Emmo, właśnie oddalamy się od Ålesund. Możemy tam dotrzeć najwcześniej jutro rano – skłamał. – No i poza wszystkim nie mamy czasu na takie wypady. Niestety, musisz dotrzeć do Førde na własną rękę, tak będzie o wiele szybciej. A tak w ogóle, to co ty robisz w Ålesund? Førde przecież ma własne lotnisko.

– Nie było dogodnych połączeń. Pory lotów mi nie odpowiadały. Ale oczywiście nie muszę was o nic błagać na kolanach. Znajdę inne wyjście.

– W to nie wątpię – odparł Antonio cierpko i wyłączył aparat.

Jordi przez cały ten czas siedział w milczeniu. Dopiero teraz się odezwał:

– Emma? Strzeżcie się jej!

– Phi! Ona tylko lata za chłopakami – prychnął Antonio, na co Mortena aż ścisnęło w brzuchu, jakby właśnie tam umiejscowiło się sumienie.

– Emma jest jak jadowity pająk – oświadczył Jordi. – To kochanka Leona. Jedna z jego bandy.

– Naprawdę? – zdziwił się zachwycony Antonio. – Czyżbym to właśnie ją wtedy uderzył?

– Rzeczywiście tak było, ale to jeszcze nie koniec. Emma jest wnuczką tej Emilii, która zamordowała Estébana, ojca naszej babki, i która skazała swoją nieszczęsną młodą córkę Teresę, czyli naszą babkę ze strony ojca, na poniewierkę.

– Co ty mówisz? Czyżby Emma była naszą krewniaczką?

– W połowie. Emilia wyszła wszak powtórnie za mąż za bogatego mężczyznę i miała z nim dzieci. Emma więc jest przyrodnią kuzynką naszego ojca.

– Bardzo nieprzyjemna sytuacja – mruknął Antonio. – Czy z tego powodu musimy okazywać jej jakieś względy?

– Jeśli chodzi o taką osobę jak Emma? Ależ skąd, wprost przeciwnie! Ja sam również kiedyś z nią walczyłem, lecz ona o tym nie wie. A poza wszystkim te jej blond włosy są fałszywe, ma w sobie więcej hiszpańskiej krwi niż ty i ja.

– Czy ona cię widziała?

– Nie. Zarówno banda Leona, jak i mnisi mnie nie widzą. Rycerze natomiast nazywają mnie najsilniejszym, dlaczego – to wyjaśnię wam później. Żywi ludzie nie mogą mnie zobaczyć, podobnie jest z mnichami.

– To brzmi jakoś strasznie – odezwała się Vesla.

Od dawna już pozostawała milcząca. Teraz jej głos zabrzmiał niewyraźnie, jakby przez łzy. Co też ona musi sobie myśleć? Towarzysze okazywali wyrozumiałość dla jej dystansu do całej sprawy. Vesla miała rację – to, co mówił Jordi, musiało brzmieć strasznie…

– Nie ma się czym przejmować – odpowiedział jej Jordi spokojnym, lekkim tonem. – Lecz jeśli wolno mi wyrazić swoją opinię, to nie wierzę, że Emma jest w Ålesund. Prawdopodobnie otrzymała polecenie, by zwabić nas w tamte strony. Z całą pewnością gdzieś niedaleko Ålesund albo po drodze w tamte okolice zastawiono na nas pułapkę.

Morten przełknął ślinę. On był już gotów natychmiast rzucać wszystko i ruszać Emmie na pomoc, gdyby Antonio nie włączył się do tej rozmowy.

Ten zaś, wzdychając głęboko, z wyraźnym zniecierpliwieniem, oświadczył:

– Jordi, chyba już najwyższa pora, żebyś opowiedział nam wszystko od samego początku.

Zaprotestowała jednak Unni.

– Wydaje mi się, że akurat w tej chwili twemu bratu nie na długo starczy sil. Czy nikt nie ma dla niego nic, co nadawałoby się do jedzenia? A ty, Antonio, włącz ogrzewanie! Jordi strasznie marznie.

– Możesz wziąć mój wełniany koc – zaproponował Morten. Niezgrabnie podany koc spadł na Unni, całkiem ją przykrywając.

Jordi, rzecz jasna, trochę protestował, ale uwolnił Unni, a ona zaraz pomogła mu się starannie okryć.

Vesla wyjęła mały kartonik z sokiem pomarańczowym i drożdżówkę.

– Dziękuję – powiedział Jordi zwyczajnie, kiedy już zjadł. – To pierwsza rzecz, jaką miałem w ustach od trzech dni.

Oparł głowę o szybę samochodu.

– Nie dano mi pozwolenia na udział w tej wyprawie – rzekł z uśmiechem. – Ale cieszę się, że mogę być razem z wami.

– My też bardzo się z tego cieszymy – zapewnili go jednogłośnie. Domyślali się, że jego życie ostatnio musiało upływać w przerażającej samotności.

Zapadła cisza.

– Zasnął? – spytał po chwili Antonio.

Unni bacznie przyjrzała się Jordiemu.

– Mam nadzieję, że właśnie tak się stało, a nie że zatruł się tą drożdżówką od Vesli.

Siedzieli w milczeniu, pozwalając Jordiemu spać. Unni znów ujęła jego dłoń.

Na pewno czuje, że teraz jest bezpieczny, pomyślała na pocieszenie w przekonaniu, że spełnia dobry uczynek.


Dotarli niemal do krańca jeziora Hornindal, kiedy Morten oznajmił, że znów musi wyjść. Samochód stanął. Vesla powiedziała, że to naprawdę wspaniale, iż Morten odczuwa potrzeby fizjologiczne i że wszyscy powinni się z tego cieszyć razem z nim. Jordi się przebudził, a Unni zaraz mu wytłumaczyła, dlaczego się zatrzymują. On tylko pokiwał głową.

– Wydaje mi się, że wszystkim nam dobrze zrobi rozprostowanie kości – stwierdził Antonio, opuszczając samochód.

Wieczór był zimny i pogodny. Dokładnie widzieli teraz jezioro w blasku księżyca.

Zebrali się z powrotem przy samochodzie, gdy nagle Morten zaczął wołać.

– Co się znowu takiego stało? – burknęła Unni.

Tymczasem Morten, podpierając się kulami, przemieszczał się w ich stronę.

– Spójrzcie tam! – zawołał podniecony, wskazując jedną kulą na brzeg jeziora.

Vesla czym prędzej podtrzymała go, ratując przed upadkiem.

Odwrócili głowy w stronę, którą im wskazał.

– Co tam znowu? – zdziwiła się Vesla. – Ja nic nie widzę.

– Ja też nie – zapewnił Antonio.

– Za to ja widzę – oznajmiła Unni.

– I ja także – powiedział Jordi wolno, bardzo zatroskany.

Stali niczym kamienne posągi, wysokie, czarne, z nagimi, wygolonymi na gładko głowami.

– To mnisi – wyjaśnił Jordi Antoniowi i Vesli. – Są tutaj. To nie wróży niczego dobrego.

Antonio nie krył podniecenia.

– Fakt, że Vesla ich nie widzi, jest najzupełniej zrozumiały, ale dlaczego widzi ich Unni? Dlaczego nie ja?

– To, że nie możesz ich zobaczyć, oznacza, że jesteś poza zagrożeniem – odparł Jordi. – Oni znaleźli mnie. To ja jestem teraz tą osobą, nad której głową wisi przekleństwo. Mnisi nigdy nie wiedzieli, kim jestem, teraz jednak już wiedzą.

– Ale przecież już dawno skończyłeś dwadzieścia pięć lat!

Mówili bez tchu, jedno przez drugie, przerażeni niezwykłym widokiem.

– Przedłużono mi mój czas do trzydziestego roku życia. Uczynili to rycerze, życząc sobie, bym rozwiązał całą zagadkę i zniweczył przekleństwo, tak by twoje dzieci były od niego wolne. Tak samo jak Morten i jego dzieci.

– Dasz radę to zrobić?

– Staram się usilnie. Niestety, mam opóźnienia, ponieważ jednocześnie muszę was chronić.

Unni, nie odrywając wzroku od budzących grozę sylwetek nad jeziorem, szepnęła:

– Trzydzieści lat. A masz teraz dwadzieścia dziewięć. To ci daje rok, dokładnie tak jak Mortenowi.

– Zgadza się.

– Który z was będzie pierwszy?

Bracia popatrzyli na siebie i uśmiechnęli się.

– To powinnaś już wiedzieć, Unni.

Unni zaczęła się intensywnie zastanawiać. Ogromnie się cieszyła, że ci dwaj mężczyźni są jej tak bliscy. Cofnęła się, jakby chcąc się oddalić od groźnej grupy na brzegu.

– Ależ oczywiście, jakaż ja jestem głupia! – przyznała po chwili. – Byliśmy przecież na twoim grobie w twoje urodziny, Jordi, a było to tego dnia, kiedy obchodziliśmy urodziny Mortena. To znaczy, że wasze urodziny wypadają dokładnie tego samego dnia.

– Owszem, przyszliśmy na świat z różnicą dokładnie pięciu lat – uśmiechnął się Jordi półgębkiem. – Rzeczywiście, urodziliśmy się tego samego dnia i w tym samym miesiącu, tak więc, Mortenie, musimy zrobić wszystko, żeby się nam udało. Żaden z nas nie będzie miał okazji uczyć się na błędach drugiego, nasza godzina wybije w tym samym momencie. Ale ja zamierzam cię uratować, Mortenie, nawet gdyby była to ostatnia rzecz, jaką zrobię. Ja bowiem urodziłem się tuż po północy, więc także i w ten sposób jestem od ciebie starszy.

– Bardzo ci dziękuję – odparł Morten. – Ale dlaczego Unni ich widzi? Wydaje mi się, że oszukuje. Próbuje nas sobą zainteresować z jakiegoś powodu, którego nie jestem w stanie pojąć.

Jordi odwrócił się do Unni.

– Powiedz mi, ilu mnichów widzisz na brzegu?

– Przecież wszyscy wiedzą, że jest ich dwunastu – prychnął Morten.

Unni, stając między braćmi, zaczęła liczyć.

– Mnichów jest jedenastu.

– Masz słuszność – kiwnął głową Jordi.

– No tak, rzeczywiście – szepnął Morten zdumiony.

– Czy nie możemy w końcu wsiąść do samochodu? – poprosiła nerwowo Vesla.

– Dobrze, ty już idź – zgodził się Jordi. – Inni mogą spokojnie tutaj stać. Oni się nie zbliżą, przynajmniej na razie.

– Wydaje mi się, że Unni nie musi się wcale obawiać tego, że zostanie wciągnięta w nasze rodzinne piekło – powiedział Antonio. – Ona po prostu jest w stanie zobaczyć więcej niż inni.

Jordi posłał dziewczynie jakieś dziwne spojrzenie.

Nic nie mówi, ale coś wie. Po prostu nie chce mnie straszyć, pomyślała Unni. A ja przez to jeszcze bardziej się boję. Prawie tak samo, jak boję się tych strasznych mnichów.

– Dlaczego jest ich tylko jedenastu? – spytał Antonio.

– Dlatego, że jednego udało mi się wyeliminować – wyjaśnił Jordi cierpko.

– Gdyby więc udało się nam pozbyć ich kolejno po jednym, niebezpieczeństwo zostałoby zażegnane?

– Aż tak proste to nie jest.

Antonio wyraźnie zaczynał się niecierpliwić. Szepnął podniecony:

– Jordi, ile ty właściwie wiesz?

– Całkiem sporo, lecz nie tak znów strasznie dużo więcej niż wy.

– O co w tym wszystkim chodzi?

– Tego nie wiem. Po części dlatego, że rycerze wydają się jakby związani czymś w rodzaju przysięgi milczenia, po części zaś, ponieważ mnisi, którzy należeli do sądu inkwizycyjnego, obcięli im języki.

– O rany! Czy to znaczy, że ta historia ma jakiś związek z religią?

– Nie, nie przypuszczam, żeby tak było. W każdym razie nie bezpośredni.

– Ale w jaki sposób się porozumiewacie?

– Za pomocą siły myśli. Rycerze są niezwykle dumnymi ludźmi i nie chcą nawet próbować posługiwać się mową, nie posiadając języków.

– Doskonale to rozumiem – przyznał Antonio.

– Spójrzcie, zniknęli! – zawołała Unni, która przez cały czas trzymała się tak blisko braci, iż niemal deptała Jordiemu po palcach. Właśnie jego bowiem starała się trzymać najbliżej. On przecież był najsilniejszy, tak jak twierdzili rycerze, chociaż sama Unni nie bardzo potrafiła zdefiniować, na czym miałaby polegać jego siła. Owa siła po prostu tkwiła w nim pomimo oczywistego ubóstwa i ciężkich przejść, które wycieńczyły jego organizm.

Morten poddał się i wsiadł do samochodu.

– Zniknęli bez śladu, a my nie zrobiliśmy żadnych zdjęć, do diabla! – westchnęła Unni z pewną ulgą, ale i oskarżycielsko.

– No to jedziemy dalej! – postanowił Jordi.

Podróż trwała w kompletnej ciszy wśród blasku księżyca, który zalał teraz piękny krajobraz. Wszyscy siedzieli pogrążeni w myślach. Unni podświadomie przysunęła się bliżej Jordiego. Czuła się samotna i przestraszona spotkaniem z bohaterami tego niezrozumiałego dramatu, w który została wciągnięta.

Jordi nie miał innego wyjścia, jak tylko opiekuńczo objąć ją ramieniem, jeśli w ogóle mieli jakoś się pomieścić. Bijący od niego lodowaty chłód wprost mroził Unni, lecz dziewczynie nie przyszło nawet do głowy, by się od Jordiego odsunąć. Westchnęła tak głęboko, że zabrzmiało to niczym szloch.

„Trzeba położyć kres wszelkiemu cierpieniu!”

W tych słowach krył się klucz do całej zagadki.

Wszyscy nie mogli się już doczekać, kiedy usłyszą historię Jordiego.

Ale Unni zadrżała, przeniknięta zimnem aż do szpiku kości. Co takiego Jordi niedawno powiedział?

„Jeśli kiedyś ujrzycie mnichów, strzeżcie się!”

3

Do Nordfjordeid dotarli późnym wieczorem i jechali dalej, kierując się w stronę pensjonatu. Morten pilotował ich za pomocą telefonu komórkowego. Zawsze, gdy tylko mógł się do czegoś przydać, cieszył się jak dziecko, Antonio więc powstrzymał się od uwagi, że równie dobrze sam mógłby rozmawiać z babcią Mortena przez samochodowe głośniki. Po cóż zresztą miałby to robić? Młody chłopak radził sobie naprawdę dobrze.

Długo jechali coraz węższymi drogami poprzez mocno pofałdowany teren, nie mając tak naprawdę pojęcia, gdzie się znajdują.

W końcu jednak minęli tabliczkę z napisem: „Widmowy Dwór”.

– Bardzo pobudzająca wyobraźnię nazwa. – Unni aż zadrżała. – Kim było owo widmo?

– Nie wiem – odparł Morten. – Nie znam tych okolic.

– Bez względu na to, czego nam teraz potrzeba, to z całą pewnością nie są tym żadne lokalne straszydła. Wystarczą przeciwnicy, żyjący i nieżyjący, którzy nieustannie depczą nam po piętach.

Nagle z gęstego mroku wyłonił się niewidoczny wcześniej okazały budynek.

– Czy tu nikogo nie ma? – spytała zdumiona Vesla.

– Celowo założyli zaciemnienie w całym domu – odparł Morten. – Babcia stara się zachować wszelką ostrożność, gdy chodzi o te mroczne siły, które odbierają życie jej najbliższym.

– Do których zaliczasz się również ty – skomentowała Unni.

– Owszem – przyznał Morten krótko.

Dom górował nad przybyłymi niczym wieża. Unni nie bardzo lubiła styl tej epoki, kiedy to powstawały wielkie, trzeszczące drewniane domiszcza, wysokie i nieprzytulne, w których aż rozlegało się echo. Jeszcze zanim wysiedli z samochodu, domyśliła się, że Widmowy Dwór jest urządzony w „starym norweskim stylu”. Ściany z belek pomalowano na wstrętny brunatny kolor albo, co gorsza, są jasnozielone z rdzawoczerwonymi zdobieniami. Istna paskuda!

Morten wydawał polecenia:

– Skręć trochę na prawo, Antonio, to wjedziemy na dziedziniec!

– Dobrze, że nie ma śniegu, w którym zostałyby ślady – zauważyła Vesla, oglądając się w tył. – Nikt nas tutaj nie znajdzie.

– Nikt żywy – dodał Jordi cicho.

– Zamilknijże wreszcie, ty proroku nieszczęścia! – uśmiechnął się dobrodusznie Antonio. – Ale naprawdę uważasz, że ci upiorni mnisi mogą przekazać wiadomość Leonowi i jego bandzie?

– Tego nie wiem – odparł Jordi. – Ponieważ jednak ja mogę się komunikować z rycerzami…

Nie zabrzmiało to zbyt optymistycznie.

Jakiś starszy mężczyzna otworzył drzwi do garażu i Antonio ostrożnie wprowadził samochód do środka. Drzwi zamknięto i mężczyzna zapalił w końcu latarkę.

– Witajcie! – odezwał się ciepło. – Weźcie swoje bagaże i idźcie tymi schodami!

Wchodzenie po schodach nie było akurat specjalnością Mortena, na szczęście te zaopatrzone były w poręcz, której mógł się przytrzymywać, i przy solidnym wsparciu przyjaciół oraz wtórze licznych postękiwań wdrapał się w końcu na górę.

Gudrun, babcia, powitała go tam uściskami i potokiem łez.

– A oto i twoi przyjaciele – powiedziała, odezwawszy się wreszcie do wnuka. – Ty musisz być Unni! Ale, drogie dziecko, jesteś dosłownie sina z zimna! Ogrzewanie w samochodzie nie działa?

– Hm, zmarzłam z innego powodu – mruknęła Unni, nie patrząc na Jordiego.

– A ty jesteś Antonio, prawda? Lekarz i w ogóle. To niezwykle praktyczne rozwiązanie. Ty natomiast musisz być Vesla, Morten bardzo chwalił twoją opiekę podczas podróży.

A potem babcia Gudrun zamilkła. Kiedy stanęła przed Jordim, na jej twarzy odmalował się wyraz zaskoczenia. Nic zresztą w tym dziwnego. Doprawdy, trudno było orzec, skąd się on wywodzi, czy przynależy do królestwa życia, czy też śmierci. Łatwo natomiast starsza pani teraz odgadła, dlaczego Unni tak bardzo przemarzła.

Na gości czekał już gorący posiłek, jedzenie smakowało wprost niebiańsko. Unni ukradkiem przyglądała się Jordiemu. Jadł bardzo ostrożnie, jakby nie przywykł do jedzenia, Unni spostrzegła jednak, że bardzo go poruszyła bliskość przyjaciół, smaczna kolacja i ciepło panujące w pokoju. Morten nie przestawał mówić, jakby naprawdę przebudził się do życia.

Unni wyobrażała sobie jego babcię jako niedużą okrąglutką staruszkę z siwymi włosami i policzkami rumianymi jak jabłuszka. Nie bardzo odpowiadało to prawdzie.

Gudrun Vik Hansen była ubrana w elegancki sportowy sweter i legginsy. Wyglądała bardzo młodzieńczo, miała makijaż, wyraźny własny styl i była bardzo wesoła. Według słów jej przyjaciela, Bjørna, potrafiła gnać z wózkiem na zakupy przez centrum handlowe niczym kierowca rajdowy, jeśli tylko miała Wolną drogę, a robiła tak jedynie dlatego, że ją to bawiło. Umiała rąbać drzewo jak mężczyzna, doskonale grała w brydża, do którego siadywała raz w tygodniu, prowadziła kurs francuskiego i nie bała się niczego na świecie. A wiek? Sześćdziesiąt sześć lat.

Gudrun Hansen ogromnie cieszyło, że Morten nareszcie nawiązał z nią kontakt. Po wypadku bardzo się o niego martwiła. Napisała do niego mnóstwo listów, lecz, jak się sama wyraziła, wnuk nie był wzorowym korespondentem.

Łóżka czekały już na przybyszów gotowe w nagrzanych pokojach, najpierw jednak postanowili trochę porozmawiać.

Usiedli więc przed kominkiem w jednym z większych pomieszczeń, wszyscy łącznie z babcią Mortena, po to, by wysłuchać historii Jordiego.

Do historii, którą mogła im opowiedzieć Gudrun, postanowiono wrócić następnego dnia.

Unni i Vesla usadowiły się w drewnianych fotelach, których siedzenia i oparcia obite były tradycyjną norweską kraciastą tkaniną. Jordi i Antonio zajęli miejsca po obu stronach kominka, Jordi siedział na ukos od Unni, mogła go więc dobrze widzieć (i chętnie na niego patrzyła). Morten zasiadł razem ze swoją babcią na kanapie, gospodarz natomiast opuścił Widmowy Dwór, musiał bowiem wrócić do domu, do swojej rodziny.

Antonio rozpoczął od nieco pobieżnego naszkicowania wydarzeń, jakie stały się udziałem Mortena, Unni i jego samego. Vesla przecież przyłączyła się do nich znacznie później.

– Ach, tak, a więc i wy, bracia, mieliście swoje trudności – pokiwała głową Gudrun. – Tak, tak, wiedziałam przecież, że istniała jeszcze jedna gałąź rodu, pochodząca od siostry bliźniaczki babki mego męża Jonasa. Sądziłam jednak, że ta gałąź rodu wymarła.

– Niewiele brakuje, aby tak się stało – krótko zauważył Antonio.

– Ty chyba sporo wiesz, babciu – stwierdził Morten.

– Więcej, aniżeli ci się wydaje.

– Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?

– Miałam cię straszyć do obłędu? Nie sądziłam, że wiesz o tej granicy dwudziestego piątego roku życia.

– Sam się o niej dowiedziałem – odparł chłopak.

– A co z tobą, Jordi? – spytała Gudrun. – Ogromnie jesteśmy ciekawi, co się działo z tobą.

Jordi pokiwał głową i w końcu zaczął opowiadać.

– Antonio, ty wiesz, że bardziej niż ciebie interesowały mnie nasze hiszpańskie korzenie, prawda?

– No tak, często przecież jeździłeś do Hiszpanii.

– Nie tak znów często. Mówiąc dokładniej, byłem tam trzy razy. Ja także chciałem dowiedzieć się czegoś więcej o tym przekleństwie…

Unni wprost połykała Jordiego oczami. Jeszcze nigdy w całym swoim życiu nie spotkała człowieka zdolnego oczarować ją bardziej niż on. A teraz, podczas gdy mówił, dzięki czemu miała w pełni usprawiedliwiony powód, by się weń wpatrywać, nawet nie starała się ukryć swego podziwu.

– Moja historia jest zbyt długa, bym mógł ją wam przekazać dziś wieczorem – oświadczył Jordi swoim zmysłowym, głębokim głosem. – Jeśli jednak macie jakieś pytania, na które mógłbym odpowiedzieć, chętnie zrobię to już teraz.

– Mamy setki pytań – jako pierwsza odezwała się Unni. – Ale to, które najbardziej mnie nurtuje, jest następujące: Jak to możliwe, że nikt nie mógł cię zobaczyć? Potrafiłeś przecież być wszędzie, nigdzie się nie pokazując. Umiesz stać się niewidzialny?

Było to dość niezwykłe pytanie, lecz nikt nie zareagował na nie oburzeniem. Wszyscy czekali na odpowiedź Jordiego.

Ich cierpliwość znów została wystawiona na próbę. Wreszcie padły słowa:

– Nie, nie potrafię stawać się niewidzialny w dosłownym rozumieniu tego słowa, posiadłem jednak zdolność zmuszania ludzi, by nie zwracali na mnie uwagi.

– To chyba będziesz musiał wyjaśnić nam dokładniej.

Jordi uśmiechnął się spokojnie.

– Z całą pewnością każde z was od czasu do czasu doświadcza czegoś podobnego. Szukacie jakiejś rzeczy i nagle odkrywacie, że po prostu wcześniej jej nie zauważyliście. Patrzyliście jakby na wskroś przez nią, a ona przez cały czas leżała tuż przed waszym nosem.

Twierdząco pokiwali głowami. Tak, taką sytuację rozpoznawali.

– Właśnie tak jest ze mną. Ludzie po prostu nie zwracają na mnie uwagi, chociaż przez cały czas jestem tuż obok. Wymaga to z mojej strony ogromnej siły skupienia, a dzisiaj byłem po prostu zbyt zmęczony i dlatego właśnie mnie spostrzegliście.

– To znaczy, że nie zawsze bywasz taki wycieńczony jak dzisiaj? – dopytywała się Unni.

– Oczywiście, że nie, to była wyjątkowa sytuacja. W ostatnim czasie Leon i jego kompani za wszelką cenę starali się was dopaść i teraz znów deptali wam po piętach. To pochłonęło wszystkie moje siły, ale muszę przyznać, że po takim powitaniu, z jakim się tu spotkałem, już się czuję o wiele lepiej – uśmiechnął się szeroko.

Zrozumienie przyczyn jego niezwykłej umiejętności sprawiło im pewien kłopot, nie chcieli jednak bardziej go naciskać. Zamiast tego Antonio spytał:

– Wiem, że Unni aż się cała gotuje w środku z niecierpliwości. Jordi, wspominałeś, że jej rola w całej tej historii jest dość skomplikowana.

Przez twarz jego brata przemknął cień.

– To prawda. Obawiam się, że ja sam wciągnąłem Unni w nasze rodzinne piekło. Po prostu nawet nie przeczuwałem, że to się tak rozwinie.

– Ty miałbyś ją wciągnąć? Wyjaśnij!

Jordi wahał się.

– To… najchętniej wytłumaczyłbym Unni na osobności.

Dziewczyna poczuła, jak rumieniec wypełza jej na twarz, sięgając aż na skronie. Zapragnęła wypędzić z pokoju resztę towarzystwa, tak by mogła zostać sama z Jordim i usłyszeć, co ma jej do powiedzenia.

Antonio jednak najwyraźniej był innego zdania.

– O, nie, Jordi, wszyscy mamy prawo usłyszeć, dlaczego Unni jest w to wmieszana aż w takim stopniu. W jaki sposób mogłeś ją wciągnąć w nasze sprawy? Jak do tego doszło?

Jordi posłał Unni przepraszające spojrzenie, a ona zrozumiała, że bardzo nie chciał wyjaśniać pewnych kwestii publicznie. Ta świadomość napełniła ją przyjemnym uczuciem. Uznała, że coś ich łączy, że on nie chciał jej zranić, w każdym razie przypuszczała, że tak jest.

– Rycerze mnie o to prosili – wyznał w końcu Jordi z wielką niechęcią.

– O mnie? – wykrzyknęła Unni zdziwiona.

Jordi odwrócił się w jej stronę.

– Nie o ciebie konkretnie. Ciebie wybrałem sam.

– Ale dlaczego? I jak to; „wybrałeś”? Do czego?

Jordi wciąż się wahał, w końcu jednak podjął decyzję.

– No dobrze, niech wam będzie. To się zdarzyło jeszcze przed twoim wypadkiem, Mortenie. Ten wypadek był szokiem dla nas wszystkich. Nie zdążyłem przestrzec cię dostatecznie wyraźnie i nie zdołałem zapobiec nieszczęściu. Wydarzenia potoczyły się tak szybko.

– Jacy wszyscy? – dopytywał się Morten. – Tych pięciu rycerzy i ty?

– Tak. Jeszcze na długo przed owym fatalnym dniem rycerze zaczęli się niecierpliwić. „Ten Morten jest zbyt ospały. Czy on kompletnie nie wie, o co chodzi?”, mówiły ich myśli, kiedy się spotykaliśmy.

Morten wyglądał, jakby chciał zaprotestować przeciwko nazywaniu go ospałym, Jordi więc prędko podjął:

– „Znajdź dla niego dziewczynę – powiedzieli. – Czas płynie, on się musi pospieszyć”… Wybrałem więc taką, którą, moim zdaniem, powinien się zainteresować. Rycerze udzielili mi rad i pouczeń. Sam widziałem, że Mortenowi podobała się zarówno Hege, jak i Emma, lecz tych panów nie zadowalała żadna z nich. Hege nie poradziłaby sobie z obciążeniami, które przecież musiały nadejść, Emma zaś należała do obozu wroga. Natomiast wobec Vesli Morten ma kompleks niższości, o tym nie da się zapomnieć.

Wszyscy doskonale wiedzieli, że Vesla przewyższa Mortena wzrostem o głowę, a on nie jest dostatecznie wielkoduszny, by wznieść się ponad takie drobiazgi.

Jordi urwał na chwilę.

– Nigdy nie miałem wątpliwości, że najwłaściwszą w tym względzie osobą będzie Unni. To odważna, bystro myśląca dziewczyna, wrażliwa na doznania paranormalne, a w dodatku najpiękniejsza, jaką kiedykolwiek widziałem.

Wypowiadając te ostatnie słowa, wyraźnie zniżył głos, który zabrzmiał przez to bardzo delikatnie i ciepło.

Zapadła pełna zdumienia cisza. Unni też nie odezwała się ani słowem.

Zastanawiała się, czy on może ot, tak po prostu kłamać? Ale przecież oczy miał takie poważne i zasmucone.

Serce zabiło jej mocno.

On uważa, że jestem ładna. Ja? Jordi uważa, że jestem ładna! No, ale chciał mnie pchnąć w ramiona Mortena. Skoro chciał się mnie pozbyć, to musi oznaczać, że ani trochę mu na mnie nie zależy.

To bardzo boli. Jest tak strasznie trudne do zniesienia, chyba zaraz sobie stąd pójdę. Nie wolno mi przecież płakać.

Ciszę przerwał wreszcie Antonio:

– Doprawdy, bystry jesteś, braciszku! Jakbyś czytał w moich myślach.

Babcia Gudrun przytaknęła. W głowie Vesli zapanował chaos, natomiast Morten jak zwykle protestował:

– Unni? Jak mogłeś przypuszczać, że zainteresuje mnie Unni? Owszem, to naprawdę świetna koleżanka, lecz nic poza tym. I przecież ona nie jest naj…

– Niekiedy bywasz nadzwyczaj powierzchowny, Mortenie – przerwał mu Antonio. – Unni ma w sobie niewypowiedziane piękno, które trzeba odkryć samemu. To może potrwać, a ty widać potrzebujesz na to więcej czasu niż inni.

Jordi wrócił do głównego wątku:

– Wkrótce jednak pojąłem, że popełniłem błąd. Morten nigdy nie zainteresowałby się Unni. Ani też ona nim, miała wszak słabość do kogoś innego.

Unni zaskoczona spuściła wzrok. Czyżby on wiedział?

– Ale wtedy już była wciągnięta w tę aferę – powiedział Jordi. – Z początku wywołało to gniew rycerzy, potem jednak stwierdzili, że Unni może się przydać. Mnisi natomiast i ich banda traktują ją jak niebezpiecznego wroga, tak więc…

Wyciągnął swoją lodowato zimną dłoń i nakrył nią rękę dziewczyny.

– Ogromnie mi przykro, że tak się to ułożyło, Unni.

– Mnie właściwie wcale – odparła po namyśle. – Przynajmniej na razie. Ale przecież jeszcze może być gorzej.

– Z tym, niestety, musimy się liczyć.

– No, ale przynajmniej ta zagadka się rozwiązała – lekko powiedziała Unni. – Już wiem, w jaki sposób zostałam wplątana w tę waszą rodzinną historię. Następne pytanie?

Jordi jednak ją uraził. Nie chciał jej. Choć i on, i Antonio nazwali ją piękną, to, że Jordi zamierzał pchnąć ją w objęcia Mortena, sprawiło jej przykrość.

Właśnie Morten zadał kolejne pytanie:

– Jordi, ty widziałeś ten znak, godło, herb czy jak go zwać. Widziałeś ten prawdziwy, pierwszy pergamin, który się dostaje.

– No tak, oczywiście.

– Jest na tym pergaminie coś, czego nie mogę pojąć. Dlaczego umieszczono tam słowo Sanctus?

Jordi przez moment patrzył na niego pytająco, ale wreszcie odpowiedział:

– Ach, tak, już rozumiem. Ja, w przeciwieństwie do ciebie, widziałem cały znak. Nie ma tam wcale żadnego Sanctus. Rzeczywiście, dalszy ciąg jest zatarty, lecz tak naprawdę na pergaminie powinien widnieć napis: Sanctum Officium. To instytucja ustanowiona przez papiestwo do wykrywania i karania ruchów heretyckich. Dawała prawo w imię świętości więzić, torturować i zabijać w najbardziej bestialski sposób ludzi myślących inaczej.

– To znaczy, że ten znak, ten herb, należy do zlej strony?

– Ależ nie, nie! Bo widzisz, tam było jeszcze jedno słowo, z przodu. W sumie napis głosił: Venced Sanctum Officium, czyli „Zwalczaj Święte Officium”.

– Ale to mimo wszystko znaczy, że cała sprawa ma jednak jakiś związek z religią? – spytała zaskoczona Unni.

– Nie, nie przede wszystkim. Ale kościół, sąd inkwizycji i władza królewska były w tym czasie niemal wtopione w siebie nawzajem i bardzo od siebie uzależnione.

– Ale do kogo należy znak? – spytała Unni. – Ten, który widnieje na pergaminach? O, ten!

Pokazała Jordiemu paragon z Euroshopu.

Jordi popatrzył na rysunek zdumiony i wybuchnął serdecznym śmiechem.

– Doprawdy, strasznie się zmienił od czasu, gdy ujrzałem go po raz pierwszy.

– No a ten, który masz na ręku?

Jordi podciągnął rękaw i pokazał wszystkim znak na skórze.

– To, jak sami na pewno widzicie, bardzo uproszczona wersja. Ta sama, która widnieje na drzewie genealogicznym i która była ryta nad drzwiami i tak dalej.

Pokiwali głowami, wszystko się zgadzało.

– Ale prawdziwy, pierwotny herb był o wiele bardziej skomplikowany od tej szczotki, którą narysowałeś na kwitku, Mortenie. Miałem okazję oglądać go w całości, dwukrotnie.

– Jak wyglądał? – dopytywała się Gudrun.

– Ojej! – uśmiechnął się Jordi. – Chyba spróbuję w nocy go narysować. I rano wam pokażę, jeśli oczywiście mi się uda.

– Czy tej nocy nie powinieneś przeznaczyć na sen, młody człowieku? – surowo spytała go Gudrun.

Jordi popatrzył na nią z powagą.

– Mnie nie potrzeba wiele snu.

Nikt tego nie skomentował. Wiedzieli, że Jordi mówi prawdę.

Jordi przeciągnął się tak, że Unni zobaczyła wszystkie jego żebra odznaczające się pod cienką koszulą, niemal wklęsły brzuch i napięte uda. Ciało miał sprężyste, choć wycieńczone. Wytrenowane mięśnie na pewno nie były wynikiem ćwiczeń na siłowni.

– Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek było mi tak dobrze jak teraz – uśmiechnął się. – Dziękuję ci, Gudrun, i proszę, przekaż podziękowanie Bjørnowi. Czuję się teraz bardzo szczęśliwy.

Czy tylko przypadkiem jego spojrzenie zawadziło o oczy Unni?

Mogła sobie o tym myśleć, co tylko chciała. Przyglądała się jego długim rękom z widocznymi ścięgnami, wychudzonym dłoniom i przez jej ciało przeszedł ognisty dreszcz. Dotychczas Jordi nie wywoływał w niej takiego uczucia, nie było jednak ono wcale niespodziewane.

Antonio zadał ostatnie pytanie:

– Dziś wieczorem nie będziemy od ciebie żądać więcej odpowiedzi, Jordi, ale wyjaśnij jeszcze jedną rzecz: Gdzie ty właściwie przebywałeś?

Jeśli ktokolwiek z nich sądził, że Jordi opowie im o jakichś mieszkaniach i miejscowościach, bardzo się omylił.

– Byłem tam… – Z namysłem dobierał słowa. – Tam, gdzie nikt nie chodzi.

Po chwili milczenia Morten spytał na próbę:

– Tam, gdzie nikt nie chodzi? Masz na myśli jakieś określone miejsce?

– Nie – odparł Jordi cicho. – Chociaż owszem, być może takie miejsce istnieje. Rycerze wspominali o czymś podobnym. Nie to jednak miałem teraz na myśli.

– To znaczy, że twoje słowa kryją w sobie podwójne znaczenie? – spytała Unni.

Jordi odwrócił się do niej z zasmuconym uśmiechem.

– Chyba rzeczywiście.

Unni nie chciała dociekać, o czym właściwie myślał. Nie śmiała. Za to Morten nie był taki delikatny.

– A co ty chciałeś przez to powiedzieć, Jordi? Unni usłyszała, jak Jordi cicho westchnął, potem zaś powiedział wolno:

– Bob Dylan w jednej ze swoich piosenek śpiewa: I've been ten thousand miles in the mouth of the grav yard. I ja posłużę się jego słowami.

Nikt nic więcej nie powiedział. Wszyscy intensywnie myśleli.

„Wszedłem dziesięć tysięcy mil w głąb gardzieli cmentarza”, przetłumaczyła Unni dość swobodnie.

No tak, można to określić jako miejsce, „gdzie nikt nie chodzi”.

4

Olbrzymi, stary dom udał się na spoczynek, choć prawdę powiedziawszy, nie całkiem…

Wszyscy poszli do łóżek. Każdemu przydzielono osobny pokój i wydano surowe polecenie, aby nawet przez jedną szparkę w zasłonach światło nie przedarło się w nocny mrok na zewnątrz.

Vesla z napięcia wciąż drżała na całym ciele. Nie była w stanie się rozluźnić. Leżała, gapiąc się w sufit, którego przecież i tak nie widziała, ponieważ w pokoju panowała ciemność niczym w grobie.

Co miała myśleć o tym wszystkim? W co wierzyć? Spodziewała się, że przynajmniej babcia Mortena wykaże się choćby odrobiną rozsądku, tymczasem nie! Również ona przyjmowała wszystkie te bajdurzenia o jeżdżących konno rycerzach i bezwłosych mnichach jako coś najzupełniej naturalnego. Podobnie zresztą jak wszyscy inni. Tylko ona, Vesla, nie była w stanie przetrawić tych niewiarygodnych bredni.

No i jeszcze brat Antonia… Jak to możliwe, żeby Unni tak wyraźnie się podkochiwała w… w lodowatym, mroźnym aniele śmierci?

Sam Antonio natomiast to bardzo sympatyczny chłopak. Biedny Morten też zasługuje na odrobinę troski.

Zresztą pod każdym względem wszystko to jest i tak znacznie lepsze od męczącego marudzenia matki, jej wymagań, braku umiejętności zrozumienia, wczucia się w przeżycia innych ludzi.

Vesla była wstrząśnięta własną postawą.

Nie wysiadłam w Stryn, myślała zaszokowana. Miałam szansę, ale nie wysiadłam. Dlaczego? Dlaczego zostałam z nimi?

Z ciekawości?

Raczej nie. Z niechęci do powrotu do domu? Być może, lecz także przez poczucie wspólnoty łączącej mnie z moimi przyjaciółmi, z lojalności.

Głupio zrobiłam, a teraz jest już za późno.

Ten dom w taki czy inny sposób wydaje się jakiś straszny. Może dlatego, że zamknięto go na zimę, przez co sprawia wrażenie jakby umarłego, bo przecież właściwie to przyjemne miejsce, utrzymane w starym norweskim stylu z początku dwudziestego wieku. Unni twierdzi, że na widok domów urządzonych w tym stylu po plecach przechodzą jej nieprzyjemne ciarki, ja osobiście tak nie czuję, uważam, że to przytulne miejsce.

Nie powinni byli jednak wspominać o lokalnej zjawie, o widmie z tego domu. Nigdy nie bałam się duchów, ale doprawdy, podczas tej podróży miałam okazję się przekonać, jakie to uczucie, kiedy włosy stają na głowie ze strachu.

Nie uważam tego jednak za prawdę, te ich „wizje” traktuję dokładnie tak, jak na to zasługują: to są usilne próby nakłonienia mnie, żebym im uwierzyła. No bo kto twierdził, że ci nieszczęśni robotnicy drogowi to prawdziwe łotry? Antonio tak powiedział, nikt inny.

Nie, jedynym naprawdę niepojętym zjawiskiem jest w rym wszystkim przerażający brat Antonia. Ten, który podobno miał nie żyć. Owszem, rzeczywiście wygląda, jakby wypełzł z grobu zaledwie wczorajszej nocy.

Jak też ta Unni może…?

Pomimo ciepła bijącego z grzejników elektrycznych podłoga była dosyć zimna, zaś stopy Unni jeszcze od niej chłodniejsze. Unni wzięła sobie do serca słowa matki mówiące o tym, że „człowiek nie zaśnie, kiedy mu zimno w nogi”, i naciągnęła skarpety.

To zaraz pomogło. Była zmęczona i usnęła jak dziecko.

Nie był to jednak spokojny sen.

We śnie pojawili się mnisi. Wszystko widziała tak wyraźnie, iż gotowa była przysiąc, że to jawa.

Dotarła do klasztoru Selje. Nigdy wcześniej go nie widziała, nawet na zdjęciach. Było to więc jej najzupełniej subiektywne wyobrażenie wyglądu tej budowli. Ruiny gotyckich łuków wznoszące się w górę, jeden nad drugim, żałosna pieśń głębokich głosów. Stała w przejściu prowadzącym do bujnego śródziemnomorskiego ogrodu z ziołami, a w jej stronę zmierzali mnisi, żwir chrzęścił pod ich stopami. Unni była jak sparaliżowana, nie mogła uciec. Ich oczy świeciły na czerwono i żółto, otoczyła ją cała jedenastka.

Głuche, przytłumione we śnie głosy mnichów brzmiały w uszach Unni pochlebczo. Tym razem mówili po norwesku, choć z całą pewnością nigdy nie znali tego języka.

„Przybądź do Santiago – mamrotali, patrząc jej prosto w oczy. – Zabierz ze sobą swego lodowatego kochanka i przybądź!”

O dziwo, Unni była w stanie udzielić odpowiedzi, chociaż bardzo się bała. „On nie jest moim kochankiem, zresztą jedziemy do Selje”.

Tego oczywiście nie powinna była mówić, przecież oni nie mogą się dowiedzieć, dokąd zmierza. No tak, ale prawdą było, że już się znajdowała właśnie tam, na wyspie Selji.

„Przybądź do Santiago, czekają cię tam wszelkie niebiańskie radości i jeszcze więcej – mówili. – Będziesz mogła rozkoszować się jego ciałem, wszystkimi jego członkami, na łożu z najmiększego puchu, wśród jedwabiów, w królewskim pałacu, zaspokoisz wszystkie swoje pragnienia i żądze”.

„Chcecie wyrządzić mi krzywdę”, broniła się Unni.

„Nie – powiedział jeden z nich brzoskwiniowo aksamitnym głosem. – To rycerze są niebezpieczni, oni was zwodzą na złą drogę. Wprowadzą was na ścieżkę, którą nikt nie chodzi, a stamtąd nie ma już drogi powrotu. Ta droga bowiem prowadzi wprost do gehenny, gdzie twoje ciało i dusza zaznawać będą udręk przez całą wieczność. Pójdź teraz, dziewczyno, pójdź!”

Otaczali ją ciasnym kręgiem. Unni zauważyła, że wszyscy są wyraźnie podnieceni, a jeden z nich, ten, który stał tuż za jej plecami, przycisnął się do niej mocno od tyłu. Unni obróciła się gwałtownie i jęknęła: „Ach, nie, ty potworze! Nie dotykaj mnie! Chcę być czysta, kiedy… „

Obudziła się i gwałtownie usiadła na łóżku. W dole brzucha odczuwała gwałtowne pulsowanie, ścisnęła więc mocno uda ze szlochem. Zapaliła światło i popatrzyła na zegarek. Spała zaledwie dziesięć minut!

– Jakiż to straszny sen – szepnęła, z wysiłkiem wypuszczając powietrze z płuc. – Przecież zwykle nie miewam takich snów. A teraz, kiedy spotkałam…

Znów cicho jęknęła.

To niemożliwe, pomyślała. Co to za sen? Jakaś potworna mieszanina tego, co wydarzyło się wcześniej w ciągu dnia, tego, co zostało powiedziane, i tego, co sobie myślała. Owszem, wyobrażała sobie jego w roli kochanka, lecz w końcu odrzuciła wszelkie takie myśli z uwagi na śmiertelny chłód, jaki go otaczał. Rzeczywiście, wspominali o miejscu, do którego nikt nie chodzi. Rzeczywiście, bała się spotkania z mnichami i miała wątpliwości co do zamiarów rycerzy.

Okropnie głupi sen, zbudowany na wszystkim i na niczym.

Niepokój w ciele wreszcie minął. Unni zła na samą siebie znów umościła się na posłaniu. Trzymajcie się z dala od moich snów, łyse pały, pomyślała. Idźcie szukać grzesznych, zakazanych uciech gdzie indziej!

Gniewne myśli trochę pomogły. Po dłuższej chwili Unni w końcu zasnęła.


Unni przebudziła się jeszcze raz. Tym razem w środku nocy z poczuciem, że wydarzyło się coś niezwykle cudownego.

Gdy zdała sobie sprawę, że przyczyną tego było spotkanie z Jordim, radosny uśmiech rozjaśnił jej twarz.

Jordi. Brat Antonia i bohater jej marzeń okazali się jedną i tą samą osobą.

Dopiero po pewnej chwili zdała sobie sprawę, że tak naprawdę musiało obudzić ją coś innego. Czyżby jakiś odgłos? Nie, raczej chyba przebłysk światła.

Unni podniosła się i postawiła stopy na lodowatej podłodze – czego innego można się spodziewać po domu, który stał pusty przez całą zimę? Dobrze mieć na nogach skarpetki. Zapaliła kieszonkową latarkę, trzymając ją nisko, tak by nie rzucała zbyt mocnego światła. Potem na palcach przeszła pod drzwi.

Gdy położyła rękę na klamce, ktoś jednocześnie nacisnął ją również z zewnątrz. Unni gwałtownie drgnęła, nie zdołała jednak utrzymać drzwi zamkniętych. Gdy się otwarły, dostrzegła światło drugiej latarki.

– Wyjdź, Unni – szepnął Jordi.

Poznała, że to on, po aurze chłodu, otaczającej jego postać.

– Przed chwilą do ciebie zaglądałem, ale pomyślałem, że śpisz.

– Zobaczyłam błysk twojej latarki. Dlaczego nie leżysz w łóżku? I co tu robisz?

Unni serce waliło w piersi. Jordi lodowatą dłonią ujął ją za rękę i delikatnie pociągnął za sobą w inny korytarz. Panowało tu przenikliwe zimno. Unni miała 'wrażenie, że już posiniały jej wargi.

– Tu nikt nas nie usłyszy – powiedział Jordi cicho. – Wyczułaś coś dzisiejszej nocy, w ciągu tej ostatniej godziny?

– Nie, byłam na tyle bezwstydna, że po prostu spałam. A o co ci chodzi?

– Ty „widzisz”, prawda?

– Niewiele. Ale czasami się tak zdarza.

– Po tym domu wałęsa się nieszczęśliwa dusza.

– Widmo z dworu?

– Właśnie.

– To znaczy, że ono naprawdę istnieje? Przecież my tylko żartowaliśmy. Mamy dla niego czas?

– Teraz nie, spróbujemy oczyścić ten dom w drodze powrotnej. Chciałem cię tylko ostrzec na wypadek, gdybyś je spotkała. Nie miałem zamiaru cię budzić.

– N – n – nic nie szkodzi – zaszczękała zębami Unni.

Najważniejsze, że mogła być razem z nim!

Jordi szybko pojął, że Unni dokucza dotkliwe zimno.

– Ależ, moja kochana, gdzie ja mam głowę? Ja nigdy nie odczuwam chłodu, ale wiem, że niektórzy ludzie marzną, będąc blisko mnie. Zresztą tu na pewno w ogóle jest zimno, prawda?

Unni musiała przyznać, że rzeczywiście tak jest. „Niektórzy ludzie”, tak powiedział. Co miał na myśli?

Wyjaśnienie otrzymała natychmiast, tak jakby Jordi czytał w jej myślach:

– Rycerze chcieli odstraszyć tych, którzy czuliby do mnie sympatię, albo takich, dla których sympatię poczułbym ja. Chodź, poszukamy jakiegoś cieplejszego miejsca!

A więc pragnął pozostać razem z nią jeszcze przez chwilę. To ucieszyło dziewczynę.

Unni cofnęła się myślą w przeszłość. Czy ktokolwiek inny w samochodzie albo później skarżył się na wrażenie chłodu w obecności Jordiego? Nie, nikt. Jedynie ona. Dlatego, że ją pociągał? A może raczej to ona pociągała jego? Miała nadzieję, że jest i tak, i tak. Nie mogła bowiem zaprzeczyć, że pomimo tego lodowatego zimna, jakie wokół siebie roztaczał, czuła do niego wielką słabość. Obronna sztuczka rycerzy nie zadziałała więc, i to ani trochę.

Jordi zabrał ją do innej części domu. Gdy jednak mijali pustą werandę, na której nie było ani światła, ani zasłon, zatrzymali się na chwilę. Na zewnątrz panowała ciemność, lecz gdzieś w oddali dostrzegli dwie pary reflektorów samochodowych.

– Myślisz, że ktoś tutaj jedzie? – spytała Unni.

– Nie mam pojęcia, nie znam tej okolicy. Ale przypuszczam, że rzeczywiście przyjechaliśmy z tamtej strony.

– Musimy znajdować się stosunkowo wysoko.

– I ja tak myślę.

Jak dobrze być razem z Jordim! Jak gdyby przez całe swoje życie Unni zmierzała właśnie tu – nie odnalazła jeszcze całkowitego spokoju, do tego jeszcze daleko, ale nareszcie trafiła we właściwe miejsce, była przy nim.

Jordi przez cały czas starał się trzymać w pewnej odległości od dziewczyny, by nie narażać jej na chłód. Mimo to jednak mieli wrażenie, jakby byli bardzo, bardzo blisko siebie, jak gdyby w myślach ją przytulał, a ona chętnie się na to zgadzała.

Reflektory samochodów to znikały, to znów się pojawiały. Wciąż były daleko, cztery maleńkie światełka w oślepiająco ciemnym świecie, ale poruszały się przez cały czas. To skręcały, to się zniżały, lecz nieustannie powracały, najwyraźniej sunęły po nierównym terenie, kierując się w stronę Widmowego Dworu.

Ale przecież mogą tu istnieć jakieś boczne drogi, w które te samochody skręcą, nic wszak o tym nie wiedzieli.

Unni nie podobała się myśl o ponownym przyjeździe do tego dworu. „Oczyścimy dom w powrotnej drodze”, tak powiedział Jordi, ale co to za powrotna droga, trzeba będzie nadłożyć wiele kilometrów. Od głównej szosy Widmowy Dwór dzieliła spora odległość. Nie, nie, myśl o powrocie w to niesamowite miejsce nie wydawała się dziewczynie ani trochę kusząca.

– Upłynie co najmniej pół godziny, zanim te samochody mogą tu dotrzeć, jeśli w ogóle mają taki zamiar – szepnęła Unni. – Ale mówiłeś coś o widmie. Wyjaśnij mi to bliżej.

– Dobrze. Ujrzałem je w korytarzu przed moim pokojem, akurat odchodziło. Zobaczyłem lekko jaśniejącą szarawą postać mężczyzny, która zniknęła w jednym z niezamieszkanych pokojów. Ów mężczyzna wszedł wprost do środka, nie otwierając drzwi.

– Rozumiem – powiedziała wstrząśnięta Unni. – Ale dlaczego chciałeś o tym mówić ze mną?

Wyczuła, że Jordi się uśmiechnął.

– Może pragnąłem, żeby ktoś dotrzymał mi towarzystwa? Żartuję, uznałem, że może cię to zainteresować. Że zechcesz go zobaczyć.

Unni, właściwie sama tym zaskoczona, usłyszała własny głos zadający pytanie:

– Idziemy tam?

Zdaniem Jordiego był to dobry pomysł, stwierdził jednak, że Unni powinna się cieplej ubrać, a ona się z nim zgodziła. Jordi w tym czasie czekał przed jej pokojem. Unni dla pewności włożyła również zimową kurtkę i dopiero tak otulona podreptała za Jordim do korytarza, w którym znajdowała się jego sypialnia.

Jordi musiał mówić szeptem, ponieważ za drzwiami, które mijali, spali przecież ludzie.

– Samochody niedługo tu będą, pozostało nam niewiele czasu.

Jordi zatrzymał się i otworzył jakieś drzwi. Unni bardzo się cieszyła, że włożyła ciepłą kurtkę. Tu musiała stać tuż przy Jordim.

– Znajdujemy się w tylnej części domu – powiedział cicho. – Ośmielę się więc zapalić latarkę.

Na podłogę padł wąski snop światła, wystarczył on jednak, by ujrzeli postać mężczyzny odwróconego do nich plecami. Stał przy oknie i wyglądał na zewnątrz. Ubrany był w szare, nieco staroświeckie ubranie – Unni domyślała się, że musiało pochodzić mniej więcej z czasów pierwszej wojny światowej – i był niemal równie wyraźny jak każdy żywy człowiek. Niemal – bo zdradzały go rozmyte kontury jego sylwetki.

Przez chwilę trwało milczenie. Unni drżała, choć teraz raczej nie z zimna, a z emocji.

– Możemy się do niego odezwać? – szepnęła. Serce waliło jej bardzo mocno.

– Nie, on żyje w swoim własnym świecie. Ale spróbuję później. Teraz słyszę już samochody na drodze. One rzeczywiście tu jadą.

Czym prędzej wyszli z pokoju.

– Będziemy budzić resztę? – spytała Unni, kiedy zbiegali po schodach.

– Nie, przynajmniej dopóki nie dowiemy się, o co chodzi. To mogą być przecież jacyś zbłąkani podróż' ni, może posłaniec lub coś równie niewinnego.

Nie przypuszczam, pomyślała Unni.

– Pierwszy samochód to taksówka – stwierdził Jordi, wyjrzawszy zza uchylonej zasłony w jednym z okien w holu. – Prawdopodobnie służy jako przewodnik drugiemu samochodowi.

– No tak, bo nawet Leon nie odnalazłby na własną rękę drogi do tego domu. Ale jak oni nas odszukali? Dzięki mnichom?

– Nie, przypuszczam, że to bardziej prozaiczne. Wiesz przecież, że można śledzić telefony komórkowe, chociaż to pochłania sporo czasu. Albo też w taki czy inny sposób udało im się założyć podsłuch na telefon w domu Gudrun.

– Oni chyba nie mogą być wszędzie – powiedziała przestraszona Unni.

– Nie, to tylko moje domysły. Wolałbym nie wierzyć w to, że mnisi są w stanie nas śledzić i na nas donosić.

Samochody się zatrzymały. Z tego, który zjawił się jako drugi i wyglądał na wynajęty, wysiadła jakaś młoda dama. Zapłaciła kierowcy taksówki, który zaraz stąd odjechał.

– To Emma – stwierdziła Unni słabym głosem. – Jak, na miłość boską, zdołała się tu dostać?

– W każdym razie widać, iż nie ma zamiaru się poddawać – powiedział Jordi z ponurą miną. – Cóż, musimy zbudzić Gudrun.

Jak się okazało, wcale nie musieli tego robić. Babcia Mortena, ubrana w szlafrok, już wychodziła ze swego pokoju. Prędko wyjaśnili jej, co się stało.

– Gudrun – poprosił Jordi czym prędzej. – Daj jej pokój numer siedemnaście. Pójdę teraz na górę, przygotuję go. Emma nie powinna mnie widzieć.

– Ale przecież ten pokój…

Jordiego już nie było.

– On o tym wie – spokojnie wyjaśniła Unni. – Właśnie stamtąd wracamy.

– Widzieliście?

– Tak, tak. – Unni była teraz dumna, że potrafi z takim spokojem opowiadać o rzeczach bardzo przecież niezwykłych. – Jordi chce się zająć oczyszczeniem tego pokoju później, ale nie wiem, co miał na myśli, mówiąc, że go teraz przygotuje.

Na schodach pojawił się Antonio, konieczne były kolejne wyjaśnienia.

Zaraz potem Emma weszła do środka.

Na ich pierwsze pytanie odpowiedziała wesołym ćwierkałem:

– Stacja benzynowa w Nordfjordeid, pytaliście tam, jak daleko do Widmowego Dworu. Znalazłam więc taksówkę, która mnie tu przyprowadziła. Zwyczajnie i po prostu.

Rzeczywiście, zwyczajnie i po prostu. Żadnych nadprzyrodzonych zjaw, mnichów, żadnego podsłuchiwania rozmaitych telefonów.

Niemądrze postąpili! To bezmyślność z ich strony pytać obcych o drogę! Ale kto mógł przypuszczać, że takie będą skutki?

– To znaczy, że jedziesz teraz z Ålesund?

– Przecież już mówiłam! Nie cieszycie się, że was znalazłam Nareszcie możemy być razem, Antonio! Ach, jakiż to czarujący dom!

Gudrun dała Emmie to, co zostało z kolacji, a potem oznajmiła, że pokój numer siedemnaście czeka już na nią gotowy.

Emma co prawda nie miała ochoty wcale się kłaść, ponieważ jednak Antonio nie reagował na jej niczym nie osłonięte zaproszenia, a w końcu sam poszedł się położyć, nie udzieliwszy jej odpowiedzi na pytanie, w którym pokoju nocuje, Emma zrezygnowała. Przynajmniej na razie.

O Jordim nie wspominał nikt.

5

Jordi czuł się niepewnie. Wprawdzie z wielkim spokojem rozmawiał z Unni o oczyszczaniu pokoju z upiorów, lecz jeszcze nigdy czymś podobnym się nie zajmował. Nigdy też nie prosił tak niezwykłej istoty o przysługę.

Bezwzględnie jednak należało to zrobić. Wiedział też, że to możliwe, choć nie był przekonany, że właśnie jemu się uda.

Włączywszy ogrzewanie w pokoju numer siedemnaście i sprawdziwszy, czy łóżko jest przygotowane, z wahaniem odwrócił się do stojącego przy oknie mężczyzny.

Wiedział jednak, że nie wolno mu się wahać. Zaczerpnął głęboko powietrza i głosem pewnym na tyle, na ile było go stać, oznajmił:

– Możesz na mnie patrzeć. Byłem w twoim świecie i wiem, że twoi bliscy czekają tam na ciebie. Nie pozwól im czekać dłużej, pozwól, że cię uwolnię, tak byś mógł powędrować dalej ku światłu, do nich!

Jordi nie wiedział, czy nieszczęsna zjawa ma gdzieś jakichś bliskich, ale nie było to przecież wcale niemożliwe.

Nie podobała mu się lekka wilgoć panująca w tym pomieszczeniu. Zbytnio przypominała mu o wędrówce, jaką musiał kiedyś odbyć, by dana mu była szansa przeżycia – w owym niezwykłym świecie cieni, w którym znajdował się teraz i w którym musiał pozostawać do czasu, aż uda mu się rozwiązać zagadkę rycerzy lub naprawdę umrzeć, co mogło nastąpić za rok.

Tak, nazywał to prawdziwą śmiercią, jego obecne bowiem „życie” było zadziwiającym stadium pośrednim.

Szara postać powoli się obróciła.

Jordi wcale się nie przestraszył, chociaż białe oczy i twarz w stanie rozpadu z pewnością mogły wzbudzić przerażenie.

– Ja nie mam żadnych bliskich – oświadczyło szare widmo strasznym, suchym i głuchym głosem.

Kiedy tak stali zwróceni do siebie twarzami, Jordi poczuł, jak napływa do niego wiedza. Miał możność zajrzenia w smutne życie tego drugiego w czasach, gdy chodził on jeszcze po ziemi.

– Owszem, masz – zapewnił Jordi spokojnie. – I dobrze o tym wiesz. Twoja matka gorzko za tobą płakała, chociaż nie była w stanie się tobą zająć. A kobieta, którą pokochałeś… Ona cię wcale nie oszukała, po prostu nie miała wyboru. Czeka teraz na ciebie.

Zapach bijący od upiora był w najwyższym stopniu nieprzyjemny, Jordi jednak postanowił, że wszystko wytrzyma.

Zjawa odęła wargi, odsłaniając kości szczęki.

– Skoro wiesz aż tyle, to wiesz również, że ją zabiłem. I to tu, w tym pokoju, własnymi przeklętymi rękami. Nie mogę odzyskać wolności.

Ach, ty uparciuchu, pomyślał Jordi, lecz na głos nie mógł tego powiedzieć.

– Ależ tak, ponieważ ona ci wybaczyła. Ja zaś mogę cię wyrwać z tego gorzkiego stanu, w zamian jednak proszę, byś przedtem coś dla mnie zrobił.

Na dość długą chwilę zapadła cisza.

– Mów, czego żądasz!

Jordi spokojnie wyjaśnił.

Lekko zirytowana faktem, że Antonio wszystko pojmuje z takim trudem, Emma poszła do przydzielonego jej pokoju. Odprowadzająca ją Gudrun nerwowo rozglądała się wokoło, niczego alarmującego jednak nie zauważyła. Emma odprawiła ją kilkoma słowami wypowiedzianymi wyniosłym tonem.

Piękna wnuczka Emilii odziedziczyła po babce nie tylko jej urodę, lecz również zimny, wyrachowany umysł. Lubiła manipulować ludźmi, kierować ich tam, gdzie chciała, i zwykle też jej się to udawało. Ale że Antonio okaże się taki oporny…!

No, i tak dobrze, że zdołała ich odnaleźć. Leon byłby z niej dumny. Kiedy dojdzie już do siebie po tym fatalnym wypadku, zapewne podejmie pościg.

Jak zimno w tym pokoju, chociaż z grzejnika wydobywają się trzaski. No cóż, musi jeszcze tylko zadzwonić do Leona i będzie się mogła położyć.

Antonio jest po prostu ostrożny w obecności innych, pomyślała zadowolona z siebie. I tak przyjdzie w nocy, w dodatku przyczołga się na kolanach. Gotowa jestem przysiąc, że tak zrobi. Na pewno już do tego dojrzał. Jedno bowiem jest pewne: ani trochę mu w głowie Un – ni, to zero. A ja przecież pracuję nad nim już od dłuższego czasu. Z całą pewnością odpowiednio skruszał.

Ale kto im pomaga? To wielka zagadka dla nas wszystkich. Kto ich ratuje z wszelkich opresji? Z kolejnych pułapek? Niepojęte, żeby nikt z nas nie wiedział, kto to może być!

Cóż, tej osoby i tak tu nie ma, prawdopodobnie jest gdzieś daleko. Nasi przeciwnicy są teraz bezbronni, odsłonięci. Teraz uderzymy.

Usiadła na brzegu łóżka i wyjęła telefon komórkowy.

Ale nie zdążyła jeszcze wybrać numeru do końca i już upuściła aparat na łóżko. Jak zaklęta wpatrywała się w drzwi, w których właśnie pojawiła się jakaś istota. Po prostu przeniknęła przez drewno!

Emma nigdy nie widziała ani mnichów, ani rycerzy. Ani też Jordiego, jeśli chodzi o ścisłość. Kontakt z mnichami utrzymywał Leon.

Szara zjawa uczyniła to, czego pragnął Jordi. Ukazała się w najgorszej ze swoich możliwych postaci. Upiór płynnym krokiem sunął ku Emmie, patrząc na nią swymi zaszłymi bielmem śmierci oczyma, z ustami otwartymi na podobieństwo paszczy. Buchał od niego zapach zgniłej ziemi z grobu, a z gardła wydobywało się agonalne charczenie.

Emma wydała z siebie jękliwy krzyk i cofnęła się w kąt, chcąc uciec.

Tam jednak uderzył ją zapierający dech w piersiach chłód, gorszy od tego, który panuje w chłodni. Stawy jej zesztywniały, ledwie była w stanie się ruszyć, lecz ostatnim wysiłkiem woli zdołała chwycić torbę i bliska utraty przytomności popełzła w stronę drzwi.

Właśnie o to chyba też chodziło.

Chłód przesuwał się tuż za nią, a ręce potwora wyciągały się do jej pleców na podobieństwo szarobiałych szponów. Emma wytoczyła się na korytarz, z trudem wstała i, potykając się, skierowała na schody. Podwójna groza wciąż deptała jej po piętach. Przerażoną ścigały ciężkie, głuche kroki, od których dom trząsł się w posadach, i straszliwy chłód. W głowie Emmie huczało, ogarnięta szaleńczym strachem ledwie była w stanie oddychać.

Z łoskotem waląc bagażem o ściany i schody zdołała w końcu zejść jakoś na dół i wydostać się na zewnątrz. Ci, którzy nie spali – a teraz zbudzili się już wszyscy – usłyszeli jeszcze, jak mocuje się z zamkiem wyjściowych drzwi, zawodząc przy tym i jęcząc. Chwilę potem rozległ się odgłos zapuszczonego silnika.

Unni musiała uspokajać wszystkich, którym pytania cisnęły się na usta. Telefon komórkowy Emmy leżał na schodach, Antonio sprawdził, czy zdążyła połączyć się z ostatnio wybieranym numerem, i skonfiskował aparat.

A na górze w pokoju numer siedemnaście Jordi robił, co mógł, dla szarego upiora. Gorąco podziękował mu za pomoc, potem zaś odprawił ceremonię niezbędną do uwolnienia domu od niechcianej, choć niegroźnej w istocie zjawy, która nigdy wcześniej nie zaatakowała żadnego żywego człowieka. W końcu udało mu się odesłać szare widmo do innego, lepszego świata.

Wszyscy mogli pójść spać.

Liczyli się z tym, że dojazd do głównej drogi zabierze Emmie trochę czasu, a jeszcze więcej go upłynie, nim dziewczyna zdoła dotrzeć do Leona, zwłaszcza że pozbawiona była teraz telefonu. Mieli więc kilka godzin na odpoczynek. Gudrun powiedziała im także o istnieniu jeszcze innej, mniej wygodnej drogi, która, chociaż dłuższa, również prowadziła do Selje.

Czy tam będą mogli czuć się bezpieczni, to zupełnie inna sprawa.

Unni była jednak bardzo zasmucona. Teraz już wiedziała, że Jordi został zbyt mocno naznaczony zetknięciem się ze śmiercią i że przekroczywszy granicę, zabrnął zbyt daleko w głąb niewłaściwej strony, aby między nimi mogło się coś wydarzyć.

6

Zjazd w dół do Selje po przebyciu krętych dróg, prowadzących przez ostatnie wzniesienie, był niczym znalezienie się wśród eksplozji światła, powietrza, morza i pachnącej solą rozsłonecznionej mgiełki. Najodleglejsze cyple wcinające się w morską otchłań ledwie było widać, otaczała je aura tajemniczości.

Dotarli na miejsce przed południem. Wcześniej złapali w Widmowym Dworze kilka godzin tak bardzo potrzebnego im snu. Drogę do Selje pokonali bez problemów.

– Chciałabym tu zamieszkać! – wykrzyknęła Unni.

Morten prychnął.

– W ciągu ostatnich godzin powtarzałaś to za każdym razem, gdy tylko mijaliśmy piękne okolice.

– Owszem, ale ja kocham ten krajobraz. Jest wprost nieznośnie piękny. Te strome, niemal pionowe ściany, na których macki śniegu sięgają niemalże do wiosennie zielonych zagród, tak optymistycznie przyczepionych do zboczy. Doprawdy, Norwegowie umieją docenić piękne widoki!

– Wiosennie zielone, to ci dopiero! W marcu?

– Chyba wolno sobie pozwolić na trochę fantazji – odparła Unni beztrosko. – Można się przecież domyślić, że wśród zeszłorocznych traw kiełkują już świeżutkie zielone źdźbła.

– Bzdury!

– Czy nie widziałeś, jak góry odbijają się w głębokiej wodzie? A morskie ptaki tak dekoracyjnie żeglują nad nią w powietrzu.

– Morskie ptaki jeszcze nie przyfrunęły.

– No dobrze, niech ci będzie, widziałam wrony, to chyba nie ma aż tak wielkiego znaczenia.

– Wrony nie są wędrownymi ptakami.

Wreszcie zdenerwował się Antonio: – Mortenie, czy ty zawsze musisz okazywać taki brak wyobraźni? I zawsze wykazywać się taką skostniałą zwyczajnością?

Morten poczerwieniał na twarzy. To przecież Unni jest zwyczajna, miał już na końcu języka. Zawsze tak twierdził. Czekał jednak, aż zaprotestują inne osoby obecne w samochodzie, wszyscy jednak zgodnie pokiwali głowami, potwierdzając słowa Antonia. Mortenowi serce uderzyło mocniej, w gardle ścisnęło go ze wstydu i upokorzenia.

Tylko Unni spytała naiwnie:

– Jak mogłeś porzucić to wszystko?

Chłopak westchnął ciężko.

– Sam się teraz nad tym zastanawiam.

Potem przestał się w ogóle odzywać i zaczął rozmyślać nad samym sobą.

Właściwie nie powinni odwiedzać domu Gudrun, położonego w pewnym oddaleniu od centrum wioski, ona jednak miała tam tyle papierów i rozmaitych pamiątek, że postanowili zaryzykować. Tak czy owak Widmowy Dwór jako kryjówka był już spalony.

Unni odczuwała wielką wdzięczność dla Jordiego za to, że zdołał usunąć upiora, nie musieli więc wstępować tam w drodze powrotnej. Jedynie on rozumiał, dlaczego Emma tak do szaleństwa się wystraszyła, nikt inny bowiem nie widział tego, co ona. Unni uważała, że oglądanie pleców szarej zjawy było bardzo niezwykłym i ani trochę przykrym przeżyciem. Takie doświadczenie stanowiło jakby trofeum, które można włączyć do zbiorów wspomnień. Zapewne jednak uważała tak dlatego, iż czuła się bezpieczna w bliskości Jordiego, w pojedynkę pewnie nie byłaby taka dzielna. Szary upiór pozostawił w pomieszczeniu nieprzyjemny zapach, na którego wspomnienie Unni wciąż jeszcze robiło się niedobrze. Słodkawy, mdły odór trupa.

– Czy ktoś ma jakąś pastylkę na gardło? – spytała.

Dostała Fisherman's friend, z przyjemnością chłonęła aromat cukierka. Trochę pomogło.

Znajdowali się w centrum Selje. Gudrun poprowadziła ich do portu tak, by mogli popatrzeć na wyspę Selję, lśniącą w przesyconej słońcem mgle, z zanoszącymi się krzykiem mewami i lekkimi obłokami mgły ponad drzewami. Wysiedli z samochodu, żeby nawdychać się morskiego powietrza i chłonąć szczególną atmosferę, panującą tu nad morzem: świeżo wysmołowane łodzie, liny skrzypiące o skraj nabrzeża, jakiś stary hotel odbijający się w wodzie.

– Przeprowadzam się tutaj – oznajmiła Unni stanowczo.

– Oglądasz Selje w jeden z najpiękniejszych możliwych dni – przestrzegła ją Gudrun. – Tutaj dzień za dniem może upływać spowity gęstą mgłą, szaleją sztormy, a zimowe tygodnie przesycone są lodowatą wilgocią. Przede wszystkim zaś potrafi lać jak z cebra. W końcu człowiek zaczyna czuć, że przemaka aż do szpiku kości. Ale rzeczywiście, masz rację, zawsze gdy wybiorę się gdzieś w podróż, tęsknię za powrotem w te strony.

Ruszyli dalej w stronę domu Gudrun. Po starannym sprawdzeniu, czy w pobliżu nie ma nic i nikogo podejrzanego, mogli wreszcie spokojnie zasiąść w przyjemnie urządzonym saloniku, napić się kawy i coś przekąsić. Gudrun wszak liczyła na to, że się tu zjawią, i była pod każdym względem przygotowana na przyjęcie gości.

Unni przysłuchiwała się rozmowom przyjaciół i rozkoszowała się chwilą. Przyglądała Się Jordiemu, koniuszkami palców lekko gładząc jasną skórę boku sofy aż do czasu, gdy zdała sobie sprawę, że robi to w sposób bardzo zmysłowy. W poczuciu winy prędko przyciągnęła rękę do siebie.

Antonio przez cały czas nie spuszczał z oczu drogi tak, by nic ich nie zaskoczyło.

Nie mogli się nagadać o swoich ostatnich przeżyciach. W końcu jednak nastąpiła przerwa.

Pokój przecinały tylko myśli.


„Moja kochana dziewczyno, jak zdołam przecierpieć ten czas wspólnie z tobą? Jakże bardzo chciałbym porwać cię w ramiona i powiedzieć ci wszystkie te słowa, które we mnie płoną. Poczuć twój policzek przy swoim, popatrzeć ci głęboko w oczy, oczy bez odrobiny fałszu czy zła, pogłaskać cię po tych zbyt króciuteńkich włosach i poczuć twoje ciało przy swoim.

Nic z tego jednak nie mogę zrobić, zawarłem bowiem pakt ze zmarłymi, żyję poza odmierzonym mi czasem, żyję teraz z łaski, niczym upiór z drugiej strony grobu.

Lecz mimo wszystko żyję, mimo wszystko miłość rozjaśnia moje wnętrze. Kocham cię tak, jak kochałem jeszcze na długo przedtem, nim spotkaliśmy się na lotnisku. Widziałem cię wiele razy, chociaż ty mnie nie zauważałaś. Spostrzegłaś mnie dopiero wtedy, a ja w twoich oczach zobaczyłem, że ty i ja czujemy to samo, że należymy do siebie. Nierozerwalnie.

Ale wówczas mój czas dobiegł już końca. Już wcześniej zgodziłem się na to pół – życie, stałem się żywym umarłym.

Pięciu rycerzy nic nie powiedziało o tym, czy zachowam pragnienia, tęsknotę, zdolność kochania, łaknienie kobiecego ciała, i to ciała bardzo szczególnej kobietki, która uważała się za nic nie wartą. Dla mnie jednak znaczyła wszystko.

Teraz nie mogę dotrzeć do niej. Właśnie dlatego, że coś ją do mnie przyciąga, ona wyczuwa mój lodowy pancerz, nie jest jednak w stanie przez niego przeniknąć. Ten chłód jest zbyt silny, im bardziej bowiem pociągam jakiegoś człowieka, tym mocniejsze zimno uderza w tę osobę.

To część ciążącego na mnie przekleństwa. Właśnie to i świadomość, że za rok umrę.

Nic nie jest takie, jak myślałem. Pozostawienie jej Mortenowi to był błąd, oni do siebie ani trochę nie pasują. Natomiast moje uczucia dla niej wcale nie wygasły, chociaż tego właśnie się spodziewałem. Antonio i ona mają ze sobą o wiele więcej wspólnego, wygląda na to, że doskonale czują się w swoim towarzystwie. Antonio to mój brat i życzę mu wszystkiego dobrego, lecz, mój ty świecie, jak to strasznie boli! Muszę jedynie pamiętać, że mój czas wkrótce upłynie.

Do niczego nie doszedłem, jeśli chodzi o rozwiązanie zagadki, znów zostaje na to zbyt mało czasu. Rycerze muszą być mną rozczarowani, lecz nie rozumiem, czego oni ode mnie chcą. Oprócz tego, by nie dopuścić, aby ich rody nie wymarły. Jeśli chodzi o przyszłość Mortena, to rysuje się ona czarno, no a nie chcę przecież, aby ten straszliwy spadek miało odziedziczyć przyszłe potomstwo Antonia. Złożyłem jednak rycerzom obietnicę.

Wszystko wydaje mi się takie trudne i beznadziejne. Ogromnie też jestem niezadowolony z moich osobistych starań. Część winy jednak można zrzucić na Leona i jego bandę, nie mogłem skupić się na zadaniu, bo musiałem ratować moich nie spodziewających się zagrożenia przyjaciół.

Gdybym tylko mógł powiedzieć jej, jak bardzo ją kocham!”


Unni czuła na sobie wzrok Jordiego, rumieniec wypełzł jej na policzki, a piersi i całe ciało zalało gorąco.

„Nie mogę na niego patrzeć, bo wtedy zupełnie się zdradzę. Oby tylko nikt inny nie zorientował się, co się ze mną dzieje. Ale nie, oni na szczęście z zapałem rozmawiają o całkiem innych sprawach.

Tutaj jest tak cudownie. Czas i przestrzeń przestają mieć jakiekolwiek znaczenie, człowiek czuje się taki swobodny. I już samo to, że mogę być razem z Jordim, jest naprawdę… naprawdę wielkie! On tak ładnie dzisiaj wygląda, prawie tak jak wówczas, gdy zobaczyłam go po raz pierwszy. Nie jest już taki wycieńczony i chyba dobrze się czuje wśród nas. Prawdopodobnie brakowało mu jakiegokolwiek ludzkiego towarzystwa, ale wolę myśleć, że to w nas jest coś szczególnego. Jesteśmy jego sprzymierzeńcami, jego przyjaciółmi i najbliższymi mu osobami.

Gdyby tylko wszystko mogło ułożyć się normalnie, zwłaszcza teraz, gdy znaleźliśmy się tutaj, w tak sielskim, wprost romantycznym otoczeniu. Ale nie, gorzej chyba być już nie może”.

Owszem, mogło. Unni miała okazję przekonać się o tym, jeszcze zanim dzień dobiegł końca.


„Nie pojmuję tego, nie mogę tego zrozumieć, ale, prawdę powiedziawszy, zaakceptowałam to szaleństwo! W dodatku doskonale się czuję wśród tych pomyleńców, to ich wariackie życie jest doprawdy emocjonujące. Tworzymy wspólny front przeciwko wrogowi. To bardzo umacnia więź między nami. I ja też jestem wśród nich, czy nie tego właśnie pragnęłam? Przecież chciałam stać się członkiem tej niedużej grupki Unni, a teraz właśnie nim jestem. Ale skąd mogłam mieć pojęcie, że oni wiodą tak niebezpieczne życie? Zresztą nic nie szkodzi, bo teraz czuję się po prostu zwyczajnie szczęśliwa.

Nie chcę też wracać do matki, to by była najgorsza rzecz, jaka mogłaby mnie spotkać. Uf, na myśl o tych jej nieustających żądaniach coś, niczym lepka ręka, ściska mnie za gardło. To, oczywiście, odzywa się moje sumienie, które przez tyle lat nie pozwalało mi zaznać spokoju i kazało zgadzać się na wszystko, z czym miałam do czynienia.

Tutaj czuję się wolna. Po raz pierwszy w życiu.

Chyba całkiem oszalałam. Jak mogłam się zwierzyć z całego mego żałosnego życia zupełnie obcemu człowiekowi? Ale nie miałam wrażenia, że on jest obcy. A może przyszło mi to z taką łatwością właśnie dlatego, że on był kimś zupełnie z zewnątrz? Raczej nie, chyba po prostu od razu wyczułam, że akurat jemu mogę powiedzieć całą prawdę o sobie.

Tak bardzo mi to pomogło.

Nie wygląda na to, by łączyło ich coś szczególnego. Ona jest najwyraźniej bardzo zajęta tym jego zadziwiającym bratem. Jak to możliwe, kiedy ma się w pobliżu kogoś takiego jak Antonio? Ten brat zresztą wygląda dzisiaj o wiele lepiej, kiedy nieco się obmył, pożyczył od młodszego brata sweter i trochę podjadł.

Ale ja chyba jeszcze poczekam, żeby się upewnić. Nie chcę wchodzić Unni w paradę, jeśli ją mniej lub bardziej łączy coś z Antoniem. Ale on jest fantastyczny, to naprawdę wspaniały człowiek. Czuję teraz, że moje życie uczuciowe bardzo długo pozostawało w uśpieniu. A w nocy trochę fantazjowałam o nim na jawie.

Muszę zaczekać i przekonać się, jak to jest między nim a Unni”.


„To wspaniała dziewczyna, w dodatku pełna seksu. O, proszę, jak zakłada nogę na nogę. Powoli, leniwie, nieświadoma swojej zmysłowości. Chyba zbyt długo wiodłem cnotliwe życie, bo mnie to ogromnie podnieca.

Ciekawe, czy ona jest wolna? Nic o tym nie wspominała, zresztą chyba dość miała zajęć z matką i pacjentami. Nie chcę się teraz jej narzucać, bo na to jesteśmy zanadto zajęci kłopotami naszych rycerzy. Mogę jednak okazywać jej uwagę i troskę, to jeszcze nigdy nikomu nie zaszkodziło.

Jakie to dziwne, że Unni tak dawno temu zakochała się właśnie w Jordim. Żywi dla niego wprost psie uwielbienie, muszę jej szepnąć, że nie powinna tego tak wyraźnie okazywać, to niedobrze.

Powietrze w tym pokoju wydaje się niemal naładowane prądem, jakby było przesycone emocjami i zmysłowością. A może tylko mnie się tak wydaje?

Ach, Boże, wśród tej burzy uczuć nie wolno nam zapominać o Mortenie. To on jest główną osobą dramatu i przyjechaliśmy tutaj właśnie ze względu na niego”.


„Ach, jak dobrze być znów u babci! Dlaczego nie przyjechałem do niej wcześniej? Owszem, miałem wypadek, ale przed nim? Czego ja szukałem w mieście? Przecież to tutaj jest moje miejsce. Cudownie też byłoby uniknąć tych wiecznych komentarzy ciotki.»Wkładaj brudną bieliznę do kosza, Mortenie. Nie rozrzucaj gazet przy łóżku, przecież podłoga może się pobrudzić od farby drukarskiej«. Jak ja mogłem to znosić?

Dziwne, że te łotry jeszcze tu nie dotarły. Oczywiste, że przebywanie w domu babci jest niebezpieczne, bo przecież Leon musi wiedzieć, gdzie ona mieszka, mnisi wszak wiedzą wszystko, tymczasem nikt się jakoś nie pokazuje. Na co oni czekają? Trochę to przypomina historyjkę o pewnym pensjonacie, w którym stary złośnik irytował się na gościa mieszkającego wyżej, wojskowego, który co wieczór ściągał oficerki przy wtórze dwóch głośnych stuków w podłogę. W końcu staruszek zaprotestował przeciwko hałasom. Następnego wieczoru oficer jak zwykle zaczął ściągać buty i jeden z hukiem rzucił na podłogę, przypomniał sobie jednak reprymendę i drugi but zsunął już zupełnie bezszelestnie. Poszedł spać, a w domu zapadła cisza. Po półgodzinie rozległ się pełen irytacji zniecierpliwiony krzyk:»A co z tym drugim butem? „

Mniej więcej właśnie tak się czuję w tej chwili. Gdzie się podział Leon?

Nie pojmuję, dlaczego Emma tak na łeb na szyję uciekła z Widmowego Dworu. Przecież łączą nas wspólne doznania, obiecała mi, że jeszcze się spotkamy. Wtedy, u mnie w domu, przeżyliśmy wspaniałe chwile, uznała mnie za dobrego kochanka, choć jeśli o mnie chodzi, to wiele z tego nie miałem. Ale coś mi podpowiada, że tym razem lepiej bym sobie poradził, dlatego jestem taki rozczarowany jej zniknięciem.

Inni, w odróżnieniu ode mnie, nie rozumieją Emmy. Uważają, że jest niebezpieczna. Kochanka Leona? Nie wierzę w to ani przez chwilę, na cóż by jej był taki stary dziad? My dwoje o wiele lepiej do siebie pasujemy. Przecież oboje zrozumieliśmy to już wtedy.

Szkoda, że nie ma jej tu teraz. Wszystko byłoby o wiele bardziej emocjonujące, Vesla i Unni przecież się nie liczą. Vesla jest zbyt wysoka, a Unni jest… no właśnie, żadna.

Wszyscy bez końca mówią tylko o rycerzach i granicy dwudziestu pięciu lat, ale ja nie mam już siły dłużej tego drążyć. Jestem zmęczony i chcę żyć w spokoju razem z babcią.

I bardzo chętnie z Emmą. Ach, wróć, cudowna Emmo!”


„Jak mam ratować mojego nieszczęsnego wnuka? Czy nie dość już tego, co spotkało mego męża i moją córkę? Oboje zmarli w tym domu, a ja nie mogłam temu zapobiec. To śmiertelnie niebezpieczne ściągać tu również Mortena, ale jemu przecież zostało jeszcze kilka miesięcy. Musimy coś wymyślić. Ten Antonio wygląda na inteligentnego i spolegliwego, sądzę, że podobnie jest z jego bratem, choć on wydaje mi się taki dziwny. Przeraża mnie, nie potrafię go zrozumieć. Jak zdoła pomóc Mortenowi, skoro sam sobie nie umiał pomóc?

Dziewczynki są sympatyczne, choć nie przypuszczam, żeby mogły się przyczynić do rozwiązania całej tej ponurej zagadki. Cóż, przydałby się nam ktoś niezwykle silny, ktoś, kto naprawdę zdołałby stawić opór Leonowi!

Jak ja zdołam położyć ich wszystkich do łóżek? Owszem, byłam przygotowana na przyjazd gości, lecz pojawienie się Jordiego stwarza pewne problemy. Zamierzałam umieścić Antonia i Mortena w jednym pokoju, a dziewczęta w drugim. No ale ten piąty…?

Czy mogę mu zaproponować sofę w salonie? Przecież od czasu do czasu muszę wstawać w nocy, a wtedy przechodzę przez ten pokój. I czy starczy mi pościeli?

Lecz czy to naprawdę są problemy? To nieistotne drobiazgi. Nic takiego, czym przejąłby się ten zahartowany zespół, ale mimo wszystko!”


Gudrun jeszcze o tym nie wiedziała, ale ów silny człowiek, którego tak poszukiwała, znajdował się wśród nich. Rycerze uczynili go niezłomnym, a w każdym razie niewiele brakowało, by można go było tak nazwać.

Ciężko jednak musiał za to zapłacić.


Pięciu rycerzy, przybyłych z mglistej, dawno minionej przeszłości, z wysokości końskich grzbietów obserwowało dom, stojący pomiędzy morzem a skalną ścianą.

„Zasługujemy na wielki szacunek po naszym bohaterskim czynie, jakiego dokonaliśmy na pustym, zaśnieżonym trakcie, przyjaciele!”

„O, tak, ci łajdacy, którzy nadjechali owym przerażającym powozem bez koni, uczynili dokładnie to, na co mieliśmy nadzieję. Przerażeni nieoczekiwanym widokiem, pomknęli wprost w objęcia zagłady”.

„Od tamtego czasu nie posunęli się daleko. Rozdzielili się, jedno z nich nie wie, gdzie znajdują się pozostali. Tracą tak cenny dla siebie czas”.

„To prawda, lecz są tu nasi wrogowie”.

„Oni nie są w stanie niczego dokonać bez swoich niewolników wywodzących się z teraźniejszości. Złość ich zalewa, bo muszą stać z boku, bezczynni, i nie mogą włączyć się do walki. Współdziałać mogą jedynie w chwili śmierci swoich ofiar”.

„Oby Bóg dał, by nie było więcej takich chwil”.

„Nigdy jeszcze nie znajdowaliśmy się równie blisko celu. Nie wolno nam spuszczać z oczu naszych dzielnych sprzymierzeńców, którzy mogą przynieść nam ratunek!”

7

Antonio bardzo chciał usłyszeć, co Gudrun ma do powiedzenia na temat matki Mortena i jej ojca.

Gospodyni chętnie zgodziła się spełnić tę prośbę i dodała, że być może będzie w stanie powiedzieć im również coś na temat matki tego ostatniego.

– A więc cofniemy się o jeszcze jedno pokolenie? – zdumiał się Antonio. – To naprawdę wspaniale!

Gudrun oprowadziła ich po domu.

– Ojej! – zdziwił się Morten. – Całkiem już zapomniałem, że schody są takie wysokie i wąskie.

Babcia odparła z naciskiem:

– Wydają ci się wysokie, ponieważ masz problemy z wejściem na górę, a wąskie dlatego, że urosłeś od swojego ostatniego pobytu tutaj.

No tak, Morten musiał przyznać jej rację.

Przyjaciele pomogli mu wspiąć się na piętro.

– Mój stary pokój – rzekł z nostalgią w głosie.

– Tak, teraz służy jako pokój gościnny. Będą tu spać dziewczęta.

Gudrun wskazała na przestrzeń ponad drzwiami.

– W tym właśnie miejscu został wyryty znak, kiedy moja córka Sigrid leżała martwa w środku. Wydaje mi się, że wciąż jeszcze można dostrzec jego zarys.

Jordi delikatnie powiódł palcami po pomalowanym drewnie.

– Tak, musiał być w tym miejscu.

Również Antonio sprawdził i zaraz pokiwał głową. On przecież miał już okazję oglądać kiedyś ów bardzo uproszczony znak ponad drzwiami Jordiego.

Ale w jego wypadku przeciwnicy się przeliczyli. Jordi nie umarł.

A może jednak?

– No a jak było przy śmierci twego męża? – spytał Antonio.

– On zmarł w naszej sypialni na dole. Tamten znak udało mi się usunąć. Ale też tam był i też nad drzwiami.

Na piętrze znajdowało się jeszcze tylko jedno pomieszczenie, funkcjonowało jako schowek. Gudrun weszła tam teraz i zabrała jakieś papiery i różne inne rzeczy.

– Niestety, po Jonasie, moim mężu, zostało mi bardzo niewiele. On przecież zmarł w roku tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym ósmym…

– I od tamtej pory mieszkasz sama? – zdumiał się Antonio.

Gudrun uśmiechnęła się półgębkiem.

– No cóż, czy sama? Oficjalnie może i tak, ale w ciągu tych lat, które minęły, miałam kilku… hm… przyjaciół. Poza tym Sigrid, a później Morten spędzali tutaj dość długie okresy. Muszę jednak przyznać, iż rzeczywiście dobrze się czuję we własnym towarzystwie.

Zeszli z powrotem do jasnego, przyjemnego salonu. Gudrun powiedziała:

– Jonas zachęcał naszą córkę Sigrid do zapisywania w pamiętniku szczególnych wydarzeń z myślą o przekazaniu go ewentualnym dzieciom. Tak, tak, słyszałam, że jej pamiętnik już znaleźliście. Bardzo dobrze. Niestety, z przykrością muszę wam powiedzieć, że nigdy nie udało mi się odnaleźć pamiętnika mego męża, a tym bardziej jego matki, nieszczęsnej Anne Hansen. Ona również prowadziła zapiski, a w ostatnim okresie swego życia mieszkała właśnie tu. Oba dzienniki jednak gdzieś zniknęły. Mam wrażenie, że muszą być w tym samym miejscu. Tylko gdzie ich szukać?

– To wielka szkoda – przyznał Jordi.

– Owszem. Jedyną rzeczą, jaka nam po niej pozostała, jest napisana przez nią pojedyncza kartka. Niestety, po hiszpańsku. Nic więc nie mogliśmy z tego zrozumieć.

Obaj bracia nastawili uszu.

– Naprawdę pisała po hiszpańsku? A to dlaczego? – zdziwił się Antonio. – Przecież nie zdążyła poznać swojej matki, Any Navarro.

– Owszem, trochę ją znała. Anne miała pięć lat, kiedy Ana zmarła, a mieszkali wówczas w Hiszpanii. Ojciec Anne, Jon Hansen, pochodził stąd, wiele jednak podróżował, był wszak marynarzem, zostawił więc dziewczynkę pod opieką krewnych w Hiszpanii. Kiedy Anne miała dwadzieścia cztery lata, uciekła tutaj. Spodziewała się dziecka i była głęboko nieszczęśliwa. A potem zmarła w połogu, w wieku zaledwie dwudziestu pięciu lat. Mój mąż więc nigdy nie poznał swojej matki. Zajęli się nim pewni ludzie z Selje i wyrósł na porządnego człowieka. Tylko tak mało czasu dane nam było przeżyć razem. Nasze jedyne dziecko, Sigrid, skończyła zaledwie trzy latka, gdy mój mąż osiągnął tę znienawidzoną granicę dwudziestego piątego roku życia i zmarł.

Koligacje były tak zawikłane, że Unni musiała od czasu do czasu zerkać na swoją kopię drzewa genealogicznego. Rzeczywiście, wszystko się zgadzało.

Antonia wyraźnie swędziały palce.

– Ta kartka z zapiskami po hiszpańsku…? Przecież my obaj, Jordi i ja, biegle mówimy po hiszpańsku.

– Ach, to wspaniale! Poczekajcie, zaraz zobaczę, gdzie ona może być…

Gudrun przerzucała nieliczne papiery. Było w nich najwięcej świadectw chrztu i podobnych oficjalnych dokumentów.

– Jest! To to! Stary papier i spłowiały, ale mam nadzieję, że będziecie w stanie go odczytać.

Pożądliwie rzucili się na zapiski, tłumacząc je na zmianę i z trudem przedzierając się przez na pół zatarte litery.

„Tam, gdzie dzwony… dzwoniły na… Ave… leży mój kuferek. W świętej… ziemi niech spoczywa moja… wiedza… by nikt niewierny… jej nie zbrukał”.

– Ave? – powtórzyła Vesla. – Co to może oznaczać? I o jakiej świętej ziemi mowa?

Twarz Gudrun się rozjaśniła.

– „Tam, gdzie dzwony dzwoniły na Ave, w świętej ziemi”. Klasztor! Ruiny klasztoru na wyspie Selji, tu niedaleko!

– Ależ oczywiście! – zawtórował jej Morten. – Ale wobec tego pamiętnik dziadka nie może się tam znajdować.

– Raczej nie – przyznała w zamyśleniu Gudrun. – Mój mąż nie znał hiszpańskiego, nie wiedział więc, gdzie może być ukryty dziennik jego matki.

– Musimy się tam wybrać – zapalił się Morten.

– Oczywiście, że tak zrobimy – uspokoiła go Gudrun. – Ale dzisiaj już nie zdążymy, wyruszymy jutro rano. Teraz natomiast ja chciałabym usłyszeć zupełnie inną historię.

Wszyscy popatrzyli na Jordiego.

On zaraz się uśmiechnął.

– Oczywiście, jeśli macie siły jej wysłuchać. Może się okazać bardzo długa.

– Poprosisz noc, by ci pomogła, jeśli tego będzie potrzeba – spokojnie powiedziała Unni.

Gudrun załamywała ręce.

– Żałuję tylko, że niepotrzebnie ciągnęłam was do Widmowego Dworu, mogliście przyjechać bezpośrednio tutaj, oszczędzilibyśmy mnóstwo czasu.

– Chyba raczej nie – odparł Antonio. – Przyjechaliby za nami już dziś wieczorem. Dzięki pobytowi w Widmowym Dworze pozbyliśmy się tej pijawki Emmy, a poza tym nieszczęśliwa dusza odnalazła wreszcie spokój. Dzięki ci za to, Jordi! Ale muszę przyznać, że nie rozumiem, dlaczego oni wciąż się tu nie pojawiają.

– No tak, bo chyba muszą wiedzieć, że tu jesteśmy – przyznał Morten.

– Niekoniecznie – odparł Jordi. – Być może sądzą, że ukrywamy się w jakimś innym miejscu.

– I prawdopodobnie czekali przy tej drodze, którą zwykle jeździ się do Widmowego Dworu, ale ponieważ się nie zjawialiśmy, pojechali tam sprawdzić, co się stało.

– I wcale nas nie zastali – dodała Unni zadowolona. – Musiało im to nieźle namieszać w głowach. Ciekawe, ile zastawionych na nas po drodze pułapek udało nam się ominąć. Oni przypominają głupiego wilka z filmów rysunkowych. Ten wilk zawsze zastawiał mnóstwo beznadziejnych pułapek, w które sam wpadał. W ostatnich dniach Leon musiał paskudnie przeklinać.

Unni była bardzo zadowolona z pobytu w Widmowym Dworze. Po pierwsze, miała okazję przebywać razem z Jordim, po drugie zaś, lepiej poznała resztę grupy.

Tutaj, w pięknym i dość oryginalnym domu Gudrun, czuła się cudownie bezpieczna. Nieduże, kunsztownie wykonane stoliki do szycia i haftowane poduszki dzieliły miejsce ze szkaradnymi maskami przywiezionymi z podróży do egzotycznych krajów. Mogła z tego wyjść przerażająca mieszanka, na widok której snobistycznym estetom nerwy zawiązałyby się na supełki, lecz tutaj stało się inaczej. A wszystko dlatego, że Gudrun była damą posiadającą wiele smaku i kultury. Właśnie za jej sprawą rozmaite style, przemieszane ze sobą, doskonale do siebie pasowały.

Antonio i Vesla siedzieli każde w swoim rogu jasnego niczym latem, pełnego kwiatów wykusza, bacznie pilnując drogi. Również między nimi istniało wręcz wyczuwalne erotyczne napięcie, które Unni wyraźnie poprawiło humor.

Świetnie, pomyślała. Bardzo do siebie pasujecie i jesteście sobie nawzajem potrzebni. Mam nadzieję, że to rozumiecie i przyjmiecie wszystkie tego konsekwencje.

Unni poczuła nagle, że stanowi jedność z pogodnym, przepełnionym wiosennym słońcem krajobrazem, i wszystkim życzyła jak najlepiej.

Nagle Antonio się odwrócił.

– Nadjeżdża jakiś samochód – oznajmił bez tchu.

Gudrun natychmiast poderwała się z krzesła.

– To tylko poczta. Pójdę po nią później, i tak będą tylko same reklamy.

Unni skuliła się w swoim kąciku na kanapie. Mor – ten zajął przeciwległy kąt, Jordiemu przypadło miejsce w przepastnym fotelu. Siedział w nim niczym dobry król z rękami opartymi na poręczach.

Zaczął opowiadać.

Snując opowieść, cofał się myślami w przeszłość, a serce i dusza mu przy tym krwawiły.

Загрузка...