NIEŚMIAŁY SZUSZA

Alisa ma wiele znajomych zwierząt. Dwa kociaki, marsjańską modliszkę, która mieszka pod łóżkiem Alisy i po nocach udaje bałałajkę, jeża, który był u nas krótko, a potem wrócił do lasu, brontozaura Brontka — jego Alisa odwiedza w zoo, i psa sąsiadów, Reksa — miniaturowego jamnika, moim zdaniem niezupełnie rasowego.

A kiedy wróciła pierwsza ekspedycja z Syriusza, moja córka zdobyła jeszcze jedno zwierzę.

Alisa poznała Poroszkowa na pierwszomajowej manifestacji. Nie mam pojęcia, w jaki sposób to zrobiła — ma niezmiernie rozległe znajomości. W każdym razie znalazła się wśród dzieci, które przyniosły kwiaty kosmonautom.

Wyobraźcie sobie moje zdumienie, kiedy zobaczyłem w telewizji Alisę biegnącą przez plac z większym od niej bukietem błękitnych róż i wręczającą ten bukiet samemu Poroszkowowi.

Kosmonauta wziął ją na ręce, razem oglądali manifestację i razem potem gdzieś poszli.

Alisa wróciła do domu dopiero wieczorem z dużą czerwoną torbą w ręku, — Gdzieś ty była?

— Najbardziej byłam w przedszkolu.

— A najmniej?

— Zaprowadzili nas na Plac Czerwony.

— A potem?

Alisa zrozumiała, że oglądałem telewizję i powiedziała:

— Potem poproszono mnie, żebym powitała kosmonautów.

— Kto cię poprosił?

— Jeden pan, nie znasz go.

— Alisa, czy zetknęłaś się kiedyś z terminem "kary cielesne"?

— Wiem, to wtedy, kiedy dają klapsy, ale to chyba tylko w bajkach.

— Obawiam się, że bajka może stać się okrutną rzeczywistością. Czy ty zawsze musisz łazić tam, gdzie nie trzeba?

Alisa już się chciała na mnie obrazić, kiedy nagle torba w jej ręku poruszyła się.

— A co to znowu?

— Prezent od Poroszkowa.

— Wyłudziłaś prezent! Tego tylko brakowało!

— Niczego nie wyłudziłam. To szusza. Poroszkow przywiózł go z Syriusza. Malutki szusza. Szuszątko.

I Alisa ostrożnie wyjęła z torby małe stworzonko o sześciu łapach podobne do kangurzątka, o oczach wielkich jak u ważki. Szusza wczepił się przednimi łapami w ubranie Alisy i uważnie patrzył dookoła.

— Widzisz, on mnie już lubi — powiedziała Alisa. — Zaraz mu przygotuję posłanie.

Znałem historię z szuszami. Wszyscy ją znali, a szczególnie biolodzy. Miałem w swoim zoo pięć szusz i z dnia na dzień oczekiwaliśmy powiększenia rodziny.

Poroszkow i Bauer znaleźli szusze na jednej z planet systemu Syriusza. Te sympatyczne łagodne zwierzątka, które ani na krok nie odstępowały kosmonautów, okazały się ssakami, chociaż sposobem zachowania raczej przypominały pingwiny. Ta sama nienatrętna ciekawość i wieczne próby włażenia w najbardziej nieodpowiednie miejsca. Bauer musiał nawet raz ratować szuszątko, zamierzające utonąć w wielkiej puszce skondensowanego mleka. Ekspedycja przywiozła cały film o szuszach, który odniósł wielki sukces we wszystkich kinach w wideoramach.

Niestety, ekspedycja nie miała czasu na przeprowadzenie szczegółowych obserwacji. Wiadomo było, że szusze przychodziły do obozu ekspedycji rano, a z nadejściem nocy gdzieś znikały w pobliskich skałach.

W każdym razie, kiedy ekspedycja wracała już na Ziemię, w jednym z pomieszczeń Poroszkow znalazł trzy szusze, które zapewne zabłądziły na statku. Początkowo Poroszkow pomyślał, że szusze przemyca któryś z uczestników ekspedycji, ale oburzenie kosmonautów było tak szczere, że jego podejrzenia rozwiały się.

Obecność szusz spowodowała masę dodatkowych problemów. Po pierwsze, mogły okazać się źródłem nieznanych infekcji. Po drugie, mogły umrzeć w czasie podróży, nie wytrzymać przeciążeń. Po trzecie, nikt nie wiedział, co one jedzą… I tak dalej. Ale wszystkie obawy okazały się nieuzasadnione. Szusze znakomicie zniosły dezynfekcję, posłusznie jadły bulion i konserwowane owoce. Z tego powodu zyskały sobie nieprzejednanego wroga w osobie Bauera, który lubił kompot, a przez ostatnie miesiące podróży musiał się go wyrzec. Wszystkie owoce zjedli pasażerowie na gapę.

W czasie podróży urodziło się sześć szusząt, więc statek przybył na Ziemię przepełniony szuszami i szuszętami. Zwierzątka okazały się łagodne i pojętne i nikomu oprócz Bauera nie przyczyniły żadnych kłopotów i przykrości.

Pamiętam historyczny moment powrotu ekspedycji na Ziemię, kiedy pod obstrzałem kamer telewizyjnych i filmowych otwarła się klapa i zamiast kosmonautów, w jej otworze 'ukazało się zdumiewające sześciołape zwierzątko, a za nim kilka następnych, nieco mniejszych. Cała Ziemia westchnęła ze zdziwienia. Westchnienie urwało się dopiero w momencie, kiedy w ślad za szuszami ze statku wyszedł uśmiechnięty Poroszkow. Niósł na rękach szuszątko umazane skondensowanym mlekiem.

Część zwierzątek umieszczono w zoo, niektóre zostały u kosmonautów, którzy je bardzo polubili. Szuszątko Poroszkowa w końcu trafiło do Alisy. Jeden Pan Bóg raczy wiedzieć, w jaki sposób oczarowała surowego kosmonautę.

Szusza mieszkał w dużym koszu przy łóżku Alisy, mięsa nie jadał, w nocy spał, przyjaźnił się z kociętami, bał się modliszki i cichutko mruczał, kiedy Alisa głaskała go albo opowiadała o swoich sukcesach czy zmartwieniach.

Szusza rósł szybko i po dwóch miesiącach był już wzrostu Alisy. Kiedy chodzili na spacer, na pobliski skwer, Alisa nigdy nie wkładała mu obroży.

— A jeśli on kogoś przestraszy? — pytałem.

— Nie, nie przestraszy. A poza tym szusza się obrazi, jeśli mu założę obrożę. Jest strasznie wrażliwy.

Pewnego razu Alisa nie mogła usnąć. Kaprysiła i domagała się, żebym jej poczytał o doktorze Ajboli.

— Nie mam czasu, córeczko — powiedziałem. — Mam pilną pracę, a zresztą już sama powinnaś czytać książki.

— Ale to nie książka, tylko mikrofilm, a tam są takie maleńkie litery.

— Mikrofilm jest dźwiękowy, jeśli nie chcesz czytać, możesz włączyć dźwięk.

— Nie chcę wstawać. Jest mi zimno.

— To poczekaj, aż skończę pisać, to ci włączę.

— Jak nie chcesz, to poproszę szuszę.

— No to poproś — uśmiechnąłem się.

Po chwili usłyszałem z sąsiedniego pokoju subtelny filmowy głos: "… i miał jeszcze doktor Ajboli psa Awwa".

A więc Alisa jednak wstała i włączyła dźwięk.

— Natychmiast do łóżka! — krzyknąłem. — Przeziębisz się!

— Kiedy ja jestem w łóżku.

— Nie wolno kłamać. Kto w takim razie włączył dźwięk?

— Szusza.

Bardzo nie chcę, żeby moja córka wyrosła na kłamczuchę. Zostawiłem pracę i poszedłem, żeby z nią poważnie porozmawiać.

Na ścianie wisiał ekran: nieszczęśliwe zwierzęta tłoczyły się u drzwi dobrego doktora Ajboli, a szusza coś majstrował przy mikroprojektorze.

— Jak ci się udało go tak wytresować? — zapytałem szczerze zdziwiony.

— Wcale go nie tresowałam. On sam wszystko umie.

Zmieszany szusza przebierał przednimi łapami. Zapanowała niezręczna cisza.

— Ale jednak… — powiedziałem wreszcie.

— Przepraszam — rozległ się wysoki zachrypnięty głos. To mówił szusza. — Ale ja się naprawdę sam nauczyłem. To przecież nietrudne.

— Przepraszam… — wykrztusiłem.

— To nietrudne — powtórzył szusza. — Przecież pan sam pokazywał wczoraj Alisie bajkę o królu modliszek.

— Nie, już nie o to mi chodzi. Kto cię nauczył mówić?

— Ja go uczyłam — powiedziała Alisa.

— Nic nie rozumiem. Dziesiątki biologów obserwują szusze i nigdy żaden szusza nie odezwał się słowem.

— A nasz szusza nawet czytać umie. Umiesz?

— On mi tyle ciekawych rzeczy opowiada…

Żyjemy z Alisą w wielkiej przyjaźni.

A więc dlaczego milczałeś tak długo?

Bo się wstydził — odpowiedziała za szuszę Alisa.

Szusza spuścił oczy.

Przełożyła IRENA LEWANDOWSKA

Загрузка...