ROZDZIAŁ VI

– To musi być kapitan Dristig i jego mężni wojacy – szepnął Dominik do swych towarzyszy. – W jaki sposób udało im się wytropić Potwora?

Nawet przez moment nie przypuszczał, że na szczycie koło Grastensholm podsłuchał ich szpieg kapitana.

– Odejdźcie stąd! – zawołał kapitan Dristig, wzmacniając wymowę swoich słów zamaszystym ruchem ręki. – To nie jest miejsce do zabawy!

– Właśnie widzę – odparła Villemo.

– Ciii… – powstrzymał ją Dominik. – Nie warto ich drażnić.

Podjechali bliżej żołnierzy.

Kapitan Dristig i wszyscy jego pozostali przy życiu ludzie przyglądali się czwórce w gniewnym milczeniu. Nowo przybyli stanowili dość niezwykłą grupę.

Dominik, jak to miał w zwyczaju, cały ubrany był na czarno, a dziwnym zrządzeniem losu Niklas także spowił się w czerń. Dwóch prosto trzymających się w siodle mężczyzn, jeden jasnowłosy, drugi czarny jak noc. Obaj przystojni, o oczach niespotykanej barwy.

A kobiety, które im towarzyszyły! Piękności! Villemo celowo wybrała na ten dzień białą suknię, doskonale podkreślającą jej jasnomiedziane loki i zielonożółte oczy. A mała Elisa wyglądała jak letni poranek ze swymi jasnymi włosami, jeszcze bardziej skręconymi niż włosy Villemo, błękitnymi, ciekawymi oczami, zadartym noskiem i ustami, które w każdej chwili szykowały się do śmiechu. Że jest prostego pochodzenia, można było zauważyć po stroju i sposobie bycia, ale i tak była nieodparcie pociągająca.

Cóż za czterolistna koniczyna, pomyślał kapitan, czując w sercu ukłucie zazdrości.

Zmrużył oczy.

– Czego państwo tu sobie życzą?

– Przybyliśmy w tym samym celu co wy – odparł Niklas.

– Unicestwić Potwora? Nigdy się wam to nie uda.

Villemo nagle wydało się, że cała przestrzeń zaczęła śpiewać. Odetchnęła głęboko i uniosła się w siodle. Głowę rozświetliła jej jasność, umysł przeszyła niezachwiana pewność i w jednej chwili wiedziała już, na czym polegać ma jej zadanie. Ta świadomość napełniła ją głęboką rozpaczą.

Jak sobie z tym poradzi?

– Co się stało, Villemo?

Zorientowała się, że wszyscy, łącznie z żołnierzami przyglądają się jej wyczekująco.

– Nie! – krzyknęła głośno.

– O co ci chodzi? – ostrożnie zapytał Dominik.

– Czy możemy przeprosić was na moment? – zwróciła się do żołnierzy. – Muszę omówić coś z moimi przyjaciółmi.

Odjechali kawałek i zatrzymali się.

– Cóż takiego, Villemo?

Westchnęła boleśnie.

– Oni mówią o unicestwieniu. Ale jego nie można zgładzić! Nie, i jeszcze raz nie!

– Oszalałaś! – zirytował się Niklas. – Przecież on zabił wiele ludzi. Właściwie nic innego nie robi, tylko zabija. To chyba jasne, że należy go unieszkodliwić.

– Unieszkodliwić tak, zgadzam się. Ale jest różnica między unieszkodliwieniem a unicestwieniem.

Jak w transie relacjonowała swoją wizję, porządkując równocześnie znane fakty:

– On jest niebezpieczny, to prawda, i nieludzko trudno będzie sobie z nim poradzić. Ale, jak wiecie, postawiono przed nami zadanie, które jest znacznie bardziej skomplikowane niż zażegnanie niebezpieczeństwa. Ty, Dominiku, przyszedłeś na świat po to, by go wytropić i przekazać nam jego myśli i nastroje, także teraz. Ty, Niklasie, urodziłeś się, by zdobyć jego… no cóż, może nie zaufanie, ale w każdym razie szacunek. Poprzez twoje umiejętności leczenia, twoje niezwykłe dłonie, bowiem ogromnie cię teraz potrzebuje. Wyraźnie można to było po nim poznać, gdy się pokazał.

– Tak – przyznał Niklas. – Ten stwór sprawia wrażenie bardzo poważnie rannego.

– A ja – mówiła dalej Villemo zduszonym głosem. – Niech Bóg mi pomoże, mnie czeka najtrudniejsze zadanie.

– Jakie?

Powróciła do swoich wizji.

– On wyznaczył sobie jakiś cel – powiedziała cicho.

– Wiem o tym – przerwał jej Dominik. – Ale sam nie jest w pełni świadom, do czego dąży.

– To prawda – zgodziła się. – Ja także tego nie wiem. Ale jego cel jest całkowicie sprzeczny z moim. To będzie walka jakich mało!

Czekali. W końcu Niklas zadał pytanie:

– A jaki jest twój cel?

– Zmienić go w nowego Tengela Dobrego.

Milczeli, zaskoczeni.

– Postradałaś zmysły? – wykrzyknął po chwili Niklas. – Jego?

Dominik podzielał zdanie krewniaka.

– Nawet jeśli by ci się to udało, Villemo, to i tak za jego głowę wyznaczono już cenę. Ludzie zrobią wszystko, by zakuć go w żelazo i zgładzić.

– Nie w naszej mocy leży unicestwienie tej bestii!

Ostatnie słowa wymówiła krzycząc, by ich naprawdę przekonać. Usłyszał to kapitan i zawołał:

– Nie mówcie tak! On nie ma już sił. Jest poważnie ranny.

– Tak się tylko wydaje! – rzuciła w jego kierunku. – Odzyska siły, a wtedy stanie się straszliwym zagrożeniem dla świata.

– Już nim jest.

– Będzie jeszcze gorzej – powiedziała krótko i przestała zwracać uwagę na kapitana i jego ludzi, skupiając się na swoich bliskich. – Jeśli osiągnie cel, to… nie zdziwiłoby mnie, gdyby stał się nieśmiertelny. Choć nie twierdzę tego z całą pewnością.

– Ale kim on jest?

– Nie wiem. On o sobie też nic pewnego nie wie.

– To prawda – przyświadczył Dominik w zamyśleniu. – Najwyraźniej odczuwam właśnie tę jego niepewność, zagubienie. Bezładne poszukiwanie, które budzi w nim ogromną irytację.

– Czy te orgie śmierci wynikają również z irytacji?

– Częściowo – odparł Dominik. – Poza tym to zła istota. Na wskroś, do cna zła.

– I z kogoś takiego chcesz stworzyć nowego Tengela? – zwrócił się do Villemo Niklas.

– To nie jest tylko moja wola – powiedziała wzburzona, śląc spojrzenie ku skalnej ścianie po przeciwległej stronie równiny. Poczuła, jak ciarki przebiegają jej po plecach.

Kapitan Dristig kipiał złością.

– Kim, do diabła, jesteście? – zawołał do nich.

Zsiedli z koni i podeszli bliżej.

– My troje wywodzimy się z Ludzi Lodu – przedstawiał Niklas uprzejmie. – Nasza czwarta towarzyszka pochodzi z zagrody, która należy do dworu. Nie wiemy, skąd jest ta bestia, ale mamy wszelkie powody, by podejrzewać, że również jest z Ludzi Lodu, choć to dla nas niepojęte, ponieważ dobrze znamy wszystkie odgałęzienia rodziny. Obowiązek unieszkodliwienia go spoczywa na nas.

– Nigdy nie zdołacie tego uczynić! Ja i moi ludzie usiłujemy go pokonać już od wielu miesięcy! A nie jesteśmy niezdarami! Tyle wam powiem.

Przyjrzeli się rosłym mężczyznom, którzy spoglądali na nich w milczeniu.

– Widzę – powiedział Dominik. – I nie mam zamiaru odmawiać wam odwagi. Ilu ludzi straciliście, kapitanie?

– Zbyt wielu, bym mógł to spamiętać. Ale rozpoznajecie moje dystynkcje? – zdziwił się zadowolony. – Chociaż jesteście Szwedem, panie?

Dominik przedstawił się z uśmiechem.

Kapitan Dristig zamarł z wrażenia.

– Kurier szwedzkiego króla! Dalej, chłopcy, oddać honory! To szwedzki pułkownik, bardzo wysoko postawiona osoba!

Zapanowało hałaśliwe zamieszanie, gdy mężczyźni poczęli podrywać się na równe nogi.

Kapitan był zaskoczony, nie miał jednak zamiaru rezygnować. Niech sobie próbują, te kociookie istoty. Zwycięstwo i tak w końcu będzie należało do mnie. Najprawdopodobniej Potwór rozprawi się z nimi, zanim zdołają dotrzeć do kamieni.

Trochę szkoda takich pięknych ludzi, ale… wygrywa zawsze najsilniejszy.

– Będziemy was osłaniać. Mamy broń palną – zaproponował wielkodusznie.

– Nie, żadnych strzałów – ostro sprzeciwiła się Villemo. – Zabraniam! Dziękuję za wasze dobre chęci, ale spróbujemy go wziąć żywego.

– Żywego?

Oczy kapitana niemal wyszły z orbit.

– Mamy ku temu swoje powody – wyjaśniała Villemo. – Postaramy się zmienić go w porządnego człowieka.

Kapitan nie mógł się nadziwić tak bezdennej naiwności. Czyżby to byli religijni fanatycy, sądzący, że przy pomocy pięknych słówek o życiu wiecznym da się nawrócić każdego?

Szaleńcy, pomyślał z sarkazmem. Co też sobie wyobrażają?

Ale niech robią, co chcą. Niech idą prosto w szpony śmierci, na nic lepszego i tak nie zasługują tą swoją niebotyczną głupotą.

– Czy chcecie zerknąć przez moją lunetę? – zapytał sucho.

– O, tak, z wielką chęcią!

Teraz dokładnie zobaczą, na co się porywają, myślał kapitan. Na pewno też zaimponuje im fakt, że mam lunetę, wszak nie każdy posługuje się takimi wynalazkami.

Niklas nastawił lunetę i skierował ją ku skalnej ścianie w miejsce, gdzie stał oparty Potwór. Bez słowa przekazał przyrząd Dominikowi.

Jego wyraz twarzy także się nie zmienił, tylko usta jakby nieco się zacisnęły.

– On trzyma coś w dłoni – powiedział.

– Widziałem – odparł Niklas. – Jakiś nieduży przedmiot.

– Bardzo mały.

– Czy możesz odczytać jego myśli? – spytał Niklas cicho, by nie usłyszał go kapitan.

– Nic poza tym, że zastanawia się, jakie są nasze zamiary. Jest czujny. Bardzo proszę, Villemo, twoja kolej.

Mocowała się z lunetą… po raz pierwszy miała ujrzeć Potwora.

Widok jego twarzy z tak bliska wstrząsnął nią do głębi. Nie mogła się powstrzymać od jęku.

Tak, tak, pomyślał kapitan.

Ujrzała ramiona, szerokie, przerażająco szerokie, osłonięte jakby pancerzem. Opadały na nie czarne, splątane włosy; ściągnięte rysy, wydatne, wykrzywione złością usta, niemal groteskowo wystające kości policzkowe i świecące oczy, bardziej żółte i dziksze niż u drapieżnika – długie, wąskie, wznoszące się ukośnie ku skroniom. Między wyschniętymi wargami dostrzegła zęby.

On ma gorączkę, pomyślała. I bardzo cierpi.

Jest jak dzikie zwierzę.

Villemo opuściła lunetę i spojrzała na Niklasa. Oczekiwał tego i skinął głową.

– Co się stało? – natychmiast zauważył ich reakcję Dominik.

– Widzieliśmy już takich przedtem – odparł Niklas.

– Tak – potwierdziła Villemo. – To wypaczony wizerunek Tengela Dobrego. – W jej głosie zadrgała nuta żalu. – Zawsze pragnęłam ujrzeć kogoś takiego na własne oczy. Nie spodziewałam się jednak, że spotkam go tutaj i w takiej postaci!

Niklas powiedział:

– Wysoko, na dzikim polu.

Villemo z trudem chwytała oddech.

– Nie! Nie mów tak! Można by wtedy sądzić, że otrzymałam moje szczególne imię tylko po to! Że na tym miejscu dokona się moje życie!

– Raczej twoje powołanie.

Villemo odruchowo przekazała lunetę Elisie. Z ust dziewczyny wyrwał się nagle przeciągły okrzyk.

Nie do końca zrozumieli, czy w jej głosie zabrzmiał ton przerażenia, jakże na miejscu w tej sytuacji, czy też raczej zachwytu. Popatrzyli na nią zaintrygowani.

Opuściła lunetę. Jej oczy lśniły uniesieniem.

– Jakiż to szalenie przystojny mężczyzna! Jak pan Dominik, tylko bardziej barbarzyński.

– O, bez przesady. Mam nadzieję, że trochę się różnimy – sucho rzekł Dominik.

– Ależ, Eliso! – Niklas był wstrząśnięty. – Jak możesz nazwać tego stwora przystojnym mężczyzną?!

Odpowiedziała na to Villemo:

– Doskonale ją rozumiem. On jest przerażający, ale ma w sobie jakieś dzikie, niezłomne piękno.

– Prawda? – westchnęła Elisa. – Ale trzeba być kobietą, żeby to zauważyć.

Chciała popatrzeć jeszcze raz, ale kapitan najwyraźniej uznał, że już dość długo korzystali z jego drogocennej własności, i zabrał lunetę.

Dominik odetchnął głęboko.

– Przejdziemy tam teraz, kapitanie. Pozostawiamy jednak tę młodą pannę pod waszą opieką. Będziecie odpowiedzialni za to, by cała i zdrowa powróciła na Grastensholm, gdyby nam się… nie powiodło. Ma tam możnych przyjaciół. A jeśli spadnie jej choćby jeden włos z głowy, będzie to was drogo kosztowało. I proszę, zajmijcie się końmi podczas naszej nieobecności.

– Rozkaz, pułkowniku. Możecie pożyczyć broń od nas.

– Nie, dziękuję – odpowiedział Dominik. – Broń jak dotąd nie okazała się skuteczna w walce z Potworem.

Elisa gwałtownie broniła się przed pozostawieniem pod opieką kapitana.

– Mogę się bardzo przydać, pomagać we wszystkim…

Niklas położył dłoń na jej ramieniu.

– Nie, Eliso, słowem honoru zaręczyliśmy, że nie znajdziesz się tam, gdzie będzie niebezpiecznie.

– Ale jak sobie beze mnie poradzicie? – pytała ze łzami w oczach. – Jeśli przydarzy wam się coś złego, nigdy sobie tego nie wybaczę. A jeśli zgłodniejecie?

– Raczej nam to nie grozi – powiedział Dominik. – Czy jesteście gotowi?

Niklas podniósł swój kosz; poza nim nic więcej ze sobą nie zabierali.

– Powodzenia! – rzekł kapitan, a w jego głosie dźwięczała zarówno ironia, jak i lęk. Obawy dotyczyły jednak tylko tego, czy im się uda i czy aby nie odbiorą mu chwały zwycięstwa.

Niewielkie jednak były na to szanse.

Głupcy, pomyślał.

Villemo chrząknęła, zapytała Elisę, czy odpowiednio się prezentuje, a następnie spojrzała na Dominika i Niklasa, którzy w takich okolicznościach nie potrafili pojąć kobiecej próżności.

Przygnębieni skinęli głowami. Byli gotowi.

Wyszli na równinę.

Żołnierze nie spuszczali z nich oczu. Widok był fascynujący: dwaj wysocy, czarno ubrani mężczyźni z kobietą w bieli pomiędzy nimi. Elisa szlochała.

– Są zbyt wspaniali, żeby umrzeć! – łkała.

– Sami sobie są winni! – warknął kapitan. – Zupełnie niepotrzebnie nadstawiają karku! Nie mają nawet broni!

Jego wzrok pieścił już pożądliwie czarnego jak węgiel wierzchowca Dominika. Będzie mój, pomyślał. Nawet przez moment nie wierzył bowiem, że któreś z tej trójki ocaleje.

Mimo grubej pokrywy chmur dzięki jaśniejszemu blaskowi na zachodzie można było stwierdzić, w którym miejscu na niebie znajduje się słońce. Stało już dość nisko nad horyzontem, ale ciągle jeszcze zostało sporo dnia. Cienie pod skalną ścianą stały się teraz głębsze; Potwór nie był widoczny tak wyraźnie jak poprzednio.

W trojgu ludziach, wędrujących na spotkanie nieuniknionej śmierci, było, zdaniem kapitana Dristiga, coś patetycznego.

Villemo wsłuchiwała się w niczym nie zmąconą ciszę gór. Od czasu do czasu zbłąkany powiew wiatru wzdychał głucho w jednej ze skalnych szczelin, chwilami rozlegał się żałosny, pełen skargi krzyk siewki. Kruki wyczekując krążyły nad ciałami leżącymi na równinie, nie chcąc jeszcze całkiem zrezygnować ze zdobyczy, mimo że żywe istoty na dole nie stanowiły dla nich zachęty.

– Co on teraz robi, Dominiku? – zapytała.

– Gotuje się na nasze przyjęcie – odparł. – Trzyma coś w dłoni. Nie wiem, co to jest, ale to jego atut.

– Boi się nas?

– O, nie!

– Co jeszcze odczuwa?

– Pogardę. I nie może się nadziwić tobie. Zastanawia się, co ty, u diaska, tu robisz. W takim stroju. Nigdy nie widział takich szat.

– Czy jeszcze coś wyczuwasz?

– Jest zmęczony, obolały… i głodny.

– Powinniśmy zabrać ze sobą trochę jedzenia.

– Zostawmy to na później.

Optymista, pomyślała Villemo.

Zbliżali się do głazów i podświadomie zwolnili krok To była granica zasięgu jego działania. Nie pragnęli znaleźć się poza nią.

– Dominiku, czy on może przechwycić twoje myśli?

– Nie wydaje się.

– To przynajmniej jakaś szansa!

Dominik zatrzymał się.

– Teraz jest napięty, czujny. Niklasie, bądź ostrożny! To ciebie upatrzył sobie na pierwszą ofiarę.

– Dlaczego właśnie mnie?

– Kosz. Nie jest pewien, co to jest, nie podoba mu się. Najprawdopodobniej podejrzewa, że to jakaś broń.

– No, cóż, wobec tego zostawię go tutaj.

– Teraz już nie powinniśmy iść dalej – cicho powiedział Dominik.

– Pozwól mi z nim porozmawiać – poprosił Niklas.

– Bardzo proszę, zaczynaj!

Villemo bezustannie przełykała ślinę. Całe ciało niemal zdrętwiało jej z napięcia i, łagodnie określając, uczucia niepewności. Znajdowali się niedaleko od niskich głazów. Potwór stał niczym nie osłonięty, lecz w każdej chwili, gdyby okazało się to konieczne, gotowy do wycofania się za blok skalny. Teraz, z bliska, Villemo naprawdę zobaczyła, jaki jest ogromny, i mogła niemal wyczuć promieniujące od niego zło. O dziwo, nie bała się. Była gorączkowo podniecona tą niezwykłą sytuacją, ale jednocześnie skupiona do maksymalnych granic, jakby stała w obliczu nadludzko trudnego zadania. I tak w istocie było!

Także zmysły Dominika zdawały się niezmiernie wyostrzone, jak gdyby całą swą wolę skierował na przechwytywanie zmiennych nastrojów i uczuć Potwora. Nigdy nie widziała swego męża tak poważnego; przecież zawsze miał żart na końcu języka, błysk humoru w fascynujących oczach. Teraz wydawał się jej taki obcy, ale w tym wcieleniu też jej się podobał. Był nową, niezwykle interesującą osobą.

– Czy jest wrogo nastawiony? – zapytał Niklas.

– Jeszcze jak! Aż bije od niego nienawiść – odparł Dominik. – Postanowił nas zabić, czeka tylko, byśmy podeszli dostatecznie blisko.

– Dostatecznie blisko na co?

– Nie wiem – powoli odpowiedział Dominik. – Nie wiem, w jaki sposób zabija.

Villemo stwierdziła trzeźwo:

– W każdym razie niemożliwe jest, by jego wzrok zabijał, patrzę mu bowiem prosto w oczy. Gdyby tak było, już dawno byśmy tu leżeli martwi.

– To głupie gadanie. Wzrok nie może zabijać.

– A jeśli rzuci się na nas?

– Będziemy całkowicie bezbronni. Ale on czuje się niepewnie.

– Musimy się więc pospieszyć.

Drgnęli na okrzyk Niklasa, nie przypuszczali, że ma tak donośny głos.

– Czy mnie słyszysz? Jesteśmy twoimi przyjaciółmi, chcemy ci pomóc!

Aż do miejsca, w którym stali, dobiegło głośne parsknięcie jakby dzikiego zwierza.

– Mam środki, którymi mogę wyleczyć twoje rany! – wołał Niklas.

Żadnej reakcji. Tylko oczy jakby jeszcze bardziej mu się zwęziły.

Coś spadło z nieba w dół prosto na Villemo. Skuliła się w nagłym strachu. Ale to był tylko odważny kruk, który uznał, że ludzie mu przeszkadzają. Spojrzała na czterech zmarłych leżących na ziemi przed nimi. Nigdzie nie było widać ani śladu rany.

– Jesteśmy tej samej krwi co ty! – krzyczał Niklas. – Dlatego stoimy po twojej stronie.

Potwór zastygł nieruchomo, nie okazując jednak chęci do współpracy.

Wtedy odezwał się Dominik, a Villemo wydało się, że w jego głosie zabrzmiała nuta ironii:

– Chciałbyś wiedzieć, co jest w koszu? Środki lecznicze. Nie mamy żadnej broni, o tym nawet nie myśl. Nie, nie możesz nas zabić, nie z takiej odległości.

Teraz demon naprawdę się zaniepokoił. Dominik nadal, słowo po słowie, usiłował przenikać jego myśli.

– Tak, potrafię odczytać twoje myśli. Właśnie teraz mnie przeklinasz. Zmieniłeś zdanie i postanowiłeś zabić mnie zamiast Niklasa. Wyrzuć to, co trzymasz w ręku!

Potwór natychmiast schował dłoń za plecami. Górna warga znów mu się uniosła, a spomiędzy zębów wydobyło się wściekłe parsknięcie. W gardle bulgotało mu gniewne warczenie.

Dominik wrzasnął do swych towarzyszy:

– Padnijcie! Szybko!

Rzucili się na ziemię. Coś z lekkim stuknięciem uderzyło o kamienie.

– Wyczułeś to! – szepnęła Villemo do męża. – Wyczułeś, że ma zamiar to uczynić!

– Tak, czy zauważyliście, co zrobił?

– Dostrzegłem tylko jakiś ruch – stwierdził Niklas. – Ale to wszystko odbyło się tak błyskawicznie, a ja akurat padałem.

– To jakaś broń strzelecka – powiedział Dominik. – Mała i prymitywna, o ograniczonym zasięgu, ale niezwykle skuteczna. Bardzo chciałbym zobaczyć, co uderzyło o kamienie.

– Ani mi się waż – zirytowała się Villemo. – Wiesz dobrze, że nie możemy cię stracić. Nie możesz odgadnąć, co on trzyma w ręku?

– Nie mamy czasu, a to wymaga wielkiego skupienia. dopóki tam stoi, musimy postarać się zdobyć jego zaufanie.

– To… wydaje się absolutnie niemożliwe – mruknął Niklas.

Villemo, po czubek nosa ukryta w trawie, miała przed oczami jednego ze zmarłych żołnierzy.

– Niklasie, ci martwi ludzie… Przyjrzyj się im! Wydaje mi się, że oni wcale nie są nieżywi.

– Co ty mówisz?

Wychylił się odrobinę do przodu.

– Masz rację, Villemo. Są nieprzytomni, sparaliżowani, ale żyją! Oddychają, chociaż prawie niewidocznie.

– Co, na miłość boską… – zdumiał się Dominik. – jak to wytłumaczysz, Niklasie?

Medyk wydawał się ogromnie zaskoczony.

– Zostali zatruci. Ale w jaki sposób? Skąd ten prymitywny człowiek, jeśli w ogóle można nazwać go człowiekiem, może znać się na truciznach?

– Tego rodzaju wiedza rozpowszechniona jest właśnie wśród prymitywnych – odparł Dominik.

– Tak, ale… Z tego, co zrozumiałem, on żył odizolowany od ludzi.

– Nic nam na ten temat nie wiadomo. Jego pochodzenie jest dla nas zagadką.

– To prawda. W każdym razie w skarbie Ludzi Lodu mam chyba trucizny takie jak ta, która została użyta…

– Co to za trucizny?

– Jest ich kilka, a ten środek mógł zostać sporządzony z rozmaitych ziół, na przykład z lulka czarnego, słodkogorzu i innych.

– Ale co dzieje się z ofiarami?

– Jeśli leżą tak jak tu, bez pomocy, wkrótce umierają.

– Ale można je ratować?

– Owszem, ale uważam, że nie powinniśmy próbować tego teraz. Wtedy on nas dosięgnie – zakończył Niklas.

– Nie o to mi chodziło – wyjaśnił Dominik. – Ale jeśli jedno z nas zostanie trafione, co wtedy? Czy będziesz mógł nas uratować? Masz jakąś odtrutkę?

– To zależy, jakiej trucizny on używa. Ale tak, myślę, że dałbym sobie z tym radę.

– Naprawdę musisz bardzo na siebie uważać – powiedziała Villemo ostrzegawczo. – Bo jeśli ty zostaniesz trafiony…

– Będę się pilnował. Ale, Dominiku, postaraj się za wszelką cenę stwierdzić, co on trzyma w dłoni.

Dominik, koncentrując się, przymknął oczy.

– Nie mogę się skupić – powiedział po chwili. – Moje myśli są za bardzo rozbiegane. Ale mam przed oczami jakąś starodawną broń… malutką. Niezwykle mocno napiętą.

– Coś w rodzaju procy?

– Nie, nie! Jak się nazywało to, czego ludzie kiedyś używali? Tylko znacznie większe?

Trudno mu było wyrażać się jasno, ale i tak rozumieli, co usiłuje im przekazać.

– Pochylali się i napinali – dodał niecierpliwie.

– Kusza! – wykrzyknął Niklas.

– O właśnie! Ma taką miniaturową kuszę, która mieści się w dłoni.

– Z zatrutymi strzałami? – Villemo odniosła się do tego z powątpiewaniem. – To wcale nie jest prymitywne, wprost przeciwnie, to wyrafinowana broń. Ale dlaczego na ciałach ofiar nie ma żadnych ran?

– Prawdopodobnie strzały są cienkie niby igły i wnikają w głąb tkanek.

– Uff! – Villemo z lękiem popatrzyła na Potwora. – Nie podoba mi się ta bestia.

– A czy kiedykolwiek ci się podobała? Ale co teraz zrobimy?

– Bezczynne leżenie w takiej sytuacji jest dość upokarzające.

– Jest coś, czego nie rozumiem – stwierdziła Villemo. – W wielu przypadkach on po prostu podchodził do ofiar i zabijał je gołymi rękami. I już. Dlaczego nie postąpi tak z nami? To byłaby najprostsza rzecz na świecie. Wie przecież, że nie jesteśmy uzbrojeni, i strzelał do nas.

– Tę zagadkę potrafię chyba rozwiązać – odparł Niklas. – Czy zwróciliście uwagę, jak on stoi? Przez cały czas opiera się o skałę. I nigdy nie staje na tej jednej stopie.

– Na tej krótkiej – zgodził się Dominik. – Masz zupełną rację.

– A więc nie może się przemieszczać! – Villemo uradowała się tym odkryciem. – Jest tylko w stanie skryć się za blokiem skalnym, trzymając się go mocno obiema rękami. Wiecie co? Wy obaj wzbudziliście już jego podejrzenia, teraz kolej na mnie.

Wstała, a mężczyźni zaraz poszli za jej przykładem.

– Nie, Villemo – prosił Dominik z niepokojem w głosie. – Proszę cię, trzymaj się od tego z daleka!

– Z daleka? Przecież to moje życiowe zadanie; najdroższy! Jakże więc mogę trzymać się z daleka?

Nie zwracając uwagi na ściągniętą bólem twarz męża zawołała w stronę Potwora, a udawana życzliwość w jej głosie zabrzmiała dość nieszczerze.

– Hej, ty tam! Rozumiesz, co do ciebie mówię?

W odpowiedzi usłyszeli tylko kolejne parsknięcie.

– To wszystko, co potrafisz?

– Nie drażnij go – prosił Dominik.

– Posłuchaj! – wołała Villemo. – Bolą mnie nogi. Proszę, byś pozwolił mi usiąść na kamieniach. Będzie nam wygodniej rozmawiać. Nie podejdę bliżej, jestem nieuzbrojona, a moi towarzysze będą się trzymać z tyłu. proszę tylko, byśmy mogli przez chwilę porozmawiać.

Cisza.

– On jest nieprawdopodobnie zmęczony – powiedział Dominik. – Twój pomysł, by usiąść, ogromnie go kusi, ledwo jest w stanie utrzymać się na nogach.

– Czy on w ogóle pojmuje, co ja mówię?

– O tak, doskonale cię rozumie.

– Czy może mówić?

– Nie wiem.

– Możesz mówić? – krzyknęła Villemo.

Żadnej odpowiedzi.

– W każdym razie do ciebie nie strzela – zauważył Niklas.

Villemo zwróciła się do męża:

– Dominiku, takie nieistotne pytanie: czy ja mam na niego wpływ jako kobieta?

– To pytanie wcale nie jest nieistotne. Nie, sadzę, że on nie do końca rozumie, kim jesteś. Powiększasz jeszcze jego zagubienie.

– To trochę podnosi na duchu – Villemo uśmiechnęła się ironicznie.

– Musimy się jednak pospieszyć – z niepokojem powiedział Niklas. – Zapada już zmrok.

Nad równiną zaczęło zmierzchać. Zaszumiał przenikliwy wieczorny wiatr.

– Dobrze, zbliżę się więc do kamieni – oznajmiła Villemo, biorąc głęboki oddech. – Do tego zostałam wybrana i muszę przez to przejść. Dominiku, trzymaj się blisko mnie, abyś mógł przekazywać mi jego myśli i nastroje. A ty, Niklasie, powinieneś mieć przy sobie kosz. Możliwe, że będzie nam potrzebny.

– On już się go nie obawia – orzekł Dominik. – Możesz go więc spokojnie zabrać ze sobą, Niklasie. Ale my zostaniemy z tyłu, Villemo. Jeśli wystąpimy wszyscy razem, poczuje się zagrożony i może zacząć strzelać.

Villemo kiwnęła głową i z trudem przełknęła ślinę. Ujęła na moment swych towarzyszy za ręce, jak gdyby chcąc zaczerpnąć od nich siły, i podeszła do kamieni. Potwór przez cały czas zachowywał czujność, ale trwał bez ruchu. Villemo usadowiła się na największym głazie, starannie wygładziła suknię i mocno zacisnęła dłonie na podołku.

Walka mogła się zacząć. Potworna walka między dwiema niezwykle silnymi indywidualnościami, nie znającymi nawzajem ani swych sił, ani zamiarów.

Do tej walki właśnie ona została wybrana. Oczekiwała jej od trzydziestu dziewięciu lat, wielokrotnie sądząc, że jej czas już nadszedł. Były to jednak tylko pobożne życzenia, by wreszcie to już się stało. Teraz nie miała cienia wątpliwości.

Wybrali ją przodkowie Ludzi Lodu, dlatego wszystko wskazywało, że z tego rodu wywodzi się także jej przeciwnik.

Zawiłe losy świata nie obchodziły Ludzi Lodu minionych epok. Poruszali się oni w obrębie własnego terytorium, pilnowali własnego dobra.

Otrzymała sygnał: stworzyć z Potwora nowego Tengela Dobrego, inaczej stanie się on niemożliwy do pokonania.

Było to jednak dość mgliste, niejasne polecenie. Nie dano jej konkretnych rozkazów ani wskazówek, jak ma postępować i czego się wystrzegać. Nie wiedziała także, dlaczego właśnie Ludzie Lodu tak się go obawiali.

Teraz walka wydała się jej nadzwyczaj nierówna. Ogarnęło ją uczucie niemożności. Nigdy jeszcze nie czuła się tak samotna i bezbronna.

Загрузка...