ROZDZIAŁ IV

– Powąchaj! – nakazała Villemo, głęboko wciągając powietrze. – Czujesz zapach Grastensholm?

– No cóż, przed nami jeszcze kawałek drogi – uśmiechnął się Dominik.

– Podróż minęła nam cudownie, nie uważasz?

– Doskonale! Jesteś wspaniałą towarzyszką podróży.

– I towarzyszką życia – powiedziała, ujmując jego dłoń. Trzymanie się za ręce okazało się dość kłopotliwe, odległość między końmi była zbyt duża, szybko więc puściła męża.

– Dotrzemy na miejsce za godzinę – oświadczył Dominik. – Jak dobrze będzie ujrzeć ich znowu. Upłynęło już sporo lat od chwili, gdy widzieliśmy się ostatni raz.

– To prawda – odparła Villemo, poważniejąc. – Kochana mama i ojciec… Zaczynają się chyba starzeć. Nie chcę, żeby byli starzy, Dominiku! Szkoda, że nie mogliśmy zabrać ze sobą Tengela.

– Był tu przecież dwa lata temu. Sam.

– W naszym chłopcu jest wiele dobra.

Niebo było wysokie, przykrywała je postrzępiona warstwa chmur. Kończyło się lato 1695 roku, w przejrzystym powietrzu czuć już było zbliżającą się jesień.

Minęli stację, w której zmieniano konie. Przed sobą na drodze ujrzeli kilku chłopców rzucających w coś kamieniami.

Jeśli kamienują zwierzę, to ich pozabijam – zdenerwował się Dominik.

Villemo wiedziała, że jego oświadczenia nie należy traktować dosłownie, ale w przypadkach takich jak ten myśleli z mężem podobnie.

Podjechali bliżej.

– Na miłość boską… – wyjąkała Villemo. – Przecież to człowiek!

Tylko ona z tej odległości mogła w żałosnej kupce łachmanów na skraju drogi, wierzgającej nogami i bijącej w powietrzu ramionami, rozpoznać człowieka.

– Co wy wyprawiacie, chłopcy? – krzyknął Dominik.

Połowa wyrostków uciekła. Inni zostali, a jeden z nich odezwał się wyzywająco:

– To zbiegły więzień; na dodatek opętany przez diabła. Mamy prawo, żeby…

– Nikt nie ma prawa rzucać kamieniami w innych.

Villemo już zeskoczyła z konia i podbiegła do ludzkiego strzępka leżącego przy rowie. Dominik udał, że popędza swojego wierzchowca, by natarł na chłopców; rozpierzchli się więc w mgnieniu oka.

– Co z nim?

– Cud, że jeszcze żyje – odpowiedziała Villemo głosem, w którym krył się osobliwy, ale tak dobrze mu znany ton, pojawiający się, gdy chciała ukryć wzruszenie. Zmoczyła chustkę w strumyku i zaczęła przemywać rany powstałe na ciele biedaka od uderzeń kamieniami.

– To jedno z najnieszczęśliwszych ludzkich stworzeń, Dominiku. I takie chcą kamienować! Wiesz, słabo mi się robi na myśl o podłości tego świata!

– Dzieci są takie nierozsądne.

– Nie tylko one.

Dominik zbliżył się do nieszczęśnika wpatrującego się w nich przerażonym, bezdennie smutnym wzrokiem, do tego stopnia pozbawionym nadziei, że serca ścisnęły im się z żalu.

– Ale to przecież jeszcze dziecko! – jęknął Dominik.

– Tak – odparła Villemo dziwnie sucho. – A na nodze ma łańcuch.

– Został zerwany – stwierdził Dominik.

– Jak można zakuć chore dziecko – użalała się Villemo. – I kolana ma takie podrapane. Na pewno pełzał na czworakach.

Dominik podniósł chłopca.

– Jaki on chudy! Ciekawe, kiedy ostatni raz miał coś w ustach? A ubranie? Same strzępki – mówił głosem zmienionym gniewem i współczuciem. – Jak się nazywasz? – zapytał.

Chłopiec gwałtownie poruszał głową, usiłując wydusić z siebie jakieś słowa.

– On nie może odpowiedzieć – szybko zorientowała się Villemo. – Poczekaj, pozwól mnie z nim porozmawiać. Wiesz, że mam pewne doświadczenie.

Tak, Dominik wiedział, że najsłabsi mają szczególne miejsce w sercu jego żony.

– Pojedziesz teraz z nami – powiedziała łagodnie. – Czy mieszkasz tutaj?

Chłopiec energicznie potrząsnął głową.

– No, to gdzie mieszkasz?

Z wykrzywionych ust chłopca wydobyło się kilka niezrozumiałych dla Dominika dźwięków.

– W Christianii? – zdziwiła się Villemo. – O, to daleko. Ale wrócisz tam znów, obiecuję.

Kolejne ruchy głowy, nowy strumień chrapliwych dźwięków.

Dominik nie pojmował, jak Villemo potrafi je zrozumieć. Ale kilkoro nieszczęśliwych z Tobrann mówiło w podobny sposób, miała więc okazję poznać ich mowę.

– Twoi rodzice cię sprzedali? Mężczyźnie w mundurze? A on przykuł cię do słupa?

– Gdybym na własne oczy nie widział łańcucha, nie uwierzyłbym w to – mruknął Dominik, wstrząśnięty.

Chłopiec znów przemówił.

– Przyszedł diabeł? Potwór? – przetłumaczyła Villemo i wymieniła spojrzenia z Dominikiem. – To zaczyna być interesujące. I to zdarzyło się w Christianii? A jak się tu dostałeś? Sam nie mogłeś zerwać łańcucha.

Chłopiec zaczął wyjaśniać z jeszcze większym podnieceniem.

– Nie, nie, poczekaj – prosiła Villemo, kucając przy nim. W oddali koło stacji, gdzie zmienia się konie, widzieli przyglądających się im chłopców. – Nie mów tak szybko, bo nie mogę za tobą nadążyć.

Teraz niezrozumiałe dźwięki wyrzucał z siebie wolniej.

– Musieli przywiązać go do słupa w roli przynęty – szepnęła Villemo do męża. – To straszne! Nieludzkie i takie podłe. Wyjaśnij nam teraz wszystko po kolei, jeszcze wolniej, żebym mogła cię zrozumieć – poprosiła chłopca. – Jesteśmy twoimi przyjaciółmi. Jak się nazywasz?

Odpowiedział.

– Kulawiec? To nie może być twoje prawdziwe imię. Nie masz innego? Naprawdę? O nie, Dominiku, podłość tego świata nie zna granic! Co, co teraz powiedziałeś?

Kulawiec nie szczędził wysiłku, by mówić wyraźnie, ale im bardziej się starał, tym gorzej mu to wychodziło. Podczas gdy Villemo trudziła się z tłumaczeniem słowa po słowie, Dominik z juków wyjął chleb i wodę. Chłopiec niezdarnie wyciągnął ręce po pożywienie; jadł i pił tak łapczywie, że Dominik musiał go pohamować, by nie zrobił sobie krzywdy.

– I co z niego wydobyłaś? – zapytał żonę.

– To wprost niewiarygodne – odpowiedziała. – Sądziłam, że źle zrozumiałam, ale on to powtórzył. A więc: przykuto go w środku nocy. Gdzieś niedaleko musieli być ukryci ludzie…

– Z pewnością! Strzelcy wyborowi szykujący się do obławy.

– A potem usłyszał, że coś nadchodzi, paskudnie kulejąc, i zatrzymuje się poza kręgiem światła.

– Mów dalej – poprosił Dominik. – To niezwykle interesujące.

Leżący chłopiec spoglądał raz na jedno, raz na drugie. Rozpacz w jego oczach powoli zaczęła ustępować miejsca ostrożnej nadziei, tęsknocie za wspólnotą, której nigdy nie zaznał. Pierwszy raz w życiu ktoś go wysłuchał i zrozumiał!

Otworzył się przed nim inny świat.

Villemo ciągnęła:

– Potem usłyszał jakieś dźwięki, jak gdyby kogoś zabito, a z innej strony ktoś krzyczał: „Strzelajcie! Do diabła, strzelajcie!” Ten głos uciekł, to jego słowa i zapadła cisza.

– Aha, to wiele wyjaśnia. Czy on nie widział, w jaki sposób zginęli ci ludzie?

– Nie, usłyszał tylko trzy krótkie trzaski, następujące bardzo szybko po sobie. Chłopiec ma ograniczony zasób słów, ale winne temu jest raczej środowisko, z jakiego się wywodzi, niż brak zdolności. To inteligentny chłopczyk.

Twarz Dominika ściągnęła się w bolesnym smutku.

– Który nigdy nie miał szansy, by innych o tym przekonać. Zastanawiam się, ile takich stworzeń jest na świecie…

– Nie myśl o tym – wpadła mu w słowo Villemo. – Takiej prawdy nie da się znieść. A teraz następuje najdziwniejszy fragment opowieści…

– Tak? – Dominik wyrwał się z zamyślenia.

– Mówi, że Potwór wszedł w krąg światła, stanął i patrzył na niego, parskając jak dzikie zwierzę. Chłopiec był pewien, że nadeszła jego ostatnia godzina.

– Powiedz mi, Villemo – przerwał jej Dominik. – Czy naprawdę zrozumiałaś to wszystko?

– Mówiłam ci już, że on nie używa szczególnie wielu słów, ale nauczyłam się rozumieć taką mowę.

– Ach, tak. No i co?

– Bestia pochyliła się nad nim, oderwała łańcuch od słupa i zniknęła. Kulawiec, och, co za straszne słowo, nie wiedział, w jakim miejscu Christianii się znajduje, wcześniej znał bowiem tylko swoją ulicę. Poszedł więc za napotkanymi ludźmi i nagle znalazł się poza miastem. Potem zmierzał po prostu przed siebie, usiłując utrzymać się przy życiu żebraniną. Z kiepskim rezultatem, bo najwięcej zbierał razów i kopniaków. Myślę, Dominiku, że ludzie boją się takich jak on. Sądzą, że on… Wiesz, co mówią?

Tak, Dominik świetnie to wiedział. Odmieńcy… pomiot Szatana… Takich jak on należało odegnać jak najdalej, by nie sprowadzić nieszczęścia na siebie i swój dom.

Wiedział także, że nie musi prosić Villemo o pozwolenie, kiedy podnosił z ziemi wychudzone dziecko.

– Pojedziesz teraz z nami – powiedział ciepło. – Zobaczymy, czy nie uda się nam znaleźć jakiegoś domu, w którym ludzie będą dla ciebie dobrzy i wyrozumiali. I gdzie, być może, spotkasz takich jak ty.

Jeśli jeszcze żyją, pomyślała Villemo, z sercem ogrzanym słowami Dominika. Ależ tak, wielu jej protegowanych z Tobronn musiało jeszcze żyć; wtedy, wiele lat temu, byli przecież bardzo młodzi…

Elistrand – miejsce schronienia dla bezbronnych i odrzuconych.

– A może nie wolno nam obciążać twej matki – powiedział niepewnie Dominik. – Ona przecież nie jest już taka młoda.

– Mama? – uśmiechnęła się Villemo. – Sądzę, że nie będzie miała z nim zbyt wiele do czynienia, bo o ile znam moich podopiecznych, przyjmą chłopca jak swojego i otoczą, wręcz zaleją czułą opieką i miłością.

– Na pewno to zniesie – uśmiechnął się Dominik.

Posadził Kulawca przed sobą na koniu i wyruszył w dalszą drogę. Chłopcu trudno było usiedzieć spokojnie, ręce i nogi poruszały mu się w sposób niekontrolowany i bez przerwy chciał oglądać się na Dominika, podziwiać dobrego pana.

Nie do końca jeszcze uwierzył w swoje szczęście. Było to jakby za dużo na jeden raz. To niewiarygodne, że ktoś się przejmował, rozmawiał z nim, obmył i nakarmił. Tyle dobroci w jednej chwili!

Tacy ludzie nie istnieją! A może już umarł i poszedł do nieba? Nie, to niemożliwe, w domu zawsze powtarzali, że on jest własnością diabła.

Zdecydował, że poczeka i zobaczy. A może to pułapka?

Po chwili odezwała się Villemo:

– Musimy chyba zrewidować nasze poglądy na temat Potwora.

– Nie tak bardzo – stwierdził sucho Dominik. – Traktuj to raczej jako zemstę na tych, którzy urządzili zasadzkę. To świetnie pasuje do Potwora, zgadza się z jego stosunkiem do zwierząt.

Villemo przyjrzała się biednemu chłopcu. Tak, nietrudno go przyrównać do niemego zwierzęcia. Wiedziała jednak, że pod nędzną powłoką kryje się zbłąkana ludzka dusza, rozpaczliwie wołająca o przyjaźń. Villemo była jedną z niewielu na świecie osób, naprawdę starających się wczuć w myśli niedorozwiniętych i ułatwić im porozumienie się ze światem. Kulawiec nie był cofnięty w rozwoju, nie należał do tych, których najtrudniej zrozumieć. spotykała bowiem i takich, z których nie dało się wydobyć choćby jednej sylaby. Jej cierpliwość wystawiana wówczas była na niezwykłe ciężkie próby, a cierpliwość nie stanowiła wrodzonej cnoty Villemo. Potrafiła się jednak przemóc i wytrwale wsłuchiwać w nieartykułowane dźwięki, chociaż często aż gotowało się w niej z chęci potrząśnięcia biedaczyskiem i wymuszenia pośpiechu.

Jedną ze szczególnych cech Ludzi Lodu było sprowadzanie do domu zbłąkanych nieszczęśników. Czyż Silje i Tengel nie przygarnęli Daga i Sol? A czy Sol nie ściągnęła Mety i Klausa i nie zostawiła swej córki, która nie miała ojca, pod opieką przybranych rodziców? Liv… Czy marzeniem jej życia nie było zająć się wyrzutkami społeczeństwa, marzeniem, które dzieliła z Mattiasem, Kalebem i Gabriellą?

Villemo także zajęła się wieloma spośród odrzuconych. I teraz nawet przez moment nie wątpiła, że w Elistrand Kulawiec zostanie serdecznie przyjęty.

Tak też się stało. Jak przewidziała, ci ze służących, którzy przybyli do Elistrand z Tobronn, od razu otoczyli chłopca troskliwą opieką, zaprowadzili do swego domu i natychmiast przyjęli jak własne dziecko, którego nigdy nie mieli.

Villemo nareszcie mogła przywitać się z rodzicami.

– Kochane dzieci, witajcie! Jak się cieszę, że znów was widzę – radowała się Gabriella. – Niewiele się zmieniacie! Widzę, że Dominik zapuścił brodę. Bardzo ci z tym do twarzy! I nie ma w niej ani jednego siwego włosa! A Villemo wygląda dokładnie tak jak ostatnio. Czy przemijanie czasu nie ma na ciebie żadnego wpływu?

Villemo roześmiała się, choć serce zastygło jej w piersi na widok ojca, Kaleba. Trzymał się prosto i dostojnie, ale nie dało się ukryć jego siedemdziesięciu siedmiu lat. Matka, Gabriella, była o dziesięć lat młodsza, i tak jak Villemo się spodziewała, była dostojną damą o srebrnych włosach i delikatnych rysach. Wiek tylko dodał jej urody.

Starzeją się, myślała Villemo. Niedługo ich nie będzie. Nikt nie zamieszka na Elistrand, oprócz, być może zarządcy. Alv zajmie się gospodarstwem, ale co stanie się z życiem, atmosferą, jaką niesie ze sobą obecność ludzi?

Znów pożałowała, że ona i Dominik nie mieli więcej dzieci. Kogoś, kto mógłby przejąć Elistrand, ukochany dom jej dzieciństwa, położony na zboczach łagodnie opadających ku morzu.

W domu wszystko było jak dawniej, tak jak zachowała w pamięci i jak pragnęła ujrzeć. Pamiętała, że w okresie swej bujnej młodości chciała przeprowadzić ogromne zmiany, a teraz cieszyła się, że w porę powstrzymano jej zapędy.

Własna panieńska sypialnia… Łóżko wbudowane w ścianę, zrobione specjalnie dla niej. Ciągle jeszcze żadna inskrypcja nie została wyryta w drewnie i najlepiej, by tak zostało, pomyślała sobie. Bardzo była wtedy dziecinna. „Tu sypia najszczęśliwszy człowiek na świecie…”

Villemo pogrążyła się we wspomnieniach.

Była szczęśliwa. Spokojne lata przeżyte w Szwecji z Dominikiem, Tengelem III i teściem Mikaelem. To były dobre czasy.

Czy już się skończyły?

Po krótkim odpoczynku spotkali się z przybyłymi z Grastensholm i Lipowej Alei, którzy zjawili się w komplecie, by ich powitać i omówić ostatnie wydarzenia.

Dominikowi i Villemo dokładnie przedstawiono wszystko, co wiadomo było na temat Potwora.

– Ostatnio słyszeliśmy, że zniknął – powiedziała Villemo, kiedy skończyli opowieść.

Niklas milczał przez chwilę.

– Był tutaj – rzekł krótko.

– Co? – zdumiał się Dominik.

– Tak, kilka dni temu. Na skraju lasu, niedaleko stąd, znaleziono ślady, ale nie były całkiem świeże. Później zniknęły.

– Czy nadal można je zobaczyć? Villemo i ja bardzo jesteśmy ciekawi.

– Niestety, nie. Pewien głupek, kapitan Dristig, który ma cały batalion durniów…

– Batalion liczy sześciuset ludzi, Niklasie – poprawiła go Gabriella. – A ich nie było więcej niż trzydziestu, czterdziestu!

– O, wszystko jedno! W każdym razie przybyli tutaj, bo dotarły do nich słuchy o obecności Potwora, a ich zadaniem jest unicestwienie bestii. Kapitanowi nic się dotychczas nie udawało poza stratami w ludziach. Podobno na początku dysponował setką wojaków. Niektórzy zostali zgładzeni przez Potwora, inni mieli już dość, część zdezerterowała. Potwór naprawdę jest niebezpieczny, Dominiku! Nawet kapitan Dristig był trochę przygaszony, gdy przybył tutaj, i już nie tak chętny do tropienia bestii jak kiedyś. W każdym razie mężni wojacy tak długo krążyli wokół śladów, aż w końcu całkiem je zadeptali.

– Szkoda – stwierdziła Villemo. – A dokąd później wybrali się owi niezłomni rycerze?

– Sądzę, że wałęsają się gdzieś po sąsiedniej wiosce, wyczekując pojawienia się następnych śladów – odparł Andreas.

Niklas zastanawiał się przez chwilę.

– Irmelin ma do opowiedzenia pewną historię, której być może powinniśmy wysłuchać.

Zwrócili się w stronę wysokiej, jasnowłosej Irmelin. Zawstydziła się.

– To dość niejasne, ale chętnie opowiem. Jakieś cztery, pięć dni temu obudziłam się w nocy i miałam wrażenie, jakby ktoś mnie obserwował. To niemożliwe, bowiem mieszkamy na piętrze. Ale za oknem widziałam w oddali górę. I nagle wydała mi się ona przerażająca.

– Sprawdziliście tam? – zapytał Dominik.

– Nie, tak daleko nie dotarliśmy.

– Wobec tego pójdziemy zaraz, jak tylko zjemy. Ale jest jedna sprawa, która cały czas pozostaje dla mnie niejasna. Ile właściwie lat ma ta bestia?

Zapadła nieprzyjemna cisza.

– Tego nie wiemy – odpowiedział w końcu Mattias. – Nigdy nie wspominano o wieku Potwora. Chyba nie ma nikogo, kto znalazłby się dostatecznie blisko niego i przeżył.

– Owszem, jest – wtrąciła Villemo. – Kulawiec. Przyprowadź go tutaj, proszę, Alvie!

– On przecież nie może nazywać się Kulawiec – zaprotestowała wzburzona Gabriella.

– No cóż, tak właśnie jest – odpowiedziała Villemo. – Mamo, czy możesz dopilnować, by został ochrzczony? Na pewno znajdziesz dla niego jakieś ładne imię.

– Oczywiście – przyrzekła Gabriella.

Wrócił Alv prowadząc wyszorowanego, ubranego po ludzku chłopca, w którym z trudem rozpoznali żałosnego biedaka znalezionego w przydrożnym rowie. W jego oczach pojawił się nowy blask, zawsze bowiem pragnął mieć lepsze ubranie. Teraz miał je na sobie.

Villemo ujęła chłopca za rękę i bez wstępów zapytała: ile lat miał Potwór.

Kulawiec długo myślał, onieśmielony wspaniałym wnętrzem i tym, że nie potrafi udzielić odpowiedzi. W końcu zrezygnowany potrząsnął tylko głową.

– Przyjrzyj się osobom, które są tu zebrane: Czy był w wieku kogoś z nas?

Wzrok chłopca krążył od jednego do drugiego.

Aby mu pomóc, Kaleb zapytał:

– Czy był tak stary jak ja?

Wszyscy zrozumieli energiczną odpowiedź Kulawca jako zdecydowane „nie”.

– A może w wieku Alva?

Chłopiec długo przypatrywał się młodemu Alvowi, po czym znów skierował spojrzenie na Villemo, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć.

– To dla niego za trudne – orzekł Mattias. – Pamiętajcie, że jest duża różnica między osiemnastoletnim Alvem a trzydziestodziewięcioletnią Villemo. Potwór musi być w wieku pośrednim między nimi.

– Tak – zachmurzył się Niklas. – O ile nie liczy sobie wielu tysiącleci.

– Och, przestań – poprosiła drżącym głosem Irmelin.

Andreas stwierdził przytomnie:

– Jeśli on rzeczywiście jest jednym z przeklętych z Ludzi Lodu, jego wiek może być bardzo trudno odgadnąć. Wszyscy o tym wiemy. Popatrzcie tylko na Villemo. Oczywiście ona nie należy do przeklętych czy dotkniętych, ale wybranych. A to mniej więcej to samo.

Która z osób nie znających jej dostatecznie blisko byłaby w stanie stwierdzić, że zbliża się do czterdziestki?

Potaknęli. Kulawcowi pozwolono odejść.

Dominik już od dobrej chwili siedział milcząc. Gabriella popatrzyła na zięcia i łagodnie zapytała:

– O czym myślisz, Dominiku?

Drgnął i uśmiechnął się zakłopotany.

– Ty coś wiesz, prawda? – dopytywała się Gabriella.

Westchnął.

– Faktem jest, że Potrafię widzieć to, co dzieje się w innych miejscach. Może nie widzieć, raczej wyczuć. Moje zdolności ostatnio niezwykle się rozwinęły. Przypuszczam, że wiem, gdzie jest Potwór.

– Wiesz? – zdumiał się Kaleb. – Gdzie?

– No… nie potrafię określić dokładnie. Ale mogę wyczuć jego myśli. Rozumiecie to?

– Tak, próbujemy.

– Bardzo chciałbym zobaczyć jego ślady, myślę, że zaprowadziłyby mnie jeszcze dalej. Szkoda, że zostały zatarte. Ale pójdziemy później na górę, Irmelin. W każdym razie… mam wrażenie, że Potwór czegoś szuka. Jest zdezorientowany. Kiedy „pochwycę” jego myśli, wyczuwam niepewność. Kieruje się na północ…

– Oj, a więc będziemy jechać tak daleko? – zaniepokoiła się Villemo.

– Nie. On jest w drodze na północ, ale coś go powstrzymuje…

– Czy wiesz, co? – cicho zapytał Mattias.

– Nie. Chociaż… Niklasie… Weź ze sobą swoje lecznicze środki.

Niklas gwizdnął cicho:

– A więc jest ranny?

– Może. Nie potrafię tego stwierdzić. Sądzę jednak, że musimy się spieszyć, ale to nie ma nic wspólnego z moimi zdolnościami. Tak nakazuje logika. Powinniśmy tam dotrzeć przed tym grubianinem kapitanem… jak mu tam.

– Dristig – odruchowo podpowiedział Kaleb. – Zgadzam się z tobą. Dopóki jednak on o was nie wie, macie przewagę.

Niestety, byli w błędzie. Obozowisko kapitana Dristiga znajdowało się bliżej niż myśleli i wkrótce dotarła do niego wieść o trójce, która planowała wyruszyć na spotkanie z Potworem.

A tego kapitan sobie nie życzył! Oni nie mogli go pokonać! W grę wchodził prestiż. Kapitan już tyle razy tracił twarz, tym razem chwały nie da sobie odebrać.

Zwycięstwo nad Potworem otworzy mu drogę do awansu, do wielkiej kariery. Jak na razie sprawy przybrały aż tak zły obrót, że mógł zostać zdegradowany.

To nie mogło się stać. Wszelkie ambicje kapitana Dristiga łączyły się z żołnierką, jego marzenia były bardzo śmiałe. Tylko on sam wiedział, jak wysoko mierzy.

Żaden nędzny Potwór nie mógł mu przeszkodzić w osiąganiu kolejnych szczebli kariery! Wprost przeciwnie, to właśnie on umożliwi mu sukces, myślał z wielkim przekonaniem. Wezwał swych najprzebieglejszych wysłanników, jak się wyraził. W rzeczywistości byli to jego najbardziej bezwzględni szpiedzy.

– Dowiedzcie się, co zamierzają te trzy figury – nakazał. – I jaki interes mają w unieszkodliwieniu naszego Potwora!

Irmelin towarzyszyła trójce wybranych w wyprawie na górę. Po pierwsze tylko ona wiedziała, w którym mniej więcej miejscu stał ten, co, być może, spoglądał w okno jej sypialni, a po drugie bardzo chciała na własne oczy przekonać się, że nikogo tam nie było.

Kiedy jednak weszli na górę, od razu bez trudu odkryli ślady. Irmelin serce podskoczyło do gardła, gdy ujrzała wyraźne stopy na ziemi na samym wierzchołku. Tak jakby ktoś długo stał w tym miejscu i deptał miękką trawę.

Jedna bardzo duża, ale normalnie zbudowana stopa. I druga, owinięta w szmaty, krótka i niekształtna.

– Nic dziwnego, że nazywają je śladami Szatana – powiedział Niklas w zadumie.

– Tak – Dominik jako pierwszy odważył się wyrazić w słowach to, o czym wszyscy od dawna myśleli. – To może być zasłonięte kopyto.

– Albo koźla racica. – Villemo także myślała trzeźwo – Tak mówi się w związku ze Złym.

– Cii, bądźcie bardziej ostrożni – poprosiła Irmelin głosem zduszonym powstrzymywanymi łzami. – Nie wiecie, że nie wolno wzywać…

– Dziecko drogie – uspokajał ją Niklas, jej mąż. – My nie boimy się Złego. Naszym zdaniem on nie istnieje. Natomiast śmiertelnie boimy się, że to jest jeden z nas!

Dominik przykucnął, trzymając dłoń nad śladami na ziemi.

– Bądźcie cicho – powiedział szeptem.

Czekali.

– No i co? – Villemo obca była cierpliwość.

Dominik wstał.

– Wyraźnie to widzę! – oznajmił zdumiony. – Wiem, gdzie on jest.

– No i co? – tym razem ponaglił Niklas.

– Kieruje się w stronę gór. Pragnie tam dojść, ale nie jestem pewien… Jak nazywa się dolina w samym środku Norwegii?

– Dolina Gudbranda?

– Nie, nie tam. Czy nie ma czegoś, co nosi nazwę Valdres?

– Jest – przyświadczył Niklas.

– Ale to bardzo daleko! – zaprotestowała Villemo.

– Nie sądzę, by tam doszedł – powiedział Dominik. – Wyczuwam niezdecydowanie, irytację, wprost wściekłość z powodu, że nie może tam dotrzeć.

– Ale gdzie on się teraz znajduje?

– Widzę to miejsce. Jest teraz na płaskowyżu, niedaleko stąd. Podświadomie podąża w stronę gór.

– Płaskowyż? Tu w pobliżu? – zdziwiła się Irmelin. – Nie rozumiem tego.

– Noreflell – powiedział Niklas, nieźle znający swój kraj.

– Tego nie wiem – oświadczył Dominik. – Ale widzę, że góra stromo schodzi do rzeki albo do wąskiego jeziora gdzieś na wschodzie.

– Kroderen.

– Być może. – Dominik, Szwed, niewiele wiedział o Norwegii. – W każdym razie tam właśnie przebywa. Na wschodnim zboczu, dość wysoko.

– Przebywa?

– Tak. Chwilowo nie posuwa się dalej. Jest ogromnie zirytowany i odczuwa ból.

– To chyba rzeczywiście nie jest Szatan – wyrwało się Villemo i Irmelin znów musiała ją uciszyć. – Bo jeśli go boli…

– Ja nie wiem, kim on jest – ważył słowa Dominik. – I, co najdziwniejsze, on sam także tego nie wie.

– Czy go widzisz?

– Nie. W jaki sposób byłoby ta możliwe? Czy nie rozumiesz, że ja tylko odbieram jego uczucia? Mogę wejść w jego położenie. I wtedy, naturalnie, postrzegam jego otoczenie, ale nie jego samego, tak samo jak nie mogę zobaczyć siebie.

Oczywiście, pomyślała Villemo. Nie poznawała swego męża od czasu, gdy zaczął mieć owe niezwykłe wizje.

Wzbudzał w niej szacunek i zainteresowanie.

– Jaki on jest? – cicho dopytywała się Irmelin.

Dominik zadrżał.

– Straszny. Przerażający! Wyczuwam skondensowane zło, on nienawidzi wszystkiego, co znajduje się wokół niego, odbieram uczuciowy chłód, tak wielki, że nie mieści się to w moim doświadczeniu i przerasta wyobraźnię.

– To zgadza się z wcześniejszymi opowieściami o dotkniętych z Ludzi Lodu – orzekła Villemo. – Uczuciowy chłód, pogarda dla życia. Podejrzewam, że on jest jeszcze gorszy, bardziej dotknięty niż wszyscy inni.

– O ile to jest jeden z Ludzi Lodu – szybko dodała Irmelin.

– Czy nie wyczuwasz nawet odrobiny ciepła, żadnego odruchu człowieczeństwa? – pytała Villemo żałośnie.

– Ani śladu.

– A więc fakt uwolnienia Kulawca był jedynie aktem złośliwej zemsty – powiedziała zasmucona. – A tak wielką nadzieję w tym pokładałam.

– W jego przypadku nie możesz mieć nadziei na nic – sucho odparł Dominik. Opanował się i powrócił do rzeczywistości. – Sądzę jednak, że znalazłem na niego sposób. Myślę, że mogę za nim iść, gdziekolwiek się uda, i w końcu go znajdę. Mam nad nim tę przewagę, że potrafię przeniknąć jego myśli.

– Jego duszę – poprawiła Irmelin.

– Nie, on nie ma duszy. Nosi w sobie tylko żądzę niszczenia. – Potem dodał: – I pragnienie odnalezienia czegoś.

Villemo ze zdziwieniem przyglądała się swemu mężowi. A więc wyjaśniło się, na czym polega jego zadanie. Miał wytropić i kontrolować ruchy Potwora. Zadanie Niklasa również wydawało się jasne: potwór był ranny, a Niklas – medyk, obdarzony uzdrawiającymi dłońmi, dysponował całym zapasem leczniczych ziół Ludzi Lodu.

A ona? Jaka była jej rola? Dlaczego należała do wybranych? I dlaczego, jak uważali Wszyscy, wyposażono ją w nadprzyrodzone zdolności lepiej niż pozostałych dwoje? Jej zdolności od wielu już lat trwały w uśpieniu. Nigdy jednak nie zapomniała wydarzeń, poprzedzających okres, nim się ustatkowała. Niezwykłe przeżycia na pokładzie pirackiego statku…

Z zamyślenia wyrwał ją głos Niklasa:

– Uważam, że powinniśmy wyruszyć jutro rano.

– Owszem – zgodził się Dominik. – Nie mamy czasu do stracenia. Musimy się tylko wyspać dzisiejszej nocy.

Irmelin ujęła Niklasa za rękę.

– Och, kochany – powiedziała zgnębiona. – Tak bardzo proszę… wróć!

Kiedy znaleźli się w Elistrand, gdzie nadal wszyscy na nich czekali, rodzina oznajmiła o podjętej decyzji.

– Wyruszacie na północ – powiedziała Gabriella. – Tam jest pustkowie, nieskończone połacie dzikiego kraju. Ani śladu zajazdów i gospód.

– Mamo droga, przywykliśmy do podróżowania po spartańsku.

– Wiem o tym, moja szalona córko – Gabriella uśmiechnęła się z goryczą. – Ale macie podjąć walkę z przeciwnikiem, którego mocy nie znamy, dochodziły nas tylko straszliwe opowieści. Nie będziecie mieć czasu, by zajmować się przyziemnymi sprawami. Musicie poświęcić wszystkie siły na wypełnienie waszego życiowego zadania.

– To prawda – przyznał Niklas.

– Dlatego zdecydowaliśmy, że zabierzecie ze sobą kogoś, kto zajmie się bardziej prozaiczną stroną waszej wyprawy, gotowaniem, pakowaniem, odzieżą, wszystkim.

– Ale my nie chcemy zabierać nikogo ze służby – wtrącił Dominik. – Nie możemy brać odpowiedzialności za życie jeszcze jednego człowieka. A tym bardziej nie chcemy zabierać nikogo z rodu. Nie zdołamy was obronić.

– Żadne z nas nie ma zamiaru jechać – powiedział Kaleb spokojnie. – Ale omówiliśmy już wszystko między sobą. Nie podoba nam się, że Villemo pojedzie bez przyzwoitki. Tak, tak, wiemy, kiedyś tak bywało, ale to nie wypada. Razem z Dominikiem, owszem, ale teraz będzie jeszcze Niklas. Zdecydowaliśmy już, kogo wyślemy.

Trójka wymieniła spojrzenia.

– Wróżyłeś, że będzie nas czworo – mruknął Niklas do Dominika. – Musimy się z tym pogodzić.

Dominik i Villemo pokiwali głowami.

– No cóż, kogo zatem wybraliście? – zapytał Niklas.

– Jedyną osobę, która się do tego nadaje – odpowiedział Andreas. – Elisę.

– Ale ona przecież jest bardzo młoda! – wykrzyknął Dominik. – I potrzebna jest chyba w Lipowej Alei?

– My też musimy ponieść jakąś ofiarę. Już rozmawialiśmy z Elisą. Aż płonie z entuzjazmu.

Dominik przymknął oczy.

– Dobry Boże – wyszeptał.

– Wybór wcale nie jest taki głupi – orzekł Niklas. – Jeśli istnieje ktoś, kto nie zna strachu i jest wytrzymały ponad miarę, jest to właśnie Elisa. Ma także dużo siły i wyjątkową pogodę ducha. Obiecujemy, że będziemy ją trzymać z daleka od Potwora i pilnować, by nie stała się jej żadna krzywda.

– Taki jest oczywiście warunek – powiedział Andreas. – Wróćcie z nią do domu całą i zdrową, jest naszym prawdziwym skarbem. Wszyscy bardzo ją kochamy.

Stało się, jak powiedzieli. Jeszcze zanim wstał świt, cała czwórka znalazła się w drodze na północ, pozostawiając za sobą wiele skrywanych łez.

Ruszyli, by wypełnić swe życiowe powołanie. Udali się w pościg za nieznanym potomkiem Ludzi Lodu.

Загрузка...