CZĘŚĆ JEDENASTA

Te ostatnie kilka sekund — dopisek jakiegoś skryby dołączony do nagrania młodego Valentine'a, wprawiło Hissune'a w oszołomienie. Siedział nieruchomo dłuższą chwilę, potem wstał jak we śnie i ruszył w stronę wyjścia z kabiny. W umyśle wirowały mu ciągle obrazy tej szalonej nocy w lesie: rywalizujący ze sobą bracia, czarownica o błyszczących oczach, nagie splecione ciała, przepowiednia przyszłego panowania. Tak, dwaj królowie! A Hissune podglądał ich wówczas, gdy byli najbardziej bezbronni! Czuł się onieśmielony, a było to dla niego nowe uczucie. Być może nadszedł moment, by na jakiś czas przerwać wizyty w Rejestrze Dusz, pomyślał. To, co tu przeżywał, oddziaływało czasami na niego zbyt silnie; potrzebne chyba mu jest kilka miesięcy odpoczynku. Kiedy wychodził, trzęsły mu się ręce.

Godzinę temu do kabiny wpuścił go zwykły funkcjonariusz Rejestru, tęgi mężczyzna o pozbawionych wyrazu oczach imieniem Penagorn. Nadal tkwił za swym biurkiem, lecz za nim stał ktoś jeszcze: wysoki, wyprostowany człowiek w zielono-złotym mundurze straży Koronala. Przez chwilę przyglądał się Hissune'owi zmrużonymi oczami, a potem powiedział:

— Czy mogę prosić o dowód tożsamości?

A więc nadeszła chwila, której tak bardzo się obawiał. Odkryli jego wykroczenie — korzystanie z archiwów bez upoważnienia — i zaraz zostanie aresztowany. Hissune wręczył swą kartę strażnikowi. Prawdopodobnie od dawna wiedzieli o jego nielegalnych wizytach w Rejestrze Dusz, po prostu czekali, aż popełni największą zbrodnię, odtwarzając nagrania samego Koronala. Bardzo prawdopodobne, pomyślał Hissune, że w tym momencie włącza się alarm, dyskretnie wzywający sługi władcy, a teraz…

— To właśnie ciebie szukaliśmy — powiedział mężczyzna w zielono-złotym mundurze. — Proszę ze mną.

Hissune udał się za nim w milczeniu. Wyszli z Domu Kronik, przecięli wielki plac, zmierzając ku wejściu na najniższe poziomy Labiryntu, minęli wartownię i wsiadłszy do czekającego tam ślizgacza pojechali w dół, coraz niżej, w głąb tajemniczego królestwa, którego Hissune nigdy w życiu nie oglądał. Siedział nieruchomy i otępiały. Czuł ciśnienie całego świata, który pozostał tam, w górze, odczuwał ciężar kolejnych poziomów Labiryntu. Gdzie byli teraz? Czy to Pałac Tronów, gdzie spotykają się najwyżsi ministrowie? Hissune nie miał odwagi zapytać, a jego strażnik milczał jak zaczarowany. Mijali bramę za bramą, posuwając się raz tym, raz innym korytarzem; w końcu ślizgacz się zatrzymał. Pojawiło się kolejnych sześciu strażników w mundurach Koronala, którzy zaprowadzili go do jasno oświetlonej sali, gdzie zatrzymali się, stając z obu jego stron.

Drzwi odsunęły się, znikając w ścianie, i do sali wkroczył wysoki, dobrze zbudowany jasnowłosy mężczyzna w prostej białej szacie. Hissune aż zachłysnął się ze zdumienia.

— Jego Lordowska Mość…

— Spokojnie, spokojnie. Obejdziemy się bez tych wszystkich pokłonów, Hissune. Bo przecież ty jesteś Hissune, prawda?

— Tak, panie. Wydoroślałem.

— Minęło osiem lat, czyż nie? Tak, osiem lat. Kiedy widziałem cię po raz ostatni, byłeś… o, taki. Cóż, to głupio z mojej strony, ale spodziewałem się chłopca. Masz osiemnaście lat?

— Tak, panie.

— A ile miałeś lat, kiedy zacząłeś wtykać nos w Rejestr Dusz?

— A więc wiesz o tym, panie? — szepnął Hissune, czerwieniejąc, wpatrzony w czubki swoich butów.

— Czternaście, prawda? Tak mi chyba powiedzieli. Kazałem cię obserwować. Przed trzema, może czterema laty poinformowano mnie, że bezczelnie wdarłeś się do Rejestru. Czternastoletni chłopak udający naukowca! Mam wrażenie, że obejrzałeś sobie wiele rzeczy, których na ogół nie oglądają czternastoletni chłopcy.

Policzki Hissune'a płonęły. Przez głowę przeleciała mu myśl: „Godzinę temu, panie, widziałem jak ty i twój brat kochacie się z czarnowłosą wiedźmą z Ghiseldornu”. Raczej zapadłby się pod ziemię, niż głośno wypowiedział te słowa, lecz był całkowicie pewien, że Lord Valentine wie o tym i ta pewność była czymś miażdżącym. Nie mógł podnieść wzroku. Ten jasnowłosy Valentine nie był Valentinem z nagrania, tamten miał ciemne włosy-jak było już powszechnie wiadome, Koronala magicznymi sztuczkami pozbawiono jego ciała. Teraz Lord Valentine miał już inne ciało, ale jego osoba nie zmieniła się, a Hissune szpiegował osobę, co do tego nie było dwóch zdań.

Milczał.

Lord Valentine mówił dalej:

— Prawdopodobnie powinienem odwołać te słowa. Zawsze byłeś nad wiek rozwinięty. W Rejestrze niewiele pewnie ujrzałeś rzeczy, których byś wcześniej nie widział.

— Widziałem Ni-moya, panie. — Hissune wyrzekł to ledwie słyszalnym, łamiącym się głosem. — Widziałem Suvrael i wszystkie miasta Zamkowej Góry, ł dżunglę za Narabalem…

— Tak. Miejsca. Geografia. Warto jest to wszystko wiedzieć. Lecz geografia duszy… poznałeś ją na swój własny sposób, prawda? Spójrz mi w oczy. Nie gniewam się na ciebie.

— Nie?

— To na mój rozkaz pozwolono ci na swobodny dostęp do archiwum. Nie po to, żebyś gapił się na Ni-moya, a już zwłaszcza nie po to, byś podglądał ludzi, kiedy uprawiają miłość, lecz byś zaczął rozumieć, czym właściwie jest Majipoor, byś mógł doświadczyć jednej milionowo milionowej cząstki tej całości, którą jest nasz świat. Uczyłeś się, Hissune. Czy mam rację?

— O to mi właśnie chodziło, panie. Tak. Tak wiele chciałem się dowiedzieć!

— 1 dowiedziałeś się wszystkiego?

— Ależ nie. Nawet nie poznałem milionowo milionowej części tego, co chciałem poznać.

— To niedobrze. Nie masz już dostępu do Rejestru.

— Panie? Czy zostanę ukarany?

Lord Valentine uśmiechnął się dziwnie.

— Ukarany? Nie, to nie jest właściwe słowo. Ale opuścisz Labirynt i to, zdaje się, na długo; nie wrócisz tu nawet wtedy, gdy zostanę Pontifexem — oby ten dzień nadszedł jak najpóźniej. Jesteś członkiem mojego najbliższego otoczenia, Hissune. Pierwsza faza nauki właśnie się skończyła. Chcę, żebyś teraz zabrał się do roboty. Moim zdaniem jesteś wystarczająco dorosły. Czy twoja rodzina nadal tu mieszka?

— Tak. Matka, dwie siostry…

— Zadbamy o nie. Otrzymają wszystko, czego im będzie potrzeba. Pożegnaj się z nimi i spakuj. Będziesz gotowy za trzy dni?

— Trzy… dni…?

— Jadę do Alaisor. Mam znów odbyć wielki objazd. Potem odwiedzę Wyspę Snu. Tym razem ominę Zimroel. Wrócę na Górę za jakieś siedem — osiem miesięcy, taką przynajmniej mam nadzieję. Dostaniesz apartament w Zamku. Nie będzie to dla ciebie przykre, prawda? Zaczniesz się kosztowniej ubierać. Przewidziałeś to wszystko, czyż nie? Czy nie domyśliłeś się, że przeznaczyłem cię do wielkich spraw, kiedy byłeś tylko obdartym urwisem, kantującym turystów? — Korona! roześmiał się. — Już późno. Przyślę po ciebie z rana. Mamy wiele rzeczy do omówienia.

Dotknął jego dłoni końcami palców w drobnym dworskim geście. Hissune skłonił się, a kiedy ośmielił się podnieść wzrok, stwierdził, że Lord Valentine wyszedł. A więc tak. Jego sen, jego marzenie miało się jednak spełnić. Nie pozwolił, by radość odbiła się na jego twarzy. Sztywny i poważny odwrócił się w stronę strażników w zielono-złotych mundurach i wyszedł z nimi na korytarz. Straż towarzyszyła mu aż do granicy publicznych poziomów Labiryntu i tam go opuściła. Lecz Hissune nie potrafił po prostu wrócić do swego mieszkania. W głowie wirowały mu gorączkowe myśli, był wręcz nieprzytomny ze zdumienia. Z głębi pamięci wypłynęły wspomnienia o dawno zmarłych ludziach, których poznał tak dobrze. Nismile i Sinnabor Lavon, Thesma, Dekkeret, Calintane, biedny, prześladowany przez Króla Snów Haligome, Eremoil, Inyanna Forlana, Vismaan, Sarise. Byli teraz jego częścią, na stałe wrośli mu w duszę. Czuł się tak, jakby wchłonął w siebie całą tę planetę. Co go teraz czeka? Obowiązki adiutanta Koronala? Wspaniałe, nowe życie na Zamkowej Górze? Wakacje w Wysokim Morpin i Stee w towarzystwie wielkich tego świata? Może pewnego dnia sam zostanie Koronatem! Lord Hissune! Śmiał się ze swych bluźnierczych marzeń. A jednak, a jednak… czemu nie? Czy Calintane spodziewał się, że kiedyś” zostanie Koronalem? A Dekkeret? A Valentine? Lecz nie wolno mi nawet o tym myśleć, skarcił się w myśli Hissune. Trzeba pracować, uczyć się, przeżywać życie chwila po chwili, pozwolić działać przeznaczeniu.

Nagle zdał sobie sprawę, że zabłądził — on, który w wieku dziesięciu lat był najlepszym przewodnikiem, jakiego kiedykolwiek znał Labirynt. Wędrował w oszołomieniu z poziomu na poziom, dochodziła północ, a on nie miał pojęcia, gdzie się właściwie znajduje. W końcu jednak zorientował się, że jest na najwyższym poziomie od strony pustyni, koło Bramy Ostrzy. Za piętnaście minut może być już poza Labiryntem. Do tej pory nie marzył o opuszczeniu go, lecz ta noc miała dla niego specjalne znaczenie, toteż nie sprzeciwił się, kiedy nogi same poniosły go do wyjścia z podziemnego miasta. Dotarł do Bramy Ostrzy, przez dłuższą chwilę wpatrywał się w zardzewiałe miecze, które w pradawnych czasach ktoś” umieścił na granicy Labiryntu, a potem minął je i wyszedł na wypaloną, jałową pustynię. Niczym Dekkeret na tej innej, znacznie groźniejszej pustyni, ruszył przed siebie, odszedł spory kawałek od gwarnego mrowiska Labiryntu i stanął samotny pod jasnym, chłodnym światłem gwiazd. Ileż ich świeciło na niebie! Jedną z nich była Stara Ziemia, z której wyroiły się kiedyś te miliardy ludzi. Hissune stał nieruchomo, jak zaczarowany. Poczuł jak przepełnia go oszałamiające poczucie długiej historii Wszechświata, porywając go niczym nieokiełznana rzeka. Rejestr Dusz zawiera tyle nagrań, że mógłbym przeglądać je przez wieczność, pomyślał Hissune, a jednak to tylko drobny ułamek całego życia na wszystkich planetach, wokół wszystkich gwiazd. Chciałby objąć to życie i uczynić je częścią siebie, jak częścią siebie uczynił ludzi, których wspomnienia przejrzał. Tego, oczywiście, nie był w stanie dokonać, lecz oszołomiła go sama ta myśl. Teraz musiał odrzucić to wszystko, musiał oprzeć się pokusie Rejestru. Stał bez ruchu, aż myśli przestały wirować mu w głowie. Teraz będę całkowicie spokojny, postanowił. Odzyskam kontrolę nad uczuciami. Pozwolił sobie na ostatnie spojrzenie w gwiazdy, na próżno szukając wśród nich słońca Starej Ziemi, a potem wzruszył ramionami, odwrócił się ł powoli ruszył w stronę Bramy Ostrzy. Lord Valentine przyśle po niego rano. Koniecznie musi się przedtem przespać. Niedługo zacznie się dla niego nowe życie. Będę mieszkał na Zamkowej Górze, pomyślał, będę doradcą Koronala — a kto wie, co jeszcze mnie czeka? Lecz cokolwiek się stanie, będzie tym, co powinno się stać, tak jak było to w wypadku Dekkereta, Thesme, Sinnabora Lavona, nawet Haligome'a — tych wszystkich ludzi, których dusze są teraz częścią jego duszy.

Na chwilę zatrzymał się tuż przy Bramie Ostrzy — tylko na chwilę, lecz ta chwila przeciągnęła się, gwiazdy zaczęły blednąc, nadszedł jasny poranek, a potem władzę nad niebem przejęło ogromne słońce, zalewając świat swym blaskiem. Hissune pozostał nieruchomy. Ciepłe promienie słońca Majipooru padły mu na twarz; do tej pory zdarzało się to tak rzadko. Słońce… słońce… wspaniałe, błyszczące, gorące słońce… matka światów… Hissune wyciągnął ku niemu ramiona i wziął w objęcia. Uśmiechał się, spijając jego błogosławieństwa. A potem odwrócił się i po raz ostatni zaczął schodzić w głąb Labiryntu.


KONIEC
Загрузка...