WŚRÓD TŁUMACZEK SNÓW

Hissune zorientował się już, że jedna historia z Rejestru pociąga za sobą natychmiast potrzebę wytłumaczenia jej przez inną. Skończyła się ponura, lecz pouczająca opowieść o Sigmarze Haligome i Hissune wiedział teraz sporo o tym, jak działa Król Snów, lecz o tłumaczkach, pośredniczkach pomiędzy światem snów a rzeczywistością, dalej miał tylko mgliste pojęcie. Nigdy nie zasięgał ich rady, a własne sny traktował dotąd raczej jak swego rodzaju spektakle niż wieszcze przekazy. Było to wbrew najważniejszej duchowej tradycji Majipooru, ale Hissune doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego sądy często przeciwstawiają się tradycji. Był tym, kim byt-dzieckiem ulicy, mieszkańcem Labiryntu, dokładnym obserwatorem tego świata, lecz przecież nie jego niewolnikiem.

Na Zimroelu żyje jednak, lub żyła, słynna tłumaczka snów imieniem Tisana. Hissune zetknął się z nią uczestnicząc w drugiej koronacji Lorda Valentine'a. Ta stara, tęga kobieta z Falkynkip odegrała najwyraźniej ważną rolę, pomagając Lordowi Valentine'owi odzyskać utraconą tożsamość. Hissune nie wiedział na ten temat niepewnego, ale z pewnym zmieszaniem przypomniał sobie jej przenikliwe oczy i silną, dominującą osobowość. Z jakiegoś powodu polubiła go; pamiętał, że gdy stał obok niej, czuł się bardzo mały; modlił się, by go nie przytuliła, bo z pewnością zostałby zmiażdżony ojej wielki biust. Powiedziała wtedy: „A oto kolejne zagubione książątko!” Co to miało znaczyć? Myślał czasami, że tłumaczka snów potrafiłaby mu to wszystko wyjaśnić, ale nie poszedł do tłumaczki. Był ciekaw, czy Tisana zostawiła zapis w Rejestrze Dusz. Sprawdził i przekonał się, że zapis istnieje, zrobiony dawno temu, przed pięćdziesięciu laty, kiedy była bardzo młoda i uczyła się dopiero swego zawodu. To był jedyny jej zapis. Był niemal zdecydowany, by go odesłać do archiwum, lecz jakaś cząstka jej osobowości zagnieździła się w jego umyśle nawet w ciągu tej krótkiej chwili, kiedy słuchał fragmentu nagrania. Mogę się czegoś od niej nauczyć, zdecydował, pozwalając, by gwałtowny duch młodej Tisany przejął jego świadomość.


Rankiem tego dnia, w którym Tisana miała przejść Próbę, spadł nagły deszcz i wszyscy wybiegli z kapitularza, by go zobaczyć; nowicjuszki, uczennice, opiekunki i nauczycielki, nawet sama Najwyższa Tłumaczka Inuelda. Tu, na pustyni Równiny Velalisier, deszcz był rzadkim zjawiskiem. Tisana wybiegła razem ze wszystkimi i stała, patrząc na wielkie, czyste krople wody, padające ukośnie z czarnej chmury, która wisiała wysoko nad smukłą wieżą kapitularza, jakby była jej uczepiona. Krople uderzały w wysuszone piaszczyste podłoże z niemal słyszalnym stukotem; ciemne plamy wilgoci tworzyły się już na czerwonawej ziemi. Nowicjuszki, uczennice, opiekunki i nauczycielki zrzuciły ubrania i zażywały kąpieli.

— Pierwszy deszcz od roku — powiedział ktoś.

— To wróżba — szepnęła Freylis, uczennica, która była najbliższą przyjaciółką Tisany. — Będziesz miała łatwą Próbę.

— Czy ty naprawdę wierzysz we wróżby?

— Równie łatwo jest zobaczyć w czymś dobry omen, co zły — stwierdziła Freylis.

— Użyteczne motto dla tłumaczki — powiedziała Tisana i obie się roześmiały. Freylis złapała Tisanę za rękę.

— Zatańcz ze mną — poprosiła.

Tisana potrząsnęła głową. Pozostała pod daszkiem, nie udało się wyciągnąć jej na deszcz. Była wysoką, mocno zbudowaną kobietą, grubokościstą i silną; Freylis, smukła i delikatna, wyglądała przy niej jak mały ptaszek. Taniec na deszczu nie odpowiadał nastrojowi Tisany. Jutro nastąpi uwieńczenie siedmioletnich studiów, a ona nadal nie miała najmniejszego pojęcia o tym, czego wymagać od niej będzie rytuał, lecz czuła przewrotną pewność, że uznają ją za niegodną i odeślą w niełasce do jej małego, prowincjonalnego miasteczka. Strach i to mroczne przekonanie leżały na jej duszy ołowianym ciężarem; w tej sytuacji taniec na deszczu wydawał się jej nazbyt frywolny.

— Spójrz! — krzyknęła Freylis. — Przełożona! Tak, nawet sama czcigodna Inuelda wyszła na deszcz i tańczyła wolno, statecznie; chuda, siwa kobieta o brązowej skórze, zataczająca kręgi nieco chwiejnie, lecz dostojnie. Rozłożyła chude ramiona, odrzuciła głowę, twarz radośnie wzniosła w górę. Tisana uśmiechnęła się na ten widok. Przełożona dostrzegła ją i skinęła ręką tak, jak kiwa się na uparte dziecko, odmawiające udziału w zabawie. Lecz Przełożona przeszła swą Próbę tak dawno temu, że z pewnością zapomniała już, jaka wydaje się groźna; bez wątpienia nie potrafiła zrozumieć strachu, z jakim Tisana oczekiwała jutrzejszego obrzędu. Tisana usprawiedliwiła się więc gestem i znikła w kapitularzu. Przez chwilę słyszała jeszcze stuk ciężkich kropel, a potem zapanowała cisza. Nieoczekiwany deszcz przestał padać.

Weszła do celi, garbiąc się, by przejść pod niskim łukiem z niebieskiego kamienia, oparła się o szorstką ścianę i pozwoliła opaść napięciu. Jej cela była niewielka, mieścił się w niej tylko materac, szafka, stolik i mała półka na książki. Potężna, zdrowa wiejska dziewczyna, którą Tisana niegdyś była, wypełniała go niemal w całości. Lecz przyzwyczaiła się już do ciasnoty i tu czuła się najlepiej. Przyjemność sprawiały jej też rutynowe obowiązki w kapitularzu: studia, praca, zajęcia i — od kiedy osiągnęła status opiekunki — także uczenie nowicjuszek. Gdy zaczął padać deszcz, przyrządzała właśnie wino snów. Od dwóch lat poświęcała temu obowiązkowi godzinę każdego ranka; wdzięczna losowi, że ma tak trudne zajęcie, powróciła teraz do niego. W tym pełnym napięcia dniu pozwalało to zapomnieć o Próbie.

Używane na Majipoorze wino snów produkowane było właśnie tu, przez uczennice i opiekunki kapitularza w Velalisier. Była to właściwie praca dla kogoś o palcach dłuższych i zręczniejszych niż palce Tisany, ale Tisana wykonywała ją mimo wszystko. Przed sobą miała rozłożone małe fiolki ziół, maleńkie szare listki mourny, soczyste korzenie vejloo, wysuszone jagody sithereel i pozostałe dwadzieścia dziewięć składników powodujących trans, w którym rodziło się rozumienie snów. Pracowała, mieląc je i mieszając — trzeba było zrobić to w odpowiedniej kolejności, w przeciwnym razie reakcje chemiczne nie przebiegną właściwie — a potem już tylko potrzebny był ogień, by zioła wypalić, a uzyskany proszek wsypać do alkoholu i wymieszać — i wino gotowe. Po chwili skoncentrowała się na pracy tak dalece, że odprężyła się i odzyskała dobry humor.

Pracując uświadomiła sobie, że słyszy za plecami cichy oddech.

— Freylis?

— Mogę wejść?

— Oczywiście. Już prawie skończyłam. Ciągle jeszcze tańczą?

— Nie. Wszystko wróciło do normy.

Tisana zakręciła ciemnym, ciężkim winem w butelce.

— W Falkynkip, gdzie dorastałam, także jest gorąco i sucho. A mimo to nie rzucamy wszystkiego i nie biegniemy na dwór jak szaleni, gdy tylko spadnie deszcz.

— W Falkynkip — powiedziała Freylis — ludzie nie dziwią się nigdy i niczemu. Nie poruszyłby ich nawet jedenastoręki Skandar. Gdyby odwiedził ich Pontifex i stanął na głowie na centralnym placu miasta, nikogo by to nie obeszło.

— Och! Znasz Falkynkip?

— Byłam tam raz jako mała dziewczynka. Ojciec chciał założyć farmę hodowlaną. Ale nie było to zgodne z jego temperamentem, więc mniej więcej po roku wróciliśmy do Til-omon. Tata nigdy jednak nie przestał opowiadać o ludziach z Falkynkip, jacy są poważni, spokojni i godni.

— 1 ja też jestem taka? — spytała Tisana z lekką kpiną. — Jesteś… no… wyjątkowo zrównoważona.

— Więc czemu tak strasznie boję się jutrzejszego dnia? Drobniutka Freylis klęknęła przed Tisana i ujęła w ręce obie jej dłonie.

— Nie masz się czego bać — powiedziała łagodnie. — Nieznane zawsze przeraża.

— To tylko test, Tisano.

— Ostatni test. Co się stanie, jeśli go nie zdam? Jeśli znajdą u mnie jakąś straszną wadę charakteru, która uniemożliwi mi wykonywanie zawodu tłumaczki.

— No właśnie, co?

— Okaże się, że zmarnowałam siedem lat. Powrócę do Falkynkip ukradkiem, jak głupia, bez wykształcenia, bez zawodu, i spędzę resztę życia pracując na czyjejś farmie, po kolana w błocie.

— Jeśli Próba wykaże, że nie powinnaś zostać tłumaczką, powinnaś przyjąć to spokojnie. Nie możemy pozwolić, by niekompetentni tłumacze szperali w ludzkich umysłach, prawda? A poza tym, nie spotka cię nic takiego. Próba nie będzie dla ciebie najmniejszym problemem. W ogóle nie rozumiem, czemu się tak przejmujesz.

— Bo nie mam najmniejszego pojęcia, jak się to wszystko odbędzie.

— No, pewnie będą tłumaczyć twoje sny. Dadzą ci wino, zajrzą w umysł, zobaczą, że jesteś silna, mądra i dobra, doprowadzą do przytomności i zaprowadzą do Przełożonej, która uściśnie cię i powie, że zdałaś. To wszystko.

— Jesteś pewna? Wiesz, jak to się odbywa?

— Nietrudno się domyślić, prawda? Tisana wzruszyła ramionami.

— Słyszałam także inne domysły. Ponoć robią coś takiego, co stawia cię twarzą w twarz z twoim najgorszym uczynkiem. Albo z czymś, czego się najbardziej boisz. Albo z czymś w tobie, co najbardziej ze wszystkiego chciałabyś ukryć przed ludźmi. Nie słyszałaś tych wszystkich historii?

— Słyszałam.

— Gdyby jutro była twoja Próba, czy nie byłabyś trochę zdenerwowana?

— To tylko takie gadanie, Tisano. Nikt nie wie, jak się odbywa Próba, oprócz tych tłumaczek, które już ją przeszły.

— A te, które jej nie przeszły?

— Znasz kogoś, kto odpadł?

— No… przypuszczam… Freylis uśmiechnęła się.

— Podejrzewam, że odrzucają te z nas, które się nie nadają, na długo przedtem, nim zostaną opiekunkami. Na długo przedtem, nim zostaną uczennicami! — Wstała i zaczęła bawić się stojącymi na stole fiolkami ziół. — Kiedy już zostaniesz tłumaczką, wrócisz do Falkynkip?

— Chyba tak.

— Tak ci się tam podoba?

— To mój dom.

— Nasz świat jest taki wielki, Tisano. Mogłabyś pojechać do Ni-moya, do Piliploku, nawet zostać tu, na Alhanroelu, mieszkać na Zamkowej Górze albo…

— Falkynkip mi wystarczy — stwierdziła Tisana. — Lubię te pyliste drogi. Lubię wypalone słońcem brązowe wzgórza. Nie widziałam ich od siedmiu lat. W Falkynkip potrzebują tłumaczki. W wielkich miastach — nie. Wszyscy chcą zostać tłumaczami w wielkich miastach, w Ni-moya albo w Stee, prawda? Ja tam wolę Falkynkip.

— Czy czeka tam na ciebie kochanek? — spytała nieśmiało Freylis.

— To mało prawdopodobne — prychnęła Tisana. — Po siedmiu latach?

— Miałam kochanka w Til-omon — przyznała Freylis. — Mieliśmy wziąć ślub, zbudować łódź i pożeglować wokół Zimroelu; żeglować trzy, nawet cztery lata, a potem może popłynąć w górę rzeki, do Ni-moya, osiedlić się tam i otworzyć sklep w Galerii Gossamer.

To wyznanie zaskoczyło Tisanę. Znała Freylis od bardzo dawna, ale nigdy nie rozmawiały na te tematy.

— 1 co się stało?

— Dostałam przesłanie mówiące, że powinnam zostać tłumaczką snów — powiedziała cicho Freylis. — Spytałam go, co o tym sądzi. Nie wiedziałam jeszcze, co zrobię, ale chciałam poznać jego zdanie — i poznałam je, gdy tylko na niego spojrzałam. Zobaczyłam, że jest oszołomiony, zdumiony i trochę zły, jakby to, że zostanę tłumaczką, psuło mu plany — bo rzeczywiście je psuło. Powiedział, że potrzebuje trochę czasu, żeby to sobie przemyśleć. Już go więcej nie zobaczyłam. Jego przyjaciel powiedział mi, że akurat tej nocy miał przesłanie, każące mu udać się do Pidruid; wyjechał rano, a później ożenił się ze swą ukochaną z dzieciństwa, którą tam spotkał. Pewnie ciągle rozmawiają o zbudowaniu łodzi i pożeglowaniu wokół Zimroelu. A ja posłuchałam przesłania, odbyłam pielgrzymkę, przyjechałam tu, w przyszłym miesiącu zostanę opiekunką i jeśli wszystko dobrze pójdzie za rok będę już prawdziwą tłumaczką. Pojadę do Ni-moya i będę tłumaczyć sny na Wielkim Bazarze.

— Biedna Freylis!

— Nie lituj się nade mną, Tisano. Lepiej, że tak się stało. Bolało tylko przez chwilę. On był nic niewart, odkryłabym to prędzej czy później. I tak bym się z nim rozstała, tylko że teraz zostanę tłumaczką w służbie Pani, a tak byłabym kimś zupełnie bezużytecznym. Rozumiesz?

— Rozumiem.

— Wcale nie chcę być czyjąś żoną.

— Ja też nie — powiedziała Tisana.

Powąchała nowe wino, uznała, że jest dobre i zaczęła porządkować stolik, pracowicie zatykając fiolki, ustawiając je w określony sposób. Freylis jest taka miła, pomyślała. Taka uprzejma, łagodna, współczująca. Cechy prawdziwej kobiety, których nie potrafiła znaleźć u siebie. W ogóle uważała, że ma duszę mężczyzny (tak przynajmniej ją sobie wyobrażała): ciężką, szorstką, mocną i twardą, zdolną wytrzymać wszystkie naciski, lecz niezbyt elastyczną i z pewnością mało wrażliwą na niuanse i kwestie taktu. W istocie mężczyźni wcale nie są tacy — o czym wiedziała doskonale — tak jak nie wszystkie kobiety bywają wzorami subtelności i intuicji, lecz była w tym jakaś prymitywna prawda, a Tisana zawsze uważała się za zbyt dużą, zbyt grubo ciosaną i zbyt prostacką, by być prawdziwie kobieca. Natomiast Freyłis — drobna, smukła, delikatna Freyłis, współczująca dusza i wrażliwy umysł — w porównaniu z nią wydawała się należeć do jakiegoś innego gatunku. To właśnie Freyłis, pomyślała Tisana, okaże się wspaniałą tłumaczką. Będzie intuicyjnie wyczuwać duchowe rozterki tych, którzy przyjdą do niej szukając wyjaśnienia swoich snów, i przekazywać im, w sposób najbardziej użyteczny, to co koniecznie muszą wiedzieć. Kiedy Pani Wyspy i Król Snów — każde w sobie tylko właściwy sposób — wchodzą w umysły śpiących, często przemawiają niejasno i zagadkowo. Zadaniem tłumaczki jest właśnie umożliwienie kontaktu między tymi dwiema wielkimi Potęgami a miliardami obywateli Majipooru, rozszyfrowywanie przesłań, interpretacja, przewodnictwo w świecie sennych marzeń. Wiąże się z tym ogromna odpowiedzialność. Tłumacz może kształtować i zmieniać ludzkie życie. Freyłis doskonale z tym sobie poradzi — będzie wiedziała, kiedy ma być stanowcza, kiedy można żartować, a kiedy potrzebne jest ciepło i współczucie. Jak się tego nauczyła? Bez wątpienia zdobyła tę wiedzę żyjąc, doświadczając smutków i rozczarowań, przegrywając i walcząc znowu. Nie znając nawet szczegółów z jej przeszłości, Tisana widziała w chłodnych, szarych oczach tej drobnej kobiety ciężko okupioną wiedzę i ta właśnie wiedza, a nie techniki opanowane w kapitularzu, przygotowały ją do wykonywania zawodu. Tisana miała poważne wątpliwości co do swego powołania jako tłumaczki snów, udało jej się bowiem uniknąć wszystkich uczuciowych burz, kształtujących osobowość kobiet takich jak Freylis. Jej życie było zbyt spokojne, zbyt łatwe, zbyt — jakiego słowa użyła Freylis? — zrównoważone. Tak żyło się we Falkynkip: wstawało się ze słońcem, wykonywało codzienne obowiązki, jadło i znów pracowało. Potem była zabawa; żadnych wielkich ambicji, prowadzących do upadku z wysoka. Nie cierpiało się — więc jak tu zrozumieć przeżycia tych naprawdę cierpiących? Pomyślała o Freylls i o tym, jak kochanek zostawił ją bez wahania, bo jej zamierzenia — nawet jeszcze nie plany! — nie zgadzały się do końca z jego planami, a potem przypomniała sobie swoje romanse: baraszkowanie na sianie, przypadkowe ł bez znaczenia, coś mniej niż przyjaźń — dwoje ludzi spotykających się i równie bezmyślnie rozstających, bez gniewu i bez bólu. Nawet gdy się kochała — a przecież miłosny akt jest najwyższą formą porozumienia — było to proste, niemal trywialne: dwa zdrowe ciała łączą się, trochę kotłowaniny, sapania i jęków, krótki dreszcz rozkoszy, a potem rozstanie. Nic więcej. Tisanie udało się przejść przez życie nie cierpiąc, nie płacząc, niczego nie żałując. Jak więc ma współczuć innym? Ich problemy, ich ból — pozostaną dla niej niezrozumiałe. Dopiero teraz zrozumiała, że może tego właśnie lęka się w Próbie. Może boi się, że gdy zajrzą wreszcie w jej duszę, dostrzegą, iż nie nadaje się na tłumaczkę, bo taka jest nieskomplikowana i niewinna. Odkryją wreszcie to, co chciała ukryć. Co za ironia — boi się teraz, bo nie bała się jeszcze nigdy w życiu! Dłonie zaczęły jej drżeć. Podniosła je do oczu: oto dłonie chłopki, wielkie, szorstkie, prostackie ręce o grubych paluchach, drżące jak uwieszone na sznurkach. Widząc, co się dzieje, Freylis ujęła je, z trudem obejmując swymi delikatnymi, smukłymi palcami.

— Uspokój się! — szepnęła gwałtownie. — Nie ma się czego bać. Tisana skinęła głową.

— Która to godzina?

— Najwyższy czas, byś poszła do swoich nowicjuszek. Ja muszę odbyć codzienne modlitwy.

— Tak. Dobrze, wracajmy do pracy.

— Do zobaczenia później. Na kolacji. Pozostanę dziś z tobą na śnie-czuwaniu, dobrze?

— Dobrze. Bardzo by mi to pomogło.

Obie opuściły celę. Tisana wyszła na dwór i szybko udała się do sali spotkań, w której czekało na nią kilkanaście nowicjuszek. Po deszczu nie pozostał już nawet siad, ostre słońce pustyni wypaliło każdą kroplę wody. W południe nawet jaszczurki kryły się w cieniu. Kiedy podchodziła do bramy klasztoru, wyłoniła się z niej najstarsza nauczycielka, Vandune, kobieta z Piliploku, niemal tak stara jak przełożona. Tisana uśmiechnęła się do niej i poszła dalej, lecz nauczycielka zatrzymała ją i spytała:

— Czy jutro jest twój dzień?

— Obawiam się, że tak.

— Czy powiedzieli ci, kto będzie nadzorował twoją Próbę?

— Niczego mi nie powiedzieli. Mogę tylko zgadywać, jak to się wszystko odbędzie.

— 1 tak być powinno — stwierdziła Vandune. — Niepewność jest zdrowa dla ducha.

— Łatwo ci mówić — mruknęła Tisana widząc, że Vandune odchodzi. Przez chwilę zastanawiała się, czy sama będzie kiedykolwiek tak radośnie nieczuła w stosunku do jakiejś kandydatki przed jej Próbą; oczywiście założywszy, że zda i zostanie nauczycielką. Prawdopodobnie tak.

Perspektywa zmienia się z pewnością po przekroczeniu tego progu, pomyślała. Pamiętała jak będąc dzieckiem przysięgła sobie, że kiedy dorośnie, nigdy nie potraktuje dziecka z tym ślepym okrucieństwem, z jakim nieświadomie traktują je dorośli. Miała w pamięci tamtą przysięgę, lecz teraz, po piętnastu czy dwudziestu latach, nie potrafiła już przypomnieć sobie, co jest takiego niezwykłego w byciu dzieckiem, wątpiła także, by, pomimo przysięgi, traktowała dzieci z jakimiś specjalnymi względami. Tak też najprawdopodobniej będzie i w tym wypadku.

Weszła do sali. W kapitularzu uczyły przeważnie nauczycielki, wykształcone tłumaczki snów, poświęcające nowicjuszkom kilka lat praktyki, jednakże od opiekunek, studentek kończących szkołę i będących tłumaczkami pod każdym innym względem z wyjątkiem tytułu, także wymagano pracy z początkującymi — w ten sposób nabierały doświadczenia w stosunkach z ludźmi. Tisana uczyła przygotowywania wina marzeń, teorii przesłań i zasad harmonii społecznej. Kiedy weszła i zajęła miejsce za katedrą, nowicjuszki spojrzały na nią ze strachem i szacunkiem. Co mogły wiedzieć ojej strachu, ojej wątpliwościach? Dla nich była kapłanką, która osiągnęła wysoki stopień wtajemniczenia, równą niemal Przełożonej Inueldzie. Opanowała wiedzę, której zdobycie przychodziło im tak ciężko. A jeśli w ogóle myślały o Próbie, była ona tylko małą, czarną chmurką wiszącą gdzieś daleko na horyzoncie, tak odległą jak starość i śmierć.

— Wczoraj… — powiedziała Tisana, biorąc głęboki wdech, bardzo starając się sprawiać wrażenie opanowanej, pewnej siebie jak wyrocznia, źródło wszelkiej mądrości — …mówiliśmy o roli, którą odgrywa Król Snów w regulowaniu zachowań społecznych na Majipoorze. Meliara podniosła problem okrutnej często symboliki w przekazach wysyłanych przez Króla i zakwestionowała moralność systemu społecznego opartego na torturowaniu snami. Chciałabym, żebyśmy poważniej się dziś nad tym zastanowiły. Weźmy jakąś hipotetyczną postać — na przykład łowcę smoków z Piliploku, który w momencie wyjątkowego stresu popełnił, choć bez złej woli, wyjątkowo okrutny akt gwałtu wobec człowieka z załogi statku…

Słowa płynęły gładko. Nowicjuszki robiły notatki, marszczyły czoła, potrząsały głowami i znów, jeszcze szybciej, notowały. Z okresu swego nowicjatu Tisana pamiętała to rozpaczliwe uczucie konfrontacji z wiedzą tak wielką, że aż niemożliwą do opanowania. Nie chodziło tylko o same techniki tłumaczenia snów, lecz o całe mnóstwo związanych z nimi różnorodnych drobiazgów. Nie tego się spodziewała — i prawdopodobnie nie tego spodziewały się słuchające jej w napięciu nowicjuszki. Lecz ona, oczywiście, nie przywiązywała wagi do trudności zawodu tłumaczki. Aż do tej chwili martwienie się na zapas nie było w jej stylu. Pewnego dnia przed siedmiu laty dostała przesłanie od Pani, każące jej opuścić farmę i poświęcić się tłumaczeniu snów. Usłuchała go bez słowa, pożyczyła pieniądze, udała się z długą pielgrzymką na Wyspę Snu, po wstępne instrukcje, a potem, otrzymawszy pozwolenie, przez wielkie morze i przez pustynię dotarła do kapitularza w Velalisier, gdzie przeżyła ostatnie cztery lata. Nigdy nie zwątpiła, nigdy się nawet nie zawahała.

Lecz tyle jeszcze trzeba się nauczyć! Miliardy szczegółów dotyczących zachowania w obecności klienta, moralności zawodowej, odpowiedzialności i zagrożeń. Jak miesza się wino i jak działa ludzki umysł. Jak osiągnąć właściwy efekt, z konieczności ujmując inerpretację w niejasne, wieloznaczne słowa. A same sny? Typy snów, znaczenia typów snów, ukryte znaczenia w śnie każdego typu. Siedem snów mylących, sny przyzywające, sny odsyłające, trzy sny transcendencji ducha, sny o opóźnieniu radości, sny o osłabionej świadomości, pięć snów rozkoszy, sny o przerwanej podróży, sny o dążeniu do celu, sny dobrych złudzeń, sny złych złudzeń, sny o niewłaściwie skierowanych ambicjach, trzynaście snów łaski… Tisana nauczyła się ich wszystkich, włączyła je w swój system nerwowy, tak jak włączone są weń alfabet i tabliczka mnożenia, poznała sny wszystkich tych typów w trakcie miesięcy programowanego śnienia. Rzeczywiście zna już swój zawód, posiadła wiedzę, którą dopiero posiąść miały te młode, nieuformowane, przerażone dziewczęta, a mimo wszystko jutrzejsza Próba może wykazać, że nie wie nic. Tego nowicjuszki nie pojęłyby chyba nigdy.

A może zrozumiałyby? Lekcja się skończyła, Tisana przez chwilę stała jeszcze za katedrą, bezmyślnie składając papiery. Uczennice wychodziły z sali. Jedna z nich — niska, tęga jasnowłosa dziewczyna z jednego z Miast Strażniczych Zamkowej Góry zatrzymała się na chwilę. Przy nauczycielce wydawała się malutka, jak większość ludzi. Podniosła wzrok, palcami lekko dotknęła jej ramienia w najdelikatniejszej z pieszczot i wyszeptała wstydliwie: „Dla pani to nic trudnego. Jestem pewna”. Uśmiechnęła się, odwróciła — policzki jej płonęły — i znikła.

A więc wiedziały — przynajmniej niektóre. Błogosławieństwo dziewczyny pozostało z Tisana do końca dnia, jak słaby płomyk świecy w ciemnościach. A był to długi, ciężki dzień, pełen obowiązków, których nie można odłożyć, choć zamiast pracować wolałaby pójść na spacer na pustynię. Musiała odbyć przepisane rytuały i modlitwy, musiała pomóc przy kopaniu fundamentów pod nową kaplicę Pani, po południu czekał ją następny wykład; potem miała trochę czasu dla siebie, a o zachodzie słońca wszyscy zbierali się na kolacji. Nim dzień się skończył, Tisana miała wrażenie, że drobna poranna burza zdarzyła się całe tygodnie temu, a może tylko się jej przyśniła?

Do kolacji usiadła napięta. Nie miała prawie apetytu, a to nieczęsto się jej zdarzało. Wszyscy wokół niej bawili się wesoło, śmiali, plotkowali, śpiewali wesołe piosenki, a wśród tej radości Tisana siedziała ponura, jakby odgrodzona od świata niewidzialną szklaną ścianą. Starsze kobiety świadomie ignorowały fakt jej jutrzejszej Próby, podczas gdy młodsze, próbując je naśladować, nie potrafiły się powstrzymać przed rzucaniem jej krótkich, ukrytych spojrzeń — tak patrzy się na kogoś, kto nagle wyznaczony został do trudnego zadania. Tisana nie potrafiła powiedzieć, kto denerwuje ją bardziej — ignorujące rzeczywistość Próby opiekunki i nauczycielki czy ciekawe nowicjuszki i uczennice. Widelcem przesuwała jedzenie po talerzu. Freylis zganiła ją jak dziecko, mówiąc, że jutro musi być silna. Tisana zdołała się nawet roześmiać na te słowa, poklepała się po pokaźnym brzuchu i powiedziała:

— Zgromadziłam zapasy na kilkanaście Prób.

— Mimo wszystko powinnaś coś zjeść.

— Nie mogę. Jestem za bardzo zdenerwowana.

Nagle z głównego stołu dobiegł dźwięk łyżeczki uderzającej o szklankę. Przełożona wstała. Miała im coś do oznajmienia. Zrozpaczona, Tisana mruknęła:

— Niech mnie Pani broni! Czyżby miała zamiar mówić o mej Próbie — tu, przy wszystkich?

— Chodzi o nowego Koronala — uświadomiła jej Freylis. — Wiadomość przyszła po południu.

— Jakiego nowego Koronala?

— Zajmie miejsce Lorda Tyeverasa, który został Pontifexem. Gdzieś ty była? Od pięciu tygodni…

— … i rzeczywiście dzisiejszy deszcz był oznaką wspaniałej przyszłości, nowej wiosny… — mówiła właśnie przełożona.

Tisana zmusiła się do wysłuchania jej słów.

— Doszła dziś do mnie wiadomość, która ucieszy wszystkich tu obecnych. Mamy Koronala! Pontifex Tyeveras wybrał Malibora z Bombifale, który dziś wieczorem zajmie miejsce na Tronie Confalume'a!

Rozległy się krzyki radości, bębniono w stoły, czyniono znak gwiazdy. Tisana, jak we śnie, robiła to, co wszyscy. Nowy Koronal? Tak, tak, zapomniała, stary Pontifex umarł przed kilkoma miesiącami, koło państwowej władzy obróciło się po raz kolejny: Lord Tyeveras został Pontifexem, a dziś ktoś nowy zasiadł na tronie Koronala. „Lord Malibor! Lord Malibor! Niech żyje Lord Malibor!” — krzyczała wraz z innymi, a jednak Lord Malibor był dla niej kimś nierealnym i nieważnym. Nowy Koronal? Jedno więcej imię na długiej, bardzo długiej liście. Lordowi Maliborowi, kimkolwiek jest, udało się; niech Bogini będzie mu łaskawa, jego kłopoty dopiero się zaczynają. Lecz jej to nic nie obchodziło. Powinno się świętować początek rządów nowego władcy. Pamiętała, że jako mała dziewczynka upiła się winem palmowym, gdy zmarł słynny Kinniken, Lord Ossier przeniósł się do Labiryntu, a Tyeveras został Koronalem. A teraz Tyeveras jest Pontifexem i mamy nowego Koronala, a pewnego dnia, bez wątpienia, usłyszy, że ten Malibor przeniósł się do Labiryntu i na tronie zasiadł jakiś nowy, młody, energiczny Koronal. Choć wszystko to uważano za bardzo ważne, w tej akurat chwili Tisany wcale nie obchodziło, jakie imię nosi władca: Malibor, Tyeveras, Ossier czy Kinniken? Zamkowa Góra, oddalona o tysiące kilometrów, równie dobrze mogłaby dla niej nie istnieć. Strach przed Próbą przytłaczał ją tak, jakby Góra spoczywała na jej barkach. Myśl o Próbie przysłaniała wszystko, wszelkie inne sprawy, tak że wydawały się tylko duchami spraw. Miała świadomość, jakie to absurdalne. Przypomniało to nieco nadwrażliwość ludzi chorych, kiedy to cały świat koncentruje się w uczuciu bólu za lewym okiem albo pustki w żołądku i nic oprócz tego nie ma już znaczenia. Lord Malibor? Może przecież innym razem uczcić fakt wyniesienia go na tron.

— Chodź — powiedziała Freylis. — Idziemy do twojego pokoju. Tisana skinęła głową. Sala jadalna nie była miejscem dla niej, przynajmniej dzisiaj. Świadoma, że wszystkie oczy obrócone są na nią, przeszła niepewnie wśród stołów i znikła w ciemnościach. Wiał gorący, suchy wiatr, nieprzyjemny, szarpiący nerwy. Kiedy dotarły do celi, Freylis zapaliła świeczki; a potem delikatnie popchnęła Tisanę na łóżko. Z szafki wyjęła dwa kieliszki, spod płaszcza butelkę.

— Co robisz? — spytała Tisana.

— Nalewam wina. Żebyś się uspokoiła.

— Wina snów?

— Tak. A co?

Tisana zmarszczyła brwi.

— Nie powinniśmy…

— Nie chodzi o tłumaczenie snów. Chcę, żebyś się uspokoiła, żebyś oparła się na mnie. Chcę ci pomóc moją siłą. Masz! — Wlała mocne, ciemne wino do szklanek, jedną z nich włożyła w jej dłoń.

— Wypij to. Wypij, Tisano — powiedziała i Tisana bezmyślnie wykonała jej polecenie. Freylis także szybko wypiła wino i zaczęła się rozbierać. Tisana przyjrzała się jej zaskoczona. Nigdy jeszcze nie kochała się z kobietą. Czy tego chciała od niej przyjaciółka? Dlaczego? To pomyłka, pomyślała. Pić wino snów i kochać się z Freylis w przeddzień Próby…

— Rozbierz się — szepnęła Freylis.

— Co chcesz zrobić?

— Czuwać z tobą we śnie, głupia. Umówiłyśmy się. Tylko to, nic więcej. Wypij wino i rozbieraj się!

Freylis zdążyła już zrzucić ubranie. Ciało miała niemal dziecięce, szczupłe, płaskie, o jasnej skórze i piersiach małej dziewczynki.

Tisana rzuciła swą szatę na podłogę. Jej własna siła zawstydziła ją: potężne ramiona, potężne pośladki i uda. Tłumaczenia zawsze dokonuje się nago, wszelki wstyd błyskawicznie znika, lecz teraz było jakoś inaczej, bardziej osobiście, intymniej. Freylis nalała jeszcze trochę wina do obu szklaneczek. Tisana wypiła nie protestując. A potem przyjaciółka klęknęła przed nią, wzięła ją za ręce, spojrzała jej prosto w oczy i powiedziała głosem karcącym i pełnym uczucia jednocześnie:

— Ty wielka, głupia babo, masz przestać martwić się o jutro! Próba nie znaczy nic! Nic. Nic. — Zdmuchnęła świece ł położyła się na łóżku obok niej.

— Śpij dobrze. Śnij dobrze — powiedziała, złożyła głowę na piersi przyjaciółki, przytuliła się do niej, skuliła i po chwili już spała.

A więc nie miały jednak zostać kochankami. Tisana przyjęła to z ulgą. Innym razem — może, ale to nie był właściwy czas na tego rodzaju przygody. Zamknęła oczy i przytuliła Freylis jak przytula się śpiące dziecko. Od wina zakręciło się jej w głowie, czuła ciepło. Wino snów otwiera umysły, była więc w pełni świadoma obecności innej duszy, ale nie przypominało to tłumaczenia. Nie wykonały ćwiczeń koncentracyjnych, umożliwiających pełne zjednoczenie; od Freylis Tisana odbierała tylko ogólne, silne emanacje spokoju, miłości, energii. Freylis była silna, znacznie silniejsza niż można było się spodziewać po jej wątłym ciele. W miarę, jak wino działało coraz mocniej, bliskość przyjaciółki uspokajała Tisanę coraz bardziej. Senność ogarniała ją powoli. Nadal się niepokoiła — Próbą i tym, co pomyśleli inni, widząc je obie wychodzące przed końcem kolacji, o pogwałceniu zasad użycia wina. Co jakiś czas duszę zalewały jej fale poczucia winy, wstydu i strachu. Jednak powoli zaczęła się uspokajać. Zasnęła. Wyćwiczonym umysłem tłumaczki śledziła swe sny, lecz nie było w nich ani formy, ani logicznego następstwa, tylko dziwnie nieprecyzyjne obrazy: nieokreślony horyzont oświetlony niewyraźnym dalekim blaskiem, jakaś twarz — może Pani, a może Przełożonej Inueldy lub Freylis. Głównie było w nich uspokajające światło. A potem nadszedł świt, na pustyni zaćwierkał jakiś ptak, oznajmiając narodziny nowego dnia.

Tisana zamrugała i usiadła. Była sama. Freylis zgasiła świece, umyła szklanki po winie i zostawiła liścik na stole — nie, nie liścik, rysunek: błyskawicę, symbol Króla i trójkąt w trójkącie, symbol Pani Wyspy, wokół tego serce, a wokół serca słońce: dowód miłości i dobrych życzeń.

— Tisana?

Podeszła do drzwi. Czekała na nią stara nauczycielka, Vandune.

— Czy już czas?

— Najwyższy czas. Słońce wzeszło dwadzieścia minut temu. Jesteś gotowa?

— Tak. — Czuła dziwny spokój; śmieszne, taki spokój po tygodniach strachu. Lecz kiedy wreszcie przyszła ta chwila, nie było się czego bać. Stanie się to, co ma się stać, a jeśli okaże się, że Próba jest dla niej za trudna, to lepiej, że jej nie przejdzie, lepiej dla wszystkich.

Poszła za Vandune na dziedziniec; minęły ogródek warzywny i znalazły się na terenie kapitularza. Krzątało się tam już parę osób, ale nikt się do nich nie odezwał. W świetle poranka szły po twardym piasku pustyni. Tisana powstrzymywała krok, by nie wyprzedzić starszej kobiety. Maszerowały w milczeniu na wschód, potem na południe; wydawało się jej, że idą godzinami, przemierzając całe kilometry. Z krajobrazu pustyni wyłaniały się powoli ruiny starożytnego miasta Metamorfów, Velalisier; wielkiego, niesamowitego, pełnego ogromu i majestatu, mającego wiele tysięcy lat, dawno porzuconego przez budowniczych. Tisana miała wrażenie, że zaczyna rozumieć. Wypuszczają w ruiny, będzie musiała spędzić dzień wśród duchów. Lecz czy to możliwe, czyżby Próba miała być taka dziecinna, taka prosta? Duchy jej nie przerażały. Jeśli chcieli ją przestraszyć, powinni przyprowadzić ją tu nocą. W dzień Velalisier było tylko kupą kamieni — ruinami świątyń, strzaskanych kolumn i zasypanych piaskiem piramid.

Doszły w końcu do czegoś w rodzaju amfiteatru, dobrze zachowanego — rzędy siedzeń biegły szerokimi półokręgamł jeden nad drugim. W środku stał kamienny stół i kilka kamiennych siedzeń, na stole Tisana dostrzegła butelkę wina i szklankę. A więc tu miała się odbyć Próba! Przypuszczała, że teraz wypiją wino, położą się obie, Vandune i ona, na płaskim kawałku piaszczystej ziemi, dokonają tłumaczenia snu, a kiedy powstaną, Vandune będzie wiedziała, czy Tisanę z Falkynkip można wpisać na listę tłumaczek.

Ale nie tak miało się to odbyć. Stara nauczycielka wskazała butelkę i powiedziała:

— To wino snów. Pozostawiam cię samą. Wypij, ile uważasz za stosowne, i zajrzyj w swą duszę. Przeprowadź Próbę samej siebie.

— Ja?

Vandune uśmiechnęła się.

— A kto inny nadaje się do tego lepiej niż ty? Idź. Wypij wino. Powrócę we właściwym czasie.

Ukłoniła się i odeszła. Tisana pragnęła zapytać ją o tyle rzeczy, lecz powstrzymała się, czując, że Próba już się zaczęła i że jej pierwsza część polega na nłezadawaniu pytań. Zdumiona patrzyła, jak Vandune wychodzi z amfiteatru przez dziurę w murze i znika. Nie słyszała nic, nawet kroków. W miażdżącej ciszy martwego miasta sam piasek zdawał się wołać, choć w milczeniu. Tisana zmarszczyła brwi, uśmiechnęła się, a potem roześmiała grzmiącym śmiechem, który obudził odległe echa. Padła ofiarą żartu. Każdy sam przeprowadza swą Próbę — oto rozwiązanie zagadki. Najpierw pozwalają tłumaczkom zamartwiać się, by potem powiedzieć im, że wszystko zależy od nich. Całe przerażające oczekiwanie to tylko upiory produkowane przez wyobraźnię.

Tylko jak…?

Tisana wzruszyła ramionami. Nalała sobie wina, wypiła je. Było bardzo słodkie, prawdopodobnie zeszłoroczne. Butelka jest duża. W porządku, jestem dużą kobietą. Wypiła drugą szklaneczkę. Nie jadła śniadania — niemal natychmiast poczuła, jak wino rozjaśnia jej umysł. Mimo to wypiła jeszcze raz.

Słońce szybko wspinało się po niebie. Promienie świeciły już' ponad murem amfiteatru.

— Tisano! — krzyknęła. I odpowiedziała sama sobie:

— Tak, Tisano?

Roześmiała się. Znów wypiła trochę wina.

Nigdy przedtem nie piła wina snów samotnie. Zawsze był przy niej ktoś — albo tłumaczka, albo nauczycielka. Picie samemu przypominało jej zadawanie pytań samej sobie. Czuła się niepewnie, jak ktoś stojący pomiędzy dwoma lustrami i obserwujący obraz swej osoby rozmnażający się w nieskończoność.

— Tisano — powiedziała — oto twa Próba. Czy nadajesz się na tłumaczkę snów?

Odpowiedziała sama sobie:

— Studiowałam cztery lata, a przedtem jeszcze trzy spędziłam jako pielgrzym na Wyspie. Znam siedem oszukańczych snów i dziewięć snów uczących, znam sny przyzywające i sny…

— Doskonale. To możemy sobie darować. Czy nadajesz się na tłumaczkę?

— Wiem, jak przyrządzać wino i jak je pić.

— Odpowiedz mi na pytanie. Czy nadajesz się na tłumaczkę?

— Jestem zrównoważona. Mam spokojną duszę.

— Unikasz odpowiedzi.

— Jestem mocna i zdolna. Nie ma we mnie krzty przewrotności. Pragnę służyć Bogini.

— A co ze służbą twym bliźnim?

— Służąc Bogini służę im.

— Zgrabna odpowiedź. Kto ci ją podpowiedział?

— Sama to wymyśliłam, przed chwilką. Mogę napić się jeszcze wina?

— Pij, ile chcesz.

— Dziękuję — powiedziała Tisana. Wypiła. Kręciło się jej w głowie, lecz nie była pijana, a tajemna zdolność trunku do łączenia umysłów nie mogła ujawnić się tu, w dzień, w samotności.

— Jakie jest drugie pytanie? — spytała.

— Nie odpowiedziałaś na pierwsze.

— Zadaj mi drugie.

— Jest tylko jedno pytanie, Tisano. Czy nadajesz się na tłumaczkę? Czy potrafisz uspokoić dusze tych, którzy do ciebie przyjdą?

— Spróbuję.

— Czy tak brzmi twa odpowiedź?

— Tak — powiedziała Tisana. — Oto moja odpowiedź. Dajcie mi szansę. Pozwólcie mi spróbować. Pragnę pomagać innym i wiem, jak to zrobić. Pani Wyspy kazała mi zostać tłumaczką.

— Czy położysz się ze wszystkimi, którzy poproszą cię o pomoc? Z ludźmi, z Ghayrogami, ze Skandarami i Liimenami, z Vroonami i przedstawicielami innych ras naszej planety?

— Ze wszystkimi — powiedziała.

— Czy ulżysz ich zbłąkanym duszom?

— Jeśli tylko będę w stanie, ulżę im.

— Czy nadajesz się na tłumaczkę?

— Pozwólcie mi spróbować i wtedy się dowiemy — powiedziała Tisana.

— To brzmi rozsądnie — powiedziała Tisana. — Nie mam dalszych pytań.

Nalała sobie resztkę wina i wypiła je. Potem tylko siedziała, czekając, a słońce wspinało się coraz wyżej i dzień stawał się coraz gorętszy. Była całkowicie spokojna, nie czuła zniecierpliwienia, nie czuła niewygody. Będzie tak siedziała cały dzień, jeśli to konieczne. Minęła godzina, może nieco więcej, i nagle przed nią wyrosła Vandune, pojawiając się bez ostrzeżenia.

Vandune spytała cicho:

— Czy twa Próba została już zakończona?

— Tak.

— I co?

— Przeszłam — powiedziała Tisana. Stara kobieta uśmiechnęła się.

— Byłam pewna, że ją zdasz. Chodź, idziemy. Musimy porozmawiać z Przełożoną i podjąć pewne postanowienia dotyczące twej przyszłości, tłumaczko Tisano.

Wróciły do kapitularza w milczeniu; podobnie jak rankiem z niego wychodziły, idąc szybko w rosnącym upale. Gdy opuściły ruiny, dochodziło południe. Nowicjuszki i uczennice, pracujące na polach, wracały na drugie śniadanie. Przyglądały się jej niepewnie, a Tisana odpowiadała im jasnym, radosnym uśmiechem.

Przy wejściu do głównego budynku pojawiła się Freylis, niby przypadkiem zastąpiła Tisanie drogę i spojrzała jej w oczy ze strachem.

— No i…? — spytała z napięciem.

Tisana odpowiedziała jej uśmiechem. Chciała powiedzieć: „To nic, to tylko żart, formalność, rytuał, prawdziwa Próba odbyła się dawno temu”. Pomyślała jednak, że Freylis będzie musiała odkryć to sama. Od tej chwili dzieliła je przepaść, bowiem Tisana była już tłumaczką, a Freylis nadal zaledwie opiekunką. Powiedziała więc tylko:

— Wszystko w porządku.

— Doskonale. Jak to dobrze, Tisano, jak dobrze! Taka jestem szczęśliwa.

— Dziękuję ci za pomoc — powiedziała poważnie Tisana. Nagle na dziedziniec zaczął kropić deszcz. Podniosła wzrok.

Mała czarna chmura pojawiła się na niebie, tak jak wczoraj — pozostałość burzy, która szalała pewnie niedawno na dalekim wybrzeżu. Chmura wisiała, jakby uczepiona iglicy wieży kapitularza, i nagle, jakby ktoś przechylił ukryte w niej wiadro, na ziemię spadły wielkie krople deszczu.

— Spójrz! — krzyknęła Tisana. — Znowu pada! Chodź”, Freylis. Chodź, zatańczymy!

Загрузка...