Ósmy sierpnia 1918 roku zyskał nazwę „czarnego dnia w armii niemieckiej”. Pod Amiens we Francji wojskom sprzymierzonych udało się zmusić jedną niemiecką dywizję do ucieczki. Za pierwszą poszły następne. Siedem dywizji uległo rozbiciu i to był początek końca pierwszej wojny światowej.
Vetle z lękiem obserwował przebieg zdarzeń wojennych w ciągu ostatnich dwóch lat. Dręczyły go wyrzuty sumienia z powodu Hanny, która znajdowała się przecież w samym centrum objętych walkami terenów i to on ją tam porzucił!
W ciągu tych dwu lat zdążył przeżyć kilka młodzieńczych miłostek i zaczął pojmować, że dziewczęta mają do spełnienia szczególną misję. Kiedy jednak wspomniał o tym Andremu, został całkiem po prostu zwymyślany. Andre ożenił się z Mali, bojowniczką o prawa kobiet, i przejął wiele jej poglądów. Nazwał Vetlego typowym wyrazicielem męskiego egoizmu, kazał mu się wstydzić, mówił, że ktoś, kto pochodzi z Ludzi Lodu, powinien mieć więcej w głowie. Przecież zrozumienie innych było zawsze naczelną zasadą tej rodziny, tolerancja, współczucie…
Słowa Andrego piekły nieprzyjemnie. Vetle przecież nie myślał nic złego, ale od tej pory zaczął jakoś inaczej wspominać Hannę. Nie żeby jego uczucia da niej uległy gruntownej zmianie, nic takiego, po prostu lepiej ją rozumiał. Kiedy się spotkali, ona była o tyle od niego dojrzalsza, on nie miał jeszcze pojęcia o tych mrocznych siłach, które czają się w ciele mężczyzny.
Hanna była dzieckiem natury, nic więc dziwnego, że skoro się w nim zakochała, ta chciała go zdobyć.
Jak źle się z nią obszedł! Jak mało wyrozumiałości jej okazał! Zamknął ją w klasztorze. Dla jej dobra? O, nie, dla własnej wygody! Żeby się jej pozbyć!
– Mamo, ja muszę jechać do Francji – oświadczył któregoś dnia po Nowym Roku 1919.
Marit zbladła.
– Ja… nie wiem, czy tam już można dojechać.
Dawniej Vetle często się złościł na nieporadność matki i na jej brak zdolności. Nie zauważał natomiast, jak bardzo Marit się stara nauczyć wszystkiego, czego nie mogła się nauczyć jako dziecko. Nie zwracał uwagi na to, że rozwija się ona z każdym niemal dniem. Wciąż jeszcze było w niej wiele niepewności i gdy trzeba było podjąć jakąś decyzję, natychmiast biegła do Christoffera, by go zapytać o zdanie.
Po powrocie do domu ze swojej pełnej niebezpieczeństw wyprawy syn innymi oczyma, z większym uczuciem, patrzył na matkę. Pamiętał, aby właśnie ją pierwszą pytać o radę, by wiedziała, że mu na niej zależy, że ona się liczy. Że teraz przestraszyły ją plany syna, było oczywiste. Oboje zatem poszli do Christoffera, a on natychmiast nawiązał kontakty z instytucjami, które mogły udzielić informacji w sprawie połączeń w Europie, zwłaszcza z Francją.
Vetle musiał czekać do marca. Wprawdzie umówił się z Hanną, że przyjedzie po nią w rocznicę rozstania, a to przypadało dopiero jesienią, ale wiedział, że po długotrwałej wojnie w Europie panuje głód. Zwłaszcza w Niemczech. O sytuacji we Francji nie wiedział właściwie nic, ale tym bardziej nie chciał czekać.
Czy Hanna w dalszym ciągu jest w klasztorze? Albo jeszcze gorzej: Czy klasztor jeszcze jest?
Wyrzuty sumienia nie dawały mu spokoju ani w dzień, ani w nocy, tymczasem przygotowanie dokumentów trwało miesiącami.
Owe miłosne przygody, które przeżył ostatnio, wygasły same z siebie. Tak to bywa w tym wieku.
Coraz częściej Vetle myślał o Hannie.
Był za nią odpowiedzialny i sprzeniewierzył się temu obowiązkowi. Musi naprawić błąd.
Jeśli dziewczyna nie zechce przyjechać z nim do Norwegii, to nie szkodzi. Jej sprawa, czy zechce zostać we Francji, czy wrócić do hiszpańskich Cyganów, czy też złożyć śluby zakonne. Jego sprawą jest zatroszczyć się, by jej niczego nie brakowało i żeby była szczęśliwa.
Gdyby zdecydowała się przyjechać do Norwegii, zostanie tu serdecznie przyjęta. Ojciec Vetlego, Christoffer, obiecał pomóc jej w zdobyciu zawodu pielęgniarki, gdyby jej się taka praca podobała. W żadnym razie nie będzie cierpiała niedostatku.
Oczywiście małżeństwo nie wchodziło w rachubę, to należało do przeszłości.
Vetle nie musiał jechać sam. Mieli mu towarzyszyć Andre i Mali oraz ich sześcioletni synek Rikard. Ciekawi byli, jak wygląda Europa po długotrwałej wojnie, a poza tym Andre chciał znowu wypróbować samochód.
Prawdę mówiąc, Vetle był bardzo wdzięczny za towarzystwo. Poważnie się obawiał spotkania z Hanną po latach.
Nim wyruszyli, zdążył skończyć siedemnaście lat. Hanna miała tyle samo, wiedział o tym.
Ciekawe, jak ona teraz wygląda, myślał, gdy jechali przez straszliwie zniszczone północne Niemcy. Jeśli w ogóle jeszcze żyje!
O, Boże! Ona musi żyć! W przeciwnym razie wyrzuty sumienia zabiją Vetlego!
Przyjemną wycieczką ta podróż w żadnym razie nie była. Zniszczenia i wszechobecna nędza powodowały, że wciąż czuli się przygnębieni i w jakiś sposób zawstydzeni.
Ludzie, rzecz jasna, starali się jak mogli odbudowywać domy pośród tych zgliszcz, ale w twarzach Niemców nie było nadziei. Żyli pod ciężarem swojej potwornej klęski. Teraz, po zakończeniu wojny, mieli przeciwko sobie niemal cały świat. Czy można żyć z takim upokorzeniem? myślał Vetle. Oni jednak jakoś żyli.
Po długiej podróży przez tereny, które przypominały sceny z upiornego snu, dotarli nareszcie do małego miasteczka niedaleko Nancy.
Vetle był zakłopotany.
– Gdzieś tutaj powinien się znajdować klasztor – powtarzał. – Ale ja bardzo słabo rozpoznaję okolicę.
– Nie ma się czemu dziwić – stwierdził Andre z goryczą.
Wszędzie ziemia była poorana, wywrócona do góry nogami, chciałoby się powiedzieć, pola i łąki zasypane żelastwem, powypalane mury sterczały w miejscach, gdzie kiedyś stały domy.
– Musimy kogoś zapytać – stwierdził Andre. – Kto najlepiej mówi po francusku?
Żadne z nich nie znało tego języka, zatem to Vetle musiał spróbować, choć zasób słów miał więcej niż ubogi.
Minęło trochę czasu, nim znaleźli kogoś, z kim można było rozmawiać. A patem dowiedzieli się, że tu wcale nie ma żadnego klasztoru. Pojechali złą drogą. Trudno się dziwić, skoro drogi właściwie przestały istnieć.
Po kilku godzinach jazdy dotarli do celu. Klasztor stał jak dawniej i najwyraźniej nie bardzo ucierpiał od artyleryjskiego ognia.
Na chwiejnych nogach Vetle podszedł do furty.
Trzeba było sporo czasu, zanim przełożona pojęła, o kogo Vetle pyta. Biedna Hanna raz jeszcze musiała zmienić imię. Jako nowicjuszka nazywała się siostra Genevieve.
Jakaś zakonnica przeszła przez hall. Biedaczka rzuciła pełne lęku spojrzenie na gości i pospieszyła dalej. Mężczyźni w klasztornych murach! Mały Rikard rozglądał się wokół wytrzeszczając oczy.
– Przybywacie za wcześnie – rzekła przełożona surowo. – Siostra Genevieve oczekiwała was dopiero jesienią. Przedtem złoży śluby zakonne.
– Śluby? – jęknął Vetle. – A zatem ona się zdecydowała?
– Młoda Genevieve jest szczerze oddaną służebnicą Pana naszego, Jezusa Chrystusa.
Miał niejakie trudności z wyobrażeniem sobie Hanny akurat w takiej roli. Bezradny spoglądał na kuzyna i jego żonę.
– No, trudno – westchnął z uczuciem ulgi, a zarazem rozczarowania. – Skoro podjęła ostateczną decyzję, to chyba nic tu po nas.
Mali, która nie akceptowała systemu zakonnego, odzierającego kobiety z wszelkiej wartości i pozbawiającego je praw, powiedziała z nieoczekiwanym uporem:
– Może jednak powinniśmy się chociaż z nią przywitać, skoro przejechaliśmy taki szmat drogi?
Vetle przetłumaczył, a przełożona z wyrazem głębokiego niezadowolenia kazała sprowadzić Hannę.
Kiedy czekali, Mali przyglądała się klasztornym murom i potężnym sklepieniom, a ponieważ nikt jej tu nie mógł zrozumieć, wykrzykiwała raz po raz z oburzeniem:
– Uff, co za okropne miejsce! Te zimne, zagrzybione ściany! Czy wiecie, jakiego reumatyzmu się tu można nabawić? Jakich zapaleń pęcherza?
Ciężkie dębowe drzwi w końcu sali otworzyły się i przełożona wprowadziła Hannę. Dziewczyna szła ze skromnie spuszczonym wzrokiem, z rękami złożonymi na piersi, pochylona, pełna pokory.
Jaka ona śliczna w tym obskurnym zakonnym stroju, pomyślał Vetle zaskoczony. Nie pamiętam jej takiej!
Ale przecież minęło kilka lat.
Obie kobiety zatrzymały się przed norweskimi gośćmi.
Przełożona powiedziała wyniośle:
– Genevieve stanowczo potwierdza, że dokonała już wyboru. Chce zostać w klasztorze.
Vetle patrzył na dziewczynę.
– Jesteś tego absolutnie pewna, Hanno?
– Tak – szepnęła pokornym głosem.
Nagle podniosła wzrok i spojrzała na Vetlego, teraz już prawie mężczyznę.
– Nie! – powiedziała z przejęciem, a w jej oczach pojawił się blask.
Potrzeba było czasu, by wydobyć Hannę z klasztoru. Zakonnice nie chciały jej wypuścić. Nic wierzyły w tę nagłą przemianę. Ale Hanna była uparta, dużo bardziej uparta niż kiedykolwiek w ciągu tych trzech lat ascetycznego życia. Pojedzie z Vetlem do jego ojczyzny, i basta! Nie, nie jedzie do kraju Antychrysta, w dalekiej Norwegii może równie gorąco jak tu wielbić Pana i Madonnę.
Ledwo zdołali przekonać przełożoną.
Skończyło się jednak pomyślnie i z mieszanymi uczuciami wyruszyli w drogę powrotną do Norwegii.
Mali i Andre nie bardzo wiedzieli, co o tym wszystkim myśleć, mały Rikard natomiast był zafascynowana ogoloną głową byłej zakonnicy. Vetle starał się zaakceptować nową Hannę.
Ona sama siedziała z różańcem w rękach i z desperacją odmawiała zdrowaśki. Wiedziała, że postąpiła słusznie, decydując się na wyjazd z Vetlem. Teraz, kiedy go znowu zobaczyła, nie byłaby już w stanie go zapomnieć. A jednocześnie przerażało ją to, jak wątła okazała się jej potrzeba służenia Panu.
Czyż nie poświęciła prawie trzech lat, by przestać myśleć o Vetlem? Czyż jej się to nie udawało, przynajmniej w chwilach gorących modlitw przed krucyfiksem w celi? Nieustanne umartwianie się, post i rózgi, i dobrowolna ciężka praca, wszystko to pomagało jej zapomnieć, odwrócić się od świata.
I oto… Jedno spojrzenie na niego i wszystkie postanowienia rozleciały się jak domek z kart.
Ale też Vetle zrobił się bardzo przystojny. I w oczach Hanny był mężczyzną. Wystrzelił w górę, był teraz co najmniej o głowę wyższy od niej. Twarz utraciła dziecinną okrągłość, zmężniał i wydoroślał. No, przynajmniej Hannie tak się zdawało. Był smukły, miał szczupłe, ładne dłonie i wąskie biodra.
O, jakże ona go uwielbiała!
Pospiesznie mamrotała modlitwy, przesuwając w palcach paciorki różańca.
Vetle był w najwyższym stopniu zakłopotany. Z latami zaczął inaczej patrzeć na dziewczęta, a Hanna stała się teraz naprawdę pociągająca. Ogolona głowa nie miała najmniejszego znaczenia, wprost przeciwnie, wyglądała zabawnie, dodawała pikanterii. Pod szorstkim klasztornym strojem można się było domyślać ładnych kształtów, a jej figura miała niewiele wspólnego z zakonnym życiem. Była chuda, bo przecież w klasztorze nie jadano tłusto, ale Hannie dodawało to urody.
Vetle miał nadzieję, że dziewczyna porzuciła tamten bezsensowny pomysł z małżeństwem. Mimo wszystko oboje mieli dopiero po siedemnaście lat i musi minąć jeszcze wiele czasu, zanim osiągną dojrzałość.
W każdym razie ja, myślał, spoglądając na nią ukradkiem.
Hanna sprawiała wrażenie zachwyconej podróżą samochodem. Nigdy przedtem tego nie robiła i zdawało jej się, że mkną przed siebie z oszałamiającą szybkością, chociaż, prawdę powiedziawszy, samochód wlókł się przed siebie zgrzytając i parskając, jakby chciał protestować. Andrego nie opuszczał lęk, że staną gdzieś po drodze i nie dojadą do domu.
Vetle czuł, że to on powinien przerwać milczenie w samochodzie. Po prostu tylko on umiał się porozumieć z dziewczyną.
– Jeanne-Juanita-Hanna-Genevieve… Jak chcesz, żebyśmy cię nazywali?
– Hhchanna – wykrztusiła z gulgotaniem, ale wzrok miała promienny.
– Oczywiście, Hanna. Mój tata obiecał, że znajdzie ci pracę pielęgniarki. Jeśli, oczywiście, będziesz chciała.
Hanna odparła niemal wesoło:
– Aaach! Florence Nightingale? Chodzić z lampą od łóżka do łóżka i pocieszać konających?
– No, niekoniecznie! Częściej może zmieniać chorym zabrudzoną pościel, dźwigać ciężkich pacjentów, słuchać wymówek lekarzy…
– No i dobrze. W klasztorze robiłam dużo gorsze rzeczy.
– Ach, tak?
– Codziennie ktoś na mnie krzyczał, a jedna z sióstr miała paskudną egzemę, inna znowu…
– Dobrze, dobrze, wierzę ci. To nie ja mam się poświęcić pielęgniarstwu, lecz ty. Więc chciałabyś pracować w tym zawodzie?
– Bardzo chętnie. To może być moje nowe powołanie.
– Hanno, powołanie to z pewnością wspaniała sprawa, ale ty musisz też zarabiać pieniądze.
– Co? Pieniądze? Mnie nie wolno brać…
I wtedy pojęła, że już jej nie obowiązują klasztorne reguły, i rozpromieniła się niczym słońce.
Pojawienie się Hanny wniosło wiele nowego do codziennego życia w willi Voldenów. Dziewczyna zresztą miewała bardzo zmienne nastroje. Niekiedy zachowywała się jak święta. Siedziała wtedy skupiona i wyprostowana, przesuwała w palcach paciorki różańca i podejrzliwie odnosiła się do wszystkiego, co nie miało związku z bojaźnią bożą. Współczesną modę damską: krótkie sukienki, ostrzyżone włosy, uważała za grzeszną i gorszącą, swego rodzaju wyraz czci Antychrysta. Mężczyźni, zwłaszcza młodzi, to po prostu grzech, niezależnie od zachowania. Norwegów uważała za pogan, a ich Kościół za obrazę boską.
W inne dnie tryskała radością życia, o czym wszyscy powinni wiedzieć. Była wtedy tak nieopanowana, że Vetle musiał ją dosłownie szpiegować, by nie rzuciła się w ramiona pierwszemu lepszemu spotkanemu mężczyźnie. (Poza tym bywał wtedy zazdrosny, choć za nic by się do tego nie przyznał.)
Od czasu do czasu trafiały jej się dni sentymentalne. „Nikt się mną nie przejmuje. Nie mam na całym świecie nikogo, kto chciałby mnie wesprzeć”. To wydawało się Vetlemu najgorsze, bo wtedy trzeba ją było przekonywać, że i on, i cała rodzina, wszyscy są do niej ogromnie przywiązani. Kiedyś przy takiej okazji próbował ją pogłaskać po głowie i wtedy Hanna wprost się na niego rzuciła. Musiał się wyrywać siłą, zwłaszcza że sam też nie pozostał wobec niej taki obojętny.
I bywały też ciche dni, kiedy Hanna jakby się zapadała w sobie, a jej oczy wyrażały głęboki smutek. Nietrudno było wtedy zrozumieć, że jest jej bardzo ciężko. Wszystko jednak zaczęło się układać, gdy nauczyła się jako tako języka i mogła rozpocząć pracę w szpitalu. Wtedy zrozumieli, że najbardziej brakowało jej jakiegoś sensownego zajęcia, pracy, z którą mogłaby się zmagać. I wtedy też poznali pogodną, spokojną i bardzo sympatyczną Hannę.
To nowe jej wcielenie bardzo polubili. To znaczy tamte poprzednie też lubili, ale były one dużo bardziej męczące w codziennym życiu.
Teraz Hanna znalazła swoje miejsce. Christoffer wracał do domu z dobrymi wiadomościami, że przełożona pielęgniarek w szpitalu w Drammen jest z niej bardzo zadowolona. Hanna przyjmowała pochwały z promienną twarzą. Ona nigdy swoich uczuć nie ukrywała.
Wciąż otoczona młodymi adoratorami, wielokrotnie mogła już zdobyć pierwsze doświadczenia erotyczne. „Ale z jakiegoś powodu zawsze, kiedy przyjdzie co do czego, odprawiam adoratora”, zwierzała się Vetlemu, który był jej powiernikiem. Po części wpływała na to jej pobożność oraz surowe wychowanie w klasztorze, gdzie nieustannie mówiono jej o cnocie i czystości. Decydująca była chyba jednak jej wielka, i nieodwzajemniona słabość do Vetlego. On udawał, że nie rozumie jej delikatnych aluzji, ponieważ wciąż uważał, że oboje są za młodzi. Vetle nadal musiał się uczyć, a uczeń czy student nie wdaje się w romanse, to by było kuszenie losu.
W ten oto sposób upływało życie w willi Voldenów.
Na Boże Narodzenie 1920 roku przyjechała z wizytą mała Christa Lind, obecnie dziesięciolatka, jedyna z Ludzi Lodu, która nie mieszkała w ich parafii. Rodzina chętnie by się zajęła wychowaniem dziewczynki, ale jej tak zwany ojciec, czyli Frank, który był przekonany, że mała jest jego rodzoną córką, i który ją ubóstwiał, nigdy by się na to nie zgodził. Tylko Ludzie Lodu uważali, że mała nazywa się Lind, Frank twierdził, że dziecko musi nosić jego nazwisko, to znaczy Monsen.
Oni jednak wiedzieli swoje.
Frank uważał, że rozstanie z nim mogłoby pozostawić skazę na psychice dziewczynki, i w ogóle ograniczał jak mógł jego wizyty w Lipowej Alei, a także u Voldenów.
Ładniejszego dziecka chyba nie ma na świecie, myślał Vetle. Ale też miała po kim dziedziczyć. Przyniosła na świat tę samą delikatną urodę, którą miała jej matka, Vanja, a także babka Vanji, Saga. Dziadkiem jej matki był sam Lucyfer, a ojcem jej samej Demon Nocy. Niech więc sobie Frank myśli, co chce.
Vetle przyglądał się małej w milczeniu, patrzył, jak pomaga Benedikte i Mali oraz Hannie robić serduszka z błyszczącego papieru, które później miały ozdobić choinkę w Lipowej Alei, gdzie się teraz wszyscy znajdowali.
Ona ma być tą, która urodzi wybrane dziecko Ludzi Lodu. Jeszcze o tym nie wie, takiej małej dziewczynce nie można przecież mówić czegoś takiego, zresztą dla niej lepiej, że nie wie. Ile radości da jej to dziecko? Albo ile przyczyni cierpień?
Vetle nic nie mógł na to poradzić, ale trochę jej zazdrościł. Pomyśleć tylko, wybrane dziecko! Takie dziecko! I w ogóle wiedzieć, że się będzie miało dzieci! On sam z pewnością pozostanie bezdzietny, choćby Wędrowiec mówił nie wiadomo co, bo niby z kim Vetle miałby te dzieci płodzić? Nie, nie, pozostanie bezdzietny!
Myśli błądziły, nieoczekiwanie w oczach młodego człowieka pojawiły się łzy.
Zamglone spojrzenie przeniosło się na Hannę. Przez te łzy widział ją jak w kalejdoskopie. Coś jakby się ocknęło w głębi jego świadomości, poczucie bezpieczeństwa, pewność, radość.
Przecież ma Hannę! To nie jego zasługa, że wciąż posiada jej wierne oddanie, to ona wytrwała mimo wszelkie przeciwieństwa i mimo że tylekroć ją odpychał. Ale na jak długo jeszcze starczy jej sił i uporu?
Vetle wstał. Chyba nigdy nie czuł się taki silny i taki zdecydowany jak w tej chwili.
– Hanna, masz trochę czasu?
Spojrzała na niego zdumiona. Vetle nie należał do ludzi, którzy rozmawiali z nią zbyt często.
– Jasne – odparła swoim niedoskonałym jeszcze norweskim.
Poprosił, by włożyła płaszcz i coś na głowę, i wyprowadził ją na dwór, w rozgwieżdżony wieczór.
Księżyc świecił nad starą oborą Lipowej Alei, w której teraz nie było już zwierząt, I nad kuźnią, w której Andre urządził bardzo dochodowy warsztat samochodowy, świecił też nad aleją lipową, gdzie posadzono nowe drzewa, gdy stare padły.
Te lipy były swego rodzaju instytucją w parafii. Nikomu już nie przychodziło do głowy, żeby je wyciąć. Co prawda osiedle willowe podeszło bardzo blisko, lecz dwór i lipy nadal trwały. Wszyscy wiedzieli, że to najstarszy dwór w okolicy i że trzeba go chronić.
Vetle i Hanna stanęli na schodach i patrzyli na białą parę swoich oddechów.
– Dobrze się czujesz u nas w Norwegii, Hanno?
– O, tak! Chociaż tu tak zimno!
Skuliła się.
Vetle skrępowany położył rękę na jej ramieniu.
– Wiesz, ja na wiosnę skończę studia. Czy nie chciałabyś… wyjść za mnie… powiedzmy… w lecie?
Z oczu Hanny trysnęły łzy.
– O, Vetle! O, Vetle! Ty naprawdę tak powiedziałeś?
Uśmiechnął się nad tym jej zabawnym pytaniem, lecz był to uśmiech pełen miłości.
– W przeciwnym razie pewnie bym nie pytał. Na tyle mnie chyba znasz. No, to co, chcesz?
Hanna wyciągnęła ramiona i zarzuciła mu na szyję.
– Czy ja chcę?
Tak więc w willi Voldenów znowu zjawiły się dzieci. Hanna uradziła troje, krótko jedno po drugim. Mari przyszła na świat w 1922 roku, Jonathan w 1924 i Karine w 1926.
Zrobiło się tak tłoczno, że musieli w starym ogrodzie zbudować nowy dom. Cała rodzina była bardzo szczęśliwa i wszyscy kochali trójkę wspaniałych malców. Nikt się zresztą tym razem nie bał przyjścia na świat obciążonego potomka.
Wiedzieli przecież od dawna, że w tym pokoleniu urodzi się dziecko wybrane. I że będzie to potomek Christy.
Oczekiwali tego w napięciu, zwłaszcza że Christa dorastała.
Nim jednak Christa, córka Demona Nocy, urodzi oczekiwane dziecko, będzie musiała przeżyć coś naprawdę niezwykłego.