Prawie nic już nie zostało do opowiedzenia. Wstał świt, a wraz z nim czerwone słońce podobne do przekrwionego oka. Przez okno wciska się do komnaty zimny wiatr. Lada chwila służący wniesie tacę z gorącym posiłkiem; wraz z nim bez wątpienia zjawi się stary, pokręcony Ojciec Inire, aby w ostatniej chwili zamienić ze mną jeszcze kilka słów. Stary Ojciec Inire, który o tyle przeżył swych pobratymców, a który, czego się obawiam, nie o wiele przeżyje czerwone słońce. Na pewno się rozzłości, kiedy powiem mu, że przesiedziałem całą noc, kończąc moje zapiski.
Już wkrótce przywdzieję szatę barwy argentu, który jest bielszy od bieli. Nieważne.
Dni na statku będą długie i monotonne. Wypełnię je lekturą. Muszę się jeszcze wiele nauczyć. Od czasu do czasu zapadnę w drzemkę w mojej koi, nasłuchując, jak niezliczone stulecia prześlizgują się po kadłubie. Ten rękopis przekażę mistrzowi Ultanowi, ale jeśli nie będę mógł zasnąć, a zmęczy mnie już lektura, ja, który niczego nie zapominam, zacznę pisać go od początku, słowo w słowo lak, jak napisałem go teraz. Nazwę go „Księgą Nowego Słońca”, ponieważ w księdze tej, zaginionej od niepamiętnych czasów, podobno przepowiedziano jego nadejście. A kiedy skończę go ponownie, zamknę moje dzieło w ołowianym pojemniku i wyślę w przestrzeń, by żeglowało po oceanie czasu i przestrzeni.
Czy dotrzymałem wszystkich obietnic? Zdaję sobie sprawę, że wielokrotnie zapewniałem cię, czytelniku, że taka lub inna sprawa zostanie dokładniej wyjaśniona w dalszej części opowieści. Pamiętam o tych zapewnieniach, ale pamiętam też o tylu innych… Zanim uznasz, że cię oszukałem, przeczytaj wszystko jeszcze raz, tak jak ja mam zamiar jeszcze raz to napisać.
Dwie rzeczy nie ulegają dla mnie najmniejszej wątpliwości. Pierwsza to ta, że nie jestem pierwszym Severianem. Ci, co chadzają korytarzami Czasu, widzieli mnie, jak zasiadam na Tronie Feniksa, i powiedzieli o tym Autarsze. Dlatego właśnie uśmiechał się tajemniczo, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy w Lazurowym Pałacu, i dlatego wodnica wyniosła mnie ku powierzchni, mimo że powinienem był utonąć. (Jednak ten pierwszy Severian także chyba przeżył, z czego należałoby wysnuć wniosek, że już wtedy jakieś siły kształtowały mój los). Spróbuję teraz odtworzyć historie tamtego Severiana.
On także był wychowywany przez katów, został zesłany do Thraxu i uciekł stamtąd, a choć nie miał przy sobie Pazura Łagodziciela, to przypuszczalnie wziął udział w walkach na północy — bez wątpienia pragnąc umknąć przed pościgiem archonta. Nie wiem, w jaki sposób zetknął się tam z Autarchą, ale takie spotkanie jednak nastąpiło, w wyniku zaś tego spotkania on (który mimo wszystko pozostaje także mną) zajął miejsce Autarchy, by pożeglować w pustkę kosmosu. Wówczas ci, co wędrują korytarzami Czasu, cofnęli się do okresu, kiedy jeszcze był młody, i wtedy właśnie rozpoczęła się moja historia, dokładnie taka, jaką ją tu opowiedziałem.
Druga rzecz jest następująca: Tamten Severian nie wrócił do swego czasu, lecz dołączył do tych, którzy mieszkają w korytarzach. Teraz wiem już, kim był człowiek o imieniu Apu-Punchau, dlaczego Hildegrin, który znalazł się zbyt blisko niego, zginął, a wiedźmy uciekły w popłochu. Wiem też, w czyim grobowcu bawiłem się jako chłopiec i czyj herb składa się z róży, fontanny i lecącego statku. Naruszyłem spokój własnego grobu, w którym niebawem spocznę.
Zaraz po tym jak Drotte, Roche, Eata i ja wróciliśmy do Cytadeli, otrzymałem pilne wiadomości od Ojca Inire i z Domu Absolutu, lecz mimo to zwlekałem z podjęciem ostatecznej decyzji. Poprosiłem kasztelana o mapę; dostarczył mi ją dopiero po długich poszukiwaniach. Była ogromna, stara i mocno zniszczona. Obejmowała cały teren twierdzy łącznie z murem, lecz nazwy były zupełnie inne, a usytuowanie i liczba wież nie do końca pokrywały się z rzeczywistością.
Wówczas kazałem sprowadzić ślizgacz i przez pół dnia unosiłem się nad wieżami. Z pewnością wielokrotnie przelatywałem nad miejscem, którego szukałem, ale mimo to nie udało mi się go dostrzec.
Wreszcie, zaopatrzony w silną, niezawodną lampę, zagłębiłem się w labirynt lochów pod naszą wieżą. Schodziłem coraz głębiej wijącymi się bez końca schodami, aż na koniec dotarłem na najniższy poziom, Skąd bierze się moc, która pozwala miejscom położonym głęboko pod ziemią zachowywać przeszłość w prawie nie zmienionej postaci? Niemal od razu natknąłem się na jedną z misek, w jakich nosiłem pożywienie dla Triskele. (Temu samemu Triskele, który ożył pod moim dotykiem ponad dwa lata przed tym, jak wszedłem w posiadanie Pazura). Ponownie ruszyłem śladami psa, tak jak uczyniłem będąc jeszcze uczniem; wówczas dotarłem do sekretnego wyjścia w Ogrodzie Czasu, gdzie na dobre zaczęła się moja, trwająca aż do tej pory, wędrówka mrocznymi i krętymi korytarzami.
Teraz, dzięki silnemu światłu lampy, bez trudu znalazłem miejsce, gdzie zgubiłem ślad Triskele. Ogarnęła mnie trudna do przezwyciężenia pokusa, żeby pójść za nim i sprawdzić, dokąd dotarł, a tym samym przekonać się, kto został jego nowym panem i do kogo wracał od tamtej pory po naszych niezbyt częstych spotkaniach w mrocznych zaułkach Cytadeli, Być może uczynię to, kiedy wrócę na Urth — naturalnie jeżeli w ogóle na nią wrócę.
Wtedy jednak poszedłem prosto, śladem chłopca-mężczyzny, jakim kiedyś byłem, wiodącym prosto jak strzelił korytarzem o podłodze pokrytej warstwą błota i ścianach poznaczonych z rzadka mrocznymi otworami drzwi. Severian, za którym podążałem, miał na nogach za duże buty o startych obcasach i mocno sfatygowanych podeszwach; obejrzawszy się za siebie, stwierdziłem, że choć mojemu obuwiu nic nie można było zarzucić, to jednak moje kroki są nierównej długości i w dodatku nieco powłóczę jedną stopą. Tak więc jeden Severian miał dobre buty. drugi dobre nogi. Roześmiałem się głośno na myśl o tym czy ktoś, kto za kilka lub kilkanaście lat dotrze do tego tunelu, domyśli się, że oba ślady pozostawiła ta sama osoba.
Nie mam pojęcia, czemu mogły niegdyś służyć te tunele. Wielokrotnie mijałem schody prowadzące jeszcze niżej, ale po kilku stopniach zawsze nikły w nieruchomej, czarnej wodzie. Znalazłem też szkielet ale jak to zazwyczaj bywa ze szkieletami, niczego się od niego nie dowiedziałem. Tu i ówdzie na ścianach widniały pomarańczowe lub czarne napisy, równie tajemnicze jak szczurze bazgroły w bibliotece mistrza Ultana. Zaglądając do mijanych pomieszczeń, w kilku z nich dostrzegłem niezliczone, wtopione w ściany zegary, i choć wszystkie milczały, ich wskazówki zaś zupełnie skorodowały, pokazując godziny z dawno minionej przeszłości, uznałem to odkrycie za dobry omen dla kogoś, kto poszukuje Ogrodu Czasu.
Wreszcie go znalazłem. Mała plama słonecznego blasku wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętałem. Z pewnością była to głupota z mojej strony, ale wyłączyłem lampę i długą chwilę stałem w ciemności, wpatrując się w słoneczną kałużę o nieregularnych brzegach. Wyglądała co najmniej równie tajemniczo, jak poprzednim razem.
Bałem się, że będę miał kłopoty z przeciśnięciem się przez otwór, ale nawet jeśli ten Severian był nieco grubszej kości, to jednocześnie znacznie wyszczuplał, tak że po przepchnięciu barków reszta przeszła bez żadnych problemów.
Śnieg zniknął, lecz w powietrzu czuć już było zapowiedź jego rychłego powrotu. Wśród umierających krzewów róż leżało kilka martwych liści, przyniesionych tu ciepłymi, wstępującymi prądami powietrza. Pochylony zegar nadal rzucał bezsensowny cień, równie bezużyteczny jak jego martwi kuzyni w podziemiach, choć nie tak nieruchomy. Wyrzeźbione w kamieniu zwierzęta przyglądały mu się bez drgnięcia powieki.
Podszedłem do drzwi i zastukałem w nie mocno. Otworzyła je ta sama bojaźliwa stara kobieta, która nas poprzednio obsługiwała, ja zaś wszedłem do wypełnionego zapachem stęchlizny pokoju i kazałem jej przyprowadzić Valerię. Kobieta pospieszyła wypełnić moje polecenie, ale zanim zniknęła mi z oczu, w ciekawych ścianach ożyły niewyobrażalnie stare głosy, domagając się natarczywie, aby Valeria stawiła się przed jakąś obdarzoną staroświeckim tytułem osobistością. Dopiero po chwili uświadomiłem sobie ze zdziwieniem, że chodzi o mnie.
Tutaj zatrzymuję pióro, czytelniku, choć ja sam podążam dalej. Przeprowadziłem cię od bramy do bramy — od zamkniętej, spowitej mgłą bramy nekropolii Nessus, do zasnutej chmurami bramy zwanej niebem, która zaprowadzi mnie przynajmniej taką mam nadzieję — poza najbliższe gwiazdy.
Zatrzymuję pióro, ale sam podążam dalej. Czytelniku, nie możesz już mi towarzyszyć. Nadeszła pora, aby każdy z nas samodzielnie zmierzył się ze swym losem.
Ja, Severian Kulawy, Autarcha, składam pod tym dokumentem swój podpis w roku, który będzie nazywany ostatnim rokiem Starego Słońca.