23. Bez wyjścia

I poznacie prawdę,

i prawda was wyzwoli.

Ewangelia według świętego Jana

– Will – powiedziała Lyra – jak myślisz, co zrobią harpie, kiedy wypuścimy duchy?

Ponieważ ohydne stwory podlatywały coraz bliżej, hałasowały coraz bardziej i gromadziły się coraz liczniej, jakby sam mrok tworzył małe zgęstki złośliwości i dodawał im skrzydeł. Duchy wciąż z obawą podnosiły wzrok.

– Zbliżamy się?! – zawołała Lyra do lady Salmakii.

– Już niedaleko! – odkrzyknęła lady, unosząc się nad nimi. – Zobaczysz go, jeśli wejdziesz na tę skałę.

Ale Lyra nie chciała tracić czasu. Ze wszystkich sił próbowała zrobić wesołą minę przez wzgląd na Rogera, ale oczami duszy wciąż widziała okropną scenę, kiedy porzucony Pantalaimon-piesek niknął we mgle na przystani, i ledwie powstrzymywała skowyt. Ale musiała się postarać; musiała dać Rogerowi nadzieję, jak zawsze.

Wreszcie spotkali się twarzą w twarz, całkiem niespodziewanie. Pojawił się wśród tłumu duchów, mizerny i blady, lecz tak uradowany, jak tylko to możliwe u ducha. Podbiegł, żeby ją objąć.

Lecz przepłynął jej przez ręce jak chłodny dym i chociaż poczuła, że jego rączka obejmuje jej serce, w tym uścisku brakowało siły. Nigdy już nie mogli naprawdę się dotknąć.

Mógł jednak szeptać i powiedział:

– Lyro, myślałem, że już nigdy cię nie zobaczę... Myślałem, że nawet jeśli przyjdziesz tutaj po śmierci, będziesz dużo starsza, dorosła i nie zechcesz ze mną rozmawiać...

– Dlaczego nie?

– Bo zrobiłem coś złego, kiedy Pantalaimon odebrał moją dajmonę dajmonie Lorda Asriela! Trzeba było uciekać, nie próbować z nią walczyć! Powinniśmy byli uciekać do ciebie! Wtedy nie mogłaby znowu schwytać mojej dajmony i kiedy skała runęła, byłaby ze mną!

– Przecież to nie twoja wina, głupi! – zawołała Lyra. – To ja ciebie tam zaciągnęłam. Powinnam była ci pozwolić wrócić z innymi dziećmi i z Cyganami. To moja wina. Tak mi przykro, Roger, naprawdę to była moja wina, inaczej nie trafiłbyś tutaj...

– No, nie wiem – powiedział. – Może zginąłbym w inny sposób. Ale to nie twoja wina, Lyro, zrozum.

Zaczynała w to wierzyć, ale jednocześnie serce jej się krajało, kiedy widziała tę biedną małą zimną istotkę, tak bliską i tak niedostępną. Próbowała chwycić go za rękę, chociaż jej palce zamknęły się w pustce; on jednak zrozumiał i usiadł obok niej.

Inne duchy cofnęły się nieco, zostawiły ich samych i Will też usiadł trochę dalej, podtrzymując sobie rękę. Znowu krwawiła i podczas gdy Tialys, pikując gwałtownie, odpędzał duchy, Salmakia pomogła chłopcu opatrzyć ranę.

Lyra i Roger nie zwracali na to uwagi.

– Ale ty nie umarłaś – powiedział Roger. – Jak tutaj trafiłaś, skoro żyjesz? I gdzie jest Pan?

– Och, Roger... musiałam go zostawić na brzegu... To była najgorsza rzecz, jaką zrobiłam w życiu, tak bardzo bolało... Wiesz, jak to boli... A on tylko stał i patrzył, och, czułam się jak morderczyni, Roger... ale musiałam, bo inaczej nie mogłam przyjść tutaj!

– Udawałem, że z tobą rozmawiam przez cały czas odkąd umarłem – wyznał. – Żałowałem, że nie mogę, ale tak bardzo chciałem... Chciałem się stąd wydostać, ja i wszyscy inni zmarli, bo to straszne miejsce, Lyro, beznadziejne, nic się nie zmienia, kiedy nie żyjesz, i te ptaszyska... Wiesz, co robią? Czekają, kiedy odpoczywasz... Nigdy nie możesz porządnie zasnąć, tylko jakby drzemiesz... i podchodzą do ciebie po cichu, i szepczą o wszystkich złych rzeczach, które zrobiłeś za życia, żebyś nie mógł ich zapomnieć. Wiedzą o tobie najgorsze rzeczy. Wiedzą, jak sprawić, żebyś poczuł się okropnie, myśląc o głupich i złych uczynkach, które kiedykolwiek popełniłeś. I znają chciwe, brzydkie myśli, które ci kiedyś przyszły do głowy, i zawstydzają cię, i sprawiają, że brzydzisz się sobą... Ale nie możesz przed nimi uciec.

– No więc – powiedziała Lyra – posłuchaj.

Zniżyła głos i przysunęła się bliżej do małego ducha, jak dawniej, kiedy planowali jakąś psotę w Kolegium Jordana.

– Pewnie nie wiesz, ale czarownice... Pamiętasz Serafinę Pekkalę...? Czarownice znają przepowiednię o mnie. Nie wiedzą, że ja wiem... Nikt nie wie. Nigdy przedtem nikomu o tym nie mówiłam. Ale kiedy byłam w Trollesundzie i Cygan Ojciec Coram zabrał mnie na spotkanie z konsulem czarownic, doktorem Lanseliusem, konsul zrobił mi test. Kazał mi wyjść na dwór i wybrać gałązkę sosny obłocznej spośród wielu innych. To miało dowieść, że naprawdę potrafię odczytywać wskazania aletheiometru. No więc zrobiłam to i szybko wróciłam, bo było zimno, a zadanie zabrało mi tylko sekundę, było łatwe. Konsul rozmawiał z Ojcem Coramem i nie wiedzieli, że ich słyszę. Powiedział, że czarownice znają od wieków przepowiednię o mnie: mam zrobić coś wielkiego i ważnego i to będzie w innym świecie...

Nigdy o tym nie mówiłam, chyba nawet zapomniałam, bo tyle się działo. Więc to jakoś wyleciało mi z pamięci. Nigdy nawet nie rozmawiałam o tym z Panem, bo chyba śmiałby się ze mnie. Ale potem pani Coulter mnie złapała i trzymała w uśpieniu. Miałam sny i śniłam o tym, i śniłam o tobie. I przypomniałam sobie Cygankę, Ma Costę... Pamiętasz, to na ich łódź wsiedliśmy w Jerychu, z Simonem i Hugh i tamtymi...

– Tak! I prawie dopłynęliśmy do Abingdonu! To był nasz najlepszy wyczyn, Lyro! Nigdy tego nie zapomnę, nawet gdybym miał tutaj tkwić martwy przez tysiąc lat...

– Tak, ale słuchaj... Kiedy uciekłam od pani Coulter za pierwszym razem, tak, znowu znalazłam Cyganów i zaopiekowali się mną, i... Och, tyle się dowiedziałam, zdziwiłbyś się... ale to najważniejsze: Ma Costa powiedziała mi, że mam olejek czarownic w duszy, powiedziała, że Cyganie to wodny lud, ale ja jestem z ognia. Myślę, że to znaczy, że ona jakby przygotowywała mnie do proroctwa czarownic. Wiem, że mam zrobić coś ważnego, a ten doktor Lanselius mówił, że ważne, żebym nigdy nie poznała swojego przeznaczenia, aż to się stanie, rozumiesz... Nigdy nie wolno mi o to pytać... Więc nie pytałam. Nigdy nawet się nie zastanawiałam, co to może być. Nie pytałam aletheiometru. Ale teraz chyba wiem. I to, że znowu cię znalazłam, to jest dowód. Oto, co muszę zrobić, Roger, oto, czym jest moje przeznaczenie: muszę pomóc wszystkim zmarłym wydostać się na zawsze z krainy śmierci. Ja i Will musimy uratować was wszystkich. Na pewno o to chodzi. Na pewno. I ponieważ Lord Asriel, mój ojciec, powiedział coś takiego: „Śmierć umrze”. Chociaż nie wiem, co się stanie. Nie możesz jeszcze im o tym mówić, przyrzeknij. To znaczy, może nie zostaniesz tam na górze, ale...

Rozpaczliwie usiłował jej przerwać, więc umilkła.

– Właśnie to chciałem ci powiedzieć! – zawołał. – Mówiłem im, wszystkim innym zmarłym, że przyjdziesz!

Tak samo jak przyszłaś i uratowałaś dzieci z Bolvangaru! Mówiłem, że Lyra tego dokona. Marzyli, żeby to była prawda, chcieli mi wierzyć, ale nigdy właściwie nie uwierzyli. Widziałem to po nich. Najpierw – ciągnął – każde dziecko, które tutaj trafia, każde jedno zaczyna od gadania, że tato na pewno mnie stąd zabierze, albo mama – jak tylko się dowiedzą, gdzie jestem, przyjdą i zabiorą mnie z powrotem do domu. Jeśli nie tata i mama, to przyjaciel albo dziadek, ale ktoś na pewno przyjdzie im na ratunek. Tylko, że nikt nigdy nie przychodzi. Więc nikt mi nie uwierzył, kiedy powiedziałem, że przyjdziesz. Tylko, że miałem rację!

– Tak – przyznała – chociaż nie zrobiłabym tego bez Willa. To jest Will, a to kawaler Tialys i lady Salmakia. Tyle ci mam do powiedzenia, Rogerze...

– Kto to jest Will? Skąd pochodzi?

Lyra zaczęła wyjaśniać, całkowicie nieświadoma, jak głos się jej zmienił, jak się wyprostowała i jak nawet jej oczy spoglądały inaczej, kiedy opowiadała historię swojego spotkania z Willem i walki o zaczarowany nóż. Skąd miała wiedzieć? Ale Roger to zauważył, ze smutną bezgłośną zazdrością zmarłych.

Tymczasem Will i Gallivespianie rozmawiali po cichu w pewnej odległości.

– Co zamierzacie zrobić, ty i dziewczynka? – zapytał Tialys.

– Otworzyć ten świat i wypuścić duchy. Po to mam nóż.

Nigdy nie widział takiego zdumienia na niczyjej twarzy, tym bardziej na twarzach tych, których opinię sobie cenił. Zdążył już nabrać wielkiego szacunku dla tej dwójki. Siedzieli w milczeniu przez chwilę, a potem Tialys powiedział:

– To wszystko zmieni. Zadasz najmocniejszy cios. Po czymś takim Autorytet będzie bezsilny.

– Jak mogliby coś takiego podejrzewać?! – zawołała lady. – To na nich spadnie jak grom z jasnego nieba!

– A co potem? – zapytał Willa kawaler.

– Co potem? No, sami będziemy musieli stąd wyjść i znaleźć nasze dajmony. Nie myśl o „potem”. Wystarczy myśleć o „teraz”. Nic nie powiedziałem duchom na wypadek. na wypadek, gdyby się nie udało. Więc wy też nic nie mówcie. Teraz chcę znaleźć świat, który mogę otworzyć, a te harpie patrzą. Więc jeśli chcecie pomóc, odciągnijcie ich uwagę.

Gallivespianie natychmiast poderwali swoje ważki w mrok nad głowami, gdzie harpie zgromadziły się gęsto niczym muchy. Will patrzył, jak wielkie owady szarżują nieustraszenie w górę, jakby harpie rzeczywiście były muchami, które można chwytać i zjadać w locie. Pomyślał, jak bardzo te olśniewające stworzenia muszą tęsknić za czystym niebem i swobodnym szybowaniem nad przejrzystą wodą.

Potem wyjął nóż. I natychmiast usłyszał obelgi, którymi obrzuciły go harpie – szydercze słowa o matce – więc odłożył nóż i starał się oczyścić umysł.

Spróbował znowu, z tym samym rezultatem. Słyszał, jak harpie hałasują w górze pomimo wysiłków Gallivespian; było ich tak wiele, że dwójka samotnych jeźdźców nie mogła ich rozpędzić.

No, nie ma rady. Łatwiej nie będzie. Więc Will odprężył się, wyłączył umysł i po prostu siedział, luźno trzymając nóż, aż znowu był gotowy.

Tym razem nóż wciął się prosto w powietrze – i natrafił na skałę. Will otworzył okno do podziemia innego świata. Zamknął je i spróbował ponownie.

Powtórzyło się to samo, chociaż wiedział, że otworzył inny świat. Przedtem otwierał okna nad ziemią w różnych światach, więc nie powinno go dziwić, że tym razem dla odmiany znalazł się pod ziemią, ale poczuł się zaniepokojony.

Następnym razem pomacał tak ostrożnie, jak się nauczył, wyszukując czubkiem noża rezonans, który wskazywał świat z gruntem na tym samym poziomie. Ale za każdym razem wyczuwał nieprawidłowy dotyk. Nie mógł otworzyć żadnego świata; wszędzie natrafiał na twardą skałę.

Lyra zauważyła, że coś jest źle, przerwała poufną rozmowę z duchem Rogera i pospieszyła do Willa.

– Co się stało? – zapytała cicho. Powiedział jej i dodał:

– Musimy przenieść się w inne miejsce, zanim znajdę świat, który możemy otworzyć. Ale te harpie nam nie pozwolą. Powiedziałaś duchom, co zamierzamy?

– Nie. Tylko Rogerowi i kazałam mu dochować sekretu. On zrobi, co mu każę. Och, Will, boję się, tak się boję. Może nigdy stąd nie wyjdziemy. A jeśli utkniemy tu na zawsze?

– Nóż może przeciąć skałę. W razie konieczności po prostu wykopiemy tunel. To zabierze dużo czasu i mam nadzieję, że nie będziemy musieli, ale możemy tak zrobić. Nie martw się.

– Tak. Masz rację. Oczywiście, że możemy.

Popatrzyła na niego i pomyślała, że wygląda na chorego, z twarzą ściągniętą z bólu i ciemnymi kręgami wokół oczu, ręka mu drżała, palce znowu krwawiły; wydawał się równie chory jak ona. Nie mogli już długo wytrzymać bez swoich dajmonów. Lyra czuła w środku drżenie; mocno objęła się ramionami, tęskniąc za Panem.

Duchy tłoczyły się coraz bliżej, zwłaszcza dzieci nie mogły zostawić Lyry w spokoju.

– Proszę – powiedziała jakaś dziewczynka. – Nie zapomnisz o nas, kiedy wrócisz, prawda?

– Nie – zapewniła Lyra. – Nigdy.

– Opowiesz im o nas?

– Przyrzekam. Jak się nazywasz?

Lecz dziewczynka nagle się zawstydziła: zapomniała. Odwróciła się, zakrywając twarz, a jakiś chłopiec powiedział:

– Chyba lepiej zapomnieć. Ja zapomniałem swoje imię. Niektórzy są tu od niedawna i ciągle pamiętają. Niektóre dzieci są tu od tysięcy lat. Nie są starsze od nas i dużo zapomniały. Oprócz blasku słońca. Tego nikt nie zapomina. I wiatru.

– Tak – dołączył się inny. – Opowiedz nam o tym!

I coraz więcej duchów żądało, żeby Lyra opowiadała im o rzeczach, które pamiętały, o słońcu, wietrze i niebie, i o zapomnianych rzeczach, na przykład jak się bawić. Dziewczynka odwróciła się do Willa i szepnęła:

– Co mam robić?

– Opowiedz im.

– Boję się. Po tym, co się stało wcześniej... te harpie...

– Powiedz im prawdę. Nie dopuścimy tutaj harpii.

Popatrzyła na niego z powątpiewaniem. Dosłownie mdliło ją ze strachu. Odwróciła się z powrotem do duchów, które napierały coraz bardziej.

– Proszę! – szeptały. – Dopiero co przyszłaś ze świata! Opowiedz nam, opowiedz! Opowiedz nam o świecie!

Niedaleko stało drzewo – tylko martwy pień z białymi jak kość gałęziami sterczącymi w zimnym szarym powietrzu – a ponieważ Lyra czuła się osłabiona i pomyślała, że nie może jednocześnie iść i opowiadać, skierowała się w tamtą stronę, żeby usiąść. Tłum duchów falował i rozstępował się przed nimi.

Kiedy zbliżyli się do drzewa, Tialys wylądował na ramieniu Willa i nalegał, żeby chłopiec przechylił głowę i posłuchał.

– One wracają – ostrzegł cicho. – Te harpie. Coraz więcej. Trzymaj nóż w pogotowiu. Lady i ja powstrzymamy je, jak długo damy radę, ale może czeka cię walka.

Ukradkiem, żeby nie martwić Lyry, Will obluzował nóż w pochwie i trzymał dłoń blisko rękojeści. Tialys znowu odleciał, a Lyra dotarła do drzewa i usiadła na jednym z grubych korzeni.

Tyle zmarłych postaci skupiło się wokół niej z nadzieją, szeroko otwierając oczy, że Will musiał ich odsunąć i zrobić trochę miejsca; pozwolił jednak Rogerowi zostać blisko, ponieważ chłopiec wpatrywał się w Lyrę i słuchał z takim przejęciem.

Lyra zaczęła opowiadać o świecie, który znała.

Opowiedziała im, jak ona i Roger wdrapali się na dach Kolegium Jordana i znaleźli gawrona ze złamaną łapą, jak opiekowali się nim, aż mógł znowu latać; jak zwiedzali piwnice z winami, grubo pokryte kurzem i pajęczynami, jak wypili trochę kanaryjskiego wina albo może tokaju, nie miała pewności, i jak się upili. A duch Rogera słuchał z dumą i rozpaczą, kiwał głową i szeptał:

– Tak, tak! Właśnie tak było, to prawda, zgadza się!

Potem opowiedziała im o wielkiej bitwie pomiędzy mieszkańcami Oksfordu a ceglarzami.

Najpierw opisała im Glinianki, starając się niczego nie pominąć, szerokie płuczki barwy ochry, czerpaki, piece do wypalania jak wielkie ceglane ule. Opowiedziała o wierzbach rosnących nad brzegiem rzeki, z listkami srebrzystymi od spodu; powiedziała, że kiedy słońce świeciło przez kilka dni, glina zaczynała pękać na wielkie płaskie tafle rozdzielone głębokimi szczelinami, i jakie to uczucie wcisnąć palce w szczelinę i powoli podważyć wyschniętą taflę błota, starając się, żeby nie pękła. Pod spodem glina była wilgotna, idealna do rzucania w ludzi.

Opisała zapachy unoszące się w tym miejscu: dym z pieców, zapach mułu i gnijących liści dolatujący od rzeki, kiedy wiatr wiał z południowego zachodu; ciepły zapach pieczonych ziemniaków, które jadali ceglarze; bulgotanie wody płynącej rynnami do płuczek; powolny mlaszczący dźwięk, kiedy próbowało się wyciągnąć stopę z ziemi; ciężki chlupot zastawek śluzy w gęstej od gliny wodzie.

Duchy cisnęły się coraz bliżej, karmiły się jej słowami, przypominały sobie czasy, kiedy miały ciała i skórę, nerwy i zmysły, i pragnęły, żeby nigdy nie przestała mówić.

Potem opowiedziała, jak dzieci ceglarzy zawsze prowadziły wojnę z mieszczuchami, ale były tępe i powolne, z gliną zamiast mózgu, podczas gdy mieszczuchy w porównaniu z nimi były szybkie i sprytne jak wróble; jak pewnego dnia wszystkie dzieci z miasta machnęły ręką na dzielące ich różnice, sprzymierzyły się, uknuły plan i zaatakowały Glinianki z trzech stron, przyparły do rzeki dzieci ceglarzy i ciskały w nie pecynami ciężkiej gliniastej ziemi, zniszczyły i stratowały ich zamek z piasku, zmieniły fortyfikacje w pociski, aż ziemia, powietrze i woda przemieszały się nie do odróżnienia i wszystkie dzieci wyglądały dokładnie tak samo, od stóp do głów oblepione błotem, i żadne z nich nigdy nie przeżyło takiego wspaniałego dnia.

Skończywszy opowieść, spojrzała na Willa, wyczerpana. Wtedy doznała wstrząsu, oprócz milczących duchów dookoła i jej towarzyszy, żywych i bliskich, miała jeszcze inną publiczność: gałęzie drzewa gęsto obsiadły ciemne ptasie sylwetki o kobiecych twarzach, spoglądające na nią z góry, poważne i oczarowane.

Wstała, zdjęta nagłym strachem, ale harpie się nie poruszyły.

– Wy! – zawołała w desperacji. – Przedtem na mnie wrzeszczałyście, kiedy próbowałam coś wam powiedzieć. Co was teraz powstrzymuje? Dalej, rozedrzyjcie mnie szponami i zmieńcie w ducha!

– Tego na pewno nie zrobimy – odezwała się harpia w samym środku, Bez-Imienia we własnej osobie. – Posłuchaj. Tysiące lat temu, kiedy przybyły tutaj pierwsze duchy, Autorytet dał nam moc widzenia najgorszego w każdym z nich, i od tego czasu żywimy się najgorszym, aż nasza krew cuchnie i serca chorują. Ale nie miałyśmy nic innego do jedzenia. Nic innego. A teraz dowiadujemy się, że zamierzacie otworzyć drogę do górnego świata i wyprowadzić stąd wszystkie duchy...

Jej szorstki głos zagłuszyły miliony szeptów, kiedy każdy duch, który to usłyszał, krzyczał z radości; lecz harpie wrzasnęły i załopotały skrzydłami, aż duchy znowu zamilkły.

– Tak! – krzyknęła Bez-Imienia. – Wyprowadzić je stąd! Co my teraz zrobimy? Powiem ci, co zrobimy: odtąd nie cofniemy się przed niczym. Będziemy ranić, dręczyć, kaleczyć i plugawić każdego ducha, którego dopadniemy, aż oszaleje ze strachu, wstrętu i wyrzutów sumienia. To jest ziemia jałowa; zmienimy ją w piekło!

Harpie zarechotały przeraźliwie, wiele sfrunęło z drzewa prosto na duchy, które rozbiegły się w przerażeniu. Lyra przywarła do ramienia Willa i jęknęła:

– Teraz one wszystko wygadały, a my nie możemy tego zrobić... Znienawidzą nas... Pomyślą, że ich zdradziliśmy! Pogorszyliśmy ich los zamiast polepszyć!

– Cicho – powiedział Tialys. – Nie rozpaczaj. Zawołaj je z powrotem i spraw, żeby nas wysłuchały.

– Wracajcie! Wracajcie wszyscy! Wracajcie i posłuchajcie! – krzyknął Will.

Jedna za drugą harpie o wygłodniałych twarzach, ożywionych i złaknionych nieszczęścia, zawróciły i sfrunęły z powrotem na drzewo, a duchy podążyły za nimi. Kawaler zostawił swoją ważkę pod opieką Salmakii i wskoczył na skałę, gdzie wszyscy go widzieli – drobny, zwinny i ciemnowłosy, odziany w zieleń.

– Harpie – powiedział – możemy wam zaproponować coś lepszego. Odpowiedzcie szczerze na moje pytania i wysłuchajcie, co powiem, a potem to osądzicie. Kiedy Lyra rozmawiała z wami za murem, rzuciłyście się na nią. Dlaczego?

– Kłamstwa! – wrzasnęły wszystkie harpie. – Kłamstwa i wymysły!

– Lecz kiedy teraz opowiadała, wszystkie jej słuchałyście, każda z was, słuchałyście cicho i w skupieniu. Ponownie pytam: dlaczego?

– Ponieważ mówiła prawdę – odparła Bez-Imienia. – Ponieważ to była prawda. Ponieważ nas żywiła. Ponieważ nas karmiła. Ponieważ nic nie mogłyśmy na to poradzić. Ponieważ to była prawda. Ponieważ nie wiedziałyśmy, że istnieje cokolwiek poza złem i zepsuciem. Ponieważ poznałyśmy nowe rzeczy, słońce, deszcz i wiatr. Ponieważ to była prawda.

– W takim razie – powiedział Tialys – zawrzyjmy umowę. Zamiast widzieć tylko zepsucie, chciwość i okrucieństwo duchów, które tutaj przychodzą, odtąd macie prawo żądać od każdego ducha, żeby opowiedział wam historię swojego życia, i każdy musi mówić prawdę o tym, co widział i słyszał, czego dotykał, co kochał i znał na świecie. Każdy z tych duchów ma swoją historię; każdy, który tu przyjdzie w przyszłości, opowie wam prawdziwe rzeczy o świecie. A wy będziecie miały prawo ich wysłuchać i oni będą musieli powiedzieć prawdę.

Lyra podziwiała zuchwałość małego szpiega. Jak śmiał przemawiać do tych stworów, jakby miał władzę przyznawać im prawa? Każda z nich mogła go uśmiercić jednym kłapnięciem szczęk, rozedrzeć go na strzępy pazurami albo zrzucić z wysoka na ziemię i zmiażdżyć. A jednak stał przed nimi, dumny i nieustraszony, negocjując umowę! A one słuchały i naradzały się zniżonymi głosami, zwracając ku sobie twarze.

Wszystkie duchy czekały, milczące i wystraszone.

Potem Bez-Imienia znowu zabrała głos.

– To nie wystarczy – oświadczyła. – Chcemy czegoś więcej. Pod dawną dyspensą miałyśmy cel. Miałyśmy swoje miejsce i obowiązki. Wypełniałyśmy skrupulatnie rozkazy Autorytetu i za to nas szanowali. Nienawidzili i bali się nas, ale również szanowali. Co teraz się stanie z tym szacunkiem? Dlaczego duchy miałyby na nas zważać, skoro mogą po prostu znowu wrócić do świata? Mamy swoją dumę i nie pozwolimy sobic jej odebrać. Potrzebujemy honorowego miejsca! Potrzebujemy celu i obowiązków do wypełniania, żeby darzono nas szacunkiem, na jaki zasługujemy!

Poruszyły się na gałęziach, mamrocząc i wznosząc skrzydła. Lecz chwilę później Salmakia wskoczyła na głaz obok kawalera i zawołała:

– Macie całkowitą rację! Każdy powinien mieć jakiś cel, ważne zadanie budzące szacunek, które można wypełniać z dumą. Oto wasza misja, którą tylko wy możecie wypełnić, ponieważ jesteście strażniczkami i opiekunkami tego miejsca. Waszym zadaniem będzie przeprowadzenie duchów od miejsca lądowania nad jeziorem przez całą drogę w krainie zmarłych aż do nowej bramy na świat. W zamian opowiedzą wam swoje historie jako uczciwą i sprawiedliwą zapłatę za przewodnictwo. Czy to wam się wydaje słuszne?

Bez-Imienia spojrzała na swoje siostry i wszystkie pokiwały głowami.

– I mamy prawo odmówić im przewodnictwa, jeśli skłamią albo jeśli coś zatają, albo jeśli nie będą mieli nam nic do powiedzenia. Skoro żyją na świecie, powinni widzieć, słyszeć, dotykać, kochać i poznawać różne rzeczy. Zrobimy wyjątek dla niemowląt, które nie zdążyły niczego poznać, ale w innym przypadku, jeśli ktoś zejdzie tu na dół, nie przynosząc nic ze sobą, nie wyprowadzimy go.

– To sprawiedliwie – przyznała Salmakia i pozostali wędrowcy wyrazili zgodę.

Tak więc zawarli układ. W zamian za historię Lyry, której już wysłuchały, harpie zgodziły się zaprowadzić podróżnych z nożem do części krainy zmarłych sąsiadującej z górnym światem. Czekała ich daleka droga, przez tunele i jaskinie, ale harpie poprowadzą ich wiernie i wszystkie duchy mogą iść za nimi.

Lecz zanim wyruszyli, ktoś krzyknął najgłośniej jak to możliwe w przypadku szeptu. Był to duch chudego mężczyzny o gniewnej twarzy, który zawołał:

– Co się stanie? Kiedy opuścimy krainę zmarłych, czy znowu ożyjemy? Czy też znikniemy jak nasze dajmony? Bracia, siostry, nie powinniśmy nigdzie iść za tym dzieckiem, dopóki się nie dowiemy, co się z nami stanie!

Inni podchwycili pytanie.

– Tak, powiedz nam, dokąd idziemy! Powiedz nam, czego mamy się spodziewać! Nigdzie nie pójdziemy, dopóki się nie dowiemy, co się z nami stanie!

Lyra w rozpaczy odwróciła się do Willa, ale on poradził:

– Powiedz im prawdę. Zapytaj aletheiometru i powiedz im, co odpowiedział.

– Dobrze – zgodziła się dziewczynka.

Wyjęła złocisty instrument. Odpowiedź nadeszła od razu. Lyra odłożyła przyrząd i wstała.

– Oto, co się stanie – zaczęła – i to prawda, absolutna prawda. Kiedy stąd wyjdziecie, wszystkie cząsteczki, które was tworzą, rozdzielą się i rozproszą tak jak wasze dajmony. Jeśli widzieliście czyjąś śmierć, wiecie, jak to wygląda. Ale wasze dajmony nie są teraz niczym; są częścią wszystkiego. Atomy, które je tworzyły, przeniosły się w powietrze, wiatr, drzewa, ziemię i żywe istoty. One nigdy nie znikają. Po prostu są częścią wszystkiego. I właśnie tak stanie się z wami, obiecuję, przysięgam na mój honor. Rozproszycie się, to prawda, ale wydostaniecie się na wolność i znowu będziecie cząstką wszelkiego życia.

Nikt się nie odezwał. Ci, którzy widzieli rozpływające się dajmony, przypominali to sobie, a ci, którzy nie widzieli, próbowali to sobie wyobrazić, i wszyscy milczeli, aż młoda kobieta wystąpiła do przodu. Zginęła jako męczennica przed wiekami. Rozejrzała się i powiedziała:

– Za życia mówiono nam, że kiedy umrzemy, pójdziemy do nieba. Mówiono, że niebo to miejsce radości i chwały, że spędzimy wieczność w towarzystwie świętych i aniołów chwalących Wszechmogącego, w stanie łaski i błogości. Tak nam mówili. I to sprawiło, że niektórzy z nas oddali życie, a inni spędzili lata na samotnej modlitwie, podczas gdy omijały nas wszelkie radości i nawet o tym nie wiedzieliśmy. Ponieważ kraina zmarłych nie jest miejscem kary ani nagrody. Jest miejscem nicości. Dobrzy przychodzą tutaj tak samo jak źli i wszyscy marniejemy w tym mroku przez wieczność, bez nadziei na wolność, bez radości, bez snu ani spoczynku, ani spokoju. Lecz teraz przybyło to dziecko, ofiarujące nam drogę wyjścia, i ja pójdę za nim. Nawet jeśli to oznacza zapomnienie, przyjaciele, przyjmę je chętnie, ponieważ nie odejdziemy w nicość, będziemy znowu żyli w tysiącach źdźbeł trawy i milionach liści, będziemy spadali w kroplach deszczu i unosili się w powiewach wiatru, będziemy błyszczeli w rosie pod gwiazdami i księżycem tam na górze, w fizycznym świecie, który jest i zawsze był naszym prawdziwym domem. Więc nakłaniam was: chodźcie za tym dzieckiem w niebo!

Lecz jej ducha odepchnął na bok duch mężczyzny, który wyglądał jak mnich: chudy i blady nawet po śmierci, z ciemnymi płomiennymi oczami. Przeżegnał się i wymamrotał modlitwę, a potem powiedział:

– To gorzka wiadomość, smutny i okrutny żart. Czyż nie widzicie prawdy? To nie jest dziecko. To jest agentka samego Złego! Świat, w którym żyliśmy, był padołem łez i zepsucia. Tam nic nie mogło nas zadowolić. Ale Wszechmogący podarował nam to błogosławione miejsce na całą wieczność, ten raj, który upadłym duszom wydaje się posępny i jałowy, lecz który oczy wiary widzą takim, jaki jest, płynący mlekiem i miodem, rozbrzmiewający słodkimi hymnami aniołów. Zaprawdę, to jest raj! Obietnice tej dziewczynki to tylko kłamstwa. Ona chce was zaprowadzić do piekła! Idźcie z nią na własną zgubę. Moi towarzysze i ja, prawdziwie wierzący, pozostaniemy tutaj w naszym błogosławionym raju i spędzimy wieczność, wychwalając Wszechmogącego, który dał nam zdolność odróżniania prawdy od fałszu. – Ponownie się przeżegnał, po czym razem ze swymi towarzyszami odwrócił się ze zgrozą i wstrętem.

Lyra poczuła się zbita z tropu. Czyżby się pomyliła? Czy popełniła wielki błąd? Rozejrzała się dookoła: mrok i pustka ze wszystkich stron. Lecz już wcześniej nabierała się na pozory, na przykład zaufała pani Coulter z powodu jej pięknego uśmiechu i słodkiego czarownego zapachu. Tak łatwo popełnić omyłkę, nie mając dajmona za przewodnika; może teraz również się myliła.

Ale Will potrząsnął ją za ramię. Potem objął dłońmi jej twarz i przytrzymał mocno.

– Wiesz, że to nieprawda – powiedział. – I tak samo to czujesz. Nie zwracaj na niego uwagi. Oni wszyscy też widzą, że on kłamie. I polegają na nas. Chodź, zaczynamy.

Kiwnęła głową. Musiała zaufać swojemu ciału i uwierzyć zmysłom; wiedziała, że Pantalaimon tak by zrobił.

Więc wyruszyli, a niezliczone miliony duchów podążały za nimi. Z tyłu, za daleko, żeby dzieci widziały, inni mieszkańcy świata zmarłych, usłyszawszy, co się dzieje, przyłączali się do wielkiego marszu. Tialys i Salmakia polecieli się rozejrzeć i z radością zobaczyli tam swoich współplemieńców oraz wszelkie gatunki rozumnych stworzeń, kiedykolwiek ukaranych przez Autorytet śmiercią i wygnaniem. Widzieli istoty niepodobne do ludzi, istoty takie jak mulefa, które rozpoznałaby Mary Malone, i jeszcze dziwniejsze duchy.

Lecz Will i Lyra nie mieli siły oglądać się za siebie; mogli jedynie maszerować z nadzieją, prowadzeni przez harpie.

– Czy już prawie to zrobiliśmy, Will? – szepnęła Lyra. – Najgorsze za nami?

Nie wiedział. Ale czuli się tacy słabi i chorzy, że odparł:

– Tak, już prawie skończone, najgorsze za nami. Niedługo stąd wyjdziemy.

Загрузка...