15. Kuźnia

Gdym przechadzał się pośród ogni piekielnych, oczarowany radościami Geniuszu...

William Blake. Zaślubiny nieba i piekła

W tym samym czasie Gallivespianie rozmawiali o nożu. Zawarłszy niepewny pokój z Iorkiem Byrnisonem, wdrapali się z powrotem na swoją półkę, żeby nie zawadzać. Kiedy trzask płomieni narastał i w jaskini huczał ogień, Tialys powiedział:

– Nie możemy go odstępować ani na chwilę. Jak tylko naprawią nóż, musimy trzymać się go jak cień.

– On jest zbyt czujny. Zawsze ma na nas oko – powiedziała lady Salmakia. – Dziewczynka jest bardziej ufna. Myślę, że powinniśmy zdobyć jej sympatię. Ona jest niewinna i łatwo się przywiązuje. Możemy nad nią popracować. Uważam, że tak powinniśmy zrobić, Tialysie.

– Ale to on ma nóż. On umie się nim posługiwać.

– On nigdzie bez niej nie pójdzie.

– Ale ona musi pójść za nim, jeśli on ma nóż. Myślę, że jak tylko odzyskają naprawiony nóż, użyją go, żeby wymknąć się do innego świata i uciec przed nami. Widziałaś, jak ją uciszył, kiedy chciała powiedzieć coś więcej? Mają jakiś ukryty cel, całkiem inny od naszego.

– Zobaczymy. Ale chyba masz rację, Tialysie. Musimy trzymać się chłopca za wszelką cenę.

Oboje patrzyli ze sceptycyzmem, jak Iorek Byrnison wykłada narzędzia na zaimprowizowanym warsztacie. Wszechpotężni robotnicy w fabrykach artylerii pod twierdzą Lorda Asriela, ze swoimi huczącymi piecami i walcowniami, anbarycznymi kuźniami i hydraulicznymi prasami, wyśmialiby ten otwarty ogień, kamienny młot i kowadło z kawałka pancerza. Niedźwiedź jednak przystąpił do dzieła ze spokojem i pewnością siebie, co w pewnym stopniu przytłumiło pogardę małych szpiegów.

Kiedy Lyra i Will wrócili z opałem, Iorek pokierował układaniem gałęzi na ognisku. Oglądał każdą gałąź, obracał na wszystkie strony, a potem kazał ją umieścić dokładnie pod określonym kątem albo odłamać kawałek i położyć oddzielnie z brzegu. W rezultacie powstał ogień o wyjątkowej sile, skupiający całą energię po jednej stronie.

W jaskini zrobiło się gorąco. Iorek dalej dokładał do ognia i kazał dzieciom zrobić jeszcze dwie wycieczki w dół zbocza, żeby zapewnić dostateczną ilość opału na całą operację.

Potem niedźwiedź odwrócił mały kamyk na podłożu i kazał dzieciom znaleźć więcej takich kamieni. Wyjaśnił, że te kamyki po rozgrzaniu wydzielają gaz, który otoczy ostrze i odetnie dostęp powietrza, ponieważ gdyby gorący metal wszedł w kontakt z powietrzem, wchłonąłby go trochę i uległ osłabieniu.

Lyra przystąpiła do poszukiwań i dzięki pomocy sowiookiego Pantalaimona wkrótce miała jakiś tuzin kamyków, Iorek wytłumaczył jej, gdzie umieścić kamienie, i pokazał, jak wywołać ciąg, machając liściastą gałęzią, żeby strumień gazu równomiernie opływał obrabiany przedmiot.

Will miał pilnować ognia i Iorek poświęcił kilka minut na pokierowanie nim i sprawdzenie, czy chłopiec na pewno zrozumiał zasady. Tak wiele zależało od należytego rozmieszczenia ognia, a Iorek nie mógł przerywać pracy i wprowadzać poprawek za każdym razem; Will musiał zrobić to jak trzeba.

Co więcej, nie mógł oczekiwać, że nóż po naprawie będzie wyglądał dokładnie tak samo. Będzie krótszy, ponieważ każdy fragment ostrza musi odrobinę zachodzić na następny, żeby je skuć razem; powierzchnia trochę się utleni pomimo działania gazu, więc gra kolorów częściowo zaniknie; i niewątpliwie rękojeść zostanie osmalona. Ale ostrze będzie działać tak jak poprzednio.

Więc Will łzawiącymi oczami wpatrywał się w płomienie pożerające żywiczne drewno i poparzonymi rękami poprawiał każdą świeżą gałąź, żeby skupić żar dokładnie według wskazówek Iorka.

Tymczasem Iorek obrabiał i szlifował kamień wielkości pięści, odrzuciwszy przedtem kilka, dopóki nie znalazł takiego o właściwej wadze. Silnymi uderzeniami nadał mu odpowiedni kształt i wygładził. Kordytowy zapach skruszonej skały zmieszany z wonią dymu wiercił w nosie dwoje szpiegów, patrzących z góry. Nawet Pantalaimon pomagał pod postacią kruka, bijąc skrzydłami, żeby ogień płonął jaśniej.

Wreszcie młot uzyskał odpowiedni kształt. Iorek włożył pierwsze dwa kawałki ostrza zaczarowanego noża pomiędzy rozżarzone głownie w sercu ogniska i kazał Lyrze napędzać na nie gaz z kamieni. Długi biały pysk niedźwiedzia wyglądał trupio w blasku ognia. Will widział, jak powierzchnia metalu zaczyna świecić czerwono, żółto, a potem biało.

Iorek patrzył uważnie, gotów chwycić i wyciągnąć kawałki. Po kilku chwilach metal znowu się zmienił, powierzchnia zrobiła się błyszcząca jak olej i sypnęła iskrami niczym z fajerwerków.

Wtedy Iorek wykonał ruch. Prawa łapa śmignęła w ogień, chwyciła oba kawałki, przytrzymała czubkami potężnych pazurów i położyła na żelaznej płycie, stanowiącej grzbietową część pancerza. Will czuł swąd przypalanych pazurów, ale Iorek nie zwracał na to uwagi. Z zadziwiającą szybkością ułożył kawałki tak, żeby zachodziły na siebie pod odpowiednim kątem, potem wzniósł lewą łapę i uderzył kamiennym młotem.

Czubek noża podskoczył pod potężnym ciosem. Will pomyślał, że cała reszta jego życia zależy od tego małego trójkącika metalu, tego szpikulca, który wyszukiwał luki we wnętrzach atomów. Wszystkie nerwy w jego ciele drżały, wyczuwając każde drgnienie każdego płomyka, każde przesunięcie każdego atomu w splocie metalu. Przed rozpoczęciem pracy przypuszczał, że do naprawy tego noża konieczny jest piec hutniczy i najlepsze narzędzia; teraz jednak przekonał się, że artyzm Iorka stworzył najlepsze narzędzia i najlepszy możliwy piec.

Iorek ryknął nagle, przekrzykując szczęk metalu:

– Trzymaj go mocno w umyśle! Ty też musisz go przekuć! To również twoje zadanie!

Will czuł, jak całe jego wnętrze dygocze pod ciosami kamiennego młota w łapie niedźwiedzia. Drugi odłamek już się rozgrzewał, a Lyra liściastą gałęzią napędzała gorący gaz, który opływał oba kawałki i odcinał dostęp niszczycielskiego powietrza. Will wyczuwał, jak atomy metalu łączą się ze sobą poprzez pęknięcie, tworzą nowe kryształy, naciągają i wzmacniają niewidzialny splot, kiedy powstało spojenie.

– Ostrze! – ryknął Iorek. – Wyprostuj ostrze!

Nie dodał: „umysłem”, ale Will zrozumiał i natychmiast wyczuł minimalne nierówności, a potem minimalne przesunięcia, kiedy ostrza ustawiły się idealnie w linii prostej. Wtedy połączenie zostało wykonane i Iorek sięgnął po następny odłamek.

– Nowy kamień! – zawołał do Lyry, która kopniakiem odsunęła na bok pierwszy i włożyła drugi do żaru.

Will sprawdził ognisko i przełamał gałąź na pół, żeby lepiej nakierować płomienie. Iorek znowu zaczął walić młotem. Nowa trudność skomplikowała zadanie Willa, ponieważ musiał teraz przytrzymać następny kawałek pod odpowiednim kątem do dwóch pierwszych. Wiedział, że tylko wtedy pomoże Iorkowi, jeśli zrobi to dokładnie.

Praca wrzała. Will nie miał pojęcia, jak długo to trwało. Lyra czuła, że ramiona ją bolą, oczy łzawią, poparzona skóra piecze i każda kość w ciele błaga o odpoczynek; nadal jednak dokładała kamieni według wskazówek Iorka, a znużony Pantalaimon sumiennie trzepotał skrzydłami nad ogniem.

Kiedy dotarli do ostatniego spojenia, Willowi dzwoniło w głowie i był tak wyczerpany napięciem psychicznym, że ledwie zdołał dorzucić kolejną gałąź do ognia. Musiał zrozumieć każde połączenie, żeby nóż się nie rozpadł; a kiedy dotarli do ostatniego, najbardziej skomplikowanego spojenia, kiedy mieli przymocować prawie gotowe ostrze do małego kawałka, który został przy rękojeści – gdyby nie zdołał utrzymać go w pełnej świadomości razem ze wszystkimi innymi, nóż zwyczajnie rozleciałby się na kawałki, jakby Iorek niczego nie dokonał.

Niedźwiedź również to wyczuł i zrobił przerwę, zanim zaczął rozgrzewać ostatni odłamek. Spojrzał na Willa i w jego oczach Will nie zobaczył niczego, żadnego wyrazu, tylko bezdenną błyszczącą czerń. Niemniej zrozumiał: to była praca, ciężka praca, ale dadzą sobie radę, wszyscy troje.

To wystarczyło Willowi, więc znowu odwrócił się do ognia, skupił wyobraźnię na złamanym kawałku przy rękojeści i zebrał siły przed ostatnią, najtrudniejszą częścią zadania.

Więc razem z Iorkiem i Lyrą wykuwali nóż; Will nie miał pojęcia, ile czasu zabrało ostatnie spojenie. Lecz kiedy Iorek uderzył po raz ostatni i Will poczuł końcowe drobniutkie przemieszczenie atomów, które połączyły się poprzez złamanie, osunął się wyczerpany na podłogę jaskini. Lyra była prawie w takim samym stanie, oczy miała szkliste i zaczerwienione, włosy pełne dymu i sadzy; a sam Iorek stał z ciężko zwieszoną głową, z gęstym kremowobiałym futrem osmalonym w kilku miejscach i poznaczonym ciemnymi smugami popiołu.

Tialys i Salmakia spali na zmianę, jedno z nich zawsze pełniło wartę. Teraz kawaler spał, lecz kiedy ostrze ostygło, zmieniając barwę z czerwieni w szarość i wreszcie srebro, i gdy Will sięgnął do rękojeści, Salmakia zbudziła swego towarzysza, kładąc mu rękę na ramieniu. Ocknął się natychmiast.

Ale Will nie dotknął noża; przysunął tylko rękę, bo metal był jeszcze zbyt rozgrzany. Szpiedzy odprężyli się na skalnym występie, kiedy Iorek powiedział do Willa:

– Wyjdźmy na dwór.

Potem zwrócił się do Lyry:

– Zostań tutaj i nie dotykaj noża.

Lyra usiadła obok kowadła, gdzie leżał stygnący nóż. Iorek kazał jej dokładać do ognia i nie pozwolić mu zgasnąć; czekało ich jeszcze ostatnie zadanie.

Will wyszedł za wielkim niedźwiedziem na mroczne górskie zbocze. Powietrze natychmiast ukąsiło go zimnem po piekle w jaskini.

– Nie powinni byli zrobić tego noża – powiedział Iorek, kiedy przeszli parę kroków. – Może nie powinienem był go naprawiać. Czuję niepokój, a nigdy dotąd nie znałem niepokoju ani zwątpienia. Teraz jestem pełen wątpliwości. Wątpić to rzecz ludzka, nie niedźwiedzia. Jeśli zmieniam się w człowieka, coś jest źle, coś nie tak. A ja jeszcze to pogorszyłem.

– Ale kiedy pierwszy niedźwiedź zrobił pierwszy pancerz, czy to nie było również złe?

Iorek milczał. Szli dalej, aż dotarli do wielkiej zaspy śnieżnej. Iorek położył się w niej i wytarzał, wzbijając tumany śniegu w ciemnym powietrzu; wyglądał jak istota stworzona ze śniegu, jak uosobienie całego śniegu na świecie.

Zakończywszy toaletę, wstał i otrząsnął się energicznie. Potem widząc, że Will wciąż czeka na odpowiedź, odparł:

– Tak, myślę, że to również było złe. Ale przed tym pierwszym pancernym niedźwiedziem nie było innych. Wcześniej niczego takiego nie znaliśmy. Wtedy narodził się obyczaj. Znamy nasze obyczaje, są silne i trwałe, i przestrzegamy ich bez żadnych zmian. Natura niedźwiedzia jest słaba bez obyczaju, podobnie jak ciało niedźwiedzia jest bezbronne bez pancerza. Ale myślę, że naprawiając ten nóż, wykroczyłem poza niedźwiedzią naturę. Myślę, że byłem równie głupi jak Iofur Raknison. Czas pokaże. Ale czuję niepewność i zwątpienie. Teraz musisz mi powiedzieć: dlaczego nóż pękł?

Will potarł obolałą głowę obiema rękami.

– Ta kobieta spojrzała na mnie i pomyślałem, że ma twarz mojej matki – odparł, próbując z całą uczciwością odtworzyć tamto przeżycie. – I nóż natrafił na coś, czego nie mógł przeciąć, a ponieważ mój umysł jednocześnie pchał go dalej i ciągnął do tyłu, nóż pękł. Przynajmniej tak myślę. Ta kobieta na pewno wiedziała, co robi. Jest bardzo sprytna.

– Kiedy mówisz o nożu, mówisz o swojej matce i ojcu.

– Naprawdę? Tak... chyba tak.

– Co zamierzasz z tym zrobić?

– Nie wiem.

Nagle Iorek rzucił się na Willa i trzepnął go mocno lewą łapą, tak mocno, że chłopak na wpół ogłuszony upadł w śnieg i potoczył się po zboczu. Zatrzymał się trochę niżej, w głowie mu dzwoniło.

Iorek powoli podszedł do miejsca, gdzie Will gramolił się na nogi, i warknął:

– Powiedz mi prawdę.

Willa kusiło, żeby powiedzieć: „Nie zrobiłbyś tego, gdybym miał nóż w ręku”. Ale miał świadomość, że Iorek o tym wiedział; to byłoby niegrzeczne i głupie; niemniej wciąż go kusiło.

Trzymał język za zębami, dopóki nie stanął prosto przed Iorkiem.

– Powiedziałem, że nie wiem – powtórzył, starając się mówić spokojnie – bo nie przemyślałem dokładnie tego, co zamierzam zrobić. I co to oznacza. To mnie przeraża. Lyra też się boi. Ale zgodziłem się, jak tylko usłyszałem, co powiedziała.

– A co powiedziała?

– Chcemy zstąpić do krainy zmarłych i porozmawiać z duchem przyjaciela Lyry, Rogera, który został zabity na Svalbardzie. A jeśli naprawdę istnieje świat zmarłych, mój ojciec też tam będzie, a jeśli możemy rozmawiać z duchami, chcę z nim porozmawiać. Ale jestem w rozterce, bo chcę również wrócić i opiekować się matką, skoro mogę, i jeszcze dlatego, że ojciec i anioł Balthamos powiedzieli mi, że powinienem oddać ten nóż Lordowi Asrielowi, i chyba mieli rację...

– Anioł odleciał – stwierdził niedźwiedź.

– Nie jest wojownikiem. Zrobił tyle, ile mógł, a więcej nie dał rady. Nie on jeden się bał; ja też się boję. Więc muszę to przemyśleć. Może czasami nie postępujemy właściwie, bo niewłaściwa rzecz wydaje się bardziej niebezpieczna, a my nie chcemy wyjść na tchórzy, więc robimy niewłaściwą rzecz właśnie dlatego, że to niebezpieczne. Bardziej nam zależy, żeby nie wyjść na tchórzy, niż żeby wybrać dobrze. To bardzo trudne. Dlatego ci nie odpowiedziałem.

– Rozumiem – mruknął niedźwiedź.

Stali w milczeniu przez długi czas, długi zwłaszcza dla Willa, którego nic nie chroniło przed dotkliwym zimnem. Ale Iorek jeszcze nie skończył, a Will był wciąż oszołomiony po uderzeniu i niezbyt pewnie trzymał się na nogach, więc został na miejscu.

– No cóż, poszedłem na wiele kompromisów – odezwał się król niedźwiedzi. – Może pomagając ci, sprowadziłem ostateczną zagładę na moje królestwo. A może wcale nie, może zagłada i tak nadchodziła; może ją powstrzymałem. Więc czuję niepokój, ponieważ muszę postępować nie po niedźwiedziemu, spekulować i wątpić jak człowiek. Ale powiem ci jedno. Wiesz już o tym, chociaż nie chcesz wiedzieć, dlatego powiem ci wprost, żebyś nie popełnił błędu. Jeśli chcesz odnieść sukces w tej misji, nie możesz dłużej myśleć o matce. Musisz ją odsunąć na bok. Jeśli twój umysł będzie podzielony, nóż pęknie. Teraz pójdę pożegnać się z Lyrą. Musisz zaczekać w jaskini; ta dwójka szpiegów nie spuści cię z oka, a ja nie chcę, żeby słyszeli, co jej powiem.

Will nie znajdował słów, pierś mu wezbrała wzruszeniem. Zdołał tylko wykrztusić:

– Dziękuję ci, Iorku Byrnisonie.

Ruszył za Iorkiem pod górę do jaskini, gdzie ognisko wciąż płonęło wesoło w mrokach nocy.

Tam Iorek dokonał ostatniej czynności w delikatnym procesie naprawy noża. Położył go wśród rozżarzonych głowni i kiedy ostrze się rozgrzało, Lyra i Will zobaczyli setki kolorów wirujących w dymnej głębi metalu. Iorek odczekał, aż nadeszła właściwa chwila, po czym kazał Willowi wziąć nóż i wsadzić go prosto w śnieg nawiany przed jaskinią.

Rękojeść z drewna różanego była osmalona i poczerniała, ale Will owinął rękę kilkoma warstwami koszuli i wypełnił polecenie niedźwiedzia. W syku i obłoku pary poczuł, jak atomy ostatecznie się połączyły, i wiedział, że nóż jest równie ostry jak przedtem, równie niezwykły.

Nóż rzeczywiście wyglądał inaczej. Był krótszy i znacznie mniej elegancki, a każdą spoinę pokrywała warstwa matowego srebra. Teraz wyglądał brzydko; jak zraniony.

Kiedy dostatecznie ostygł, Will zapakował go do plecaka i usiadł, ignorując szpiegów, żeby czekać na powrót Lyry.

Iorek zabrał ją trochę dalej w górę zbocza, do miejsca niewidocznego z jaskini. Tam pozwolił jej usiąść w zagłębieniu jego potężnych ramion, z Pantalaimonem pod postacią myszy przytulonym do jej piersi. Iorek pochylił głowę i obwąchał jej osmalone, poparzone dłonie. Bez słowa zaczął je wylizywać do czysta; jego język koił ból oparzeń i Lyra poczuła się bezpieczna jak jeszcze nigdy w życiu.

Lecz kiedy Iorek oczyścił jej ręce z brudu i sadzy, przemówił. Wyczuwała plecami wibrację jego głosu.

– Lyro Złotousta, co to za pomysł, żeby odwiedzać zmarłych?

– To przyszło do mnie we śnie, Iorku. Zobaczyłam ducha Rogera i wiedziałam, że mnie wzywa... Pamiętasz Rogera; zginął, kiedy cię opuściliśmy, i to była moja wina, przynajmniej tak czuję. I uważam, że powinnam skończyć to, co zaczęłam; powinnam go przeprosić i, jeśli zdołam, uratować stamtąd. Jeśli Will może otworzyć drogę do świata zmarłych, musimy tam pójść.

– „Możesz” nie znaczy „musisz”.

– Ale jeśli musisz i możesz, nie masz żadnej wymówki.

– Dopóki żyjesz, masz obowiązki wobec żywych.

– Nie, Iorku – zaprzeczyła łagodnie. – Mamy obowiązek dotrzymywać obietnic, nawet najtrudniejszych. Wiesz, powiem ci w sekrecie, że strasznie się boję. I wolałabym, żeby ten sen nigdy mi się nie przyśnił, i wolałabym, żeby Will nie pomyślał o użyciu noża, żeby tam wejść. Ale stało się i nie możemy się wykręcić.

Lyra poczuła drżenie Pantalaimona i pogłaskała go obolałą dłonią.

– Chociaż nie wiemy, jak się tam dostać – ciągnęła. – I nie dowiemy się, dopóki nie spróbujemy. A co ty zamierzasz, Iorku?

– Wracam na północ z moim ludem. Nie możemy żyć w górach. Nawet śnieg jest tu inny. Myślałem, że tutaj zamieszkamy, ale łatwiej nam żyć w morzu, nawet ciepłym. Warto było sprawdzić. Poza tym myślę, że będziemy tam potrzebni. Nadchodzi wojna, Lyro Złotousta; czuję jej zapach, słyszę jej głos. Rozmawiałem z Serafiną Pekkalą, zanim tutaj przybyłem, i powiedziała mi, że pójdzie do Lorda Faa i Cyganów. Jeśli wybuchnie wojna, będziemy potrzebni.

Lyra wyprostowała się z ożywieniem, słysząc imiona dawnych przyjaciół. Ale Iorek jeszcze nie skończył.

– Jeśli nie znajdziesz drogi powrotnej z krainy zmarłych, nie spotkamy się więcej, ponieważ ja nie mam ducha. Moje ciało pozostanie na ziemi, a potem się z nią połączy. Lecz jeśli ty i ja przeżyjemy, zawsze będziesz honorowym i mile widzianym gościem na Svalbardzie; i to samo dotyczy Willa. Czy powiedział ci, co się stało, kiedy go spotkałem?

– Nie – Lyra pokręciła głową. – Tylko że spotkaliście się nad rzeką.

– On mnie onieśmielił. Nie myślałem, że ktoś kiedyś tego dokona, ale ten chłopiec okazał się zbyt odważny dla mnie i zbyt przebiegły. Nie cieszy mnie wasz plan, ale nie mógłbym cię powierzyć nikomu, tylko temu chłopcu. Jesteście siebie warci. Szczęśliwej drogi, Lyro Złotousta, moja droga przyjaciółko.

Lyra zarzuciła mu ramiona na szyję i wcisnęła twarz w jego futro, niezdolna wydobyć głosu.

Po chwili niedźwiedź wstał i łagodnie wyswobodził się z jej ramion. Potem odwrócił się i odszedł w ciemność. Lyra niemal natychmiast straciła z oczu jego sylwetkę na tle ośnieżonego zbocza, ale chyba dlatego, że oczy zaszły jej łzami.

Kiedy Will usłyszał jej kroki na ścieżce, spojrzał na szpiegów i powiedział:

– Nie ruszajcie się. Patrzcie, tu jest nóż... nie zamierzam go użyć. Zostańcie tutaj.

Wyszedł z jaskini i zobaczył zapłakaną Lyrę, z Pantalaimonem jako wilkiem wznoszącym pysk do mrocznego nieba. Dziewczynka łkała prawie bezgłośnie. Jedyne światło dawały słabe refleksy dogasającego ognia na śniegu, które z kolei odbijały się w jej mokrych policzkach, a jej łzy znalazły własne odbicie w oczach Willa i te fotony połączyły ich milczącą siecią.

– Tak bardzo go kocham, Will! – zdołała wyszeptać drżącym głosem. – A on się postarzał! Wydawał się stary, głodny i smutny... Czy wszystko spadnie teraz na nas, Will? Nie możemy już na nikogo liczyć... Zostaliśmy sami. Ale jeszcze nie dorośliśmy. Jesteśmy jeszcze dziećmi. .. Jesteśmy za mali... Jeśli biedny pan Scoresby nie żyje, a Iorek jest stary... Wszystko spada na nas, cokolwiek trzeba zrobić.

– Damy sobie radę – zapewnił. – Nie będę już oglądał się za siebie. Damy radę. Ale teraz musimy się przespać, a jeśli zostaniemy w tym świecie, mogą nadlecieć giroptery, które wezwali ci szpiedzy... Zrobię przejście do innego świata, tam odpoczniemy, a jeśli szpiedzy pójdą za nami, tym gorzej; kiedyś musimy się ich pozbyć.

– Tak – powiedziała Lyra, wytarła nos wierzchem dłoni i osuszyła oczy pięściami. – Zróbmy tak. Jesteś pewien, że nóż zadziała? Sprawdzałeś go?

– Wiem, że zadziała.

Z Pantalaimonem pod postacią tygrysa dla odstraszenia szpiegów, wrócili do jaskini i podnieśli swoje plecaki.

– Co robicie? – zapytała Salmakia.

– Przechodzimy do innego świata – wyjaśnił Will, wyjmując nóż. Wydawał się znowu sprawny; Will nie uświadamiał sobie wcześniej, jak bardzo go pokochał.

– Ale musicie zaczekać na giroptery Lorda Asriela – zaprotestował Tialys ostrym tonem.

– Nie będziemy czekać – odparł Will. – Jeśli zbliżycie się do noża, zabiję was. Chodźcie z nami, jeśli musicie, ale nie zatrzymacie nas tutaj. Odchodzimy.

– Skłamałeś!

– Nie – zaprzeczyła Lyra. – To ja skłamałam. Will nie kłamie.

– Ale dokąd idziecie?

Will nie odpowiedział. Pomacał przed sobą w mętnym powietrzu i wyciął otwór.

– Popełniacie błąd – oświadczyła Salmakia. – Powinniście nas posłuchać. Nie pomyśleliście...

– Owszem, myśleliśmy – odparł Will. – Myśleliśmy długo i jutro wam powiemy, co wymyśliliśmy. Możecie iść z nami albo wracać do Lorda Asriela.

Okno otworzyło się na świat, do którego Will już raz uciekł z Balthamosem i Baruchem i gdzie spał bezpiecznie: była to bezkresna ciepła plaża z paprociowatymi drzewami za wydmami.

– Tutaj – powiedział – prześpimy się. Przepuścił ich przodem i natychmiast zamknął za sobą okno. On i Lyra położyli się od razu, wyczerpani. Lady Salmakia stanęła na straży, a kawaler otworzył swój magnetytowy rezonator i zaczął nadawać wiadomość w mrok.

Загрузка...