14. Poznaj to, o co prosisz

Trud bez radości jest nędzny;

trud bez smutku jest nędzny;

smutek bez trudu jest nędzny;

radość bez trudu jest nędzna.

John Ruskin

Will i Lyra przespali całą noc i zbudzili się, kiedy promienie słońca padły na ich powieki. Oboje ocknęli się prawie jednocześnie i z tą samą myślą; lecz kiedy się rozejrzeli, zobaczyli, że kawaler Tialys spokojnie pełni wartę w pobliżu.

– Oddziały Komisji Konsystorskiej wycofały się – zawiadomił ich. – Pani Coulter wpadła w ręce króla Ogunwe, który zabiera ją do Lorda Asriela.

– Skąd wiesz? – zapytał Will, siadając sztywno. – Przechodziłeś przez okno?

– Nie. Rozmawiamy przez magnetytowy rezonator. Zameldowałem o naszej rozmowie – zwrócił się do Lyry – mojemu dowódcy, Lordowi Roke, który zgodził się, że powinniśmy iść z wami do niedźwiedzia, a potem pojedziecie z nami. Więc jesteśmy sprzymierzeńcami i pomożemy wam w miarę możności.

– To dobrze – stwierdził Will. – Więc zjedzmy razem. Czy jecie naszą żywność?

– Tak, dziękujemy – potwierdziła lady.

Will wyjął ostatnie suszone brzoskwinie i czerstwy płaski bochenek żytniego chleba – tylko tyle mu zostało – i podzielił pomiędzy całą czwórkę, chociaż oczywiście szpiedzy nie wzięli dużo.

– Wody chyba nie ma nigdzie w pobliżu – oświadczył Will. – Musimy zaczekać, aż wrócimy do tamtego świata, żeby się napić.

– Więc lepiej szybko wracajmy – zaproponowała Lyra. Najpierw jednak wyjęła aletheiometr. Widziała go teraz wyraźnie, nie jak poprzedniej nocy, ale palce miała sztywne i niezręczne po długim śnie. Zapytała, czy w dolinie grozi im niebezpieczeństwo. „Nie”, padła odpowiedź, „wszyscy żołnierze odeszli, a wieśniacy są w domach”; więc przygotowali się do wymarszu.

Okno, wychodzące na ocieniony krzak, wyglądało dziwnie na tle pustyni – kwadrat bujnej zielonej roślinności zawieszony w rozpalonym powietrzu jak obraz. Gallivespianie chcieli mu się przyjrzeć i zdumiewali się, że z tyłu go nie widać i że wskakuje w pole widzenia, kiedy je obchodzą dookoła.

– Muszę je zamknąć, jak już przejdziemy na drugą stronę – oznajmił Will.

Lyra próbowała ścisnąć razem krawędzie, ale nie mogła ich namacać palcami; podobnie szpiedzy, chociaż mieli takie delikatne dłonie. Tylko Will dokładnie wyczuwał położenie krawędzi i zamknął okno sprawnie i szybko.

– Ile światów możesz otworzyć tym nożem? – zapytał Tialys.

– Tyle, ile istnieje – odparł Will. – Nikt nigdy ich nie policzy.

Zarzucił plecak na ramiona i poprowadził ich leśną ścieżką. Ważki cieszyły się świeżym, wilgotnym powietrzem i pędziły jak strzały przez snopy słonecznego blasku. Gałęzie nad głowami kołysały się mniej gwałtownie, było chłodno i spokojnie; tym większy wstrząs wywołał widok poskręcanego wraku giroptera tkwiącego wśród konarów, z ciałem afrykańskiego pilota zaplątanym w pas bezpieczeństwa i na wpół wychylonym z drzwi; oraz zwęglone szczątki zeppelina trochę dalej – czarne jak sadza strzępy tkaniny, okopcone żebrowania i rury, potłuczone szkło, a potem ciała: trzej mężczyźni spaleni na żużel, o kończynach powyginanych i sterczących w górę, jakby wciąż próbowali walczyć.

I to byli tylko ci, którzy spadli w pobliżu ścieżki. Wyżej na skałach i niżej wśród drzew leżały następne zwłoki. Dwójka dzieci szła zszokowana i milcząca, natomiast szpiedzy na ważkach rozglądali się chłodniejszym okiem, przyzwyczajeni do walki, oceniając jej przebieg i straty po obu stronach.

Kiedy dotarli do wylotu doliny, gdzie drzewa rzedły i zaczynały się tęczowe wodospady, zatrzymali się i napili do syta lodowato zimnej wody.

– Mam nadzieję, że tej dziewczynce nic się nie stało – westchnął Will. – Nie moglibyśmy cię uwolnić, gdyby cię nie obudziła. Specjalnie poszła do świętego męża po ten proszek.

– Ona jest w porządku – oznajmiła Lyra – bo wczoraj wieczorem pytałam o to aletheiometr. Ale uważa nas za diabły. Boi się nas. Pewnie żałuje, że się w to wmieszała. Ale jest całkiem bezpieczna.

Wspięli się na górę obok wodospadów i napełnili manierkę Willa, zanim wyruszyli przez płaskowyż w stronę pasma górskiego, gdzie według aletheiometru odszedł Iorek.

Czekał ich cały dzień trudnego marszu: żaden kłopot dla Willa, ale mordęga dla Lyry, osłabionej po długim śnie. Prędzej jednak odgryzłaby sobie język, niż przyznała, że nie daje rady; utykając, drżąc, zaciskając usta, dotrzymywała kroku Willowi i nie mówiła ani słowa.

Dopiero kiedy usiedli w południe, pozwoliła sobie na jęk, i tylko wtedy, kiedy Will odszedł za potrzebą. Lady Salmakia powiedziała:

– Odpocznij. Zmęczenie to żadna hańba.

– Ale ja nie chcę zawieść Willa! Nie chcę, żeby myślał że jestem słaba i opóźniam marsz.

– On nigdy tak nie pomyśli.

– Skąd wiesz? – burknęła Lyra. – Wcale go nie znasz, ani mnie.

– Rozpoznaję impertynencję, kiedy ją słyszę – odparła spokojnie lady. – Teraz posłuchaj mojej rady i odpoczywaj. Oszczędzaj energię na drogę.

Lyra miała ochotę się zbuntować, ale ostrogi Salmakii błyszczały bardzo jasno w słońcu, więc zmilczała.

Kawaler, jej towarzysz, otwierał pudełko z magnetytowym rezonatorem. Ciekawość pokonała niechęć i Lyra zaczęła się przyglądać. Instrument przypominał krótki ołówek z matowego szaroczarnego kamienia, spoczywający na drewnianej podstawce. Kawaler przeciągnął po jednym końcu maleńkim smyczkiem jak skrzypek, przyciskając palce do różnych punktów na powierzchni. Punkty nie były oznaczone, więc dotykał instrumentu pozornie na chybił trafił, lecz z jego skupionej miny i płynnych ruchów Lyra wywnioskowała, że ten proces wymagał nie mniejszej precyzji i wprawy niż odczytywanie aletheiometru.

Po kilku minutach szpieg odłożył smyczek i sięgnął po parę słuchawek, nie większych niż paznokieć małego palca Lyry. Ciasno owinął jeden koniec drutu wokół kołka na końcu kamienia, a drugi umocował do kołka z drugiej strony. Manipulując dwoma kołkami i regulując naprężenie drutu pomiędzy nimi, najwyraźniej potrafił odczytać odpowiedź na swoją wiadomość.

– Jak to działa? – zapytała Lyra, kiedy skończył. Tialys zmierzył ją wzrokiem, jakby oceniał stopień jej zainteresowania, zanim odpowiedział:

– Wasi naukowcy, jak ich nazywacie, eksperymentalni teolodzy, znają zjawisko zwane powiązaniem kwantowym. To znaczy, że mogą istnieć dwie cząsteczki posiadające tylko wspólne właściwości, więc cokolwiek stanie się z jedną, w tej samej chwili staje się z drugą, nieważne, jaka odległość je dzieli. No więc w naszym świecie znamy sposób, żeby wziąć zwykły magnetyt i powiązać wszystkie jego cząsteczki, a potem rozszczepić go na pół tak, że jedna część rezonuje z drugą. Odpowiednik tego kamienia jest u Lorda Roke, naszego dowódcy. Kiedy gram smyczkiem na tym tutaj, druga część dokładnie odtwarza dźwięk i w ten sposób się komunikujemy.

Schował wszystko i powiedział coś do Salmakii. Odeszli parę kroków, rozmawiając zbyt cicho, żeby Lyra mogła słyszeć, chociaż Pantalaimon zmienił się w sowę i nastawił wielkie uszy w ich kierunku.

Wkrótce wrócił Will i ruszyli dalej, coraz wolniej w miarę, jak mijał dzień; podejście robiło się strome i zbliżała się granica śniegów. Zatrzymali się jeszcze raz na odpoczynek u wylotu skalistej doliny, ponieważ Will widział, że Lyra jest wykończona: twarz miała szarą i mocno kulała.

– Pokaż mi stopy – poprosił – bo jeśli masz pęcherze, posmaruję je maścią.

Miała okropne pęcherze i krzywiąc się, z zaciśniętymi zębami, pozwoliła, żeby wtarł w nie balsam z pięciornika.

Tymczasem kawaler zajmował się komunikacją. Po paru minutach odłożył magnetyt i powiedział:

– Podałem Lordowi Roke naszą pozycję. Wysyłają giropter, żeby nas zabrać, jak tylko porozmawiacie ze swoim przyjacielem.

Will kiwnął głową. Lyra nie zwróciła na te słowa uwagi. Naciągnęła skarpetki i buty i znowu wyruszyli w drogę.

Upłynęła kolejna godzina, większość doliny okryła się cieniem i Will zastanawiał się, czy znajdą jakieś schronienie przed nadejściem nocy, kiedy Lyra wykrzyknęła radośnie i z ulgą:

– Iorek! Iorek!

Zobaczyła go wcześniej niż Will. Król niedźwiedzi znajdował się jeszcze daleko, jego białe futro zlewało się z bielą śniegu, lecz kiedy głos Lyry rozległ się echem, Iorek odwrócił głowę, zawęszył i pogalopował w dół zbocza na ich spotkanie.

Ignorując Willa, pozwolił, żeby Lyra objęła go za szyję i zanurzyła twarz w jego futrze. Mruczał tak basowo, że Will czuł wibrację w stopach, ale Lyra znajdowała w tym przyjemność i natychmiast zapomniała o pęcherzach i zmęczeniu.

– Och, Iorku, kochany, tak się cieszę, że cię widzę! Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę... po tym rozstaniu na Svalbardzie... po tym wszystkim, co się wydarzyło... Czy pan Scoresby jest bezpieczny? Jak twoje królestwo? Mieszkasz tu sam jeden?

Mali szpiedzy znikli; teraz stali tylko w trójkę na górskim zboczu pod ciemniejącym niebem, chłopiec, dziewczynka i wielki biały niedźwiedź. Lyra, jakby nigdy o niczym innym nie marzyła, wdrapała się na grzbiet Iorka i siedziała dumna i szczęśliwa, kiedy przyjaciel zaniósł ją ostatni kawałek drogi do swojej jaskini.

Will, pochłonięty własnymi myślami, nie słuchał rozmowy Lyry z Iorkiem, chociaż w pewnej chwili dotarł do niego jej żałosny okrzyk i słowa:

– Pan Scoresby... o nie! Och, to straszne! Naprawdę nie żyje? Jesteś pewien, Iorku?

– Czarownica powiedziała mi, że wyruszył szukać człowieka nazwiskiem Grumman – oświadczył niedźwiedź.

Will zaczął słuchać uważniej, ponieważ Balthamos i Baruch trochę mu o tym opowiedzieli.

– Co się stało? Kto go zabił? – zapytała Lyra drżącym głosem.

– Zginął w walce. Powstrzymał całą kompanię Rosjan, kiedy tamten człowiek uciekał. Znalazłem jego ciało. Zginął dzielnie. Pomszczę go.

Lyra szlochała, a Will nie wiedział, co powiedzieć, ponieważ to dla ratowania jego ojca poświęcił życie ten obcy człowiek; to Lyra i niedźwiedź, nie on, znali i kochali Lee Scoresby'ego.

Wkrótce Iorek skręcił i skierował się do wylotu jaskini, bardzo ciemnego na tle śniegu. Will nie wiedział, gdzie są szpiedzy, ale miał absolutną pewność, że krążą gdzieś w pobliżu. Chciał porozmawiać po cichu z Lyrą, ale dopiero wtedy, kiedy zobaczy Gallivespian i upewni się, że go nie podsłuchają.

Położył plecak w wejściu jaskini i usiadł ze znużeniem. Za nim niedźwiedź rozniecał ogień, a Lyra przyglądała się, zaciekawiona pomimo smutku. Iorek trzymał w lewej przedniej łapie mały kawałek jakiejś odmiany syderytu i uderzał nim nie więcej niż trzy, cztery razy o podobny kamień na ziemi. Za każdym razem buchał snop iskier i padał dokładnie tam, gdzie Iorek je kierował: na kupkę połamanych gałązek i suchej trawy. Bardzo szybko podpałka zajęła się ogniem, a Iorek spokojnie dołożył polano, potem następne i następne, aż ognisko zaczęło buzować.

Dzieci przyjęły ogień z wdzięcznością, ponieważ zrobiło się bardzo zimno, a potem dostały coś jeszcze lepszego: udziec, chyba z kozy. Iorek oczywiście zjadł swoje mięso na surowo, ale nabił jeden kawałek na ostry patyk i umieścił nad żarem, żeby się upiekł.

– Łatwo jest polować w tych górach, Iorku? – zagadnęła Lyra.

– Nie. Mój lud nie może tutaj mieszkać. Popełniłem błąd, ale to dobrze, skoro dzięki temu cię znalazłem. Co teraz zamierzasz?

Will rozejrzał się po jaskini. Siedzieli blisko ognia, który rzucał ciepłe pomarańczowe i żółte odblaski na futro króla-niedźwiedzia. Will nie widział szpiegów, ale tak czy owak musiał zapytać.

– Królu Iorku – zaczął – mój nóż jest złamany... – a potem spojrzał w przestrzeń obok niedźwiedzia i mruknął: – Nie, zaczekaj.

Wskazał na ścianę.

– Jeśli słuchacie – podjął głośniej – wyjdźcie i słuchajcie otwarcie. Nie szpiegujcie nas.

Lyra i Iorek Byrnison obejrzeli się, żeby zobaczyć, do kogo Will mówi. Mały człowieczek wyszedł z cienia i stanął spokojnie w świetle, na półce ponad głowami dzieci, Iorek warknął.

– Nie poprosiłeś Iorka Byrnisona o pozwolenie na wejście do jaskini – skarcił kawalera Will. – On jest królem, a ty tylko szpiegiem. Powinieneś okazać więcej szacunku.

Lyra słuchała tego z najwyższą przyjemnością. Spojrzała na Willa, żeby napawać się jego surową, pogardliwą miną.

Lecz kawaler miał minę pełną niesmaku.

– Postąpiliśmy z wami uczciwie – oświadczył. – Nie honorowo jest nas oszukiwać.

Will wstał. Jego dajmona, pomyślała Lyra, przybrałaby postać tygrysicy. Odruchowo cofnęła się przed gniewem wyimaginowanej bestii.

– Jeśli was oszukałem, to z konieczności – odparł chłopiec. – Czy zgodzilibyście się tutaj przyjść, gdybyście wiedzieli, że nóż jest złamany? Na pewno nie. Użylibyście swojego jadu, żeby pozbawić nas przytomności, a potem wezwalibyście pomoc, kazali nas porwać i zabrać do Lorda Asriela. Więc musieliśmy cię okłamać, Tialysie, a ty musisz się z tym pogodzić.

– Kto to jest? – zapytał Iorek Byrnison.

– Szpiedzy – wyjaśnił Will. – Wysłani przez Lorda Asriela. Pomogli nam wczoraj uciec, ale jeśli są po naszej stronie, nie powinni się zakradać i podsłuchiwać. A skoro tak robią, nie mają prawa mówić o honorze.

Szpieg wyglądał tak groźnie, jakby chciał rzucić się na samego Iorka, nie licząc nieuzbrojonego Willa; ale był na przegranej pozycji i wiedział o tym. Mógł tylko skłonić się i przeprosić.

– Wasza Wysokość – zwrócił się do Iorka, który natychmiast zawarczał.

Kawaler spoglądał na Willa z błyskiem nienawiści w oku, ostrzegawczo i wyzywająco na Lyrę, zimno i z szacunkiem na Iorka. Jego twarz o czystych rysach odbijała te uczucia jasno i wyraźnie. Obok niego wyłoniła się z cienia lady Salmakia i, całkowicie ignorując dzieci, dygnęła przed niedźwiedziem.

– Wybacz nam – powiedziała do Iorka. – Trudno przełamać nawyk konspiracji, a mój towarzysz, kawaler Tialys, i ja, lady Salmakia, przebywamy wśród wrogów od tak dawna, że wyłącznie z przyzwyczajenia pominęliśmy należne ci formy grzeczności. Towarzyszymy temu chłopcu i dziewczynce, ponieważ musimy dopilnować, żeby bezpiecznie dotarły pod opiekę Lorda Asriela. Nie mamy innych celów i z pewnością nie żywimy złych zamiarów wobec ciebie, królu Iorku Byrnisonie.

Jeśli Iorek wątpił, żeby takie małe stworzonka mogły wyrządzić mu krzywdę, nie okazał tego; nie tylko z natury dysponował ograniczoną mimiką, ale również przestrzegał swoistej grzeczności, a lady zwróciła się do niego uprzejmie.

– Zejdźcie do ogniska – zaprosił ich. – Jedzenia wystarczy dla wszystkich. Will, zacząłeś mówić o nożu.

– Tak – potwierdził Will. – Myślałem, że to niemożliwe, ale nóż pękł. A aletheiometr powiedział Lyrze, że potrafisz go naprawić. Chciałem poprosić cię bardziej uprzejmie, ale rzecz w tym: czy potrafisz go naprawić, Iorku?

– Pokaż nóż.

Will wytrząsnął wszystkie kawałki z pochwy i ułożył starannie na kamiennym podłożu, każdy na swoim miejscu, żeby pokazać, że żadnego nie brakuje. Lyra uniosła płonącą gałąź i w jej świetle Iorek pochylił się nisko, obejrzał dokładnie każdy odłamek, dotykał ich delikatnie wielkimi pazurami, podnosił i obracał na wszystkie strony, badając linie pęknięcia. Will zachwycał się zręcznością tych potężnych czarnych łap.

Potem Iorek znowu usiadł z głową uniesioną wysoko w cieniu.

– Tak – odpowiedział krótko na pytanie i nie dodał nic więcej.

Lyra zrozumiała, co chciał powiedzieć, i zapytała:

– Ach, ale czy go naprawisz, Iorku? Nie uwierzysz, jaki jest ważny... jeśli go nie naprawimy, wpadniemy w straszne kłopoty, i nie tylko my...

– Nie lubię tego noża – oświadczył Iorek. – Boję się tego, co może zrobić. Nigdy nie znałem nic równie groźnego. Najbardziej zabójcze machiny wojenne to zabawki w porównaniu z tym nożem; on potrafi wyrządzić nieograniczone szkody. Byłoby nieskończenie lepiej, gdyby nigdy nie powstał.

– Ale z jego pomocą... – zaczął Will.

Iorek nie pozwolił mu dokończyć, tylko ciągnął:

– Z jego pomocą możesz robić dziwne rzeczy. Tylko że nie wiesz, co robi sam nóż. Możesz mieć dobre intencje. Nóż ma własne intencje.

– Jak to możliwe? – zdziwił się Will.

– Intencje narzędzia to zadania, jakie ono wykonuje. Młot chce uderzać, imadło chce trzymać mocno, lewar chce podnosić. Do tego je stworzono. Czasami jednak narzędzie ma inne zastosowania, których nie znasz. Czasami, realizując własne zamierzenia, nieświadomie wypełniasz również intencje noża. Czy widzisz najostrzejszą krawędź noża?

– Nie – odparł Will, ponieważ naprawdę ostrze rozmywało się w krawędź tak cienką, że oko nie mogło jej uchwycić.

– Więc skąd wiesz, co jeszcze on może robić?

– Nie wiem. Ale muszę go użyć i dołożę wszelkich sił, żeby go użyć dla dobrych celów. Jeśli nic nie zrobię, będę gorzej niż bezużyteczny. Będę winny.

Lyra słuchała z napięciem i widząc, że Iorek nadal nie jest przekonany, powiedziała:

– Iorku, przecież wiesz, jacy źli są ci ludzie z Bolvangaru. Jeśli nie zwyciężymy, oni będą mogli dalej robić takie rzeczy, bez końca. Poza tym, jeśli nie użyjemy noża, oni mogą go zdobyć dla siebie. Nie wiedzieliśmy o nim, kiedy się spotkaliśmy po raz pierwszy, i nikt nie wiedział, ale teraz, kiedy wiemy, sami musimy go użyć... nie możemy po prostu zrezygnować. To byłaby słabość, a także błąd, zupełnie jakbyśmy go im oddali i powiedzieli: proszę, użyjcie go, my was nie powstrzymamy. No dobrze, nie wiemy, co on robi, ale zawsze mogę zapytać aletheiometr, prawda? Wtedy się dowiemy. I nauczymy się go odpowiednio traktować, bez domysłów i strachu.

Will wolał nie wspominać o własnych najpilniejszych powodach: bez naprawionego noża nigdy nie wróci do domu, nigdy więcej nie zobaczy matki; ona nigdy się nie dowie, co się stało; pomyśli, że ją porzucił, jak wcześniej ojciec. Nóż był bezpośrednio odpowiedzialny za dezercje ich obu. Musiał go użyć, żeby do niej wrócić, albo nigdy sobie nie wybaczy.

Iorek Byrnison nie mówił nic przez długi czas, ale odwrócił głowę i spoglądał na zewnątrz w ciemność. Potem wstał powoli, podszedł do wylotu jaskini i podniósł wzrok na gwiazdy: niektóre mu znane, te same co na północy, niektóre dla niego obce.

Za jego plecami Lyra obróciła mięso nad ogniem, a Will oglądał swoje rany, sprawdzając, jak się goją. Tialys i Salmakia siedzieli w milczeniu na swojej półce.

Potem Iorek się odwrócił.

– No dobrze, zrobię to pod jednym warunkiem – powiedział. – Chociaż czuję, że popełniam błąd. Mój lud nie zna bogów, duchów ani demonów. Żyjemy i umieramy, nic więcej. Ludzkie sprawy przynoszą nam tylko smutek i kłopoty, ale mamy język, prowadzimy wojnę i używamy narzędzi; chyba powinniśmy stanąć po czyjejś stronie. Lecz pełna wiedza jest lepsza niż pół wiedzy. Lyro, odczytaj swój instrument. Poznaj to, o co prosisz. Jeśli wtedy dalej będziesz tego chciała, naprawię nóż.

Lyra natychmiast wyjęła aletheiometr i przysunęła się bliżej do ognia, żeby widzieć tarczę. W migotliwym świetle nie mogła skupić wzroku albo dym szczypał ją w oczy, ponieważ odczytywanie zajęło jej więcej czasu niż zwykle. Kiedy zamrugała, westchnęła i wyszła z transu, miała zmartwioną minę.

– Nigdy nie widziałam takiego pomieszania – oznajmiła. – Instrument powiedział mnóstwo rzeczy. Chyba go zrozumiałam. Tak myślę. Najpierw powiedział o równowadze. Powiedział, że nóż może wyrządzić szkodę albo czynić dobro, ale ta równowaga jest tak chwiejna, tak delikatna, że najdrobniejsza myśl albo życzenie mogą przechylić szalę na jedną albo drugą stronę... I chodziło mu o ciebie, Willu, o twoje myśli albo życzenia, tylko że nie określił, co jest złą myślą, a co dobrą. A potem... powiedział: tak – zakończyła, błyskając oczami na szpiegów. – Powiedział, żeby naprawić nóż.

Iorek popatrzył na nią nieruchomym wzrokiem, a potem kiwnął głową.

Tialys i Salmakia zeszli z półki, żeby lepiej się przyjrzeć, a Lyra zapytała:

– Potrzebujesz więcej opału, Iorku? Ja i Will możemy iść po chrust, nie ma sprawy.

Will zrozumiał, o co jej chodziło: z dala od szpiegów mogli porozmawiać.

– Za pierwszym wzniesieniem na szlaku – powiedział Iorek – rosną żywiczne krzaki. Przynieście tyle gałęzi, ile uniesiecie.

Lyra zerwała się natychmiast, a Will dołączył do niej. Księżyc świecił jasno, ścieżka wydeptanych śladów wyraźnie odcinała się w śniegu, powietrze było zimne i ostre. Oboje poczuli ożywienie, przypływ energii i nowej nadziei. Nie rozmawiali, dopóki nie oddalili się od jaskini.

Co jeszcze powiedział przyrząd? – zapytał Will.

– Powiedział kilka rzeczy, których nie zrozumiałam i ciągle nie rozumiem. Powiedział, że nóż oznacza śmierć pyłu, ale potem dodał, że to jedyny sposób, żeby zachować Pył przy życiu. Nie rozumiem go, Will. Pokazał, że to niebezpieczne, ciągle to powtarzał. Powiedział, że jeśli zrobimy... no wiesz... to, co myślałam...

– Jeśli wejdziemy do świata zmarłych...

– Tak... jeśli tam wejdziemy... możemy już nie wrócić, Will. Możemy stracić życie.

Nie odpowiedział i szli dalej w milczeniu, wypatrując krzaka, o którym wspomniał Iorek, otrzeźwieni myślą o ryzyku, na jakie się porywają.

– A jednak musimy tam pójść, prawda? – odezwał się Will.

– Nie wiem.

– To znaczy teraz, kiedy wiemy. Musisz pomówić z Rogerem, a ja z ojcem. Teraz musimy.

– Boję się – szepnęła.

Wiedział, że nie wyznałaby tego nikomu innemu.

– Czy przyrząd powiedział, co się stanie, jeśli tego nie zrobimy? – zapytał.

– Pokazał pustkę. Nicość. Naprawdę go nie rozumiem, Will. Ale to chyba znaczy, że nawet jeśli to niebezpieczne, powinniśmy spróbować uratować Rogera. Jednak to nie będzie jak wtedy, kiedy uratowałam go z Bolvangaru; wtedy właściwie nie wiedziałam, co robię, po prostu wyruszyłam w drogę i miałam szczęście. Bo inni mi pomagali, Cyganie i czarownice. Tam, dokąd musimy pójść, nikt nam nie pomoże. A ja widzę... Widziałam we śnie... To miejsce było... gorsze niż Bolvangar. Dlatego się boję.

– A ja się boję – powiedział Will po chwili, nie patrząc na Lyrę – że gdzieś utknę i nigdy więcej nie zobaczę matki.

Nie wiadomo, skąd naszło go to wspomnienie: był bardzo mały, zanim jeszcze zaczęły się jej kłopoty, i zachorował. Przez calutką noc, jak mu się zdawało, matka siedziała przy jego łóżku w ciemności, śpiewała mu kołysanki, opowiadała bajki i jak długo słyszał jej kochany głos, wiedział, że jest bezpieczny. Nie mógł jej teraz opuścić. Nie mógł! Chciał opiekować się nią do końca życia, gdyby tego potrzebowała.

Lyra jakby odgadła jego myśli, bo powiedziała ciepło:

– Tak, to prawda, to byłoby straszne... Wiesz, nigdy nie zdawałam sobie sprawy... Wyrosłam właściwie sama, nie pamiętam, żeby ktoś mnie tulił czy głaskał, zawsze byliśmy tylko we dwoje z Pantalaimonem... Nie pamiętam, żeby pani Lonsdale tak mnie traktowała; była gospodynią w Kolegium Jordana i dbała tylko, żebym była czysta. Tego pilnowała, och, i manier... Ale w jaskini, Will, naprawdę poczułam... Och, jakie to dziwne, wiem, że ona robiła straszne rzeczy, ale naprawdę czułam, że mnie kocha i troszczy się o mnie... Pewnie myślała, że umrę, skoro tak długo spałam... Chyba złapałam jakąś chorobę... ale nigdy nie przestała troszczyć się o mnie. Pamiętam, jak się obudziłam raz czy dwa i ona trzymała mnie w objęciach... naprawdę pamiętam... To samo zrobiłabym na jej miejscu, gdybym miała dziecko.

Więc nie wiedziała, dlaczego spała tak długo. Czy powinien jej powiedzieć i zniszczyć wspomnienia, nawet jeśli były fałszywe? Nie, oczywiście, że nie.

– To ten krzak? – zapytała Lyra.

Księżyc świecił dostatecznie jasno, żeby widzieli każdy listek. Will odłamał gałązkę. Na palcach został mu silny sosnowy zapach żywicy.

– I nic nie powiemy tym małym szpiegom – zakończyła Lyra.

Zebrali naręcza gałęzi i zanieśli je do jaskini.

Загрузка...