Marek S. Huberath
Balsam długiego pożegnania

WRÓCIEEŚ SNEOGG, WIEDZIAAM

I

Na podłodze kilka jasnych plam formowało rządek. Snorg lubił obserwować, jak powoli wędrowały po matowej wykładzinie. Odróżniały się od łagodnej poświaty panującej w Pokoju. Już dawno odkrył, że światło to wpada przez niewielkie okna pod sufitem. Lubił leżeć na podłodze w tamtym miejscu, tak aby ogrzewało go ciepło wpadającego światła. Teraz też tego zapragnął. Spróbował poruszyć rękoma, ale zdołał tylko bezwładnie zsunąć się z posłania.

– Dags… – wysyczał przez zaciśnięte zęby. Nie mógł poruszać zdrętwiałymi szczękami.

– Dags… – powtórzył z wysiłkiem.

Jeden z Dagsów odwrócił głowę od ekranu wizora. Zareagował raczej na łomot spadającego ciała niż na głos Shorga. Moosy cały czas nuciła jakąś melodię, zastępując słowa cichym bełkotem. Dags kilkoma szybkimi susami doczołgał się do Snorga. Wymierzył mu policzek. Oba Dagsy miały bardzo silne ręce, zaś z niedorozwiniętych nóg nie korzystały prawie wcale.

– Wie… wie… – wybełkotał Dags i wykonał kilka rytmicznych ruchów ramionami, co oznaczało zapewne, że Snorg będzie mógł poruszać rękoma. Zaczął podłączać do Snorga całą plątaninę instalacji. Drugi Dags również się przyczołgał i z całej siły ciągnął Snorga za włosy. Bolało go okropnie, ale właśnie to cieszyło najbardziej.

– I głowa… głowa… – tłukło się pod czaszką. – Dobrze… jest dobrze.

Dags zaczął mu wpychać palce do oczu. Snorg szarpnął głową i ryknął z bólu. Pierwszy z Dagsów uderzył drugiego z całej siły, aż tamten spadł i potoczył się. Z oczu Snorga ciekły łzy i nie widział, czy Dags wkłuł mu w mięśnie wszystkie przewody i czy należycie przykleił wszystkie elektrody. Ufał jednak, że Dags, jak zwykle, zrobi to dobrze. Mógł sobie tylko wyobrażać, jak Dags sprawdza zamocowanie instalacji, przechylając komicznie głowę na bok – oba Dagsy miały oczy osadzone bardzo daleko od siebie i stąd te zabawne ruchy.

– Tavegner!… opowiedzieć ci bajkę?… – Snorg usłyszał donośny głos Pieckygo. Zawsze podziwiał jego wymowę. Teraz też mógł zrozumieć każde słowo, chociaż brak małżowin usznych ograniczał możliwości jego słuchu. Pieckymu odpowiedział głośny bulgot. Tavegner stale leżał bez ruchu i tylko bulgotem dawał znać o sobie. Ale gdyby Tavegner wstał, byłby z pewnością najwyższy, wyższy od Tib i od Aspe. Tib ciągle stała i tylko dlatego była najwyższa.

Może i ja byłbym wyższy od niej, gdybym stanął – pomyślał Snorg.

Cieszyła go myśl, że posiada dzisiaj czucie na całej głowie. To męczenie było małą przysługą wyświadczaną mu co dzień przez Dagsy.

– Piecky, zamknij się! – krzyknęła Moosy. – Potem mu będziesz opowiadał… teraz ja śpiewam.

Dłonie były nieczułe, jak kloce drewna, ale poruszały się zgodnie z jego wolą. Pozrywał z siebie całą plątaninę przewodów i rurek. Uszczypnął się mocno w ramię. Było bez czucia.

Przynajmniej się porusza – pomyślał. Obejrzał rany i otarcia na ciele. Większość z nich już goiła się. Ale przybyły też dwa nowe skaleczenia po ostatnim upadku z posłania. Obrażenia były zmorą Snorga: chwila nieuwagi, niezręcznie potrącony mebel, i nie wiedząc nawet o tym, rozrywał sobie skórę. Obsesyjnie obawiał się, że nie zauważy w porę rany i wywiąże się zakażenie… Doczołgał się do wizora. Obok nieruchomo stała Tib, a jeden z Dagsów starał się od dołu ściągnąć z niej ubranie.

Kto ją ubiera? – pomyślał. Codziennie Dagsy robiły to samo i co dzień z rana znów była ubrana. W końcu szara koszula zsunęła się z Tib na podłogę i Dags zaczął wspinać się po jej nodze.

Snorg przypatrywał się, co nastąpi. Stało się to, co zawsze: mały nic nie wskórał. Gdy był już dość wysoko, Tib po prostu zaplotła nogę za nogę. Zrezygnowany Dags przykucnął przed wizorem i gapił się w ekran.


Nie jest taka głupia… – pomyślał Snorg. – Zawsze w porę zdąży z nogami…

Tib była już kobietą – Snorg uświadomił sobie to właśnie teraz. Wyglądała dokładnie tak, jak pokazywał ekran wizora podczas którejś z kolejnych lekcji.

Ma chyba trochę za wąskie biodra i jest za wysoka, a tak to wszystko się zgadza… – dotąd patrzył na nią jak na mebel, nieruchomą dekorację Pokoju. Wydawała mu się zawsze bardzo wysoka i rosła jeszcze z perspektywy podłogi… Bardzo chciał kiedyś porozmawiać z Tib. Była jedyną osobą w Pokoju, z którą nie udawało się nawiązać kontaktu. Nawet Tavegner, który leżał nieruchomo jak bryła mięsa i nie potrafił wypowiedzieć ani słowa, miał wiele ciekawych rzeczy do przekazania. Trzeba było tylko umiejętnie z nim rozmawiać: „tak” – pojedynczy bulgot, „nie” – podwójny. Tavegner wypełniał sobą prawie pół Pokoju i długo wszyscy myśleli, że jest taki, jak Tib. Dopiero Piecky wpadł na pomysł, jak się z nim dogadać. Najpierw Dagsy odkryły, że reaguje na szturchańce, bo bardzo lubiły przesiadywać na jego rozległym, ciepłym i miękkim ciele. Piecky w ogóle był bardzo mądry i wymyślił, żeby Tavegner bulgotał „tak” na właściwą literę alfabetu, a kiedy chce skończyć słowo, to jeszcze dwa razy na dodatek. Wszyscy się zgromadzili wtedy wokół niego. Nawet Snorg przyniósł pudełko z Pieckym, a Dagsy przywlokły Moosy. Wspólnie składali literę po literze,”Jestem Tavegner” – powiedział wówczas Tavegner. Potem jeszcze powiedział bardzo wiele innych rzeczy. Mówił, że lubi, gdy Dagsy łażą po nim, dziękował Pieckymu i prosił, żeby go trochę przesunęli, bo słabo widzi ekrany. Ostatnio jednak Tavegner się rozleniwił: woli, żeby mu zadawać pytania, a on tylko potakuje lub zaprzecza.

Snorg podsunął się do Pieckygo.

– Ty, Piecky, to jesteś mężczyzną czy kobietą?… – zapytał i zaczął rozwijać prześcieradełko.

– Odczep się, Snorg… odwal się, do jasnej cholery… Ja jestem po prostu Piecky… – małe ciałko Pieckygo wyrywało się gwałtownie. Snorg odwinął go w końcu do reszty i zaraz z powrotem zaczął zawijać.

– Ty rzeczywiście jesteś Piecky… – powiedział.

– Mówię ci to, durniu, już od dłuższego czasu… – Piecky pogardliwie wykrzywił wargi. – Dagsy dawno by już odkryły, gdyby było inaczej…

Piecky miał wspaniałą głowę, nawet większą od głowy Snorga i ukształtowaną niezwykle prawidłowo, znacznie lepiej nawet niż głowy tych, których oglądał na ekranach.

– Masz wspaniałą głowę, Piecky – powiedział Snorg, żeby go trochę udobruchać. Piecky aż pokraśniał.

– Wiem o tym, a ty masz dość paskudną gębę, chociaż też całkiem prawidłową, gdyby nie te uszy… których nie ma – odparł. – Jestem dużo mądrzejszy i będę jeszcze długo istniał, gdy was już skasują…

– Co mówisz? – spytał Snorg.

– Nic… Podaj mi ssawkę.

Snorg wyciągnął ze ściany przewód do usuwania wydalin, podpiął Pieckymu i odsunął się. Wizor pokazywał drzewa, wiele drzew. Były piękne i kolorowe, poruszały się rytmicznie. Snorg nigdy nie widział drzewa i zawsze marzył, żeby na nim leżeć. Wyobrażał sobie, jak gałęzie ułożą się wokół niego w miękkie, ciepłe posłanie. Wizor zawsze pokazywał rzeczy piękne: rozległe krajobrazy, ludzi zbudowanych prawidłowo, uczył różnych pożytecznych rzeczy. Snorg czuł żal i winę. Żałował, że nie jest tak piękny jak ci inni ludzie, widziani na ekranie wizora i wykonujący różne, – skomplikowane czynności. Z perspektywy podłogi i własnej niesprawności ci inni wydawali się niemal doskonałymi. Był przekonany, że to jego wina, że jest taki, jaki jest, a nie taki, jak ludzie z pięknych obrazów ekranu, chociaż nie rozumiał, dlaczego jest to jego wina. Patrząc na ekran, zapominał o wszystkim. Oczyma chłonął widoki i wiedzę, która płynęła z ekranu. Oglądał i poznawał wiele rzeczy, których nigdy w Pokoju nie było i których nigdy by nie zobaczył, gdyby nie wizor.

Na ekranie ukazała się kobieta. Stała nieruchomo. Na jej przykładzie demonstrowano, jakie proporcje ciała powinna mieć poprawnie zbudowana kobieta. Obok ekranu stała nieruchomo Tib i patrzyła przed siebie szklanym wzrokiem. Porównywał jej budowę z tamtą z ekranu. Tib była łysa, zupełnie łysa, nie miała ani jednego włosa na ciele i przez to jej głowa różniła się bardzo od głowy tamtej kobiety, ale Snorg spróbował wyobrazić sobie włosy na jej głowie i wtedy nie było aż tak źle. Miała delikatne małżowiny uszne, lekko odstające i pod światło nieco przeświecające. Tych uszu Snorg zazdrościł jej szczególnie. Na ekranie pojawiły się linie zaznaczające poprawne proporcje ciała. Snorg podczołgał się do Tib, aby sznurkiem zmierzyć jej proporcje. Nie dość, że jej obie ręce miały równą długość, podobnie jak i nogi, że ręce miała krótsze od nóg, to i w najdrobniejszych szczegółach jej budowa zgadzała się ze wzorcem. Aby jeszcze porównać rozmiary jej głowy z resztą ciała, przyklęknął i wyciągnął ręce do góry. Wszystko się idealnie zgadzało – spojrzał na nią z podziwem.

Ciało ma w pełni poprawne – pomyślał i uświadomił sobie, że udało mu się uklęknąć na bezwładnych nogach. Natychmiast upadł.

Szum w uszach świadczył, że upadek był połączony z utratą przytomności. Gdy ucichł, Snorg usłyszał, jak Piecky głośno krzyczy do Moosy.

– Daj spokój! Nie broń się… Skończy i sobie pójdzie – mówił Piecky.

Moosy głośno szlochała.

– Nie znoszę tego… To ohydne zwierzę… Przestań! Zostaw mnie wreszcie!…

Snorg podniósł głowę: to jeden z Dagsów wdrapał się do skrzynki z Moosy.

To powoli robi się nieznośne – pomyślał. – Nie można się im sprzeciwić… nie można sobie z nimi poradzić.

Dags przestał głośno sapać i zeskoczył na podłogę.

II

Piecky miał opowiadać bajkę. Dagsy przymocowały mu rękę, którą mógł wykonywać bardzo ograniczone ruchy. Nieustannie drapał się nią po twarzy.

– To znakomite, to świetne – powtarzał. – Nie umiecie posługiwać się swoimi ciałami…

Kilka uderzeń wymierzonych przez Dagsy szybko doprowadziło go do porządku. Zaczął opowiadać.

– To był piękny sen – Piecky przymknął oczy. – Unosiłem się w powietrzu… Było cudownie… Miałem takie czarne, płaskie skrzydła po bokach, jak pokazują czasem w wizorze…

Powietrze poruszało się wraz ze mną. Było cudownie chłodno… – mówił coraz ciszej, jakby do swoich myśli. – Obok leciała Moosy. Jej skrzydła były jaskrawozielone. Miała cztery skrzydła i trzepotała nimi tak, że żałowałem, że jestem tylko Piecky…

Z kąta rozległ się donośny bulgot.

– Tavegner prosi, żebyś opowiadał głośniej – powiedział Snerg, a następny głuchy bulgot to potwierdził.

– Dobrze, będę mówił głośniej – Piecky jakby się otrząsnął. – Pokój stawał się coraz mniejszy i mniejszy – kontynuował – a wszystko wokół coraz bardziej zielone. W dole leciały oba Dagsy, leciały też tam, gdzie my… i było cudownie, bo niebo, ku któremu leciałem, było wielkim ekranem wizora i widać było coraz wyraźniej ziarenka ekranu. Mogłem poruszać się we wszystkich kierunkach…

Z kąta, gdzie stała skrzynka z Moosy, rozległ się cichy szloch. Snorg przyczołgał się w jej stronę.

– Potrzebujesz czegoś?… – zapytał.

– Chciałam ciebie zawołać, bo gdyby przyszedł któryś z Dagsów, to znowu zrobiłby to, czego nienawidzę. Ułóż mnie obok Pieckyego, dobrze? – poprosiła.

– Wzruszyłaś się jego opowieścią? – zapytał Snorg, przypatrując się Moosy. W odróżnieniu od Pieckygo miała wszystkie kończyny, choć niedorozwinięte i zmarniałe.

– To nie Piecky, to Tayegner – powiedziała przez łzy. – Gdy Piecky opowiadał, Tavegner prosił, żeby go tłumaczyć po literze… i, wiesz, powiedział…

Snorg pokiwał głową.

– Powiedział, że chce iść na przemiał zamiast Pieckygo…

– Na przemiał? – Snorg nie zrozumiał.

– Piecky to już dawno odkrył – wyjaśniła Moosy. – On uważnie analizuje wszystko, co mówią w wizorach. Wybiorą z nas kilkoro najlepiej… najpoprawniej zbudowanych, a resztę – na przemiał…

– Tak jak pokazują na ekranach i mówią, że to wojna? – upewnił się.

Skinęła głową…

– Połóż mnie obok Pieckygo – przypomniała Moosy. – On zawsze, gdy skończy opowiadać swój piękny sen jest zupełnie załamany…

Z wielkim wysiłkiem wyciągnął Moosy z pudła i przytaszczył do kojca, w którym leżał Piecky, po czym natychmiast musiał znowu ześlizgnąć się z powrotem na podłogę, gdyż Tib zaczęła się zanieczyszczać. Podsunął jej ssawę. Gdy skończyła, z całej siły uchwycił ją za biodra i uniósł się na kolana.

– Nie rób tego tak, dobrze?… – powiedział, patrząc na nią. Tib pochyliła głowę i przyglądała się jego twarzy, wykrzywionej z wysiłku. Jej małżowiny uszne mocno odstawały i właśnie przeświecał je promień światła. Wydały mu się niezwykle piękne. Zacisnął odrętwiałe szczęki i uchwycił Tib za ramiona. Wyczuł, że ona mu w tym pomaga, nie odsuwa się do tyłu, lecz z całej siły stara utrzymać prosto, jako jego oparcie. Nadal uporczywie wpatrywała się w jego twarz. W jej uchylonych ustach widać było zęby.

Snorg poczuł się wielki, gigantyczny… Stanął. Pierwszy raz stanął na swych sparaliżowanych nogach. Patrzył teraz na nią nawet nieco z góry… na wysoką aż pod niebo Tib.

Inni przerwali swoje rozmowy.

Postanowił zrobić krok. Czuł swoją moc… Nagle ujrzał, jak jedna ze stóp wysuwa się w jej kierunku…

– Tib!… idę… – to miał być krzyk, a wyszło chrapnięcie czy szloch. Nagle wszystko zakołysało się, Snorg jak długi runął na plecy.

III

Pokój miał jeszcze dwóch innych, starych mieszkańców, z którymi Snorg nie stykał się wcale, gdyż oboje wykorzystywali tę samą aparaturę co on. W czasie gdy on był aktywny, oni spali. Byli to Aspe i Dulf. Aspe kształtem przypominała Tavegnera, chociaż nie dorównywała mu rozmiarami. Piecky mówił, że jest bardzo inteligentna i złośliwa. Wprawdzie nie umiała mówić, ale porozumienie z nią nie nastręczało żadnych problemów. Nie odpinała nigdy sztucznych rąk i uwielbiała robić dziwne psikusy Pieckymu albo Tavegnerowi. Snorg bardzo chciał kiedyś porozumieć się z nią albo z Dulfem, który leżał nieruchomo skręcony w embrion, a jego niezwykle pomarszczona skóra przywodziła na myśl zgrzybiałą starość, chociaż był w wieku ich wszystkich, to znaczy zaraz po okresie dojrzewania. Tib przestała zanieczyszczać Pokój, nauczyła się podchodzić do Snorga, gdy tylko czuła potrzebę. Snorg, widząc to, z reguły był w stanie zdążyć ze ssawą. Tib zaczęła na niego reagować: zdarzało się, że przechodziła w tę stronę Pokoju, gdzie właśnie leżał, i stała w pobliżu, patrząc na niego. Była znacznie bardziej aktywna niż dotąd.

– Nie doceniałem cię, Snorg – powiedział kiedyś Piecky. – Jesteś fajny facet… Potrafiłeś nawiązać kontakt z tą chudą – nigdy nie mówił o Tib inaczej, jak „ta chuda”. – Mnie się nie udało, chociaż starałem się bardzo… Ty się zmieniłeś, Snorg. Dawniej przypominałeś okrwawione nieustannie zwierzę. Teraz widać myśl na twojej twarzy.

Zwierzę oznaczało coś brutalnego, bezmyślnego i potwornie silnego. Czasem wizor ukazywał obrazy prawdziwych zwierząt, i które już dawno wymarły. Cieszyła go opinia Pieckygo, wiedział też dlaczego Piecky tak uważa. Od tamtego dnia Snorg ćwiczył upór i siłę woli. Od momentu, gdy siłą woli zmusił bezwładne nogi do zrobienia pierwszego kroku, wola stała się dla niego sprawą najważniejszą. Teraz potrafił już zrobić wiele kroków, chociaż często kończyło się to ryzykownym upadkiem. Wstawał, wspierając się o ciało Tib, ale stąpał już samodzielnie, a ona tylko go przytrzymywała. Po obudzeniu potrafił nawet czasami bez pomocy Dagsów i bez pomocy instalacji odzyskać władzę w rękach.

– Widać wolę na mojej twarzy – odpowiedział Pieckymu. Piecky leżał z uniesioną głową i patrzył na niego.

– To prawda – powiedział – Rysy twojej twarzy stwardniały, kąciki ust obniżyły się. Musisz się spieszyć, Snorg. Czuję, że już niedługo będziemy tutaj razem… Piecky stawiał na swą wiedzę i intelekt. Godzinami tkwił przed klawiaturą jednego z wizorów i jeśli tylko któryś z Dagsów nie odmontował mu dla kawału jego sztucznej ręki; nieustannie pisał na monitorze. Zdobywanie wiedzy i kontakt z maszyną były jego pasją. Snorg był przekonany, że aby uszczęśliwić Pieckygo, wystarczy zanieść go przed klawiaturę i ułożyć tak, aby mógł trwać w swojej pozycji przez kilka godzin.

IV

Snorg postanowił nauczyć Tib mówić. Piecky poradził mu, żeby pozwolił jej wyczuć wibracje strun głosowych na swojej krtani. W tym celu uchwycił ją za biodra, aby powstać. Zrobił to jednak zbyt gwałtownie i Tib upadła na podłogę. Po raz pierwszy ujrzał ją leżącą. Jeden z Dagsów, korzystając z okazji, błyskawicznie wcisnął się pomiędzy jej rozrzucone bezwładnie nogi. Snorg zamachnął się i mały, trafiony na odlew, aż potoczył się po podłodze zalany krwią.

– Snorg! – krzyknął Piecky. – Przestań! Zrobisz mu krzywdę.

– To moja krew – powiedział Snorg, oglądając dłoń. – Rozwaliłem sobie rękę o niego.

Tib pozbierała się już i usiadła. Dagsy nie zbliżały się do niej, bacznie obserwując Snorga.

– Swoją drogą dobrze, że mu przyłożyłeś – powiedział Piecky. – Dostał też jakby ode mnie za Moosy… Robią obaj z moją Moosy, co chcą… i kiedy chcą…

Snorg ujął Tib za rękę i położył jej dłoń na swojej krtani.

– Tib – powiedział, wskazując palcem na nią. Nadal patrzyła na niego w milczeniu.

– Tib – powtórzył. Wyglądała na przestraszoną.

Przesunął dłonią po jej twarzy, dotknął różowawego uszka i zdumiał się: Tib nie miała otworu usznego.

– Piecky! – krzyknął, zupełnie już panując nad szczękami. – Jesteś genialny! Ona jest zupełnie głucha! Tylko przez dotyk… Miałeś rację.

Z nowymi siłami zaczął z przesadną poprawnością powtarzać jej imię. Za którymś razem jej wargi poruszyły się i wydała stłumiony i głuchy dźwięk: „grhb…” Wstała i kilka razy powtórzyła:

– Gyrdb… ghdb… – mówiła coraz głośniej, chodząc po pokoju.

– Obudzi Dulfa – zauważył Piecky. Snorg przywołał ją gestem. Usiadła, Znów zaczął powtarzać jej imię.

– Wiesz, widziałam dzisiaj z rana, jak Dagsy robią to ze sobą powiedziała Moosy, Rano oznaczało porę, gdy na podłodze pojawiały się promienie słońca wpadające przez okienka pod sufitem.

– Najpierw jeden to robił na drugim, a potem się zmieniły – dokończyła.

– To się nigdy nie zdarza w ciągu dnia – stwierdził Piecky.

– Może się nas wstydzą?

– Dagsy?! – roześmiał się. – Z takimi niskimi czołami?… To muszą być kretyni.

Tib uczyła się stosunkowo szybko. Wkrótce umiała wymówić swoje imię, imiona Snorga i Pieckygo oraz kilka innych słów. Piecky uważał, że ona ma częściowo upośledzony również wzrok i większość informacji dociera do niej przez dotyk. Przyznawał jednak, że nie jest wcale pewien, czy jest to fizjologiczny niedorozwój, czy może mózg Tib nie potrafi należycie opracowywać danych napływających przez oczy.

V

Coraz częściej zaczął budzić się Dulf. Nie zmieniał nigdy swojej pozycji na podłodze, chociaż poruszał powiekami i nawet mówił. Jego wymowa była zabawna: jąkał się nieco i miał kłopoty z doborem słów. Snorg chciał dowiedzieć się, jak Dulf potrafi radzić sobie bez pomocy aparatury, ale Dulf nie rozumiał znaczenia słowa, „wola” i na razie nie było o czym dyskutować. Dagsy próbowały kiedyś rozprostować Dulf a na podłodze, ale okazało się, że jest zrośnięty w kabłąk. Piecky stwierdził, że jest to niemożliwe i że jedynym wyjaśnieniem może być tylko to, że Dulf jest parą zrośniętych bliźniąt i ma maleńkiego braciszka przyrośniętego w rejonie brzucha.

– Swoją drogą, Snorg… – Piecky: uniósł swoją jedyną, sztuczną kończynę znad klawiatury -…zauważyłeś, jak szybkim zmianom ulega nasze życie? Dotąd myślałem, że rządzi się ono ustalonymi prawami: ty czołgałeś się po ziemi, Tib stała jak kloc, Dulf mówił tylko wtedy, gdy ty byłeś nieruchomy, a teraz?…

– Do czego zmierzasz, Piecky? – zainteresował się Snorg: – Czekają nas poważne zmiany, bardzo poważne. Pamiętasz, jak było dawniej, tak całkiem dawno? – Piecky mówił chaotycznie…

Snorg kiwnął głową.

– Dawniej każdy z nas miał przed nosem ekran, który uczył wszystkiego i pokazywał, jaki jest świat i jaki powinien być…

Każdego z nas oplatała pajęczyna przewodów, które pobudzały nasze mięśnie do działania, nasze organy, cały organizm… Wszystko, żeby nas utrzymać przy życiu.

– Ja nadal czasem korzystam z instalacji, ale jak przez mgłę pamiętam, że kiedyś tak było ze wszystkimi z nas… – przerwał Snorg.

– Właśnie! – Piecky ożywił się. – Rąbią w nas narkotyki czy inne prochy… Zapominamy… Chociaż może oni chcą, żeby ta wiedza lądowała gdzieś głębiej w nas… w podświadomości.

Snorg zauważył, że Piecky wygląda bardzo źle: na jego wspaniałej twarzy widać było zmęczenie, pod oczyma miał ciemne sińce, był bardzo blady.

– Zbyt dużo czasu spędzasz przed ekranem. Wyglądasz coraz gorzej… – powiedział.

Natychmiast zainteresował się Pieckym jeden z Dagsów. Najwyraźniej zamierzał przenieść go w inne miejsce, chociaż na razie tylko lekko gładził go po twarzy i ciągnął za włosy.

Piecky spojrzał porozumiewawczo na Snorga.

– Widzisz? – uśmiechnął się. – One jednak rozumieją wiele. Sam się niedawno przekonałem. Nie rozumiem, dlaczego obaj chcą uchodzić za kretynów…

Dags wymierzył Pieckymu policzek i odbiegł rozgniewany w inną część Pokoju. Piecky uśmiechnął się szerzej.

– Ty, Snorg, myślisz, że ja się bawię?… Że wystarczy posadzić Pieckygo przed ekranem, przymocować mu jego sztuczną rękę i będzie zadowolony, co?…

Snorg miał niewyraźną minę.

– Snoegg – powiedziała Tib. Umiała już wyciągać ssawy ze ścian i nie zanieczyszczała Pokoju, ale jeszcze nie potrafiła poradzić sobie z chowaniem przewodu. Snorg pomógł jej i zaraz wrócił do Pieckygo.

– Dzięki wizorowi dowiedziałem się już wielu rzeczy. Wiesz, Snorg, że takich pokoi, jak nasz, jest bardzo wiele?… Żyją w nich tacy sami jak my. Jedni bardziej, inni mniej upośledzeni… Można te pokoje oglądać, bo Wszędzie są nie tylko ekrany, ale i kamery… My też jesteśmy nieustannie podglądani… Wydaje mi się, że ich obiektywy są gdzieś w pobliżu sufitu, ale bardzo trudno je wypatrzyć. Wiesz, w jednym z tych pokoi, takim ciemnoniebieskim, żyje taki sam Piecky jak ja… Ma na imię Scorp. Porozumieliśmy się: on mnie oglądał na ekranie, a ja jego… Też ma sztuczną rękę…

– Może my nie zasługujemy, żeby tak żyć, jak ci poprawnie zbudowani, których pokazują na ekranach? – spytał Snorg.

Piecky aż fuknął ze złości.

– Przestań!… Już cię zgnoili. Masz poczucie winy od gwałtownych poruszeń rozluźniły się paski przytrzymujące jego sztuczną kończynę. Snorg poprawił jej umocowanie.

Przenikliwe oczy Pieckygo nadal rzucały błyskawice.

– To oni wywołują w nas poczucie winy… – wyrzucił z siebie. – Jeszcze nie wiem, po co oni to robią – ale dotrę do tego… Tak jak wyciągnąłem z tych cholernych ekranów znacznie więcej niż miałem wiedzieć…

Snorg był zdumiony mocą, która biła od Pieckygo.

Dotąd uważałem, że wola jest moją specjalnością – pomyślał.

Widocznie jego twarz wyrażała zdziwienie, które Piecky odczytał jako niewiarę, gdyż przekonywał go dalej:

– Zwróć uwagę, Snorg: każdy program, każda informacja… jaki człowiek być powinien, ręce… takie i takie… nogi… takie i takie, tak jest poprawnie…A my?…A ja?… Strzępek człowieka?… To moja i wina?… Rozumiesz?!… Po co oni nam to stale powtarzają?…

Snorg milczał. Stwierdził, że Piecky jest niezwykle mądry, można od niego nauczyć się patrzeć inaczej i widzieć więcej niż dotąd. Ale obok niego usiadła Tib i zaczęła tulić twarz do jego twarzy. To delikatne dotknięcie było czymś, co Snorg lubił najbardziej.

– Boję się, że nie zdążę już dowiedzieć się wszystkiego… Już chyba zbyt mało czasu… – Piecky skończył ciszej, widząc, że Snorg go już nie słucha.

VI

– Pieckyy! – zawołała Moosy.

– Przestań on śpi – zaprotestował Snorg.

– To podejdź tu i popatrz na Aspę – powiedziała. – Ona nie oddycha.

Powstanie o własnych siłach kosztowało Snorga kilka sekund strasznego napięcia. Wydawało się, że Aspe leży jak zwykle nieco zgięta, ze zmarniałymi rękami podwiniętymi pod wielką, płaską twarz.

Snorg przyjrzał się jej.

– Ona śpi, jak zwykle.

– Mylisz się, Snorg. Przyjrzyj się jej uważnie.

Odwrócenie Aspe twarzą do góry było ponad jego siły. Na szczęście w pobliżu pojawiły się wścibskie Dagsy. Wspólnymi siłami udało się ją ruszyć. Ciało było zimne i już sztywniało.

– Cholera, miałaś rację… To nastąpiło już dość dawno – powiedział głucho. – Nawet nie zamieniłem z nią jednego słowa… Zawsze spała… Obudzić Pieckygo?

– Nie, i tak się dowie… – odrzekła. – Nie rozumiem jej śmierci. To się nie zgadza z tym, co mówi Piecky.

Snorg siedział z twarzą ukrytą w dłoniach. Usłyszał za sobą cichy, bełkotliwy dźwięk i odwrócił się. Tavegner płakał. Łzy, jedna za drugą, ściekały po jego czerwonych policzkach.

– Odwróć mnie na plecy. Skóra na brzuchu pali mnie tak, że chyba dostałam już odleżyn – poprosiła Moosy.

– Leżąc na brzuchu, jesteś jakoś zabezpieczona przed Dagsami – zauważył.

– Dla nich to żaden problem odwrócić mnie na plecy, kiedy im przyjdzie ochota.

Ciało Aspe zniknęło, gdy wszyscy spali, i nikt nie był w stanie powiedzieć, jak to zostało wykonane. Widząc, że Piecky zmęczony siedzi nad klawiaturą, Snorg postanowił nawiązać do rozmowy z Moosy. Ułożył Pieckygo wygodniej i przysiadł się.

– Śmierć Aspe nie przeczy moim spostrzeżeniom – odpowiedział Piecky. – Prawa, które nami rządzą, działają statystycznie… Po prostu: najpierw nas wszechstronnie badali i wybrali zdolnych do przeżycia… a może po prostu inni zmarli… Potem odrzucili niezdolnych do nauki, takich zupełnych kretynów, a pozostałych uczyli intensywnie, na różne sposoby…

Snorg spojrzał na harcujące Dagsy, a potem na Pieckygo, który odpowiedział mu uśmiechem.

– No właśnie… – ciągnął Piecky – Aspe umarła, bo ich badania nie są dość precyzyjne. A może po prostu dalsze przeżycie jest testem…

– Co dalej? – zapytał Snorg.

Piecky wyrażał całym sobą kompletną bezradność.

– Jestem przekonany, że nic dobrego… W każdym razie sobie nie wróżę nic dobrego – powiedział, jakby z wahaniem. – Widzisz, Snorg, udało mi się wejść do systemu informacyjnego, który nas obsługuje. Widziałem różne pokoje. W każdym z nich są ludzie – mówiąc słowo „ludzie”, rzucił szybkie spojrzenie na Snorga – ludzie w naszym wieku lub niewiele młodsi od nas. Gdy są bardzo młodzi, to siedzą przed ekranami i ładuje się w nich wiedzę; gdy w naszym wieku, to robią to, co my teraz robimy: żyją, obserwują, komunikują się… Ale jeszcze nie znalazłem pokoju z ludźmi dużo starszymi… Jest jakaś barierą informacyjna… Na bezpośrednie pytania system odpowiada milczeniem… Ale to wszystko się już wkrótce wyjaśni. Czuję to, Snorg.

VII

W oczy Snorga uderzył silny blask. Przez chwilę nie był w stanie zogniskować wzroku. Uświadomił sobie, że opuścił Pokój. Leżał na czymś twardym w pomieszczeniu, które wydało mu się olbrzymie. Odczuwał osamotnienie, gdyż nie było tu nikogo spośród jego współmieszkańców. W drugim końcu pomieszczenia siedział nieznajomy mężczyzna. Wydał mu się niezwykle stary, choć po prostu był starszy od tych, wśród których Snorg się dotąd obracał. Mężczyzna zauważył przebudzenie Snorga i podszedł, wyciągając rękę.

– Nazywam się Bablyoyannis Knoboblou – powiedział.

Snorg powoli, z wysiłkiem woli gramolił się z posłania:

– Gratuluję, Snorg. Z dniem dzisiejszym stał się pan człowiekiem. Był pan najlepszy… – Snorg tym razem zdążył i uścisnął prawicę tamtego. Bardzo chciał wiedzieć, jaka ta ręka była w dotyku… -

– Mam tu świadectwo centrum informacyjnego – tamten podniósł z pulpitu kilka kartek – oraz pozytywną decyzję komisji złożonej z ludzi.”… Otrzyma pan dowód tożsamości i może wybrać sobie nazwę.

– Cco?… – wybąkał w końcu Snorg.

Tamten sprawiał wrażenie życzliwego urzędnika, który załatwia dość miłą, lecz rutynową sprawę.

– Przeglądałem pańskie wyniki… – Bablyoyannis nadal wpatrywał się w trzymane papiery. – 132 punkty… Nieźle… Ja w swoim teście kiedyś miałem 154… – pochwalił się. – Ten Piecky niebezpiecznie zbliżył się do pana miał 126 punktów, ale brak kończyn, narządów rozrodczych… To bardzo trudno nadrobić wyłącznie inteligencją… Swoją drogą, to lepiej, że ktoś, zbudowany tak jak pan, został wytypowany, a nie jakiś tam kadłubek…

Chciałbym ci rozbić ten twój nadęty pysk, gnojku – pomyślał Snorg.

– Piecky jest moim przyjacielem – powiedział, czując znajome odrętwienie szczęk.

– Lepiej nie mieć przyjaciół, zanim nie zostanie się człowiekiem… – zauważył Bablyoyannis. – Chce pan znać ich wyniki?… Moosy – 84, Tib – 72, Dulf – 30… Reszta prawie zero: Dagsy – po 18, i ten wór, Tavegner – 12… – Bablyoyannis odpowiedział na swoje pytanie.

Snorg słyszał pogardę w jego głosie i czuł narastającą nienawiść do tego człowieka. Wydawało mu się, że mógłby nawet go zabić.

– Co teraz będzie ze mną? – zapytał. Skurcz szczęk nie ustępował.

– Jako człowiek ma pan możliwość wyboru. Wkracza pan w normalne życie w społeczeństwie. Krótkie przeszkolenie… a potem może pan nadal się kształcić lub podjąć pracę. Od dzisiaj uzyskuje pan kredyt finansowy w wysokości 400 pieniędzy, przysługujący każdemu, kto staje się człowiekiem. Ale osobiście odradzam panu robienie operacji kosmetycznych przed uzyskaniem stałego źródła dochodów. Ostatecznie małżowiny uszne nie są aż tak ważne… – posłał Snorgowi porozumiewawcze spojrzenie. – Później też znajdzie pan coś ekstra… Zawsze jest duży wybór.

Snorg poczuł zimny pot spływający po karku: przed oczyma stanęła mu Tib.

– Co będzie teraz z innymi?… – wydusił w końcu.

– A; tak, to też ma pan prawo wiedzieć – Bablyoyannis był zniecierpliwiony. – Zawsze rodzi się znacznie więcej osobników niż potem zostaje ludźmi. Oni pójdą na materiał na przeszczepy. Można przecież z nich wybrać niezłe uszy…: oczy… wątroby… Chociaż z niektórych nawet tego nie będzie. Taki Tavegner nadaje się chyba wyłącznie jako materiał do kultur tkankowych…

– To nieludzkie – wyrwało się ze ściśniętych ust Snorga.

– Co nieludzkie?! – Bablyoyannis poczerwieniał. – Nieludzkim było rozpoczęcie wojny. Teraz sto procent populacji rodzi się upośledzone fizycznie, a trzy czwarte – psychicznie. I to z reguły rodzi się dzięki sztucznemu zapłodnieniu. Pretensje może pan mieć tylko do naszych pradziadów.

Widocznie Snorg nie wyglądał na przekonanego, więc Bablyoyannis wyjaśniał dalej.

– Liczbę narodzin zwiększa się do maksimum, żeby zwiększyć prawdopodobieństwo powstania osobników zbliżonych do normalnych – popatrzył badawczo na Snorga. – A inni… To najtańszy sposób wytwarzani a materiału. Przecież ci wybrani też nie są zupełnie normalni, prawda Snorg?… Pracuję w tej branży już siedem lat – ciągnął Bablyoyannis – i jestem przekonany, że właśnie ta droga jest jedynie słuszna.

– Pan też nie jest całkowicie poprawny, powłóczy pan lewą nogą, a pańska twarz jest chyba częściowo sparaliżowana, Bablyoyannis – zauważył Snorg.

– Wiem, że to widać – tamten był przygotowany na tę uwagę – ale solidnie pracuję i odłożyłem pieniądze prawie na całą rękę… na przeszczep.

VIII

Tibsnorg Pieckymoosy rozpoczął pracę w centralnym archiwum materiału biologicznego. Jednocześnie nadal się uczył. Zarobki, jakie otrzymywał, były dość wysokie, jednak po potrąceniu raty za dotychczasową opiekę zostawało niewiele. Opłata za wyżywienie oraz mały, ciemny pokoik pochłaniała resztę poborów tak dokładnie, że pozostawała mu kwota symboliczna. Żywił się syntetycznym pożywieniem w zbiorowej stołówce. Było to lepsze niż dotychczasowa kroplówka. W stołówce spotykał ciągle tych samych ludzi i było to nudne, ale stwierdził, że na razie nie stać go na droższą jadłodajnię, gdzie można było przychodzić o różnych porach. Ze spotykanymi ludźmi w stołówce prawie nie rozmawiał. Wszyscy byli starsi od niego. Kilku z nich przyjeżdżało na posiłki na wózkach, lecz większość przychodziła o własnych siłach. Obserwował ich uważnie i nie spotkał nikogo, kto byłby zbudowany w pełni poprawnie – u każdego spostrzegał defekty. – Tibsnorg miał sporo szczęścia: gdyby osiągnął w testach poniżej 120 punktów, nie mógłby się dalej kształcić. Zależało mu jednak na tym, żeby pracować, ponieważ obawiał się wspomnień, które niósłby z sobą wolny czas. Obecnie za wszystkie zabiegi musiałby płacić, a pamiętał jeszcze, dzięki komu potrafił wstać o własnych siłach i przezwyciężyć paraliż swego ciała. Jako człowiek miał prawo do prawdy i oprócz pięknych obrazów z syntezatora przedstawiających krajobrazy, ludzi zbudowanych poprawnie czy istniejące kiedyś zwierzęta, oprócz obrazów przedstawiających świat takim, jak miał wyglądać, czy może, jak kiedyś wyglądał, miał także prawo wiedzieć, jak wygląda teraz. Co pięć dni, po zakończonej pracy mógł wyjechać na powierzchnię i z wysokiej wieży widokowej oglądać otoczenie. Była to szarobrunatna pustynia, po której nieustannie krążyły szare, masywne pojazdy wożące urobek z licznych kopalń. Wiedział, że pojazdami tymi kierują ludzie, którzy nie mogą mieć potomstwa, gdyż tło promieniowania na pustyni było zbyt wysokie. Do stołówki przychodził jeden taki. Wyglądał w pełni poprawnie i zarobki miał trzykrotnie wyższe, a jednak mimo to Tibsnorg nie zamieniłby się z nim.

Badania, które Tibsnorg kazał wykonać na sobie za pierwsze zaoszczędzone pieniądze, wykazały, że jest zdolny do rozmnażania, chociaż prawdopodobnie tylko pasywnie, to znaczy przez pobranie nasienia. Wkrótce opanował zasady pracy z komputerem i nieznacznie awansował. Jego nowe zajęcie polegało na kontrolowaniu decyzji wydzielonego oddziału centrum informacyjnego, dotyczących wyboru odpowiedniego materiału do przeszczepów spośród przechowywanych egzemplarzy. Decyzje centrum były jasne, przejrzyste i logiczne i nie wymagały na ogół poprawek. Za wyszukanie usterki wyznaczono dodatkową nagrodę i Tibsnorg pracował bardzo uważnie. Materiał pobierano zarówno dla szpitali powszechnej służby medycznej, jak i dla osób, które na własny koszt chciały zmniejszyć swoje upośledzenie. Pracy było dużo: codziennie kilkadziesiąt zapotrzebowań i związanych z tym decyzji, z którymi należało się zapoznać i je przemyśleć. Wkrótce wpadł w rutynę i zaczął mieć sporo czasu, który wykorzystywał na porozumiewanie się z maszyną i uzyskiwanie różnych informacji.

Pamiętał słowa Pieckygo, który mawiał, że ponieważ informacja jest przywilejem, zatem należy z niego korzystać w miarę możliwości. Dowiedział się, że o tym, czy ktoś zostanie człowiekiem, czy też nie, decyduje zwykłe zsumowanie punktów przyznanych przez system na podstawie badań i szacunków. Oznaczało to dość duży margines błędu podejmowanych decyzji. Tymi decyzjami byli ludzie. Dowiedział się też, że to, iż został człowiekiem, zawdzięcza osobiście Bablyoyannisowi, który zmienił decyzję centrum przyznającą człowieczeństwo Pieckymu. W rzeczywistości, liczba punktów uzyskanych przez Pieckygo za zdolności intelektualne przewyższała to, co Snorg uzyskał w sumie za sprawność fizyczną, poprawność budowy i intelekt. Gdy ujrzał na ekranie, że za zdolności Tib otrzymała dokładnie zero punktów, zaklął szpetnie.

Zawsze intrygowało go światło dnia wpadające do Pokoju, teraz wiedział już, że była to tylko lampa świecąca widzialnie i także nieco w ultrafiolecie, zapalana i gaszona periodycznie. Pokój znajdował się głęboko pod ziemią. Na powierzchni ujrzał słońce; tylko raz – jasnoszarą tarczę przeświecającą przez gęstą mgłę. Obecnie było i tak lepiej, gdyż dawniej, kiedy ziemię stale pokrywały śniegi, słońce nigdy nie przeświecało przez chmury.

IX

Tibsnorg coraz dokładniej poznawał pracę systemu ewidencji materiału biologicznego. Tib, Piecky i inni otrzymali oznaczenia porządkowe od ATO 44567743 do ATO 44567749, i nie posiadali już imion. Wkrótce też od numeru porządkowego 44567746, czyli od Mopsy pobrano oko, nos i jedną z nerek do przeszczepu kosmetycznego. Tibsnorg wprawdzie wypowiedział się przeciwko wyznaczeniu numeru ATQ 44567746 do tej operacji, ale jego opinia została pominięta, gdyż zapewne inni rzeczoznawcy głosowali za. Przeżył to boleśnie, nadal bowiem czuł więź z Moosy i innymi.

Następny był Dags z numerem 44567748, Operacja była letalna: pobrano Dagsowi przełyk z żołądkiem, wątrobę, jelita, obie dłonie oraz zewnętrzne narządy rozrodcze, bez gruczołów. To, co pozostało, nie było zdolne do życia i dlatego skórę oraz mięśnie i kości rąk zachowano w magazynie kultur tkankowych, zaś numer 44567748 zdjęto z ewidencji…

Koszt każdego z narządów obliczano na podstawie dotychczasowych kosztów utrzymania, osobnika. Najłatwiej było kalkulować dla pobrań materiału kończących się zdjęciem numeru z ewidencji, gdyż wówczas po prostu dzielono koszty dotychczasowego utrzymania materiału, z odpowiednimi przelicznikami między wszystkich biorców organów. Przy innych pobraniach stosowano bardzo złożone i niejasne sposoby obliczeń i Tibsnorg podejrzewał, że tylko system orientuje się w nich dokładnie.

Ciekawe, który numer bym dostał, gdyby nie Bablyoyannis? – zastanawiał się. – Może chociaż obok Tib?

W stołówce nie siadywał już sam. Nawiązał kontakt z tym kierowcą, który pracował na maszynach przywożących urobek z kopalni metali. Tamten nazywał się Abraham Dringenboom i był wysokim, zwalistym człowiekiem, bardzo dumnym ze swojej nazwy, wyszperanej gdzieś w bibliotece historycznej. Dringenboom miał niski, tubalny głos i mówił bardzo głośno, co peszyło Tibsnorga, gdyż w stołówce zwykle panowała cisza. Wydawało mu się, że wszyscy patrzą na nich, chociaż było to zupełnie bez sensu, ponieważ nie wzbudzali niczyjego zainteresowania, a ponadto wielu spośród obecnych miało słuch upośledzony w większym lub mniejszym stopniu.

– Tibsnorg Pieckymoosy… – zadudnił Dringenboom. – Dziwne imiona… Dlaczego wybrałeś sobie właśnie takie?

– Jest we mnie wielu – powiedział cicho Snorg.

– Hmm… – mruknął Dringenboom. – Tak to sobie wymyśliłeś… Nie jest dobrze wiązać się zbytnio ze współmieszkańcami swojego Pokoju. Wiesz, dzisiaj podali, że średnia długość życia człowieka osiągnęła już 24 lata – zmienił temat. – Nie chce mi się w to wierzyć… To zbyt piękne. Myślę, że oni jednak trochę wygładzają dane medyczne, żeby nie psuć naszych humorów…

– Jak oni to obliczają? – zaciekawił się Tibsnorg. – Dla wszystkich osobników, które się rodzą, czy tylko dla ludzi?

– Zgłupiałeś?… Dla ludzi, oczywiście, że dla ludzi, przecież żywy rodzi się ledwie co dziesiąty.

Tibsnorg przypatrywał się Dringenoomowi z uwagą. Tamten wyglądał zupełnie poprawnie. Wprawdzie był ubrany w szarą kurtkę i spodnie, więc ciało nie było widoczne, ale oprócz zoperowanej zajęczej wargi, ukrytej zresztą pod siwiejącym zarostem, nic nie wskazywało na odchylenia od normy.

Jakby śledząc jego myśli, Dringenboom poruszył się. – Miałem całą skórę na tułowiu pokrytą brodawkami na wstrętnych, długich szypułkach. To już mi zoperowali… ale największa różnica jest w gaciach – Dringenboom skrzywił się, – Ale się nie martw, Tibsnorg… Kupię sobie takiego, że mi starczy na pięcioro żywych dzieci. Mam już uskładane 1620 pieniędzy – dodał, wyczuwając niewiarę Tibsnorga.

1620 pieniędzy było niewyobrażalnie wielką kwotą: Tibsnorg był w stanie oszczędzić, 22,24 pieniądze ze swoich dziesięciodniowych zarobków. To były pieniądze, za które można by chyba było wykupić całą Tib na własność, oczywiście jako materiał, biologiczny. Coraz częściej przed oczyma stała mu jej smukła, zgrabna sylwetka, okolona burzą kolorowych włosów. Jego sny nieodmiennie wiązały się z Pokojem. Przewijały się w nich, postaci jego bliskich, zaś Tib występowała w nich stale. I Tibsnorg wynajął nieco lepszy lokal z widokiem na zewnątrz” Lokale znajdujące się na powierzchni należały do rzadkości. Był zaskoczony, gdyż nowy pokój, wprawdzie nieco mniejszy niż poprzedni i tylko z dwoma wizorami, a nie trzema, to jednak kosztował tylko osiem pieniędzy drożej niż poprzedni. Zrozumiał dopiero, gdy dowiedział się ile wynosi tło promieniowania, w lokalach znajdujących się na powierzchni. Okno jednak rekompensowało wiele. Spędzał godziny, wpatrując się w nieprzeniknione, ołowiane chmury nad szarobrunatnymi, pustymi wzgórzami. Krawędź lądolodu nie była widoczna z okna, ponieważ znajdowało się ono zbyt nisko ponad powierzchnią terenu. Widać ją było jedynie z wieży widokowej w bardzo jasne dni oraz przez dobrą lunetę, Krajobraz, chociaż nie tak piękny, jak zsyntetyzowany, ciągnął z nieprzepartą siłą. I chyba dlatego Tibsnorg zgłosił się do pracy jako kierowca transportu zewnętrznego. Nie bez znaczenia były też wysokie zarobki umożliwiające stosunkowo szybkie oszczędzenie wyższej kwoty.

W biurze transportu przyjął go urzędnik w fotelu inwalidzkim. Niknął prawie za biurkiem jednak w jego wzroku, było coś takiego, co skłaniało do ostrożności. Gdy Tibsnorg osobiście wyłożył swoją propozycję, tamten spojrzał badawczo.

– Pan jest neutralny czy płciowy?

– Neutralny – skłamał Tibsnorg, wiedząc, że jest to warunek konieczny do zatrudnienia. Urzędnik uprzejmie pokiwał głową i nieproporcjonalnie drobną dłonią napisał coś na klawiaturze. Spojrzał na ekran i rysy jego twarzy stwardniały. Zanim otworzył usta, wiadomo było, że rozmowa jest skończona.

– Nie można tak szafować swoimi możliwościami, to jest naprawdę wyniszczająca praca – urzędnik odwrócił się tyłem wraz z fotelem, kończąc rozmowę.

Dringenboom o mało nie uderzył Tibsnorga, gdy się o tym dowiedział. Wyszarpnął ze złością z kieszeni kombinezonu swój wskaźnik – mały, różowy kawałek tworzywa.

– Patrz, głupcze! – wskazał masywnym paluchem na płytkę. Gdy Dringenboom się denerwował, nie był w stanie powstrzymać silnego drżenia rąk. Jego palec skakał we wszystkie strony wokół różowego prostokąta.

– Jak się zrobi czerwony, to strzelę w kalendarz… – jasne oczy Dringenbooma błyszczały na tle jego opalonej gwarzy, która teraz była zupełnie czerwona. Zarabiał tak dużo, że mógł sobie pozwolić na opalanie skóry.

– Gdzie się pchasz?… Do piachu?! – dodał rozzłoszczony.

– Stać cię na naświetlanie sztucznym słońcem – powiedział cicho Tibsnorg.

– No to co, durniu!?… Co to warte? Ty możesz mieć bab na pęczki… nawet jeśli ci brakuje w gaciach wszystkiego oprócz gruczołów. Gruczoły są najdroższe… cała reszta, całe mięso nie kosztuje więcej niż 600, 800 pieniędzy.

– Fizycznie jestem w porządku – wybąkał Tibsnorg. – To jest jakiś niedorozwój nerwów obwodowych.

– To jeszcze taniej… Nie opędzisz się od bab… Rozerwą cię na kawałki… Żyć, nie umierać, chłopie…

Tibsnorg chwilę zastanawiał się, czy mu powiedzieć o Tib, ale zrezygnował i na tym rozmowa się urwała.

Ab Dringenboom był jedynym człowiekiem, z którym Tibsnorg utrzymywał stałe kontakty, jeśli nie liczyć zdawkowych słów, zamienianych z przypadkowymi towarzyszami przy stole. W porównaniu z Pokojem, prowadził teraz niemal samotniczy tryb życia. Nie szukał kontaktów z innymi ludźmi, Żyjąc wspomnieniami. Inne kobiety, spotykane na stołówce lub na korytarzach, nie mogły się z nią równać: były brzydkie lub ich ułomność zanadto rzucała się w oczy. Zaczął wprawdzie, zgodnie z przepisami, nosić czerwoną naszywkę oznaczającą, że nie jest neutralny, ale nie zmieniło to w najmniejszym stopniu jego zachowania. Stał się może tylko nieco bardziej szorstki dla kobiet, które teraz nagabywały go nieco natarczywiej. Może rzeczywiście, gdyby nosił dwie naszywki oznaczające pełne możliwości, działoby się to, o czym mówił Dringenboom, ale zjedna raczej miał spokój. Kilka dni później Ab przyniósł ponurą, nowinę.

– Mam raka – powiedział głucho, patrząc w talerz z zupą, niesmaczną, śluzowatą, ale posiadającą pełny zestaw witamin i mikroelementów.

– No i co?… Połowa ludności ma raka – Tibsnorg wzruszył ramionami.

– Jest już w fazie C – dorzucił Dringenboom.

– Masz przecież 1620 pieniędzy, to wyjdziesz z tego… – Snorg nie wydawał się być zbyt przejęty.

– 1648 pieniędzy – poprawił go Dringenboom.

– Ale to i tak gówno za mało… Mam takiego, co się cholernie szybko sieje. Na leczenie pójdzie przynajmniej półtora tysiąca… i nigdy sobie nie sprawię kutasa.

Tibsnorga drażniła jego wulgarność.

– Dlaczego dopuścili do fazy C?… To jest bardzo zaawansowany. Możesz zaskarżyć dział medyczny – powiedział.

– To moja wina – mruknął Dringenboom. – Nie robiłem sobie badań, bo kosztują, a chciałem szybciej zebrać pieniądze, zanim mój wskaźnik zdąży zupełnie sczerwienieć.

– Przysługuje ci przecież bezpłatna, podstawowa opieka medyczna, jak każdemu człowiekowi.

– Dziękuję – oczy Dringenbooma były matowe i przygasłe, w jego głosie wyczuwało się wyraźnie wadę wymowy wywołaną źle zoperowaną zajęczą wargą. – Zostawią mi mózg, oczy i część systemu nerwowego, a resztę usuną i spalą bo powiedzą, że jest zbyt zagrożona przez przerzuty. Potem zrobią ze mnie jednostkę sterującą koparką w kopalni albo taśmą produkcyjną…

– Myślę, że oni umieją leczyć inaczej, jak tylko przez wymienianie chorych organów… ale nie ogłaszają tego ze względów ekonomicznych. Za bardzo spadłoby wtedy zapotrzebowanie na przeszczepy… – powiedziawszy to, Tibsnorg zaczął się zastanawiać: 1648 pieniędzy to prawie wartość całego ciała Tib. A przecież Ab i tak niedługo skończy… Znaczek ma już bardzo ciemny. Ile organów sobie kupi? – dwanaście? czternaście?… – W końcu i tak utraci ciało – myślał – a to dla niego gorsze niż śmierć. Jak zdobyć te pieniądze?

Dringenboom przypatrywał mu się bez słowa.

X

Od tego czasu Dringenboom zmienił się. Stał się bardziej skryty i mniej pewny siebie. Gdy Tibsnorg powiedział mu o Tib, przyjął to z niechęcią, ale spokojnie. Uważał, że nie ma to najmniejszego sensu i że Tibsnorg powinien raczej rozglądać się za kobietami spośród ludzi, a nie szukać ich wśród materiału biologicznego. Ostatecznie wartość całej Tib była tak wysoka, że trzeba by oszczędzać na nią chyba przez całe życie, a wcześniej i tak inni wykupią różne części jej ciała.

Zgodził się natomiast zabrać Tibsnorga na przejażdżkę. Ab przewoził swą wielką ciężarówką urobek z dość oddalonej kopalni odkrywkowej. Wóz pokonywał stosunkowo długi dystans zapyloną drogą wiodącą pośród wzgórz pokrytych szarym pyłem unoszonym przez wiatr.

– Wystarczy kilkanaście wdechów tego pyłu – Dringenboom wyszczerzył zęby zza niesymetrycznych warg.

Tibsnorg spojrzał na niego z przestrachem.

– Do środka leci przez niezły filtr, tak że starczy na kilkaset tysięcy wdechów – roześmiał się Dringenboom.

Kopalnia odkrywkowa była ruinami dawnego miasta, z których odzyskiwano metale. Gigantyczna koparka wcinała się w pogiętą, żelbetową konstrukcję dawnego budynku lub fabryki. Dringenboom czekał w kolejce po urobek. Wreszcie kilka porcji żelbetowych konstrukcji, pyłu i gruzu znalazło się na jego pojeździe.

– Dziennie wykonuję cztery, pięć kursów… Zawsze podają mi z centrum informacyjnego optymalną trasę przejazdu, na której jest najniższy poziom promieniowania… To się lubi często zmieniać… jak wieje wiatr albo jak pada deszcz lub śnieg.

Dringenboom wskazał palcem na ekranik.

– Aktualny poziom tła mierzony jest na bieżąco. Dzisiaj jest niski, ale czasem dzwoni, aż strach jechać… W takie dni płacą nam dwa albo trzy pieniądze premii dodatkowo.

W drodze powrotnej pozwolił Tibsnorgowi trochę poprowadzić ciężarówkę. Sprowadzało się to tylko do wydawania poleceń, gdyż pojazdem sterował bezpośrednio procesor.

– W razie czego komputer i tak doprowadzi ciężarówkę z powrotem – powiedział Dringenboom. – Gdybyś zasłabł albo nagle zmarł. Urobek nie może się zmarnować…

Na jednym ze wzgórz wznosił się osamotniony budyneczek do połowy przysypany pyłem. Zachował się cały, nawet z dachem, drzwiami i szkłem w oknach.

– Chciałbym mieszkać w tym domku – powiedział Ab – nie w mieście.

– Na powierzchni?

– Twój pokój też jest na powierzchni, Tibsnorg. Widać, da się żyć za odpowiednią osłoną…

XI

Nadszedł w końcu dzień, który musiał kiedyś nadejść. Dzień, który Tibsnorg wyobrażał sobie w wielu różnych wariantach, jednak nigdy nie myślał, że ten dzień zastanie go tak nie przygotowanym.:

Pracował jak co dzień przed ekranem wizora. Jego oszczędności wynosiły 48 pieniędzy oraz 320 pieniędzy odłożonego kredytu. Ekran przyniósł kolejną sprawę do decyzji. Rządek zgrabnych, zielonych liter i cyfr informował precyzyjnie: od numeru ATO 44567744 zamierzano pobrać ręce, nogi i tułów wraz z szyją dla jednego biorcy, zaś głowę dla innego. Mózg przeznaczono do kasacji, zaś numer miał oczywiście zostać zdjęty z ewidencji.

Musiała długi czas ciężko pracować na takie ciało… – pomyślał z ironią. – A tej drugiej, zasłużonej spodobała się pewnie w katalogu szczupła twarz i niebieskie oczy, i to bardzo, skoro zdecydowała się na głuchotę. A może dorobiła się już tyle, że i uszy sobie zafunduje od kogoś…

– Gnojki… cholerne gnojki… – powtarzał, gryząc palce.

Wiedział od dawna, że to nastąpi, a teraz zwlekał z decyzją. Wydawało mu się, że do tej chwili zdąży zebrać więcej pieniędzy. Należało podjąć szybką decyzję w sytuacji, która nastąpiła, a nie którą sobie wymarzył.

– Gnojki… cholerne gnojki… – mruczał.

Poprosił system o czas do namysłu, gdyż rozważa możliwość nabycia całego egzemplarza ATO44567744 przez jednego biorcę, z uwagi na większą opłacalność takiego postępowania. Zwłoka w decyzji pozwalała nieco zyskać na czasie. Wyłączył kamery, wstał od pulpitu i wyszedł. Chodził już sprawnie i dość szybko. Napięcie woli przed każdym krokiem od dawna stało się nawykiem.

Do magazynu materiału biologicznego nie było daleko. Już wcześniej dowiedział się od systemu, w którym pomieszczeniu jest przechowywana. System podał mu również wszystkie hasła umożliwiające wejście. Ospały wartownik przed masywnymi, metalowymi drzwiami nie stawiał przeszkód. Tibsnorg pocił się ze zdenerwowania. Winda jechała przeraźliwie powoli. W końcu – właściwy poziom. Korytarz z dziesiątkami identycznych drzwi ciągnął się w nieskończoność. Nieustannie czuł wątpliwości, czy robi właściwie. To, co zamierzał, było rzeczą niesłychaną. Nareszcie drzwi z numerem ATO 44567. Otwarły się samoczynnie. Następny korytarz, wzdłuż ścian którego stały stanowiska przechowujące materiał biologiczny – dziesiątki osobników różnego wzrostu i o różnym stopniu zniekształcenia. Wszyscy bez odzieży; wszyscy w plątaninie przewodów, elektrod. Z początku nerwowo odliczał po kolei, potem zauważył numerację naniesioną na każdym ze stanowisk. Długo trwało, zanim do niej dotarł. Stała z otwartymi oczyma. Ich wzrok spotkał się. Poznała go. Odpięcie przewodów trwało parę chwil, dłużej – odpięcie pasów krępujących jej ręce i nogi.

Natychmiast przywarła do niego, przytulając twarz.

– Wrócieeś Sneegg, wiedziaam… – powiedziała cicho.

– Szybko, Tib, szybko, – pociągnął ją za rękę.

Wiedział, że jej mięśnie są w bardzo dobrej kondycji w wyniku systematycznej stymulacji – nikt przecież nie kupiłby atroficznych kończyn.

– Piecky… – pokazała na drobny kształt owinięty kłębem przewodów. Wspólnie oswobodzili Pieckygo, który natychmiast się zbudził…

– Daj spokój, Snorg. To nie ma sensu – powiedział. Snorg niósł go na ręku i ciągnął Tib drugą ręką. Odetchnął dopiero we windzie.

– I co teraz zrobisz?… – zapytał Piecky. Tib cały czas tuliła swą twarz do Snorga.

– Znam wszystkie hasła systemu – powiedział Snorg. – Liczę na zaskoczenie, mamy, może z pięć procent szans…

Na wartowni strażnik spojrzał na nich niedbale. Przez myśl mu nie przeszło, że dwoje z wychodzących są po prostu materiałem. Wprowadził do systemu hasło podane przez Snorga, spojrzał na ekran i skinął głową, żeby przechodzili.

Na zewnątrz magazynu prawie biegli. Snorg zatrzymał mały, automatyczny wózek transportowy i wszyscy wsiedli. Do pokoju Dringenbooma było bardzo daleko, nawet pojazdem. Cały czas na korytarzach panowała złowieszcza cisza. Zastali go w pokoju; spał jeszcze.

Jedno uderzenie i kamera smętnie zwisnęła na kablu. Mocne szarpnięcie zerwało przewód do reszty.

– Ab! Wstawaj!: – Snorg szarpnął go za ramię. – Jestem z Tib. Idziesz z nami?…

Dringenboom tarł dłonią zaspane oczy. Spojrzał na nich. – Nie cierpię tego Ab. Jestem Abraham – powiedział. – Ona jest naprawdę śliczna – dodał, patrząc na Tib. – Nie, nie idę z wami… Weź kartę mojej ciężarówki i daj mi czymś po głowie… – mówił dalej – najlepiej tą książką, ale tak, żeby mnie nieco pokrwawić… uciekajcie z miasta, jak najdalej. To jedyna szansa.

– W porządku – powiedział Snorg. – Na dodatek cię zwiążę, będzie lepiej wyglądało.

Trwało to dość długo, gdyż Snorg obawiał, się, żeby nie zrobić mu większej krzywdy. W końcu Abraham Dringenboom leżał nieprzytomny i związany na swojej kanapie, a z rozciętej skóry na czole wyciekło mu nawet kilka kropel krwi.

Dojeżdżali już do hali maszyn transportowych, gdy cały korytarz wypełniło wycie syren. Zaczęło się. Co kilka metrów błyskało czerwone światło. Kamery rozmieszczone w korytarzu kręciły się wokoło. Zdążyli wjechać do hali, zanim drzwi zostały zablokowane. Snorg rozpoznał ciężarówkę Dringenbooma. Wcisnął fiszkę w szczelinę przy wejściu i automat zareagował.

Wszyscy troje weszli na platformę windy i po chwili byli już w kabinie sterowniczej. Snorg wyprowadził wóz z hali. Dzień był mroczny, a warstwa chmur szczególnie gruba. Uruchomił wizor. Właśnie podawano serwis informacyjny.

„… Zdumiewająca kradzież materiału biologicznego o sumarycznej wartości ponad 4500 pieniędzy! Rzecz niesłychana od niepamiętnych czasów! Trwają intensywne poszukiwania sprawcy, którym jest urzędnik szczebla DG Archiwum Materiału Biologicznego o nazwie Tibsnorg Pieckymoosy. Do akcji została włączona grupa operacyjna sił samoobrony. Jej użycie gwarantuje odzyskanie skradzionego mienia bez żadnego uszczerbku, a także skuteczne ujęcie sprawcy”.

Ekran wypełniały zdjęcia filmowe z kamer stacjonarnych przedstawiające Snorga niosącego Pieckygo oraz Tib idącą obok.

Snorg gwizdnął przez zęby.

– Ta grupa operacyjna to kilkuset piekielnie sprawnych fizycznie facetów, takich wysportowanych zwojów mięśni… – powiedział.

– Myślę, że nie mamy żadnych szans – Piecky oderwał wzrok od ekranu. – Ale wdzięczny ci jestem, że mogłem to zobaczyć… – wskazał oczyma na okno. – Straciłem już rachubę czasu, stojąc ciągle w tych kablach… Zastrzyk na spanie… zastrzyk pobudzający na wstanie i tak w kółko.

Tib też wpatrywała się bez słowa w okno od chwili, gdy wyjechali z hali ciężarówek.

– Na szczęście naprzeciwko był facet mojego wzrostu i mogliśmy sobie pogadać mówił dalej Piecky. – Tamten rozmawiał też z Tib żeby zupełnie nie zgłupiała. Ja nie mogłem do niej mówić, bo nie widziała moich ust, a przecież nie słyszy. I wiesz, ona podobno jest coraz bystrzejsza. Przynajmniej tamten tak mówił.

Snorg podprowadził ciężarówkę do koparki. Piecky z uwagą przyglądał się, jak potężny chwytak nabiera fragmenty ruin, które kiedyś były katedrą.

– W tym kiedyś mieszkali ludzie?… – zapytał. Snorg skinął głową.

Kolejne fragmenty konstrukcji lądowały w ładowni pojazdu.

– Więc tak mieszkali ludzie przed wojną… – powiedział do siebie. – Musieli chyba czuć się bardzo samotnie w takich rozproszonych zabudowaniach…


Ciężarówka została załadowana i Snorg ruszył z powrotem.

– Wracamy? – zapytał zaniepokojony Piecky. Snorg skinął głową.

– Mam plan – powiedział.

Pojazd pędził z maksymalną prędkością.

– Tib, załóż sobie i Pieckymu maskę – skinął głową w kierunku skrytki. Ona jednak nie zareagowała, bo mówił, patrząc w kierunku wizora i nie widziała ruchu jego warg. Powtórzył jeszcze raz. Tib wyjęła maski i kombinezony, po czym szybko i sprawnie, z nieoczekiwaną wprawą nałożyła je na siebie i Pieckygo. Snorg sam założył maskę i kombinezon. Zbliżali się do wzgórza, na którym stał samotny, zachowany budynek.

Snorg zatrzymał ciężarówkę, winda zwiozła ich na poziom gruntu. Licznik niesiony przez Snorga terkotał. Tib niosła Pieckygo na ręku jak niemowlę. Wszyscy mieli na sobie ochronne odzienie wykonane z przezroczystego tworzywa. Piecky był zbyt krótki i dlatego Tib zawinęła go kilkakrotnie w zbywające zwoje tworzywa. Musieli przejść dystans daleko większy niż odległości pokonywane dotąd pieszo. Na dodatek w pyle sięgającym do pół łydki. Przez pewien czas patrzyli nieruchomo na malejący, masywny kształt ciężarówki, która oddalała się, sterowana automatycznie. Wkrótce zniknęła za horyzontem. Wyruszyli w drogę. Szli wolno, mozolnie, grzęznąc w sypkim piachu. Długo trwało, zanim zlani potem dotarli do ruin. Nieco mniej zmęczona była Tib, której mięśnie stymulowane elektrycznie w magazynie były w dobrej kondycji.

W budynku zachowały się dach i solidne, drewniane drzwi, a nawet furtka w ogrodzeniu. Snorg nadal wierzył, że ucieczka się powiedzie, choć Piecky uważał, że opuszczenie ciężarówki było zasadniczym błędem. Twierdził, że trzeba było gnać nią jak najdalej od miasta i jego grupy operacyjnej. Może zrezygnowaliby z pogoni, gdyby udało się odjechać bardzo daleko. Snorg w duchu przyznawał mu rację, jednakże nie był w stanie zdecydować się na kompletne zerwanie więzi z miastem i przyjął inny plan. Opuściwszy miasto, odczuwał osamotnienie.

Żadne z nich trojga nie zdjęło stroju ochronnego, ponieważ wszędzie było pełno pyłu i nie można go było usunąć. Tib usiadła i spojrzała na Snorga. – Byłam pewna, że wóócisz po mnie… – powiedziała powoli.

Uśmiechnął się niewyraźnie.

– To był sen… We śnie opuściłam Pokój. Tyle światła… i ci obcy wokół, tylu ich było… Oni mnie potem Tam ustawili obok Pieckygo… Dobrze, że znów jesteś – mówiła, cały czas obserwując jego usta.

– Jąkała zawsze ma najwięcej do powiedzenia – przerwał jej brutalnie Piecky. – Zaraz pewnie powie o zastrzykach. Rzeczywiście, z boku wysuwała się strzykawka z igłą, ciach i spałeś… ciach i wracała jawa. To było zupełnie jak wyłącznik. I tylko te wózki krążące codziennie wzdłuż rzędu, trójpoziomowe wózki… Zawsze ciągnęli wózek ci sami ludzie w szarych, jednakowych strojach. I zawsze wieźli kogoś na takim wózku. Wywozili. Rzadko ktoś tam wracał… ale zawsze w bandażach… Z dołu mało co widać. To był zawsze jeden z nas. Trudno się było porozumieć, bo co drugi w szeregu spał, a krzyczeć też się nie dało, bo zaraz szedł zastrzyk… Ale mimo to przekazywaliśmy sobie… tak łańcuszkiem… takim głosem, żeby usłyszeć, ale żeby jeszcze z boku nie wyszła strzykawka… Najgorzej, jak był głuchy po drodze. Potem ci sami w szarych strojach zdejmowali im bandaże… i oni nie mieli rąk…nóg… albo różnie… Najgorzej było, kiedy wózek zwalniał przed tobą… Człowiek myślał, że się zatrzyma… Ci w szarych strojach to nie byli sadyści; tylko te wózki miały takie słabe kółka… oni starali się prowadzić te wózki jak najrównomierniej. Wiedzieli przecież, co czujemy… Ale czasem kółko się zacierało i wózek zwalniał. Ale ja nie chciałem, żeby w razie czego przywieźli mnie z powrotem. Przecież i tak brakuje mi prawie wszystkiego…

– Na tych wózkach wywozili zawsze trzech ludzi… – przerwała mu Tib, która od dłuższego czasu patrzyła na twarz Pieckygo.

– Z powrotem waacało zwykle dwóch, czasem jeen… – Tib, gdy była wzburzona, zaczynała się jąkać. – Pamiętam Moosy, jak wracała Tylko jedno oko błyszczało spod bandaża, ale to była ona… Colfi mówił, że to ona wóóciła… I opowiadał, jak jej potem zdjęli te bandaże…

– Przestań! – Znowu przerwał jej Piecky. – Nie chcę tego znowu słuchać, wiem, jak wyglądała wtedy… potem i tak ją wzięli drugi raz… i nie wróciła.

– Moosy?… – zdziwił się Snorg. – Tak… oczywiście… to mogło być na innej zmianie. Cholera, to było ryzyko… – mówił do siebie. – Ją też mogli. Ale na szczęście to zdarzyło się na mojej zmianie… takie szczęście…

– Jakie szczęście? – zapytała chrapliwie.

– Że jesteś tu ze mną. Nie brałem wcześniej pod uwagę wielu możliwości.

– Ja nie mogłam tak stać. Tylko te dreszcze mięśni, po których byłam tak zmęczona… i rozmowy z Colfim, bo ust Pieckygo nie mogłam zobaczyć… a reszta: musiała się kiedyś skończyć obłędem. Nie zdążyłam zwariować, ale gdyby tak dłużej, to na pewno…

Oboje z Pieckym mówili, przerywając sobie nawzajem. Piecky bezceremonialnie wchodził w słowa Tib, a ona dopiero po chwili orientowała się, że on mówi, i milkła. Potem znów ona przerywała Pieckymu i snuła opowieść chrapliwym, załamującym się głosem. Trudno przecież streścić tyle dni w ciągu kilku godzin. Potem Piecky wyłączył się i patrzył na ciężkie, brunatne chmury sunące nisko nad głową. Patrzył w skupieniu, a na jego obliczu rysowało się coś, jakby zachwyt, coś, co z pewnością zdumiałoby Snorga, gdyby choć raz spojrzał na Pieckygo.

– Przestańcie szeleścić tym plastikiem – powiedział w końcu Piecky.

Oboje spojrzeli na niego.

– Słuchaj Snorg, mówię do ciebie, bo ta chuda i tak stale gapi się w twoją zarozumiałą gębę… – kontynuował, a jego dawny ton zabrzmiał tak mile, że Snorg się uśmiechnął.

– Czuję to… wiem, że kiedyś pofrunę wśród tych chmur, wysoko nad ziemią, na skrzydłach… i to będzie najlepsza część mojego życia.

– Może zrobią z ciebie jednostkę sterującą maszyną, bo ciało masz do kitu, ale mózg całkiem, całkiem… Ale najpierw muszą nas złapać, a to nie takie łatwe… Żadna kamera nie widziała, gdzie wysiedliśmy.

– Co by się stało, gdyby nas złapano, a o czym jestem, niestety, przekonany? – Pieckymu nie wystarczyły poprzednie wyjaśnienia.

– Stul się, Pietzky!… – Snorg pierwszy raz słyszał Tib mówiącą takim tonem – Chyba marzysz o tych zastrzykach, Tam…

– Mówię, co myślę.

– Warto się nad tym zastanowić – powiedział Snorg po chwili namysłu. – Sądzę, że nam dwom nie grozi zbyt wiele, gdyż jest to sprawa bez precedensu. Każdy z nas by przeżył, chociaż z różnych powodów. Mnie nic by się nie stało, ponieważ prawo do zachowania życia jest fundamentalne dla każdego człowieka. Wydaje mi się nawet więcej… Jedynie słuszne prawo stanowi też, że jeśli już ktoś raz został mianowany człowiekiem, to już nie przestanie nim być, więc z pracownika Archiwum Materiału Biologicznego nie stałbym się jednym z magazynowanych egzemplarzy… Piecky też miałby się nieźle… spełniliby jego marzenia: patrzyłby z wysoka i sterował pracą koparki – takie należyte wykorzystanie byłoby konieczne, aby uzasadnić w pełni celowość wielkiego nakładu sił, użytego, aby nas schwytać.

– Dlatego wysiedliśmy? – przerwał mu Piecky.

– Nie dlatego… – odpowiedział Snorg po chwili milczenia.

– Nie ma dokąd uciec… oprócz Miasta nie ma niczego… A tutaj?… Ab wie, gdzie jesteśmy, pamięta ten domek, przywiezie nam jedzenie. Ab jest naszą szansą.

Tym razem milczenie przerwała Tib.

– A ja, Sneogg?… Co ze mną?… – natarczywie wpatrywała się w jego wargi.

– Ciebie, tylko ciebie – zwrócił się twarzą wprost do niej – czekałby tragiczny los… Ciała zapragnęła jedna… głowy i twarzy – inna, bogata i pewnie zasłużona kobieta… Ale wolałbym umrzeć niż dopuścić, by miało się tak stać.

– Więc dzięki tej chudej ujrzałem niebo – powiedział cicho Piecky i przestał się wtrącać. Gapił się w niebo, na przemieszczające się szybko obłoki.

Gdy szary półmrok dnia ustąpił mrokowi nocy, zasnęli przytuleni do siebie, głodni i zmarznięci.


Zbudzili się o szarym i chłodnym świcie. Tib była nadal rozmowna i błyskotliwa, jak nigdy dotąd. Zaskakiwała go. W jego wyobrażeniach była piękna, lecz niezbyt rozgarnięta. Stwierdził, że oni wszyscy stale rozwijali się umysłowo, nie tylko on sam mianowany na człowieka, nazwanego Tibsnorg Pieckymoosy.

Może oni wszyscy, gdyby tylko dać im więcej czasu?… – pomyślał.

Cały czas oczekiwali przybycia Dringenbooma. Snorg liczył, że Ab przybędzie swą gigantyczną ciężarówką, dostarczy im pożywienie i wspólnie postanowią, co robić dalej. Był ich szansą. Czekali długo, obserwując sznur przejeżdżających w oddali pojazdów, wiozących urobek do miasta. Głód dokuczał coraz bardziej. Około południa przez chmury przejrzało żółte słońce. Zrobiło się jasno i świetliście. Tib i Snorg stali obok siebie w promieniu światła i patrzyli na cienie, które rzucali. Tak czyste słońce widzieli po raz pierwszy w życiu.

– Czy gdyby zrobili ze mnie układ sterujący maszyny, to mógłbym widywać to częściej? – zapytał Piecky, zerkając w okno.

– Nie wiem. Może też zostawiliby ci oczy… – powiedział Snorg z wahaniem. – Nie zostałeś mianowany człowiekiem, więc traktowaliby twój mózg jako materiał. Prawo do pozostawienia oczu mają jedynie ludzie, którzy utracili ciało w wyniku nieuleczalnej choroby, ale niewykluczone, że zainstalowaliby cię do takiej wielkiej koparki… a tam zostawiają oczy. Z twoim intelektem, kto wie?…

Przerwał mu donośny huk silników, który z pewnością nie pochodził od przejeżdżających ciężarówek. Snorg zbladł, zrozumiał, że Dringenboom nie przywiezie im nigdy jedzenia. Ryk narastał, dało się wyczuć wibracje gruntu. Wokół budynku zaczęły lądować wielowirnikowe, ciężkie maszyny latające grupy operacyjnej.

– Jeden… dwa… trzy – Snorg liczył, czując, jak drętwieją mu szczęki. Tib z całej siły przywarła do niego.

– Oni jednak wracają… Jednak to wszystko nie miało sensu… – wyszeptała, patrząc na lądujące, opancerzone maszyny.

Wokół nich pojawiły się drobne sylwetki w szarych mundurach, hełmach i kamizelkach kuloodpornych. Sprawnie wyskakiwali z maszyn i czołgali się ku budynkowi. Zauważył, że uzbrojeni są w broń automatyczną, a kilku niesie lasery.

Te wszystkie armaty to na mnie?… – pomyślał z ironią. – Czy oni chcą burzyć cały dom?…

Nie starał się nawet liczyć komandosów. Było ich przynajmniej kilkudziesięciu. Błyskawicznie rozlokowywali się wokoło.

– Tibsnorg Pieckymoosy! – rozległo się nagle bardzo głośne wołanie – nie masz żadnych szans. Poddaj się. Wydaj skradziony materiał biologiczny. Zostanie to potraktowane jako okoliczność łagodząca. Twój wspólnik Abraham Dringenboom został ujęty…

Tib patrzyła na niego natarczywie, widocznie wyczuła zmianę. Powtórzył jej to, co brzmiało z głośnika, ale tak, by widziała jego usta.

– Tibsnorg Pieckymoosy! – głośnik ponawiał poprzednie wezwanie. Piecky milczał, w jego oczach widać było przerażenie.

– Gnojki… cholerne gnojki… – powtarzał machinalnie Snorg, stojąc nieruchomo na środku pokoju i tuląc Tib.

– Przecież my chcemy tylko żyć… – wyszeptała, patrząc na niego.

– …to potraktowane… – rozlegało się z głośnika, gdy za drzwiami dał się słyszeć ruch. Nagle potężna eksplozja rozbiła drzwi w drzazgi. Dwóch komandosów błyskawicznie wskoczyło do wnętrza i przypadło do podłogi, mierząc do Snorga.

Mają niezłe ćwiczenia… – zdążył pomyśleć.

Byli uderzająco sprawni. W ułamku sekundy, w dymiącym jeszcze otworze pojawił się trzeci, z kolorowym, skrzydlatym potworem namalowanym na kuloodpornej kamizelce sięgającej poniżej bioder. Stał nieruchomo na rozkraczonych, muskularnych nogach, mierząc do Snorga z rewolweru o długiej lufie, trzymanego w obu wyciągniętych rękach. Zamiast nosa miał pojedynczą, czarną jamę, cofnięte wargi odsłaniały zęby, co w połączeniu z brakiem powiek nadawało jego twarzy trupi wyraz.

Byłeś pierwszy, gnojku… – pomyślał Snorg. – Za to kupisz sobie nową twarz… Chyba, że zaliczą pierwszeństwo tym leżącym… – Snorg opuścił wzrok na leżących komandosów. Tamten powiódł Oczami za wzrokiem Snorga. Kolejni komandosi wskakiwali przez rozbite drzwi do pokoju, natychmiast przywierając do podłogi. Tamten, jakby rozumiejąc myśli Snorga, ponownie omiótł wzrokiem leżących żołnierzy. Nagle znieruchomiał, podjął decyzję. Jeszcze przez chwilę, zza przezroczystej, plastykowej przyłbicy mierzył Snorga spojrzeniem pozbawionych powiek, jakby wyłupionych oczu. I chociaż żadne z nich trojga nie poruszyło się ani na milimetr, rozległ się huk wystrzału, a ciało Tib, która w ostatniej chwili zasłoniła Snorga sobą, zwisnęło mu bezwładnie na rękach Poczuł, że coś dławi mu gardło. Drugiego strzału Snorg już nie usłyszał. Żółty rozbłysk przed jego oczyma zmienił się w rządek jasnych plam i zgasł.


Kraków, październik 1984

Загрузка...