Rozdział V

Mimo że Mistrz Robinton wymawiał się, jak tylko mógł, F’lar zabrał go z powrotem do Warowni Cove.

— Potrzebujesz odpoczynku i spokoju, Robintonie — powiedział stanowczo. — Tu nie będziesz miał odpowiednich warunków, więc nie możemy ci pozwolić, byś na noc pozostał na Lądowisku. Jesteś wyczerpany.

— Ale to cudowne wyczerpanie, F’larze. Co chwilę przychodzi mi do głowy nowe pytanie do Siwspa. — Robinton zachichotał. — To tak, jakbyś wiedział, że masz najlepszy rocznik w kieliszku i byłbyś rozdarty między pragnieniem wypicia i podziwiania.

F’lar rzucił mu rozbawione spojrzenie.

— To dość trafne porównanie.

— Więc z pewnością rozumiesz, dlaczego nie chcę wyjeżdżać! — popróbował harfiarz jeszcze raz, przybierając błagalny wyraz twarzy.

— Och, tak, Robintonie. — F’lar uśmiechnął się, pomagając mu zejść z wielkiego barku Mnementha. — Ale gdybym pozwolił ci nadwerężać zdrowie, Lessa byłaby na mnie wściekła.

— Ach, F’larze, to wszystko daje mi nowe życie, nową nadzieję. Nawet sobie nie wyobrażałem, że coś takiego może mi się jeszcze przydarzyć.

— Ani ja — odparł F’lar gorąco. — I dlatego musimy jeszcze bardziej uważać na ciebie, bo to ty będziesz wszystko interpretował.

— Interpretował? Przecież Siwsp używa jasnego i prostego języka.

— Nie chodzi o to, co Siwsp mówi, Robintonie, ale o to, jak nasi ludzie przyjmą tę nowość. Ja i wszyscy jeźdźcy akceptujemy ofertę Siwspa mimo konsekwencji, jakie eliminacja Nici może mieć dla Weyrów i smoków. Ale już pojawiają się ludzie, którzy są albo przestraszeni, albo czują się zagrożeni tym, co Siwsp może nam powiedzieć lub dać.

— Tak, i mnie podobna myśl przyszła do głowy — przyznał poważnie Robinton, ale zaraz uśmiechnął się łobuzersko. — Jednak szybko się jej pozbyłem. Dobro, jakie Siwsp nam przyniesie będzie większe, niż ewentualne zło.

— Robintonie, odpocznij dobrze dziś w nocy. Jutro Benden wylatuje na Opad, ale jestem pewny, że D’ram zabierze cię z powrotem na Lądowisko.

— On! — jęknął Robinton. — Jest gorszy niż niańka. — I zaczął przedrzeźniać D’rama. — „Nie robiłbym tego, na twoim miejscu, Robintonie! Czy zjadłeś już dosyć, Robintonie? Teraz odpocznijmy na słoneczku”. Och, jak on skacze koło mnie!

— Jutro tak nie będzie. D’ram, tak samo jak ty, chce zobaczyć i usłyszeć coś więcej od Siwspa — pocieszał go F’lar w chwili, gdy Mnementh już podrywał się w górę.

Powiedziałem Tirothowi, że jutro może cię zabrać tylko pod warunkiem, że odpoczniesz, odezwał się smok F’lara. Zair otoczył brązowym ogonem szyję starego harfiarza i lekko wbił pazury w jego prawe ucho, po czym zaćwierkał, zgadzając się ze spiżowym smokiem.

— Och, ty! — Robinton był rozdarty między irytacją z powodu ich nadopiekuńczości a radością, że Mnementh się do niego odzywał. Nigdy nie zapomniał, jak wiele zawdzięczał smokom, które utrzymały go przy życiu, gdy jego utrudzone serce zawiodło tego okropnego dnia w Weyrze Isty, dwa Obroty temu.

Robinton musiał przyznać, że istotnie jest zmęczony. Samo przejście krótkiej odległości do schodów jego ślicznej rezydencji wyczerpało go. W głównym holu było jasno: D’ram i, niewątpliwie, Lytol czekali na niego. Zair znów zaćwierkał, potwierdzając to przypuszczenie. Cóż, nie zabiorą mu zbyt wiele czasu, a z pewnością obaj zasługiwali na krótką opowieść o wydarzeniach dnia. Tylko jak być zwięzłym, biorąc pod uwagę wszystko to, co zdarzyło się odkąd obudził się dziś rano? To wszystko zdarzyło się naprawdę dopiero rankiem? Robintonowi wydawało się, że od porannych wydarzeń upłynęły już całe Obroty.

Ale kiedy wszedł do przyjemnego, dobrze oświetlonego pokoju, D’ram, szanowany emerytowany Przywódca Weyru, i Lytol, były jeździec smoka i Opiekun Jaxoma aż do jego pełnoletności, nie prosili Robintona o żadne opowieści. Wprowadzili go do jego sypialni polecając, by najpierw odpoczął.

— Bez względu na to, jak ważne sprawy wydarzyły się po moim odejściu, mogę poczekać do rana — powiedział D’ram.

— Wypij wino — poprosił Lytol podając Robintonowi piękny, zdobiony harfiarskim błękitem kielich. — Tak, dodałem ci czegoś na sen, bo wystarczy jedno spojrzenie na twoją twarz, aby było jasne, że przede wszystkim potrzebujesz odpoczynku.

Robinton ujął puchar. Norist może być Mistrzem Cechu o ciasnym umyśle, ale umie wydmuchać eleganckie szkło, jeśli tylko chce. Potrafił uzyskać harfiarski błękit.

— Aleja mam tak wiele do opowiedzenia — sprzeciwił się harfiarz łykając wino.

— Opowiesz to lepiej, gdy prześpisz noc — zapewnił go Lytol. Pochylił się, by zdjąć Robintonowi buty, ale harfiarz poczuł się urażony i odepchnął go.

— Nie jestem aż tak zmęczony. Dziękuję Lytolu — powiedział z godnością.

D’ram i Lytol wyszli śmiejąc się, bo nie czuli obrazy. Robinton ryknął jeszcze trochę wina, a potem poluzował zapięcia butów. Trzeci haust wina towarzyszył ściąganiu tuniki, a jeszcze jeden odpinaniu paska. To wystarczy, powiedział sobie Robinton. Wysączył puchar do dna i położył się. Miał jeszcze tylko tyle energii, aby naciągnąć na siebie cienki koc, który go ochroni przed chłodem porannej morskiej bryzy. Poczuł, że Zair układa się na poduszce obok… i zapadł w nieświadomość.

Następnego ranka budził się powoli. Wiedział, że w nocy przyśnił mu się jakiś sen, zarazem radosny i zagmatwany, ale mimo usiłowań nie mógł go sobie przypomnieć we wszystkich szczegółach. Leżał jeszcze przez chwilę, gdyż musiał sobie uświadomić, gdzie się znajduje. Czasami rano miał kłopoty z przypomnieniem sobie jaki to dzień, lub co na dziś zaplanował.

Dziś nie przydarzyła mu się taka dezorientacja. Bardzo jasno pamiętał wszystko, co zdarzyło się poprzedniego dnia. Ach, to było dobre. Wyzwanie stymulujące jego podupadły umysł. Corman i jego oskarżenia o łatwowierność! Coś podobnego! Zair na poduszce obok mruknął, dodając Robintonowi otuchy i otarł się głową o jego policzek.

— Czy przekażesz im, że dobrze wypocząłem? — spytał grzecznie spiżową jaszczurkę ognistą.

Zair przyjrzał mu się uważnie, przekrzywiając głowę na boki, a jego oczy delikatnie wirowały zielenią zadowolenia. Ćwierknął na potwierdzenie, a potem sennie westchnął, przeciągnął się, wyginając przezroczyste skrzydła nad głową, aż wreszcie otrząsnął je i ułożył ciasno wzdłuż grzbietu.

— Malutki, powiedz, czy Tiroth i D’ram już się obudzili i zabiorą mnie do Siwspa?

Zair zignorował pytanie i zabrał się do czyszczenia pazurów lewej tylnej łapy.

— Rozumiem. Najpierw mam się wykąpać i zjeść śniadanie. — Wstając z łóżka Robinton zorientował się, że spał w spodniach już drugą noc z rzędu. Zrzucił wczorajsze ubranie, złapał ręcznik i przez drzwi swojej narożnej sypialni wyszedł na szeroką, ocienioną dachem werandę, która osłaniała pokoje Warowni Cove przed ostrym słońcem. Zszedł po schodach z większą energią niż wspinał się po nich poprzedniej nocy, i pobiegł piaszczystą dróżką nad morze. Zair wirował ponad jego głową, wyśpiewując swoją aprobatę. Robinton rzucił ręcznik na biały piasek i wbiegł do przyjemnie letniej wody. Gdy dobiegł na głębszą wodę, gdzie już pojawiały się bałwany, Zair zanurkował w falę, a Robinton też się zanurzył, a potem zaczął płynąć, posuwając się naprzód silnymi uderzeniami ramion. Do Zaira dołączyło stadko dzikich jaszczurek ognistych. Unosiły się nad samą wodą obok niego lub zanurzały się tuż przed twarzą Robintona, tylko o centymetry unikając potrącania go. Często widywały kąpiących się ludzi, ale nigdy nie przestało to ich fascynować.

Robinton, pozwalając unosić się falom, zawrócił do brzegu. Tego ranka morze było łagodne, ale i tak wysiłek pływania dobrze mu zrobił. Wysuszył się, zawiązał ręcznik wokół bioder, i długimi krokami wrócił do domu. D’ram i Lytol już czekali na werandzie.

— Zairze, powiedz wszystkim, że się odświeżyłem i czuję się doskonale.

— Najwyższy czas. Jest już dobrze po południu.

— Po południu? — Robinton stanął jak wryty, przerażony, że stracił tyle czasu na sen. Siwsp mógł od rana tak wiele powiedzieć, a on tego nie słyszał. — Powinniście byli mnie obudzić! — Nawet nie próbował ukryć irytacji w głosie.

— Twoje ciało ma więcej rozsądku niż ty — odpowiedział Lytol, wstając z hamaka wiszącego w rogu werandy. — Potrzebowałeś snu, Robintonie. D’ramie, nalej mu trochę klahu. Ja skończę przygotowywać mu śniadanie… które dla nas będzie już obiadem.

Zapach klahu przypomniał Robintonowi, że jest też bardzo głodny. Usiadł wygodnie i zajadając się smakołykami, które podał mu Lytol, powiadomił przyjaciół o ostatnich wydarzeniach.

— I tak wygląda cud — oświadczył, kończąc sprawozdanie.

— Robintonie, nie masz żadnych wątpliwości — spytał Lytol, który odznaczał się wyjątkowym sceptycyzmem — że ten Siwsp może zniszczyć Nici?

— Na pierwsze Jajo, Lytolu, nikt nie może w to wątpić! Cuda, jakie widzieliśmy, sam fakt, że nasi przodkowie dokonali tej niewiarygodnej podróży z planety, z której pochodzimy, nadają wiarygodności jego obietnicy. Musimy tylko przyswoić sobie ponownie umiejętności, które utraciliśmy, a zatriumfujemy nad tą odwieczną groźbą.

— No tak, tylko dlaczego nasi przodkowie nie pozbyli się Nici? Przecież dysponowali wiedzą, którą my utraciliśmy — drążył dalej Lytol.

— Lytolu, nie jesteś jedyny, któremu to nie daje spokoju — odparł Robinton. — Ale Siwsp wytłumaczył, że wybuchy wulkanów nadeszły w krytycznym czasie, i osadnicy odeszli na Kontynent Północny, aby założyć tam bezpieczną bazę. Nie byli w stanie kontynuować prac nad likwidacją Nici.

— Dlaczego nie wrócili, kiedy Opad Nici ustał?

— Tego Siwsp nie wie. — Robinton musiał uznać, że w raporcie Siwspa istniały luki. — Jednak pomyśl… instrument muzyczny albo jedna z maszyn Fandarela mogą zrobić tylko to, do czego zostały skonstruowane. Zatem urządzenie, nawet tak wyszukane jak Siwsp, może zrobić tylko to do czego zostało zaprojektowane. Ono, to… — muszę się wreszcie zdecydować, za co uważać tę rzecz, pomyślał Robinton — na pewno nie kłamie. Chociaż, podejrzewam — Robinton postanowił wyjawić swoje wątpliwości — że nie odkrywa przed nami całej prawdy. Mieliśmy dość kłopotów próbując zrozumieć to, co już nam powiedział.

Lytol prychnął, uśmiechając się cynicznie. Robinton zauważył z ulgą, że D’ram nie odbiera jego słów tak samo.

— Chciałbym wierzyć, że możemy to zrobić! — dodał Robinton.

— Kto by nie chciał? — Lytol nieco złagodniał.

— Ja wierzę Siwspowi — oświadczył D’ram. — Widać, że wie, co mówi. Wyjaśnił, że właściwy czas nadejdzie za cztery lata, to jest Obroty, dziesięć miesięcy i dwadzieścia siedem dni. Dziś już tylko dwadzieścia sześć. Po to, by osiągnąć sukces, trzeba wybrać właściwy czas.

— Jaki sukces? — upierał się Lytol.

— Tego również musimy się nauczyć — Robinton uśmiechnął się zawstydzony, że tak mało wie. — Nie spierając się o szczegóły, Lytolu, trzeba przyznać, że jesteśmy ignorantami i na razie trudno nam zrozumieć wyjaśnienia Siwspa. Mówił coś o oknach i o wylocie w momencie właściwym dla przechwycenia Czerwonej Gwiazdy, czy raczej planety, która nam się wydaje czerwona przez większość czasu, kiedy jej orbita przebiega blisko nas. Pokazał nam rysunek. — Zauważył, że zaczyna się tłumaczyć, i opanował się. — Jeśli chcesz zadać mu pytania, na pewno ci odpowie.

Lytol rzucił Robintonowi sardoniczne spojrzenie.

— Inni mają ważniejsze powody, by konsultować się z Siwspem.

— Lytolu, musisz usłyszeć naszą historię od Siwspa — wtrącił D’ram, pochylając się ponad stołem. — Zrozumiesz wtedy, dlaczego tak bez zastrzeżeń wierzymy w jego obietnicę.

— Naprawdę was przekabacił, co? — zakpił Lytol.

— Uwierzysz, gdy usłyszysz, co ma do powiedzenia — zapewnił go Robinton wstając. Ręcznik zaczął mu się ześlizgiwać z bioder i musiał go szybko złapać, co odrobinę pozbawiło jego wypowiedź godności. — Ubiorę się i wracam na Lądowisko. D’ram, czy ty i Tiroth będziecie tak uprzejmi i mnie zawieziecie?

— Skoro naprawdę wypocząłeś, to lecimy — zgodził się D’ram, rzucając swojemu współmieszkańcowi długie, uważne spojrzenie. — Lytolu, nie przyłączysz się do nas?

— Nie dzisiaj.

— Boisz się, że mimo swoich zastrzeżeń zostaniesz przekonany? — spytał Robinton.

Lytol wolno potrząsnął głową.

— To niezbyt prawdopodobne, ale wy idźcie. Cieszcie się swoim marzeniem o niebie bez Nici.

— Ostatni prawdziwy sceptyk — mruknął Robinton pod nosem, trochę poruszony ciągłą niewiarą Lytola. Czy Lytol sądzi, że starość przytępiła umysł Robintona lub jego zdolność rozumowania? Czy też uważa, jak Corman, że jest dość łatwowierny, żeby dać się omamić przez byle prawdopodobną historię?

— Nie — zapewnił go D’ram, kiedy zadał pytanie staremu Przywódcy Weyru. Szli już do spiżowego Tirotha, czekającego na nich nad brzegiem morza. — Jest bardzo pragmatyczny. Powiedział mi wczoraj, że za bardzo się podniecamy, aby móc logicznie się zastanowić nad wpływem, jaki Siwsp wywrze na nasze życie zmieniając podstawową strukturę społeczeństwa, jego wartości i różne takie. — Prychnięcie D’rama wskazywało, że nie zgadza się z Lytolem. — Lytol musiał stawić czoło zbyt wielu zmianom we własnym życiu i nie życzy sobie następnych.

— A ty?

Siadając między wyrostkami rogowymi na karku Tirotha, D’ram uśmiechnął się do Robintona przez ramię.

— Jestem jeźdźcem, Mistrzu Harfiarzu, i moim głównym zadaniem jest niszczenie Nici. Jeśli więc istnieje nawet najmniejsza nadzieja… — wzruszył ramionami. — Tiroth, zabierz nas do Lądowiska!

— Uważaj D’ramie — ostrzegł go Robinton. — Tam wiele się zmieniło od wczorajszego południa, kiedy odlecieliście.

Monarth poinformował mnie o tym. Harfiarz wiedział, że Tiroth mówi do D’rama telepatycznie, więc jego pierś nabrzmiała z dumy, że ma przywilej słyszenia. Pokazał mi zmiany.

Czyżby w tonie Tirotha zabrzmiało niezadowolenie?

Jednak spiżowy smok zabrał ich w pomiędzy i wyszedł nad wzgórzem na zachód od budynku Siwspa, unosząc się w powietrzu ponad smokami wygrzewającymi się na cyplu. Robinton spojrzał na nie, ciekaw, kto tu obecnie przebywa. Potem przypomniał sobie, że Weyr Benden był dziś zajęty walką z Opadem Nici.

Szybując w dół w stronę budynku, Robinton i D’ram nie mogli zauważyć zmian zanim spiżowy smok nie skręcił w prawo i nie odchylił skrzydeł w tył, aby wylądować na szerokim podwórcu.

— Nie miałem pojęcia! — sapnął D’ram, odwracając się do harfiarza, który był równie zdumiony jak on.

Robinton ukrył własną reakcję pod pełnym otuchy uśmiechem. Najwyraźniej, sądząc po rozmachu z jakim pracowano tu w nocy, Lytol należał do mniejszości. Wszystko urządzono tak, by ułatwić dostęp do Siwspa. Oryginalny budynek był teraz trzy razy większy, a z trzech boków przylegały do niego dobudowane oficyny. Zsiadając ze smoka, Robinton rozpoznał dodatkowe akumulatory Fandarela, umieszczone pod osłoną. Przypuszczał, że zapewnią one energię dopóki nie zostaną skończone potężniejsze turbiny wodne.

Na szerokim nowym podwórcu kilka grup sprzeczało się gwałtownie, a ponad ich głowami jaszczurki ogniste głośno krzyczały podnieconymi głosami. Większość ludzi nosiła oznaki mistrzów i czeladników różnych rzemiosł. Krój ich tunik wskazywał, że pochodzili też z różnych Warowni.

— Walczą o dostęp do Siwspa? — spytał D’ram zeskakując obok Robintona.

— Na to wygląda. — Robinton nie rozpoznał nikogo z kłócących się, choć przed zamkniętymi drzwiami budynku zauważył czterech z najlepszych pracowników Mistrza Esselina. Zaczerpnął tchu i zdecydowanym krokiem ruszył naprzód.

— O co chodzi? — zapytał głośno. Wystarczyła chwila, by wszyscy zorientowali się, kto do nich mówi. Natychmiast go otoczyli, a każda ze stron domagała się jego uwagi. — Spokój! — krzyknął. — Spiżowe i złote smoki dołączyły ze wzgórza swój władczy ryk i zapadła cisza. Wtedy Robinton wskazał na jednego z mężczyzn noszącego węzeł Mistrza Górniczego i oznakę Cromu.

— Mistrz Esselin nie chce mnie wpuścić — powiedział mężczyzna kłótliwie.

— A mój Lord Warowni — mężczyzna noszący węzeł głównego zarządcy Bollu przepchnął się naprzód — chce poznać fakty o tym tajemniczym stworzeniu.

— Deckter powierzył mi to samo zadanie — uzupełnił zarządca z Nabolu, najbardziej zatroskany z nich trzech. — Domagamy się prawdy o tym Siwspie. Mam zobaczyć to cudo, zanim wrócę do Nabolu.

— Tak, wszyscy zostaliście niewybaczalnie obrażeni — powiedział Robinton pojednawczo. — Ci z nas, którzy mieli szczęście usłyszeć Siwspa wiedzą, że zobaczenie go to pierwszy krok do uwierzenia w to, co może uczynić dla nas wszystkich, Warowni, Cechów i Weyrów. Cóż, nawet mnie dopiero co pozwolono na powrót. — Udał, że jest głęboko urażony takim niedbalstwem. Fakt, że tak bardzo szanowany Harfiarz Pernu też został pozbawiony dostępu do Siwspa, chyba ich ułagodził. — Ale musicie wiedzieć, że Siwsp zainstalowany jest w bardzo niewielkim pokoju chociaż jak widzę, poczyniono starania, by go powiększyć. — Wyciągnął szyję, jak gdyby próbował zobaczyć, o ile powiększono pomieszczenie. — Hm. Tak, wygląda na to, że robotnicy pracowali dzień i noc. Jest to godne najwyższej pochwały. Jeśli zaczekacie tu, zorientuję się, co można zrobić, by spełnić wasze słuszne żądanie. Rzeczywiście powinniście zobaczyć Siwspa.

— Nie chcę tylko go widzieć — poskarżył się górnik. — Chcę, żeby mi powiedział, jak znaleźć główne złoże bogatej rudy. Przodkowie zlokalizowali kopaliny istniejące na Pernie. Chcę, żeby mi powiedział, gdzie kopać, skoro wie wszystko.

— Nie wszystko, mój drogi — odrzekł Robinton, wcale nie zdziwiony faktem, że Siwsp już jest uważany za wszystkowiedzącego. Czy powinien zaznaczyć, że Siwsp jest tylko… — pomyślał zmieszany — tylko maszyną, urządzeniem, które służyło ich przodkom jako przechowalnia informacji? Nie. Chociaż wielu z otaczających go ludzi to rzemieślnicy, ich rozumienie maszynerii jest zbyt prymitywne. Nie pojęliby idei tak skomplikowanego urządzenia, nie mówiąc już o idei sztucznej inteligencji. Westchnął z rezygnacją. — Niezbyt wiele wie o dzisiejszym Pernie, chociaż dużo o tym, co się tu działo dwa i pół tysiąca Obrotów temu. Czy powiadomiono was, że macie przywieźć ze sobą Kroniki? Siwsp chce dowiedzieć się wszystkiego o dzisiejszych Cechach, Warowniach i Weyrach.

— Nikt nie wspominał o Kronikach — powiedział zdumiony górnik. — Słyszeliśmy, że wie wszystko.

— Siwsp poinformuje was, że chociaż jego wiedza obejmuje wiele dziedzin, nie jest on, na szczęście, wszystkowiedzący. Jest… mówiącą Kroniką.

— Powiedziano nam, że wie wszystko! — upierał się górnik.

— Nawet ja nie wiem wszystkiego — odparł Robinton łagodnie. — Siwsp też nigdy nie twierdził, że wie wszystko. Jednak wie o wiele więcej niż my. I wszyscy powinniśmy się od niego uczyć. A teraz pozwólcie, że w waszym imieniu porozmawiam z Mistrzem Esselinem. Ilu was jest? Zobaczmy. — Szybko policzył obecnych. — Trzydziestu czterech. Niestety, zbyt wielu, byście mogli wejść wszyscy naraz. D’ramie, ty losuj, kto wejdzie pierwszy. Wszyscy wiecie, że D’ram jest uczciwym człowiekiem. Potem wejdą pozostali. Zobaczycie Siwspa, chociaż może tylko przez chwilę.

Mistrz Esselin był zachwycony widząc harfiarza, ale przerażony rozwiązaniem, które ten zaproponował.

— Esselinie, nie możemy pozwolić, by odeszli stąd niezadowoleni. Mają takie samo prawo do zobaczenia Siwspa, jak którykolwiek z Lordów Warowni. Większe nawet, gdyż to oni będą wykonywać przez następnych kilka lat nasze wielkie plany. Kto tam teraz jest?

— Mistrz Terry z mistrzami i czeladnikami z każdego Cechu Kowali na świecie — Esselin przewrócił niespokojnie oczami. — I Mistrz Hamian z Południowej Warowni oraz jego dwóch uczniów.

— Ach, Torik wreszcie przysłał emisariusza? — Robinton nie był pewien, czy ta wiadomość sprawiła mu przyjemność, czy też go zmartwiła. Miał nadzieję, że jeszcze przez jakiś czas nie będzie musiał stawić czoła kłótliwości i pazerności Torika.

— Nie sadzę, by przybyli w imieniu Torika. — Esselin potrząsnął głową, wyraźnie był przestraszony. — Słyszałem, jak Mistrz Hamian mówił Mistrzowi Terry’emu, że siostra Torika, Lady Sharra z Ruathy zasugerowała, by rzucił wszystko i przybył tu natychmiast.

— I tak powinien był zrobić — zgodził się uprzejmie Robinton. Hamian doskonale się tu nada. Był sprytnym wynalazcą, używał już przedmiotów pozostawionych przez przodków w południowej kopalni. — Sprawdzę, kiedy będzie można im przerwać na parę mi nut. Wierz mi, Esselinie, rozsądniej jest dać tym chłopcom szansę zobaczenia Siwspa na własne oczy.

— Ale to tylko zarządcy i nie liczący się górnicy…

— Jest ich więcej niż Lordów Warowni, Mistrzów Cechów i Przywódców Weyrów, Esselinie. A każdy z nich ma prawo zobaczyć Siwspa.

— Nie dostałem takich poleceń. — Mistrz Esselin przyjął znów swój zwykły nieprzyjemny sposób bycia i wysunął kłótliwie brodę do przodu.

Robinton mierzył go wzrokiem przez długą chwilę, aż wreszcie Esselin mimo swojej gruboskórności zdał sobie sprawę, że jego zachowanie jest niewłaściwe w stosunku do Mistrza Harfiarza Pernu.

— Zdaje mi się, że zanim ten dzień się skończy, dostaniesz inne polecenia, Mistrzu Esselinie. A teraz, wybacz…

Zbliżając się do pomieszczenia Siwspa, Robinton słyszał jego dźwięczny głos. Przekonujący ton świadczył, że maszyna zwraca się do dużej grupy. Kiedy Robinton cicho otworzył drzwi zaskoczyło go, jak wielu ludzi znajduje się w pokoju, a jeszcze więcej zajmuje nowe przybudówki, do których drzwi były szeroko otwarte. Mimo iż dwie ściany otaczające Siwspa pozostały nietknięte, uzyskano znaczną przestrzeń dla licznej publiczności.

Obecnie przebywali tu kowale, z których większość była wielkimi, mocno zbudowanymi mężczyznami. Nicat, Główny Mistrz Górnik, siedział na pierwszej ławie z Terrym i dwoma ze swych najlepszych Mistrzów, którzy pilnie kopiowali rysunki z centralnego ekranu. Była tam również Jancis, siedziała w kącie, pochylona nad blokiem rysunkowym, który trzymała na kolanach. Inni obecni w pokoju starali się jak mogli, by też rysować, niektórzy musieli opierać swoje bloki na plecach innych. Robinton nie rozumiał skomplikowanej konstrukcji, ale natężona uwaga, jaką jej poświęcano świadczyła, że jest niezmiernie ważna dla rzemieślników kowalskich. Siwsp wyjaśniał, dodając ponumerowane specyfikacje, które także nic harfiarzowi nie mówiły. Wyważony głos zapraszał słuchaczy, by pytali o każdy niejasny punkt.

— Twoje wyjaśnienia są tak szczegółowe — powiedział Mistrz Nicat z wyrazem najwyższego szacunku na twarzy — że nawet najgłupszy uczeń by je zrozumiał.

— Ach, przepraszam, Siwspie… — Mistrz Górnik, który, jak wiedział Robinton, pracował jako majster w jednej z największych telgarskich hut, uniósł dłoń. — Jeśli można naprawić źle wykonane kadzie, to czy możemy naprawić również te, które już dawno wyrzucono?

— Tak. Z tego samego sposobu można korzystać przy używanych metalach. Musicie też wiedzieć, że dodanie starego metalu często polepsza jakość końcowego produktu.

— Nawet metalu zrobionego przez przodków? — spytał Mistrz Hamian. — W Stalowni Andiyara w Dorado znaleźliśmy coś, co podobno jest oryginalnym dziełem pierwszych osadników.

— W tyglu, przy powstawaniu stopu, wypalają się wszelkie zanieczyszczenia. — Potem, ku zdumieniu Robintona, Siwsp dodał: — Dzień dobry, Mistrzu Robintonie. Czym mogę ci służyć?

— Nie zamierzałem przeszkadzać… — wyjąkał zażenowany Robinton.

— Wcale nam nie przeszkadzasz — powiedział Terry wstając i przeciągając się. — Prawda, Nicacie? — zwrócił się do Mistrza Górnika, który wyglądał jak człowiek mający nadzieję, że zrozumiał polecenia.

Inni rzemieślnicy zaczęli ciche rozmowy z sąsiadami, a ci najbliżej drzwi zaczęli wychodzić, ostrożnie składając swoje rysunki i notatki.

Idąc ku środkowi pokoju, Robinton poczuł silny zapach spoconych ciał zmieszany z kwaśnym, metalicznym i dziwnym, wilgotnym zapachem głębokich szybów kopalnianych. Gdy wszyscy wyszli, mógł docenić, o ile powiększono przez noc pomieszczenie Siwspa.

— Coś takiego! — mruknął, bo zauważył również nowe okna, wykute na przeciwległych ścianach tak, by powietrze mogło swobodnie krążyć.

Wszyscy rzemieślnicy wyszli, tylko Jancis pozostała w swoim kącie i coś pospiesznie pisała. Podniosła wzrok i uśmiechnęła się do harfiarza.

— Osiągnęliśmy tak wiele, Mistrzu Robintonie.

— A czy spałaś w ogóle zeszłej nocy, młoda kobieto?

Łobuzerski uśmiech utworzył dołeczki w jej policzkach.

— Tak spaliśmy. — Zaczerwieniła się. — To jest, oboje spaliśmy. To znaczy, Piemur zasnął pierwszy… O, kurczę!

Robinton roześmiał się z całego serca.

— Nie zrozumiem tego opatrznie, Jancis, chociaż zapewne i tak byś się tym nie przejęła. Nie pozwolisz chyba, by całe to zamieszanie opóźniło wasze formalne oświadczenie, prawda?

— Nie — odparła stanowczo. — Nawet chcę przyspieszyć datę. — Zaróżowiła się uroczo, ale nie spuściła wzroku. — To ułatwi sprawy. — Zebrała swoje rzeczy. — Wszyscy inni sąw sali komputerowej. Może ty też zechcesz spróbować.

— Ja? — Harfiarz zaniemówił. — To dobre dla młodych, odpornych umysłów, takich jak twój i Piemura, czy Jaxoma.

— Nauka nie jest przeznaczona wyłącznie dla najmłodszych, Mistrzu Robintonie — powiedział Siwsp.

— Cóż, zobaczymy — szepnął harfiarz, nerwowo wodząc palcami po twarzy. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie jest już w stanie zapamiętać słów i nut nowych piosenek i ballad. Takie osłabienie pamięci na pewno utrudni mu przyswajanie nowej wiedzy. Nie uważał się za próżnego lub dumnego człowieka, ale też nie chciał wyjawiać wszystkim swoich słabych stron. — Zobaczymy. Na razie mamy drobny kłopot…

— Z tą gromadą na zewnątrz pragnącą zobaczyć Siwspa mimo odmowy Mistrza Esselina? — spytała Jancis. — Upierają się tylko po to, żeby potem móc powiedzieć swoim panom i Mistrzom, że to zrobili.

— Siwspie, problemem jest ich liczba. Jeżeli się na to zgodzisz, wprowadzę ich i wyprowadzę. Pozostaną tu tylko tyle czasu, by mogli powiedzieć, że naprawdę cię widzieli.

— Robintonie, czy rzeczywiście sobie tego życzysz?

Robinton odchrząknął.

— Życzyłbym sobie, żeby wszyscy mieszkańcy Pernu mogli czerpać z twojej wiedzy, ale nawet przy maksymalnym powiększeniu tych sal nie jest to możliwe, ani zresztą mądre. Ludzie o zatwardziałych umysłach zazwyczaj upierają się przy głupich kwestiach, natomiast ci, którzy mają jakieś kłopoty będą uważać, że ich problemy są najważniejsze, albo że jesteś na tyle wszechmocny, by zaradzić wszystkiemu.

— Taki już jest świat, Mistrzu Robintonie — powiedział Siwsp, jak zwykle zgodny. — Ludzkość zawsze pokładała wiarę w wyroczniach.

— Wyrocznie? — to słowo było nieznane harfiarzowi.

— Z pełnym wyjaśnieniem tego fenomenu zaczekamy, dopóki nie będziesz miał wielu wolnych godzin, gdyż pliki dotyczące religii są bardzo długie. Wracając do teraźniejszości, jak zamierzasz zadowolić oczekujących na zewnątrz?

— Przysyłając ich w małych grupach, tak by wszyscy mogli zobaczyć cię i wypytać, choćby przez parę minut.

— W takim razie zaproś ich wszystkich do środka. Zewnętrzne czujniki wskazują, że jest ich tylu, ilu ten pokój może pomieścić.

Podczas gdy Mistrz Esselin przyglądał się z niezadowoleniem, cała gromada rzuciła się korytarzem.

— Dzień dobry, panowie — przywitał ich Siwsp melodyjnym głosem zaskakując nowo przybyłych i sprawiając, że zaniemówili. Przed wami znajduje się Sztuczna Inteligencja o Werbalnym Systemie Porozumiewania, która przechowuje informacje i odtwarza je na życzenie operatora. Zwracając się do mnie, posługujcie się proszę akronimem Siwsp. Widzę, że są wśród was górnicy. Niewątpliwie zauważyliście, że Mistrzowie Górnicy byli obecni na poprzednim wykładzie.

Na pewno będzie dla was z pożytkiem, jeżeli skonsultujecie się z nimi na temat nowych metod wytapiania rudy. Spodziewam się, że obaj Zarządcy, z Gromu i Nabolu, przynieśli Kroniki swoich Warowni. Są one niezbędne dla oceny obecnej i przyszłej wydajności posiadłości, którymi tak zręcznie zarządzacie w imieniu swoich Lordów Warowni. Wasi Szklarze i czeladnicy z Cechów w Igen i Ista posiadają w dołach piaskowych i kopalniach ołowiu najlepsze silikaty na tej planecie, dzięki czemu wytwarzacie najlepsze, najtrwalsze szkło. Jeśli mogę być w czymkolwiek pomocny waszym Cechom, proszę, zwróćcie się do Mistrza Robintona, aby przyznał czas na dłuższą rozmowę.

Większość obecnych po prostu gapiła się na ekran, próbując odnaleźć źródło tego bezcielesnego głosu. Szklarz z Isty długą chwilę się wahał, potem wystąpił krok do przodu, przełknął z trudnością i wyrzucił z siebie:

— Mistrzu Siwsp, Mistrz Oldive prosił mnie o zrobienie soczewek mikroskopowych.

— Tak, taki instrument jest niezbędny dla Cechu Uzdrowicieli.

— Przejrzałem nasze Kroniki, Mistrzu Siwsp. — Wyjął z torby pleśniejące kartki, splamione i pełne dziur. — Ale jak widzisz… — Wyciągnął je w stronę ekranu.

— Ułóż je na oświetlonym panelu, Mistrzu Szklarzu.

Szklarz rozglądał się po obecnych, szukając wsparcia, dopóki harfiarz nie podprowadził go do maszyny. Inni z podziwem wpatrywali się w odważnego rzemieślnika. Część jednej z kart ukruszyła się w chwili, gdy układał ją na oświetlonej powierzchni. Jego czeladnik śmiało rzucił się naprzód i poprawił odłamany róg strony.

W tej samej chwili ekran rozjaśnił się pokazując bardzo zniszczony rysunek. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pojawiły się brakujące linie i, podczas gdy widzowie wzdychali ze zdumienia, rysunek się scalił. Z otworu drukarki wysunęła się kartka, i oszołomiony czeladnik podniósł ją na prośbę Siwspa.

— Patrzcie! Patrzcie! Lepszy, niż gdyby wykonał go najzręczniejszy rysownik — wykrzyknął podekscytowany.

— Proszę o następną stronę — powiedział Siwsp, i szklarz, trochę niezdarnie, wykonał jego polecenie.

Wkrótce, ku zachwytowi wszystkich obecnych w pokoju, brakujące notatki i wyjaśnienia zostały odtworzone.

— Czy macie jakieś pytania odnośnie wykonywania mikroskopu, urządzeń do ustawiania ostrości, czy soczewek? — spytał Siwsp uprzejmie.

Czeladnik zadał kilka pytań, bo jego mistrz był zbyt oszołomiony, by wykrztusić choć jedno słowo.

— Gdyby w czasie produkcji powstały jakieś wątpliwości… — kontynuował Siwsp.

— Podczas czego? — czeladnik nie znał tego słowa.

— Podczas wyrabiania. Przekażcie pytania do Mistrza Robintona albo powróćcie tu po dodatkowe wyjaśnienia lub dalsze demonstracje.

Po tym łatwo już było Robintonowi wyprowadzić grupę z pokoju i popędzić ją korytarzem.

— To zabrało dziesięć minut. — powiedział Siwsp cichym głosem. — Czas dobrze wykorzystany.

— Czy ktoś ci doradził, abyś ustanowił mnie swoim pomocnikiem? — spytał rozbawiony Mistrz Harfiarz.

— Twoja bezstronność jest legendarna, Mistrzu Robintonie, i dopiero co udowodniłeś swoje skrupulatne poczucie sprawiedliwości. Mistrz Esselin zawsze przyzna pierwszeństwo osobom o wysokiej randze, podczas gdy szklarz rzeczywiście pilnie potrzebował moich informacji. Gdy tylko przybył tu wczesnym rankiem, powinno się go było od razu uwzględnić w grafiku, a tymczasem Mistrz Esselin zignorował go.

— Tak? — Robinton był poirytowany.

— Jeśli dopilnujesz, żeby nie przekraczał granic swoich bardzo zresztą niewielkich kompetencji, na przyszłość unikniemy niepotrzebnych zadrażnień.

— Zajmę się tym natychmiast.

— Gdybyś ty nie miał zbytniej ochoty tym pokierować, być może moglibyśmy poprosić o to D’rama, jeźdźca spiżowego smoka. On także cieszy się wielkim szacunkiem zarówno wśród swoich towarzyszy, jak i w Cechach i Warowniach. Czy to prawda, że przeleciał czterysta Obrotów w przyszłość, by walczyć z Nićmi? I że już przedtem poświęcił znaczną część życia temu niebezpiecznemu zadaniu?

— To prawda.

— Współczesne pokolenie, a także tamto, są zdumiewające, Mistrzu Robintonie. — Chociaż słowa zostały wypowiedziane lekkim tonem, nie było żadnej wątpliwości, że podziw jest szczery, i Robinton dumnie się wyprostował.

— Zgadzam się z tobą. — Potem szybko dodał: — Jako twój pomocnik, Mistrzu Siwspie, wyjaśnię Mistrzowi Esselinowi sprawę przydzielania czasu na konsultacje z tobą. Możesz być pewien, że będzie ci tak samo posłuszny, jak jest posłuszny mnie lub Przywódcom Weyrów.

Poszukawszy Esselina, Robinton natychmiast powiedział mu, jak ma postępować i uciął wszystkie jego wyjaśnienia i przeprosiny. Potem odnalazł D’rama w pokoju, w którym Piemur, Jancis, Jaxom i Benelek odrabiali lekcje korzystając z małych ekranów. Jak zauważył, każde z nich pracowało nad innym tematem. Jancis odtwarzała jeden z rysunków, który Siwsp pokazał górnikom.

— Wejdź, Mistrzu Robintonie — zaprosił go Piemur podnosząc wzrok znad ekranu. — Złożyłem dla ciebie stanowisko, przy którym możesz poeksperymentować.

Robinton uniósł ręce i cofnął się.

— Nie, nie, obiecałem, że na jakiś czas zostanę pomocnikiem Mistrza Siwspa. Nie uwierzysz, jak głupi jest Esselin.

— Ha! Jasne, że uwierzę! — zawołał Piemur ze współczuciem.

— Jest głupi jak but — mruknął Benelek. — I nie podoba mu się, że przychodzimy i wychodzimy nie prosząc go o pozwolenie.

— Ja nie mam z nim kłopotów — powiedziała Jancis, ale w jej oczach zatańczyła wesoła iskierka. — Wystarczy, że dam mu kubek klahu czy czegoś do jedzenia z tacy, kiedy ją przynoszę.

— I to jest jeszcze jeden powód do wyrównania rachunków ze starym, nadętym Esselinem — żachnął się Piemur. — Nie jesteś służącą. Czyżby on nigdy nie zauważył węzłów Mistrza na twoim kołnierzu? Czy nie wie, że jesteś wnuczką Fandarela i najlepsza w swoim rzemiośle?

— Och, myślę, że to zauważy — powiedział Jaxom nie podnosząc wzroku znad swojej klawiatury, po której niemal fruwał palcami. — Przyłapałem go na tym ojcowskim zachowaniu dziś rano i przypomniałem, że właściwą formą zwracania się do Jancis jest „Mistrzu Kowalu”. Wiecie, nie sądzę, że on dostrzegł węzły na jej kołnierzu.

— Tym nie może się tłumaczyć — odparł Piemur. Miał zamiar złościć się do czasu, gdy osobiście wyrówna rachunki z Esselinem.

— Może Mistrz Esselin powinien wrócić do swoich archiwów… — zaproponował D’ram.

— I to wszystko, do czego się nadaje — przerwał mu Piemur.

— Jednak, skoro ktoś musi zajmować się tutaj tym, co on do tej pory robił, wyznaczę siebie samego na jego miejsce.

— Cudowny pomysł, D’ramie — powiedział Robinton, a inni wykrzyknęli na zgodę. — Właściwie Siwsp już cię zarekomendował na to stanowisko. Słyszał, że cieszysz się dużym szacunkiem, a także o twojej uczciwości. Oczywiście, nie zna cię tak dobrze jak ja. — Kiedy D’ram spojrzał na niego z przestrachem, Robinton roześmiał się na znak, że żartuje. — Sądzę, że powinniśmy tu zwabić również Lytola. A może trzech uczciwych ludzi to za dużo do tej pracy?

— Nigdy nie może być zbyt wielu uczciwych ludzi — powiedział Jaxom stanowczo, odrywając wreszcie wzrok od ekranu. — Uważam, że takie wyzwanie dobrze Lytolowi zrobi. — Wyraz jego twarzy odzwierciedlał głęboki niepokój o starzejącego się wychowawcę. — Wy dwaj już wyglądacie lepiej dzięki temu, że wasze długoletnie doświadczenie jest właściwie wykorzystywane. No i powinien tu pracować ktoś, kto posiada zdrowy rozsądek Lytola.

— W pełni się z tym zgadzam — powiedział jakiś głos od drzwi. Do pokoju wszedł Mistrz Kowal Hamian. — Musiałem odepchnąć tego starego głupca na bok, żeby tu wejść z powrotem. Jaxomie, rozumiem, co miała na myśli Sharra, kiedy powiedziała, że jesteście wszyscy tym pochłonięci — dodał, uśmiechając się tolerancyjnie. Uśmiechnął się do męża swojej siostry, a potem uprzejmie skinął głową pozostałym osobom. — Mistrzu Robintonie, nie chciałem wcześniej sprawiać niepotrzebnego zamieszania wśród moich towarzyszy, ale czy Mistrz Siwsp będzie w stanie powiedzieć nam, w jaki sposób nasi przodkowie wykonywali wiecznotrwałe plastiki? Muszę koniecznie sam poznać ten sposób.

— Hurra! — wykrzyknęli razem Piemur i Jancis. Piemur zeskoczył ze swojego stołka i walnął Hamiana w plecy.

Kowal z Południowej Warowni nie był tak wysoki, ani tak mocno zbudowany jak Mistrz Fandarel, ale i tak nie ugiął się pod serdecznym ciosem Piemura. Uśmiechnął się do przyjaciela, ukazując duże, równe zęby, które na tle opalonej twarzy wydawały się jeszcze bielsze.

— Cieszę się, że ktoś aprobuje mój pomysł. A ty? — zwrócił się do harfiarza.

Robinton spojrzał pytająco na D’rama.

— Może wypróbujemy naszą władzę?

— Powiedziałbym, że Hamian dostarczył nam najlepszej okazji do wypróbowania czegoś tak nowego, nowego przynajmniej dla nas — zgodził się D’ram.

— No więc idźmy do tego, który wie wszystko — powiedział Robinton, wskazując głową w stronę pokoju Siwspa. — Zapytajmy go.

Benelek został przy ekranie, a reszta popędziła dowiedzieć się co powie Siwsp. Robinton skinął na Hamiana, aby stanął na wprost ekranu, potem musiał go szturchnąć, gdyż kowal miał trudności ze sformułowaniem pytania.

— Spytaj go. Nie widziałem, by kogoś ugryzł — zażartował Robinton.

— Jeszcze nie — dodał Piemur, udając zmartwionego.

— Yhm, Mistrzu Siwsp… — Hamian zupełnie zaniemówił.

— Chcesz się nauczyć jak robić plastik z takich samych silikatów, jakich twoi przodkowie używali w narzędziach budowlanych, Mistrzu Hamianie?

Hamian tylko kiwnął głową i uniósł brwi w komicznym zdziwieniu.

— Skąd on to wie? — spytał cicho harfiarza.

— Ma długie uszy — odparł rozbawiony Robinton.

— Błąd, Mistrzu Robintonie — powiedział Siwsp. — Moje receptory dźwięku są o wiele bardziej wrażliwe niż uszy, Mistrzu Hamianie, i skoro drzwi do przyległego pokoju były otwarte, słyszałem rozmowę. Wracając do tematu, twoim życzeniem, Mistrzu Hamianie, jest nauczyć się, jak produkować plastiki, których używali przodkowie.

Hamian wyprostował się i podniósł wysoko głowę.

— Tak, Mistrzu Siwsp, takie jest moje życzenie. Wielu moich towarzyszy pragnie udoskonalić jakość żelaza, stali, mosiądzu i miedzi, ale ja, widząc długowieczność plastiku przodków, chciałbym się specjalizować w ich wytwarzaniu. Wierzę, że może to być dla nas materiał tak samo użyteczny, jak dla naszych przodków.

— W czasach waszych przodków wytwarzanie plastiku było skomplikowaną umiejętnością. Z polimerów o zróżnicowanym składzie chemicznym otrzymywano bardzo rozmaite produkty końcowe, plastyczne, twarde albo pośrednie. Ponieważ jednak w pobliżu Jeziora Drake’a odkryto sadzawki ropy naftowej, nie ma powodu, byście nie mogli znów wytwarzać organicznych plastików. Ale najpierw musicie przejść o wiele pełniejszy kurs chemii, niż to, co obecnie wchodzi w zakres programu dla mistrzów. Samo wytwarzanie to ciągły proces rozpuszczania jednych składników w drugich. Joel Lilienkamp zostawił dwa komplety aparatury w Jaskiniach Katarzyny.

— Lilienkamp? — wykrzyknął Piemur, a Jancis mu zawtórowała: — Lilcamp?

— Kto to był Joel Liliencamp? — spytał Piemur Siwspa.

— Oficer zaopatrzeniowy ekspedycji: osoba, która zmagazynowała tak wiele rzeczy w Jaskiniach Katarzyny.

— Jayge musi być jego potomkiem! — gorączkował się Piemur, ale zaraz przeprosił za przerywanie rozmowy.

— Te dwa duże polimeryzujące urządzenia nie zostały oznaczone jako zapakowane w celu długiego przechowywania. Dlatego zapewne uległy zniszczeniu i nie będą działać. Ale mogą być użyte jako wzory. Mistrzu Hamianie, rekonstruując je, wiele się nauczysz. Będziesz też musiał wykonać wiele doświadczeń chemicznych i fizycznych.

Hamian radośnie się uśmiechnął.

— Z przyjemnością, Mistrzu Siwsp, z przyjemnością. — Zatarł z zapałem swoje wielkie, pełne stwardnień dłonie. — Kiedy mogę zacząć?

— Najpierw trzeba odnaleźć w jaskini prototypy. — Na ekranie Siwspa ukazały się obrazy dwóch grubych sześcianów z wieloma dziwnymi wypustkami. — Właśnie tego musisz szukać, ale uprzedzam cię, że te urządzenia są ciężkie i nieporęczne.

— Przenosiłem dziwniejsze i cięższe przedmioty, Mistrzu Siwsp. Z otworu drukarki wysunęła się kartka z rysunkiem niezbędnych przedmiotów, i Piemur wręczył ją kowalowi.

— Potrzebny ci będzie warsztat, w którym będziesz mógł rozłożyć je i sprawdzić, co już masz, a co musisz zdobyć, by złożyć nowe urządzenie. Radzę też, żeby oprócz ciebie więcej osób przerobiło kurs chemii i fizyki. Wytwarzanie polimerów będzie wymagało licznego zespołu pracowników.

Hamian uśmiechnął się żałośnie.

— Z pewnością musimy się wiele nauczyć, choćby tylko po to, żeby zrozumieć nieznane słowa, jakich używasz.

— Chyba można powiedzieć — wtrącił Mistrz Robinton, spoglądając znacząco na Piemura i Jancis — że będziesz miał co najmniej trzech lub czterech dodatkowych uczniów w swojej klasie, Siwspie. Hamianie, a ty na pewno będziesz chciał, by na kurs uczęszczało również kilku członków twojego Cechu.

— Tak, zaproponuję to paru kolegom — odparł Hamian. Zaczerpnął głęboko powietrza i wypuścił je ze świstem. — Wielkie dzięki, Mistrzu Siwsp.

— Nie ma za co, Mistrzu Hamianie.

— Jak uciekłeś Torikowi? — spytał Piemur cicho, zasłaniając usta dłonią.

— Nie musiałem uciekać. — Hamian dziwnie się skrzywił. — Jestem swoim własnym panem. Zorganizowałem kopalnie południowe tak, aby pracowały bez cudzego wtrącania się. Teraz będę odkrywał nowe możliwości, tak jak to robił Torik w swoim czasie. Jeszcze raz dziękuję, Mistrzu Robintonie, D’ramie. Wiem, gdzie są jaskinie. Zacznę od razu. — I zdecydowanym krokiem wyszedł z pokoju.

Gdy tylko kowal zniknął za rogiem, Mistrz Esselin wyskoczył z jednego z pokoi sypialnych na korytarzu. Był bardzo zagniewany.

— Mistrzu Robintonie, mówiłem temu kowalowi, żeby nie…

— Mistrzu Esselinie… — Robinton przyjął swoje najbardziej czarujące maniery, objął tłuste ramiona mężczyzny i obrócił go. D’ram stanął po drugiej stronie i poprowadzili Esselina do wyjścia. — Wydaje mi się, że zostałeś ostatnio potraktowany w bezwstydny sposób.

— Ja? — Esselin położył pulchną dłoń na piersi, a jego twarz przyjęła wyraz pełen zdziwienia. — Tak, Mistrzu Robintonie, kiedy zbóje takie jak ten kowal z Południowej Warowni nie zwracają uwagi na moje rozkazy…

— Masz całkowitą rację, Mistrzu Esselinie. Co za wstyd. Uważam, że w niedopuszczalny sposób nadużyto twojej dobroci, dzięki której oddałeś nam nieocenione usługi. Dlatego zadecydowano, że Przywódca Weyru D’ram, Lord Opiekun Lytol i ja sam odciążymy cię od brzemienia obowiązków, żebyś mógł powrócić do własnych zajęć.

— Och, ale, Mistrzu Robintonie… — Esselin zwolniłby kroku, jednak nie pozwolono mu na to. — Przecież ja chętnie…

— Tak, jesteś bardzo ofiarny — przyznał D’ram.

— To dobrze o tobie świadczy, Mistrzu Esselinie, ale bądźmy sprawiedliwi, byłeś niezmiernie uprzejmy pełniąc tu dodatkowe funkcje. Teraz myje przejmiemy.

Mistrz Esselin protestował przez całą drogę wzdłuż korytarza i ścieżki wiodącej do kompleksu Archiwów. Przywódca Weyru i harfiarz delikatnie, lecz stanowczo popchnęli go po raz ostatni, uśmiechając się, kiwając głowami i zupełnie ignorując jego powtarzające się protesty.

— Zrobione! — powiedział D’ram, kiedy znaleźli się z powrotem w budynku. Zadowolony, zatarł ręce. — Robintonie, wezmę pierwszy dyżur. — Zwrócił się do jednego ze strażników. — Ja tu teraz dowodzę. Jak się nazywasz?

— Gayton, panie.

— Będę ci wdzięczny, Gaytonie, jeśli pójdziesz do kuchni po coś zimnego do picia. Przynieś tyle, żeby wystarczyło dla nas wszystkich. Nie, Robintonie, na razie nie przyniesie ci wina.

Będziesz potrzebował trzeźwej głowy kiedy przejmiesz dyżur.

— Co takiego? Ty stary zrzędo! — wykrzyknął Robinton. — Moja głowa pozostaje trzeźwa bez względu na to, ile wina wypiję. Coś takiego!

— Zabieraj się, Robintonie — uśmiechając się, D’ram przegonił go. — Pakuj się w kłopoty gdzie indziej.

— Kłopoty? — mruknął harfiarz z udawaną urazą w głosie, ale właśnie wtedy obaj usłyszeli tryumfalny okrzyk Piemura, więc pospieszył zobaczyć, co się stało.

— Udało się! — Gdy nadszedł harfiarz, Piemur ciągle jeszcze wykrzykiwał w podnieceniu. Jancis i Jaxom wyglądali na nieco zazdrosnych. Benelek udawał obojętność.

— Co ci się udało?

— Napisałem program! Sam, bez pomocy.

Harfiarz przyjrzał się zagadkowym słowom i literom na ekranie, a potem czeladnikowi.

— To… jest program?

— Oczywiście, że tak. To zupełnie proste, gdy już wiesz jak się do tego zabrać! — Radość Piemura była zaraźliwa.

— Piemurze — harfiarz ze zdziwieniem słuchał własnych słów. — Mam teraz parę wolnych godzin, bo D’ram objął dyżur. Czy wspomniałeś, że jedno z tych urządzeń jest wolne?

Piemur wystrzelił ze swego stołka i podszedł do półki, gdzie porządnie ułożono części urządzenia.

— Zdaje się, że pożałuję tego — powiedział Robinton do siebie.

— Należy mieć nadzieję, że tak się nie stanie, Mistrzu Robintonie — zabrzmiało ciche zapewnienie Siwspa.


Zair wyrwał Robintona z drzemki skubiąc go mocno w ucho. Robinton rozpierał się w krześle, jego głowa spoczywała na oparciu, nogi ułożył na biurku. Pierwszą rzeczą, z której zdał sobie sprawę budząc się, był skurcz w szyi. Gdy opuścił nogi, jego kolana nie chciały się zgiąć. Kiedy jęknął, Zair uszczypnął go znowu, oczy miał ogniście czerwonopomarańczowe.

Mistrz Harfiarz natychmiast otrzeźwiał. Z drugiego końca korytarza usłyszał głos Siwspa wyjaśniający coś, a potem wyższy głos jednego ze studentów. Chyba wszystko było w porządku. Podniósł wzrok na Zaira, który wpatrywał się poza drzwi, w noc. Wtedy usłyszał słaby odgłos czegoś pękającego i jeszcze słabszy dźwięk rozpryskującej się cieczy.

Wstał przeklinając po cichu sztywność w starzejących się stawach, które już nie funkcjonowały tak, jak kiedyś. Starając się zachowywać cicho, minął korytarz i wyszedł na dwór. Zauważył, że zbliża się świt. Dźwięki insektów, które go uśpiły na dyżurze, już ustały, a dzienne hałasy jeszcze się nie zaczęły. Podkradł się naprzód, bo znów słyszał cichy odgłos pękania. Na lewo, gdzie pod ścianą zostały zainstalowane baterie Fandarela, ujrzał ciemne cienie. Dwóch ludzi. Dwóch mężczyzn zajętych rozbijaniem szklanych pojemników, w których trzymano ciecz baterii.

— Hej, co wy tu robicie? — spytał rozgniewany. — Zair! Łap ich! Pie… mur! Jancis! Na pomoc! — Pobiegł za uciekającymi, zdecydowany zapobiec dalszemu uszkodzeniu źródeł energii Siwspa.

Później zastanawiał się, jak właściwie zamierzał przepędzić wandali. Przecież był już stary i nie miał przy sobie żadnej broni. Ale gdy ci dwaj rzucili się na niego z uniesionymi kijami czy żelaznymi prętami, czy cokolwiek tam mieli do rozbicia baterii, nie bał się. Był po prostu wściekły.

Na szczęście Zair miał broń: dwadzieścia ostrych szponów. A kiedy mały spiżowy jaszczur zanurkował by wydrapać oczy pierwszego mężczyzny, Farli Piemura, Trig Jancis i pół tuzina innych jaszczurek ognistych przyłączyło się do bitwy. Robinton złapał jednego z napastników za tunikę i próbował go przewrócić, ale mężczyzna wyrwał się i uciekł. Słychać było tylko pełen bólu krzyk, gdy szpony jaszczurek rozrywały mu skórę na twarzy. Jaszczurki podzieliły się na dwie grupy i podążyły za obcymi, którzy pobiegli w różnych kierunkach.

Zanim ludzie nadciągnęli z pomocą, odgłosy ucieczki ucichły.

— Nie martw się, Robintonie — powiedział Piemur. — Musimy tylko sprawdzić, kto został podrapany. Znajdziemy ich! Nic ci się nie stało, Mistrzu?

Robinton trzymał się za serce i ciężko oddychał. Chociaż machał na nich rękami, by pobiegli za uciekającymi, najpierw zatroszczyli się o niego.

— Nic mi nie jest, nic mi nie jest — wołał. — Złapcie ich! — I zaczął kasłać, bardziej ze złości niż wysiłku.

Zanim przekonał ich o swoim dobrym samopoczuciu, jaszczurki ogniste powróciły. Były niezmiernie zadowolone z siebie, gdyż przegoniły napastników. Rozdrażniony ucieczką wandali Robinton schwycił kosz żarów i udał się na miejsce ataku.

— Pięć rozbitych, a gdybyś nie usłyszał… — zaczął Piemur.

— Nie usłyszałem. To Zair mnie zaalarmował. — Robinton był wściekły, że zasnął.

— Na to samo wychodzi — odrzekł Piemur z psotnym uśmiechem. — Nie potłukli dość baterii, by przerwać dopływ energii. Nie martw się teraz, Mistrzu. W magazynie są dodatkowe baterie.

— Martwię się, że coś takiego w ogóle mogło się wydarzyć! — wołał Robinton głosem aż piskliwym ze zdenerwowania.

— Znajdziemy ich — zapewnił Piemur swojego Mistrza. Zaprowadził harfiarza z powrotem do jego krzesła i nalał mu kubek wina.

— Lepiej, żebyśmy ich znaleźli — powiedział Robinton twardo. Wiedział, że wśród ludzi narasta sprzeciw wobec Siwspa, ale nawet przez chwilę nie brał pod uwagę, że ktoś rzeczywiście zaatakuje urządzenie.

Kto to mógł być, zastanawiał się, sącząc wino i czując jego zwykły łagodzący efekt. Esselin? Wątpił, żeby ten tłusty, stary głupiec ośmielił się, bez względu na to, jak niezadowolony był z powodu utraty swojej synekury. Czy któryś ze szklarzy Norista był wczoraj na Lądowisku?

— Nie denerwuj się — powtórzył Piemur, spoglądając na swego Mistrza z niepokojem. — Widzisz? Zair zranił jednego z nich. Znajdziemy ich, nie obawiaj się.

Następnego ranka mężczyzn nie odnaleziono, chociaż Piemur zorganizował dyskretne przeszukiwania całego Lądowiska. Posunął się nawet do tego, by obudzić Esselina na długo przed porą, którą ten leniwy człowiek skłonny był uznać za stosowną, ale na okrągłej, tłustej twarzy nie malował się nawet cień niepokoju czy winy.

— Musieli biec bez przerwy — złożył raport zmartwionemu harfiarzowi, który nadzorował wymianę zbiorników baterii.

— Musimy je ogrodzić — powiedział Robinton. — Musimy wystawić stałe warty. Siwsp nie może być narażony na niebezpieczeństwo.

— Jak myślisz, kto jest najbardziej prawdopodobnym podejrzanym? — spytał Piemur, obserwując zmęczoną twarz Mistrza.

— Podejrzanym? Mamy spory wybór, ale żadnych dowodów.

Piemur wzruszył ramionami.

— Wobec tego musimy bardziej uważać. — Potem coś mu przyszło do głowy. — Dlaczego Siwsp nie alarmował? Przecież widzi w nocy.

Gdy go spytali, Siwsp odparł, że wandale działali poniżej poziomu zewnętrznych czujników, a jedyne dźwięki zarejestrowane przez czujniki dźwiękowe, nie odbiegały od tego, co normalnie słychać w nocy.

— A w budynku? — spytał Robinton.

— Tu jestem bezpieczny. Do środka wandale nie wejdą.

Robinton wcale nie poczuł się pewniej, ale nie było czasu na rozmowy, gdyż na lekcje zaczęli przybywać studenci.

— Na razie nie powiemy o tym nikomu, Piemurze — nakazał Robinton tonem nie dopuszczającym sprzeciwu.

— Nie prześlemy wiadomości do wszystkich harfiarzy, żeby rozglądali się za mężczyznami, których twarze są poznaczone pazurami?

Robinton wzruszył ramionami.

— Wątpię, aby pokazywali się publicznie, dopóki rany się nie zagoją, ale jednak roześlij wiadomość.

Загрузка...