Rozdział XVI

Kiedy Mirrim przyszła po Sharrę przed podróżą na „Yokohamę”, gdzie miały rozpocząć własną pracę, Sharra jeszcze spała.

— Sharra? Dziś zaczynamy badanie Nici. Pamiętasz? — Mocno potrząsnęła przyjaciółką. Sharra w pierwszej chwili niezbyt się orientowała, gdzie jest, aż wreszcie niechętnie wstała.

— Słyszałaś o Lamothcie i G’lanarze?

Mirrim zmarszczyła nos.

— Szkoda mi smoka. Nie wiedziałam, że mogą umrzeć ze wstydu. Ubieraj się. Przyniosę ci klahu.

Ubierając się pospiesznie, Sharra miała nadzieję, że inni będą myśleli tak samo jak Mirrim, która niekoniecznie byłaby po stronie Jaxoma, gdyby uważała, że postąpił źle. Nie miała więc wyrzutów sumienia, że nie wyjaśnia jej całej prawdy.

— Lepiej coś zjedz — powiedziała Mirrim, wracając z klahem — chociaż zabierzemy jedzenie, owoce i sok. Myślałam, że zemdleję z głodu podczas tej ostatniej sesji z Siwspem. Być może on jest inteligentny, ale mój żołądek nie jest. To prymitywny organ i lubi być napełniany regularnie.

Sharra uśmiechnęła się. Taka była Mirrim, zagadująca swoje prawdziwe uczucia. Śmierć smoka, obojętnie z jakiego powodu, zawsze poruszała wszystkich jeźdźców. Sharra pozwoliła przyjaciółce paplać. Potem, pobudzona przez klah, pomogła pakować prowiant.

— Tylko nie paszteciki z mięsem! — jęknęła Mirrim wzdragając się dramatycznie, gdy Sharra sięgnęła po nie do szafki. — Zwymiotuję jeśli będę musiała zjeść choć jeden więcej. Na szczęście Robinton lubi normalny chleb z plastrami mięsa i surowymi warzywami. — Umieściły świeże owoce w specjalnych izolacyjnych woreczkach, które były produktem ubocznym uzyskanym przez Hamiana, gdy pracował nad izolacją skafandrów, i napełniły termosy chłodnymi napojami. — Dobra, na górę.

— Brekke nie leci z nami? — zdziwiła się Sharra.

— Nie. F’nor ma dziś coś do zrobienia na „Yokohamie”. — Mirrim uśmiechnęła się. — Pewnie to samo co robi Jaxom i T’gellan, tylko nie wolno mi pytać.

— Czy to niebezpieczne? — Sharra pytała jak gdyby nigdy nic, ale znała Jaxoma na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie powiedział jej czegoś poprzedniej nocy, i że to coś zaniepokoiło Meera na tyle, by przerażony przyleciał do Ruathy.

— Wątpię! Jeźdźcy dobrze opiekują się smokami i odwrotnie. Smoki są bardzo zadowolone. Nie martwiłabym się dzisiejszym dniem, Sharro — dodała Mirrim współczująco.

Bardziej podbudowana niefrasobliwym tonem Mirrim niż jej słowami, Sharra podążyła za przyjaciółką w stronę Path. Przez zieloną skórę smoczycy przebłyskiwał głęboki błękit, a jej oczy lśniły zielenią w idealnie takim samym odcieniu co skóra.

— Czy ona często to robi? — spytała Sharra.

Mirrim zaczerwieniła się i przesunęła dłonią po krótkich loczkach wymykających się spod hełmu.

— Czasami. — Chociaż uśmiechnęła się lekko, nie patrzyła Sharze w oczy. T’gellan jest bardzo dobry dla Mirrim, pomyślała Sharra.

Kiedy obie kobiety przybyły na „Yokohamę”, Mirrim zostawiła Path, żeby obserwowała widoki przez wielkie okno mostka. To zajęcie jak zwykle całkiem ją pochłonęło. Jedząc swój prowiant, udały się na pierwszy poziom hibernacyjny, gdzie one i inni, których Mistrz Oldive skłonił do pomocy, usiłowali zrozumieć budowę Nici. Badania trwały o wiele dłużej, niż się spodziewali. Przez następne tygodnie zastanawiali się czasem, po co w ogóle się do tego zabierali.

Sharra, gdy tylko mogła, wracała do Ruathy, żeby spędzić parę godzin z synami, do których okropnie tęskniła. Cieszyła się, że Jaxom jest wystarczająco pochłonięty swoimi własnymi zajęciami, by nie zwracać uwagi na to co ona robi i nie mieć do niej pretensji, że nie poświęca mu czasu. Gdy pracowali do późna, zdarzało im się zostać na noc na „Yokohamie”. Mirrim, oczywiście, musiała latać podczas Opadów, ale innych zwolniono z pozostałych obowiązków, by mogli bez przeszkód badać właściwości Nici.

Czasami, kiedy zespół wykonywał bez końca nudne zadania, wszyscy narzekali, że Siwsp ma obsesję na punkcie biologii organizmu Nici, co uważali za zbędne teraz, gdy zbliżało się już przesunięcie Czerwonej Gwiazdy na inną orbitę, i Nici miały stać się mitem, którym będzie się grozić nieposłusznym dzieciom. Ale Siwsp ciągle upierał się, że badania są konieczne i że absolutnie trzeba zrozumieć, czym naprawdę jest ten organizm. Wszyscy, nawet Oldive, byli tak przyzwyczajeni do słuchania Siwspa, że posłuchali i tym razem.

Caselon, który nosił już węzły czeladnika, jak również jedyny w swoim rodzaju wzór z maleńkich białych blizn na opalonej twarzy, napomykał o ironii losu, kiedy przesypiali parę godzin w kapsułach przodków.

Zręcznie prowadzeni przez Siwspa osiągali wystarczające sukcesy, żeby ich entuzjazm i zainteresowanie się nie wyczerpały, i żeby stać ich było na ignorowanie niewygód. Jak Siwsp często przypominał, techniki, których nauczyli się dokonując sekcji bardzo złożonego organizmu, który zagrażał ich światu przez tysiąclecia, mogły być zastosowane również do badania innych organizmów. Tak więc celem ich pracy było także nabywanie doświadczenia.

Siwsp poprosił, by podgrzali jeden owoid do „normalnej” temperatury. Zrobili to w najbardziej oddalonej śluzie statku, z dala od sektora, w którym pracowali. Bez tarcia, które mogłoby zniszczyć twardą zewnętrzną pokrywę, owoid pozostał niezmieniony.

— A więc — zauważył Siwsp — do uwolnienia organizmu niezbędne jest tarcie atmosfery.

— Och, lepiej go nie uwalniajmy — komicznie sprzeciwił się Caselon.

— Dobrze wiedzieć — powiedział w zamyśleniu Mistrz Oldive — że w takich warunkach to jest bezradne.

— Na naszej łasce — dodała Sharra uśmiechając się.

— Obserwacje będą kontynuowane — oznajmił Siwsp.

— Powiadom nas, jeśli jego stan ulegnie zmianie — poprosiła Sharra.

Oprócz Caselona, Sharry, Mirrim i Oldive’a, zgłosiła się także Brekke. Sprowadziła do pomocy Tumarę, kandydatkę do Naznaczenia królewskiego jaja, która nie odniosła sukcesu, gdyż wykonywanie monotonnych czynności nie nużyło jej tak bardzo jak innych. Resztę zespołu badawczego stanowili dwaj uzdrowiciele, Sefal i Durack, oraz Manotti, czeladnik kowalski. Czasami przydałoby im się drugie tyle pomocników, ale wszyscy byli wyszkoleni przez Siwspa i wkrótce zgrali się, pracowali sprawnie i skutecznie, a humory im dopisywały.

Laboratorium składało się z dwóch pomieszczeń. Początkowo mieli tylko najpotrzebniejsze narzędzia. Stoły robocze oświetlone były lampami w kształcie tarcz, dającymi takie światło, na jakie pracownicy je nastawiali. Sefal, człowiek ponury lecz pracowity, był zafascynowany efektami świetlnymi, które uzyskiwali, gdy zaczęli się tym zabawiać.

Jednak najważniejszy był dwuokularowy stereoskopowy mikroskop. Wszyscy musieli nauczyć się nim posługiwać. Zrozumienie znaczenia współrzędnych X i Y nie stanowiło problemu, natomiast współrzędna Z z początku sprawiała im sporo kłopotu. Aby im to zademonstrować, Siwsp poprosił Sharrę, żeby wyrwała sobie włos, włożyła go pod okular i spróbowała zawiązać na nim węzełki. Nie było to takie łatwe jak się wydawało, i wszyscy się o tym przekonali po kolei, gdy sami próbowali to wykonać.

Po jednej stronie mikroskopu umieszczona była szuflada z przesuwną pokrywą, w której znaleźli dziwaczne szklane przyrządy z ostrymi krawędziami. Siwsp powiedział im, że muszą nauczyć się je produkować, gdyż jeden komplet to za mało, a będzie im to potrzebne do badania Nici.

Znaleźli jeszcze dwa stoły robocze oraz stołki i przeciągnęli je do obu pomieszczeń, chociaż było tam niewiele przestrzeni.

Gdy Sharra wiązała pod mikroskopem supełki na włosach, Sefal i Manotti na prośbę Siwspa rozkładali na części zamrażarkę, żeby uzyskać z niej części do naprawy drugiej, w której trzeba było uzyskać temperaturę minus 150 stopni Celsjusza, niezbędną do badania Nici. Być może okaże się potrzebne, by obniżyli temperaturę aż do poziomu panującego w obłoku Oorta, skąd Nić pochodziła, to jest do minus 270 stopni Celsjusza, czyli trzech stopni w skali bezwzględnej, ale na razie mogli się zadowolić temperaturą panującą na orbicie Pernu.

— Nie wiem, po co to robię — poskarżył się Manotti, gdy rozbierali zbędną zamrażarkę.

— Nie szkodzi — zapewnił go Siwsp. — Musisz tylko wykonać instrukcje, gdyż nie ma czasu, by nauczyć was kriogeniki czy inżynierii zamrażania. Róbcie to, o co was proszę.

— Dobrze, dobrze — mruknął Manotti, i wykrzywiając się z napięcia ostrożnie wyjął cewkę z pleców pierwszej zamrażarki. — Gdzie to włożyć?

Siwsp wyjaśnił. Kiedy zamiana została ukończona i włączono mechanizm, Manotti wydał okrzyk triumfu. Następnie przystosowano kilka kapsuł hibemacyjnych do przechowywania próbek w temperaturze trzech stopni Kelvina. Do tej pory mieli tylko jeden owoid, ten, który złapała Farli, ale będą ich potrzebować o wiele więcej. Jak się wkrótce dowiedzieli, owoidy różniły się między sobą rozmiarem i kształtem, a także, ku ich zdumieniu, temperaturą.

— A wydawałoby się, że jeden owoid wystarczy — mruknęła Mirrim do Sharry.

— Ludzie też nie są kopiami innych — odezwał się Siwsp. Żałowała, że ją usłyszał. Przewróciła oczami do Sharry. — Wygląda na to, że Nici również wykazują anomalie: zwykłe różnice osobnicze i mutacje. Są taką samą formą życia jak ludzie, a przebywając tak blisko Rukbatu znajdują się w bardzo nieprzyjaznym środowisku.

— To ustawia nas na właściwym miejscu — powiedział Oldive z uśmiechem.

Przez następnych parę dni każdy członek zespołu musiał nauczyć się radzić sobie z mikroskopem. Wiązanie węzełków na włosach ustąpiło miejsca wycinaniu wzorów w niemal niewidocznych gołym okiem drzazgach i składaniu kwiatów z papieru o średnicy milimetra. Sharra okazała się najzręczniejsza, a zaraz po niej szły Brekke i Mirrim.

Caselon i Manotti z pomocą Sefala i Duracka sporządzili mikro-kowadło z płomieniem o długości dwóch milimetrów, w którym rozgrzewali specjalne szkło wytwarzane przez Mistrza Moriltona. Miało tak dużą zawartość ołowiu, że nawet spokojny Morilton zaprotestował, kiedy Siwsp podał mu wzór mieszanki. Ale gdy Siwsp wyjaśnił mu, że dzięki temu uzyska szkło na tyle twarde, by wytwarzać z niego noże zdolne do krojenia metalu, Morilton wykazał zainteresowanie i zaczął eksperymentować. W ten sposób Siwsp i Caselon otrzymali niezwykły materiał.

Pracując ostrożnie, Caselon wydmuchiwał maleńkim płomykiem szklane rurki, a potem ochładzał je do trzech stopni Kelvina, w której to temperaturze narzędzie miało być używane. Kiedy pierwszy egzemplarz pękł, odruchowo odskoczył, chociaż miał na sobie maskę i strój ochronny. Ze strachem rozejrzał się wokoło.

— To dobry zwyczaj, Caselonie — zauważył Siwsp z aprobatą. — Spróbuj jeszcze raz.

Kiedy pękł czwarty egzemplarz, Caselon był rozgoryczony.

— Składniki mogły być nie dość dobrze wymieszane, Caselonie. Mistrz Morilton dostarczył ci różne mieszanki. Użyj tej z najwyższą zawartością ołowiu. Narzędzia muszą być giętkie, ale nie pękać — pouczał go Siwsp tak pewien końcowego sukcesu, że Caselon nabrał odwagi.

Piąta próba: rurka troszkę się zgięła w najniższej temperaturze, ale nie rozprysła się, ani nie popękała.

— A teraz, używając tej mieszanki, wydmuchaj więcej rurek, z których później wykonasz trzonki, gwoździe i ostrza. Każdy musi mieć własne narzędzia, a ty, Caselonie, będziesz instruktorem. Do dalszego badania Nici będziecie potrzebować najzwyklejszych narzędzi: piły do metali, dłut, przecinaków, młotków, pobijaków, tyle że miniaturowych. Będzie się je ostrzyło na kamieniu z węglika krzemu.

Wszyscy podziwiali komplet narzędzi Caselona, chociaż Mirrim uznała je za nieeleganckie. Więc kiedy przyszła jej kolej, zrobiła dłuższe narzędzia, ale odkryła, że są zbyt giętkie, by móc ich używać skutecznie.

— Jest tyle do zrobienia, zanim w ogóle poważnie zabierzemy się do głównej pracy — poskarżyła się. — Tylko na to zmarnowaliśmy całe tygodnie!

— I spędzicie kolejne tygodnie na kolejnych przygotowaniach, Mirrim. — Siwsp zganił ją za niecierpliwość. — Pracowaliście bardzo pilnie i uzyskaliście umiejętności, o których dwa Obroty temu nawet nie moglibyście marzyć. Nie martwcie się. Wkrótce rozpoczniecie niezmiernie interesujący etap badań.

— To znaczy? — spytała Mirrim wprost.

— Sekcję Nici.

— Ale przecież już zaczęliśmy to robić! — wykrzyknęła Sharra, wskazując kapsuły hibernacyjne, w których przechowywali pocięte Nici.

— Pocięliście owoidy na części, ale nie zbadaliście ich dokładnie. Wkrótce to zrobicie. A teraz sprawdzimy, czy komora niskich temperatur nadal działa.

Caselon był zafascynowany urządzeniami, które pozwolą im pracować w niezmiernie niskich temperaturach, w jakich przechowywano próbki Nici. Zgłosił się jako pierwszy na ochotnika, ale Siwsp wybrał Sharrę, gdyż miała większe doświadczenie w pracy z mikroskopem. Umieszczono próbki i szklane narzędzia oraz mikroskop w komorze i włączono ją.

Zdecydowanym ruchem Sharra włożyła ręce w rękawice manipulatorów i poczuła lekki dreszcz.

— Zimno! — zawołała i spróbowała poruszyć palcami. — Mówiłeś, że manipulatory podążą za moimi ruchami, a tu nic się nie dzieje.

— Wskaźniki pokazują, że mechanizm pobiera prąd — powiedział Caselon patrząc na tarczę. — Pozwól, ja spróbuję.

Sharra cofnęła ręce, ale Caselon też nie odniósł sukcesu.

— No więc, Siwspie, co teraz? — spytała.

Zapadła jedna z tych chwil ciszy, które już poznali, gdy Siwsp przeprowadzał wewnętrzne poszukiwania.

— Mechanizm nie był używany przez dwa i pół tysiąca lat. Być może będzie konieczna naprawa. Przypuszczam, że nasmarowanie stawów palcowych manipulatora smarem silikonowym przywróci im ruchomość.

— Smar silikonowy? — spytał Caselon.

Manotti uniósł dłoń.

— Wiem, o czym on mówi. Siwspie, czy jest tam wolny czeladnik lub mistrz?

— Mogę wysłać po to Tolly’ego — podsunęła Mirrim.

Manotti rzucił jej sardoniczne spojrzenie.

— Będzie musiał czekać przez cały dzień.

— No to ja polecę na dół — powiedziała. — Potrzebuję kąpieli, świeżego jedzenia, i chcę spędzić trochę czasu z moim partnerem.

— Jeśli naprawdę nie możemy nic zrobić dopóki nie przygotują tego smaru, ja też wezmę wolny dzień — oznajmiła Sharra myśląc o tym, że cała wieczność upłynęła odkąd widziała ostatnio synów i Jaxoma.

Caselon uśmiechnął się.

— Ja tu zostanę i wyprodukuję jeszcze trochę narzędzi. Jeśli udam się na dół, zaraz ktoś znajdzie mi coś do roboty.

Siwsp uprzejmie pozwolił im na wyjazd ale tym, którzy zostali, natychmiast przydzielił inne zadania.


Jaxom był pochłonięty swoimi zadaniami tak samo jak Sharra, ale ostatnio udawało mu się spędzać więcej czasu w Ruathcie, z chłopcami, niż jej. Kiedy była w domu, słuchał opowieści o jej pracy, o błędach i małych sukcesach, i zachęcał ją do wytrwania.

— Siwsp wie co robi, nawet jeśli nie poświęca wiele czasu na wyjaśnienia — powiedział podczas którejś rozmowy. — Zrobił dla nas tak wiele, że po prostu musimy wierzyć w niego i wypełniać jego instrukcje. — Jaxom pomyślał, że sam również powinien stosować się do własnej rady.

Ku niezadowoleniu Lessy i F’lara, Siwsp chciał, by Jaxom i Ruth uczestniczyli w każdym etapie szkolenia smoków i jeźdźców dotyczącym przebywania poza statkiem. Według Siwspa, Jaxom i Ruth mieli być także tymi, którzy poprowadzą wszystkie przyszłe ekspedycje na powierzchnię Czerwonej Gwiazdy.

— Ruth jest młodym smokiem — powiedział Siwsp dyplomatycznie — i nie ucierpiał zbyt wiele na skutek napięć powodowanych walką podczas Opadów Nici…

— Walczę z Opadem za każdym razem — zaprotestował Jaxom, częściowo żeby uspokoić Lessę i przypomnieć jej, że on i Ruth nigdy nie zaniedbali swoich głównych obowiązków.

— Nie zamierzałem nikogo obrazić — w tonie Siwspa zabrzmiał szacunek. — Zresztą i tak nie będę nikogo wysyłał w tak długą podróż bez ważnego powodu.

— A miejsce z pewnością nie nadaje się na zgromadzenia — żachnęła się Lessa.

— Proponuję jeszcze jedną wyprawę badawczą — wtrącił F’lar — na którą zabierzemy obserwatora, który zarejestruje wygląd rozpadliny. Każdy smok i jeździec, który ma pomóc w przeniesieniu silników, musi mieć w umyśle doskonały obraz miejsca, w które się udaje.

— To przedsięwzięcie winno zostać zarejestrowane również z innych powodów — kontynuował Siwsp gładko. — Na żadnym ze znanych światów nie dokonano jeszcze niczego, co można by chociaż przyrównać do waszego wyczynu.

— Czyżby inne światy interesowały się naszymi wyczynami? — zamruczał żartobliwie Robinton.

— Ludzkość potrzebuje bohaterów — odrzekł Siwsp. — A wasz projekt nosi znamiona heroizmu.

F’lar zaprzeczył gestem.

— Nie można nazywać heroizmem tego, co i tak musi być zrobione.

Mistrz Robinton rzucił Przywódcy Weyru długie, zamyślone spojrzenie.

— Mamy do rozmieszczenia trzy silniki — mówił dalej F’lar, ignorując spojrzenie harfiarza — a dowódcy każdej grupy powinni zobaczyć te miejsca. Ja prowadzę jedną grupę…

— Jaxom drugą — dodał Siwsp sucho.

— Dobrze — przyzwolił F’lar.

— A ja trzecią — powiedziała Lessa.

F’lar natychmiast się sprzeciwił.

— Już dosyć narażałaś siebie i Ramoth.

— Jeśli ty idziesz, to ja też — oświadczyła stanowczo Lessa. Ramoth nie jest jedyną królową na Pernie.

Nagle opór F’lara zniknął, co zdumiało Jaxoma, ale nie Rutha.

Co się stało? spytał Jaxom bardzo dyskretnie swojego smoka.

Lessa nie zaryzykuje takiego lotu gdyby Ramoth miała złożyć jaja, prawda?

Jaxom pospiesznie zakrył dłonią usta zmieniając parsknięcie śmiechem w kaszlnięcie. Nic dziwnego, że F’lar nie upiera się więcej przy wyłączeniu Lessy z ekspedycji. Mnementh mu pomoże. F’lar nauczył się już, jak subtelnie kierować swoją towarzyszką.

— Uważam — powiedział Jaxom głośno — że powinniśmy zaprosić również F’nora do udziału w wyprawie.

F’lar rzucił Jaxomowi przyjazne spojrzenie.

— Chciałem właśnie wam przypomnieć, że F’nor i Canth zasługują, na to, by polecieć na Czerwoną Gwiazdę.

— Tak będzie sprawiedliwie — przyznał Robinton kiwając mądrze głową. — A Canth nie będzie miał nic przeciwko zabraniu Perschara, który jest najlepszy jeśli chodzi o zauważanie szczegółów. D’ram też powinien polecieć. A Tiroth może z łatwością przenieść mnie — dodał wywołując natychmiast protesty.

— Nie pozwolę ci narażać się na takie ryzyko — rozzłościła się Lessa.

— Nie będzie w tym żadnego ryzyka, prawda Siwsp? — Robinton bezwstydnie odwołał się do autorytetu, z którego opinią Lessa jednak zawsze się liczyła.

— Mistrz Harfiarz nie zostanie narażony na niebezpieczeństwo.

— Tiroth jest zbyt stary! — narzekała Lessa, rzucając wściekłe spojrzenia Robintonowi.

— Tiroth jest mocniejszy niż większość zwierząt w jego wieku, a doświadczenia jego jeźdźca i Mistrza Robintona mogą okazać się bardzo cenne — tłumaczył Siwsp.

Upłynęło trochę czasu zanim irytacja Lessy nieco opadła, ale wkrótce wszystko zostało ustalone. Dokona się jeszcze jednej ekspedycji na powierzchnię Czerwonej Gwiazdy. W grupie badawczej znajdą się D’ram, F’nor, N’ton i Jaxom ze swoimi smokami. Jako obserwatorów zabiorą Mistrza Robintona, Fandarela, Perschara i Sebella. Wszyscy odznaczają się wyjątkową dyskrecją, więc nie będzie ryzyka, że się wygadają i zacznie krążyć jeszcze więcej plotek niż do tej pory.


Lord Larad z Telgaru i Lord Asgenar z Lemos poprosili Mistrza Harfiarza Sebella, żeby spotkał się z nimi w Warowni Telgar w odpowiednim dla niego terminie.

Ponieważ Sebell rozumiał język dyplomacji, wysłał swoją jaszczurkę Kimi z wiadomością, że spotka się z nimi godzinę po wieczornym posiłku w Telgarze.

— Jak myślisz, co ich niepokoi? — spytała Menolly, kiedy Sebell powiedział jej o spotkaniu.

— Ostatnio namnożyło się plotek, kochanie — odrzekł Sebell z westchnieniem.

Menolly odchyliła się do tyłu od pulpitu, przy którym komponowała większość swojej muzyki, uśmiechnęła się przebiegle i przekrzywiła głowę spoglądając na męża.

— Masz na myśli te o Sharrze i Jaxomie, te o G’lanarze i Lamothcie, o ostatnich wybrykach „Obrzydliwości”, czy też spekulacje, dlaczego spiżowe smoki wydają się tak zadowolone z siebie?

— Wolałbym nie mieć tak wielkiego wyboru. — Ostrożnie wsunął zabłąkany kosmyk jej włosów z powrotem pod wiązanie, a potem pochylił się, żeby pocałować ją w szyję. — Nie słyszałem, żeby Telgar czy Lemos miały jakiekolwiek kłopoty z sabotażystami, więc na pewno nie o to chodzi.

— Ci, którzy nas popierają, robią to z całego serca, a ci, którzy się obawiają lub są sceptyczni, kryją się i niszczą to, czego nie potrafią zrozumieć.

— Naszym obowiązkiem jest pomóc im zrozumieć — powiedział Sebell, delikatnie ją ganiać.

— Ale niektórzy nie chcą — odparła buntowniczo. Wyciągnęła ręce do góry, by rozluźnić mięśnie karku. — Znam ten rodzaj. Och, jak ja ich znam i szkoda, że nie możemy zostawić ich samym sobie, ale stoją nam na drodze.

— Zmieniamy ich całe życie. To przeraża ludzi. Zawsze tak było i zawsze będzie. Lytol przysłał mi fascynujące wyjątki z historycznych danych Siwspa. Niesamowite. Ludzie nic się nie zmienili od tamtych czasów, kochanie. Najpierw reagują, a potem dopiero myślą. — Pocałował ją w policzek. — Mam czas, żeby opowiedzieć Robsowi i Olosowi bajkę zanim wyjdę.

Menolly przytuliła się do niego.

— Jesteś taki dobry — powiedziała i pocałowała go namiętnie.

Kiedy zatrzymał się w progu, żeby jeszcze raz posłać jej czułe spojrzenie, już znowu pochylała się nad swoją kompozycją. Uśmiechnął się widząc po jej postawie, jak bardzo jest skoncentrowana na swoim zajęciu. Kochała go, chociaż musiał zaakceptować fakt, że zawsze będzie miał dwóch rywali — muzykę i Mistrza Robintona. Ale te dwie miłości wypełniały także jego serce. Z tą myślą udał się do dzieci, żeby zaśpiewać synom i podziwiać córkę, Lemisę, która na razie była jeszcze tak mała, że można ją było tylko adorować.


Laradian, najstarszy syn Lorda Larada, czekał na Sebella na dobrze oświetlonym podwórcu, kiedy uprzejmy smok przydzielony Warowni Fort przywiózł harfiarza do Telgaru.

— Ojciec i Lord Asgenar są w małym gabinecie, Mistrzu Harfiarzu — oznajmił formalnie, ale zaraz rozluźnił się i powitał Sebella uśmiechem.

Na palenisku w rogu przyjemnego pokoju palił się ogień, na ścianach wisiały piękne gobeliny i oprawione rysunki, chyba Perschara, o ile Sebell się nie mylił. Kilka ciężkich starych foteli pokrytych skórą whera, na których odpoczywały liczne, pokolenia zmęczonych telgarskich Lordów, olbrzymie biurko i stół, przy których Lordowie Warowni od wieków prowadzili rachunki, meblowało pokój dostatecznie. Sebell natychmiast dostrzegł ostatni dodatek: dobrą kopię, choć w zmniejszeniu, fresków z Honsiu.

— Hm, tak — powiedział Larad zauważając jego spojrzenie. — Moja córka Bonna udała się tam z grupą Perschara i przywiozła to do domu. Oczywiście Mistrz Perschar cały czas ją nadzorował, ale według niego jest to całkiem udana reprodukcja.

— Zapraszam do obejrzenia oryginału — odrzekł Sebell, witając skinieniem głowy Asgenara, który siedział na jednym z foteli.

— Och, nie! — wykrzyknął Larad, a na jego miłej twarzy odmalowało się udawane przerażenie. — I rozpuścić plotkę, że chcę przejąć to miejsce dla jednego z moich synów? — Poprosił Sebella, by usiadł, i uniósł butelkę wina. — To Benden. — Uśmiechnął się, bo znał upodobanie swojego gościa do bendeńskich win, ale napomknienie o plotkach świadczyło o tym, że naprawdę jest zmartwiony.

— Podtrzymuję wiele tradycji ustanowionych przez Mistrza Robintona — przyznał Sebell przyjmując pełen puchar. Chwilę delektował się winem, uniósł brwi, oceniając smak. — Szesnasty?

— Tak. To Mistrz Robinton doradził mi zakup tylu bukłaków tego rocznika, ile tylko się uda.

— A więc? — Sebell zwrócił się uprzejmie do obu Lordów Warowni. — Plotka doskwiera?

— Chciałbym, żeby to była tylko plotka, Sebellu — powiedział Larad. Wyjął z mankietu rękawa mały zwój do przesyłania wiadomości i wręczył go harfiarzowi. — Niestety, sprawa jest o wiele poważniejsza, i wymaga twojej szybkiej decyzji. Znam nadawcę na tyle dobrze, żeby wziąć jego słowa na serio.

Spojrzawszy na wiadomość, Sebell zerwał się na równe nogi z wygodnego fotela, kipiąc gniewem i przeklinając.

— „Dowiedziałem się, że powstał plan porwania Mistrza Robintona, co zmusi mieszkańców Lądowiska do zniszczenia tego, co autorzy planu nazywają Obrzydliwością” — przeczytał Sebell na głos. — Chcą narazić Mistrza Harfiarza? Żądać za niego okupu w postaci zniszczenia Siwspa? — Gniew ustąpił miejsca przerażeniu. — Kim jest ten Brestolli, który podpisał notatkę?

— Jest woźnicą. Obaj go znamy. — Larad skinął w stronę Asgenara, który przytaknął.

— Nie wywoływałby fałszywego alarmu. Wysłał swoją jaszczurkę z tą notatką do kupca Nurevina, u którego pracuje, a Nurevin natychmiast przyjechał z nią do mnie, zostawiając swoje furgony o dzień drogi stąd. Powiedział, że musiał zostawić Brestollego w Bitrze, bo w wypadku złamał nogę i żebra.

— Nurevin jest na zewnątrz. Poproszę go — wtrącił Asgenar i wyszedł z pokoju.

— Myślał, że uważniej posłuchasz ostrzeżenia, jeśli to my ci je przekażemy — uśmiechnął się cierpko Larad.

— Nie było potrzeby, by ktoś mi o nim zaświadczył — powiedział Sebell, powtórnie czytając wiadomość. — To wygląda na prawdę. Zresztą nic, co zaczyna się w Bitrze już mnie nie zdziwi.

— A więc wiesz także, że twoi harfiarze w Warowni Bitra zostali objęci kwarantanną, na wypadek gdyby przenosili zaraźliwą chorobę?

— Bitrański eufemizm na przekazywanie prawdy? — zapytał Sebell. Przeciągnął palcami przez włosy gestem bezradności. — Rzeczywiście ostatnio nie mieliśmy wiadomości od nich. Powinienem był wysłać przynajmniej jednego z jaszczurką ognistą.

— Jeśli chcesz, nasz Mistrz Celewis może zorganizować ekspedycję ratunkową — zaproponował Larad.

— Tak, poproszę, oczywiście jeśli można to zrobić bez narażania Brestollego — odparł Sebell.

Larad uniósł brwi i uśmiechnął się szelmowsko.

— Przecież znasz umiejętności Celewisa…

— Rzeczywiście, znam — roześmiał się Sebell.

— A więc możesz być pewien, że przeprowadzi to zręcznie.

W tej chwili do pokoju wszedł Nurevin, poprzedzając Asgenara.

— Nie miałem okazji poznać cię bliżej, Kupcze Nurevinie — powiedział Sebell z uśmiechem. Podał Nurevinowi rękę, którą tamten mocno uścisnął. — Ale zapewniam cię, że Cech Harfiarzy jest ci niezmiernie wdzięczny za wiadomość.

— Brestolli nie wdaje się w awantury, Mistrzu Harfiarzu — odrzekł Nurevin, przekrzywiając głowę, żeby podkreślić swoją opinię. Był to spalony słońcem mężczyzna średniego wzrostu, siwiejące włosy miał starannie splecione w warkocz. Jego ubranie było doskonałej jakości, ale zniszczone. — Pomyślałem, że najlepiej przekazać to komuś, kto dopilnuje, by się tym należycie zajęto. Nie chciałem zostawić Brestollego w Bitrze, ale złamał nogę w trzech miejscach, zmiażdżył ramię i ma popękane żebra. Koło pękło na kamieniach i jego wóz się wywrócił. Uzdrowiciel nie pozwolił go przenosić, więc opłaciłem pewnego piwowara dobrymi markami i towarami, żeby się nim zaopiekował. Brestolli ma oczy i uszy otwarte, chociaż gada tyle, że nie pomyślałbyś, by mógł usłyszeć cokolwiek poza własnym głosem. Ale skoro przysłał mi taką wiadomość to znaczy, że naprawdę coś słyszał. Nie miej co do tego wątpliwości. Nie chciałbym, żeby mówiono, że nie ostrzegaliśmy, jeśli coś się zdarzy dobremu Mistrzowi Robintonowi. Co to, to nie.

Larad poczęstował go kielichem bendeńskiego wina, a oczy Nurevina zajaśniały po pierwszym łyku, bo rozpoznał smak.

— Czynisz mi zaszczyt, Lordzie Laradzie.

— Telgar jest twoim dłużnikiem, Kupcze Nurevinie.

— Nie tylko Telgar — dodał Sebell poważnie. Podniósł swój kielich i uroczyście przepił do Nurevina, który aż się zaczerwienił doświadczając takiego uhonorowania.

— Prześlę wiadomość Lytolowi, a on już podejmie odpowiednie środki — powiedział Sebell i szybko skreślił parę linijek. Kimi wyciągnęła łapkę, żeby mógł przymocować kapsułkę, bo dokładnie wiedziała, czego po niej oczekiwano.

— Kimi, zabierz to do Lytola w Warowni Cove, gdzie mieszka nasz Mistrz! Gdzie mieszka Zair. Rozumiesz?

Kimi słuchała uważnie, przechylając głowę to w jedną to w drugą stronę i obracając oczami znacznie szybciej niż zazwyczaj. Wydała jedno ćwierknięcie i zniknęła.

— Ostrzeżony to zabezpieczony, Kupcze Nurevinie. Czy jaszczurka Brestollego powróciła do niego?

— Tak. To tylko niebieska, ale porządnie ją wyuczył. Mogę wysłać moją królową, jeśli potrzebujesz dalszych informacji. Utrzymuje kontakt z Brestollim by mieć pewność, że dobrze się nim opiekują. — Nurevin mrugnął i uśmiechnął się. — Bitranie potrzebują mnie bardziej niż ja ich, gdyż tak ciężko się z nimi targować. Jestem jedynym kupcem, który dociera do nich w tych niebezpiecznych czasach. Więc, że tak powiem, mam przewagę. — Urwał, przybierając poważny wyraz twarzy. — Czy Lord Larad powiedział ci o twoich harfiarzach? — Kiedy Sebell potwierdził skinieniem głowy, mówił dalej. — To było zrobione celowo, albo niech Nić mnie spali!

— Kiedy ucisza się harfiarza, wszyscy inni powinni słuchać uważniej — powiedział Sebell.

Nurevin skinął poważnie głową.

— Słyszałem też inne rzeczy, kiedy byłem w Bitrze… — Zawahał się.

— Spokojnie, człowieku — zachęcał go Larad. — Harfiarz i tak na ogół wcześniej czy później się wszystkiego dowiaduje. Ale jeśli to coś takiego jak wiadomość od Brestollego, może byłoby lepiej, gdyby Mistrz Sebell to usłyszał już teraz.

— No cóż, to tylko plotki. — Nurevin znowu urwał, najwyraźniej nie chcąc ich powtarzać, ale gestami i wyrazem twarzy trzej mężczyźni zachęcili go do mówienia. — Mówi się, że Lord Jaxom i biały smok zabili umyślnie G’lanara i Lamotha.

— Na Skorupy! Jak ktoś może powtarzać takie głupstwa? — wykrzyknął Asgenar ze złością.

— Och, mówiono jeszcze gorsze rzeczy — powiedział Sebell, ale zwrócił się do Nurevina: — Mistrz Robinton był przy tym i zapewnił mnie, że to na Jaxoma napadnięto. A Lamoth umarł ze wstydu, że jego jeździec nastawał na życie innego jeźdźca. Coś jeszcze?

— No, to jest jeszcze głupsze — mówił dalej Nurevin, pewniejszy siebie i zachęcany przez obecnych. — Że smoki zabiorą trzy statki kolonistów i znikną z Pernu, zostawiając nas tylko z miotaczami ognia przeciw Niciom!

— A słyszałeś może inną plotkę, że jeźdźcy zabiorą stare wahadłowce, zrzucą je na Czerwoną Gwiazdę i zniszczą ją? — Kiedy Nurevin potrząsnął przecząco głową, Sebell ciągnął dalej z poważnym wyrazem twarzy.

— A tę, że Mistrz Uzdrowiciel otrzymał od Siwspa lekarstwo, które sparaliżuje ludzi, tak żeby można było wyciąć ich organy i użyć do uzdrowienia niektórych chorych?

Nurevin parsknął.

— Słyszałem to w Bitrze. Nie uwierzyłem w to wtedy i nie wierzę teraz. Ten Siwsp jest przerażający, ale nie widziałem, żeby coś, co wy produkował, nie pomogło nam w jakiś sposób. Najlepsze smary do osi jakie miałem to te, które Siwsp dał Kowalom. I ten nowy metal do sworzni i śrub, który nie zgina się ani nie pęka, kiedy koła są przeciążone.

Wróciła Kimi. Zaćwierkała o wykonaniu zadania, potarła złotą główką policzek Sebella, aż wreszcie wyciągnęła obciążoną cylindrem łapkę. Sebell odczytał wiadomość.

— Chociaż jest późno, proszą mnie do Warowni Cove. Jeśli mi wybaczycie…

Obaj Lordowie odprowadzili go do wyjścia.

— Asgenarze, czasami zastanawiam się — powiedział Larad ze smutkiem, gdy wrócili do ciepłego, wygodnego pokoju — dlaczego ludzie są tacy podli.

— Zdaje się, że ma to coś wspólnego z oporem w stosunku do tych, którzy chcą im pomóc.

— Nie wtedy, gdy nastają na życie Mistrza Robintona — odparł Larad, ciągle jeszcze przerażony tą możliwością. — Przez całe życie nikogo nigdy nie skrzywdził. Cały nasz świat, nawet najmniejsze dzieci, powstałby przeciw takiej zbrodni.

— Co, niestety, czyni go użytecznym zakładnikiem — orzekł Asgenar z westchnieniem żalu.


Kiedy Sebell dotarł do Warowni Cove, był tam wczesny ranek. On i brązowy smok, który go przywiózł, zostali natychmiast powitani przez stada ćwierkających jaszczurek, tak liczne na niebie, jak Nici podczas Opadu. Tiroth osiadł na trawniku przed Warownią i mrugał pomarańczowymi oczami, aż on i brązowy Folrath się rozpoznały. Sebell ucieszył się widząc tak liczną wartę. Oczywiście porywacze nie mogli jeszcze tu dotrzeć, bo droga z Bitry, czy nawet z najbliższego portu była długa.

Wszystkie kosze żarów w salonie były otwarte, oświetlając Robintona, D’rama, Lytola i T’gellana, którzy siedzieli wokół stołu.

— O, Sebell! — zawołał Robinton i wyciągnął na powitanie ręce z radosną miną. Sebell pomyślał, że stary harfiarz perwersyjnie cieszy się niebezpieczeństwem. — Masz dalsze nowiny o tym ohydnym spisku?

Sebell potrząsnął głową. Odwzajemnił serdeczne powitanie, ale zauważył również, że inni nie podzielają radości Robintona.

— Wiesz tyle co wszyscy. Nurevin obiecał, że za pośrednictwem jaszczurki pozostanie w kontakcie z Brestollim na wypadek, gdyby tamten dowiedział się jeszcze czegoś.

— Posłałem Zaira z wiadomością do Mistrza Idarolana — powiedział Robinton. — Mam nadzieję, że uda mu się zatrzymać spiskowców.

— Mieliśmy dość bezmyślnego wandalizmu i sabotaży — wykrzyknął gniewnie Lytol. — Tym razem musimy złapać złoczyńców i odnaleźć tych, którzy pomagają im się ukrywać. Ktokolwiek zamyśla skrzywdzenie Mistrza Harfiarza, któremu cały Pern zawdzięcza tak wiele…

— Ależ Lytolu — powiedział Robinton, otaczając plecy przyjaciela ramieniem. — Przestań tak mówić. Zawstydzasz mnie. A ten cały plan pokazuje tylko, jak głupi są nasi przeciwnicy. Jak mogą sądzić, że przedostaną się do mojego domu strzeżonego przez tak lojalnych przyjaciół? — Harfiarz wskazał na roje jaszczurek ognistych za oknem.

— Wiem, że nie mogą do ciebie dotrzeć, Robintonie — krzyknął Lytol waląc pięścią w stół. — Ale sam fakt, że ośmielają się…

Robinton uśmiechnął się złośliwie.

— Może powinienem pozwolić im się schwytać? Pozwolić im, żeby mnie zabrali — zaczął, a Lytol wpatrywał się w niego z przerażeniem — tam, gdzie planują mnie uwięzić, a potem… — podniósł dłoń i zacisnął ją nagle w pięść — …niech eskadry mścicieli opadną na tę podłą zgraję, wezmą ją w powietrze i zrzucą do najgłębszych kopalń Larada, gdzie będą skazani na poświęcenie swojej źle użytej energii na potrzebną pracę.

Na twarzy Lytola odmalowała się rezygnacja i rozgoryczenie.

— Powinieneś traktować to poważnie, przyjacielu.

— Tak też robię. Naprawdę. — Wyrazista twarz Robintona potwierdzała jego słowa. — Jestem głęboko zasmucony, że ja, czy ktoś inny na Pernie może być prześladowany w tak okropny sposób. Ale — dodał unosząc palec — to bardziej wymyślne niż próba zniszczenia paliwa do silników statków kosmicznych czy sabotaż na Siwspie. Wiecie co? Powinniśmy poprosić go o radę.

— To wszystko przez Siwspa… — zaczął Lytol w podnieceniu, a potem urwał, gdy zdał sobie sprawę, co powiedział. T’gellan i Sebell z całej siły próbowali zachować obojętność. Lytol szybko wstał i wyszedł z pokoju.

Sebell chciał ruszyć za starym wychowawcą, ale Robinton uniósł dłoń i młody harfiarz z powrotem usiadł.

— Ma prawo być rozgoryczony — powiedział D‘ram powoli, smutnym głosem. — To okropne myśleć, że są ludzie, którzy występują przeciw całemu temu dobru, które Siwsp dla nas uczynił i robią wszystko, żeby zniszczyć zarówno jego jak i tych z nas, którzy doceniają korzyści, jakie płyną dla nas z jego wiedzy.

— Słuchajcie, nie ma realnej szansy, żeby ktokolwiek dotarł do Mistrza Robintona — powiedział T’gellan, opierając łokcie na stole. — Nie przemyśleli tego do końca. Nic nie wiedzą o Warowni Cove, ani jak wielu ludzi przyjeżdża tu każdego dnia — uśmiechnął się ponuro do Sebella.

— Zapomniałeś o najeździe na Lądowisko? — spytał Sebell. — Konie, ekwipunek, doświadczeni najemnicy. Gdyby Siwsp nie miał własnych sposobów obrony, mogłoby się im udać. Nie możemy sobie pozwolić na lekkomyślność.

— Dobrze powiedziane, Sebellu — poparł go D’ram. — Jednak to, co Robinton tak radośnie zasugerował, ma swoje zalety. Jeśli chcemy odnaleźć tych, którzy stoją za tymi atakami, postąpilibyśmy sprytnie gdybyśmy nie wystawiali widocznej warty.

— Masz rację.

— I cały czas będzie mnie pilnować, żebym ani na chwilę nie został sam — wtrącił Robinton udając gniew.

— Z góry przepraszam — powiedział Sebell — że to proponuję. Ale, skoro nawet G’lanar spiskował…

D’ram uniósł dłoń na znak, że zrozumiał, ale T’gellan rozżalił się.

— Ramoth osobiście rozmawiała z pozostałymi smokami jeźdźców z przeszłości, którzy jako jedyni mogą jeszcze żywić pretensje i stwarzać kłopoty. Ale każdy z nich był przerażony czynem G’lanara.

Sebell odczuł ogromną ulgę.

— A więc możemy wykluczyć tę możliwość.

— Jakoś nie jestem co do tego przekonany — oświadczył D’ram ponuro. — Nie mamy do czynienia z głupcami.

— Z głupcami nie, ale na pewno z przerażonymi mężczyznami, a oni są bardziej niebezpieczni.


Smar silikonowy, starannie wtarty w złącza manipulatorów, przywrócił je do stanu funkcjonowania, z wyjątkiem trzeciego palca lewej ręki, ale bez niego można sobie było poradzić.

— Co zrobilibyśmy, gdyby smar silikonowy nie zadziałał? — zapytał Manotti, mrugając do kolegów na znak, że tylko się przekomarza z ich mentorem.

— Zawsze jest jakiś alternatywny sposób postępowania, chociaż może on być mniej skuteczny — odparł Siwsp. — A teraz Sharro, bądź tak dobra i umieść Nić w komorze. Używając ostrza pokrój próbkę na ukośne plastry ukazujące wszystkie warstwy. No i co widzisz?

— Pierścienie, spirale i kształty, które nazywasz torusami — odparła Sharra. — Dziwna maź, żółtawa ciecz, jakieś dziwne pasty w dziwnych odcieniach żółci, szarości i bieli, oraz inne substancje, które chyba zmieniają kolor.

Tumara wydała taki dźwięk, jakby zaraz miała zwymiotować, i odwróciła się.

— Musisz zdać sobie sprawę — zaczął Siwsp surowo — że najważniejszym narzędziem w laboratorium jest twój umysł. Tak samo, jak sporządziłaś mikronarzędzia, żeby móc dokonać sekcji Nici, musisz naostrzyć swój umysł, żeby ich używać. Nawet twoja reakcja, Tumaro, ma jakąś wartość. Teraz zapomnij o obrzydzeniu i obserwuj. Co jeszcze widzisz, Sharro?

Sharra zastukała maleńkim ostrzem w jeden z pierścieni.

— Jest twardy jak metal.

— Wyjmij pierścienie i prześlij je Mistrzowi Fandarelowi do analizy. Co jeszcze?

— Dużo cząstek zanurzonych w tej mazi i… to jest puste w środku. Czy to żółte może być płynnym helem? — ciągnęła Sharra. — Wygląda tak, jak to, co nam pokazałeś podczas eksperymentów z ciekłym gazem, a wrze w temperaturze minus 150 stopni. Nie badaliśmy tego przy trzech stopniach Kelvina.

— Najprawdopodobniej masz rację. W temperaturze, w jakiej istnieje Nić, hel utrzymuje się w stanie płynnym. Odizoluj próbkę, żeby można było wykonać analizę.

— To wszystko przypomina mikrorysunki, które nam pokazywałeś, Siwspie — powiedziała Mirrim.

— Masz rację, Mirrim. Chociaż tu wykonujecie prawdziwe doświadczenie, a nie tylko oglądacie slajdy. Kontynuuj, Sharro.

— Jak?

— Zajmij się następnym pierścieniem. Rozetnij go tak, żebyś otworzyła torus przynajmniej do połowy. W ten sposób lepiej poznamy jego budowę.

— To dziwne — powiedziała Brekke. — Porównaj ten pierścień z poprzednim. Pierwszy ma jakieś sprężynowate warstwy, a drugi jest cały powykręcany… Och, na Skorupy!

Sharra popchnęła jeden z pierścieni, a on niespodziewanie odpadł od narzędzia i przylepił się do ściany komory.

— To może być ich metoda reprodukcji — powiedział Siwsp — lub jest to pasożyt opuszczający umierający organizm. Interesujące. Zrób to samo z następnym, żeby zobaczyć, czy reakcja będzie taka sama.

Choć drugie szturchnięcie Sharry było bardziej ostrożne, nastąpiła podobna reakcja.

— A teraz przyłóż ostrze do zwojów w pierwszym torusie — polecił Siwsp. — Nic się nie dzieje. Widzieliście dwie bardzo odmienne właściwości tego organizmu. Badacie absolutnie nieznany nam twór, więc musimy dowiedzieć się o nim wszystkiego.

— Po co? — spytała Mirrim.

— Dlatego, że musicie wiedzieć jak postępować z tym organizmem, by uniemożliwić mu rozmnażanie się gdzieś w waszym układzie.

— Jeśli nie spadnie na Pern, to wystarczy, prawda? — zauważyła Brekke.

— Dla was być może tak, ale lepiej zniszczyć to u źródła.

Caselon opanował się jako pierwszy.

— Ale jeśli Czerwona Gwiazda zostanie przesunięta…

— To nie zniszczy Nici, zmieni tylko kierunek ich opadania. Waszym zadaniem jest odkryć, jak zniszczyć samą Nić!

— Czy nie jest to dla nas zbyt ambitne zadanie? — zmartwiła się Sharra.

— Macie ku temu wszelkie środki. Dziś dopiero zaczęliście badania, a już wiele się dowiedzieliście o tym organizmie. Z każdym dniem dowiecie się więcej. Możliwe, że niektóre z tych cząstek to pasożyty, mniejsze organizmy zbudowane według tego samego wzoru. Pasożyty lub potomstwo. Albo drapieżcy.

— Jak te pijawki na wężach tunelowych? — spytał Oldive. — Te, które przyczepiają się do węży i jedzą ich tkankę mięśniową, a potem zostawiają je, gdy już się nasycą?

— Dobry przykład. W końcu okazało się, że to drapieżniki czy pasożyty?

— Nie udało nam się tego ustalić — odparł Oldive. — Zgodnie z twoją definicją, pasożyt nie zawsze powoduje śmierć swojego gospodarza i zazwyczaj jest niezdolny do przeżycia bez niego, podczas gdy drapieżca zabija swoją ofiarę i idzie dalej. Ponieważ pijawka zostawia swojego gospodarza/ofiarę żywą i pozwala zagoić się jej ranom, jest raczej pasożytem niż drapieżnikiem.

— Musicie odkryć pasożyty i zmienić je w drapieżniki, które zabiją swojego gospodarza. Tak postępowaliście, gdy izolowaliście bakterie i tworzyliście z nich bakteriofagi, które zwalczają infekcje.

— Nadal nie rozumiem celu tego wszystkiego — mruknęła Mirrim.

— Cel istnieje — powiedział Siwsp tak stanowczo, że Mirrim skrzywiła się w zmieszaniu i dla niepoznaki udawała, że się przestraszyła.

— Sharro, czy odizolowałaś te cząstki, które mają być poddane innym testom?

— Mam pełno różnych kawałków, zwojów, i różne inne, jeśli o to ci właśnie chodzi.

— Dobrze. Przenieś je na szkiełka podstawowe i możemy przejść do dalszej części badań. Musisz teraz przyjrzeć się im pod wysokim ciśnieniem, w obecności obojętnego gazu, ksenonu, który jest w tym cylindrze, żeby odkryć, czy te rurki są wypełnione helem. Teraz, kiedy otworzyłaś te rurkowate naczynia, tracisz bardzo szybko hel, jeżeli rzeczywiście on tam był.


Kiedy Lessa i F’lar usłyszeli o niebezpieczeństwie porwania Mistrza Robintona, chcieli go zmusić, by się przeniósł na „Yokohamę”, albo do Honsiu, lub też do siedziby Cechu Harfiarzy.

— Nie jestem dzieckiem — powiedział rozdrażniony taką troską. — Jestem mężczyzną i potrafię stawić czoło wszystkim niebezpieczeństwom, które mogą mi zagrażać. Nie odbieraj mi tego prawa. Poza tym, jeśli ci konspiratorzy dowiedzą się, że cel im się wymknął, po prostu wymyślą coś innego, o czym możemy się nie dowiedzieć na czas. Zostanę tutaj, z połową jaszczurek Pernu jako strażą i jakimi tam jeszcze — uniósł ostrzegawczo dłoń — dyskretnymi strażnikami wybierzecie. Ale nie ucieknę jak tchórz. — Z uniesioną głową, błyszczącymi oczami i przyspieszonym oddechem odpierał wszystkie protesty.

Jeśli nawet w następnych tygodniach dostrzegał ludzi stojących na warcie, nie dał tego po sobie znać. Mistrz Idarolan, tak samo rozwścieczony jak wszyscy, rozesłał wiadomości do pozostałych Mistrzów Portów, konsultował się z zaufanymi kapitanami i wysłał najszybszy statek kurierski do Zatoki Monako. Menolly wysłała Skałkę, Nurka i Przedrzeźniacza do pomocy Zairowi Robintona, a Swacky i dwaj inni żołnierze zaciężni zostali zakwaterowani w Warowni Cove. Mistrz Robinton nadal pełnił swoje obowiązki na Lądowisku i na „Yokohamie” udając, że intryguje go wymagająca ogromnej dokładności praca zespołu biologicznego.

Skąd Siwsp dowiedział się o groźbie, nie wiedział nikt, lub nikt się nie przyznał do tego, że go powiadomił, ale dał on Fandarelowi schemat niewielkiego urządzenia, które Mistrz Robinton miał nosić przez cały czas.

— To nadajnik — wytłumaczył. — Gdy będziesz miał to na sobie, zawsze będzie wiadomo, gdzie jesteś, czy to na planecie, czy na statkach kosmicznych.

Ten środek ostrożności spowodował, że wszyscy przyjaciele Robintona odetchnęli z ulgą. Mając za obrońcę Siwspa, Mistrz Robinton będzie bezpieczny.

Загрузка...