Każdego dnia o zmierzchu cień cytadeli ogarniał Brionię. Smuga mroku pełzła po kamiennych ulicach, od Porta dei Leoni w dół po zboczu góry. Najpierw pochłaniała ogrody wokół Palazzo Ducale, smukłe przęsła akweduktu i cyklopowe mury, co otaczały miasto jak potężny wąż o skórze ze złocistego kamienia. Później opadała na pałace możnych i świątynie, na place, gdzie o brzasku kobiety spotykały się u studni, i domki biedoty, stłoczone ciasno wokół murów, rzemieślnicze warsztaty, szpitale, oberże. Kiedy dzwon zawieszony na wielkiej, czterograniastej wieży Monastero delle Zodiaco uderzał po raz siódmy, pasmo ciemności wspinało się na próg domu Arachne i jej matka odkładała nici.
– Godzina demonów – mawiała, zamykając okiennice, gdzie za dnia piętrzyły się wielobarwne sterty jej kobierców, gobelinów i haftów. – Czas kłaść się do snu, Arachne.
Ale dziewczynka już biegła w górę Kamiennymi Schodkami, przeskakując po kilka stopni, aby cień cytadeli nie zdołał jej doścignąć. Mrok napełniał ją grozą – wiedziała, że jest utkany z oddechu demonów, które przed wiekiem zaklęto w kształt góry. Kamień był tylko osnową i wpleciono w nią niezliczone ciemne nici duchów, ściągniętych przez maga z wysoka, sponad księżyca. Tym właśnie zajmowali się magowie. Tworzyli gobeliny z demonów, powietrza, ognia, wody i ziemi. Czasami zaś, jeśli byli wystarczająco potężni, mogli utkać z magii całe miasto i tak też powstała Brionia.
Cień cytadeli ścigał Arachne, gdy wspinała się krętą uliczką aż do podnóża Beluardo dei Gufi, gdzie było przejście na mury miejskie. Strażnik bardzo dobrze znał drobną, rozczochraną córkę Despiny, hafciarki. Uchylał, więc lśniącą korsekę i pozwalał Arachne przemknąć się jeszcze dalej, wąskim przejściem aż na machikułę. Tam, w najwyższym miejscu miasta, mogła wreszcie przystanąć i spojrzeć w dół. Kiedy obracała głowę w stronę portu, widziała na falach złote odbicie zachodzącego słońca. Przez chwilę czuła jedynie niezmierzoną ulgę, że świat wciąż istnieje i nie został bez reszty pożarty przez cień cytadeli i demony góry.
Każdego wieczoru Arachne miała nadzieję, że coś się wydarzy, złamie zaklęcie i ciemność nie zdoła jej dosięgnąć.
Stała przy blankach, wyciętych w kształt jaskółczego ogona, i wpatrywała się w gasnące słońce. Mrok tymczasem wzbierał u jej stóp jak przypalona oliwa, podnosił się do kolan, gęstniał wokół ramion, chłodnymi pasmami sięgał aż do gardła. Gdy wreszcie zamykał się nad jej głową, cała Brionia, po najdalsze modyliony murów, wtapiała się w taflę nocy i aż do świtu miała należeć do demonów.
Arachne przywierała do chłodnych cegieł krenelaża, ślepa w ciemności. Bała się zrobić choćby krok. Stała jak skamieniała, póki na schodach Beluardo dei Gufi nie rozległy się szybkie znajome stąpnięcia. Yanni, jej brat. Rzucała się ku niemu na oślep, z wyciągniętymi rękami, jak gdyby skakała ze skały w morską głębię. Ale Yanni chwytał ją pewnie i sadzał sobie na ramieniu.
– Matka da ci w skórę – przestrzegał. – A jutro zamknie cię w domu i każe czesać wełnę, aż palce będą ci krwawić.
Jednak o zmierzchu Arachne znów udawało się wymknąć. Była cichym, posłusznym dzieckiem, lecz każdego dnia uciekała z domu, by stanąć na blankach i patrzeć, jak cień cytadeli maga pożera powoli miasto. Nie umiała się powstrzymać.
Matka Arachne przypłynęła do Brionii wiele lat temu. Duł ostry, wschodni wiatr, a łodzie były zapełnione po brzegi. Kobiety w ciemnych chustach przyciskały do piersi dzieci, zbyt zmęczone, by płakać. Mężczyźni – żylaści, spaleni słońcem rybacy z wysp po drugiej stronie morza – wiosłowali, w milczeniu zmagając się z wichrem. Nie zapuszczali się na połów równie głęboko, nie znali tej części wybrzeża i nie wiedzieli, gdzie cisną ich fale. Ale płynęli już bardzo długo pod rozpalonym słońcem i nie mieli, dokąd wracać. Parli, więc naprzód nawet wówczas, gdy kolejne łodzie wpadały na ostre skały i znikały w rozbryzgach piany.
Minęło dużo czasu, nim matka opowiedziała Arachne o odległych górzystych wyspach, gdzie nie sięga władza magów z Półwyspu ani moc ich demonów. Despina mówiła spokojnie, jakby cały żal wypalił się w niej na morzu. Wyspy broniły się – tak długo, jak garść rybaków może zmagać się z imperium. Jednak w ślad za żołnierzami nadeszli bosonodzy, szaleni mnisi w skórach wielbłądów. Kiedy zaczęli krzyżować ludzi z wiosek na wielkich drewnianych kołach, rybacy wsiedli na łodzie i odbili od brzegu. Kierowali się na wschód. Wiedzieli, że tam właśnie rozciąga się Półwysep, skąd ich przodkowie zbiegli niegdyś spod władzy książąt-magów.
Tylko nieliczni ocalali wpłynęli na spokojne wody zatoki. Despina pierwsza rozpoznała przystań. Podniosła się w łodzi i wyciągnęła rękę ku miastu, które z wolna zanurzało się w mrok.
– Brionia – powiedziała cicho. – Miasto demonów.
Nie powędrowała jednak dalej, choć wielu z rybaków tak uczyniło, bo bali się osiedlić pod bokiem najpotężniejszego z magów Półwyspu. Owinęła Arachne płatem sukna, zawiesiła ją sobie na piersi i z Yannim, uczepionym spódnicy, weszła o zmierzchu do Lido di Capra, wąskiego przesmyku, który pomiędzy dwoma pasmami murów prowadził w górę, do miasta. Kobiety u studni powiedziały jej, jak znaleźć dom Tulli, hafciarki.
– Czego tu szukacie?
Tulla zamykała właśnie okiennice warsztatu. Była surową, wyschniętą ze starości kobietą. Mierzyła obcych nieprzychylnym spojrzeniem.
– Będę potrzebowała domu dla siebie i moich dzieci – rzekła spokojnie Despina.
Hafciarka zaniosła się ochrypłym śmiechem.
– A czym mi zapłacisz za gościnę? Złotem, diamentami czy kadzidłem?
– Pracą – odparła wyspiarka.
Tulla niecierpliwie zacisnęła wargi.
– Nie potrzebuję służącej. Idź swoją drogą, kobieto. Despina bez słowa położyła na progu niemowlę i odrzuciła z ramion wełnianą opończę. Suknię miała prostą, z bladoniebieskiej materii, porwanej teraz i poplamionej słoną wodą. Ale rąbek spódnicy, rękawy i gorset suto ozdobiono purpurą – nici były barwione w krwi ślimaków, które żyją po drugiej stronie morza i są cenniejsze od złota.
Tulla przez chwilę patrzyła na czerwone pnącza haftu.
– Wejdź do środka – powiedziała w końcu. – Musisz być głodna i zmęczona, twoje dzieci także.
Wieczorem, kiedy Yanni i Arachne spali w jedynym łóżku hafciarki, nakarmieni zupą z ciecierzycy i otuleni suchą kołdrą, obie kobiety siedziały w kuchni. Na stole, obok misy winogron, migotała słabo oliwna lampka.
– Dobrze znasz rzemiosło – odezwała się Tulla – a to zasobne miasto. Możesz u mnie poczekać, póki twój mąż nie wróci.
– Mój mąż nigdy nie wróci. – Despina ciasno splotła dłonie na dębowym blacie, a hafciarka nie pytała więcej.
Arachne długo nie rozumiała, dlaczego spośród wszystkich białych miast Półwyspu jej matka postanowiła osiąść właśnie w tym, które budzi najgłębszą grozę. Zapewne po części stało się tak za sprawą Tulli. Staruszka umarła w cztery lata po ich przybyciu, zostawiając uciekinierce z wysp cały swój majątek, dom, warsztat i zapasy nici. Żyło im się dobrze. Kunszt Despiny szybko stał się sławny i każda panna z siedmiu wysokich rodów chciała mieć w posagowej skrzyni, choć jedną suknię ozdobioną haftem przez milczącą kobietę zza morza.
Yanni i Arachne wkrótce poznali dialekt Półwyspu i z ich mowy nie dało się zgadnąć, że urodzili się na odległych wyspach. Jednak nigdy nie stali się częścią Brionii. Kiedy szli wąskimi kamiennymi uliczkami na targ albo do akweduktu, ich rude włosy przyciągały spojrzenia i zdawały się płonąć pod wykuszami kupieckich kamienic. Czasami inne dzieci biegły za nimi, wykrzykując obelgi i rzucając kamieniami. Yanni wyrósł na dużego chłopca i potrafił je odpędzić. Arachne miała mniej szczęścia.
– Dlaczego nie możemy mieszkać gdzie indziej? – zapytała pewnego popołudnia, kiedy wróciła do domu w podartej sukience i z policzkiem rozciętym okruchem skały.
Ręka, która przemywała jej ranę, znieruchomiała na moment. Matka nie odezwała się jednak.
– I tak nas tutaj nie chcą – nalegała dziewczynka. – Na ulicy wołają za mną „przybłęda" i „strega". Czy nie możemy po prostu wrócić do siebie?
Despina chwyciła córkę za brodę i gwałtownie szarpnęła jej twarz ku górze.
– Nigdy więcej tak nie mów – rzuciła ostro. – Tutaj też jesteś u siebie.
Matka nieczęsto unosiła się gniewem, toteż Arachne przestraszyła się Despiny bardziej niż gromady urwisów z sąsiedztwa. Krew spływała jej po policzku cienką, gorącą strużką. Bała się jednak rozpłakać. Despina rzadko pozwalała córce na łzy.
Po chwili twarz hafciarki złagodniała nieco. Być może sprawił to rozradowany głos Yanniego, dobiegający przez drzwi z wewnętrznego ogródka, gdzie chłopak pił wino i ucierał farby ze starym Gennarem. Despina częściej się uśmiechała, odkąd siwowłosy mistrz postanowił przyjąć chłopca do swojej bottegi. Owszem, kochała Arachne i cierpliwie uczyła ją tajników hafciarskiego kunsztu, choć dziewczynka nudziła się szybko, a jej palce plątały cieniutkie nici. Ale po śmierci męża serce Despiny zamieszkało w jej rudowłosym synu.
Matka zebrała kilimy i hafty z lady, którą za dnia stawała się dolna okiennica, i zamknęła okno na mosiężny haczyk. W wielu domach rygli i zamków strzegły demony, splecione z metalem przez pomniejszych magów i sprzedawane pospolicie na targowisku u Porta dei Ferraii. Jednak w domu Despiny nie było magii. Nawet kołatka o głowie wyrzeźbionej w kształt ognistego smoka była jedynie zwyczajnym kawałkiem metalu, a w trójnogu z żarem nie zaklęto żadnej ognistej salamandry, aby w zimowe noce ogrzewała domowników swym oddechem.
– Posłuchaj mnie bardzo uważnie – powiedziała z naciskiem hafciarka. – To twoje miasto, bardziej niż jakiekolwiek inne z miejsc. Brionia należy do ciebie i będzie należała, dopóki pozostanie, choć jedna ze skał, na których wspierają się fundamenty świątyń.
Arachne przypatrywała się matce ze zdumieniem.
– Kiedyś dawno temu – Despina odchyliła głowę i przymknęła powieki – w Brionii nie było cytadeli. Nie było też żadnego maga, aby panował stąd nad Costa dei Gabbiani. Cały Półwysep należał do księcia o imieniu Duilio i do jego pani, Sirocco, która mieszkała daleko na morzu, na wyspie strzeżonej przez tysiąc wichrów. A Sirocco znała imię każdego z wichrów i każdy z nich pragnął jej służyć.
Dziewczynka zmarszczyła brwi. Znała to imię. W całej Brionii matki straszyły nim nieposłuszne dzieci i raz po raz w Vicolo delle Tessitrici, Zaułku Tkaczek, rozlegał się czyjś rozsierdzony krzyk: – Jeśli nie będziesz grzeczny, nocą przybędą demony Sirocco i cisną cię w sam środek oceanu!".
– To były dobre czasy – ciągnęła matka. – Najlepsze. Magowie zbyt lękali się Duilia, aby toczyć swe bezsensowne wojny, a demony mieszkały pośrodku morza, z dala od ludzkich siedzib. Książę pragnął tworzyć rzeczy trwałe i piękne, więc spajał demony własną krwią, aby nigdy nie zdołały się uwolnić i uciec ponad księżyc. Ale kiedy zestarzał się i osłabł, magowie zbuntowali się przeciwko niemu i w grotach pod skałami Brionii poczęli tworzyć golemy…
Arachne skinęła głową. Znała tę część historii. Znał ją każdy na Półwyspie.
– Duilio zginął tuż przy brzegu morza. Sirocco zdołała uciec z pola bitwy, unosząc w ramionach jego atlas nieba, gdzie zapisano wszystkie sekretne zaklęcia, loty komet i powłoki nieba, a także imiona demonów, co mieszkają wysoko pomiędzy gwiazdami. Popłynęła w głąb oceanu, aż do wyspy, którą jej mąż wydźwignął z morskiego dna. Tam się ukryła, w pałacu strzeżonym przez demony wichrów. Ale buntownicy ruszyli za nią w pościg. Było ich tak wielu, że maszty okrętów wyglądały jak potężny las na gładkiej tafli oceanu.
Dziewczynka wiedziała, co usłyszy dalej. Dzieci z Vicolo delle Tessitrici rzadko dopuszczały ją do swoich zabaw, lecz ukryta pod ciężkim nawisem winorośli patrzyła z oddali, jak odgrywają wielką wojnę magów. W pelerynach ze starych tunik i z workami wichrów ze świńskich pęcherzy przybierały role książąt z Costa dei Gabbiani, którzy trzy pokolenia temu zbuntowali się przeciwko tyranii Duilia. Każde chciało, choć na chwilę stać się Ercole, ojcem Severa, księcia-maga, który teraz panował nad Brionią. Ercole był najpotężniejszym z magów i czwartego dnia bitwy zabił Duilia pojedynczą strzałą na skraju Pianura Grigia. Później wzniósł na nadmorskiej skale cytadelę i w jej cieniu zbudował Brionię, najpiękniejsze ze wszystkich miast Półwyspu. Jego rola nieodmiennie należała do Assunty, czarnowłosej córki szewca, która twierdziła, że jej pradziad pożeglował wraz z innymi na Isola di Tutti Venti, gdzie schroniła się małżonka Duilia – strega o imieniu Sirocco.
Żadna z dziewczynek nie chciała odgrywać roli Sirocco. Ostatecznie musiał nią być zeszłoroczny chochoł, skradziony z szopy za domem Crescenza, strzecharza. Po skończonej zabawie wszyscy rzucali się na kukłę z kijami i tłukli, aż odpadały wielkie wiechcie słomy. Nigdy jednak nie niszczono jej całkowicie i niezadługo Arachne znów widziała, jak dzieci wyciągają z ukrycia kukłę Sirocco, coraz cieńszą i coraz bardziej steraną. I marzyła, że pewnego dnia Assunta pozwoli jej przyłączyć się do zabawy i wraz z innymi będzie mogła uderzać w słomianą twarz stregi, póki jej ręce nie omdleją.
– Nic nie mogło ich powstrzymać – mówiła dalej matka – ponieważ Duilio nie żył i jego magia topniała z każdą chwilą. I wtedy Sirocco wyszła na nadmorskie skały i zaczęła śpiewać, zwołując do siebie demony wichrów, które krążyły nad wyspą, otępiałe i przerażone. Splótłszy je w pojedynczy bicz, pchnęła je przeciwko flotylli w największym z huraganów, jaki kiedykolwiek oglądano. Tylko jeden ze statków ocalał, ponieważ zabójca jej męża był magiem i wichry nie zdołały go zatopić. Ercole przeżył, a z każdym pokonanym demonem jego moc rosła. Kolejno chwytał wichry, pętał je zaklęciami i obracał we własnych niewolników. Aż Sirocco zrozumiała, że nie może go pokonać. Wezwała ostatnie z demonów, aby uniosły jej dzieci, trzech synów Duilia, i ukryły je daleko od Półwyspu i książąt-magów, gdzie Ercole nigdy nie uda się ich odnaleźć.
Arachne zmarszczyła brwi. Tego nie było w zabawach dzieci ani w opowieściach Gennara, który, jeśli wypił wystarczająco wiele wina, sadzał ją sobie na kolanach i snuł stare baśnie.
– Z północy nadbiegł etezje i porwał najstarszego syna Sirocco wysoko w góry, gdzie nie żyje nikt, prócz dzikich kozic. Znad wschodniego krańca morza podniosła się laventera, która wypełnia żagle rybaków, i zabrała średniego z synów na morze, na jedną z owych zaklętych wysp pośrodku oceanu, dokąd nigdy nie docierają żeglarze. Na końcu znad pustyni przyfrunął sirocco, jej imiennik, i uniósł najmłodszego z synów Duilia daleko na północ, na obcy brzeg. – Despina podniosła powieki i spojrzała na córkę. – I on właśnie był twoim pradziadem.
Dziewczynka podskoczyła, jakby Yanni zacisnął w ciemności mokre palce wokół jej kostki. Kiedy była całkiem mała, brat zaczajał się pod łóżkiem i godzinami czekał, aż we śnie wystawi stopę spod wełnianej kołdry. Arachne uwielbiała, gdy ją straszył.
Ale Despina nigdy nie przyłączała się do podobnych zabaw. Arachne nie rozumiała, po co teraz wymyśliła tę przerażającą historię.
– To nieprawda? – odważyła się zapytać. – To tylko taka opowieść, mamo?
Hafciarka potrząsnęła głową. W milczeniu mierzyła córkę spojrzeniem fiołkowych oczu, niepodobnych do żadnych innych w całej Brionii. Z początku sporo mężczyzn przychodziło do warsztatu z powodu tych oczu. Jednak Despina, nieodmiennie okryta ciężkim, wdowim welonem, z jednaką uprzejmością odpowiadała, że jej mąż Merigo został na morzu. W końcu przestali przychodzić. Nawet w Brionii niewiele dało się poradzić na nierozważny upór kobiet.
– Cała reszta jest kłamstwem – odpowiedziała wreszcie hafciarka. – Tylko ta opowieść jest prawdziwa.
W wirydarzu rozległ się głośniejszy wybuch śmiechu. Zapewne Gennaro osuszył już dzban i niedługo Yanni będzie musiał go odprowadzić do domu. Arachne wydawało się, że ostatnimi czasy mistrz pije coraz więcej. Kilka razy widziała go, jak w samym środku dnia śpi na ulicy, w podcieniach kamienicy albo oparty o brzeg miejskiej sadzawki. Jednak ani matka, ani Yanni nie wspominali o tym ani słowem.
– Sirocco nie była stregą. Nie była także demonem splecionym ze śmiertelnym człowiekiem ani żadnym innym złem, ściągniętym przez magów z wysokiego nieba. I rzuciła się w morze z najwyższej skały Isola di Tutti Venti, aby Ercole jej nie pochwycił.
Arachne milczała, mnąc w palcach zakrwawioną szmatkę. Była pewna, że opowieść jest prawdziwa – Despina nie miała zwyczaju kłamać. Dziewczynka nie wiedziała jednak, co zrobić z tą straszliwą, nieprawdopodobną prawdą.
– Zdołała jednak ocalić swoich synów. Ich oczy były błękitne od magii, a cały Półwysep stanowił ich dziedzictwo. Wtedy i teraz. Dopóki któryś z nich nie wróci, aby przepędzić samozwańczych magów i odebrać swoją własność.
Z głębi ogródka dał się słyszeć nagły łoskot, trzask rozbijanego dzbana i stłumione przekleństwa. Mistrz Gennaro najwyraźniej nie zamierzał przespać u nich wieczornego żaru, bo podniósł się i człapał ku kuchni, podpierany przez rudowłosego syna hafciarki.
– Czy Yanni…? – zapytała dziewczynka.
Despina drgnęła, jakby ocknęła się ze snu.
– Cicho! – Pochwyciła Arachne za ramiona i potrząsnęła mocno. – Obiecaj, że nigdy nie będziesz o tym mówić. Z nikim. Nawet z Yannim. Obiecaj mi na śmierć Meriga!
Arachne przeraziła się jeszcze bardziej. Matka nigdy nie wspominała o ojcu.
– Obiecuję – zdołała wykrztusić, zanim Yanni wtoczył się do izby, niemal niosąc siwowłosego malarza.
– Odprowadzę mistrza – rzucił chłopiec przez ramię, a Gennaro zawtórował mu niezrozumiałym bełkotem.
– Dobrze. – Despina podniosła się i wygładziła suknię. – Ale nie spóźnij się na wieczerzę.
– A co się stało z atlasem nieba? – zapytała Arachne, kiedy w Vicolo delle Tessitrici ucichły już ciężkie kroki mistrza.
– Tego nikt nie wie – rzekła sucho matka i zaczęła trzaskać przy kuchni garnkami na znak, że rozmowa skończona.
Wieczorem Arachne znów patrzyła z blanków Beluardo dei Gufi na morze. Jednak, kiedy cień sięgnął jej stóp, odwróciła się ku cytadeli maga, która na szczycie góry wznosiła się ponad miastem jak olbrzymie, mroczne gniazdo drapieżnego ptaka. I pierwszy raz ciemność wydała się jej mniej przerażająca.
– Nie bój się – powiedział Yanni, kiedy wreszcie zdołał ją odnaleźć. – Nigdy cię nie zostawię samej.
– Nie boję się – odparła i była to prawda, choć brat roześmiał się tylko i nie uwierzył.
Jednak tamtego wieczoru Arachne naprawdę nie czuła lęku i postanowiła zawrzeć z Brionią krótki rozejm. Ostatecznie było to jej miasto i miało kiedyś należeć do Yanniego – oraz do niej.
Przez następne trzy lata mistrz Gennaro rozpił się do reszty. Nigdy nie był szczególnie biegły w swej sztuce. Książę od lat nie zapraszał go do cytadeli, ale teraz stary malarz nie dostawał już zleceń w domach wielkich rodów ani nawet w mieszczańskich kamienicach. Z rzadka udało mu się wykonać krotochwilne malowidło na ścianie gospody, bo oberżyści wiedzieli, że będzie ich kosztował kilka dzbanów rozcieńczonego wina, zeschłe podpłomyki i odrobinę oliwy do maczania chleba. Zazwyczaj jednak siedział w lupanarze i kreślił węglem na sosnowej desce wizerunki ladacznic, a one śmiały się i rzucały mu resztki ze stołu, jak oswojonej małpce.
Bottega rozsypała się. Najzdolniejsi z uczniów przystali do innych mistrzów, reszta rozbiegła się po Półwyspie w poszukiwaniu zajęcia. Tylko Yanni został przy Gennarze – wprawdzie powszechnie uważano, że hafciarka Despina jest zacną, uczciwą kobietą, ale żaden inny malarz nie chciał wziąć do terminu jej rudowłosego syna. W Brionii nigdy nie ufano obcym. Teraz zaś po mieście krążyły słuchy, że jeden z południowych magów szykuje bunt przeciwko ich księciu, więc ludzie podejrzliwie patrzyli na przybyszów. Owszem, w porcie znalazłby się zapewne zdesperowany cieśla czy bednarz, który nająłby do terminu chłopaka wdowy, bo Yanni był silny i odziedziczył po matce zręczne palce. Ale nie takiej przyszłości chciała dla niego Despina. I nie takiego mistrza potrzebował Yanni.
Coraz częściej chłopak znikał na całe dnie. Nie mówił, dokąd idzie. Zakradał się do domu po zmroku, w poplamionej tunice, cuchnąc winem. Arachne słyszała, jak obija się w kuchni o sprzęty, trzaska misami, wygrzebuje z garnków resztki wieczerzy. W końcu walił się na posłanie w swojej izdebce nad warsztatem i spał aż do południa. A następnego dnia znów wymykał się z domu, zanim Despina zdołała go zapytać, dokąd chodzi.
Jednak tamtego dnia wrócił wcześniej.
Arachne siedziała przy oknie, wyszywając na paśmie lnianego sukna czarne konie, które zdobiły herb Arnolfinich. Matka powierzała jej czasami pomniejsze roboty, a tym razem zamówienie było naprawdę znaczące: najmłodsza z córek Arnolfinich miała za dwa tygodnie wstąpić do klasztoru szarych mniszek, zatem jej ojciec postanowił obstalować wyprawę odpowiednią dla godności rodziny.
Warsztat był zamknięty, jak co roku w rocznicę dnia, kiedy przypłynęli do Brionii. Despina siedziała w mrocznym kącie izby, bo kaganek zgasł wiele godzin temu, przy stole zasłanym kawałkami barwnych materii, zwojami nici, drewnianymi ramami, kłębami wełny. Od rana nie odezwała się ani słowem. Być może rozmyślała o domu, pozostawionym po drugiej stronie morza, albo o mężu, który nigdy nie przybył do Brionii. Arachne nie śmiała jej zagadnąć. Matka nie była rozmowna, a tego dnia wydawała się jeszcze odleglejsza niż zwykle.
Dziewczyna pracowała w milczeniu. Czasami tylko zerkała znad ściegu ku matce, ale myślami była zupełnie gdzie indziej – przy synu Crescenza. Chłopak zaczepił ją wczoraj u studni i zaprosił na zabawę przed oberżą. Jeszcze zeszłej jesieni żaden chłopiec z Vicolo delle Tessitrici nie oglądał się za rudowłosą córką hafciarki. Jednak przez zimę Arachne wystrzeliła w górę jak młody pęd i nabrała kształtów. Miała prawie czternaście lat. Stosowny wiek, aby włożyć długą suknię i tańczyć aż do późnej nocy na placu oświetlonym setką lampionów, a może nawet pozwolić się ukradkiem pocałować synowi strzecharza.
Zastanawiała się, czy zdoła namówić Yanniego, aby wybrał się z nią na zabawę. Bo była pewna, że matka nie puści jej samej ani tym bardziej w towarzystwie jednego z tych czarnowłosych urwisów, jak Despina zwykła nazywać potomstwo sąsiadów. Ale Yanni na pewno ulegnie prośbom. Ostatecznie Arachne była jego małą siostrzyczką.
Podskoczyła na dźwięk otwieranych drzwi. Yanni stał na progu. Policzki miał zaczerwienione od wina i pokryte kilkudniowym zarostem, tunikę brudną i poszarpaną na boku. Przemierzył warsztat kilkoma szybkimi krokami i wyrwał coś matce z dłoni.
– Znowu to robisz? – zapytał ze złością, unosząc płaski, oprawny w skórę przedmiot. – Czy chcesz, żeby nas wszystkich ukamienowano przez twoją głupotę?
– Oddaj. – Despina wyciągnęła w górę ręce, ale Yanni odtrącił je bez trudu. – Oddaj – powtórzyła z błaganiem w głosie. – To tylko brewiarz. Nic więcej nie zostało mi po waszym ojcu.
Arachne ze zdumienia upuściła robótkę. Yanni trzymał w dłoni księgę, kodeks magów, pełen zaklęć i tajemnych znaków.
– Nie obchodzi mnie, co to jest – syknął przez zaciśnięte zęby. – I strażnicy też nie będą o nic pytać, kiedy powloką nas wszystkich do lochów pod Torre dei Falconi. Wystarczy, że cię przyłapią na zakazanych sztukach.
– Nie jestem…
– Wszystko jedno, kim jesteś – przerwał brutalnie chłopak. – Łamiesz rozkaz księcia.
– Nie dbam o barbarzyńskie zakazy Severa. – Despina podniosła się, a na jej twarzy wystąpiły czerwone plamy. – Kiedy się urodziłeś, wpisałam do tej księgi twoje imię, a twój ojciec odczytał modlitwę do Jedynego, aby twoje życie było długie i szczęśliwe. Podobnie jak wcześniej zrobił jego ojciec i jak kiedyś ty uczynisz dla swojego pierworodnego. W tej księdze nie ma ani odrobiny magii, tylko pamięć i modlitwa. I nie pozwolę jej odebrać wyłącznie, dlatego, że Severo lęka się, aby kiedyś nie urodziła się druga Sirocco.
– Nie rozumiesz, matko – Yanni potrząsnął głową, ale gniew zniknął z jego głosu – że nie będą cię słuchać? Być może książę zechce okazać litość, bo urodziłaś się z dala od Brionii i nie ma w tym twojej winy, że nauczono cię zakazanych znaków. Wyklują ci oczy, jak córce kapitana z Centocchio. Zeszłej jesieni pochwycono ją nad księgą i ukarano, choć jej kraj leży nad ujściem Fiume Bianco, gdzie nie sięga władza Severa. Wszyscy mówili, że sama jest sobie winna. Nawet ludzie jej ojca. Bo w Brionii panuje prawo Severa i każdy, kto postawi stopę na jego ziemi, musi go przestrzegać. I nikt nie będzie litował się nad stregą.
– Nie jestem wiedźmą! – Despina wyrwała mu księgę i przycisnęła ją mocno do piersi.
Arachne wodziła pomiędzy nimi przestraszonym spojrzeniem. Zdarzało się, że Yanni drwił z matki, z jej ciężkich sukni o obcym kroju i dziwacznych zwyczajów. Nigdy jednak nie spierali się równie gwałtownie.
– Przejrzyj na oczy, matko – powiedział ze znużeniem Yanni. – Ludzie już teraz gadają, że jesteś stregą. Tak samo jak stara Gallinetta, która mieszka pod cmentarnym murem. Straszą dzieci twoim urocznym okiem. Nocami zakradają się pod nasze okna, aby zobaczyć, jak przywabiasz demony. Jesteś obca i nigdy nie dopuściłaś ich do siebie, więc tylko czekają na powód. Jeśli musisz zatrzymać tę księgę, schowaj ją głęboko w kufrze i strzeż jej jak źrenicy oka, bo inaczej sprowadzisz na nas wszystkich zgubę. A przede wszystkim na nią. – Pokazał na Arachne, która wciąż kuliła się na niskim stołeczku. – Jak myślisz, co się z nią wówczas stanie?
– A gdzie ty wtedy będziesz? – spytała znienacka Despina, -Tego dnia, gdy żołnierze Severa przyjdą mnie zabrać do Torre dei Falconi?
Yanni zmienił się na twarzy. Despina miała tę dziwną zdolność, że poprzez wszystkie wypowiadane słowa sięgała prosto do sedna.
– Zaciągnąłem się do armii. – Zadarł brodę i starał się panować nad drżeniem w głosie. – W przyszłym tygodniu odpływamy.
– Nie! – krzyknęła bezwiednie Arachne. Despina bez słowa patrzyła na syna.
– Na co mam tutaj czekać? – zapytał ze złością Yanni.
Dwa dni temu poszedł pod Beluardo dei Gufi, gdzie siedzieli książęcy łapacze. Bał się wrócić do warsztatu i powiedzieć matce o powziętej decyzji. Zaszył się, więc w gospodzie i sumiennie roztrwonił całe srebro wypłacone przy zaciągu. Teraz wino dodawało mu odwagi.
– Aż mistrz Gennaro zapije się do reszty albo utopi w cysternie? – ciągnął coraz bardziej zapalczywie. – Albo aż mnie ktoś nocą pchnie nożem w gospodzie? Ja nie mogę się ukryć za wdowią szatą ani wytyczyć haftem granicy, poza którą nikt nie wejdzie. Nic tu nie mam. Ani rzemiosła, ani przyjaciół, ani szacunku ludzi. Jaka więc tu jest dla mnie przyszłość, matko, oprócz nędzy i marnej śmierci?
Hafciarka wciąż się nie odzywała. Yanni pochylił się nad stołem i zaczaj mówić szybciej, biorąc jej milczenie za zachętę.
– To tylko jedna wyprawa na południe, nie więcej – tłumaczył gorączkowo. – Widziałem w porcie okręty Severa. Na całym Półwyspie nie ma potęgi, która mogłaby stawić im czoło. Wrócę jeszcze tego lata, mamo. Nic mi się nie stanie. Obiecuję.
Wargi Despiny drgnęły nieznacznie, jakby mozolnie próbowała wypowiedzieć jakieś słowa. Arachne dała bratu znak, aby zamilkł. Jednak Yanni tego nie spostrzegł, zajęty własną przemową.
– Muszę im pokazać, ile jestem wart – mówił łamiącym się, chłopięcym głosem. – Że jestem jednym z nich, a nie przybłędą zza morza. Wtedy zaczną nam ufać i wy też będziecie bezpieczne. Nikt nie odważy się was skrzywdzić, jeśli będę walczyć dla Severa. A ja wrócę, zobaczysz, mamo, że wrócę z sakwami pełnymi łupów, złota i drogich kamieni. Będziemy bogaci. Kupię dla was winnicę na południowym zboczu góry, gdzie nie sięga cień cytadeli, i nigdy już nie będziesz musiała wyszywać dla obcych, mamo… – Urwał, wyczerpany.
Arachne słuchała w zdumieniu, nie rozumiejąc, jak Yanni może być tak głupi. Zdarzało się jej z daleka patrzeć na starych żołnierzy. Siedzieli w podcieniach karczem dla najemników czy lupanarów, usuwając w cień kikuty rąk albo pogruchotane nogi. Jeśli ktoś rzucił im kilka miedziaków do glinianej miseczki lub postawił dzban wina, potrafili snuć cudowne opowieści. Mówili o wyprawach w dzikie rubieże Monti Serpillini, gdzie poza Passo dei Lupi polowali na bezgłowych Ambarytów, stregi i inne potwory. Palcem umaczanym w winie kreślili na drewnianych blatach wizerunki mantikor, salamander i wodnych starców z trójzębem w dłoni. Opowiadali o stepach daleko za ujściem Centocchio, gdzie trawy są błękitne, a w rzekach mieszkają przedziwne potwory z baśni, latające ryby i skrzydlate wróżki, które śpią w kielichach kwiatów.
Ale żaden z nich nie dorobił się winnicy na południowym zboczu góry. Nie mieli nic, prócz łachmanów na grzbiecie i cudownych opowieści, które wymieniali na czerwone wino.
– Nie możesz tego zrobić – odezwała się martwym głosem Despina. – Walczyć dla Severa.
– Wiedziałem, że nie zrozumiesz! – wykrzyknął Yanni i odwrócił głowę, ale Arachne zobaczyła, że w oczach ma łzy.
Zaczerpnęła głęboko powietrza. Teraz mu matka powie, pomyślała ze strachem. Powie mu o Sirocco i całej reszcie.
Lecz Despina tylko mocniej zacisnęła palce na magicznej księdze.
– On nie jest nawet twoim księciem – wyszeptała.
Yanni opanował się z wysiłkiem.
– Ale będzie nim, kiedy wsiądę na jego okręt. Wiedziałem, że nie zrozumiesz – dodał gorzko, po czym krętymi schodkami ruszył do swojej izdebki.
Arachne podeszła do matki i nieśmiało dotknęła jej ramienia.
– Ani słowa! – rzuciła ostro Despina.
Zasłoniła dłońmi księgę, nie dość jednak szybko, i dziewczynka dojrzała dziwny srebrny wzór na grzbiecie.
– Idź stąd, Arachne – powiedziała bardziej miękko matka. – Zostaw mnie teraz samą.
W izdebce Yanniego panował półmrok. Niewiele światła wpadało przez wąskie okienko w dachu, a w powietrzu unosiła się woń kurzu, siana i skwaśniałego wina.
Yanni zdjął tunikę i mył się nad miską. Arachne wzięła dzbanek, a kiedy podeszła bliżej, zobaczyła na żebrach brata trzy szramy od sztyletu. Najdłuższa była świeża, pokryta ledwie zaschniętym strupem.
Nagle uderzyła ją myśl, że to nie były tylko dziecięce pogróżki. Jej brat odpłynie na białym okręcie Severa i nigdy nie wróci. Matka nie zdoła go zatrzymać. Był dorosłym mężczyzną i mógł uczynić, co zechce.
– Naprawdę nie powinieneś tego robić – przemówiła cicho, polewając mu plecy nagrzaną wodą. – Zostawiać nas.
Yanni odwrócił się do niej i wziął świeży lniany ręcznik. Przez chwilę miała wrażenie, że ją przepędzi, ale jego twarz szybko złagodniała. Usiadł na skraju łóżka i oparł dłonie na jej ramionach.
– Nie mogę tu zostać, Arachne – powiedział poważnie. – To miasto jest pułapką, zastawioną na nas wszystkich. Kiedyś cień stanie się tak głęboki, że zasłoni nam oczy i stłumi oddech. Muszę uciekać, kiedy jeszcze potrafię żyć pod słońcem.
– Nigdzie nie uciekniesz. Będziesz tylko walczył dla Severa.
Nie zezłościł się. Chyba nie spostrzegł nawet, że mu się sprzeciwiła.
– Trzy dni temu widziałem go na placu. Wyjechał przed Palazzo Ducale do żołnierzy. Był w zwyczajnym czarnym kaftanie, z od krytą głową i krótkim mieczem u pasa. Za nim stali kondotierzy – Ubaldo Żelazna Ręka, Nevio di Mare Ultimo i Gianetto l’Orso – wszyscy w srebrzystych puklerzach i morionach. Ale Severo i tak wydawał się dwa razy większy. Nie umiem tego wytłumaczyć – zawahał się. – Arachne, nigdy nie widziałem kogoś podobnego. Kazał wytoczyć do ogrodu beczki wina, a potem zsiadł z konia i chodził pomiędzy nami. Rozmawiał i przepijał do każdego, kto miał dość śmiałości, aby go pozdrowić. Bez zbroi, bez magicznego płaszcza czy innych cudownych broni. Jakby nie przeszło mu przez myśl, że ktoś go może pchnąć sztyletem w plecy. Jak gdyby nic nie mogło go dosięgnąć.
Arachne kiwnęła głową, choć nigdy nie widziała maga, który mieszkał w cytadeli ponad miastem. Owszem, podczas Festa dei Fiori w ogrodach Palazzo Ducale odbywała się huczna zabawa i heroldowie zapraszali na nią wszystkich godnych mieszczan. Ale życie Arachne upływało w mrocznym warsztacie, urozmaicane jedynie wyprawami na targ, do studni albo portu. Despina stroniła od uciech i nie wypuszczała się dalej niż na skraj własnej dzielnicy. Właściwie, zrozumiała nagle dziewczyna, nigdy nie chodzimy na wysokie place, na Tratto Principesco lub do teatrów przy górnym zakolu murów. Matka trzyma się z daleka od miejsc, gdzie mogłoby spocząć na nas oko Severa.
Na chwilę opanowała ją przemożna chęć, aby opowiedzieć Yanniemu, że pochodzą od Sirocco i Brionia jest w istocie ich dziedzictwem. Powstrzymała się jednak. Dała słowo, a ta historia należała do ich matki. Despina wiedziała lepiej. Z pewnością miała powód, aby trzymać ją w tajemnicy przed synem.
– Jaki on jest? – spytała, aby pokryć zmieszanie. – Severo.
– Wysoki, wyższy ode mnie – odparł Yanni. – Ma ciemne włosy, jak ludzie z Brionii, i oczy błękitne jak niebo. Zdają się przewiercać człowieka na wylot, przenikać wszystkie myśli. Ale poza tym wygląda jak każdy inny człowiek. Nie ma twarzy ognistego demona ani lwich szponów zamiast dłoni. Jest tylko… – urwał.
Najpotężniejszym magiem Półwyspu, dokończyła w myślach Arachne. I właśnie nam cię odbiera.
– Gdybyś go wtedy widziała… – podjął Yanni. – Gdybyś, choć raz widziała magię w jego oczach, wiedziałabyś, że wrócę. Nikt nie zdoła pokonać Severa i południowe księstwa też się przed nim ugną. Wtedy cię stąd zabiorę i nigdy więcej nie zobaczymy tego miasta.
– Dlaczego idziesz walczyć dla księcia, skoro tak bardzo nienawidzisz Brionii?
– Nie nienawidzę jej! – Yanni roześmiał się. – To piękne miasto i najpotężniejsze ze wszystkich. Ale jeśli zostaniemy tu dłużej, cień pochłonie nas na zawsze.
Wzdrygnęła się.
– Cień cytadeli?
Yanni zmierzwił jej włosy.
– Zawsze się go bałaś. – Przyciągnął siostrę i posadził na krawędzi łóżka, tuż obok siebie. – A matka podsycała w tobie strachy, choć nie wiem doprawdy, dlaczego. Ale teraz stałaś się prawie dorosła i powinnaś wiedzieć, jak rzeczywiście jest. Ciemność to nie przekleństwo ani pułapka. Severo utkał zasłonę z mroku i demonów, aby chroniła Brionię skuteczniej niż cyklopowe mury i zastępy żołnierzy. Dlatego jesteśmy tutaj bezpieczni. Bo bez zgody księcia nikt nie może przekroczyć bram miasta – ani człowiek, ani demon.
– Nawet za dnia? – zapytała, wstrzymując oddech.
Przestraszyła się nagle, że powietrze spali jej płuca trującym wyziewem demonów.
– Nawet, kiedy słońce świeci tak jasno, aż łzawią oczy. Severo jest zbyt subtelny, aby jego magia była po prostu ciemnością nocy. Mrok cytadeli nieustannie spowija miasto i to dzień jest porą demonów, nie noc. Każdego dnia o świcie książę zwycięża mrok, pozwala, by słoneczne światło przesączało się przez zasłonę demonów. Jednak bariera pozostaje, jak przezroczysta szklana misa kryje nas przed mocą nieprzyjaciół. Czy teraz rozumiesz?
Zakręciło się jej w głowie, przed oczami zawirowały ogniste i czarne kręgi.
– Co ci jest, Arachne? – Yanni złapał ją za ramiona.
Otworzyła usta i ze świstem wciągnęła powietrze, a potem rozkaszlała się spazmatycznie.
– Nic – wykrztusiła wreszcie. – Zachłysnęłam się.
Brat przyglądał się jej podejrzliwie.
– Dziwna z ciebie dziewczyna. – Potrząsnął głową. – Czasami zdaje mi się, że was w ogóle nie znam. Ani matki, ani ciebie. Ale mrok jest tutaj, w tym zakurzonym warsztacie i w sercu naszej matki. Despina siedzi tu jak pająk w ciemnych kątach, nie dbając o nic, prócz swoich nici. Jednak ty nie powinnaś żyć w ten sposób. I kiedy jesienią powrócę z sakiewką pełną złota, zabiorę cię stąd daleko, siostrzyczko. Mrok naszego domu jest niebezpieczniejszy niż wszystkie demony Severa. Nie pozwól, aby cię pochłonął.
Yanni odpłynął z żołnierzami Severa na południe, ale nie powrócił jesienią. Zbuntowani książęta bronili się zaciekle przez wiele miesięcy. Każdego dnia o zmierzchu Arachne wkładała długi płaszcz z szarej wełny i szła w dół wąskimi uliczkami Brionii po zboczu góry, a potem przez Lido di Capra. Stała na gładkich kamieniach nabrzeża, obserwując statki przybijające do brzegu w ostatnich promieniach słońca i łudząc się, że nad burtą jednego z nich zobaczy twarz brata. Jednak nigdy się tak nie stało.
Mieszkały daleko od portu i było późno, kiedy wracała do domu. Ale Despina wciąż tkwiła w oknie, z rozpaczliwą nadzieją wpatrując się w ciemność. Arachne musiała powoli rozprostowywać palce matki, zaciśnięte na krawędzi okiennicy. Jak ślepca prowadziła ją do stołu, wtykała jej w dłoń płótno. Dopiero dotyk igły i nici budził hafciarkę z odrętwienia. Machinalnie wygładzała materiał, wodziła palcami po wzorze. Zanim Arachne rozdmuchała żar na wygasłym palenisku, Despina haftowała z tą samą biegłością, która przed laty zachwyciła Tullę. Jednak jej umysł błądził gdzieś daleko i nie rozpoznawała córki, kiedy ta podsuwała jej miskę bobu doprawionego czosnkiem i oliwą.
Za dnia siadały obok siebie, przy krośnie, wielkiej drewnianej ramie do haftowania albo przy stole zasłanym wielobarwnymi motkami nici, pracując zaciekle i bez słowa. Arachne ani się spostrzegła, jak zaczęła upinać włosy w ciasną koronę na szczycie głowy i zakrywać je ciemną chustką. Jej suknie mimochodem przybrały barwę popiołu, potem świeżo skopanej ziemi, a nim nastała wiosna, stały się zupełnie czarne. Kiedy szła o poranku po wodę do studni, dzieci uciekały przed nią i kryły się w zaułkach, jak niegdyś przed jej matką.
Co dziwne, szaleństwo Despiny nie budziło strachu. Tego lata nikt nie nazywał jej stregą, choć coraz więcej czasu spędzała nieruchomo w oknie, spoglądając wypełzłymi oczami prosto w słońce. W Brionii rybacy często nie powracali z morza, a Severo prowadził wojny od wielu lat i mieszkańcy miasta przywykli do rozpaczy matek.
Sąsiedzi zaczęli wieczorami znów zachodzić pod warsztat hafciarki. Kobiety zapraszały Arachne na darcie pierza i wicie kwietnych girland, którymi co niedzielę przystrajano posąg Najwyższego w wielkiej świątyni. Mężczyźni rąbali drewno na opał, pobielili ściany i pomagali dziewczynie w cięższych pracach, a syn Crescenza bywał u niej częściej niż inni. Arachne nie umiała się jednak cieszyć ich życzliwością, skoro zaskarbiła ją dopiero śmierć Yanniego.
W rok później, gdy zaczęły wiać jesienne wichry, wojna skończyła się na dobre. Arachne zrozumiała, że jej brat nie wróci. W jakiś sposób wiedziała o tym, zanim człowiek Severa przyszedł do ich warsztatu z sakiewką srebra, zapłatą za roczną służbę. Wzięła w zimne palce ciężki mieszek z baraniego pęcherza i wysłuchała opowieści o śmierci brata. Nie wiedziała nawet, czy jest prawdziwa, choć ludzie mówili, że mag potrafi zajrzeć w płomień serca każdego ze swoich ludzi. Arachne nie rozumiała jednak, dlaczego Severo miałby przypatrywać się śmierci Yanniego, syna hafciarki. Dopiero w środku nocy, kiedy bezsennie przewracała się na twardym sienniku, pojęła jedną prostą rzecz, którą, na co dzień starała się spychać głęboko w toń pamięci.
Severo musiał przecież znać opowieść o trzech synach Sirocco, uniesionych przez demony wichrów i ukrytych przed wzrokiem Ercole. I być może książę-mag Brionii zdołał dostrzec w rudowłosym synu hafciarki coś więcej niż desperację wyrostka z ubogiej dzielnicy. Tak wiele, że postanowił go zabić. W odległym obcym miejscu, daleko od cyklopich murów Brionii.
Po omacku dźwignęła się z posłania. Podniosła wieko matczynego kufra i wśród gładkich materii odszukała ten jeden przedmiot, który mógł jej pomóc. Magiczną księgę. Metalowe okucia były tak zimne, że niemal parzyły ją w palce. Ostrożnie zapaliła knot w lampce i przewróciła pierwszą kartę. Nic się nie stało. Żaden demon nie wyskoczył z pergaminu, pokrytego rzędami ornamentów, i nie sięgnął ku Arachne pazurami z żywego ognia. Ale też nie zdołała niczego zrozumieć. Daremnie wodziła palcem po stronicach, starając się wśród obcych kształtów rozpoznać własne imię, zaklęte w ciąg magicznych znaków.
– Co robisz?
Arachne poderwała się.
Despina stała tuż za nią i z głową przekrzywioną na ramię przyglądała się córce. Włosy miała rozpuszczone i nieczesane od wielu dni, suknię wymiętą i poszarzałą. Ostatnio nie pozwalała się dotykać nawet Arachne.
– Chciałam odnaleźć moje imię.
Despina roześmiała się ciepłym, niemal dziewczęcym śmiechem i ku zaskoczeniu córki przytuliła ją nieznacznie.
– Nie tutaj, kochanie – powiedziała, po czym usiadła obok na ławie, odsunęła dłoń Arachne i zaczęła przewracać karty. – To modlitwa do Najwyższego. Litania jego imion, z których pierwsze i najpotężniejsze jest Jednością. – Ujęła palec Arachne i delikatnie poprowadziła go po rzędzie ciemnych znaków. – Bóg jest przyczyną, zasadą, substancją i życiem, i wezwaniem, i zmartwychwstaniem, odnową i przemianą. Tak właśnie napisano.
– Nie widzę, mamo – Arachne poskarżyła się jak dziecko.
Despina szeptała jednak dalej do siebie:
– Jest życiem dla żyjących i trwaniem bytów. Zasadą i życiem każdego życia i substancji. Dzięki jego dobroci wszystkie byty istnieją, są powołane do życia i utrzymywane w istnieniu. On przywróci nam Meriga z głębi morza i wyzwoli nas spod mocy czarnoksiężników, którzy wielbią demony i skradli nasze dziedzictwo. Na końcu zaś sprowadzi na powrót Yanniego z obcych krain. – Uśmiechnęła się do siebie. – Tutaj zapisałam jego narodziny. Urodził się w czwartej kwadrze księżyca i miał oczy koloru letniego nieba. A to jego imię. – Przycisnęła palec dziewczyny do czterech znaków, nakreślonych ciemnym atramentem na marginesie księgi. – Spójrz.
– Nie rozumiem tego.
– Nauczę cię, skarbie. – Matka objęła ją mocniej ramieniem. -Tutaj jest twoje imię. – Przesunęła opuszkę Arachne nieco niżej. -Wybrał je Merigo. Potem wziął cię nocą na brzeg morza i uniósł wysoko ku gwiazdom, aby wszystkie rozpoznały twoje imię. Poniżej zapiszesz kiedyś imiona swoich dzieci, tak samo, jak kiedyś uczyniła moja matka i matka mojej matki. Nauczę cię, kochanie. Powinnam była dawno to uczynić. A teraz mogę nie zdążyć -dodała z zadumą.
– Masz jeszcze wiele czasu, mamo – odpowiedziała przez łzy Arachne.
Despina tylko potrząsnęła głową.
– Nie sądzę, abym była dobrą matką – rzekła cicho. – Ale próbowałam was uchronić. Z całego serca próbowałam was uchronić. A Yanni był taki młody, taki jasny, i nie chciałam, żeby uczynił coś szalonego. I nie udało mi się. Ale dość o tym. – Płynnie nakreśliła jakiś znak na zakurzonym blacie stołu, tuż obok motka żółtej jedwabnej przędzy. – To alfa. Pierwsza litera twojego imienia. Początek i stworzenie świata.
Despina żyła jeszcze dziewięć miesięcy. Umarła pewnego jesiennego dnia, przy oknie, skąd nieustannie wyglądała Yanniego, i tak cicho, że Arachne spostrzegła to dopiero wieczorem, kiedy miały usiąść do wieczerzy. Kobiety z Vicolo delle Tessitrici zeszły się o zmierzchu, aby umyć Despinę i przygotować do pochówku. Położyły ciało na stole uprzątniętym z nici, płótna, przędzy i barwnych skrawków materii. Arachne trudno było uwierzyć, że ta wysuszona starowinka, której posiwiałe włosy dały się zebrać w jeden chudy warkoczyk, jest naprawdę jej matką. Ale kiedy sąsiadki przygotowały lniany, pogrzebowy całun, powstrzymała je i wyjęła ze skrzynki przy łóżku wielką chustę. Wyszywała ją ukradkiem przez długie, gorące lato i chciała podarować Despinie w wigilię Festa dei Fiori, kiedy kobiety z całego Półwyspu tańczą przed białymi świątyniami Najwyższego i przystrajają jego posągi w girlandy z kwiatów i winne grona.
Gdy Arachne rozwinęła chustę, kobiety odsunęły się od niej z trwogą. Najstarsze wdowy, które przycupnęły na niskich stołeczkach u paleniska i odmawiały modlitwy za duszę zmarłej, przycichły nagle, zmyliły rytm słów. Tylko ogień trzaskał pod kominem.
Chusta była błękitna, w kolorze ultramaryny; na Półwyspie przynależał on jedynie magom i stanowił znak ich mocy. Ale kiedy kobiety spojrzały z bliska, zobaczyły, że płótno, utkane z najcieńszego lnu, pozostawiono białe. To nici były błękitne i pokrywały całe tło gęstym ściegiem, który mienił się i połyskiwał jak letnie morze. Smukłe rybackie łodzie z białego lnu o żaglach wypełnionych wichrem płynęły po nim na zachód. Na odległych wschodnich wyspach kobiety zbierały plon z winorośli i oliwnych drzewek. Chłopcy paśli na skałkach białe, krzyworogie kozy. Brodaci kupcy pędzili drogą osły objuczone ciężkimi koszami. Biły rozkołysane dzwony kościołów. Białe ryby wyskakiwały nad powierzchnię wody. Gdy Arachne nakryła matkę chustą, kobiety z Vicolo delle Tessitrici ujrzały cały wielki świat, który zamykał prostokątny wzór, spleciony z białych kwiatów róż i owoców granatu.
W Brionii nie znano podobnego haftu. Despina pokazała go córce, kiedy Arachne była jeszcze bardzo mała. Nigdy nie zdobiły nim wyprawnych sukni córek patrycjuszy ani obrusów i zasłon sprzedawanych w warsztacie. Dziewczyna wiedziała tylko tyle, że pochodził ze wschodu, z wysp, skąd przed wielu laty jej rodacy uciekli przed kapłanami w wielbłądzich skórach i ich ofiarnymi kołami.
– Stamtąd przypłynęliśmy – wyjaśniła z prostotą.
Jednak sąsiadki milczały, przerażone, jakby nawet patrzenie na zakazany błękit magów mogło sprowadzić nagłą śmierć. Dopiero Cettina, najstarsza w Vicolo delle Tessitrici, podniosła się ze stołeczka przy ogniu. Z trudem przykuśtykała do stołu i ujęła głowę Despiny w kruche, powęźlone palce.
– Przybyły z daleka – rzekła starczym głosem. – I nie nam sądzić ich obyczaje. Ale jesteśmy tutaj, aby usłużyć tej, która odeszła, tak jak ona służyła nam za życia.
Kilka sąsiadek usłuchało i pokornie przysunęło się do stołu.
– To grzech! – wykrzyknęła nagle jedna z kobiet. – Nie przystoi kłaść tyle dobytku w trumnę! Zwłaszcza, że powinien należeć do księcia!
Arachne wydało się, że to żona Crescenza strzecharza, lecz nie była pewna, bo tamta zaraz ukryła się za plecami innych.
– Ale nie należy do niego! – odparła porywczo dziewczyna.
Stara Cettina trąciła ją w ramię jesionowym kosturkiem, na którym się zwykle wspierała. Tak mocno, że Arachne jęknęła z bólu.
– Cyt, dziecko – skarciła ją staruszka. – Cyt. Uszanujemy twój ból, ale nie mów nic więcej. A wy nie kręćcie głowami jak kury, tylko uwijajcie się żywiej. Czas najwyższy odnieść ją do świątyni.
Było już zupełnie ciemno, kiedy odmówiono ostatnie modlitwy i złożono Despinę do wąskiej sosnowej trumny, podarunku od cieśli Fantina. Mężczyźni w milczeniu zabrali martwą i ponieśli ją ciemnymi ulicami do białej świątyni, gdzie nigdy nie wstępowała za życia. Sąsiadki również rozchodziły się po cichu. Kolejno kładły dłonie na czole Arachne i kreśliły na nim znak odpędzający złe moce. Kilka z nich, także stara Cettina, ofiarowały jej swoją gościnę, bo nie jest dobrze, kiedy młoda dziewczyna spędza samotnie pierwszą noc w domu, skąd właśnie wyniesiono trupa. Arachne podziękowała serdecznie, gdyż nie spodziewała się podobnej dobroci, ale odmówiła.
Małżonka strzecharza zwlekała dłużej niż inne. Kiedy wreszcie zostały same, zatrzymała się przed Arachne, która na progu warsztatu żegnała żałobniczki.
– Masz pojęcie, głupia, ile było warte to sukno? – wysyczała. – Więcej niż cały ten nędzny kram. Twoja matka wiedziała, co czyni, gdy wyhaftowała je w tajemnicy i ukryła. Książę kazałby jej uciąć głowę za podobną zbrodnię, choć była tylko obłąkaną starą kobietą. – Spojrzała ze złością na Arachne.
Dziewczyna nie odezwała się jednak ani słowem. Nie zamierzała zdradzić żonie strzecharza, kto wyhaftował chustę.
Kobieta zacisnęła usta. Milczenie gniewało ją jeszcze bardziej.
– Widać jednak nie dość obłąkaną – podjęła – aby nie rozumieć, że heretycy z południa za nic mają książęce zakazy i zapłacą szczerym złotem za podobną szmatę choćby po to, aby zadrwić z Severa i jego mocy. Ale omyliła się. Książę dojrzałby zdradę i kazałby twoją matkę ukamienować, jak się czyni ze stregą i jak się jej z dawna należało.
– Zdecyduj się – odezwała się cicho Arachne – co cię bardziej boli. Czy to, że tyle dobra zgnije wraz z moją matką w ziemi, czy też, że Severo nie ukamienuje jej, gdyż użyła nici w kolorze moich oczu.
Tamta wzdrygnęła się jak po uderzeniu, jej policzki nabiegły krwią. Zdołała się jednak opanować.
– Milcz, bezwstydna dziewko! – syknęła przez zaciśnięte zęby. – Nie myśl, że pozwolę, aby mój syn poślubił stregę. Jesteś szalona jak twoja matka i bezużyteczna jak chwast. A bezużyteczny chwast należy rzucić w ogień. Skończysz w płomieniach. I będziesz w nich płonąć przez całą wieczność! – Po czym splunęła jej pod nogi i wyszła pospiesznie, zbierając spódnice.
Arachne zamknęła za nią i na chwilę przycisnęła czoło do chłodnego, gładko ociosanego drewna drzwi.
– Ma rację – odezwał się ktoś tuż za nią.
Podskoczyła, odwracając się gwałtownie.
Stara Gallinetta wpatrywała się w nią badawczo, kołysząc głową i mrużąc dziwne, kocie ślepia. Jak zwykle, strega nosiła burą, połataną opończę, a pasma skołtunionych siwych włosów opadały jej na ramiona.
– Ma rację – powtórzyła starucha. – Oszalałaś, dziewczyno. Złamałaś zakaz księcia. I zamierzasz jeszcze więcej uczynić.
Wzrok Arachne mimowolnie pomknął ku skrzyni: na jej dnie spoczywał modlitewnik.
– Jesteś głupia! – Strega prychnęła jak kot. – Nie zdołasz zabić Severa. Nie tym sposobem.
Naciągnęła głębiej kaptur i minęła oniemiałą Arachne. Jeszcze przez moment drewniane chodaki stregi stukotały głucho na bruku Vicolo delle Tessitrici. Kocury wtórowały im wrzaskami z bram i ciemnych załomów murów.
Nikt więcej nie nagabywał Arachne o chustę, w której pochowano jej matkę, ani o haft koloru ultramaryny. Jednak żona strzecharza musiała rozmówić się z synem, gdyż ten nie pojawił się już pod warsztatem hafciarki. Dziewczyna właściwie nie odczuła jego braku. Nie nęciły jej gwarne ulice Brionii. Owszem, grzecznie mówiła z matronami, kiedy zamawiały stołowe płótna albo wyprawy dla córek. Wyszywała złotą nicią paradne kaftany rajców z magistratu. Spotkał ją nawet ten zaszczyt, że dwóch zakapturzonych bosonogich mnichów z Monastero delle Zodiaco stanęło przed jej warsztatem, aby obstalować nową szatę dla cudownego obrazu, który był największym skarbem klasztoru. Ale najszczęśliwsza czuła się dopiero o zmierzchu, kiedy mogła zamknąć drzwi, zatrzasnąć okiennice i otworzyć modlitewnik matki.
Ani spostrzegła, jak minęła zima. Zamówień było tak wiele, że niemal nie wychodziła z domu. Najęła dziewczynę, aby codziennie rano przynosiła wodę i sprawunki z rynku. Za dnia Arachne stała przy krośnie albo wyszywała, nocą zaś czytała modlitwy z brewiarza matki. Wreszcie znała na pamięć każdą literę. Otworzyła metalową skrzynkę, gdzie Despina trzymała monety z wizerunkiem Severa, przeliczyła je starannie. Odsunęła na bok cztery denary i położyła je w glinianej miseczce, gdzie spoczywała garść miedziaków, które wydzielała służącej na chleb, ser, oliwę do kaganka i suszone figi. Pozostałe monety zsypała do skórzanej sakiewki. Okręciła się w gruby wełniany płaszcz i wyszła na ulicę.
Słońce było wciąż blade, powietrze chłodne, ale pachniało wiosną, a po mroku warsztatu mrużyła oczy od bladego światła poranka. Przeszła Vicolo delle Tessitrici. Pozdrowiła sąsiadki, które rozwieszały pranie na sznurach przeciągniętych nad ulicą. Zamieniła kilka słów ze starą Cettiną, która przycupnęła na niskim stołeczku na progu warsztatu syna, cieśli Fantina. Potem ruszyła dalej poprzez dzielnicę rzemieślników, rozciągającą się pomiędzy Porta dei Ferraii i Monastero dello Zodiaco.
Zmierzała ku Lido di Capra, gdzie gnieździła się miejska biedota. Uliczki stawały się coraz węższe i bardziej zaniedbane. Kamienne warsztaty rzemieślników zniknęły, ustąpiwszy miejsca chatynkom, skleconym naprędce z drewna i chrustu. Lido di Capra należała do księcia. Wąski przesmyk pomiędzy dwoma murami łączył miasto z portem i Severo nie pozwalał w nim wznosić kamiennych budowli ani niczego, co utrudniłoby obronę Lido w razie ataku nieprzyjaciela. Czasy były jednak spokojne i niepostrzeżenie na owym małym kawałku ziemi wyrosło osiedle nędzarzy.
Właśnie tutaj gnieździli się przybysze z innych miast Półwyspu, jeśli nie stać ich było na wynajęcie pokoiku w jednej z czynszowych kamienic w wysokim mieście. W niepozornych szopkach handlowano towarami wykradzionymi ze statków w porcie i wybijano fałszywe monety z wizerunkami obcych książąt – bo nikt nie ośmielał się podrabiać denarów Severa. Z chatek, ruder i ziemianek wypełzały gromadki obdartych dzieci i ziewając, ciągnęły ku lepszym dzielnicom w poszukiwaniu jałmużny albo okazji do kradzieży. Kiedy mijały Arachne, oglądały się na nią ciekawie, ale nie próbowały jej okraść ani ubliżyć.
Wbrew pozorom, Lido di Capra była najbezpieczniejszą dzielnicą Brionii. Przed kilkoma laty pewien nieroztropny rzezimieszek poderżnął tu gardło mnichowi z książęcej capelli. Krew jeszcze dobrze nie skrzepła, kiedy mag pchnął ku Lido demony ognia. Płomienisty podmuch w jednej chwili ogarnął drewniane chatki, bosonogie dzieciaki, handlarzy starzyzną, przemytników, fałszerzy, sparszywiałe szare kundelki i kozy wypasane pomiędzy ruderami. Spłonęło wszystko, co znajdowało się pomiędzy dwoma pasmami murów. Aż do gołej ziemi. Ale ogień nie osmalił nawet kit na morionach strażników, co z wysokości murów przyglądali się pożodze.
Odtąd obcy był bezpieczny w Lido di Capra, choćby spacerował w środku nocy z sakiewką pełną złota u pasa. Owszem, złodzieje obserwowali go z dala i gdy tylko zszedł do portu, podrzynali mu gardło, zanim zdążył przełknąć ślinę. Ale nie u siebie. Nie w Lido.
Arachne chwyciła za ramię jednego z bosonogich urwisów, którzy bawili się w błocie obok przeciekającej cysterny na deszczówkę.
– Którędy do Kulawego Tuillia?
Chłopiec popatrzył na nią spode łba. Arachne wcisnęła mu brudne palce miedziany pieniążek.
– Tamtędy – pokazał prześwit pomiędzy dwiema niskimi szopami; ich koślawe, przegniłe dachy niemal się stykały. – Aż do samego muru. Oddzielny budynek. Mech na dachu – dodał, a potem szarpnął się mocniej i już go nie było.
Kulawy Tuillio nie otworzył, choć głośno stukała w drzwi kawałkiem suchej gałęzi, zawieszonej na sznurku jako kołatka. Wreszcie weszła do środka, zdecydowana poczekać na gospodarza. W szopie było ciemno, a drzwi zamknęły się same za jej plecami. Z początku nic nie widziała. Zrobiła kilka kroków naprzód i otoczyła ją woń ziół, spalonej oliwy, mysich odchodów i zepsutego sera. Wyciągnęła przed siebie ręce i na oślep natrafiła na jakiś pierzasty, wilgotny przedmiot. Cofnęła się gwałtownie, uderzając plecami w wysoką skrzynię. Tuż nad jej głową coś zaszurało i z piskiem umknęło. Podskoczyła mimowolnie. Z dachu posypało się na nią próchno i drobne gałązki.
– Dosyć – odezwał się głos w głębi pomieszczenia.
Ktoś skrzesał ognia i zapalił knot oliwnej lampki. W niebieskawym świetle Arachne zobaczyła mężczyznę. Miał dziobatą twarz, niechlujną, rzadką brodę, a jego nos wyglądał jak wielkie ziarno fasoli. Siedział za blatem, na którym piętrzyły się worki, długie noże, sakwy, mosiężne garnki, kościane rurki, kawałki kolczug, osełki i wiele innych przedmiotów. Skraj stołu pozostawiono dla wagi z rzędem małych odważników i wielkiego drewnianego liczydła.
– Odsłoń twarz – zażądał, unosząc kaganek.
Posłusznie zdjęła kaptur. Gospodarz przyglądał się jej przymrużonymi oczami.
– Czego panienka z wysokiego miasta szuka w Lido? – spytał w końcu z drwiną. – Zbłądziła może?
Po jednej z belek pod dachem przebiegł olbrzymi brązowy szczur. Arachne przełknęła ślinę.
– Szukam Tuillia. Lichwiarza.
Pokręcił głową z udanym zdumieniem.
– A po cóż on panience potrzebny? I w mieście znajdą się kramy, gdzie chętnie przyjmą w zastaw klejnoty. I pewnie więcej złota dadzą.
– Mam złoto – wyrwało się Arachne.
Chwyciła za sakiewkę przywiązaną do pasa. Monety zadźwięczały. Na twarzy gospodarza pokazało się zdziwienie.
– Ma złoto. – Znów pokręcił głową. – No, no.
Arachne natychmiast pożałowała nieostrożnego gestu, lecz było już za późno.
– Tuillo skupuje nie tylko klejnoty zubożałych rodów, ale i księgi.
Tym razem, zdumienie lichwiarza było prawdziwe. Spoważniał.
– Po co ci księgi, dziewczyno? Przygryzła wargę.
– Moja rzecz.
– Nie masz dość złota, aby mnie wykupić z Torre dei Falconi, jeśli Severo dowie się, że złamałem zakaz i rozkaże mnie uwięzić.
– Nie zabronił kobietom posiadać ksiąg, tylko je czytać.
– Masz mnie za głupca? – prychnął. – Po cóż komuś księga, skoro nie może jej przeczytać?
Uniosła hardo głowę.
– Mam kochanka. Ciekawią go sprawy magów, więc chcę mu podarować prezent. Księgę.
Lichwiarz chwilę patrzył na nią badawczo.
– A inaczej go nie zatrzymasz?
– Nie – odparła oschle. – Jest wielkiego rodu i znudzi się mną szybko.
– Znajdź sobie innego – poradził, wykrzywiwszy z drwiną mięsiste wargi. – Kogoś, kto cię pokocha bez podarunków. Przez kogo nie skończysz pod stosem kamieni.
– Chcę tego. I chcę księgę. Przyniosłam złoto.
– A nie przyszło ci czasem do głowy, że dostanę więcej złota, jeśli pójdę do Torre dei Falconi i powiem książęcym inkwizytorom, że pewna młoda panienka postanowiła bawić się zakazaną wiedzą?
– Przyszło. Ale uznałam, że człowiek taki jak ty, nie może wydawać swoich klientów.
– Człowiek taki jak ja? – Lichwiarz zaśmiał się przyciszonym, suchym śmiechem. – Dobrze, więc, panienko. Znajdziemy księgę dla twojego kochanka. Chodź!
Wyszedł zza stołu i zobaczyła, że jest niewysoki. Utykając mocno na prawą nogę, powiódł ją pomiędzy skrzyniami, beczkami i szafami, które szczelnie wypełniały pomieszczenie. Odchylił narzutę w otworze drewnianego przepierzenia i wprowadził Arachne do niewielkiej izdebki. Za łóżkiem, nakrytym spłowiała żółtawą kołdrą, stała masywna dębowa szafa bez żadnych zdobień. Tuillio zdjął haczyk i powoli rozchylił skrzydła. Arachne wstrzymała oddech. Na zwyczajnych deskach stało kilkanaście ksiąg w skórzanych oprawach. Niektóre były duże, formatu folio, z ciężkimi, metalowymi okuciami i napisami tłoczonymi na grzbietach. Większość jednak miała skromne rozmiary, takie jak brewiarz Despiny. Arachne bez namysłu wyciągnęła dłoń ku manuskryptowi w błękitnym safianie, ozdobionemu symbolem feniksa z wielką gwiazdą na czole.
– To atlas? – spytała ze zdumieniem. – Prawdziwy atlas nieba?
Lichwiarz odtrącił jej rękę.
– Złoto – rzekł oschle. – Teraz chcę zobaczyć złoto.
Spoconymi palcami rozsupłała rzemień sakiewki, wysypała monety na łóżko i spojrzała pytająco na gospodarza. Tuillio uniósł brwi.
– Nie sprzedaję na stronice – zakpił. – Wróć, dziewczyno, za rok. I przynieś po dziesięciokroć tyle złota. Wówczas pogadamy.
– Ale ja nie mam tak wiele czasu! – zaprotestowała.
– Więc zmień kochanka – uciął i zamknął szafę. – A teraz idź już. I zabierz to. – Lekceważąco pokazał złote monety. – Moje usługi są kosztowne. Kosztowniejsze, niż sądzisz.
Niemal płacząc z upokorzenia, zebrała złoto do sakiewki i wybiegła na zewnątrz.
Trzy dni Arachne leżała jak martwa w warsztacie. Nie jadła, nie podnosiła się nawet z posłania. Pucołowata służąca stała długo o świcie pod drzwiami. Skoro nikt nie otworzył, wzruszywszy ramionami, poszła do swoich zajęć i nie wróciła więcej. Sąsiedzi stukali kołatką i usiłowali zajrzeć przez szczeliny w okiennicach, chyba zaniepokojeni zniknięciem hafciarki. Warsztat był jednak zamknięty na głucho i w końcu dali sobie spokój. Tylko żona strzecharza wygłosiła na środku ulicy kilka cierpkich uwag o płochych dziewczętach, które przepadają bez śladu.
Trzeciego dnia Arachne zwlokła się z łóżka. Na zewnątrz krzyczały ptaki. Otwarła wąskie drzwiczki prowadzące do wirydarza. W warsztacie pojaśniało. Znad miski z zaschniętą strawą podniosły się muchy. Wzrok Arachne padł na zwój ciężkiego lnianego płótna o podwójnym splocie. Kupiła je tuż po śmierci matki, choć nie było jej do niczego potrzebne – za kosztowne, aby uszyła z niego coś dla siebie, i zbyt grube dla patrycjuszek, bo te wolały suknie i prześcieradła z najdelikatniejszych materii. Chwilę obracała w palcach krawędź lnu, szacując jego wytrzymałość i ciężar. Potem jednym szybkim ruchem zrzuciła ze stołu motki, igły i barwne szmatki. Rozpostarła na blacie płótno i zwęglonym drewienkiem zaczęła rysować wzór.
Wiosna i lato minęły jej jak we śnie. Kiedy nastały pierwsze przymrozki, zapakowała swoje dzieło w worek i znów ruszyła do Lido di Capra.
Lichwiarz nie okazał na jej widok zdziwienia. Odsunął się tylko, kiedy ruszyła pomiędzy kuframi i skrzyniami prosto do izdebki na tyłach szopy.
– Przynieś lampę – rzuciła przez ramię.
Słyszała za sobą jego niecierpliwe posapywania. Ale kiedy rozwiązała worek i rozłożyła na łóżku płaszcz, ucichł gwałtownie.
W mdłym blasku oliwnej lampki płótno mieniło się srebrem, błękitem i ultramaryną.
– Co to jest? – zapytał słabo Tuillio.
Pochylił się, oświetlił z bliska demona o twarzy młodzieńca. Każde pióro jego rozpostartych skrzydeł wyhaftowano z taką dokładnością, że zdawały się drżeć na wietrze. Płomyk zatańczył i coś zalśniło w srebrnej tęczówce demona – Lichwiarz cofnął się gwałtownie.
– Chcę księgę – powiedziała Arachne. – Przyniosłam zapłatę.
– Coś ty zrobiła, dziewczyno? – W głosie Tuillia był lęk.
– Uszyłam płaszcz wart twojej księgi. Ale jeśli go nie chcesz, sprzedam na rynku.
– Zostaw! – Lichwiarz stanął między nią a posłaniem. Otworzył szafę, spozierając zachłannie na szatę. – Weź – podał jej manuskrypt. – I jeśli potrafisz, nie wracaj tu więcej.
Pochwyciła księgę, schowała ją pod opończę i niemal pobiegła w górę uliczkami Lido. Przepełniało ją dziwne uniesienie. Miała ochotę na przemian śmiać się i płakać, jakby upiła się mocnym, niemieszanym winem. Wirowało jej w głowie. Fasady domów zdawały się pochylać ku niej, a marmurowe demony spoglądały z portalu Monastero dello Zodiaco, jak gdyby dobrze wiedziały, że ściska w dłoniach zakazaną księgę.
Dopiero późno w nocy odważyła się ją otworzyć. Najpierw bez tchu patrzyła na mapy nieba, wizerunki demonów wpisane między gwiazdy i zaklęcia, które pozwalają obliczyć trajektorię ich lotów, a potem ściągnąć w dół, do podksiężycowego świata, i nieodwracalnie spętać materią. Wczytywała się w nie powoli, z mozołem. Jednak z każdą przewróconą kartą zaklęcia traciły sens, choć wpatrywała się w nie tak długo, aż oczy zaczęły jej łzawić i piec z wysiłku.
Rozpłakała się wreszcie ze złości i rozczarowania. Nic tu nie było. Tylko garść głupich formuł wykradzionych pomniejszym magom, aby stworzyć magiczną kołatkę albo kajdany, których nie rozerwie nawet najsilniejszy niewolnik.
Ale nie był to atlas nieba, przed wiekiem ocalony przez Sirocco z Isola di Tutti Venti. Nawet nie jego marna kopia.
Nie umiała teraz zgadnąć, dlaczego sądziła, że pierwsza księga, znaleziona u drobnego lichwiarza, będzie tą właściwą. Może, dlatego, że księżniczki w baśniach zawsze bez trudu łamały wszelkie zaklęcia i spomiędzy setki marmurowych posągów wybierały ten jeden, jedyny, w którym biło serce ich ukochanego. A może wydawało się jej, że magia rozpozna krew Sirocco, płynącą w jej żyłach, i sama znajdzie do niej drogę. Nie pojmowała, jak mogła być tak głupia.
Tuillio skrzywił się na jej widok.
– Nie tego szukam – odezwała się od progu.
– Ale to kupiłaś, a ja przyjąłem zapłatę. – Położył na szalce kilka grudek srebra i waga zakołysała się gwałtownie. – Jestem zajęty. Idź stąd.
– Znajdź mi inną księgę.
Lichwiarz uniósł brwi.
– Masz kosztownego kochanka, dziewczyno. I nie wygląda, aby czynił cię szczęśliwą.
– Nie twoja rzecz. Po prostu powiedz, czego chcesz.
Zastanawiał się chwilę.
– Przynieś mi następny płaszcz. Błękitny jak niebo i purpurowy jak płomień.
– To zajmie mi, co najmniej pół roku! – wybuchnęła z rozpaczą. – Nie mogę tak długo czekać.
– Wszystkim młodym się tak wydaje – zadrwił Tuillio. – Ale ja jestem stary i wyćwiczony w cierpliwości. Mogę poczekać. I znajdę ci magiczną księgę, która pozwoli odnaleźć demona na nieboskłonie i uczynić go swoim niewolnikiem. Czy tego właśnie szukasz?
Na moment przeraziła się, że równie łatwo przejrzał jej zamysły. Mógł donieść na nią książęcej straży i jeszcze tej nocy warta zaprowadziłaby ją do katowni pod Torre dei Falconi. Opanowała się jednak.
– Szukam daru dla mojego kochanka – rzekła z godnością – a on nie przywykł zadowalać się byle, czym. Śmiał się, że przyniosłam mu garść jarmarcznych zaklęć i kazał mnie przepędzić. Potrzebuję czegoś lepszego. Czegoś, co go zadziwi i przerazi jednocześnie.
Lichwiarz pokiwał głową.
– Skoro tak wolisz, dziewczyno… Wróć tu z płaszczem.
Zajęło jej to jednak więcej niż sześć miesięcy. Przeszła jesień i minęła zima. Przekwitły kwiaty w wirydarzu, ale Arachne nie miała czasu ich zrywać i wplatać we włosy. Kiedy noce stały się gorące i krótkie, młodzieńcy i dziewczęta z Vicolo delle Tessitrici zaczęli się zbierać na placach i tańczyć przy dźwiękach piszczałek i bębenków. Jednak Arachne ani razu nie przyłączyła się do ich zabawy. Do późnej nocy siedziała w warsztacie. Gdy słońce zachodziło, rozpalała lampkę i pracowała dalej, aż dłonie drętwiały jej ze znużenia i krew z pokłutych palców drobnymi kropelkami ściekała na płótno.
Czasami w glinianej miseczce z miedziakami ukazywało się dno i musiała przyjmować drobne zlecenia. Wyszywała chorągwie do świątyń i ozdabiała białym haftem delikatne koszule patrycjuszy, a mieszkańcy Brionii podziwiali jej pracę, jak niegdyś kunszt Despiny. Jednak pochwały tylko niecierpliwiły Arachne. Wysłuchiwała ich ze zdawkowym uśmiechem, jej myśli zaś krążyły nieustannie wokół purpurowo-błękitnego płaszcza. Nie mogła się doczekać, aż zamknie drzwi warsztatu, zasunie rygle i pochyli się nad wizerunkiem powietrznego demona z ognistym mieczem w ręku. Nawet, kiedy zapadała w płytki, niespokojny sen, czuła na policzkach żar jego oddechu, a spod powały dobiegał ją przyciszony szelest skrzydeł.
Minął prawie rok, zanim skończyła pracę.
– Usiądź – powiedział Tuillio, kiedy zobaczył, że opończę ma doszczętnie przemoczoną jesienną ulewą. – I napij się. Mam grzane wino.
Popchnął ku niej gliniany, brązowy kubek.
– Nie przyszłam tu z wizytą, tylko po księgę – odparła, lecz była tak zziębnięta, że głos jej drżał i nie mogła rozwiązać troczków. – Pomóż mi! – Cisnęła mu ponad stołem sakwę.
Lichwiarz pochwycił ją w locie, ale nie spuszczał wzroku z dziewczyny. Zrobiło się jej nieswojo. Odgarnęła za ucho kosmyk rudych włosów, który wysunął się jej spod kaptura, i aby pokryć zmieszanie, pociągnęła łyk wina. Było mocne, zaprawione korzeniami oraz miodem.
– Miałem nadzieję, że nie wrócisz.
– Ale zdobyłeś dla mnie księgę? – Wychyliła się ku niemu nad stołem, zaniepokojona, że jej wysiłek poszedł na darmo.
Wydało się jej, że po obliczu Tuillia przeniknął cień.
– Tak, mam księgę. – Podniósł się powoli. – Chodź za mną.
Serce zaczęło jej szybciej bić. Pospiesznie dopiła resztkę wina, jakby trunek mógł jej dodać odwagi.
Wciąż ściskając pod pachą sakwę z płaszczem, lichwiarz otworzył szafę i wyjął ostrożnie wielki manuskrypt, kryty brunatną skórą. Części okuć brakowało, inne były wygięte i poczerniałe od starości.
– Człowiek, od którego dostałem tę księgę, zaklinał się, że to legendarny kodeks Ugona di Monteverde, twórcy mostu nad Abisso delle Ondine. Kolejni właściciele dodawali na marginesach własne zaklęcia, a także te wykradzione z cudzych pracowni lub kupione ukradkiem od kopistów. Podobno są tutaj nawet fragmenty z atlasu nieba, który niegdyś należał do Duilia. Czy twój kochanek będzie wreszcie zadowolony?
– Tak – wyciągnęła dłonie po księgę. – Bardzo zadowolony.
Kiedy wychodziła, wydało się jej, że pomieszczenie pojaśniało nagle. Odwróciła się. Lichwiarz rozprostował na łóżku płaszcz i purpurowy miecz w ręku demona zdawał się płonąć prawdziwym ogniem.
Lichwiarz nie kłamał. Arachne nie miała wprawdzie pewności, czy Ugo di Monteverde kiedykolwiek oglądał tę księgę, ale zaklęcia były prawdziwe. W każdym razie tak jej się wydawało. Przyglądała się im ze strachem. Przewracała kilka kart i odkładała księgę, bojąc się głośno wypowiedzieć inkantację. Odważyła się dopiero w nocy. Wyszła do wirydarza. Przymrozek zwarzył resztki kwiatów na grządkach, nieplewionych od śmierci Despiny. Stanęła w kręgu pożółkłej, przegniłej trawy. Wicher pędził po niebie ciężkie chmury, raz po raz przesłaniając księżyc w pełni.
Przełknęła ślinę. Wargi miała suche i spękane.
Otwarła kodeks.
– Zaklinam cię, demonie, który jesteś zapisany na tej karcie – rozpoczęła inkantację. – Przyzywam, przywołuję i rozkazuję poprzez potęgę bożej mocy, poprzez Trony i Władztwa, poprzez Księstwa i Moce, a także poprzez potęgę tej księgi i moje pragnienie. Przybądź na wezwanie! – dokończyła, niemal krzycząc.
Chmury zbiegły się, a potem rozdarły z hukiem. Ostatnim, co zobaczyła, była błyskawica pełznąca po nocnym niebie prosto do niej.
Gorąca kropla ściekła jej z ust, potoczyła się po brodzie. Jęknęła, próbując otworzyć oczy.
– Spokojnie. – Poczuła na czole czyjąś chłodną, szorstką dłoń. – Śpij teraz. Odpoczywaj.
Usłuchała. We śnie demony w ognistych płaszczach nadleciały z wysoka, sponad księżyca, i przysiadły na krawędziach jej łóżka, strasząc pióra jak żar-ptaki.
Obudził ją szczęk garnków i przyciszone sarknięcia. Z wysiłkiem uniosła się na łokciu. Przy kuchni krzątała się stara Gallinetta. Zamieszała drewnianą kopystką w kociołku, zacmokała z aprobatą i odwróciła się ku dziewczynie.
– Obudziłaś się – powiedziała. – To dobrze. Czas po temu najwyższy.
Podeszła do posłania z miską dymiącej zupy.
– Co to?
– Wywar z sadła ropuchy i żmijowego jadu – syknęła przez zęby strega.
Arachne wzdrygnęła się, niemal wytrącając starej z rąk naczynie.
– Leż spokojnie – napomniała ją Gallinetta. – Żartowałam przecież. To rosół z gawronów, na wzmocnienie. Najwyższy świadkiem, że go potrzebujesz.
– Jak…? – wyszeptała Arachne.
– Jak długo? – Strega wykrzywiła się drwiąco i ostrożnie zaczęła ją karmić. – Cztery dni. Wystarczy.
Rosół był tłusty, sycący, choć smakował dziwnie. Zapewne strega dodała do niego jakichś ziół, lecz Arachne nie ośmieliła się o nie spytać.
– Jak się tu znalazłaś?
– A o co pytasz, dziewczyno? – odrzekła szorstko. – Czy przyleciałam na skrzydłach demonów czarnych jak smoła? Nie, weszłam przez furtkę od sąsiada. Benetto powinien lepiej pilnować swojego ogrodu. Jakim sposobem wiedziałam, że leżysz prawie martwa w wirydarzu? Bo nie, co dzień się zdarza, żeby w spokojną noc piorun uderzył w sam środek miasta i spopielił do gołej ziemi cztery ulice. Właśnie tak – dodała, widząc, że Arachne poszarzała na twarzy. – I wiem, dlaczego.
– Czy inni… też odgadli? – spytała z trudem.
– A skąd? – ofuknęła ją strega. – Ledwie zgliszcza przestygły trochę i przestały dymić, jęły baby u studni rozprawiać, jak to Severo głuchą nocką drażnił demona księcia Benedetta di Raperonzola, aż ten zniecierpliwił się wreszcie i smagnął ognistym biczem Brionię.
– Przecież to bzdura – zaprotestowała słabo dziewczyna.
– Czyżby? – Strega odsłoniła w uśmiechu pożółkłe zęby. – Od trzech dni Severo ściąga ludzi i gromadzi w porcie okręty. Ponoć jeszcze przed zimą uderzy na Raperonzolę.
Arachne skuliła się na łóżku.
– Nie wiedziałaś, że nie można przywołać demona, który jest we władaniu innego maga? – spytała po chwili Gallinetta.
– A skąd mogłam wiedzieć?
– Wystarczy posłuchać bardów w gospodzie! – żachnęła się strega. – No, ale ciebie matka nigdy nie posyłała do gospody. Po co miałaś sobie zaprzątać głowę naszymi bajędami? Nie można pochwycić demona, jeśli należy do innego maga. Wszyscy o tym wiedzą.
– Ale nie ja.
– Och, ani twoja matka, ani ty nigdy nie zadałyście sobie trudu, aby poznać nasze zwyczaje. Tyle lat przeżyłyście obok, nic o nas nie wiedząc, a teraz postanowiłaś przywołać i zakląć demona. -Potrząsnęła głową. – Mogłaś zginąć. Mogłaś zabić nas wszystkich. Czy wyciągnęłaś z tego naukę?
Arachne zacisnęła wargi.
– Tak sądziłam – prychnęła strega. – Młodzi nie uczą się szybko. Ale kiedy zechcesz znów spróbować, pamiętaj, że można przyzwać tylko wolnego demona, jednego z tych, co krążą pomiędzy gwiazdami. Jeśli zostanie spętany wcześniej, nie usłucha twojego wezwania, ale jego pan łatwo wyczuje podstęp. Następnym razem możesz nie mieć tyle szczęścia.
Dziewczyna podniosła głowę, tknięta nagłą myślą.
– Skąd w takim razie magowie wiedzą, które z demonów pozostały swobodne?
– Po prostu wiedzą. To sprawy czarodziejów – dodała ostrzej Galinetta. – Ja ci w nich nie pomogę. Mają wielkie spisy wszystkich duchów, jakie kiedykolwiek widziano na Półwyspie. Tych, które po wypełnieniu trzech życzeń uwolniły się spod władzy czarnoksiężnika i uleciały ponad księżyc, oraz tych, które są w służbie magów, uwięzione i związane z materią. Kiedy jeden z książąt wypowiada trzecie życzenie, po jego spełnianiu demon wyrywa się na swobodę. Wtedy inni magowie gromadzą się wokół jak sępy, aby wypróbować własne zaklęcia, bowiem przez moment wiadomo, gdzie dokładnie się demon znajduje, i można go łatwo okiełznać. Są ogromne biblioteki, pełne ksiąg z inkantacjami i wyliczeniami pozycji demonów na niebie. Mnisi z książęcych klasztorów zgłębiają je przez całe życie, aby odkryć duchy, które można przywołać i zakląć. Każdy nowo odkryty demon oznacza sławę i władzę dla swego pana.
– Jak wiele ich jest?
– Tyle, co gwiazd na niebie. Jeszcze więcej może. Dosyć, abyś całe życie wertowała księgi i zaklęcia. Jeśli nie dopisze ci szczęście, nigdy nie odszukasz swobodnego demona. – Położyła na ziemi pustą miskę i splotła ręce na podołku. – Nie zabijesz Severa. Tylko zmarnujesz sobie życie.
– Dlaczego się o to troszczysz?
– Zastanów się nad tym, dziewczyno. – Gallinetta roześmiała się piskliwie. – Jesteś taka mądra, nauczyłaś się zakazanych znaków czarodziejów i próbowałaś wezwać demona. Z pewnością, więc odgadniesz, dlaczego stara strega postanowiła uratować ci życie. A teraz dość gadania. Rosół cię wzmocni i zioła też. Zaśnij.
Arachne chciała jeszcze coś powiedzieć, ale nie zdążyła. Gallinetta położyła palec na jej wargach i zanuciła chrapliwym głosem kilka taktów kołysanki. Dziewczyna zasnęła, lecz w tej jednej krótkiej chwili pomiędzy snem i jawą wydało się jej, że dach warsztatu rozwarł się ponad łóżkiem, odsłaniając rąbek wygwieżdżonego nieba. Gwiazdy zaczęły się sypać ku niej jak deszcz, a każda była demonem. Lecz gdy opadły już całkiem blisko, znad morza nadleciał wicher, rozpędził je na wszystkie strony i gasił kolejno niczym knoty oliwnych lampek, aż stało się zupełnie ciemno.
Kiedy się ocknęła, w warsztacie nie został ani ślad po starej stredze. Ale Arachne wiedziała już, jak spomiędzy wszystkich demonów znaleźć tego jednego, jaki pozostał wolny. On pomoże jej zabić Severa, syna Ercole, który doprowadził do zagłady Isola di Tutti Venti.
Sirocco. Demon wichru, co służył tylko jednemu panu i przybył na wezwanie Sirocco, aby ocalić najmłodszego z jej synów.
Pomyślała, że nie będzie musiała go pętać. Zresztą nie wiedziałaby nawet, jak to uczynić. Wystarczy, że odnajdzie zaklęcie i zapis pozycji na niebie. Wówczas go przywoła i wywrze zemstę na Severze, choćby cała Brionia miała zniknąć z powierzchni ziemi.
Nie mogła jednak pójść do Tuillia z pustymi rękami. Trzecia szata zajęła jej niewiele mniej czasu niż poprzednia, choć niekiedy zdawało się jej, że wzór sam wyłania się spod igły, kieruje ściegiem i każe dobierać nowe nici. Ale może po prostu nabrała wprawy.
– Więc znowu jesteś – powitał ją lichwiarz. – Czy tym razem kochanek porzucił cię na dobre i przyszłaś zastawić klejnoty, aby wykarmić czwórkę waszych nieszczęsnych dzieci?
Zignorowała kpinę.
– Mam nowy płaszcz.
– I jak poprzednio chcesz księgę, aby zadziwić swego kochanka?
– Po prostu powiedz, czy masz ją dla mnie – poprosiła ze znużeniem. – Nie chcę tracić czasu na rozmowy.
– Mam. – Lichwiarz popatrzył na nią dziwnymi oczami, podobnymi do dwóch czarnych węgli. – Ale wcześniej ty wyjaw mi jedną rzecz. Dlaczego dziewczyna taka jak ty musi kupować miłość? Każdy inny mężczyzna obsypałby cię prezentami. Dlaczego pragniesz właśnie jego?
Zacisnęła mocno dłonie na sakwie. Przez moment zapiekły ją palce i miała wrażenie, że w środku płaszcz poruszył się niespokojnie, jak żywe stworzenie. Niespodzianie pomyślała o Yannim, roześmianym i radosnym tamtego dnia, kiedy oznajmił jej, że zaciągnął się do armii Severa i wyrusza na wojnę. A także o matce w jej ciężkich, żałobnych szatach, gdy siedziała przy oknie, martwym wzrokiem wpatrując się w bruk Vicolo delle Tessitrici.
– Ponieważ nie mam nikogo prócz niego – odparła, czując, jak łzy napływają jej pod powieki.
Tuillio potrząsnął tylko głową. Ostrożnie rozwinął połę płaszcza. Nie spytał jednak, kim jest młodzieniec w purpurowym mundurze i złotym pasie, ani dlaczego jego oczy połyskują jak lapis-lazuli. Podał dziewczynie księgę i odprawił ją zdawkowym skinieniem głowy. Ale kiedy stała już w drzwiach, odezwał się raz jeszcze z głębi szopy:
– Powiedz mi, jeśli… twój kochanek szuka czegoś szczególnego. Być może będę umiał to znaleźć.
Zawahała się.
– Atlasu nieba – rzekła cicho.
– Podobnego temu, który kiedyś należał do Sirocco?
Był domyślny. Może nawet zbyt domyślny, jak na lichwiarza z Lido di Capra. Postanowiła jednak odpowiedzieć.
– Tak.
– Spróbuję go dla ciebie odszukać. Ale to może trwać lata. Postarzejesz się i zbrzydniesz, dziewczyno.
– Nauczyłam się już czekać – odparła jeszcze ciszej i zamknęła za sobą drzwi. – Będę cierpliwa.
Nie była to jednak prawda. Kiedy się okazało, że w nowym kodeksie nie ma ani wzmianki o sirocco, Arachne rozpłakała się jak dziecko. Czekały ją długie miesiące pracy, a mimo wszelkich zapewnień nie była cierpliwa. Pory roku przepływały wokół, nie dotykając jej, jakby nie mogły przestąpić progu warsztatu hafciarki. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio patrzyła, jak smuga ciemności nadciąga nad Brionię, od Porta dei Leoni w dół po zboczu góry. Co gorsza, nie umiała sobie wyobrazić, co się stanie z miastem, gdy wreszcie przywoła demona wichru i skłoni go, aby zabił maga, który zamknął Brionię w kopule mroku. Ale nie miało to żadnego znaczenia.
Haftowała, myśląc o wszystkich miejscach, których nigdy nie widziała i zapewne nie zdoła zobaczyć. W snach zwidywała się jej wielka pustynia i czerwonawe skały. Wiedziała, że z tamtej strony nadeszli mnisi w wielbłądzich skórach, aby zabić jej ojca i wypędzić matkę z wysp po drugiej stronie morza. Ale na lnianym płótnie miała na swoje usługi demona o ciele lamparta i mieczu ostrzejszym od ofiarnych noży. I mogła przegnać ich precz.
Skończyła ostatni ścieg w nocy. Przegryzła nitkę i starannie wygładziła płaszcz, ale nie chciała czekać do ranka. Znów była wiosna, czwarta od śmierci Despiny. Fasady gospód i lupanarów jasno oświetlono lampionami w kloszach z pergaminu nasączonego oliwą. Młodzi śmiali się donośnie na placu przy studni. Arachne ominęła ich z daleka, choć jakiś chłopak kiwał do niej, pokrzykując, że ma bukłak pełen słodkiego wina, którym nie pogardziłaby nawet księżniczka.
Nocne powietrze było rozgrzane, przesycone wonią mirtu i lawendy. Arachne nie miała ochoty odpowiadać na zaczepki, skręciła więc w stronę cmentarnego muru. Mieszkańcy Brionii obawiali się zmarłych i po zmroku woleli nie zbliżać się do ich ziemi, ale jej było wszystko jedno.
Podskoczyła, kiedy ktoś pochwycił ją znienacka za połę opończy. Gallinetta siedziała na kamieniu, pod starym cisem.
– Dlaczego jesteś taka uparta? – zapytała strega ze złością. – Tracisz tylko czas. Mogę ci pomóc, jeśli koniecznie chcesz go zabić. Są skuteczniejsze sposoby.
Arachne nic nie odpowiedziała. Nie miała ochoty urazić starej.
– Brzydzą cię moje napary, tak? – Gallinetta zaniosła się przyciszonym rechotem. – Nie chcesz, aby umierał od trucizny? Aby się zadusił własnym językiem, czarnym i opuchniętym od jadu? Kiedy wszystko się skończy, dziewczyno, każdy rodzaj śmierci jest równie dobry. Z serca radzę, chodź ze mną. Pokażę ci zioła rosnące na cmentarzu. Są tak mocne, że nawet Severo się im nie oprze. Trupie ziele, tojad, lulek, czarny mech. I cis, który otwiera ścieżkę zmarłych.
Dziewczyna tylko pokręciła głową.
– Och, są jeszcze inne metody – powiedziała starucha. – Jeśli wolisz demony, mogę je dla ciebie przywabić. Wystarczy utoczyć kilka kropel krwi i zaprosić je w gościnę. Przecież jesteś piękną dziewczyną, świeżą i niewinną. Na pewno jakiś się skusi. Może nawet zabije dla ciebie Severa. Demony nie kochają magów.
– Możesz przywołać dla mnie demona?
– Zaprosić, nie przywołać! – Strega parsknęła ze złością. – Ale demony nie przyjdą, jak długo będziesz na nie czekała z księgami pełnymi magicznych znaków, które mogą je spętać i pozbawić mocy. Jeśli mam ci pomóc, musisz najpierw wrzucić księgi w ogień i zapomnieć o tych mrzonkach. Jesteś kobietą, nie magiem. Powinnaś się trzymać kobiecych sposobów.
Nieopodal jakaś dziewczyna zaśmiała się chrapliwie. W letnie noce cmentarz stawał się miejscem schadzek, choć mnisi srodze piętnowali z ambon ten bezbożny zwyczaj.
– Nie będziesz drugą Sirocco, dziewczyno – powiedziała cicho Gallinetta. – Co roku rzucamy na wodę białe róże, przeklinając jej imię, aby nigdy więcej nie urodziła się strega, która będzie rozkazywała demonom. Severo nie dopuści, abyś wyrosła mu pod samym bokiem. W mieście stworzonym przez jego ojca na znak zwycięstwa nad Duiliem i Sirocco. Prędzej cię zabije. I uczyni to na sposób czarodziejów. Okrutniej, niż umiesz sobie wyobrazić.
Arachne wyrwała rąbek opończy z jej zaciśniętych palców i ruszyła dalej wzdłuż cmentarnego muru.
– Głupia z ciebie dziewczyna! – wykrzyknęła za nią strega. – Słyszysz mnie, Arachne? Głupia, po trzykroć głupia!
– Co robisz z moimi płaszczami?
Lichwiarz wzruszył obojętnie ramionami. Z twarzą bez wyrazu wpatrywał się w płótno i demona o ciele leoparda, który rozrywa pazurami mnichów z pustyni.
– Sprzedaję. Nie sądziłaś chyba, że przechadzam się w nich po Lido di Capra?
– Komuś szczególnemu?
– Czy to ma dla ciebie znaczenie?
Zastanowiła się.
– Nie – odpowiedziała. – Właściwie nie.
– Mam atlas nieba. – Tuillio podszedł do szafy i wyjął niedużą księgę w amarantowej oprawie. – Kosztował mnie wiele wysiłku. Niech dobrze ci służy.
Tym razem nie wspomniał o jej kochanku. Nie zareagowała jednak. Jak długo nie zamierzał wydać jej siepaczom Severa, nie dbała, czy odgadł jej tajemnicę.
– Ale nie wydaje mi się – ciągnął lichwiarz. – Bez względu na to, co znajdziesz w tej księdze, wrócisz do mnie. Po prostu jest już za późno. – Roześmiał się ochryple. – Nie zdołasz się zatrzymać.
Uciekła, lecz echo jego śmiechu biegło za nią poprzez wąskie uliczki Lido di Capra.
W siedem dni później była już pewna, że w księdze nie ma ani śladu po sirocco, demonie wichru, którego oddech niesie woń piołunu i pył znad wszystkich pustyń świata. Ale bardzo dobrze wiedziała, co tym razem wyhaftuje. Zdjęła koszyk z półki i ruszyła na targ po nici, srebrne i śnieżnobiałe. A kiedy przeszła jesień i nastała zima, nocami śnił jej się demon w hełmie zasłaniającym twarz. Każde pióro na jego skrzydłach lśniło i błyszczało jak sople lodu na okapach dachów.
Jednak za ten płaszcz również nie zdołała kupić księgi, w której zapisano tor lotu demona wichru. Była coraz bardziej zmęczona. Dziewczynki, które niegdyś bawiły się w Vicolo delle Tessitrici w śmierć Sirocco, powychodziły za mąż za synów sąsiadów. Miały teraz własne dzieci, które okładały kijami kukłę przeklętej stregi. Piękna Assunta, córka szewca, umarła w połogu, rodząc martwe niemowlę. Syn Crescenza strzecharza pociągnął z wojskiem Severa na wojnę przeciwko Raperonzoli i nigdy nie wrócił, a jego matka powiesiła się z rozpaczy. Umarła stara Cettina. Tylko mrok, każdego wieczoru opadający na miasto znad cytadeli maga, był ten sam. I kiedy dzwon Monastero dello Zodiaco uderzał po raz siódmy, smuga ciemności nieodmiennie zatrzymywała się na progu warsztatu Arachne.
Tym razem wyhaftowała demona w królewskiej szacie, z berłem i królewskim jabłkiem w dłoniach. I dała mu twarz Severa – oczy niebieskie od magii i ciemne włosy, które opadały aż na ramiona. Nigdy wprawdzie nie widziała księcia-maga, ale takim go właśnie zapamiętała z opowieści Yanniego.
– Jeśli książę się dowie o tej zuchwałości, każe cię ukamienować – rzekł lichwiarz, kiedy pokazała mu płaszcz. – A dowie się prędzej czy później.
– Nie zdołam mu przeszkodzić – odpowiedziała beznamiętnie.
– Ale nie lękasz się go, prawda?
Położyła łokcie na stole i oparła brodę na dłoni. Lichwiarz jak zwykle postawił przed nią kubek wina, lecz nie skosztowała go nawet. Dziwne, ale właściwie nie zastanawiała się, że Severo może odkryć jej zabawy z zakazaną magią. Po prostu nigdy nie przyszło jej to do głowy.
– Nie, nie lękam się – odparła.
Była to prawda. W istocie bardziej bała się lichwiarza, który spoglądał na nią, jakby znał wszystkie jej sekrety. I może nawet znał je naprawdę. Nie umiała zgadnąć.
– Może powinnaś – oznajmił Tuillio. – Severo ma umysł subtelniejszy od węża i jest cierpliwy. Cierpliwy jak kamienie, na których osadzono Brionię.
– Ja też jestem cierpliwa. – Podniosła się, prostując fałdy sukni.
– Ale przyszłam po księgę.
– I dostaniesz ją. Lecz świat jest pełen ksiąg, dziewczyno. A także innych rzeczy.
Coś zamigotało w jego oczach i przez moment miała ochotę zapytać, przed czym usiłuje ją ostrzec. Potem jednak zobaczyła księgę. Wyciągnęła po nią ręce i zapomniała o wszystkim.
Całą noc siedziała w warsztacie przy lampce oliwnej i czytała zachłannie. Przewracała karty o brzegach barwionych purpurą. Przyglądała się wizerunkom demonów, wpisanych w dziewięć sfer nieba, które nieustannie obracają się wokół ziemi. Ale żaden z tajemnych symboli nie naprowadził jej na trop sirocco, demona wichru.
Mijało właśnie sześć lat, odkąd pierwszy raz stanęła na progu szopy Kulawego Tuillia. Warsztat hafciarski podupadł. Ludzie otwarcie gadali, że córka Despiny jest równie obłąkana, jak jej matka. Były takie chwile, gdy Arachne przyznawała im rację. Żyła jak we śnie, haftując siódmy płaszcz, ozdobiony wizerunkiem demona w koronie. W dłoni trzymał szale, srebrzyste i idealnie zrównoważone, zasiadał na gwiezdnym dysku, a wokół niego rozpościerał się owal z wielobarwnej tęczy. Nigdy wcześniej nie udało się jej stworzyć czegoś równie doskonałego. Gdy patrzyła na płótno, tęcza lśniła jak kryształ, kiedy załamie się w nim światło.
Gallinetta czekała na nią, zaczajona pomiędzy kramami w podcieniach Porta dei Ferraii. Był wieczór i ciemność opadała na miasto jak półprzezroczysty żałobny welon.
– Nie idź tam dzisiaj! – Wczepiła się w ramię Arachne palcami mocnymi jak szpony drapieżnego ptaka. – Patrzyłam w wodę i słuchałam szeptów demonów. One już wiedzą. Słyszą w powietrzu łopot płomieni.
– Czekałam na to od zawsze – powiedziała cicho dziewczyna. -Całe moje życie.
– Więc zawsze zacznie się jutrzejszej nocy – odrzekła głucho strega. – Nie zatrzymam cię. Ale masz wciąż czas. Do jutrzejszej nocy możesz się cofnąć – dokończyła i odeszła, podpierając się na kiju i mamrocząc do siebie pod nosem.
Arachne puściła się biegiem przez Lido di Capra. Teraz była pewna, że lichwiarz odnalazł tę jedną, jedyną właściwą księgę, która skrywa odpowiedź na wszystkie pytania i zna pragnienie jej serca. A ludzie oglądali się za rudowłosą dziewczyną i uśmiechali pobłażliwie, przekonani, że spieszy się w tę pogodną letnią noc do kochanka.
Być może Tuillio również się jej spodziewał, bo nie okazał zdumienia, kiedy zadyszana wpadła do szopy. Krótkim skinieniem dłoni odprawił dziobatego człeka. Ten zebrał w brązową szmatę jakieś srebrne błyskotki i odszedł pospiesznie.
– Piękna noc – zagaił z osobliwym uśmiechem lichwiarz. – Wigilia Festa dei Fiori. Kobiety plotą wieńce z kwiatów, aby przystroić posągi Przedwiecznego, a dziewczęta szykują świeże suknie na jutrzejsze tańce. Niektóre, najpiękniejsze, wdzieją pewnie maski i wybiorą się na bal do ogrodów Severa i przez jedną noc w roku będą udawały wielkie panie. Mogłabyś pójść z nimi.
Arachne jedynie uniosła brew. Matka nigdy nie pozwalała jej brać udziału w maskaradzie, która rozpoczynała się po wieczornym nabożeństwie. Zresztą nie chodziły również na modły do Monastero dello Zodiaco. Despina uważała wszystkie te publiczne śpiewy i kwietne korowody za herezję. Ale nawet po śmierci matki Arachne nie przeszło przez myśl, aby wybrać się w Festa dei Fiori do ogrodów maga. Wiedziała, że otwierano je tylko na tę jedną noc. Z fontann płynęło wino, demony w przebraniach służących roznosiły kandyzowane owoce i migdały w cukrze. Każda z dziewcząt marzyła, że kiedyś oko Severa spocznie właśnie na niej i że zatańczy z nim pierwszy taniec na marmurowym placu przed cytadelą. Lecz nie ona. Nie Arachne.
– Przyszłam po księgę – powiedziała cicho.
– Cóż, cieszę się, że przedłożyłaś mnie nad modły i kwietne korowody – zadrwił lichwiarz. – Ale tak, mam dla ciebie kodeks. Ten, którego szukałaś przez te wszystkie lata.
– Naprawdę? – spytała, nieświadomie przybierając ton małej dziewczynki.
– Sama zobacz. – Tuillio wziął ją za rękę i poprowadził na tyły budynku. – Przytrzymaj lampkę – nakazał, otwierając szafę.
Wyjął księgę, niewielką i postrzępioną na brzegach, po czym przysunął ją Arachne na wyciągniętych dłoniach, aby mogła odczytać napis.
Nie powstrzymała się. Pokusa była zbyt silna. Zdążyła tylko dostrzec imię sirocco i skomplikowany ciąg obliczeń, wpisanych wstęgą na boku mapy nieba. Potem handlarz zatrzasnął księgę.
– Dotrzymałem słowa – oznajmił.
Zabrał jej kaganek, postawił go na skrzyni obok łóżka, a potem wyjął z sakwy siódmy płaszcz i jednym ruchem rozpostarł go na posłaniu. Owal tęczy wydawał się wyhaftowany z macicy perłowej, a rubiny w koronie demona połyskiwały jak krew. Tuillio wstrzymał oddech.
– Czy teraz dasz mi księgę? – spytała płaskim głosem Arachne.
– Tym razem płaszcz nie wystarczy.
Drgnęła.
– Nie mam złota – odparła. – Nie mogę więcej zapłacić.
– Złota? – Lichwiarz roześmiał się piskliwie. – Czy naprawdę myślałaś, dziewczyno, że kiedykolwiek chodziło o złoto?
Cofnęła się o krok, ale Tuillio mimo kalectwa poruszał się bardzo szybko. W jednej chwili był przy niej. Popchnął ją na szafę, tak, że jej twarz znalazła się tuż przed nim. Nie mogła się cofnąć.
– Uwierzyłaś, że ryzykowałbym katownię w Torre dei Falconi i gniew Severa z powodu kilku złotych monet albo kawałka sukna? Masz mnie za głupca?
– Więc dlaczego?
– Najpierw ty mi powiedz, dlaczego przyszłaś właśnie do mnie.
– Ktoś wymienił przy mnie twoje imię. Przy studni albo na placu, nie pamiętam. Opowiadał, że handlujesz tym wszystkim, czego nie można kupić w uczciwym kramie.
Jakiś dziwny, nerwowy grymas wykrzywił usta lichwiarza.
– Tylko tyle? Bo ktoś wymienił moje imię?
Coś ją przeraziło w jego głosie.
– Tak – odparła, zwilżając czubkiem języka suche wargi.
– Po prostu przyszłaś do mnie z wysokiego miasta, ślepa na niebezpieczeństwo i całkowicie pewna, że wiesz, kogo zastaniesz. To właśnie mi powiedziałaś. Dawno temu, za pierwszym razem. Pamiętasz?
Przecząco pokręciła głową.
– Człowiek, taki jak ty, powiedziałaś wtedy. Nie masz pojęcia, jakim jestem człowiekiem, Arachne.
Wymówił jej imię tak, jakby to była broń. I nie pomylił się.
– Skąd wiesz, kim jestem?
– Och, wiem też o twojej matce i bracie, który dziewięć lat temu zaciągnął się do wojska Severa i zginął. Wiem, że złamałaś zakaz księcia i po co to uczyniłaś. Wiem o tobie bardzo dużo, Arachne. Ale ty nie wiesz nic o mnie. Nigdy nie chciałaś wiedzieć. Nigdy o nic nie spytałaś. Nie byłaś ciekawa. Przychodziłaś po księgę, daleka i obojętna, i znikałaś na wiele miesięcy. A potem pojawiałaś się, jak gdybyś widziała mnie wczoraj – mówił coraz szybciej, z rosnącą wściekłością. – Nawet przez myśl ci nie przeszło, że pewnego dnia możesz mnie tutaj nie znaleźć. Że w moim życiu istnieje coś więcej niż poszukiwanie zakazanych ksiąg o demonach. Nie tylko ty i twoja przeklęta tajemnica.
– A istniało?
Zwinął się jak po uderzeniu w twarz. Ale odpowiedział.
– Nie. Nie istniało. Przez trzy lata szukałem twojego kochanka. Zamierzałem go zabić. I wydawało mi się, że jesteś sprytniejsza ode mnie, że znalazłaś sposób, aby się z nim potajemnie spotykać. A potem zrozumiałem, że nie ma kochanka i nigdy go nie było. Oszukałaś mnie, a ja uwierzyłem jak głupiec. Lecz przez to tylko jeszcze bardziej pragnąłem twojej tajemnicy. Jednak nie mogłem jej przeniknąć. Nawet wówczas, gdy wiedziałem już, że potrafisz odczytać zakazane zaklęcia magów i tropisz demony na nieboskłonie. Nie umiałem pojąć, dlaczego taka dziewczyna jak ty potrzebuje magii. A ty nie chciałaś mi powiedzieć. Mogłem zmusić cię, abyś pracowała ponad siły, i doprowadzić do nędzy, ale nie mogłem dosięgnąć. I wtedy postanowiłem, że znajdę dla ciebie tę księgę. Tę, której pożądasz bardziej niż własnego życia. A kiedy będę ją wreszcie miał, wówczas cię dostanę. Całą twoją tajemnicę.
– Czego ode mnie chcesz?
– Rozpuść włosy – zażądał, odsuwając się o krok. – Są czerwone jak ogień i długie aż do samej ziemi, prawda? Zawsze chciałem je zobaczyć, rozrzucone dla mnie na jednym z twoich płaszczy.
– Nie jestem dziwką.
– Och, jesteś od niej gorsza! – roześmiał się lichwiarz. – Sprzedałaś siedem lat życia za sześć bezużytecznych ksiąg, a teraz uczynisz, co zechcę, aby dostać siódmą. Wiesz o tym bardzo dobrze, więc zrób, jak każę.
Kiedy wyjęła długie szpilki i rozpuściła włosy, Tuillio wsunął w nie palce i przytrzymał ją za brodę, kiedy próbowała się odwrócić.
– Tak właśnie myślałem, że będą miękkie i śliskie jak jedwab – powiedział szeptem. – I ty też taka będziesz dla mnie tej nocy, Arachne.
Dzwon na wieży Monastero dello Zodiaco wybił siedem razy na chwałę Najwyższego. Zapadał zmierzch i z Vicolo delle Tessitrici dochodził coraz donośniejszy odgłos radości, choć daleko stąd było do większych placów, gdzie mieszkańcy Brionii zbierali się właśnie na coroczne święto. Heroldzi głośno zwoływali mieszczan na zabawę w ogrodach wokół Palazzo Ducale. A Arachne siedziała pośrodku pustego warsztatu z księgą na kolanach.
Znała, więc w końcu tor jego lotu. Miała przed oczami ścieżkę, wyrysowaną srebrną kreską na mapie nieba i rozpisaną na czterech kartach w tabelach dat. Mogła go przywołać.
Sirocco, demona wichru o oddechu, który wypala oczy i wysusza szpik w kościach.
Tyle, że teraz była po prostu zmęczona. Zbyt zmęczona na radość. Chciała jedynie położyć się na posłaniu i spać tak długo, aż zapomni o tych siedmiu latach, co minęły od śmierci matki. I najchętniej obudziłaby się w jakimś obcym, odległym miejscu, gdzie nikt nie słyszał o Brionii i książętach, którzy władają magią i mają moc zaklinania demonów.
Jeden z heroldów zapuścił się aż do Vicolo delle Tessitrici i stał pod warsztatem, wykrzykując hałaśliwe zaproszenia na rokroczny bal. Jego wrzask aż świdrował w uszach. Arachne miała ochotę go przepędzić precz, ale nagle tknęła ją pewna myśl.
Tej jednej, jedynej nocy mogła widzieć twarz Severa, kiedy wezwie demona, aby rozszarpał go na strzępy. Każdy miał prawo wejść do ogrodów i patrzeć, jak książę rozpoczyna bal, tańcząc na wielkim placu przed cytadelą z najpiękniejszą z dziewcząt. Nawet ona.
Od lat nie nosiła strojnych szat i nie zostały jej żadne klejnoty, aby się przyozdobić. Na dnie skrzyni znalazła starą suknię z błękitnego płótna, podarunek od matki, przybraną jedynie u dołu drobnym wzorem z różanych kwiatów. Wyrwawszy z księgi kartę z zaklęciem i zapisem pozycji demona, ukryła ją na piersiach pod suknią. Upięła wysoko warkocze i wsunęła w nie kilka białych róż, znalezionych w wirydarzu na jedynym krzaku, który przetrwał po śmierci jej matki. Na kramie przy Porta dei Leoni kupiła maleńką, jedwabną maseczkę. Kiedy ukryła twarz, miała wrażenie, że hafciarka z Vicolo delle Tessitrici zniknęła bez śladu. Ktoś zupełnie inny wspinał się w rozradowanym tłumie ku książęcej cytadeli. Arachne nie była pewna, czy zna tę dziewczynę.
Wydało się jej, że strażnicy u bramy przyglądają się jej dziwnie, jakby wiedzieli o ukrytym zaklęciu. Przeszła pomiędzy dwoma lwami z żółtego piaskowca. Każdy z nich był ponoć demonem zamkniętym w kamieniu, aby strzegł maga i chronił go przed wszelkim niebezpieczeństwem. Jej jednak nie zatrzymały.
Ogrody mieniły się od świateł. Kwitły kwiaty. Na drzewach wisiały owoce z palonego cukru, marcepanu i lukrecji smażonej w miodzie. Na niektórych siedziały pszczoły z czystego złota. Ponad klombami wirował rój połyskliwych demonów, a każdy z nich był ognistą salamandrą, zaklętą w kształt latarenki.
Arachne wędrowała powoli poprzez zaczarowany ogród. Wkrótce została sama na ścieżce, bo goście z miasta rozbiegli się na wszystkie strony w poszukiwaniu nowych cudów. Ona jednak szła prosto na wielki marmurowy plac przed cytadelą. Zbyt długo czekała na spotkanie z Severem. Nie chciała zwlekać ani chwili dłużej.
Ale kiedy podeszła bliżej, tłum znów zgęstniał niezmiernie. Mnóstwo dziewcząt przez cały rok marzyło, że właśnie je wybierze książę, aby zatańczyły z nim pierwszy taniec i rozpoczęły bal. Tłoczyły się teraz niecierpliwie po bokach placu w swych najlepszych sukniach i Arachne nie zdołałaby się przepchnąć pomiędzy nimi bliżej maga. Cofnęła się, zatem głębiej w ogród. Nikt nie patrzył w jej stronę, więc uniosła spódnicę i wspięła się szybko na jeden z figowców. Teraz ponad głowami zgromadzonych widziała wyraźnie cały plac. Był wciąż pusty, tylko przed wejściem do Palazzo Ducale stały dwa rzędy żołnierzy w barwach maga.
Maleńki ptaszek o żółtym brzuszku przyfrunął i usiadł na gałęzi tuż obok jej twarzy. Przechylił główkę i przyglądał się jej uważnie. Ale kiedy wyciągnęła dłoń, by dotknąć delikatnie brązowego grzbietu, poczuła pod palcami chłodny metal. Ptak był demonem, zabawką stworzoną przez maga dla rozrywki gawiedzi.
Zagrały trąby i ogromne wrota cytadeli rozwarły się powoli. Rozpoznała Severa od pierwszego spojrzenia. Był cały w błękicie, a jego płaszcz koloru ultramaryny opadał aż do ziemi. Gdy szedł przez plac, goście chylili się przed nim w pokłonie. Minął pierwszy szereg panien, a patrycjuszki w sukniach z brokatu i jedwabiu rozstąpiły się przed nim, z trudem kryjąc zawód. Dalej stały dziewczęta z wysokiego miasta, córki kupców i rzemieślników, przemieszane z biedotą miejską, rybaczkami z portu, a nawet ladacznicami. Wszystkie nosiły takie same maski z czarnego jedwabiu i z równą niecierpliwością oczekiwały decyzji księcia.
Severo zwlekał. Z uśmiechem odpowiadał na pozdrowienia. Ucałował dłoń siwowłosej matrony, która miała dość śmiałości, by zastąpić mu drogę. Wciąż jednak nie wybrał partnerki do tańca.
Dopiero, kiedy był prawie pod jej drzewem, Arachne zorientowała się, dokąd idzie. Przywarła mocniej do pnia, przeklinając próżność, która podszepnęła jej jasną suknię. Na darmo. Mag dostrzegł ją od razu.
Stał pod figowcem, z rozbawieniem w błękitnych oczach przyglądając się Arachne. On jeden nie nosił maski. Miał szczupłą, smagłą twarz. Kiedyś wyhaftowała ją na płaszczu jako oblicze demona.
– Skocz – powiedział Severo. – Złapię cię.
Inni również zauważyli Arachne i zaczynali spoglądać ku nim z zaciekawieniem.
Mag wyciągnął ręce. Ptaszek zaświergotał natarczywie. Nie miała, na co czekać.
Skoczyła.
Severo złapał ją, przyciągnął do piersi i usłyszała mocne uderzenie jego serca. Potem postawił ją na ziemi i wyjął kwiat z jej włosów.
– Kwiaty Sirocco – rzekł, obracając w palcach białą różę. – Niebywałe.
Zdumiała się, jak mogła być równie głupia i zdradzić się tak prostą rzeczą. Ale wtedy Severo zrobił coś, co zadziwiło ją jeszcze bardziej. Ujął jej dłoń.
– Czy zechcesz mi uczynić ten zaszczyt, pani – wypowiedział ceremonialne słowa – i zatańczysz ze mną tej nocy?
Zaschło jej w gardle. Mogła tylko skinąć głową.
Ludzie wiwatowali, kiedy Severo prowadził ją po trawie na wielki marmurowy plac przed cytadelą. Muzycy na drewnianym pomoście, przystrojonym wielobarwnym kwieciem i złotymi wstęgami, zaczęli grać. Nie znała kroków. Nie rozpoznała powolnej, rozkołysanej melodii, lecz mag położył jej dłonie na swoich ramionach i objął ją wpół. Potem spojrzała mu prosto w oczy. I nie było nic więcej. Melodia uniosła ją i oszołomiła jak zaklęcie.
Srebrne i złote salamandry otoczyły ich i wirowały nad nimi jak rój ogników, a nieboskłon był pełen gwiazd. Coś rozplotło jej włosy – magia albo jego palce – i otoczyły ich jak jedwabna przędza, jak babie lato, kryjąc przed wzrokiem gapiów. I wydawało się jej, że te wszystkie straszne, samotne lata w warsztacie Despiny opadają z niej niczym zwiędłe, sczerniałe liście. Cała nienawiść, lęk i strach, spowijające ją od śmierci brata, podniosły się na chwilę i niczym dym zniknęły na nocnym niebie. To było jak sen. Jak nagłe zaćmienie serca. Po prostu nie pozostało nic prócz tańca i ramion Severa, które otaczały ją ciasno i unosiły nad ziemią.
Potem melodia znikła gwałtownie. Jak ucięta nożem.
Zakręciło się jej w głowie. Zachwiała się i byłaby upadła, gdyby mag jej nie podtrzymał. Znów usłyszała spokojne, równe bicie jego serca. Taniec się skończył, ale on wciąż stał naprzeciw niej, jakby na coś czekał. Nagle Arachne rozpaczliwie zapragnęła, żeby nigdy nie było tych siedmiu lat i siedmiu płaszczy, utkanych, by go zabić. Aby nigdy nie odnalazła kodeksu i nie poznała toru lotu demona, który był jego śmiercią. Ale melodia dobiegła końca i znów pamiętała. Pamiętała o wszystkim.
Cofnęła się o krok i sięgnęła pod suknię, gdzie na piersi miała ukryte zaklęcie, przywołujące sirocco. Wśród ciszy głuchej jak makiem zasiał wykrzyczała je magowi prosto w twarz.
Pociemniało. Iskry i salamandry zgasły, zdmuchnięte jej głosem. Z wysoka, sponad koron drzew i najwyższych wież cytadeli, dobiegł poszum. Zrazu nieznaczny, spotężniał i runął na nich z przeraźliwym wyciem. Cisnął Arachne o ziemię. Oczy miała pełne piasku i nie widziała, co się dzieje z Severem. A potem coś jeszcze na nią opadło. Ultramarynowy płaszcz maga, który zasłonił ją przed wichurą.
– Dosyć! – usłyszała nad sobą jego głos.
Zadymka uciszyła się bez śladu. Arachne odchyliła połę płaszcza. Wieże cytadeli wciąż trwały, nieporuszone, i żadne z drzew w ogrodzie Palazzo Ducale nie złamało się pod naporem zawiei. Nad nią zaś stał Severo, nadal z tym samym nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Wstań – powiedział, po czym zacisnął dłoń na jej przegubie. – Zdejmij maskę.
Usłuchała. Podniósł ją bez wysiłku i wciąż okrytą płaszczem przeprowadził przez tłum. Ludzie spoglądali na nich ze zgrozą, szepcząc coś pod nosem i potrząsając głowami. Nie próbowała się wyrywać.
Kiedy wartownicy, strzegący bram cytadeli, rozstąpili się przed nimi, Arachne wciąż ściskała w dłoni kartę z kodeksu. Zaklęcie nie podziałało. Może nigdy nie było prawdziwe, a może jedynie nie umiała zapanować nad demonem.
– Złamałaś rozkaz – rzekł Severo, kiedy znaleźli się wysoko, na otwartym tarasie ponad wewnętrznym ogrodem, dokąd nigdy nie wpuszczano gości.
– Dlaczego sądzisz, że możesz mi rozkazywać?
– Dobre pytanie – przyznał mag. – Ponieważ jestem księciem tego miasta i twoim władcą.
Natychmiast opanowała ją złość. Strząsnęła z ramion jego błękitny płaszcz.
– Nie jesteś moim władcą!
– Nawet, jeśli przypłynęłaś zza morza, Brionia należy do mnie i ja tu stanowię prawo.
– Brionia nigdy nie należała do ciebie! – wykrzyknęła, odgarniając z twarzy włosy.
– Wybudował ją mój ojciec i spoił własną krwią. Odziedziczyłem miasto zgodnie z jego wolą i nie bez walki. – Severo wciąż był spokojny. – Czyżbyś chciała przeczyć moim prawom?
– Nie masz żadnych praw. Twój ojciec zamordował prawowitego władcę i wydarł dziedzictwo synom Sirocco. Popełnił jednak błąd. Nie zdołał ich zabić.
– Skąd wiesz o synach Sirocco?
Roześmiała się z triumfem.
– Ponieważ pochodzę od najmłodszego z nich. Tego, który został uniesiony przez sirocco z Isola di Tutti Venti na wschód, na drugą stronę morza.
Severo długo się nie odzywał.
– To nieprawda – powiedział w końcu.
Jego głos był łagodny i niemal mu uwierzyła. Niemal. Zaraz jednak przypomniała sobie, kim jest.
– Nie widzisz moich oczu? Są błękitne jak niebo i pełne magii. Płynie we mnie krew magów.
Severo potrząsnął głową.
– To się czasami zdarza. Bez powodu. Niektóre dzieci rodzą się z oczami błękitnymi jak niebo. Lecz nie ma w tym żadnej magii, jedynie zwykły traf.
– Moja matka powiedziała mi, kim jestem.
– Skłamała. Zapewne miała powód. Być może zapragnęła dać ci coś, co sprawi, że nie będziesz jedynie dzieckiem wygnańców w obcym mieście. Ale uwierz, że nie płynie w tobie ani kropla krwi Sirocco.
Cofnęła się na sam skraj tarasu, oparła plecami o balustradę.
– Kłamiesz! – Dlaczego miałbym to robić?
– Żeby ukraść mi wszystko. Do cna. Odebrać mi nie tylko Brionię, ale nawet pamięć o moim dziedzictwie.
– Nigdy ci niczego nie zabrałem, Arachne. – Mag podszedł bliżej. Wyjął jej z dłoni zmiętą kartę i cisnął w dół. – Dlaczego mnie tak bardzo nienawidzisz?
Zamknęła powieki. Nie chciała, żeby widział, jak płacze.
– Zabiłeś mojego brata! – krzyknęła. Echo jej słów zawirowało ponad ciemnym ogrodem. – Zaciągnął się do wojska, a ty posłałeś go na południe, aby znalazł się z daleka od Brionii. Z daleka od nas. Potem go zabiłeś.
Gdzieś daleko, po drugiej stronie cytadeli, znów grała muzyka. Mieszczanie powrócili do zabawy.
– Przykro mi – powiedział cicho Severo. – Żołnierze umierają na wojnie. Nie mogę ochronić każdego z nich.
– Zabiłeś go – powtórzyła tępo. – Zabiłeś.
A potem wybuchła szlochem, który tłumiła przez te wszystkie lata. Nie spostrzegła, jak to się stało, że Severo był tuż przy niej. Ukryła twarz na jego piersi i płakała. Mag nie poruszył się. Objął ją i po prostu czekał cierpliwie.
– Co ze mną zrobisz? – spytała, wysuwając się z jego uścisku.
– Złamałaś coś więcej niż mój rozkaz. Aby mnie zabić, sięgnęłaś po zakazaną wiedzę. Nigdy nie zdołałabyś okiełznać demona, nawet gdybyś wytropiła go w jednej z ksiąg. Nie masz dość mocy ani dość wiedzy. Ale nauczyłaś się czytać, a za to jest dla kobiety jedna kara, starsza od nas obojga.
Śmierć, pomyślała Arachne. Kobieta, która nauczy się czytać, zostanie ukamienowana jak strega na placu przed świątynią. Gallinetta miała rację. Powinnam była użyć trucizny.
– Zabijesz mnie – rzekła.
– Taką naznaczono karę.
Miała niejasne wrażenie, że powinna coś zrobić. Rzucić się magowi do nóg i błagać o litość. Albo przeklinać go i złorzeczyć. I nie potrafiła.
A najdziwniejsze było, że nie czuła strachu. Dokądkolwiek zmierzała przez te siedem lat po śmieci brata i matki, dotarła do celu. Nic więcej od niej nie zależało. Była w tym jakaś otucha.
– Czy powiesz mi coś wcześniej?
– Pytaj.
– Kiedy się o mnie dowiedziałeś? Już wtedy, kiedy pierwszy raz spróbowałam ściągnąć demona?
Nie zawahał się ani odrobinę.
– Wcześniej. Lichwiarz wydał cię tej samej nocy, gdy przyszłaś do niego po księgę. Wyznaczono za podobne wieści nagrodę. Nie jesteś pierwszą kobietą, która usiłowała zgłębiać zakazaną wiedzę czarodziejów.
Uwierzyła mu. Nie pojmowała, dlaczego.
– Skoro wiedziałeś, czemu mnie wówczas nie zabiłeś?
– Byłem ciekaw. Dałem lichwiarzowi księgę, bezużyteczną, abyś przez przypadek nie wyrządziła krzywdy nikomu prócz siebie, i rozkazałem, by ci ją dał, jeśli powrócisz. I nie omyliłem się. Wróciłaś. Wtedy zrozumiałem.
– Co?
– Chodź ze mną. – Ujął ją za łokieć i poprowadził przez taras ku drzwiom.
Zgadła, że to jego komnata i zdumiała się jej surowością – nie było w niej nic, oprócz łóżka, pulpitu do czytania przy oknie i dwóch zwyczajnych skrzyń. Przy posłaniu stał ogarek pojedynczej świeczki. W wielkim kominie buzował ogień. A pod ścianami na drewnianych stojakach rozwieszono siedem płaszczy, które wyhaftowała.
– Więc to ty je kupowałeś – powiedziała cicho. – Powinnam była zgadnąć. Mam nadzieję, że przyniosły ci więcej radości niż mnie.
– Nigdy ich nie nosiłem. Czy wciąż nie wiesz, dlaczego?
Potrząsnęła głową.
– Prawie ci się udało, Arachne. Niemal mnie zabiłaś.
Była pewna, że się przesłyszała.
– Kiedy Tuillio przyniósł pierwszą szatę, twoja sztuka zachwyciła mnie. Nie sądziłem, że człowiek może bez magii stworzyć coś równie pięknego. Że kobieta może wyrysować demona tak samo biegle jak ja. Od sześćdziesięciu lat patrzę im prosto w twarze, kiedy przybiegają do mnie, rozwścieczone, lecz posłuszne zaklęciu. Jednak na zwyczajnym kawałku płótna zobaczyłem coś innego. Jakąś cząstkę wiedzy, której nie znałem. Nawet nie przeczuwałem jej istnienia. Czy wiesz, co zrobiłaś – wtedy i przez wszystkie kolejne lata?
– Haftowałam.
– Jest dziewięć sfer nieba, a w każdej krążą duchy odmienne i właściwe tylko dla niej. Dziewięć chórów demonów, którymi włada tylko Najwyższy – i magowie, jeśli mają dość rozumu oraz umiejętności. To właśnie zrobiłaś na swoich płaszczach, Arachne. Wyhaftowałaś kolejno siedem demonów, po jednym z każdego chóru, od najsłabszego mocą po coraz groźniejsze, aż do tronów, nad którymi są już tylko keruby i serafy.
– A jak cię prawie zabiłam? – przerwała niecierpliwie.
– Nawet teraz dbasz tylko o to? – Coś przemknęło po twarzy Severa. Smutek. – Dobrze, więc. Kiedy niemal włożyłem pierwszy płaszcz.
Spojrzała na niego z niedowierzaniem.
– Drwisz ze mnie?
– Wydawał się dla mnie stworzony – ciągnął szeptem Severo. – Płaszcz godny maga, czyż nie? Błękitny i srebrny jak moja magia. Niebo i gwiazdy. Morze i szron. Kiedy go dotknąłem, tkanina omywała moje palce niczym fala. A gdy go podniosłem, był lekki jak pióro i delikatny jak pajęczyna. Prawie włożyłem go na ramiona. – Potrząsnął lekko głową, jakby dziwił się własnej głupocie. – Prawie mnie pokonałaś.
– Nie rozumiem.
Spojrzał jej prosto w oczy.
– Udało ci się uwięzić w płótnie demona. Wplotłaś go między nici tak zręcznie, że niemal go przeoczyłem. Spętałaś go bez zaklęcia, tak, że nikomu więcej nie uda się nad nim zapanować ani zmusić go do spełnienia życzenia. On zaś nie potrafi się uwolnić. Pozostanie w płaszczu, dopóki haft nie zetleje i nie rozpadnie się na strzępy. Chyba, że wcześniej demon zdoła mnie pochwycić, bo twoje pragnienie jest również zapisane we wzorze haftu i pozostawiłaś mu tę jedną drogę ucieczki. Wystarczyłoby włożyć płaszcz na ramiona, a demon pochłonąłby mnie bez śladu.
– To niemożliwe – wyjąkała. – Nie można czegoś podobnego zrobić.
– Nikt nigdy nie próbował – przyznał mag. – Ale tobie się w jakiś sposób udało. Bardzo dobrze znałaś swoją sztukę. I nienawidziłaś mnie wystarczająco mocno.
Więc to, dlatego Gallinetta próbowała mnie ostrzec, zrozumiała dziewczyna. Czuła moc, choć nie pojmowała jej natury. A ja nie posłuchałam. Zmarnowałam to. Zmarnowałam wszystko.
– Kiedy znałem już prawdę – mówił dalej mag – czasami przyglądałem ci się z oddali. Byłaś taka… – zawahał się – kompletna. Zamknięta jak muszla i doskonale nieświadoma. Demony zbiegały się i krążyły wokół ciebie jak przezroczyste płomienie, a ty nie przeczuwałaś wcale ich obecności. Przebijałaś je stalową igłą jak motyle i przypinałaś do tkaniny, cały czas szukając daremnej, bezużytecznej wiedzy. Pomyliłaś się, Arachne. Tak bardzo się pomyliłaś.
Znowu się rozpłakała.
– Nie musisz mnie upokarzać – powiedziała przez łzy.
– Nie upokarzam cię.
– Powinieneś mnie ostrzec. Zatrzymać.
– Chyba powinienem – przyznał powoli Severo. – Byłem jednak ciekaw. Ciekawość jest największym grzechem magów.
– Podobnie jak pycha, zachłanność i okrucieństwo.
Potrząsnął tylko głową.
– Być może. Ale poza wszystkim… – zastanowił się, jakby nie mógł znaleźć właściwych słów. – Chciałem, żebyś pozostała wolna. Żebyś zatrzymała się z własnej woli i w wybranym przez siebie czasie. Tym się różnimy od demonów. Chwytamy je, lecz nie pętamy siebie nawzajem.
– Wolność jest dziwnym darem.
Skoro teraz masz zamiar mnie zabić, dodała w myślach.
– Są dziwniejsze od niej. Tyle, że czasami przychodzą nieproszone i zbyt późno.
Wydało się jej przez chwilę, że na swój irytujący, pokrętny sposób mag próbuje jej powiedzieć coś ważnego, ale zaraz odepchnęła tę myśl od siebie.
– A więc po prostu przez siedem lat napawałeś się moją głupotą.
– Nie napawałem się! – Pierwszy raz usłyszała w jego głosie gniew. – Nic o mnie nie wiesz.
– Ktoś mi to już powiedział zeszłej nocy – odparła hardo, choć wspomnienie przejmowało wstrętem. – Pewien lichwiarz, który bawił się mną z twojego rozkazu. Czy inne rzeczy również mu rozkazałeś?
Zobaczyła, że Severo zacisnął zęby.
– Zabiłem go zeszłej nocy.
Roześmiała się.
– Czy sądzisz, że to mi coś przywróci? Pocieszy po tych siedmiu latach, kiedy byłam twoją zabawką?
Złapał ją za nadgarstek tak mocno, że zabolało.
– Nie byłaś zabawką. Pozwoliłem ci żyć. Nie sądziłem, że zrobisz coś równie szalonego. Że rzucisz mi wyzwanie przy wszystkich moich ludziach.
– Teraz, więc mnie zabijesz.
Zawahał się.
– Nie. Nie mogę cię utracić. Splotę cię z demonem. Umrzesz, lecz jednocześnie będziesz żyła. Przy mnie.
– Och… – tylko tyle zdołała powiedzieć. Potem głos się jej załamał.
Jak ślepa podeszła do łóżka i usiadła na posłaniu. Nic więcej w komnacie nie było, więc Severo ukląkł przed nią na posadzce.
– Ostrzegali mnie – rzekła głucho, splatając palce na podołku. – Nie mogę nikogo winić. Ostrzegali mnie przed okrucieństwem magów.
– Arachne…
– Czy właśnie, dlatego w cytadeli wciąż nie ma pani? – Nie wiedziała, skąd bierze odwagę, aby mówić do niego w ten sposób. – Bo wszystkie swoje kochanki oddałeś demonom? Bałeś się ich tak bardzo, że musiałeś je przemienić i odebrać im duszę?
– Nie ma innego sposobu, abyś żyła. Złamałaś zakaz.
– Wolałabym umrzeć! – krzyknęła zapalczywie.
– Ale nie umrzesz.
– Dlaczego?
– Masz zbyt wiele mocy, aby to zmarnować.
Jednak tym razem zgadła, że skłamał. Pierwszy raz.
– Tylko, dlatego? – Podniosła się. Kiedy stała, Severo był dalej i czuła się bezpieczniejsza. – Czy gdybym nigdy nie nauczyła się czytać i nie próbowała cię zabić, wówczas pozwoliłbyś mi odejść swobodnie?
Wyszedł za nią na taras. W ogrodach trwała zabawa. Śmiechy dobiegały aż tutaj.
– Wiesz, że mój ojciec spotkał kiedyś Sirocco? – spytał. – To znana opowieść, o tym, jak popłynął na Isola di Tutti Venti.
– Aby ją zabić – poddała mściwie.
Zignorował ją.
– Był tam raz wcześniej, zanim rozpoczęła się wojna. Powiedział mi tuż przed śmiercią. Wezwała go, więc popłynął, bo był młody, próżny i nie wierzył, aby cokolwiek mogło go pokonać. Ale tak, potem powrócił po śmierci Duilia. Sirocco czekała na niego. Odmieniła go. Nie magią. Czymś jeszcze głębszym. Tak, że nie potrafił się potem cieszyć ze zwycięstwa. Nie potrafił się cieszyć, że odbudował z popiołów Brionię, z jej różowymi kopułami świątyń, marmurowymi placami i murami jak złote węże. – Severo odwrócił się i oparł rękami o balustradę.
Nie patrzył na nią, więc powoli przesunęła się krok do tyłu. Potem jeszcze jeden, najciszej, jak potrafiła. Modliła się do Jedynego, aby mag mówił dalej i pozwolił jej cofnąć się jeszcze trochę.
– Zaczął szastać mocą. Chciał tworzyć rzeczy trwałe i piękne, które zaćmiłyby pamięć o Isola di Tutti Venti. Ale tak naprawdę próbował wykonać coś, co znalazłoby uznanie w oczach martwej kobiety. A ponieważ ona rzuciła się ze skał w morze, był dla siebie najsurowszym sędzią.
Odeszła już o osiem kroków od niego. Wystarczająco daleko. Zresztą mógł odwrócić się w każdej chwili.
– Roztrwonił swoją magię. Inaczej żyłby jeszcze wiele lat. Kiedy umierał, obiecałem sobie, że nie pozwolę, aby ktoś mnie podobnie opętał. Nie pozwolę sobie odebrać mocy. Nikomu.
Przechyliła się nad balustradą i mocno zacisnęła na niej ręce. Ogród był ciemny i bardzo odległy.
– Nie rób tego, Arachne! – rzucił ostro. – Wciąż jestem magiem i nie zdołasz mnie tak łatwo oszukać. Nie pozwolę ci się zabić. Jeśli skoczysz, demony pochwycą cię i nietkniętą przyniosą z powrotem.
– Pomyślałeś o wszystkim? – Nachmurzyła się, choć wobec wszystkiego, co się stało tego wieczoru, ta drobna klęska nie miała żadnego znaczenia.
– Nie, nie o wszystkim. – Uśmiechnął się. – Ale o tym tak. Patrzyłem przecież na ciebie przez siedem lat. Jak mógłbym nie zgadnąć?
Wzruszyła ramionami.
– W jaki sposób zamierzasz to zrobić? Jak sprzęgniesz mnie z demonem?
Wydało się jej, że pytanie sprawiło mu przykrość. Może nawet teraz nie chciał się podzielić z nią sekretami tajemnej wiedzy czarodziejów.
– Podobnie jak ty chciałaś mnie zabić. Włożysz płaszcz. Tyle, że nie zginiesz.
Zadrżała mimowolnie. Była w tym jakaś przewrotna, przerażająca sprawiedliwość.
– Czy będzie bolało?
Starała się, by nie wyczuł w pytaniu strachu. Ale oczywiście się jej nie udało.
– Arachne, to nie jest tak – odparł ze znużeniem Severo – że wieczorami idę do katowni i sycę się krzykami torturowanych. Nie zadaję bólu bez potrzeby. Niewiele poczujesz. Nałożysz płaszcz, a potem… Potem odpłyniesz.
– Umrę – sprostowała sucho. – Potem mnie zabijesz.
– Jeśli tak wolisz to nazwać. Nie chcę się teraz z tobą spierać.
– Nigdy więcej nie będziesz miał okazji. Kiedy włożę płaszcz i stanę się demonem, będę cię już tylko kochać. Przez całą wieczność.
Zmarszczył brwi.
– Nie uda ci się mnie w ten sposób zranić, Arachne. Nie warto próbować. Ostatecznie przyszłaś tu, aby mnie zabić. Słabość nie jest niczym prócz słabości.
– Nikt mnie nawet nie pocałował – powiedziała nagle ze zdumieniem.
Severo nie zrozumiał.
Przypomnieli się jej wszyscy chłopcy z Vicolo delle Tessitrici, którzy oglądali się za nią, kiedy była młodą, radosną dziewczyną, jeszcze przed śmiercią Yanniego. Syn Crescenza strzecharza, który zaprosił ją na tańce więcej niż osiem lat temu i zginął gdzieś daleko od Brionii.
– Żaden mężczyzna – dodała, bardziej do siebie niż do maga. – Nigdy.
– A lichwiarz?
– Nie zależało mu na moich pocałunkach – odparła tak obojętnie, jak tylko umiała. – Myślałam wtedy, że mści się na mnie. A teraz nie jestem pewna. Być może mścił się na tobie. I zdaje mi się, że powinnam być mu wdzięczna. Ale mnie nie pocałował.
Był zdumiony. Dopiero teraz udało jej się go zaskoczyć. Podeszła bliżej.
– Nie mam sztyletu – wyszeptała. – Możesz sprawdzić.
– Wiem – powiedział i bardzo ostrożnie dotknął jej warg.
Przyciągnęła go bliżej, objęła z całej siły, aż poczuła obok spokojne, równie bicie jego serca. Zamknęła oczy. Wokół niej znów wirowała muzyka, ta sama rozkołysana, powolna melodia, którą grano, kiedy mag poprosił ją do tańca.
Za plecami Severa, ponad dachem cytadeli, zaczęły się rozpryskiwać ogniste fajerwerki. Zabawa w ogrodach Palazzo Ducale dobiegała kresu.
– Dlaczego? – spytał chrapliwie mag, odsuwając ją na wyciągnięcie ramienia.
Jego oczy wydawały się całkiem czarne.
– Żebyś podczas tych wszystkich lat, kiedy będziesz całował demona, pamiętał, kim byłam naprawdę.
Jego twarz zmieniła się na moment.
– Teraz włożę płaszcz – dodała, aby go uprzedzić, cokolwiek zamierzał powiedzieć. – Czy pozwolisz, abym zrobiła to sama? Zostawisz mnie na moment?
– Tak – zgodził się po chwili. – W mojej komnacie.
Pozwoliła zaprowadzić się na powrót do sypialni maga, gdzie czekało na nią siedem płaszczy.
– Zapieczętuję drzwi – przestrzegł ją. – Nie wymkniesz się.
Na progu obejrzał się jeszcze.
– Żałuję, Arachne. Naprawdę.
– Wiem.
Kiedy wyszedł, usiadła na łóżku i patrzyła na siedem płaszczy, które przez nieprzeliczone godziny pokrywała haftem. Siedem lat jej życia. Siedem demonów.
Jedna śmierć.
Wreszcie podniosła się z westchnieniem, bo wiedziała, że Severo nie będzie czekał w nieskończoność. Ale pomylił się w jednej rzeczy.
Drzwi były zamknięte magiczną pieczęcią i być może zastawił jeszcze wiele innych pułapek, bo przecież patrzył na nią przez siedem lat i znał ją bardzo dobrze, a jednak znalazła sposób, aby przed nim uciec. Podeszła do komina i skoczyła prosto w płomienie. Lecz ogień także był demonem.