Muszę na wstępie się przyznać: pomysł takiej książki wcale mi się początkowo nie spodobał. Przeczył mojemu wyobrażeniu o skończoności utworu literackiego. Jeśli powieść została skończona, to jest skończona całkowicie i na zawsze. Nic dodać, nic ująć. Nie da się jej ani poprawić, ani — tym bardziej — kontynuować. Jest jak kurze jajo. Nie da się jej „powiększyć” czy „rozwinąć” kurzego jaja, w najlepszym razie można je tylko powtórzyć. Ale jaki sens ma powtarzanie nawet największego literackiego utworu? Zgoda, powiecie, ale jajo można na przykład usmażyć albo ugotować. Zgoda, odpowiem wam, ale jajecznica czy jajko w szklance nie są już właściwie jajkami. To są, że tak powiem, inne gatunki. Na przykład ekranizacja. Czy adaptacja sceniczna. Czy przedstawienie baletowe na motywach. Mocno wątpiłem w sensowność realizacji pomysłu Andrieja Czertkowa.
Z drugiej strony — istniały precedensy. To też prawda.
Pamiętam, oczywiście, Lodowego sfinksa — przeprowadzoną przez pewnego słynnego pisarza próbę, kontynuacji powieści innego (jeszcze bardziej?) słynnego pisarza. Edgar Allan Poe przerwał narrację swojego bohatera, Artura Gordona Peama z Nuntacket, dosłownie w pół słowa. Juliusz Verne, skuszony możliwością odtworzenia utraconej na zawsze reszty, napisał wspaniałą powieść, być może najlepszą w swoim dorobku, zupełnie niepodobną do innych swoich powieści, do powieści „źródłowej” zresztą również.
Lazar Łagin napisał powieść Major Weil Andew, pogrążywszy swojego wzorcowo obrzydliwego bohatera w świecie stworzonym pół wieku wcześniej przez Herberta George’a Wellsa. I gdyby nie mdląco namolne polityczne zaangażowanie (mdląca oznaka owych mdlących czasów), Major… mógłby być uważany za utwór wybitny zarówno w warstwie fabularnej, jak i w doskonałości wykonania oraz dokładności stylizacji.
A oto przykład z literatury najwyższego lotu: Pieśni zachodnich Słowian. Albowiem natchniony owym dziwnym i pięknym światem, tak znakomicie wymodelowanym przez Prospera Merimee, Aleksander Puszkin nie tylko przetłumaczył jego La Guzla, ale wiele z tych pieśni gruntownie przerobił, a niektóre stworzył od nowa, wywoławszy je z niebytu i wzbogaciwszy o nie ten świat, którego sam nie wymyślił, a który go tak zachwycił.
Zgoda, istnieją precedensy. Nie ma co się spierać. Przy tym precedensy, proszę zauważyć, bardzo, bardzo kuszące. Moja pierwotna niechęć do pomysłu takiego zbioru zachwiała się.
Następnie zabrali się do mnie entuzjaści pomysłu. Już nawet nie pamiętam wszystkich, ale najbardziej uparty był, co zrozumiałe, sam Andriej Czertkow, „ojciec założyciel”. Nie dość, że był przekonywający, to napuścił jeszcze na mnie Antona Mołczanowa i chyba Ałana Kubatijewa oraz jeszcze kogoś, kogo miał pod ręką.
Poddałem się.
Teraz, kiedy ten zbiór leży przede mną, skończony już i nawet przeze mnie przeczytany, wcale nie żałuję swojej niekonsekwencji. Eksperyment się powiódł. Światy wymyślone przez Strugackich maj ą ciąg dalszy, kolejny raz udowodniwszy dzięki temu, że mają — niezależne od swoich autorów — prawo do istnienia. Zawsze podejrzewałem, że dokładnie obmyślony i dobrze wymyślony świat literacki, który wyrwie się na wolność, zaczyna jakby żyć własnym życiem w świadomości swoich czytelników. Zaczyna żyć według jakichś swoich prawideł, obrastaj ąc licznymi nowymi szczegółami i detalami, w które usłużnie wyposaża go czytelnicza fantazja. Niewątpliwie szkoda, że nie istnieje jakiś supermentoskop, za pomocą którego można by ten wielokrotnie wzbogacony i bardziej złożony świat uczy-mc ogólnie dostępnym. Cóż, niech ten zbiór, nawet jeśli ma Wady, będzie takim urządzeniem: niech podsuwa nam zwyczajne już światy widziane cudzymi oczami i wzbogacone przez cudzą fantazj ę.
Nie będę twierdził, że przeczytałem wszystkie proponowane utwory z jednakową przyjemnością, ale niewątpliwie przeczytałem je z jednakowym zainteresowaniem. Bardzo mnie zaciekawiły Szukałem nowych zwrotów fabuły i z przyjemnością je znajdowałem. Starałem się odgadnąć, „co też tam będzie dalej”, i z przyjemnością stwierdzałem, że nie zgadłem. Analizowałem inaczej rozwijaj ące się znane mi światy z zazdrosnym zadowoleniem rodzica, na oczach którego ukochane dziecię, znalazłszy się w gęstwinie życia, prezentuje zupełnie niespodziewaną zręczność i nieoczekiwane cechy, dotąd przez rodzica nie dostrzegane. Cieszyła mnie zręczność i mistrzostwo pomysłowych autorów, cieszyłem się za braci Strugackich, którym udało się nie tylko zapewnić sobie tak znakomicie wyrobionych i wdzięcznych czytelników, ale na dodatek natchnąć ich i zachęcić do tworzenia.
Nasz wszechświat jest taki, że nawet najlepiej i najdokładniej obmyślony świat nie może się w nim zmaterializować. Być może mógłby go stworzyć demiurg, lecz człowiek na pewno nie. Ale jakieś elementy materializacji światów mimo wszystko, ja1 sądzę, mogą zaistnieć. Na przykład ten zbiór. Czyż nie jest to w określonym sensie, materializacja całkowicie idealnego świata, nigdy nie istniejącego, a utworzonego przez ludzką fantazj ę? I kto wie, czy nie znajdą się jeszcze bardziej przekonywaj ące dowody?
W ostatniej powieści braci Strugackich — w dużym stopni wymyślonej, ale w żadnym stopniu nie napisanej; w powieści która nawet nie ma imienia (nawet takiego, które określał się jako „tytuł roboczy”); w powieści, która nigdy już nie zostanie napisana, dlatego że braci Strugackich już nie ma, a sam S. Witicki nie chce jej pisać — w tej więc powieści braci autorów kusiły przede wszystkim dwa pomysły.
Po pierwsze, podobał im się (wydawał się oryginalny i niebanalny) świat Imperium Wyspiarskiego, zbudowany z bezlitosnym racjonalizmem demiurga, który stracił już nadzieję n wykorzenienie zła. Świat ów miał postać trzech pierścieni. Ze wewnętrzny pierścień był kloaką, ściekiem, piekłem tego świata spływało tam całe bydło społeczeństwa, wszyscy pijacy, menele, sadyści, urodzeni zabójcy, gwałciciele, agresywne chamy zboczeńcy, zwierzęta, moralni wykolejeń cy — gnój, szlaka, fekalia. Tu było ich królestwo, tu nie było kar, tu się żyło według praw siły, podłości i nienawiści. Za tym pierścieniem Imperium chroniło się przed całą ekumeną, broniło się przed nią i atakowało.
Środkowy pierścień zasiedlali ludzie zwyczajni, przeciętni, jak ja i wy: nieco gorsi, nieco lepsi, jeszcze nie anioły, ale już nie diabły.
A w centrum królowała sprawiedliwość. Południe, XXII wiek.. Ciepły, serdeczny, bezpieczny świat ducha, twórczości i wolności, zamieszkany wyłącznie przez ludzi utalentowanych, sławnych, serdecznych, święcie przestrzegaj ących kanonów najwyższej moralności.
Każdy urodzony w Imperium nieuchronnie musiał się znaleźć w „swoim” kręgu, społeczeństwo delikatnie (a w razie potrzeby — brutalnie) wypychało go tam, gdzie było jego miejsce — zgodnie z jego talentami, temperamentem i moralnym potencjałem. To ukierunkowywanie odbywało się zarówno automatycznie, jak i za pomocą odpowiedniego społecznego mechanizmu (coś w rodzaju policji obyczajów). Był to świat, gdzie panowała zasada „każdemu — wedle jego zasług” w najszerszej interpretacji. Piekło, czyściec i raj. Klasyka.
Po drugie, autorom podobało się wymyślone przez nich zakończenie. Maksym Kammerer, przeszedłszy wszystkie kręgi i trafiwszy do centrum, zaskoczony obserwuje to rajskie życie w niczym nie ustępuj ące ziemskiemu. Rozmawiaj ąc z wpływowym aborygenem o wysokim czole, poznając przy jego pomocy wszystkie niuanse funkcjonowania Imperium, usiłując połączyć rzeczy nie dające się połączyć, pojąć niepojęte, słyszy nagle uprzejme: „Czyżby tam u was świat był urządzony inaczej?”
Więc zaczyna tłumaczyć wyjaśniać, opowiadać: o wysokiej Teorii Wychowania, o Nauczycielach, o drobiazgowej, subtelnej pracy z każdą dziecinną duszyczką. Aborygen słucha, uśmiecha się, kiwa głową, a Potem zauważa niedbale: „Piękne. Bardzo ładna teoria. Ale niestety, całkowicie nie do zrealizowania w praktyce”. I kiedy Maksym patrzy na niego, straciwszy dar mowy, aborygen wygłasza kwestię, dla której bracia Strugaccy do końca bardzo chcieli tę powieść napisać.
— Świat nie może być urządzony tak, jak pan mi przed chwilą opowiedział — mówi aborygen. — Taki świat może być co najwyżej wymyślony. Obawiam się, przyjacielu mój, że żyje pan w świecie, który ktoś wymyślił, przed panem i bez pana, a pan nawet się tego nie domyślał…
Według pomysłu autorów ta kwestia miała być kropką kończącą życiorys Maksyma Kammerera. Miała zamknąć cały cykl o Świecie Południa. Miała być podsumowaniem całego światopoglądu. Jego epitafium. A może wyrokiem?
Opowiedziałem tę historię dlatego, że bardzo tu pasuje: jeszcze jeden przykład materializacji wymyślonego świata. Przy tym nie przykład, ale — jeśli wolicie — pewien materiał do zabawy w wyobraźnię i rozmyślań o tym świecie, w którym przyszło nam istnieć.
Borys Strugacki