Nie widział kapitana Numosa od czasu zakończenia bitwy o Iliona. Były dowódca Oriona nie wstał, gdy na środku jego kajuty pojawił się hologram Geary’ego, obrzucił go za to spojrzeniem pełnym pogardy i niechęci, takim samym jak przy ich pierwszym spotkaniu na odprawie.
– Czego chcesz?
Geary nie dał się zdominować Numosowi.
– Zakładam, że już pan słyszał o tym, iż załoga wahadłowca, czterech komandosów i dwoje oficerów, nie żyje. Naprawdę uważa pan, że w takiej sytuacji będę się przejmował pańskim zachowaniem?
– Oskarża mnie pan o coś?
– Nie. – Taka odpowiedź zaskoczyła Numosa. – Chcę, żeby pan zrozumiał implikacje wynikające z tego zdarzenia. Kapitan Casia i komandor Yin zostali uciszeni, komuś zależało na tym, by nic nie powiedzieli. Na pana miejscu już bym zaczął się niepokoić, co też pańscy przyjaciele szykują.
Numos prychnął szyderczo.
– I niby miałbym zaufać tobie? A może to właśnie ty zaaranżowałeś ten mały wypadeczek, żeby usunąć kolejną dwójkę oficerów, którzy sprzeciwiali się twojej władzy?
– Gdybym chciał ich śmierci – przypomniał mu Geary – mogłem do tego doprowadzić w majestacie prawa i regulaminu floty. Kapitan Casia leciał właśnie na spotkanie z plutonem egzekucyjnym. Po jaką cholerę miałbym niszczyć wahadłowiec, żeby zabić kogoś skazanego już na śmierć?
– Wyeliminowałeś już kapitana Falco, kapitan Faresę, kapitan Mideę, kapitana Kerestesa… Chyba nie pominąłem nikogo?
Geary usiadł, przyglądając się uważnie Numosowi.
– Nie jest pan aż takim głupcem. Wie pan doskonale, że zginęli w trakcie bitwy. Wie pan też, że Midea sama wydała na siebie wyrok. Przyznam, że wciąż nie wiem, jak panu się udało trzymać ją pod kontrolą.
Numos wzruszył ramionami.
– Słuchała prawdziwego dowódcy.
Zastanawiał się niedawno, czy niechęć, jaką darzył Numosa, wpłynęła na jego wcześniejsze oceny. Ale najwyraźniej tak nie było.
– A może rzeczywiście jest pan aż takim głupcem. Pańscy przyjaciele z zimną krwią dokonali zabójstwa marynarzy Sojuszu.
– Wydawało mi się, że wspominałeś o wypadku.
– Cóż, prawdę mówiąc ani razu nie wypowiedziałem tego słowa. Za to pan użył go kilka razy. Ciekawe, skąd ta pewność? – Sztych Geary’ego sięgnął celu, oczy Numosa rozbłysły wściekłością. – Naprawdę nie mam pojęcia, skąd się bierze u pana przekonanie, że zostanie pan głównodowodzącym tej floty, kiedy mnie zabraknie. Nie ma na to szans. Nie wiem też, kto nakładł panu do łba bzdur o tym, że zamierzam zostać dyktatorem, jak tylko wrócimy do przestrzeni Sojuszu. To też nigdy nie nastąpi.
– I ja mam niby w to uwierzyć?
Geary studiował twarz Numosa przez kilka sekund.
– Sądziłem, że zobaczę choć cień smutku po stracie tak bliskich towarzyszy broni. – Spojrzenie Numosa pozostało beznamiętne. – Jeśli zdarzy się następny wypadek, wyląduje pan w sali przesłuchań, kapitanie Numos. Wiem, że przeszedł pan szkolenia pozwalające nawet na oszukanie skanerów fal mózgowych, ale mamy paru naprawdę dobrych śledczych w tej flocie. Wiem też, że nie mam w tej chwili żadnych podstaw do skierowania do nich kapitana floty, ale jeśli wydarzy się kolejny wypadek, wszystkie ograniczenia znikną. – Numos poczerwieniał, ale nadal milczał. – Proszę to przekazać swoim przyjaciołom… – Geary przerwał, nacisnął jakiś klawisz i zniknął z kajuty Numosa.
– Mówiłam ci, że to tylko strata czasu – powiedziała Rione, opadając na oparcie fotela. Nie brała udziału w tym wirtualnym spotkaniu, ale słyszała każde słowo.
– Musiałem spróbować. – Geary pokręcił głową. – Sam się zastanawiam, dlaczego nie kazałem rozstrzelać Numosa i wywalić jego zwłok w przestrzeń najbliższą śluzą.
– Black Jack by to zrobił. – Rione zamyśliła się. – Black Jack ustanowiłby własne zasady. Coś mi mówi, że Black Jack już teraz wysłałby Numosa na przesłuchanie.
– Nie musisz mi tego mówić. – Geary usiadł i potarł dłonią czoło. – Rozmawiałem na ten temat z kilkoma oficerami, wszyscy twierdzą, że mógłbym to zrobić w majestacie prawa, ale tym sposobem przeraziłbym obie frakcje: i tych, którzy obawiają się, że mogę zostać dyktatorem, i tych, którzy by tego chcieli. Obie strony mogłyby posunąć się do czegoś, co nie byłoby mi na rękę. Muszę więc mieć lepsze usprawiedliwienie.
– Ale to usprawiedliwienie oznacza kolejnych zabitych – podkreśliła Rione.
– Wiem o tym. Ale nierozważne działanie może spowodować jeszcze więcej ofiar. Domyślam się, że twoi szpiedzy nadal nic ci nie donieśli?
– Nie. – Skrzywiła się. – Cała flota aż huczy od plotek dotyczących wypadku wahadłowca, ale wszyscy zdają się zaskoczeni i dyskutują jedynie o tym, jak to możliwe, że ogniwo paliwowe zostało skażone. Nikt nie podnosi kwestii, że mogłeś stać za tym zdarzeniem, wygląda na to, że wszyscy marynarze są bystrzejsi od Numosa i od razu zrozumieli, że nie musiałeś wysadzać promu, żeby pozbyć się na zawsze tamtych dwojga. A wśród twoich przeciwników zapanowała martwa cisza. Chciałabym wiedzieć, co to oznacza.
Geary przyglądał się jej przez niemal minutę, zanim zadał pytanie, które tak go nurtowało:
– Dlaczego nigdy mi nie powiedziałaś, że część z tych ludzi przeciwstawia mi się, ponieważ uważają, że zostanę dyktatorem?
Rione machnęła lekceważąco ręką.
– Bo ich faktyczne motywy nie mają żadnego znaczenia dla samej sprawy.
– Ty także chciałaś mnie zabić, żeby uniemożliwić mi stworzenie dyktatury. – Nie odpowiedziała, więc uznał, że powinien wyrazić się jaśniej. – Sądzę, że gdyby zaszła taka konieczność, zrealizowałabyś ten plan. Ja bym jednak nie lekceważył ich motywów działania, zwłaszcza że są identyczne jak twoje. Dlaczego więc nie zwrócili się bezpośrednio do ciebie, skoro wiedzą, że jesteś bezgranicznie oddana Sojuszowi? A może wręcz przeciwnie, doszło do takiego kontaktu?
Roześmiała się.
– Wpadamy w paranoję? Chyba udało mi się obudzić w tobie polityka. Nie, John, nie skontaktowali się ze mną. Obawiam się, że nasze motywy zazębiają się jedynie w kilku punktach. Prawdą jest, że zarówno oni, jak i ja nie chcemy, żebyś został dyktatorem. Ale ja chcę ponadto, żeby legalnie wybrany rząd cywilny pozostał u władzy. Podejrzewam, że twoi przeciwnicy, podobnie jak zabita komandor Yin, chcieliby widzieć u steru władzy kogoś z armii. Oni po prostu nie chcą ciebie na tym stanowisku.
To mogło mieć sens.
– Na przykład Falco. Albo kilku innych najstarszych rangą oficerów, którzy uważają, że jedynym sposobem na ocalenie Sojuszu jest obalenie jego rządu. – Rione przytaknęła. – Ale coraz mniej wierzę w to, że mogli popierać kogoś takiego jak Numos. Rozmowa z nim przekonała mnie ostatecznie, że on jest zbyt arogancki, by być ważnym pionkiem w tej grze, ale i zbyt głupi, żeby grać na własne konto. Jednakże przysparzał mi problemów i chyba dlatego był im użyteczny.
– To może być prawda – odparła. – Sądzę, że twój osąd jest prawidłowy. Konspiratorzy wykorzystywali otwartą wrogość Numosa wobec ciebie, lecz on był zbyt dumny i nieprzewidywalny, żeby dla nich pracować. A jeśli spojrzeć na to z takiej perspektywy, chyba faktycznie nie ma co się śpieszyć z jego przesłuchiwaniem.
– Tak. Zresztą nie przypuszczam, żeby wiedział o czymś, co może nam być użyteczne. – Geary spojrzał na gwiazdy i przypomniał sobie, że powinien poruszyć jeszcze jedną sprawę. – Ilu oficerów floty popiera dyktaturę? Powiedziano mi, że przeważająca większość, więc może raczej powinienem zapytać, ilu nie jest jej zwolennikami? Tych powinno być znacznie mniej. Duellos, Tulev, Cresida…
– Nie bądź taki pewny Cresidy – wtrąciła Rione. – Ja nawet nie mam pewności co do Tuleva. Zanim zostałeś cudem przywrócony do życia, nasz rząd miał spore obawy co do lojalności kadry oficerskiej. To była zresztą nasza wina. I wiedzieliśmy o tym. Wysyłaliśmy ich na pierwszą linię, pozwalaliśmy, aby widzieli, jak giną ich przyjaciele i towarzysze broni, ale nie potrafiliśmy im nawet powiedzieć, że dzięki ich wysiłkom jesteśmy bliżsi zwycięstwa. To trwało przez niemal sto lat. Ich dziadowie i rodzice patrzyli na śmierć innych albo sami ginęli w tej wojnie. Jedyne co mnie w tej sytuacji dziwi, to fakt, że system wyborów przetrwał aż do tej chwili.
– Nasz rząd popełnił aż tak wiele błędów?
Machnęła gniewnie ręką.
– Popełnił ich sporo. Tak jak i wojskowi. Ale nie o to w tym chodzi. Kluczem jest frustracja. Sto lat wojny i nie widać jej końca. Ludzie chcieli czegoś, czegokolwiek, co dałoby im nadzieję na zakończenie tego koszmaru. I wtedy ty się pokazałeś. Bohater, o którym legenda mówiła, że powróci, gdy Sojusz znajdzie się w największej potrzebie. Dziwisz się, że tak wielu ludzi liczy na ciebie?
– Ten bohater jest tylko legendą – odparł Geary.
– Niezupełnie. I to co ty o tym myślisz, najmniej się tu liczy. Chodzi o to, co myślą wszyscy. Możesz ocalić Sojusz. Ale możesz go też zniszczyć. Trochę to trwało, ale w końcu uzmysłowiłam sobie, jak się rzeczy mają. Uosabiasz starożytną dwoistość, twórcę z jednej strony i niszczyciela z drugiej. Najpierw dostrzegłam w tobie twórcę, potem niszczyciela, a teraz widzę oba wcielenia. Nie zazdroszczę ci grania na raz dwu tak różnych ról, ale taki już jest los legendarnych bohaterów.
– Nigdy nie chciałem być legendarnym bohaterem! – Geary wstał i zaczął się nerwowo przechadzać po kajucie. – To ty i twój rząd zrobiliście ze mnie bohatera, kiedy trwałem w hibernacyjnym śnie, krążąc po Grendelu. Zrobiliście ze mnie idola wszystkich dzieciaków, żeby mieć czym zagrzewać ludzi do walki.
– Rząd Sojuszu stworzył mit, John. Ale ty jesteś prawdziwy i posiadasz moc ocalenia albo zniszczenia Sojuszu. Jeśli jeszcze tego nie zaakceptowałeś, zrób to teraz.
Zatrzymał się i spojrzał na nią z wyrzutem.
– Nigdy nie byłem typem bohatera, którego żywe światło gwiazd zesłałoby dla ocalenia wszechświata albo chociaż Sojuszu.
Rione uniosła brew.
– To może być jedyna przyczyna, dzięki której nie zniszczysz Sojuszu. Może dlatego zostałeś wybrany.
– Tylko mi nie mów, że ty też zaczynasz wierzyć w te brednie! – Geary wściekł się nie na żarty. – Za dużo tego ostatnio…
– A ja sądziłam, że podoba ci się, jak twoja pani kapitan wlepia w ciebie oczy z uwielbieniem – powiedziała z przekąsem Rione.
– Nie, nie podoba mi się, a poza tym ona wcale nie wlepia we mnie oczu. Dlaczego, do cholery, znowu rozmawiamy o kapitan Desjani?
Zamiast odpowiedzieć, Rione po prostu wstała.
– Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia. Nadal zamierzasz wykonać skok na Branwyna, jak zaplanowałeś?
– Tak – wypalił Geary wciąż zirytowany jej słowami. – Dotrzemy do punktu skoku za cztery dni, o ile nie dojdzie do kolejnych „wypadków”.
Szła już w stronę włazu, ale zatrzymała się i odwróciła w jego stronę.
– Próbowałabym powstrzymać tych ludzi, gdybym wiedziała, że zamierzają sabotować ten wahadłowiec. Chciałam, aby Casia i Yin zostali zabici, bo zasłużyli sobie na to swoimi czynami i stanowili zagrożenie dla samego Sojuszu, ale za nic w świecie nie pozwoliłabym zginąć tylu niewinnym ludziom.
– Nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, że miałaś z tym coś wspólnego.
– Prędzej czy później zacząłbyś o tym myśleć. Geary wpatrywał się w pokrywę włazu, kiedy Rione już wyszła, uświadomił sobie bowiem, że miała rację, ale jednocześnie zastanawiał się, dlaczego jego sprzymierzeńcy budzą w nim tyle samo lęku co wrogowie.
Transmisja z tego, co kiedyś było jedyną zamieszkaną planetą systemu Lakota, przerywana była zakłóceniami, a dźwięk co rusz ginął w szumach. Geary spróbował dostroić transmisję, włączając kolejne filtry, i wreszcie obraz zrobił się czysty, a dźwięk znośny, chociaż wciąż zdarzały się zniekształcenia, gdy oprogramowanie nie mogło zdecydować, jakim słowem zastąpić nagłą przerwę w emisji.
Na samym środku ekranu widział stojącego mężczyznę. Za nim przy stole siedziało sześć kolejnych osób. Wszyscy wyglądali podobnie, mieli na sobie brudne ubrania, których nie zmieniali od wielu dni, i to naprawdę ciężkich dni. Znajdowali się w pomieszczeniu bez okien, jego konstrukcja i rozmiary sugerowały, że jest to podziemny bunkier.
– Wzywamy wszystkie statki znajdujące się w naszym systemie gwiezdnym – mężczyzna przemawiał zmęczonym, ale pełnym desperacji głosem – aby przekazały wiadomości na temat kataklizmu, jaki nas dotknął wszystkim władzom, które będą nam w stanie pomóc. Na Lakocie Trzy szaleją w chwili obecnej niewyobrażalne huragany. Według wstępnych obliczeń straciliśmy dziesięć do dwudziestu procent atmosfery. Także nasza gwiazda stała się o wiele bardziej aktywna, co może grozić nam kolejnymi katastrofami. Znaczna część sieci energetycznych została zniszczona przez impuls energetyczny, który uderzył w naszą planetę. Nie jesteśmy w stanie oszacować liczby ofiar, ale z pewnością idzie ona w miliony. Ci, którzy przetrwali na drugiej półkuli, rozpaczliwie potrzebują jedzenia, schronienia i lekarstw. Proszę, przekażcie to każdemu, kto może nam pomóc.
Obraz zamarł, a potem transmisja zaczęła się od początku. Geary wyłączył przekaz.
– Nic dla nich nie możemy zrobić.
Desjani przytaknęła jego słowom.
– Nie możemy nawet wysłać naszych wahadłowców na powierzchnię, przy tak rozchwianej atmosferze istnieje poważne ryzyko ich utraty.
– Czy znalazła pani jakieś ślady pobytu jeńców Sojuszu na tej planecie?
Pokręciła głową i wyraźnie posmutniała.
– Tylko kilka nieistotnych szczegółów. Ale jeśli nawet tam są, nie zdołamy ich ewakuować. Ta planeta będzie przypominała piekło, dopóki stan atmosfery się nie ustabilizuje.
Geary włączył ponownie komunikator.
– Do władz Lakoty Trzy, mówi kapitan John Geary, głównodowodzący floty Sojuszu. Z przykrością muszę odmówić waszym prośbom o przesłanie natychmiastowej pomocy z tego względu, że nie posiadamy żadnych środków antykryzysowych na pokładach naszych jednostek. Powiadomimy o waszej sytuacji wszystkie skupiska ludności światów Syndykatu, z jakimi będziemy mieli kontakt. – Nagle wpadła mu do głowy myśl, że władze Lakoty Trzy po zniszczeniu niemal wszystkich systemów elektronicznych mogą nie wiedzieć, co dzieje się powyżej atmosfery. – Informuję równocześnie, że kilka jednostek cywilnych przetrwało uderzenie impulsu energetycznego i kieruje się teraz w stronę najbliższych punktów skoku. Wydałem rozkaz, żeby żaden z nich nie został zaatakowany, i przekazałem na ich pokłady dokładne dane dotyczące przebiegu katastrofy, aby władze sąsiednich systemów mogły zareagować odpowiednio do waszych potrzeb. Oby żywe światło gwiazd oraz wszyscy przodkowie ulżyli wam w tej tragedii.
Zakończył transmisję, potem spojrzał na wachtowego z działu komunikacyjnego.
– Spróbujcie skierować tę wiadomość na źródło oryginalnego przekazu. I nastawcie na ciągłe odtwarzanie do momentu, w którym opuścimy ten system. Wyślijcie moją wiadomość także do wszystkich frachtowców, które zmierzają w stronę punktów skoku. – Stojąc na czele floty wojennej, niewiele więcej mógł zrobić. – Kapitanie Desjani, za godzinę zwołam naradę w wąskim gronie. Chcę, aby pani w niej uczestniczyła.
– Oczywiście, sir. – Desjani potwierdziła przyjęcie polecenia. – Czy mam przygotować jakieś dane na tę naradę?
– Wystarczy pani rozum i zdrowy rozsądek.
Godzinę później Geary spoglądał na ludzi zebranych w sali odpraw. Oprócz niego znajdowali się tutaj także: kapitan Desjani i współprezydent Rione – one przybyły osobiście – a także kapitanowie Duellos, Cresida i Tulev – ci wyłącznie pod postacią hologramów. Dla ludzkiego oka wszyscy wyglądali równie prawdziwie, ale dodatkowe sekundy opóźnienia w reakcjach tych osób, które pojawiły się tutaj dzięki aparaturze, szybko zdradzały ich wirtualną naturę.
– Wezwałem was, ponieważ wszyscy wiecie już o moich podejrzeniach dotyczących istnienia po przeciwnej stronie przestrzeni należącej do Syndykatu obserwującej nas obcej, ale rozumnej rasy.
– Podejrzenia? – zaprotestowała kapitan Cresida. – Dowody, jakie miałam okazję obejrzeć, świadczą o czymś więcej niż tylko o podejrzeniach.
– Istnieją też inne dowody na poparcie mojej tezy, którymi nie zdążyłem się jeszcze z wami podzielić… – Geary przerwał, nie wiedząc, jak im to powiedzieć. – Jak zapewne pamiętacie, w czasie gdy walczyliśmy z flotyllą Syndykatu na Lakocie, wykorzystując wrota hipernetowe, pojawiły się niespodziewanie znacznie większe siły wroga. W efekcie wpadliśmy w potrzask i o mało nie zostaliśmy zniszczeni. – Rione wiedziała, o czym mówi, ale pozostali oficerowie nie mieli jeszcze o tym pojęcia, więc wpatrywali się w Geary’ego z uwagą, zapewne usiłując znaleźć jakiekolwiek połączenie tej sprawy z kwestią Obcych. – Sekcja wywiadu Nieulękłego przechwyciła pewną liczbę wiadomości pochodzących z okrętów Syndykatu, które przyleciały hipernetem na Lakotę. Wszystkie wskazywały na to, że Syndycy są zszokowani faktem przybycia do tego właśnie systemu. Weszli do hipernetu z zamiarem lotu na Andvari.
Pozwolił im na przemyślenia. Cresida, zapewne najlepszy ekspert od spraw hipernetu we flocie, odezwała się pierwsza.
– Popełnili aż tak wielki błąd? Nie, to niemożliwe, nie da się popełnić takiego błędu. Nie można wprowadzić jednego miejsca docelowego, a dotrzeć do innego.
Geary spojrzał na nią.
– Tak też mi powiedziano. Nie ma takiej możliwości.
Desjani pojęła jego przekaz, twarz poczerwieniała jej ze złości.
– To ich sprawka. Kimkolwiek są. Zmienili trasę lotu syndyckiej floty, żeby wróg uzyskał nad nami miażdżącą przewagę.
– To jedyne sensowne wyjaśnienie tej sprawy – przyznał Geary. – Zainterweniowali, aby umożliwić zniszczenie naszej floty.
– Dlaczego? – Tulev zgodnie z oczekiwaniami nie przejął się skutkami działania Obcych, ale zaczął dopatrywać się ich motywów.
– Żebym to ja wiedział. Nie chcą chyba, żebyśmy wrócili do przestrzeni Sojuszu. Ale czy zależy im na klęsce Sojuszu? Pewnie nie. Gdyby chcieli pomóc Syndykom w pokonaniu nas, dostarczyliby im kilku ważnych technologii, a z tego co wszyscy wiemy, kilka dekad wstecz obdzielili nas po równo wrotami hipernetowymi.
– Kim oni są? – zapytała Desjani. – Co my o nich w ogóle wiemy?
Teraz Geary wzruszył ramionami.
– Mamy tylko kilka mglistych, nie popartych dowodami przypuszczeń. Widzieliśmy ślady przez nich pozostawione, wskazujące niezbicie, że istnieją i ingerują w tę wojnę, ale niczego, co by dotyczyło ich bezpośrednio. Jeśli to oni przekierowali flotę Syndykatu na Lakotę, musimy zakładać, że nie tylko potrafią wykorzystywać hipernet do celów, których jeszcze nie rozumiemy, ale zyskaliśmy dowody na to, iż wiedzą o ruchach naszej floty i potrafią ją bez problemu namierzyć, co prowadzi do kolejnej implikacji, mianowicie takiej, że dysponują systemem pozwalającym na komunikowanie się w czasie rzeczywistym na odległościach międzygwiezdnych. – Wszyscy obecni spoglądali na niego takim wzrokiem, jakby gadał od rzeczy, ale jednocześnie nie potrafili podważyć logiki tego wywodu.
– Syndycy wiedzą o Obcych znacznie więcej niż my, to pewne – dodała Rione. – Niemniej ta wiedza trzymana jest w ścisłej tajemnicy, większość obywateli światów Sojuszu nie ma nawet pojęcia o istnieniu Obcych. Tylko najwyższe władze Syndykatu posiadają pełne rozeznanie w sytuacji. W przejętych zapisach nie ma nawet słowa na ten temat.
– Czy oni wyglądają jak ludzie? – zapytał Tulev.
– Nie sądzę – odparł Geary. – Gdyby wyglądali jak my, Syndycy nie musieliby ukrywać ich istnienia. Skąd niby miałaby pochodzić kolejna frakcja ludzkości na tyle potężna, by powstrzymać ekspansję Syndykatu, o której nic by nam nie było wiadomo? Przecież musielibyśmy mieć wspólne korzenie.
– Zatem to nie ludzie… – Tulev pokręcił głową w zamyśleniu. – Ciekawe, jak rozumują? Pewnie zupełnie inaczej niż my.
– A jednak możemy się domyślić, jakie mają intencje – zaoponowała Desjani.
Duellos wciąż był zamyślony.
– Moja mama nauczyła mnie pewnej zagadki, kiedy byłem jeszcze dzieckiem. Myślę, że może nam pomóc w zrozumieniu, z czym mamy do czynienia.
– Doprawdy? O co w niej chodzi?
– Piórko czy ołów? – powiedział Duellos po dłuższej chwili milczenia.
Geary czekał, ale były to jedyne słowa, jakie padły z ust kapitana.
– I to wszystko?
– Tak. Piórko czy ołów?
– Cóż to za zagadka, która każe wybrać jedną z dwu rzeczy? – zapytała Cresida, a potem wzruszyła ramionami. – Poddaję się. Jaka jest odpowiedź?
– To zależy – odparł Duellos, widząc irytację pozostałych. – Takie pytanie zadał kiedyś demon. I to do niego należał wybór, czy odpowiedź jest prawidłowa. Aby podać prawidłową odpowiedź, człowiek musiałby wiedzieć, o czym ów demon myślał.
– A niby skąd ktoś miałby wiedzieć, co sobie pomyślał demon? – W momencie, w którym Geary kończył pytanie, już znał odpowiedź. – Zupełnie jak z Obcymi.
– Otóż to. Jak mamy odpowiedzieć na pytanie postawione przez kogoś, kto nie jest człowiekiem? Zwłaszcza że nie wiemy nawet, co owo pytanie oznacza ani jaka jest poprawna odpowiedź na nie według pytającego.
– Zatem czego oczekują po nas? Honoru czy kłamstw? – zapytała kapitan Cresida. Wszyscy odwrócili się w jej stronę. – Z kim skontaktowali się ci Obcy? Z Syndykami.
Rione przytaknęła jej słowom.
– Z Syndykatem, którego władze złamały wszystkie układy, jakie z nimi zawieraliśmy, nawet te długoterminowe, korzystne także dla światów Syndykatu.
– Władze Syndykatu nie potrafią myśleć długoterminowo – wtrącił Duellos. – Dla nich liczą się tylko natychmiastowe zyski.
– Sądzicie – zdziwił się Geary – że oni naprawdę zastosowaliby podobną taktykę wobec obcej rasy, która o setki lat wyprzedza ludzkość nie tylko technologicznie? – Nie musiał wysłuchiwać odpowiedzi, zobaczył ją wyraźnie na twarzach zebranych. – Tak. Może i macie rację. – Przecież ci sami przywódcy raz po raz łamali wszelkie postanowienia ustalane z jego flotą, chociaż zdawali sobie sprawę, że może bez większego problemu doprowadzić do zagłady ich planet.
– Ta technologia mogła być dla nich przynętą, której nie potrafili się oprzeć – zauważyła z goryczą w głosie Rione. – Chcieli ją pozyskać bez względu na koszty, co musiało doprowadzić do sytuacji, w której Obcy uznali ludzkość za rasę niegodną zaufania. Wszystko co Obcy uczynili od tamtej pory, możemy traktować jako odruchy obronne, kroki zmierzające do zneutralizowania zagrożenia ze strony ludzkości.
– Jeśli rzeczywiście doszło do spotkania Syndyków z Obcymi – zaprotestowała Cresida – doszło także do nieporozumień, to chyba pewne, skoro nie uzyskali żadnych rewolucyjnych technologii oprócz wrót hipernetowych, które także my dostaliśmy. Pytanie tylko, dlaczego zaatakowali Sojusz? Wiemy już z rozmieszczenia wrót hipernetowych na dalekim pograniczu, że Syndycy boją się Obcych. Dlaczego więc rozpoczęli w tym samym czasie wojnę z nami?
– Bo poczuli się otoczeni? – Duellos podrzucił możliwe rozwiązanie. – Z jednej strony mieli Sojusz, z drugiej Obcych. Tym sposobem utknęli między dwiema potęgami. Zapewne obawiali się wzięcia w dwa ognie, gdybyśmy się dowiedzieli o istnieniu Obcych.
– Ale dlaczego rozpoczęli tę wojnę? – nie odpuszczała Cresida. – Dlaczego sami ściągnęli sobie na głowę koszmar, którego się obawiali?
– W czasie pokoju frachtowce Sojuszu swobodnie przemierzały przestrzeń należącą do światów Syndykatu. Loty okrętów wojennych należały do rzadkości, co najwyżej mieliśmy do czynienia z misjami dyplomatycznymi, ale ruch cywilny był spory. Obywatele Sojuszu mogli podróżować na tereny Syndykatu w interesach albo rekreacyjnie. Każdy z nich mógł się natknąć na dowody istnienia obcej rasy albo nawet spotkać jej przedstawicieli.
– Tak, to brzmi prawdopodobnie, sir, ale rozpętanie wojny tylko dlatego, żeby zamknąć dostęp do swojego terytorium, wydaje mi się mocno naciągane i niedorzeczne. Nawet przed wojną Syndycy patrzyli niechętnym okiem na naszą aktywność w swojej strefie wpływów. Mogli ją zdławić, i to kompletnie, używając całej serii mniej lub bardziej wiarygodnych wymówek, nie pozostawiając Sojuszowi żadnego pola manewru. Poza tym nie mogli przecież wiedzieć, czy Obcy nie zaatakują ich, kiedy będą zaangażowani w wojnę z nami.
– Może przywódcy Syndykatu uważali, ze pokonają nas naprawdę szybko – zauważył Duellos.
– To niedorzeczne! – zaprotestowała Cresida. – Nawet przywódcy Syndykatu nie byli aż tak głupi, żeby wierzyć w podobne brednie.
– Uważali, że Sojusz upadnie już po pierwszym uderzeniu – wtrąciła Desjani. – Sądzili, że mając do czynienia z tak wielkimi stratami, załamiemy się i nie będziemy w stanie odpowiedzieć.
– Tego nie wiemy – skontrowała Rione, w jej głosie dało się wyczuć lekką nutkę lekceważenia. – W ten sposób mobilizowano społeczności Sojuszu po pierwszych atakach. Dzięki takiemu podejściu Sojusz dokonał najbardziej bohaterskich zrywów w swojej historii, udowadniając, że podobne pomysły Syndykatu to bzdura. I tak narodziła się legenda o Black Jacku. Walka do końca wbrew wszystkiemu. Bohater, który miał zainspirować masy.
Geary usiłował zignorować fakt, że wszyscy patrzyli teraz w jego stronę.
– Argument ten, oprócz faktu, że był bardzo mobilizującym czynnikiem dla Sojuszu, wcale nie musi być kłamliwy – zasugerował Tulev patrząc w stronę Desjani, którą wyraźnie zdenerwowała riposta Wiktorii. – Czy mamy inne, lepsze wytłumaczenie?
– Może zawarli jakieś porozumienie z Obcymi. – Rione natychmiast podrzuciła inne rozwiązanie. – Zapewne zamierzali do niego powrócić, jak tylko uporają się z nami.
– Jakie to mogło być porozumienie? – zastanawiał się Geary, wracając pamięcią do czasów tak niedawnych dla niego, ale dla tych ludzi odległych o całe stulecie. – Pakt o nieagresji mógł czasowo chronić ich granice z Obcymi, ale Syndykat nie był w stanie rozgromić Sojuszu. Syndycy nie posiadali wystarczająco wielkiej armii, żeby podbić rozległe przestrzenie należące do nas, tak jak i my nie mieliśmy nic więcej, niż było potrzeba do powstrzymania ekspansji światów Sojuszu. I wiedzieliśmy o tym równie dobrze jak oni. Właśnie z tego powodu ataki, jak ten na Grendelu, były dla nas takim szokiem.
– Może tutaj kryje się odpowiedź – rzuciła Desjani rozgorączkowana tak, jakby nagle wpadła na zupełnie nowy pomysł. – Kiedy rozmawialiście, rozważałam pewien problem. – Nacisnęła kilka klawiszy na konsoli i nad stołem pojawiła się holomapa, której kształty wydały się Geary’emu niezwykle znajome.
– Oto granica przestrzeni Sojuszu i światów Syndykatu – wyjaśniła, kierując te słowa prosto do Rione, jak gdyby chciała zasugerować, że polityk może nie skojarzyć widoku, czym zirytowała ją jeszcze mocniej. – Ostatnio spędziłam sporo czasu analizując wydarzenia, które rozpoczęły wojnę. Mamy przed sobą sytuację wyjściową i pierwsze ataki Syndykatu. Shukra, Thabas, Diomede, Baldur, Grendel. Dlaczego uderzyli na Diomede zamiast na Varandala? Dlaczego na Shukrę zamiast na Ulani?
Geary zmarszczył brwi. Nie wiedział o tych wydarzeniach, bo i nie miał szansy się o nich dowiedzieć, śpiąc w komorze kriogenicznej od czasu pierwszego, zaskakującego ataku Syndyków na Grendel. Przez kilka miesięcy, jakie minęły od wybudzenia, nadal unikał bliższego zapoznania się z danymi dotyczącymi tego okresu, mając świadomość, że wszyscy ludzie, którymi podówczas dowodził, zginęli w kolejnych bitwach albo – jeśli mieli więcej szczęścia – umarli ze starości, w czasie gdy on dryfował w kapsule ewakuacyjnej pośród morza szczątków pokrywających miejsce starcia na Grendelu.
– Dobre pytania. Nie zagłębiałem się specjalnie w dokumenty z tamtych czasów, ale zakładałem, że musieli uderzyć na bazę Sojuszu na Varandalu.
– Nie uderzyli – zapewnił go Duellos, przyglądający się uważnie holomapie. – W tamtych czasach Varandal był znaczącą instalacją militarną Sojuszu?
Desjani skinęła głową.
– Mieściła się tam siedziba dowództwa całego sektora, do tego warsztaty naprawcze, główne magazyny i kilka stoczni floty.
– Zatem był to więcej niż tylko pierwszorzędny cel, a jednak zaatakowali inne miejsca zamiast niego. Czy ktoś wie, dlaczego nie doszło do ataku na Varandal?
Raz jeszcze odpowiedziała Desjani.
– Źródła historyczne podają, że Varandal, Ulani i inne ważne systemy gwiezdne miały stać się celem drugiej fali ataków, które nie nastąpiły z powodu ogromnych strat, jakie Syndykat poniósł w pierwszych bitwach. Przypuszczalnych strat – zaakcentowała. – Przyjęto takie założenie, ponieważ wszyscy w Sojuszu zgadzali się, że Syndycy nie mogli uznać, iż uderzenia pierwszej fali spowodowały tak wielkie zniszczenia po naszej stronie, aby można je było uznać za rozstrzygające dla losów wojny. Syndycy nie posiadali wtedy tak silnej floty, co zresztą potwierdził kapitan Geary, żeby zaatakować wszystkie ważne cele jednocześnie.
– Do czego pani zmierza? – zapytała Rione.
Desjani zmierzyła ją zimnym wzrokiem, ale jej głos pozostał profesjonalnie obojętny.
– Być może Syndycy spodziewali się, że będą w posiadaniu znacznie większej liczby okrętów. Czy jest możliwe, że zawarli porozumienie, na mocy którego mieli otrzymać pomoc? Czy liczyli na to, że silniejszy od nich sprzymierzeniec uderzy na tak mocne systemy jak Varandal, podczas gdy oni zajmą się Diomede?
Zapadła cisza. Twarz Rione stężała ponownie, ale tym razem jej złość nie była skierowana na Desjani.
– Obcy wykiwali Syndyków.
– Obiecując im pomoc w ataku na Sojusz.
– A potem nie pokazali się na polu walki, pozostawiając ich sam na sam z nami. Zrobili w konia przywódców Syndykatu, którzy uważali samych siebie za mistrzów wszechświata w cwaniactwie, pakując ich w niemożliwą do wygrania wojnę z Sojuszem. Dlatego władze Syndykatu, nie mogąc się przyznać do tak wielkiej porażki, brnęły dalej w ten konflikt, nie mogąc inaczej zakończyć wojny, którą rozpętały.
Tym razem Cresida zgodziła się bez zastrzeżeń.
– Obcy nie chcą, by któraś ze stron wygrała. Dlatego zainterweniowali na Lakocie. Kapitan Geary radził sobie zbyt dobrze, zadając Syndykatowi takie straty, że już wkrótce mógłby, jak sądzę, przeważyć szalę zwycięstwa w tej wojnie na naszą stronę, a na domiar złego zbliżał się coraz bardziej do granic przestrzeni Sojuszu, wciąż posiadając syndycki klucz hipernetowy. Obcym zależy na tym, aby ludzkość walczyła, a nade wszystko na tym, abyśmy nie myśleli o niczym innym. Ale czy to jest wyłącznie defensywne działanie z ich strony? A może po prostu czekają, abyśmy wykrwawili się wzajemnie. Mogliby wtedy spokojnie wkroczyć do akcji.
– Wiemy, że mogą nas w każdej chwili zniszczyć, wykorzystując do tego celu wrota hipernetowe – przypomniał Geary.
– Ale jeszcze tego nie zrobili – dodała Cresida. – Jeśli obserwowali bieg wydarzeń na Lakocie, musieli się zorientować, że posiadamy już wiedzę o ich destrukcyjnej mocy, i to co najmniej od czasu kolapsu syndyckich wrót na Sancere. Jeśli zamierzali użyć wrót hipernetowych do zgładzenia ludzkości, dlaczego jeszcze tego nie zrobili?
– Piórko czy ołów? – zapytał oglądający własne paznokcie Duellos.
Pomimo wyraźnej frustracji Geary musiał przyznać kapitanowi rację.
– Możemy zgadywać bez końca i nie dojdziemy do jednego sensownego wniosku, ponieważ nie mamy pojęcia, z czym tak naprawdę mamy do czynienia.
– Wiemy już, że potrafili nas oszukać – nalegała Desjani. – Proszę zwrócić uwagę na wzorzec, sir. Działają zawsze z ukrycia i potrafią nakłonić nas do robienia rzeczy, w wyniku których sobie szkodzimy.
– Celna uwaga – przyznał Duellos. – Wydaje się, że preferują taktykę zmuszania przeciwnika do popełniania błędów, którymi sam sobie szkodzi.
– Dowiadują się, czego chce przeciwnik – poparła go Rione – i obiecują mu to. Muszą być świetnymi politykami.
– A Syndycy próbowali z nimi zadrzeć – przyznał z gniewem Geary. – Wetknęli kij w mrowisko i cała ludzkość została pokąsana.
– Ale dlaczego się nie wycofali? – zastanawiała się tymczasem Cresida. – Przecież nie mieli najmniejszych szans na wygranie tej wojny i wiedzieli o tym od dawna. Dlaczego nie przyznali się, że zostali wystawieni przez Obcych, że inna rasa oszukała ich, wmawiając, że szykujemy się do ataku czy coś w tym stylu? Dlaczego nie chcieli walczyć razem z nami przeciw tym… istotom?
Rione pokręciła tylko głową.
– Przywódcy światów Syndykatu nie mogli otwarcie przyznać, że popełnili błąd. Poleciałyby głowy, i to dosłownie. Nawet w wypadku, gdy to przodkowie aktualnych władców byli temu wszystkiemu winni, albowiem aktualni przywódcy są bezpośrednimi spadkobiercami swoich przodków, inaczej nie mogliby zostać wybrani na takie urzędy. Wszyscy są wybierani wyłącznie ze względu na zdolności i kompetencję. Przyznanie, że jedno z pokoleń doprowadziło do czegoś podobnego, oznaczałoby zakwestionowanie zdolności przywódczych ich namaszczonych prawem potomków i całego systemu władzy. Wygodniej i prościej jest prowadzić wyniszczającą wojnę, niż przyznać, że zostały popełnione poważne błędy w przeszłości.
– Oni są aż tak głupi? – zapytała z powątpiewaniem Cresida.
– Nie. To wcale nie głupota. Jeśli przywódcy przyznają się do błędów, i to tak poważnych, że ich skutkiem było wciągnięcie światów Syndykatu w wieczną wojnę nie do wygrania, z pewnością stracą władzę, a potem również życie albo w najbardziej sprzyjających okolicznościach zostaną pozbawieni tylko pozycji i całego majątku. Ale dopóki trzymają się aktualnej linii działania, mogą liczyć na zmianę sytuacji. Tu nie liczy się to, co jest lepsze dla światów Syndykatu, Sojuszu albo nawet całej ludzkości. Ważne są wyłącznie ich osobiste korzyści. Będą walczyli do ostatniego okrętu i żołnierza, bo i tak kto inny płaci za ich błędy, a dzień, w którym będą musieli za to odpowiedzieć, jest wciąż daleki.
Geary zauważył, że pozostali oficerowie starają się nie kierować oczu w stronę Wiktorii. Wiedział, co ich martwi. Nie chodziło bynajmniej o sposób myślenia przywódców Syndykatu, ale o to, że Rione rozumiała je i potrafiła wyjaśnić, co mogło znaczyć, że sama mogła myśleć podobnie.
Ona chyba też wpadła na tę myśl, gdyż przyjrzała się uważniej zebranym.
– Zapomniałam, że jesteście szlachetnymi ludźmi honoru. Żaden oficer floty nie pozwoliłby swoim ludziom ginąć w imię własnej pomyłki, nie mówiąc już o tym, że podjąłby szaleńcze kroki, byle nie utracić posiadanego stanowiska.
Twarze dowódców poczerwieniały, ale Geary zabrał głos, zanim inni zdążyli ochłonąć.
– Zrozumieliśmy aluzję. Ale nikt z tu obecnych nigdy nie był zaangażowany w podobne działania. Nie wyłączając samej pani współprezydent Rione. Wyruszyła z flotą na tę misję, narażając własne życie na równi z oficerami i marynarzami. A teraz proszę, skierujmy nasz gniew przeciw wrogom, a nie na siebie samych.
– Na których wrogów? – zapytał Duellos. – Od dziecka uczono nas, że „wrogiem” jest każdy Syndyk. To oni nas zaatakowali, zbombardowali nasze planety, zabijając przyjaciół i członków rodzin. A tymczasem przez cały czas mieliśmy zupełnie innego wroga, o którym nawet nie wiedzieliśmy.
– Jest pan tego pewien? Nasi przywódcy nic o nich nie wiedzieli? – zapytała Desjani.
Wszystkie oczy zwróciły się na Rione, ale ona, chociaż lekko poczerwieniała, odpowiedziała im hardo.
– Ja nie miałam o tym pojęcia. Z tego co mi wiadomo, żaden z senatorów nie miał pojęcia o istnieniu obcej rasy.
– A co z członkami Rady Najwyższej? – zapytał Duellos.
– Nie wiem. – To oświadczenie Rione spotkało się z widocznym niedowierzaniem. – Nie mam powodu, aby kłamać – powiedziała ostrzej. – Wiem tylko, że o ściśle tajnych sprawach najwyższej wagi byli informowani wyłącznie członkowie Rady Najwyższej. Krążyły pogłoski, że niektóre z tych informacji były przekazywane nowym członkom rady wyłącznie ustnie, nigdy nie spisano ich bowiem w żadnym dokumencie, ale nie potrafię powiedzieć, czy tak było naprawdę. Tylko członkowie Rady Najwyższej mogliby odpowiedzieć na to pytanie, ale oni są znani z tego, że potrafią dochować tajemnicy.
– W to akurat mogę bez problemu uwierzyć – przyznał Geary. – Jaką odpowiedź obstawiłaby pani senator? – Celowo użył jej tytułu, chciał bowiem zaakcentować, że jest kimś w świecie polityki. – Czy kiedykolwiek zauważyła pani albo usłyszała cokolwiek świadczącego o tym, że członkowie Rady Najwyższej posiedli wiedzę o Obcych?
Zamyśliła się głęboko, pochylając lekko głowę.
– To jest możliwe. Zależnie od tego, jak zinterpretowałabym pewne wydarzenia.
– Wydarzenia?
Zmarszczki na czole Wiktorii pogłębiły się.
– Na przykład sytuacje, w których otrzymuje się zakaz zadawania dalszych pytań rzekomo w trosce o bezpieczeństwo Sojuszu. Prywatne deklaracje dotyczące rozmaitych planów i budżetów. O tego typu sprawach mówię. Ale powody takich zachowań mogą być różne. Słuchajcie, jestem podejrzliwa jak każdy polityk. Rozbieram każdą informację na czynniki pierwsze. Jeśli Rada Najwyższa ma jakieś informacje dotyczące Obcych, to wykonała kawał dobrej roboty, ukrywając tę wiedzę. Ja niczego nie podejrzewałam, dopóki kapitan Geary nie pokazał mi wyników swojego dochodzenia.
– A potem sami przestaliśmy zadawać pytania – zauważyła Cresida. – Prawda? Żadna obca rasa rozumna nigdy się z nami nie skontaktowała, przynajmniej nic nam o takim wydarzeniu nie wiadomo, więc skoncentrowaliśmy się na wojaczce. Dopiero kapitan Geary popatrzył na całość problemu ze świeżej perspektywy.
– Raczej chłodnej niż świeżej – odparł Geary, niedwuznacznie nawiązując do okresu hibernacji, i wszyscy się roześmieli. Nie myślał nawet, że kiedyś będzie w stanie z tego żartować. – Pytanie brzmi: zachowamy ich istnienie w tajemnicy czy rozpowiemy, komu się da?
Cisza przeciągnęła się znacznie dłużej niż poprzednio i kiedy w końcu odezwała się Rione, w jej głosie dało się wyczuć sporo niepokoju.
– Obawialiśmy się, że ludzkość może wykorzystać potęgę wrót hipernetowych do sprowadzenia na siebie zagłady za sprawą nienawiści, jaka zapanowała z powodu tej wojny. Ale co zrobi ludzkość, jeśli się dowie, że wojna wybuchła na skutek knowań innej rasy, a na dodatek Obcy oszukali nas, obdarowując bronią masowej zagłady, którą sami zainstalowaliśmy w naszych systemach gwiezdnych? Czego lud zażąda?
– Zemsty – odparł Tulev.
– Tak. Rozpocznie się wojna na jeszcze większą skalę, i to przeciw wrogowi, którego siły nie znamy, wiemy jednak o nim tyle, że dysponuje niekwestionowaną przewagą technologiczną.
Cresida zacisnęła pięści.
– Nie obchodzi mnie, ile tych istot zginie. Zasłużyły sobie na to. Gdy wszakże pomyślę, ilu naszych żołnierzy będzie musiało polec…
– Wydaje mi się, że uzyskałem odpowiedź na moje pytanie – oświadczył Geary ponurym głosem. My także musimy utrzymać tę wiadomość w tajemnicy, dopóki nie odkryjemy sposobu na przeciwstawienie się Obcym bez rozpoczynania nowej, jeszcze większej wojny.
Zamyślony Duellos przygryzał raz po raz wargę, a palce jego dłoni rytmicznie, ale bezdźwięcznie stukały o blat stołu.
– Jeden wróg naraz. Taka jest moja rada. Musimy sobie poradzić z Syndykami, zanim będziemy mogli wyruszyć przeciw Obcym.
– Ale jak pokonać Syndyków, skoro Obcy już im pomagają? – zapytała Cresida.
Duellos skrzywił się.
– Niech mnie szlag, jeśli znam odpowiedź na to pytanie.
Z niewiadomych przyczyn wszyscy spojrzeli w stronę Geary’ego. – Słucham? Naprawdę myślicie, że ja wiem, jak sobie poradzić?
Ku jego zaskoczeniu Cresida udzieliła na to pytanie odpowiedzi.
– Sir, udowodnił nam pan nie raz, że dostrzega pan problemy, które dla nas są normą albo ich nawet nie zauważamy. Może dzieje się tak dlatego, że pan patrzy na wiele rzeczy niejako z zewnątrz albo hmm… został pan zainspirowany przez pewne siły, aby wychwytywać rzeczy, których my nie jesteśmy w stanie zobaczyć.
Zainspirowany? Cóż to miało znaczyć? Geary przeniósł wzrok na Cresidę, potem na pozostałych i dostrzegł na ich twarzach owo znaczenie. Cresida wydawała się lekko zawstydzona, Desjani jak zwykle emanowała uwielbieniem, a Rione tylko mierzyła go kpiącym wzrokiem.
– Naprawdę wierzycie, że żywe światło gwiazd podpowiada mi, co robić? Sądzę, że zorientowałbym się, gdyby coś takiego miało miejsce.
Duellos znów skrzywił się po jego wypowiedzi.
– Nie sądzę, żeby to było możliwe – poprawił go. – To nie tak działa. A raczej nie tak powinno działać.
– Nikt nie wie, w jaki sposób otrzymuje się inspirację! Dlaczego po tym wszystkim, co razem przeszliśmy, nadal wierzycie, że jestem posłańcem wyższej siły?
– Za każdym razem powtarza nam pan w prywatnych rozmowach, że jest pan normalnym człowiekiem – odparła Desjani. – Ale dokonuje pan kolejnych cudów. Zatem albo jest pan niezwykłym człowiekiem, albo ktoś pana inspiruje, i jedno w tym wszystkim jest pewne: moje rady nie mają wielkiego wpływu na pańskie decyzje.
Geary znalazł się na progu logicznej pułapki.
– Kapitanie Desjani, zresztą rzecz dotyczy wszystkich tu obecnych, jeśli otrzymuję jakąś pomoc, to wyłącznie z waszej strony. – Wyczytał z ich twarz że nie zgodzili się z tą opinią. – Nie możecie ryzykować losu floty i Sojuszu przez jakieś durne zabobony o inspiracji, którą jakoby otrzymuję od żywego światła gwiazd na każde zawołanie!
– Nie ryzykujemy, sir – odparł spokojnie Tulev. – Opieramy się na pańskich dotychczasowych dokonaniach, sir. Proszę tak trzymać.
Geary uśmiechnął się, gdy zobaczył gest Tuleva mówiący wyraźnie, że wypowiedział się dwuznacznie, pół żartem, pół serio. Proszę tak trzymać. Uratować flotę. Wygrać wojnę. Stanąć przeciw nieznanej obcej rasie. Geary po prostu musiał się uśmiechnąć.
– Spróbuję. Ale jakoś nie czuję w tej chwili przypływu inspiracji. Musicie nadal pełnić swoje role, niosąc mi niezbędną radę i pomoc, kiedy trzeba.
Cresida pokręciła głową.
– Chciałabym umieć udzielić panu choć jednej rady dotyczącej Obcych. Ale będę miała sporo czasu podczas skoku na Branwyna, może uda mi się coś wymyślić.
Trzy dni później Geary wydał rozkaz skoku na Branwyna i flota Sojuszu opuściła Lakotę po raz drugi i – miał nadzieję – ostatni.
Po całych tygodniach stresów, a potem walk w systemie Lakoty czas spędzany podczas podróży nadprzestrzennej przyniósł tak wyczekiwane uspokojenie. Załoga ciężko pracowała, usuwając zniszczenia, ale potrafiła także znaleźć czas na odpoczynek, zarówno fizyczny, jak i psychiczny. Pomimo niesamowitości pustki nadprzestrzeni Geary poczuł prawdziwy żal, gdy wynurzyli się ponownie w czerni kosmosu na skraju systemu Branwyna.
Na wyświetlaczu systemowym widniała cała masa danych, głównie przechwyconych ostatnio z syndyckich baz danych, ale i uzupełniana na bieżąco obserwacjami napływającymi z sensorów floty, które dokonywały aktualnej oceny obecności ludzkiej w tym systemie. Ku zaskoczeniu wszystkich Syndycy byli o wiele aktywniejsi na Branwynie, niż wcześniej przypuszczano. Większość systemów gwiezdnych, które nie doczekały się przyznania i budowy wrót, upadała wolniej lub szybciej, zależnie od tempa spadku tradycyjnej, skokowej komunikacji międzygwiezdnej, zastępowanej teraz przez bezpośrednie loty docelowe hipernetem. Ale wielkie kopalnie Branwyna miały się świetnie i było ich o wiele więcej, niż szacowano na podstawie liczących kilkadziesiąt lat przewodników po systemach gwiezdnych Światów Syndykatu, które zdobyła flota.
– Ciekawe dlaczego? – zastanawiał się na głos Geary.
Desjani nie potrafiła na to odpowiedzieć, widać było, że też jest wstrząśnięta.
– Nie zanotowaliśmy obecności syndyckich jednostek wojskowych. Żadnych okrętów kurierskich, nie ma też floty broniącej systemu. Nie widziałam jeszcze systemu zajętego przez Syndyków, w którym nie byłoby choć jednej bazy sił bezpieczeństwa.
Uaktualnione informacje o systemie wciąż napływały do komputerów floty, właśnie wykryto szereg frachtowców zmierzających zarówno do najbliższego punktu skoku, jak i z powrotem.
– Dokąd prowadzi ta studnia grawitacyjna?
Zobaczył odpowiedź, zanim udzielił jej wachtowy.
– Do systemu gwiezdnego Sortes, sir!
Dziwiła go tak liczna obecność Syndyków w systemie pominiętym przez hipernet. Nawet jeśli brać po uwagę fakt, że ma bezpośrednie połączenie z sąsiednią gwiazdą, przy której wybudowano wrota. Ale na Sortes wydobywano dokładnie te same rudy i pierwiastki co tutaj.
– Co u licha? – mruknął Geary.
Wiktoria Rione roześmiała się głośno, zwracając jego uwagę.
– Jeszcze tego nie zrozumieliście? Nie wiecie, co macie przed oczami? To nielegalna, piracka, jeśli tak można powiedzieć, kopalnia pracująca dla którejś z syndyckich korporacji poza centralnym systemem kontroli dochodów. Całe wydobycie jest niezarejestrowane i nieopodatkowane, co przynosi zyski pomimo kosztów szmuglowania towaru do systemu z hipernetem i jego legalizacji.
– Skąd możesz o tym wiedzieć? – zapytał Geary.
– Bo podobne operacje zdarzają się także w naszej przestrzeni od czasu do czasu. Są nielegalne, ale zyskowne. Jednym z głównych zajęć senatu jest ustanawianie praw, które uszczelniają system prawny, uniemożliwiając prowadzenie takiej działalności, ale ludzie jak to ludzie, zawsze znajdą jakieś luki prawne.
Nielegalne kopalnie. Geary zastanawiał się, czy mieszkańcy tego systemu pośpieszą z pomocą Lakocie czy raczej przyczają się, aby ich nie wykryto.
– Wyślijcie im przekaz o tym, co wydarzyło się na Lakocie, i wezwanie nadane z tamtejszej zamieszkanej planety. Co się stanie, jeśli armia albo władze Syndykatu znajdą to miejsce?
– Część oficjeli z pewnością już o nim wie. – Rione wzruszyła ramionami. – Wydaje mi się, że kilka celnie umiejscowionych łapówek załatwiło sprawę. Ale nasz przelot przez ten system może ściągnąć na nich więcej uwagi.
Geary sprawdził wyświetlacz działu manewrowego.
– Potrzebujemy zaledwie czterech dni na dotarcie do punktu skoku na Wendig. Jednostki pomocnicze kończą już przerabianie surowców zdobytych na Lakocie. Jak sądzisz, czy możemy zaufać Syndykom z tego systemu, że dostarczą nam nieskażone surowce, jeśli tego od nich zażądamy?
– Zaufać pirackiej firmie? A ile im za te surowce zapłacisz?
– Nic – odparł Geary.
– To i tyle samo otrzymasz w zamian.
Geary czuł niepokój, nie widząc żadnych prób ataku na flotę, ale za to liczne oznaki pośpiesznej ewakuacji Syndyków. Nie mogąc usiedzieć na miejscu i myśleć, wybierał się na coraz to dłuższe spacery korytarzami Nieulękłego. Okręty liniowe były gigantyczne, ale nie aż tak wielkie, żeby nie natrafiał co rusz na Desjani, która nieustannie krążyła wśród załogi, pilnując remontów. Jak na ironię fakt, że bywał widziany z nią w miejscach publicznych, stanowił lepszą obronę przed zarzutami o nieprofesjonalne zachowania niż unikanie jej. Gdyby ich bowiem nie widywano podczas tych spacerów, plotkarze natychmiast uznaliby, że są razem zupełnie gdzie indziej, w miejscach niedostępnych dla innych, robiąc coś, czego nikt nie powinien widzieć.
Większość ich rozmów schodziła na tematy zawodowe. Wojna, dowodzenie okrętem, różnice w klasach jednostek, taktyka, logistyka, kwestie dotyczące załogi czy przewidywane miejsca docelowe kolejnych skoków. Nic z rzeczy, które mogły się nieopatrznie przerodzić w rozmowy osobiste, na szczęście Desjani to nie przeszkadzało. Była prawdziwym oficerem i kochała swoją pracę.
Ale im dłużej rozmawiali, tym częściej dochodziło do dryfów w stronę Kosatki czy generalnie przestrzeni Sojuszu albo nawet jej rodziny. Geary także wypuszczał się coraz dalej. Przywoływał wspomnienia, które do niedawna wydawały mu się zbyt bolesne, myśli o ludziach i miejscach już nie istniejących, zaskoczony tym, że potrafi z Tanią rozmawiać o takich sprawach, czując nie tylko melancholię, ale i ulgę.
– Kiedyś wspominał pan, że zna kogoś z załogi Pancernego – przypomniała mu Desjani, gdy któregoś dnia szli długim korytarzem w stronę pomieszczeń maszynowni. Było już późno, niemal środek nocy pokładowej, i w tej części okrętu rzadko można było spotkać marynarza albo oficera.
Przypomniała mu o jednym z najbardziej bolesnych wspomnień, dotyczącym wydarzeń w syndyckim Systemie Centralnym.
– Tak – przyznał. – Córkę mojego bratanka. Siostrę kapitana Michaela Geary’ego. Przekazał mi wiadomość dla niej.
Desjani sprawdziła coś na przenośnym wyświetlaczu.
– Komandor Jane Geary? Ona nie tylko służy na Pancernym, ona nim dowodzi – nagle zmarszczyła brwi. – Pancernik dowodzony przez kobietę o nazwisku Geary. Coś mi się tu nie zgadza, nigdy nie słyszałam o niej niczego złego.
Geary powstrzymał się od gniewnego prychnięcia. Współczesna flota wysyłała najlepszych oficerów na okręty liniowe, aby pierwsi wchodzili w kontakt z wrogiem i pierwsi ginęli.
– Może postawili jej wyższe wymagania.
– Ze względu na legendarnego przodka? – zapytała Desjani, a potem uśmiechnęła się. – To niewykluczone. – Znów spoważniała. – Ale kiedy wrócimy, musi jej pan przekazać wiadomość, że Michael najprawdopodobniej zginął. Tak mi przykro.
– To nie będzie łatwe.
– Ale ma pan jakąś wiadomość dla niej?
– Tak. Jego ostatnie słowa przekazane przed zniszczeniem Obrońcy. – Raz jeszcze rozważył treść tej wiadomości, a potem zadecydował, że Desjani jest chyba jedynym człowiekiem, który nie nosi nazwiska Geary, ale mimo to powinien ją poznać. Kazał mi przekazać, że już mnie przestał nienawidzić.
Wyglądała na zszokowaną, ale po chwili na jej twarzy zagościł wyraz zamyślenia.
– Michael Geary nienawidził pana za to, że zmuszano go do dorównania panu?
– Tak właśnie powiedział. – W krótkim czasie, jaki był im dany na rozmowę, niewiele więcej zdołali powiedzieć.
– Ale zmienił zdanie. – Desjani popatrzyła na Geary’ego przeciągle. – Dlatego, że wykorzystał Obrońcę do powstrzymania wroga. Ostatnia linia obrony straży tylnej, która umożliwia reszcie floty ucieczkę. Wykonał identyczne zadanie, za które przeszedł pan do legendy. Może w końcu zrozumiał, kim pan naprawdę jest?
– Tak. – Geary poczuł wielką ulgę, mogąc podzielić się z kimś tą opowieścią. Tania zrozumiała. Z pewnością zrozumiała. – W tym momencie pojął, że zrobiłem to nie dlatego, że poczułem się bohaterem albo chciałem sławy. Uczyniłem tak, bo wielu ludzi na mnie liczyło. I to wszystko.
– A on postąpił tak samo. – Skinęła głową. – Tak się zostaje bohaterem, sir.
– Niestety nie… – Geary wzruszył ramionami, czując ten zadawniony ból, który znów pojawił się, gdy przypomniał sobie utracony przed stu laty okręt, i o wiele nowszy żal po jednostkach tej floty, które zostały zniszczone wykonując identyczne zadania w beznadziejnych sytuacjach. – Czysty przypadek sprawia, że człowiek wplątuje się w taką sytuację.
– Być może. – Desjani spojrzała na niego poważnie. – Ale to co osoba wplątana w taką sytuację zrobi, nie jest już dziełem przypadku, sir. Taki człowiek musi dokonać wyboru, jak my wszyscy. Te wybory określają, kim jesteśmy. Wiem, że nie spodoba się panu, co teraz powiem, ale jest pan prawdziwym bohaterem, sir. Gdyby był pan oszustem, ludzie już dawno by to zauważyli.
– Jestem tylko człowiekiem, Taniu.
– W to nikt nie wątpi. Z tego powodu pański czyn był heroiczny. Ludzie boją się bólu i śmierci, ale kiedy pokonujemy ten strach, broniąc innych, dokonujemy czynów, z których możemy być naprawdę dumni.
Zaskoczony Geary szedł przez chwilę milcząc, zanim zdołał odpowiedzieć.
– Nigdy nie myślałem o tym w taki sposób. Doskonale potrafi pani władać językiem. Nic dziwnego, że wuj chciał panią zatrudnić w swojej agencji literackiej.
Wbiła wzrok w pokład i uśmiechnęła się lekko, jakby w zadumie.
– Moim przeznaczeniem były gwiazdy, kapitanie Geary. Zawsze o tym wiedziałam.
– A dlaczego?
– Nie mam pojęcia. Zawsze mnie pociągały. To dziwne, ale już jako dziecko, kiedy patrzyłam w tę bezbrzeżną pustkę nad głową, czułam, że tam właśnie znajduje się coś, co będzie dla mnie najważniejsze.
– Nieulękły? – Geary usiłował zgadnąć.
– Wiem, czym jest miłość do własnego okrętu liniowego.
Desjani roześmiała się, było to tak rzadkie zjawisko, że Geary wątpił, aby kiedykolwiek wcześniej słyszał ten dźwięk.
– Mam nadzieję, że nie o niego mi chodziło! Uwielbiam Nieulękłego, ale okręty liniowe są bardzo wymagającymi chłopcami dla swoich kapitanów. To naprawdę jednostronny związek, jak pan sam wie. Miałam nadzieję na coś nieco bardziej wyważonego. – Wciąż się uśmiechała, a Geary zaczął się zastanawiać, trochę wbrew własnej woli, jak mógłby wyglądać jego związek z Desjani. Ale ani on nie mógł się z nią wiązać, ani ona z nim, więc szli dalej korytarzem, a rozmowa wróciła na bezpieczniejszy temat, jakim były modyfikacje systemów celowniczych baterii piekielnych lanc.
Gdy wrócił do swojej kajuty, ze zdziwieniem zauważył, że Wiktoria pomimo tak późnej pory stoi przed obrazem przedstawiającym gwiazdy i wpatruje się w niego intensywnie.
– Czy coś się stało?
– Skąd mogę wiedzieć? – odparła Rione.
– Jestem tylko twoją byłą kochanką. Rozmawiałeś z nią.
Geary skrzywił się, słysząc te słowa.
– Chodzi ci o kapitan Desjani? Ona jest kapitanem mojego okrętu flagowego…
– A ty nie możesz zasnąć, dopóki nie porozmawiasz o swojej ukochanej flocie – powiedziała Wiktoria, ale nie słyszał w jej głowie jadu czy gniewu, raczej rezygnację.
– Między nami nic nie zaszło, Wiktorio. Wiesz doskonale, że nie ma na to żadnych szans.
Rione nie odwracała się jeszcze przez chwilę, dopiero potem spojrzała na niego, ale jej twarz była jak zwykle nieprzenikniona.
– A jednak coś jest między wami. Nic fizycznego. O nie. Żadnych niewłaściwych zachowań. Muszę to uczciwie przyznać. Żadne z was nie posunęłoby się do czegoś takiego. Ale łączy was więź emocjonalna, coś, co wykracza daleko poza stosunki zawodowe, wiesz o tym doskonale, John. – Zrobiła długi wydech, znów patrząc w gwiazdy. – A ja nie chcę być tą drugą dla żadnego mężczyzny.
Zastanawiał się, co odpowiedzieć.
– Nie sądziłem…
– Nie. Nie sądziłeś. Ja też nie dałam ci nigdy powodu, żebyś pomyślał, że łączy nas coś więcej niż tylko łóżko. Ale silna kobieta potrzebuje silnego mężczyzny, a ja zaczęłam wymagać od ciebie czegoś więcej niż tylko seksu. Ale mi tego nie dawałeś. Przyznaj sam. Nie kochasz mnie. Pożądasz mojego ciała, ale nie jesteś w stanie mnie pokochać.
– Nie mogę powiedzieć z całą szczerością, że cię kocham – przyznał Geary. – Ale nie pragnąłbym ciebie, gdybym cię nie szanował i nie uwielbiał.
Rione skierowała blady uśmiech w stronę narożnika kajuty.
– Tego chce każda kobieta. Być pożądaną i wielbioną.
– Przepraszam. Sama cały czas powtarzałaś, że nie będziemy sobie niczego obiecywać.
– To prawda. I złamałam dane ci słowo. Częściowo. Tylko nie ubzduraj sobie, że szaleńczo się w tobie zakochałam. Ale nigdy nie będę tą drugą – powtórzyła. – Mam swoją dumę. – W drodze do włazu zatrzymała się na moment, by spojrzeć na Geary’ego. – Zmień kody zamka, jak tylko wyjdę, żebym nie miała swobodnego dostępu do twojej kajuty.
Geary skinął głową.
– Skoro tego chcesz.
– To czego ja chcę, i tak już się nie liczy. Ale ty musisz zrozumieć, co do ciebie mówię. Pojawię się tutaj wyłącznie jako twój doradca.
– Dziękuję. Twoje rady są naprawdę większą pomocą dla mnie, niż sądziłem. Skrzywiła się, a potem pokręciła głową.
– Sojusz potrzebuje tej floty i ciebie. Pozostanę po twojej stronie, dopóki będę widziała, że wyznajesz te same zasady co i ja. Ale już nigdy więcej nie wślizgnę się do twojego łóżka i nie poproszę, byś przyszedł do mojego, bo wiem, że kochając się ze mną, pozostaniesz myślami przy niej, a tego nie zniosę.
Siedział jeszcze długo po tym, jak Wiktoria zamknęła za sobą właz, uzmysławiając sobie trafność jej spostrzeżeń. Jedyna kobieta, którą mógł posiąść w tej flocie, nie była tą wymarzoną, a Rione miała pełne prawo nie zaakceptować układu narzucającego jej rolę mniej uprzywilejowaną.
Wstał w końcu i podszedł do konsoli zamka, by anulować kod umożliwiający jej wolny dostęp do jego prywatnej kajuty. Wykonanie tego gestu określało definitywnie, że nie zobaczy jej już u siebie, chyba że będzie chodziło o omówienie spraw floty. Co ciekawe, w tym momencie poczuł zarówno winę, jak i ulgę.