Po przekroczeniu punktu szczytowego nad polem minowym okręty Sojuszu zaczynały pikowanie w dół, przyśpieszając i wchodząc na właściwe wektory. Przez moment Geary ujrzał oczami wyobraźni chaotyczne przybycie na Corvus, tuż po tym jak objął stanowisko dowodzenia, a flota złamała szyki, aby uderzyć na kilka osamotnionych jednostek Syndykatu. Ale tym razem było inaczej. Tym razem okręty Sojuszu wykonywały jego rozkazy, zmieniając kursy i tempo poruszania się zgodnie z wytycznymi zawartymi w szczegółowych harmonogramach, które naprowadzały je na konkretne jednostki Syndykatu znajdujące się w polu ich rażenia. Nawet ci oficerowie, którzy nie cierpieli taktyki Geary’ego, nie powinni mieć problemów w tej bitwie, kiedy przed okrętami Sojuszu znajdowało się tyle łatwych celów.
Gdy wydał już wszystkie rozkazy, gdy flota posłusznie je wykonywała, a syndycki pościg nie pojawił się jeszcze w punkcie skoku, Geary doświadczył charakterystycznego momentu wyciszenia, jaki można osiągnąć wyłącznie dzięki gigantycznym odległościom wewnątrz układów planetarnych. Nawet teraz, gdy jego okręty osiągnęły już prędkość przekraczającą 0.1 świetlnej, potrzebowały niemal półtorej godziny, aby pokonać odległość dziesięciu minut świetlnych, jaka dzieliła je od skupiska uszkodzonych jednostek wroga. Ale Syndycy także oddalali się od szarżującej floty, chociaż mogli jedynie pomarzyć o osiągnięciu tak olbrzymich prędkości.
– Przewidywany czas przechwycenia wrogiego zgrupowania: jeden i siedem dziesiątych godziny – mruknęła Desjani. – Uciekają, ale i tak dopadniemy ich o wiele prędzej, niż te dwa syndyckie pancerniki dotrą do nas.
– Musimy się upewnić, że zostaną całkowicie zniszczone, zanim dotrą w pobliże naszej eskadry pomocniczej. – Na ekranie wyświetlacza Geary’ego łuki, po których poruszały się lekkie krążowniki i niszczyciele, oddalały się od tras, którymi leciały najcięższe okręty, ich celem była nie tylko wielka formacja wraków, ale i mniejsze skupiska wrogich okrętów czy wręcz pojedyncze jednostki. – Potrzeba nam około dwu godzin na zlikwidowanie wszystkich sił Syndykatu. Będziemy mieli sporo szczęścia, jeśli załatwimy tę sprawę, zanim flota pościgowa pojawi się na Lakocie.
– Sądzi pan, że Syndycy otrzymali jakieś posiłki w czasie, gdy nas tutaj nie było? – zapytała nagle Desjani.
– Dobre pytanie. Nie możemy przyjąć założenia, że całkowita liczba jednostek Syndykatu obecnych w tym systemie, kiedy byliśmy tutaj ostatni raz, będzie równa temu, co widzimy tu teraz, plus flocie pościgowej. Ale wygląda na to, że i tak będziemy musieli walczyć. – Geary obserwował ruchy kilku uszkodzonych jednostek, które wcześniej podążały o własnych siłach w kierunku wewnętrznych planet systemu, a teraz zawracały wielkim łukiem, aby doliczyć do obu pancerników i stworzyć namiastkę zespołu uderzeniowego. Policzył je, sprawdził ich stan i pokręcił głową. Wiedział, jak się teraz czują, wróg miał przewagę liczebną, a oni nie byli przygotowani do takiej bitwy. Jego flota miała podobny problem, kiedy ostatnim razem zawitała na Lakotę.
Spośród niemal osiemdziesięciu okrętów największych klas, jakimi Syndykat dysponował podczas ostatniej bitwy z flotą Syndykatu na Lakocie, co najmniej sześć pancerników i dziesięć okrętów liniowych zostało zniszczonych. Sensory floty zarejestrowały także likwidację dwudziestu ciężkich krążowników i kilku tuzinów lżejszych jednostek, w tym wielu ŁZ–tów. Ale to nie było wszystko, wiele okrętów wroga zostało uszkodzonych, część bardzo poważnie, w tym spory udział miała misja walczących do samego końca Nieposłusznego, Najśmielszego i Niestrudzonego. To właśnie te jednostki dowódca sił Syndykatu nakazał pozostawić, gdy sam zgromadził zespół uderzeniowy, aby podjąć pościg za uciekającymi okrętami Sojuszu.
W gigantycznym zbiorowisku uszkodzonych okrętów znajdowały się cztery pancerniki, co najmniej siedem okrętów liniowych i trzynaście ciężkich krążowników. Pomiędzy jednostkami usiłującymi połączyć się z dwoma pancernikami wysłanymi przez ochronę wrót znajdował się jeszcze jeden okręt tej klasy, dwa liniowce i trzy ciężkie krążowniki, ale wszystkie nosiły na sobie bardzo widoczne ślady po niedawnej bitwie. Wokół nich można było dostrzec tuzin lekkich krążowników i ŁZ–tów, niektóre wciąż zmierzały w stronę orbitalnych doków, inne zawracały, aby dołączyć do obrony uszkodzonych jednostek.
Zapomniał o wektorach i czasach lotu. Gdyby te wszystkie okręty połączyć w jedno, powstałaby niewielka, ale groźna flotylla. Lecz przy tych odległościach i uszkodzeniach napędów wielu jednostek syndyccy obrońcy mogli tylko atakować falami po kilka okrętów naraz, aby próbować potem uciec poza zasięg floty i tam się przegrupować, by odciągnąć flotę Sojuszu od największego zgrupowania. Tym sposobem Syndycy mogli kupić sobie trochę czasu, ale z pewnością nie ocaliliby skóry, chyba że flota pościgowa powróciłaby o wiele szybciej, niż Geary przypuszczał.
Dwa holowniki transportowały uszkodzony ciężki krążownik Syndykatu w odległości zaledwie trzech minut świetlnych od punktu skoku. Pechowa jednostka musiała czekać najdłużej na służby ratunkowe. A teraz, w obliczu nieuchronnej zagłady, nie mogąc uciec przed szybkimi niszczycielami Sojuszu, załogi obu holowników opuściły swoje jednostki. Kapsuły ratunkowe wystrzeliły gęstym rojem z wolno sunących masywnych kadłubów. Także na uszkodzonym krążowniku zarządzono ewakuację, kilka kapsuł opuściło jego pokład. Zapewne była to szkieletowa obsada mająca doprowadzić go do zgrupowania.
Niszczyciele Jinto i Herebra dopadły najpierw holowniki i rozwaliły je na kawałki, odpalając z minimalnego dystansu salwę piekielnych lanc, a potem zmieniły lekko kurs i skierowały się na nowe cele. Lecące tuż za nimi Kontusz i Savik oraz lekkie krążowniki Tercja, Strażnik i Wypad przeleciały nad porzuconym krążownikiem Syndykatu po jego prawej burcie i szpikowały go kolejnymi lancami, dopóki się nie rozpadł na części.
– Ciekawe, czy zdołają go naprawić… – mruknął Geary.
– Tam jest następny! – Desjani radośnie wskazała na osamotniony syndycki lekki krążownik, który tuż po opuszczeniu pokładu przez załogę rozpadł się pod ogniem sześciu niszczycieli Sojuszu.
Tknięty nagłą myślą Geary wysłał kolejny rozkaz.
– Nagolennik, podejmijcie kilka kapsuł ewakuacyjnych z tego ciężkiego krążownika. Chciałbym się dowiedzieć od załogi tej jednostki, po jakim czasie wysłano za nami pościg i jaki jest jego skład. – Na ciężkim krążowniku nie było tak dobrze wyposażonego sektora wywiadu jak na Nieulękłym, ale Geary nie miał teraz czasu na sentymenty i nie zamierzał nakazywać przekazania jeńców na okręt flagowy, aby osobiście ich przesłuchiwać. Miał nadzieję, że syndyccy marynarze, wciąż pozostający w szoku po ponownym pojawieniu się floty Sojuszu i zniszczeniu ich okrętu, będą mówić dużo i szczerze.
Nadszedł też czas na wprowadzenie do planu manewrowego zmian wymuszonych aktualnymi ruchami Syndyków.
Posunięcia zmierzające do wzmocnienia obrony uszkodzonych okrętów w sumie były na rękę siłom Sojuszu. Jeśli okręty Syndykatu zbiorą się w jednym miejscu, nie trzeba będzie za nimi ganiać po kilku sektorach, zachowując ciaśniejsze szyki.
Geary zmarszczył brwi, gdy zauważył, że zgrupowanie uszkodzonych okrętów zostało nazwane Flotyllą Ofiar. Taktyczne systemy komputerowe nadawały każdemu zgrupowaniu wroga automatycznie dobierane nazwy, dlatego zdziwiło go, że pojawiła się właśnie taka, specyficzna, zamiast tradycyjnej, jak choćby „Flotylla Alfa”. Ilekroć jakiś system komputerowy wykazywał choćby odrobinę zachowań ludzkich, Geary odczuwał dziwny niepokój.
Nie próbował stosować wyszukanych taktyk wymagających wielu trudnych manewrów. Skoncentrował aktualnie podzielone siły w luźno powiązane zgrupowania, które miały kolejno dokonywać uderzeń na największe zgromadzenie jednostek syndykatu, tak zwaną Flotyllę Ofiar, a potem polecieć dalej w stronę okrętów, które odniosły o wiele mniejsze uszkodzenia, a teraz usiłowały na nowo zewrzeć szyki, aby na koniec zaatakować dwa pancerniki nadlatujące od strony eskadry strzegącej wrót.
– Jak się to pani podoba? – zapytał Tanię.
Studiowała w skupieniu plan przez parę sekund.
– Seria przejść przez Flotyllę Ofiar, aby pozbawić syndyków istniejącej jeszcze broni? Naprawdę nie chce ich pan zniszczyć?
– Przynajmniej do momentu, w którym nasze jednostki pomocnicze nie ogołocą syndyckich składów. Wolałbym nie ryzykować, że zabłąkane fragmenty kadłubów pokrzyżują nasze plany. Dokończymy robotę później, kiedy wycofają się na bezpieczną odległość. Mamy przecież w osłonie eskadry pomocniczej aż cztery pancerniki.
Desjani przytaknęła.
– Trzeci dywizjon pancerników powinien dać sobie radę ze zniszczeniem tylu jednostek wroga, które nie dysponują żadną bronią. Ale sugerowałabym wzmocnienie osłony jednostek pomocniczych jeszcze dwoma pancernikami albo liniowcami.
– Dlaczego? Wprawdzie Wojownik został mocno uszkodzony, ale Orion i Dumny mogą bez problemu wejść do walki, a i Zdobywca jest już w dobrym stanie. Dołączyłem Zdobywcę do tego zgrupowania, bo też należał do trzeciego dywizjonu. Te cztery pancerniki powinny poradzić sobie ze wszystkim, co pozostanie po przejściu reszty floty.
– To prawda… – Desjani potrafiła kontrolować swoje uczucia, jej głos był absolutnie obojętny – o ile Orion, Dumny i Zdobywca nie będą miały problemu z podjęciem walki.
Słowa te znaczyły ni mniej, ni więcej, że dowódcy będą szukać powodów pozwalających im na uniknięcie walki. Musiał przyznać, że to dość dyplomatyczne sformułowanie Desjani jest wielce prawdziwe. Kapitan Casia ze Zdobywcy nie należał do ludzi, którym można było zaufać. Ale przy komandor Yin, która objęła stanowisko dowodzenia na Orionie po osadzeniu kapitana Numosa w areszcie, wydawał się wręcz wzorem oficera floty Sojuszu. Także dowódca Dumnego, który przejął obowiązki po usuniętym kapitanie (Faresa była wielką stronniczką Numosa), był tak nijakim człowiekiem, że Geary z trudem przypominał sobie jego twarz. W normalnej sytuacji już dawno wymieniłby każdego z nich, ale flota uciekała przez terytorium wroga, każdego dnia walcząc o przeżycie, co było naprawdę dalekie od wszelakich norm, na dodatek panujące zwyczaje nie tylko osłabiały pozycję głównodowodzącego, ale wręcz uniemożliwiały Geary’emu dowodzenie żelazną ręką. Im bardziej przykręcałby im śrubę, tym większa liczba dowódców występowałaby przeciw niemu otwarcie, inni natomiast uznaliby takie zachowanie za jego wyraźną akceptację dla propozycji objęcia przezeń dyktatury, której jedni tak pragnęli, a inni się obawiali.
Nasrożył się jeszcze bardziej.
– Nie podoba mi się pomysł utraty jeszcze kilku największych jednostek z pierwszej linii tylko dlatego, że nie można ufać tamtym trzem jednostkom.
– Jeśli na wraku Najśmielszego są nasi jeńcy wojenni – dodała Desjani – będziemy potrzebowali paru wahadłowców i wystarczająco wiele okrętów na tyle dużych, by pomieściły, przynajmniej przez jakiś czas, tak ogromną liczbę dodatkowych ludzi.
– To prawda.
Ale nadal pozostawał problem dwóch dowódców pancerników, którzy nie będą zachwyceni słysząc, że mają pozostać w osłonie jednostek pomocniczych. Mogą przecież nie posłuchać rozkazów Geary’ego i znaleźć sposób na włączenie się do bitwy, co nie tylko nie spotkałoby się z potępieniem ze strony ich kolegów, ale wręcz z poparciem, zwłaszcza gdyby Geary zaczął się pieklić o porzucenie wyznaczonych stanowisk. Doktryna ataku wszelkimi siłami i sposobami była wciąż żywa we flocie. Odwrócił się do siedzącej wciąż za nim i obserwującej rozwój wydarzeń Wiktorii.
– Pani współprezydent Rione, chciałbym uzyskać pani radę w sprawie wydania kilku roz…
– Słyszałam waszą rozmowę – przerwała mu Rione. – Dziękuję, że zechciał pan w końcu włączyć mnie do dyskusji. – Zamilkła na wystarczająco długo, by zrozumiał, jak bardzo jest poirytowana. – Wysyła pan te okręty, by nasi ludzie, którzy zostali ostatnio pojmani i uwięzieni, odzyskali wolność. Ale obawia się pan też, że gdy jakakolwiek jednostka Syndykatu pojawi się w bezpośredniej bliskości tego, co pozostało po Najśmielszym, może ona uniemożliwić akcję ratunkową albo nawet doprowadzić do sytuacji, w której część uwalnianych jeńców zostanie zabita. Czy może być bardziej zaszczytne zadanie od ocalenia życia naszych ludzi?
– Dobrze powiedziane, pani współprezydent. – Geary skinął głową. – Teraz pozostaje już tylko pytanie, kogo mamy wysłać.
Przeleciał wzrokiem po ekranach wyświetlacza, zastanawiając się, komu może najbardziej zaufać w takiej sytuacji i kto nie będzie się przesadnie wzbraniał przed, jak to celnie określiła Rione, najbardziej zaszczytnym zadaniem dla oficera floty, które jednocześnie wymaga zejścia z pierwszej linii. Docierały już do niego słuchy, że ma w kadrze oficerskiej swoich faworytów, nie chciał więc, by ta decyzja je uprawdopodobniła, chociaż wiedział, że niedaleko odbiegają od prawdy. Cenił niektórych dowódców za to, że są równie pojętni jak agresywni, przebiegli jak dzielni, bardziej lojalni wobec floty i Sojuszu niż politycznych rozgrywek, dzięki którym mogliby szybciej awansować. Na przykład taka kapitan Cresida…
Z piątego dywizjonu okrętów liniowych pozostały tylko Gniewny i Zajadły. A on potrzebował właśnie dwóch okrętów.
– Wyślę tam Cresidę. Dodam jej Zajadłego.
Brwi Desjani momentalnie powędrowały w górę, ale równie szybko opadły.
– Cresida zazwyczaj walczy na pierwszej linii.
– Właśnie. Dlatego powinna wykonać tak ważne zadanie.
– Cieszę się, że nie będę osobą, która przekaże jej tę wiadomość, sir – odparła oschle Desjani.
– Znajdujemy się w odległości niemal minuty świetlnej od Gniewnego. Chyba znajdujemy się poza polem rażenia ewentualnego wybuchu – zauważył Geary.
Desjani uśmiechnęła się.
Zmienił plan, pozwolił Desjani zapoznać się z nim, aby zyskać całkowitą pewność, a potem rozesłał nowe rozkazy. Zaraz potem wywołał Gniewnego.
– Kapitanie Cresida, zlecam Gniewnemu i Zajadłemu najważniejsze zadanie tej bitwy. Chcę, by zapewniła pani maksymalne zabezpieczenie operacji uwalniania naszych jeńców i uzupełniania zapasów na jednostkach pomocniczych…
W tym momencie Geary usłyszał szept Desjani.
– Proszę powiedzieć, że pan na nią liczy. – Zobaczyła jego reakcję. – To przecież prawda, proszę to powiedzieć, sir.
Minęło kilka sekund, zanim Geary dokończył przekaz.
– Liczę na panią, kapitanie Cresida. –
Naprawdę wstydził się stosować takie chwyty wobec Cresidy. Ale z drugiej strony powiedział prawdę. Desjani miała co do tego rację. Odpowiedź Cresidy przyszła dopiero po dwu minutach, dystans pomiędzy Gniewnym i Nieulękłym nie pozwalał na szybszy kontakt. Ku największemu zdumieniu Geary’ego w głosie Cresidy nie było gniewu, co najwyżej zadowolenie i determinacja.
– Tak jest, sir! Gniewny i Zajadły nie pozostawią naszych uwięzionych towarzyszy broni na pastwę losu i nie zawiodą pana.
Geary spojrzał ukradkiem na Desjani, ale kapitan sprawdzała właśnie jakieś odczyty na swoich ekranach. I nagle zdał sobie sprawę, że Tania nie po raz pierwszy udzieliła mu podobnej rady. Może i nadal wierzyła, że to żywe światło gwiazd zesłało Geary’ego, ale kiedy uznawała, że jakaś myśl może być użyteczna, powtarzała ją, dopóki nie przyjął przekazu do wiadomości. A to oznaczało, że nie podporządkowuje się ślepo jego planom, ale stara się wprowadzić do nich potrzebne zmiany. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek zaakceptowała w pełni jego pomysły albo czy istnieje możliwość, że nadejdzie taki moment, w którym jej wiara w misję ocalenia Sojuszu tak się wzmocni, iż przestanie mu podsuwać rozsądne poprawki.
– Dziękuję, kapitanie Desjani.
Spojrzała na niego w charakterystyczny sposób i uśmiechnęła się lekko.
– Z kapitan Cresidą trzeba postępować w taki właśnie sposób.
– Liczę na pani kolejne rady w takich kwestiach.
Zaskoczył Desjani takim postawieniem sprawy.
– To moja praca, sir. Jeśli jednak mogę coś zauważyć, przyjmuje pan moje sugestie o wiele lepiej niż admirał Bloch.
Sprawdził czas. Nadal nie było śladu po syndyckim pościgu i nadal mieli przed sobą godzinę lotu do Flotylli Ofiar. Ten dzień będzie naprawdę długi bez względu na to, co jeszcze się wydarzy.
– Kapitanie – wachtowy zwrócił się do Desjani – zaobserwowaliśmy kapsuły ewakuacyjne odpalone z pokładów jednostek naprawczych z Flotylli Ofiar.
– Co takiego? – Geary’emu wydało się, że wypowiedział te słowa równocześnie z Desjani. Na ekranach wyświetlaczy widać było wyraźnie roje kapsuł oddalających się od kadłubów syndyckich jednostek naprawczych.
– Opuszczają swoje okręty z takim wyprzedzeniem?
Desjani była zaniepokojona, najwyraźniej usiłowała rozgryźć znaczenie syndyckiego triku.
– Czyżby zorientowali się, jak bardzo potrzebujemy zawartości ich ładowni? Wysadzą wszystkie jednostki remontowe, zanim zbliżymy się do nich na kilka minut świetlnych? – zastanawiała się na głos.
Zanim Geary zdążył odpowiedzieć, rozległ się brzęczyk wewnętrznego komunikatora. Dzwonił porucznik Iger z sekcji wywiadu. Angażowanie się wywiadu w czasie bitwy było niezwykle rzadkie, ta komórka zajmowała się na ogół analizami i działaniami długoterminowymi, opracowując informacje, które Geary i inni dowódcy mogli później przeczytać na ekranach swoich wyświetlaczy.
– Słucham, poruczniku?
Z widocznej w małym okienku twarzy wywiadowcy biło wielkie niezdecydowanie.
– Przepraszam, że przeszkadzam panu w samym środku działań bojowych, sir, ale…
– Dość tych ceregieli, poruczniku. O co chodzi?
Oficer wywiadu wyglądał na zaskoczonego, ale szybko odpowiedział:
– Mamy potwierdzenie, że Syndycy wykorzystują standardowe jednostki naprawcze.
Geary czekał na ciąg dalszy, ale najwidoczniej pracownicy wywiadu, podobnie jak mechanicy z eskadry pomocniczej, uważali, że wie o wszystkim lepiej od nich samych.
– Ale co to u licha znaczy? I dlaczego opuszczają swoje okręty tak szybko?
– Bo nie są żołnierzami, sir.
– Nie są żołnierzami?
Przysłuchująca się rozmowie Desjani spojrzała podejrzliwie na Geary’ego.
– Tak jest, sir! – odparł Iger. – Syndycka logistyka nie opiera się o armię. Zarządza nią zupełnie inny dyrektoriat, który zleca konkretne umowy cywilnym korporacjom. Nasza flota nigdy jeszcze nie natrafiła na taki rodzaj jednostek naprawczych, ponieważ one nie pojawiają się na terenach, na których mogą operować jednostki Sojuszu.
– To cywile? – zapytał Geary.
– Tak jest, sir! Cywile należący do obsługi wojska. Możemy ich atakować. Ale nie mają na pokładach żołnierzy, nie przeszli żadnych szkoleń militarnych i nie są uzbrojeni. I dlatego opuszczają swoje okręty. Ani im, ani korporacjom, w których pracują, nikt nie płaci za włączanie się do walki. Z tego co wiemy, załogi mogą mieć spore problemy, jeśli okręty z ich winy zostaną uszkodzone w większym stopniu, niż zakłada plan działania.
Dlatego wolą uciec z nich zawczasu.
– Chwileczkę. Starają się w ten sposób ograniczyć zniszczenia, jakie możemy wyrządzić ich jednostkom? – Porucznik potakiwał gorliwie. – I my o tym wiemy?
– Tak, sir. Z przejętych zapisów i zeznań jeńców. Większość marynarzy floty Syndykatu nienawidzi cywilnych pracowników floty, bowiem uważają, że nie są oni wystarczająco zaangażowani w sprawę. Robotnicy kontraktowi są także o wiele lepiej opłacani niż wojskowi i to chyba jest głównym powodem nienawiści do tej grupy zawodowej ze strony kadr syndyckiej floty.
– Niech mnie… – Geary zastanawiał się przez chwilę. – Zatem nie będzie żadnych pułapek na tych jednostkach?
Iger zawahał się, obejrzał się, jakby ktoś inny z sekcji wywiadu mówił coś do niego, a potem skinął głową.
– Takie rozwiązanie wydaje się wysoce prawdopodobne, sir. Jeśli dojdzie do poważniejszych uszkodzeń tych jednostek, a korporacja uzna, że to była ich wina, wywali wszystkich na zbity pysk. Wydaje się niemal pewne, że w takiej sytuacji powyłączali wszystkie systemy i opuścili pokłady w nadziei, że zignorujemy ich zupełnie albo potraktujemy jako drugorzędne cele podczas przejścia.
– No to się zawiodą tym razem. Dziękuję, poruczniku. Pan i pańscy ludzie wykonaliście kawał dobrej roboty.
Gdy Iger zniknął z ekranu, Geary odezwał się do Desjani i Rione, powtarzając dokładnie słowa porucznika z sekcji wywiadu.
– Nigdy wcześniej nie natrafiliście na podobne jednostki? – zapytał na koniec.
Desjani pokręciła przecząco głową.
– Tylko na dokumentach opisujących typy syndyckich jednostek. Nie, na pewno nigdy nie widziałam żadnej na własne oczy, nawet podczas symulacji.
Odwracając się do Rione, Geary zadał drugie pytanie:
– Czy to co powiedział porucznik Iger, wydaje się pani sensowne?
– Pyta pan o opinię cywila? – odparła sardonicznie.
– Tak. – Pytał o opinię kobietę, która była cywilem w kraju prowadzącym wojnę od ponad wieku. Ostatnią osobę nie związaną z flotą widział sto lat temu, zanim jeszcze wybuchła wojna ze światami Syndykatu. Wiedział już doskonale, co to stulecie walk zrobiło z oficerami i marynarzami, zastanawiał się też, jak zmieniło cywilną ludność.
Rione spoglądała mu w oczy, najwyraźniej starała się odgadnąć, jakie były jego intencje.
– Bez względu na to, jak bardzo popieraliby wysiłki armii, i bez względu na stopień nienawiści żywionej do wroga cywile nie są przygotowani do brania udziału w bitwach. Jeśli nawet kilku z nich chciałoby postawić nam opór, reszta załogi, nie mająca ochoty na umieranie, odwiedzie ich od takich pomysłów. – Rione zauważyła wyraz twarzy Desjani. – Oni nie są tchórzami – dodała bardzo zimnym tonem. – Żaden człowiek, który nie przeszedł szkolenia wojskowego ani nie został psychicznie przygotowany do walki, nie poradzi sobie na polu bitwy tak dobrze jak żołnierze. Ci ludzie z pewnością są na tyle rozsądni, by wiedzieć, iż nie mają z nami szans.
Desjani wzruszyła ramionami i odwróciła się do Geary’ego.
– Tak samo jak te pancerniki, które mimo to ruszyły w naszą stronę.
Geary nie przytaknął tym razem jej słowom.
– Pozostawanie na pokładzie tych jednostek w sytuacji, gdy nie posiada się żadnego przeszkolenia bojowego, nic by im nie dało. Pani czy nawet ja upewnilibyśmy się, że nasze okręty nie dostaną się nietknięte w ręce wroga, gdybyśmy podejrzewali jego intencje. Ale umieranie bez potrzeby z pewnością nie wchodziłoby w rachubę. – Odwrócił się w stronę ekranu, na którym mogli widzieć dwa nadlatujące syndyckie pancerniki, wciąż oddalone o całe godziny lotu. – Dowódca floty strzegącej wrót wysłał te dwa okręty i ich załogi, ponieważ mógł to uczynić. Ponieważ ludzie na nich służący wykonają każdy jego rozkaz bez względu na to, czy jest sensowny czy też nie. Niech mnie żywe światło gwiazd strzeże przed dniem, w którym wydam taki rozkaz tylko dlatego, że mogę to uczynić.
Desjani zmarszczyła lekko brwi, jej oczy zdradzały, jakie ma myśli. Komuś, kto został wychowany i wyszkolony w duchu, że honor wymaga poświęcenia własnego życia, takie rzeczy nie mieściły się w głowie. Zwłaszcza osobie, która sama była gotowa oddać życie za sprawę, gdyby okazało się to konieczne. Ale ona przyjęła takie zobowiązanie jeszcze przed wstąpieniem do floty i wciąż pozostawała mu wierna.
– Tak jest, sir – odparła w końcu. – Rozumiem pański punkt widzenia. Oczekujemy posłuszeństwa od naszych podwładnych, a w zamian jesteśmy winni im szacunek za to, że godzą się wykonywać rozkazy, nawet gdy ceną jest ich śmierć.
– Właśnie. – Wyjaśniła to lepiej, niż on by kiedykolwiek potrafił. Przypomniał sobie, że Desjani wspominała raz o propozycji pracy w agencji literackiej, którą otrzymała jeszcze przed wstąpieniem do floty, i ponownie zaczął zastanawiać się nad tym, kim zostałaby, gdyby urodziła się na długo przed tą ciągnącą się w nieskończoność wojną.
Rione odezwała się z wyraźnie wyczuwalną ciekawością w głosie.
– Jest coś, czego nie rozumiem w tej sprawie… Obserwowaliście niedawno paniczną ucieczkę załogi okrętu wojennego, który zaatakowaliśmy, ale nie traktowaliście jej w tych samych kategoriach co tę rejteradę cywili. Dlaczego?
Desjani skrzywiła się, ale nie udzieliła odpowiedzi. Geary musiał to zrobić.
– Ponieważ załoga okrętu wojennego czekała z ewakuacją do ostatniej chwili – wyjaśnił.
Współprezydent Rione spoglądała na niego badawczo, jakby oceniała, na ile poważnie jej odpowiedział.
Pomińmy to, że ewakuacja była nieunikniona. Wciąż wam się wydaje, że lepiej poczekać do ostatniej chwili, niż ewakuować się wcześniej, skoro i tak nic da się uciec? Czy to naprawdę lepsze rozwiązanie?
– No… tak. – Geary spojrzał w stronę Desjani, ale ona najwyraźniej nie była zainteresowana udzielaniem pomocy przy wyjaśnianiu tej sprawy. – Coś mogłoby się wydarzyć. Coś nieoczekiwanego. Może odstąpilibyśmy od ataku w ostatniej chwili. Może wielka flota Syndykatu pojawiłaby się za naszymi plecami, wychodząc z punktu skoku albo pojawiając się we wrotach hipernetowych, i musielibyśmy znów uciekać. Może te jednostki, które kierowały się właśnie na ten cel, zostałyby odwołane do wykonania ważniejszego zadania. Może udałoby im się na czas uruchomić systemy obronne i byliby w stanie podjąć walkę. W grę może wchodzić masa innych czynników i przypuszczeń. Dlatego czekają do ostatniej chwili. Na wszelki wypadek.
– Na wypadek cudu na przykład? – sprecyzowała Rione.
– To też. I cuda się zdarzają. Czasami. Jeśli walczysz albo jesteś gotowy do walki nawet w beznadziejnie wyglądających sytuacjach.
Spojrzała na niego groźnie, a potem opuściła wzrok. Zamyśliła się głęboko.
– Tak – powiedziała w końcu. – Czasami cuda się zdarzają. Dopóki się nie poddajesz, istnieje nadzieja na ocalenie. To rozumiem. Ale wytłumaczcie mi, w którym momencie ta nadzieja zamienia inspirującą motywację w samobójczy szał.
I jak odpowiedzieć na tak postawione pytanie?
– To zależy – odparł po namyśle Geary.
Rione znów podniosła wzrok, ich spojrzenia się spotkały.
– A rolą dowódcy jest ocena sytuacji i podjęcie; decyzji, czy mamy jeszcze do czynienia z nadzieją na cud czy nadszedł już czas szaleństwa?
Nigdy nie analizował tej sprawy pod takim kątem, ale…
– Tak sądzę.
Kolejny uśmiech Rione był bardziej kpiący.
– Jak na przykład powrót na Lakotę zamiast ucieczki przez Ixiona albo podjęcie walki w tamtym systemie. Mam nadzieję, że pańskie wybory nie zmienią się w przyszłości, kapitanie Geary. Wydaje mi się, że ma pan talent do wyszukiwania cudów.
Nie mając pojęcia, jak odpowiedzieć, po prostu skłonił lekko głowę, a potem odwrócił się w stronę ekranów, przy okazji zauważając, że Desjani wygląda na lekko zmieszaną.
– O co chodzi?
– O nic, sir.
– Akurat. Czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć?
– Nie, sir. – Desjani najpierw zaprzeczyła, a potem wykrzywiła usta w geście niepokoju. – Ja tylko… zdziwiłam się, że w tak wielu sprawach zgadzam się z opinią współprezydent Rione.
– Obie jesteście szalone.
Desjani uśmiechnęła się.
– Mamy nowe dane dotyczące syndyckich jednostek we Flotylli Ofiar – zameldował wachtowy.
Geary sprawdził ekran. Z czterech remontowanych pancerników Syndykatu tylko jeden emitował sygnały sugerujące aktywację systemów uzbrojenia. Pozostałe albo miały poważne uszkodzenia, albo zdążono już rozmontować ich wyrzutnie celem przeprowadzenia napraw, efekt był jednak ten sam: nie mogły brać udziału w walce. W sumie z siedmiu pancerników znajdujących się w tej formacji jedynie i dwa miały aktywne pojedyncze wyrzutnie piekielnych lanc. Nie lepiej było z ciężkimi krążownikami: dwanaście pozostawało trwale wyłączonych z walki, a tylko pięć wykazywało jakiekolwiek ślady przygotowań do bitwy.
Jeden z okrętów liniowych Syndykatu, którego silniki najwyraźniej zachowały nieco większą sprawność, właśnie odrywał się od formacji, ale widać było, że z trudem osiąga nawet małe przyśpieszenie.
– Ucieka? – zdziwiła się Desjani, jej palce zatańczyły ponownie na klawiaturach. – Nie na tym wektorze. Usiłuje dołączyć do mniej uszkodzonych okrętów gromadzących się za Flotyllą Ofiar.
Syndycy najwidoczniej wciąż liczyli na swój cud, który miałby ocalić wielkie zgrupowanie ich uszkodzonych okrętów, znajdujące się tuż przed szarżującą flotą Syndykatu.
Sygnał alarmu wypełnił ekrany wyświetlaczy, natychmiast przyciągając uwagę Geary’ego.
– Zautomatyzowane systemy bojowe sugerują odpalenie głazów w stronę Flotylli Ofiar.
– Mamy użyć pocisków kinetycznych wobec okrętów? Może i nie posiadają one wielkiej sprawności manewrowej, ale bez trudu unikną trafienia pociskiem wystrzelonym z takiej odległości. – Desjani skrzywiła się i sprawdziła tę rekomendację ręcznie. – Musielibyśmy odpalić większość posiadanych zapasów, żeby przy gęstym ostrzale uzyskać kilka pewnych trafień.
– Nie sądzę, żeby nam się to opłaciło – zgodził się Geary. – A co z Najśmielszym?
– Rekomendowana gęstość ostrzału gwarantuje nienaruszenie powłoki Najśmielszego, o ile nie zacznie manewrować. Ale tego nie możemy zagwarantować, jeśli jego holowniki po wykryciu ostrzału zaczną lawirować i wpakują go prosto pod jakiś głaz. – Desjani pokręciła głową. – A co będzie, jeśli któryś z przeznaczonych do ogołocenia okrętów remontowych zostanie trafiony fragmentami kadłubów rozbitych jednostek? Tylko sztuczna inteligencja mogła wymyślić coś takiego. Wysłałabym systemowi zapis „nie rozważać podobnych opcji” zamiast zwyczajowego „rekomendacja zanotowana”. W przeciwnym razie komputery nadal będą wyszukiwały takie cudactwa i przeszkadzały nam w pracy.
– Dobry pomysł. – Wprowadził odpowiednią komendę, mając nadzieję, że tym razem obejdzie się bez problemów, zauważył bowiem, że komputery floty czasami potrafią ignorować niektóre zakazy i raz po raz powtarzają sugestie, o których miały zapomnieć. Oto kolejny dowód na to, że zautomatyzowane systemy zachowują się czasami jak ludzie.
– Wiecie może, co wyrwało tak wielką dziurę w burcie Najśmielszego? Wygląda, jakby coś eksplodowało w jego wnętrzu.
Desjani rzuciła okiem na ekran wyświetlacza.
– To efekt samozniszczenia projektora pola zerowego, sir. Syndycy nie posiadają jeszcze tej broni, więc wszystkie projektory zostały zaopatrzone w kilka procedur samozniszczenia. Podobnie jak klucze hipernetowe Sojuszu. Nie chcemy, żeby któreś z tych urządzeń wpadło w ręce Syndykatu.
– Czy któryś z nich przeprowadził kiedyś procedurę samozniszczenia bez wyraźnego zagrożenia?
– Nigdy o takim przypadku nie słyszałam. Biura projektujące tę broń zapewniały, że taka opcja nie wchodzi w grę, więc nie przejmowaliśmy się tym do tej pory – odparła z pełną powagą Desjani, ale Geary nie potrafił powstrzymać uśmiechu wynikającego z absurdu takiej odpowiedzi. Od kiedy to oświadczenia producenta broni są brane za pewnik? Marynarze już w jego czasach na skutek własnych doświadczeń traktowali je jak bajki, dopóki samo życie nie dostarczyło dowodów na poparcie zawartych w nich tez.
Dlatego i teraz z trudem powstrzymywał się od wybuchnięcia śmiechem.
– Przecież to oczywiste…
Kolejny alarm oznajmił nadejście planu pułkownik Carabali. Geary zanurzył się w lekturze, od czasu do czasu rzucając okiem na ekran, by sprawdzić, czy nie wydarzyło się przypadkiem coś nieoczekiwanego.
Plan komandosów był prosty. Zakładał użycie oddziałów stacjonujących na wszystkich czterech pancernikach chroniących eskadrę pomocniczą, kierującą się prosto na Flotyllę Ofiar, w której znajdował się także Najśmielszy. Większość komandosów miała dokonać desantu na wrak pancernika, wykorzystując do tego celu niemal wszystkie wahadłowce z pancerników i liniowców kapitan Cresidy. Natomiast wszystkie grupy abordażowe mechaników z jednostek pomocniczych miały mieć wsparcie ogniowe jednej drużyny komandosów, do której zadań należało poszukiwanie zastawionych pułapek albo syndyckich fanatyków, jacy postanowili zginąć w walce.
Geary zatrzymał się nad ogólną oceną sytuacji.
– Nie zauważyłem ewakuacji Syndyków z Najśmielszego – zwrócił się do Desjani.
Sprawdziła na swoim wyświetlaczu, wpisując parę poleceń, a potem skinęła głową.
– Wystrzelili kapsuły w tym samym czasie co cywilne załogi jednostek remontowych. Dlatego nie zwróciliśmy na nich uwagi, ale na powtórkach widać to bardzo wyraźnie. Nie mamy żadnych zmian na odczytach z Najśmielszego, więc nie pozbawili wraku atmosfery.
– Miejmy nadzieję, że to nam ułatwi zadanie. – Parafował plan i odesłał go do wykonania. Mimo że zezwolił siłom desantowym na działanie bez zatwierdzenia, legalna droga i prawidłowo wypełnione papierki na pewno uszczęśliwią ich dowództwo.
Dziesięć minut później, gdy Geary skupiał się na obserwowaniu punktu skoku, oczekując w każdej chwili przybycia sił pościgowych i czując narastające napięcie, otrzymał sygnał informujący o kolejnym połączeniu, tym razem miało ono najwyższy priorytet. Komodor z trudem powstrzymał jęk zawodu, gdy spojrzał na nazwisko oczekującego oficera. Kapitan Casia ze Zdobywcy, jeden z największych cierni tkwiących w jego tyłku, chciał teraz rozmawiać. Ale nawet on mógł mieć naprawdę ważną sprawę. Może nie chodziło nawet o samego Casię, dlatego Geary wolał nie ryzykować. Nacisnął klawisz przyjęcia połączenia i w kolejnym okienku zobaczył zatroskaną twarz.
– Kapitanie Geary – zagaił ponuro kapitan Casia – zostałem właśnie poinformowany, że komandosi stacjonujący na moim okręcie zostaną użyci do przeprowadzenia operacji ewakuacyjnej naszych jeńców przetrzymywanych przez Syndyków na pokładzie Najśmielszego.
Geary sprawdził pozycję Zdobywcy. Dziesięć sekund świetlnych. Takie opóźnienie w rozmowie nie powinno być denerwujące, choć akurat w tym wypadku rozmowa sama w sobie nie należała do przyjemnych.
– Zgadza się, kapitanie Casia – odparł Geary oficjalnym tonem, a potem poczekał, żeby dowiedzieć się, jakiż to problem ma Casia.
– Zostałem również poinformowany, że dowództwo floty nie będzie miało nadzoru nad tą operacją – wyburczał w końcu Casia.
Geary spojrzał na niego z niekłamanym zdziwieniem.
– Myli się pan, kapitanie Casia. Ja nadzoruję działania pułkownik Carabali, która zleca wykonanie wydanych przeze mnie rozkazów swoim ludziom.
Po dwudziestu sekundach, gdy nadeszła odpowiedź, twarz Casii posmutniała jeszcze bardziej.
– Być może przed wojną nadzór floty nad siłami desantowymi podczas wykonywania zadań był znacznie mniejszy, ale mnie chodzi o rutynowe praktyki mówiące, że oficerowie floty nadzorują bezpośrednio działania żołnierzy korpusu desantowego podczas prowadzenia wszelkich działań abordażowych.
– Słucham? – System kontroli i dowodzenia pozwalał każdemu wyższemu rangą oficerowi na obserwację działań na wizji i fonii każdego ruchu pancerza i siedzącego w nim komandosa. Geary korzystał z niego już kilkakrotnie i uznał takie podglądanie za zbyt wciągające podczas prowadzenia działań bojowych. Wyłączył na moment głos w komunikatorze i skinął nieznacznie w stronę Desjani.
– Kapitanie, czy to prawda, że oficerowie floty zaglądają przez ramię siłom desantowym podczas każdej akcji abordażowej?
Desjani przewróciła oczami ze zdumienia.
– Kto o to pyta?
– Kapitan Casia.
– To zależy, sir – dodała pośpiesznie, jakby nagle przypomniała sobie, że kiedyś rozmawiała na ten temat z głównodowodzącym. – Taki nadzór nad siłami desantowymi podczas abordażu był rutynowym działaniem od czasów, gdy wstąpiłam do floty.
– Dlaczego?
– Ponieważ obawiano się, że komandosi mogą wcisnąć nie ten klawisz co trzeba i uszkodzić albo wysadzić cały okręt.
– Chyba otrzymują wyraźne rozkazy nie dotykania żadnych przycisków, dopóki nie dostaną potwierdzenia? – zapytał Geary.
Desjani wzruszyła ramionami.
– Oczywiście, sir, wydajemy im takie rozkazy. Ale to przecież komandosi.
Tu go miała, musiał jej to przyznać. Tysiące lat postępu technicznego rasy ludzkiej nie zdołały stworzyć nawet jednej rzeczy całkowicie odpornej na działania komandosów albo marynarzy. To chyba dlatego trzymano jeszcze we flocie nikomu niepotrzebnych matów, a w siłach desantowych sierżantów, których jedynym zadaniem było darcie się na cały głos: „Nie dotykać niczego, dopóki nie pozwolę!”, kiedy tylko zaszła potrzeba. Ale skoro wśród komandosów nadal znajdowali się sierżanci, Geary nie widział sensu w sprawowaniu nad tymi oddziałami dodatkowej kontroli, nawet przy użyciu systemu zautomatyzowanego dowodzenia.
– W jakim stopniu powinni być ci oficerowie? Mówię o upoważnionych do nadzoru jednostek desantowych.
– Co najmniej dowódcy okrętów – odparła znudzonym tonem Desjani.
– Żartuje pani.
– Nie, sir.
– A kto dowodzi okrętem w czasie, gdy jego kapitan nadzoruje podoficerów korpusu desantowego?
Desjani skrzywiła się w parodii uśmiechu.
– Zadałam to pytanie admirałowi Blochowi, gdy ostatni raz nadzorowałam jakiegoś porucznika prowadzącego swój pluton w głąb syndyckiego krążownika. Admirał był uprzejmy wyjaśnić, że wierzy, iż poradzę sobie z oboma zadaniami naraz.
Nie po raz pierwszy Geary doznał uczucia ulgi z powodu śmierci starego admirała, w przeciwnym wypadku byłby zmuszony służyć we flocie jako jego podwładny.
– Wydaje mi się, że wiem już wystarczająco dużo, żeby podjąć decyzję w tej sprawie, ale proszę mi powiedzieć, jaka jest pani osobista opinia o takich działaniach?
Kolejne wzruszenie ramion.
– Mogłabym znaleźć kilka dobrych powodów potwierdzających potrzebę nadzoru sił desantowych, ale znajdę równie wiele, jeśli nie więcej przeciwwskazań. Gdyby ode mnie zależała decyzja, nigdy bym tego nie robiła, sir.
– Tak sądziłem. Mam podobne zdanie na ten temat. – Geary odwrócił się do ekranu, nacisnął klawisz przywracający fonię i spojrzał na Casię poważnie, ale bez aprobaty. – Dziękuję, kapitanie, że zwrócił pan uwagę na ten problem. Zapewniam pana, że komandosi zostali poinstruowani o konieczności konsultowania z oficerami floty każdego posunięcia, z którego mogą wynikać zagrożenia dla nich albo dla okrętów, na które wchodzą.
Po kolejnych dwudziestu sekundach Casia był nie tylko zatroskany, dodatkowo poczerwieniał na twarzy.
– Istnieją poważne powody, dla których stosowano takie zabezpieczenia, kapitanie Geary. Niezastosowanie się do mądrości zdobytych podczas wojny może skutkować powstaniem zagrożenia życia jeńców, których mamy ponoć wyzwalać.
Niestety w tym momencie Geary dał się zażyć, i to na własną prośbę, czego miał pełną świadomość. W słowach kapitana kryło się wiele prawdy, Geary’emu brakowało przecież doświadczenia zdobywanego przez oficerów floty w ciągu ostatnich stu lat wojny. Co miało też dobre strony, bo nie przejął złych nawyków. Jeśli był czegoś pewien w tej sytuacji, to właśnie tego, że starsi oficerowie nie powinni siedzieć na karku młodszym zwłaszcza podczas wykonywania trudnych zadań. Zbyt często doświadczał tego na własnej skórze, gdy zaczynał karierę.
– Dziękuję panu, kapitanie Casia, za przedstawienie tej sprawy – oświadczył beznamiętnym tonem. – Przyjąłem do wiadomości pana uwagi i zapewniam, że podejmę odpowiednie kroki.
Może i doświadczenia z czasów pokoju nie mogą się równać tym zdobytym na wojnie, ale Geary wciąż jeszcze wiedział, jak uprzejmymi słowami powiedzieć: „Spieprzaj, dziadu”. Sądząc z wyrazu twarzy, jaki pojawił się na ekranie wyświetlacza niespełna pół minuty później, kapitan nie miał najmniejszego problemu z odszyfrowaniem tego przekazu.
– Po porażce, jaka spotkała tę flotę podczas ostatniej wizyty na Lakocie…
Geary skorzystał z przywileju należącego do dowódcy floty i wyciszył połączenie. Gdyby wysłuchał tej przemowy do końca, wściekłby się, a ostatnią rzeczą, jakiej teraz potrzebował, było zaślepienie złością. Przez chwilę marzył o tym, żeby kapitana Casię także można było wyłączyć klawiszem „ignoruj”, skorzystałby z niego bez sekundy wahania. Niestety musiał z nim nadal rozmawiać.
– Jeśli chce pan zostać usunięty ze stanowiska dowodzenia przed bitwą, wystarczy, że powtórzy pan raz jeszcze ostatnią transmisję. Radzę panu zaprzestać tych gierek i wracać do roboty. Jeśli życzy pan sobie osobistego spotkania celem przedyskutowania struktury dowodzenia tą flotą i pańskiego w niej miejsca, zapraszam serdecznie, ale po bitwie. Zapewniam też, że pańska uwaga o konieczności nadzorowania żołnierzy korpusu desantowego została przyjęta do wiadomości i znajdzie się w aktach. Bez odbioru – dodał niepotrzebną, zwyczajową formułkę, zanim przerwał połączenie ze Zdobywcą.
Kapitan Desjani całkiem dobrze udawała osobę, która nie zauważa problemów przełożonego. Wachtowi obecni w tym momencie na mostku poszli w jej ślady, z lepszym bądź gorszym skutkiem. Nie mogli słyszeć całości rozmowy dzięki polu tłumiącemu, zapewniającemu prywatność słów komodora kierowanych do dowódców innych jednostek, ale każdy podoficer bardzo szybko wychwytuje wszelkie znaki świadczące o humorze przełożonych, język ciała potrafi wiele powiedzieć.
Geary uspokoił się dopiero po chwili, wziął głęboki oddech i połączył się z pułkownik Carabali, która popatrzyła na niego z niepokojem.
– Pani pułkownik, zakładam, że bezpośredni nadzór oficerów floty podczas wkraczania na pokład Najśmielszego będzie bardzo niewygodny dla pani ludzi.
– To bardzo prawdopodobne założenie, kapitanie Geary – przyznała.
– Zakładam również, że wasi oficerowie i podoficerowie zdołają powstrzymać żołnierzy przed przypadkowym naciśnięciem klawisza, który może doprowadzić do przesterowania rdzenia reaktora.
– Tak jest, sir!
– Zakładam w końcu, że każdy z komandosów, jeśli zajdzie potrzeba, poprosi bez wahania oficerów floty o wskazówki na temat każdego problemu, z jakim zetknie się na pokładzie Najśmielszego.
– Tak jest, sir!
– Krótko mówiąc, pani pułkownik, mam nadzieję, że pani ludzie posiadają doświadczenie, wyszkolenie i inteligencję, które pozwolą im na wykonanie tego zadania bez bezpośredniego nadzoru oficerów floty.
– Tak jest, sir!
– Dobrze. – Geary odprężył się nieco, a Carabali wpatrywała się w niego, jakby spodziewała się zobaczyć jakąś pułapkę. – Chciałbym, abyście wszyscy udowodnili, że moje założenia nie są mylne. Jeśli pani chłopcy zdołają oswobodzić naszych ludzi z Najśmielszego, nie wysadzając niczego po drodze i nie pozbawiając tej jednostki powietrza, zyskamy oboje bardzo wyraźny argument, żeby zaprzestać bezpośredniego nadzoru nad jednostkami desantowymi.
Pułkownik Carabali skinęła głową.
– Oczywiście, sir. Nie spieprzymy niczego tym razem.
– Do cholery, podczas każdej operacji coś się pieprzy. Proszę tylko, abyście działali racjonalnie.
Carabali wreszcie się uśmiechnęła i zasalutowała.
– Tak jest, sir. Uświadomię moim ludziom, jak bardzo im pan ufa, i upewnię się, że będą pytać oficerów floty o wszystko, co wzbudzi ich wątpliwości.
– I nie naciskajcie żadnych klawiszy. – Geary nie zdołał powstrzymać się przed dodaniem tej uwagi.
– Oczywiście, sir. Ponieważ udajemy się na jednostkę, na której mogą znajdować się nasi jeńcy, wydałam dowódcom plutonów i drużyn instrukcję o zachowaniu przez żołnierzy maksymalnej dyscypliny ogniowej. Nie będą strzelać do nikogo, dopóki nie uzyskają potwierdzenia, że to wróg.
– Dobry pomysł.
– To sami ochotnicy – dodała pułkownik. – Zastosowaliśmy tę metodę, ponieważ Syndycy mogli zaminować rdzeń reaktora, by doprowadzić do jego samozniszczenia, gdy nasze oddziały znajdą się na pokładzie.
Geary zacisnął zęby.
– Nie jestem w stanie wyrazić mojej wdzięczności dla tych ludzi za to, że z własnej woli zgodzili się na udział w operacji pomimo tak wielkiego zagrożenia. Ostrzegłem Syndyków, by nie ważyli się na taki krok, poinformowałem też, co zrobimy, jeśli mimo wszystko zdecydują się wysadzić rdzeń. Ich kapsuły ratunkowe nie umkną przed naszymi okrętami.
Dowódca sił desantowych wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu.
– Dziękuję, sir!
– To ja dziękuję, pułkowniku. Proszę mi dać znać, jeśli w pani planie zajdą większe zmiany.
Wizerunek Carabali zniknął z ekranu, a Geary opadł z westchnieniem ulgi na oparcie fotela.
– Kolejny kryzys zażegnany? – zapytała Rione.
– Przynajmniej częściowo – odparł Geary. – Słyszała pani o czymś, co powinienem teraz wiedzieć?
Posłała mu łobuzerskie spojrzenie, zdając sobie doskonale sprawę, że odniósł się do jej szpiegów krążących po flocie.
– Nie ma nic takiego, co nie mogłoby poczekać. – Rione zawahała się, a potem wstała i podeszła do jego fotela, by móc mówić ciszej. – Tylko kilku z moich agentów zdołało przesłać krótkie raporty. Wszystkie traktują o tym, że twoi przeciwnicy zostali wytrąceni z równowagi natychmiastową decyzją o powrocie na Lakotę. Teraz z pewnością przyczają się i będą obserwować sytuację, aby przygotować się do następnego uderzenia.
– Dziękuję. A co ty o tym myślisz? Jak ci się to wszystko podoba?
– Chcesz mojej rady? – odparła chłodno.
– Dlaczego nie zapytasz kapitana swojego flagowca?
Och, na miłość moich przodków!
– Ją pytam na tematy związane z operacjami floty. Masz z tym jakiś problem?
– Ależ skąd – odparła tonem świadczącym; o czymś zupełnie przeciwnym, a potem płynnie przeszła do odpowiedzi na pierwsze pytanie. – Twoi wrogowie we flocie przycichli i czekają. Nie ruszą się, dopóki sytuacja w tym systemie gwiezdnym się nie wyjaśni choćby z obawy, że ich działania mogą pomóc Syndykom w schwytaniu floty w pułapkę.
Geary zachował dla siebie myśl, jaka mu przyszła w tym momencie do głowy. Jeśli zawiodę teraz, nie będą mieli problemu z usunięciem mnie ze stanowiska głównodowodzącego. Zresztą jeśli zawiodę, nie będzie za bardzo czym dowodzić. Ale to oznacza także, że wielu z nich nie chce pokonania Syndyków w tym systemie.
Przeniósł wzrok na wyświetlacz, aby sprawdzić rozwój sytuacji. Syndycki pościg nadal nie pokazał się w punkcie skoku z Ixiona. Palce Geary’ego bębniły nieustannie o podłokietnik fotela – dlaczego ich jeszcze nie ma? Powinni powrócić do tego systemu już dwie godziny temu. Każda dodatkowa minuta ich nieobecności była darem, ale nie potrafił zrozumieć, od kogo. Powiedział Wiktorii, że liczy na co najmniej trzy godziny opóźnienia, ale naprawdę nie marzył nawet o tak długim czasie; według jego obliczeń Syndycy powinni pokazać się na Lakocie w niespełna dwie godziny po nich. Nawet przy założeniu, że potrzebowali sporo czasu na reorganizację i musieli nadłożyć drogi, zawracając na Ixionie, gdy zorientowali się, iż nie ma tam okrętów Sojuszu, powinni już dawno wyłonić się z nadprzestrzeni.
Kolejne połączenie z najwyższym priorytetem, tym razem z Nagolennika odległego o trzydzieści sekund świetlnych, i znów szykowała się kolejna rozwlekła, ale możliwa do strawienia rozmowa. Geary zastanawiał się, dlaczego załoga ciężkiego krążownika chce z nim rozmawiać, i nagle przypomniał sobie, że rozkazał tym marynarzom schwytać i przesłuchać kilku Syndyków.
– Tutaj Geary, czy któryś z więźniów zdecydował się mówić?
Kapitan Nagolennika skinął głową.
– Większość powtarza w kółko propagandowe banały o przywileju bycia obywatelem światów Syndykatu, ale jeden ze starszych marynarzy jest święcie przekonany, że naszej floty nie da się zniszczyć, a kto tego próbuje, postępuje wbrew woli żywego światła gwiazd. Dlatego gada jak najęty i przekazuje nam wszystko, o czym wie, aby odkupić winy za zaatakowanie naszej floty… – przerwał, czekając na reakcję Geary’ego.
– Podoba mi się jego nastawienie – przyznał komandor.
Kapitan Nagolennika skinął głową po minucie.
– Mnie też, sir. Syndycki marynarz nie wie za dużo, ale potwierdził, że zniszczyliśmy ich okręt flagowy podczas bitwy tuż przed ucieczką z Lakoty. Dowodzący flotą DON nie zdołał uciec przed zagładą jednostki, co sprawiło, że we flocie pozostało dwóch mniej ważnych, ale równych sobie statusem DONów. Ci zaczęli się kłócić, który z nich otrzyma przywilej ścigania naszej floty na Ixionie. Nasze źródło informacji nie pamięta dokładnie, jak długo trwały te przepychanki, ale ocenia, że lekko licząc cztery godziny. Może nawet pięć, a flota Syndykatu stała w tym czasie bezczynnie.
– Oficer zamilkł, by Geary mógł skomentować jego słowa.
– Co najmniej cztery godziny? – zapytał Geary. Mierzył w samo serce syndyckiej formacji, mając nadzieję, że uda mu się wyeliminować okręt flagowy wroga, ale nie wiedział do tego momentu, że operacja zakończyła się całkowitym sukcesem. – Czy ten marynarz jest tego pewien?
– Tak jest, sir! Niestety nie jest w stanie powiedzieć nic poza określeniem „wielka” na flotę, która poleciała za nami na Ixiona. Jedyną cenną dla nas informacją, jaką poza tym udało się z niego wyciągnąć, jest transfer części załóg z uszkodzonych jednostek do floty pościgowej. Facet jest przekonany, że powzięto te działania na skutek dużych strat poniesionych na wszystkich jednostkach, ale wspominał też o brakach w obsadzie wielu stanowisk, podobno brakuje im doświadczonych marynarzy. Wszystko wskazuje więc na to, że Syndycy stracili ostatnio więcej ludzi, niż są w stanie wyszkolić. – Tym razem uśmiech kapitana był naprawdę szczery.
– Wspaniała robota – powiedział Geary z absolutną pewnością w głosie. – Sądzi pan, że któryś z tych jeńców nadaje się do przetransportowania na jednostkę posiadającą nieco bardziej wyrafinowane sposoby na pozyskiwanie zeznań?
– Wątpię, aby to coś dało, sir. Nawet ten gadatliwy nie wie wiele więcej ponad to, co panu właśnie przekazałem. Moim zdaniem nie ma sensu ich trzymać. – Oficer dowodzący Nagolennikiem zrobił minę, jakby coś sobie przypomniał. – Wydaje mi się, że możemy ich zapakować do kapsuł ewakuacyjnych i wystrzelić w przestrzeń. Podobno ostatnio stosujemy takie metody.
Geary skinął głową, starając się nie okazywać zbyt widocznie ulgi, jaką w tym momencie poczuł, jeszcze niedawno dowódca Nagolennika, podobnie zresztą jak cała masa innych oficerów floty, po prostu wyrzuciłby w przestrzeń każdego jeńca, z którym miałby problem. To, że z własnej woli zaproponował najbardziej humanitarne rozwiązanie, oznaczać mogło, że pojęcie honoru zaczęło wracać do łask.
– To znakomity pomysł.
Oficer uśmiechnął się.
– Jakieś wiadomości od żywego światła gwiazd, które nasz przyjaciel będzie mógł ponieść w świat?
Geary zapalił się do tego pomysłu, ale równie szybko się opanował. Nagle poczuł się źle, jakby ktoś tym sposobem przekazywał mu wiadomość, której nie mógł zobaczyć ani usłyszeć, a jedynie poczuć.
– Niech głosi, co mu ślina na język przyniesie, ale nie sądzę, by przemawianie do niego w imieniu żywego światła gwiazd było dobrym pomysłem.
Uśmiech zniknął z twarzy oficera jak zdmuchnięty.
– Nie zamierzałem sugerować świętokradztwa, sir!
– Wiem. To co uważamy za słuszne, wcale nie musi być takie w ich oczach. Rozumie mnie pan? Lepiej dmuchać na zimne.
– To prawda – przyznał dowódca Nagolennika. – Żywe światło gwiazd sprzyja nam i nie mam zamiaru zrobić niczego, co mogłoby zmienić ich nastawienie. Dziękuję, sir. Wystrzelimy syndyckie kapsuły za jakieś dziesięć minut.
– Dobrze. Raz jeszcze dziękuję za znakomitą robotę wywiadowczą.
Ledwie wizerunek kapitana zniknął z wyświetlacza, Geary odwrócił się do obu kobiet i opowiedział im o informacjach uzyskanych podczas przesłuchań. Swoje uwagi zostawił na sam koniec.
– Dwaj ocalali DONowie walczyli pomiędzy sobą, któremu przypadnie w udziale zaszczyt zniszczenia niedobitków naszej floty na Ixionie. Trwało to kilka godzin. Pani współprezydent, czy Syndycy nie mają jakiejś hierarchii dodatkowej, czegoś na wzór naszej wysługi lat?
Wiktoria pokręciła głową.
– Stanowisko DONa to połączenie funkcji cywilnych i wojskowych. Pozycja, jaką zajmuje, jest wyznaczana częściowo przez jego rangę, a częściowo przez wpływy polityczne.
– Chce pani powiedzieć, że ich struktury dowodzenia przypominają… – rzucił przepraszające spojrzenie w stronę Desjani – że przypominają struktury stosowane w naszej flocie? Wydawało mi się, że Syndycy mają prostszy system dowodzenia. Wszystko, z czym się spotykaliśmy, na to wskazywało.
– Do pewnego stopnia ma pan rację – wyjaśniła cierpliwie Rione, aczkolwiek nie bez cienia satysfakcji z powodu dyskomfortu, jaki tymi słowami sprawiła Tani. – Wszyscy funkcjonariusze poniżej rangi DONa wiedzą, że lepiej dla nich, jak nie mącą wody. Ale jak już osiągną szczyt, noże idą w ruch. W najwyższych kręgach władz Syndykatu trwa nieustanna walka o pozycję, lepsze przydziały i tylko ten, kto najszybciej rozdaje ciosy i potrafi wbić nóż w plecy, kiedy trzeba, może dostać się do Rady Najwyższej.
– Zupełnie jak w naszej klasie politycznej – mruknęła Desjani niby do siebie, ale na tyle głośno, żeby Rione ją usłyszała. Jednakże Wiktoria tylko się uśmiechnęła, nie spuszczając oczu z Geary’ego.
– DON, który przyniesie im twoją głowę, ma pewne miejsce w Radzie. Nic więc dziwnego, że ci dwaj DONowie stracili tyle czasu na walkę o tak wielki zaszczyt. Wbrew temu, co sądzi syndycki informator, większość tego czasu zużyli nie na wzajemne podgryzanie, ale na przekonanie dowódców najważniejszych jednostek, że wydane przez zabitego przełożonego rozkazy dotyczą właśnie ich, a nie tego drugiego. A kapitanowie mieli wielkiego stracha przed odebraniem rozkazów ze strony osoby nieupoważnionej bez masy papierków, którymi mogliby się zasłonić w razie porażki.
– We flocie Sojuszu bywało podobnie – zauważył Geary. Flota poszukiwała nowego dowódcy po śmierci admirała Blocha, a Syndycy usiłowali dojść do porządku ze swoimi kodeksami, gdy zabrakło ich głównodowodzącego. Gdyby flota Sojuszu trzymała się sztywno własnego regulaminu, nikt nigdy nie ważyłby się kwestionować jego prawa do dowodzenia. Został mianowany kapitanem sto lat wcześniej, wprawdzie „pośmiertnie”, ale o wiele dekad przed najstarszymi oficerami służącymi pod admirałem. Mógł sobie jednak bez problemu wyobrazić, że inne problemy, które wynikały ze strachu oficerów przed złamaniem zasad, mogły doprowadzić do prawdziwych kryzysów. – Tak czy inaczej, dzięki temu szczęśliwemu zbiegowi okoliczności uzyskaliśmy cztery dodatkowe, a może nawet i więcej godzin przewagi.
– Nie zawdzięczamy tego żadnemu „zbiegowi okoliczności” – zaprotestowała Desjani. – Poprowadził pan pierwszy atak na syndycką formację tak, aby uderzyć w miejsce, gdzie powinien się znajdować okręt flagowy.
– Nie zapominaj – dodała Rione, patrząc Geary’emu prosto w oczy – że dowódcą okrętów pozostających na Lakocie jest DON, który przegrał starcie o władzę nad flotyllą pościgową. To może wpłynąć na jego aktualne postępowanie wobec naszej floty.
– Celna uwaga – przyznał Geary. – Ale jak możemy z tego skorzystać?
– Wina za wszystko, co wydarzy się teraz na Lakocie, spadnie na tego DONa, który wygrał rywalizację i wyruszył za nami w pościg. Walczył o przywilej dobicia ciebie, wygrał, ale teraz będzie musiał ponosić odpowiedzialność za wszystko. Kiedy jego okręty powrócą na Lakotę, stanie na głowie, żeby zadać nam maksymalne straty za to, co zrobimy z resztą syndyckiej floty.
Co najmniej cztery godziny. Napięcie w mięśniach Geary’ego osłabło nieco.
Jego flota mogła zadać syndykom ogromne straty, mając czterogodzinne fory.