Dziewczęta zadomowiły się u Christy, która miała dopiero dwadzieścia dziewięć lat i nie zdążyła jeszcze zapomnieć, jak to bywa, kiedy jest się wrażliwą nastolatką. Najstarszy syn Abla, Jakub, już się ożenił i wyprowadził z domu. Następny w kolejności Józef także opuścił rodzinne gniazdo, znalazł sobie pracę w Oslo. Pozostali synowie nadal mieszkali z ojcem. Joachim i Dawid byli starsi od Mari i Karine, Aron – dokładnie w wieku Mari, Adam i Efrem byli młodsi od Mari, a starsi od Karine. Na samym końcu znalazł się mały Nataniel, znacznie młodszy od siedmiu przyrodnich braci.
Wszyscy, oprócz Efrema, żyli ze sobą w zgodzie. Dziewczęta nieco się zdumiały atmosferą religijności, jaka panowała w domu, szczególnie Mari z początku się buntowała, ale ponieważ Christa reagowała spokojnie, a ze strony Abla także nie było szczególnych nacisków, do większych zadrażnień nie doszło.
Mały Nataniel był wspaniałym dzieckiem, ale też na swój sposób przerażającym. Patrzył tak przenikliwie, że Mari czuła się przy nim nieswojo, miała wrażenie, że wzrok malca prześwietla ją na wylot, nie śmiała nawet w myślach wymówić słowa „chłopcy”, choć już kilkakrotnie zdążyła się na zabój zakochać w kolegach z nowej szkoły.
Także Karine bała się Nataniela. Ten mały wie, myślała. Dlaczego bowiem te piękne oczy patrzą na mnie z takim smutkiem, jakby mi współczuł? Dlaczego za każdym razem, gdy napotyka moje spojrzenie, uśmiecha się, jakby chciał dodać mi otuchy?
Karine sądziła, że w nowej szkole będzie jej łatwiej, ale od siebie uciec nie można. Podczas przerw na dziedzińcu szkolnym rozmawiała i żartowała z dziewczynkami, ale jej serce wciąż skuwał lód wstydu i rozpaczy.
Moje koleżanki są takie czyste i nieskalane, myślała w poczuciu winy. A ja jestem zbrukana, splamiona grzechem, nie powinnam przebywać razem z nimi. Jestem najohydniejszym człowiekiem na świecie, jestem jak lady Makbet, która nie mogła umyć rąk i pozbyć się piętna zbrodni. Nikt nie powinien mnie dotykać, jestem trędowata, wstrętna, obrzydliwa. Czy z mojej twarzy można wyczytać, w czym brałam udział?
Wiele, bardzo wiele razy Karine pragnęła śmierci, wiedziała jednak, że samobójstwo w straszliwy sposób obciąża tych, którzy pozostają. Do końca życia dręczyć ich będzie pytanie: dlaczego? A ona przecież nie mogła nic wyznać.
Wstyd, jaki ją przygniatał, nie miał granic.
Jak wiele innych dziewcząt, które spotkał podobny los, całą winę przypisywała sobie. Czuła się godna pogardy i potępienia.
Samotność dziewczynki stale się pogłębiała.
Gromada chłopców uważała obecność dwóch nowych przedstawicielek płci pięknej w tak zdominowanym przez mężczyzn domu za ogromnie interesującą. Aron i Adam byli co prawda akurat w wieku, kiedy gardzi się wszystkim, co dziewczyńskie, nie chcieli rozmawiać z Mari i Karine, ostentacyjnie wychodzili, kiedy tylko dziewczęta stawały w drzwiach, i potrafili być bardzo nieprzyjemni. Zachowywali się tak, jak Jakub i Józef wobec Christy, gdy obawiali się, że zajmie miejsce ich matki.
Czasami jednak Aron i Adam zapominali się i z zapałem uczestniczyli w zabawie czy dyskusji, uznając dziewczęta za równoprawne przedstawicielki ludzkiego rodu.
Niechęć chłopców nie sięgała więc głęboko, była typowa dla ich wieku i należało się spodziewać, że wkrótce minie.
Gorzej przedstawiała się sprawa z najmłodszym synem z pierwszego małżeństwa Abla, Efremem. Nadal nie miał ani odrobiny poczucia humoru, przeważnie chodził obrażony z kwaśną miną. Wyrósł na nieznośnego snoba, uważającego się za jednego z wybrańców boskich. Nigdy nie zapominał, że jest siódmym synem siódmego syna. (W istocie wcale tak nie było, jako że Joachim to owoc błędu popełnionego przez pierwszą żonę Abla. O tym jednak wiedziała tylko Christa i przed nikim się nie zdradziła. Ona jedna miała świadomość, że siódmym synem siódmego syna jest Nataniel.)
Christa bardzo niepokoiła się o Karine. Co też dręczy tę dziewczynę? Pamiętała, że Karine zawsze była niczym samotny wilk, ale zdarzały się chwile, kiedy w jej oczach pojawiało się desperackie pragnienie. Tęsknota za posiadaniem kogoś bliskiego? Ale, wobec tego, dlaczego tak się w sobie zamyka? Christa starała się do niej dotrzeć, ale Karine natychmiast chowała się w swojej skorupce. Owszem, bawiła się z chłopcami, rozmawiała z nimi i śmiała się, ale zawsze sprawiała wrażenie, że stoi z boku.
Mari, zdaniem Christy, była znacznie mniej skomplikowaną osóbką, ale i ona zdawała się odczuwać wielką potrzebę bliskości z innymi ludźmi i chłód okazywany jej przez młodszych z braci brała sobie bardzo do serca. Christa zdecydowała, że przeprowadzi poważną rozmowę z przybranymi synami, Aronem i Adamem, ale musiała przyznać sama przed sobą, że boi się tego. Obaj chłopcy byli akurat w wyjątkowo trudnym wieku i wszelkie prośby dorosłych puszczali mimo uszu.
Z Efremem natomiast nie warto było nawet próbować rozmawiać. Nie znosił swej macochy-poganki, traktował ją jak niewolnicę, kogoś, kto podaje mu jedzenie i dba o jego rzeczy. Poza tym nie zasługiwała na uwagę.
Przerażające nastawienie jak na piętnastolatka.
Mimo takich kłopotów Christa ogromnie była rada z przyjazdu dziewcząt. Obie okazały się bardzo zręczne w pracach domowych i ku swemu zdumieniu Christa odkryła, że od czasu do czasu może mieć wolną chwilę dla siebie. Do tej pory los jej nie rozpieszczał.
Oczywiście nie zdawała sobie sprawy, że Mari prowadzi wielce niebezpieczną grę z Dawidem i Józefem, kiedy ten odwiedzał dom. Dawid i Mari wiedli szeptem rozmowy, wzajemnie drażniąc swoją ciekawość, podobnie sprawy się miały między Mari a Józefem, tyle że w sposób bardziej otwarty, bardziej frywolny. Żadne z nich nie przekroczyło jeszcze granicy, ale gdyby sytuacja nadal miała rozwijać się w tym kierunku, już wkrótce mogło się coś wydarzyć.
Tak w każdym razie uważała sama Mari. Życie stało się takie ekscytujące, na samą myśl jej ciało ogarniało rozkoszne drżenie.
A Karine wciąż chadzała własnymi drogami.
Christa podzieliła się z mężem swym niepokojem, Abel pokiwał głową.
– Ja też to zauważyłem. Karine potrzebny jest ktoś, kogo mogłaby pokochać. Ktoś, kto sprawiłby, że zapomni o sobie i zajmie się innymi.
– Ale są przecież malcy – przypomniała Christa.
– To nie wystarczy – orzekł Abel, który był rozsądnym człowiekiem. – Czy uważasz, że moglibyśmy podarować jej psa?
Christa zastanowiła się chwilę.
– Sądzę, że to najlepsze rozwiązanie. Ach, dziękuję ci, Ablu, za to, że tyle masz dla niej zrozumienia.
– Ale pies musi należeć tylko do Karine, nie do wszystkich chłopców.
– Oczywiście, tylko najpierw musimy spytać Vetlego i Hannę, czy zaakceptują ten pomysł.
– To prawda – przyznał jej rację Abel. – Zadzwoń do nich jeszcze dzisiaj!
Jonathan podjął pracę w szpitalu. Prędko się zahartował, bez lęku woził rannych i zmarłych, pomagał w przygotowaniu ofiar wypadków do operacji. Rzecz jasna wykonywał jedynie najprostsze czynności. Nauczył się też przygotowywać zwłoki, by jako tako się prezentowały, zanim zajmą się nimi przeprowadzający obdukcję lub pracownicy zakładu pogrzebowego. Praca była ciężka, ale zaciskał zęby i jakoś sobie radził. Zarabiał też prawdziwe pieniądze, a to sprawiało mu ogromną przyjemność. Już sama świadomość, że są owocem jego samodzielnej pracy, dodawała mu pewności siebie.
W miarę upływu czasu powierzano mu coraz bardziej odpowiedzialne obowiązki. I tu się sprawdzał, wkładał bowiem maksimum wysiłku w każde zlecane mu zadanie. Kierownictwo szpitala nie omieszkało powiadomić o tym jego dziadka Christoffera w Drammen.
Cała rodzina była dumna z Jonathana.
Upłynął cały rok od czasu, kiedy Tengel Zły zniknął bez śladu gdzieś w Berlinie. Wędrowiec w Mroku nie opuszczał miasta, szukał we dnie i w nocy, ale nigdzie nie natrafił na najdrobniejszy bodaj trop straszliwego przodka. Nad Lipową Aleją czuwał wraz z innymi Heike, ale i tam nie zauważono obecności Tengela. Oczywiście od czasu do czasu odwiedzali Dolinę Ludzi Lodu, gdzie wyczuwali jego bliskość, ale był to tylko jego duch, który jak zawsze strzegł kociołka z wodą zła. Samego jednak Tengela, ku ich zdumieniu, w Dolinie także nie odnaleźli.
Doszli do wniosku, że nie odzyskał jeszcze pełni sił i zaszył się gdzieś, by przeczekać do czasu, gdy jego moc powróci. Ale gdzie mógł być?
W kwietniu 1940 roku Norwegia znalazła się pod okupacją niemiecką.
Jonathan nadal pracował w szpitalu. Nienawidził okupantów i pragnął przyłączyć się do jednej z grup ruchu oporu, o których szeptano. Nikogo jednak nie znał, a zdawał sobie sprawę, że musi postępować bardzo ostrożnie, dookoła bowiem mogli znajdować się zdrajcy. Sam wiedział o kilku osobach z personelu szpitalnego, utrzymujących kontakty z Niemcami.
Jonathan słyszał również, że ruch oporu działa w sposób nie zorganizowany. Utworzono małe grupy, które nie współpracowały ze sobą, brakowało ogólnego dowództwa, działania przebiegały bez dokładnych planów. Opór miał przede wszystkim charakter bierny. Były to przeważnie akcje sabotażowe – listy nie docierały do adresata, polecenia wypełniano na opak. Na interwencje Niemców odpowiadano zdumieniem i udawano głupich. Najeźdźcy czuli, że napotykają na swej drodze miękki mur, ale trudno im było znaleźć powody, by zareagować bardziej stanowczo.
W tym początkowym okresie okupacji najbardziej chyba dawał się Norwegom-patriotom we znaki brak rozeznania, komu mogą zaufać. Należało bezustannie mieć się na baczności, uważać, by słowa nie trafiły do niepowołanych uszu.
Jonathan gorąco pragnął działać, był młody i odważny, może nawet skłonny do niepotrzebnego ryzykanctwa, ale nie wiedział, do kogo powinien się zwrócić, jak zacząć, i to tak, by nie zaszkodzić innym. Jego jednoosobowy oddział zmuszony więc był toczyć walkę z duchami.
Tak właśnie przedstawiała się sytuacja Jonathana latem 1941 roku, kiedy to na ulicy w Oslo spotkało go coś, co wywarło ogromny wpływ na jego dalsze losy.
Jonathan wyrósł na przystojnego młodzieńca. Wysoki, jasnowłosy i niebieskooki jak jego ojciec Vetle, odziedziczył też po nim regularne rysy, choć był o wiele mocniej zbudowany. Ściągał na siebie spojrzenia, niestety również niemieckich oficerów, owładniętych ideą aryjskości.
Właśnie w ten letni dzień Hanna przysłała mu paczkę z nowymi ubraniami, które dla niego uszyła. Znalazła się wśród nich czerwona koszula, Hanna była wszak Francuzką, uwielbiała jaskrawe kolory. Jonathanowi koszula spodobała się od razu. Postanowił natychmiast pokazać się w niej na Karl Johan, głównej ulicy Oslo. Chłopak nie miał jeszcze żadnej stałej przyjaciółki, skończył dopiero siedemnaście lat, ale od jakiegoś czasu zerkał na dziewczęta. Lubił, kiedy zwracały na niego uwagę, co jest jedną z pierwszych oznak zainteresowania płcią przeciwną. Później pojawiają się uczucia bardziej dojrzałe, kiedy to pławienie się w podziwie i świadomość własnej doskonałości przestaje wystarczać i gdy zapomina się o sobie, poświęcając trosce o drugiego człowieka.
W ogóle nie przyszło mu do głowy, że czerwony kolor działa na Niemców jak płachta na byka, może zresztą nie tyle na samych Niemców, co na ich norweskich popleczników.
Zatrzymała go grupka złożona z czterech mężczyzn, dwóch Niemców z SS i dwóch Norwegów. Wszyscy byli wyraźnie podchmieleni.
I właśnie Norwegowie zmusili go, by się zatrzymał, wrzeszcząc, że natychmiast ma ściągać koszulę. Gdy nie usłuchał, zaczęli wymachiwać pistoletami. Jonathan nie wiedział, co robić. Kątem oka dostrzegł, że przechodnie spiesznie oddalają się od miejsca zajścia.
Wśród potoku niemieckich słów rozróżnił tylko „bolschewiken Schwein”, ale Niemcy pozostali raczej biernymi obserwatorami w przeciwieństwie do Norwegów, którzy najwyraźniej pragnęli się popisać przed przedstawicielami „rasy panów”. Zdarli z chłopaka piękną nową koszulę, pod brutalnymi palcami materiał pękał z trzaskiem.
Taka śliczna koszula, nad którą mama z pewnością ślęczała wiele godzin! W Jonathanie zawrzała krew, na szczęście jednak zdołał się opanować. Zapisali starannie jego nazwisko i adres, a potem kazali biec.
Bolszewicka świnia? Ani Hanna, ani Jonathan nigdy przecież nie łączyli koloru jego koszuli z polityką!
Stał półnagi na ulicy, czując, jak gniew w nim wzbiera, osiągając niebezpieczny poziom. Nie miał najmniejszego zamiaru wypełnić polecenia prześladowców, ale też wiedział, że nie wolno mu się rzucić na tych łajdaków grożących mu pistoletami.
– Biegiem! – wrzeszczeli. – Biegiem! Leć!
Kilkakrotnie wystrzelili w powietrze.
Jonathan zaczął schodzić w dół ulicy.
– Biegiem, biegiem! – pospieszali, brutalnie go przy tym popychając.
Pod groźbą pistoletów Jonathan szedł dalej tak spokojnie, jak tylko było go na to stać. Popędzali go wrzaskiem, uderzali po plecach, ale on odchodził dostojnym krokiem. W końcu Niemcy uznali, że trzeba dać mu spokój, i odeszli, Norwegowie także ruszyli za nimi. O ile Jonathan dobrze rozumiał, jego nadgorliwi rodacy wcale nie mieli ochoty puścić go wolno, ale jeden z Niemców powiedział coś, ca zabrzmiało jak „arisch”, a poza tym już zbytnio się oddalili.
W powrotnej drodze do szpitala – na wpół goły, ale za to z głową pełną rozgorączkowanych myśli – Jonathan zastanawiał się nad tym, jak właściwie powinien był zareagować. Doszedł jednak do wniosku, że nie mógł postąpić inaczej. Bierny opór to najlepsze rozwiązanie, jakie mogli zastosować Norwegowie, znali bowiem niemieckie metody represji. Nie wiadomo jakim cudem, ale wiadomości ze świata docierały, i Jonathan zdawał sobie sprawę, że w innych krajach pod okupacją niemiecką sytuacja jest jeszcze trudniejsza niż w Norwegii. Na przykład opór ludności w Czechach wielokrotnie pociągnął za sobą akty odwetu Niemców na niepokornych. A na zastępcę protektora tego kraju miał zostać wyznaczony prawdziwy potwór, Heydrich, w Norwegii także mógł pojawić się ktoś podobny.
Jonathan nie chciał, by rodacy musieli zapłacić cierpieniem za jego nierozwagę.
W szpitalu przyjęto półnagiego chłopaka ze zdumieniem, musiał opowiedzieć o całym zajściu. Starał się mówić spokojnie, z opanowaniem, nie zdradzając swego politycznego nastawienia, wiedział bowiem, że i wśród kolegów mogą być szpiedzy.
Dzień później jednak nastąpiło to, czego pragnął od dawna: jeden z lekarzy i kierownik magazynu poprosili go o rozmowę na osobności.
Z początku mówili ogólnie o wojnie, Jonathan odpowiadał ostrożnie, lecz najwyraźniej musiał nieźle wypaść, gdyż wreszcie usłyszał pytanie, na które czekał: czy chciałby zostać członkiem niewielkiej grupy ruchu oporu? Przydałby się im ktoś taki jak on, młody, silny i opanowany.
Chłopak nie był wcale taki pewny, czy naprawdę można go nazwać opanowanym, miał przykre wrażenie, że jego cechą jest raczej ryzykanctwo, tak powiedział kiedyś ojciec, gdy przechwalał się w domu, jakich to bohaterskich czynów gotów jest dokonać w walce z Niemcami. Ale jego reakcja poprzedniego dnia zaimponowała i innym, i jemu samemu. Mile połechtany słuchał pochwał i solennie przyrzekł, że nie zawiedzie zaufania.
Tak więc Jonathan rozpoczął działalność w ruchu oporu. Miała się ona okazać trudniejsza i znacznie bardziej niebezpieczna, niż sobie to wyobrażał.
Przy tej okazji poznał Runego, niezwykłego chłopaka, który miał znaczyć tak wiele dla Jonathana i jego samotnej siostry Karine.
Miała wrażenie, że cała jest tylko tęsknotą, ale nawet sama przed sobą nie chciała się do tego przyznać. Jakoś sobie poradzi.
Karine leżała nie śpiąc, wpatrzona przed siebie w pogrążony w mroku pokój, który dzieliła z Mari w domu Christy i Abla.
Myśli nie dawały jej spokoju.
Nie mogła zapomnieć o pewnym szczególnym wydarzeniu, które miało miejsce tego dnia, choć właśnie myśli o nim za wszelką cenę pragnęła odegnać. Od czasu do czasu wychylały się jednak z zakamarków jej świadomości.
Jest wojna, myślała sobie. My, tutaj na wsi, jesteśmy bezpieczni, ale Jonathan przebywa w Oslo, a tam jest znacznie gorzej.
'Dlaczego tak zrobiłam?'
Christę niepokoją niskie racje żywnościowe, wiem o tym. Niemcy opróżnili przecież wszystkie sklepy i magazyny, całe zapasy wysyłają do Niemiec.
Dla Norwegów zostały ledwie okruchy.
'Jak mogłam zachować się tak głupio? W taki sposób odpowiedzieć na życzliwe pytanie?'
Christa ma tyle gąb do nakarmienia. Mama i ojciec przysyłają, ile mogą, ale to nie starcza na długo. Efrem ciągle narzeka, że się nie najada. To łgarstwo, dostaje co najmniej tyle samo co wszyscy, a nikt inny się nie skarży.
'Ale przecież nie mogłam się zgodzić.
Choć tak go lubię.'
Nie mam pojęcia, jak zdołamy przetrwać zimę.
Gdyby tylko udało mi się znaleźć jakąś pracę! Pomogłabym finansowo Chriście i Ablowi. Ale nie mogę, muszę chodzić do szkoły, a poza tym popołudniami Christa potrzebuje mnie w domu.
Tak bardzo chciałabym mieć pieska. Christa i Abel mieli zamiar podarować mi szczeniaka, ale ojciec się nie zgodził, bo mama jest uczulona na sierść, a przecież Mari i ja nie będziemy mieszkać tutaj zawsze. Tylko do czasu, aż znajdą Tengela Złego i znowu go uśpią.
Ale kiedy to się stanie? Już dwa lata jak zniknął.
'Dlaczego nie mogę być taka jak Mari? Żartować z chłopcami, trochę z nimi flirtować?'
Prawdą jest, że tęsknię za domem, ale ojciec i mama przyjeżdżają w odwiedziny, to bardzo przyjemne chwile. Trochę się niepokoję o starego Henninga, tak bardzo chciałabym go zobaczyć jeszcze choć raz. Ma już dziewięćdziesiąt jeden lat i wiadomo, że nie będzie żył wiecznie. Ale nie wolno mi przyjeżdżać do Lipowej Alei, ani Mari, Jonathanowi czy Tovie, a zwłaszcza małemu Natanielowi.
Żadne dziecko z rodu nie może się tam pokazać. A co z dorosłymi? Czy sądzą, że oni dadzą sobie radę, jeśli Tengel Zły zaatakuje Lipową Aleję?
Nie chcę ich stracić.
'Przecież Joachim tylko okazał mi przyjaźń. Zaproponował, byśmy wieczorem wypłynęli łódką. Dlaczego odmówiłam tak niewinnej propozycji?'
Ciekawa jestem, jak powodzi się Jonathanowi, dawno go już u nas nie było. Powiedział, że wieczorami bywa bardzo zajęty, może ma dziewczynę?
Nie, chyba nie, ale jest bardzo tajemniczy.
'Już wcześniej chłopcy zapraszali mnie do kina albo gdzie indziej, i wcale nietrudno było mi odmawiać. Ale Joachimowi…
On jest taki ładny, zawsze był śliczny, ale wcale nie dlatego tak bardzo go lubię, ma po prostu całkiem inne usposobienie niż pozostali synowie Abla.
Chyba mogłabym go pokochać.
Ale na pewno nie tak.
To jest niemożliwe.
Dlatego tak się przestraszyłam.'
O czym mam myśleć, skoro bez względu na to, jak bardzo się staram, i tak moje myśli wracają do punktu wyjścia? Pewnie przez całą noc nie będę mogła zasnąć.
Samotność Karine stawała się coraz głębsza. Dziewczynka pogrążyła się w wiecznym koszmarze i z rozpaczą obserwowała, jak jej trudności w nawiązywaniu kontaktów z płcią przeciwną z każdym rokiem narastają.
Niedługo będzie zimna jak kamień.
Świt wpuścił do pokoju odrobinę światła.
Kolejna nie przespana noc. Kolejny dzień w szkole, kiedy nie będzie mogła skupić się na lekcjach, walcząc z sennością.
Kolejny dzień, kiedy jak zwykle zobaczy Joachima przy śniadaniu i będzie udawać obojętność, choć tak naprawdę serce pęka jej z miłości i tęsknoty za nim. Ale miłość, jaką ona może mu ofiarować, jest wyłącznie natury duchowej.
A Joachim, wspaniały Joachim, zasługuje na coś więcej.
Och, gdyby chociaż mogła umrzeć!
Ale nawet na to nie starczało jej odwagi.