4

I Pawłysz wyobraził sobie niekończący się, nocny las. Ciepłe, wilgotne powietrze, w którym unoszą się korzenne zapachy, gdzie szelest opadających liści jest równie ostrożny i niemal niesłyszalny jak kroki wilka. Czasem tylko trzaśnie sucha gałązka albo odważnie wdepnie w stertę chrustu niczego nie bojący się niedźwiedź.

Głośny plusk, uderzenie, niemal huk rozcięły ciszę w sali.

Wybuch?

Pawłysz poderwał się, odwrócił, jednocześnie przywierając plecami do przeźroczystej ściany. Siła ciążenia na statku jest niemal dwukrotnie mniejsza od ziemskiej, dlatego najbardziej nawet dynamiczne ruchy są spowolnione. Mózg już zakończył zwrot ciała, ale ono samo wciąż jeszcze poruszało się.

Bryzgi wody wyleciały na podłogę sali.

Długi, zielony cień, podobny do cienia dużej ryby, przemykał pod poruszoną taflą błękitnej wody.

Krótko ostrzyżona dziewczęca głowa przebiła lustro, dziewczyna otworzyła oczy, strąciła dłonią krople wody z rzęs.

— Wystraszył się pan? — zawołała. — Umyślnie rozebrałam się cicho i… jak nie skoczę!

Pawłysz poczuł się głupio — dziewczyna mogła widzieć jego reakcję. Ale nie, kiedy on się odwracał, ona była jeszcze pod wodą.

Dziewczyna obróciła się na plecy. Miała na sobie zielony, jednoczęściowy strój.

Woda uspokajała się wolno i rzeczowo, jakby basen był wypełniony olejem.

— Woda jest tu wspaniała! — powiedziała dziewczyna. — Codziennie się tu kąpię. Nie próbował pan?

— Jeszcze nie.

Nie widział wcześniej tej dziewczyny. Wczorajszy dzień był taki zwariowany. A dzisiaj wyruszył na wędrówkę po statku. Dziewczyna podpłynęła do brzegu.

— Ja też tu czasem przychodzę specjalnie, żeby popatrzeć na ten las. Ale zawsze wiem, że jest martwy. Widocznie mam źle rozwiniętą wyobraźnię.

Pawłysz wrócił na kanapę i usiadł.

— Nie widziałem pani wczoraj.

— Kiedy pan przyleciał, miałam wachtę. Mam na imię Grażyna.

— Widziałem koty. W pustej oranżerii.

— O, tam nigdy nie byłam — odpowiedziała. — Nie jestem romantyczką.

Zabrzmiało to bardzo protekcjonalnie, a Grażyna nawet nie usiłowała tego maskować. Dziewczyna zanurkowała szybciej niż Pawłysz zdążył znaleźć jakąś ciętą ripostę.

Gdy ponownie pojawiła się na powierzchni wody, zapytał:

— Pani jest biologiem?

— Grawitacja — odpowiedziała Grażyna.

— A jak brzmi pani imię w skrócie?

— Podoba mi się Grażyna — odpowiedziała. — Nie trzeba skracać.

— Ale jest dość długie.

— To nic, nie zdąży się pan zmęczyć. Jutro odlatuję. Grażyna podpłynęła do brzegu. Pawłysz zobaczył, jak długie ma palce. Po prostu zadziwiająco długie palce, z krótko obciętymi paznokciami. Na policzku, pod lewym okiem, miała cieniutką bliznę. Pulchne i ruchliwe wargi. Ich kąciki przez cały czas poruszały się.

Oczy Pawłysza wychwytywały szczegóły twarzy, figury. Kawałki mozaiki tworzyły portret, który, gdyby przebywali na statku jeszcze długo razem, nie miałby nic wspólnego z pierwszym wrażeniem.

— Ten rok — powiedziała Grażyna — przeleciał migiem. Słowo honoru. Gdzieś w połowie zrobiło się smutno, w końcu jednak jesteśmy dość odizolowani. A teraz… nawet pan sobie nie wyobraża, jak nie chce się odlatywać.

— A gdyby pani teraz zaproponowano, żeby została pani jeszcze na jedną turę?

— No, nie. Nie zostałabym — odpowiedziała Grażyna. W tym momencie Pawłysz zauważył, że ma zielone oczy. Ciemne, mokre rzęsy przesłaniały je i dlatego w pierwszym momencie wydały się o wiele ciemniejsze.

— Szkoda — powiedział. — Im więcej ludzi, tym jest ciekawiej.

— Wystarczy ludzi i beze mnie — zaoponowała Grażyna. — Ilu jest na pana zmianie?

— Trzydziestu dwóch.

— W mojej było trzydziestu sześciu. Ale nie miałam szczęścia.

— Aha. — Pawłysz od razu zrozumiał, co miała na myśli. „Anteusz” jeszcze przez trzynaście lat będzie leciał do gwiazdy. Jeszcze trzynaście zmian. Trzynasta będzie tą najszczęśliwszą, jej załodze przyjdzie wylądować na globie, zakończyć trud wielu tysięcy ludzi i półtorej setki lat.

— To nic — powiedział Pawłysz. — Jeszcze nie będziemy tacy starzy. Na pewno odwiedzimy ten glob.

— Nie ma tam dla nas pracy — powiedziała Grażyna. — Na powierzchni planety będą potrzebni inni specjaliści.

— Dlaczego? Silniki i tam będą potrzebne. I kabiny.

— Pan jest kabinowcem?

— Medyk-kabinowiec.

— Rzadkie połączenie. Który rok?

— Czwarty. A pani? Grażyna wyszła z wody.

— Poproszę o ręcznik.

Ręcznik leżał obok Pawłysza. Poderwał się i podał go. Zaczęła wycierać włosy, a Pawłysz zrozumiał, że jej oczy nie mają po prostu koloru zielonego, a bardzo zielony.

— Jestem już staruszką na doktoracie. Mam dwadzieścia trzy lata.

— No to co? Różnica zaledwie trzech lat. Nieistotna — odpowiedział Pawłysz.

Grażyna roześmiała się. Śmiała się tak serdecznie, że ręce z ręcznikiem opadły jej i Pawłysz zobaczył, jak zmieniła się jej twarz. Mokre włosy, przylegające dotychczas do głowy, podsuszone ręcznikiem zmieniły się w bujną grzywę. Twarz zmniejszyła się. Tylko oczy pozostały zielone i ogromne.

Cisnęła ręcznikiem na kanapę, wzięła stamtąd szlafroczek, nałożyła go i wsunęła stopy w pantofle.

— Proszę nie spóźnić się na obiad! — powiedziała. — Dzisiaj mamy pożegnalny obiad.

— Na pewno nie!

— Proszę nie zapomnieć o swojej torbie. Co pan tam ma? Grażyna przemawiała bezceremonialnie, ale Pawłysz nie

potrafił się na nią rozgniewać.

Ta bezceremonialność tworzyła osobistą więź między nimi.

Tylko człowiek ci bliski może zapytać, co masz w torbie.

— Byłem w porzuconej bibliotece — przyznał się Pawłysz. -Zabrałem stamtąd kasety.

— Ja też tam kiedyś chadzałam. Wszyscy chodzili. Podejrzewam, że kiedyś specjalnie tam zostawiono masę ciekawych filmów, żeby można było zorganizować załodze dodatkową przygodę. Co pan wziął?

Pawłysz pożałował, że nie wziął ani jednej książki Dostojewskiego czy Marqueza.

— Takie tam — powiedział. — Przygodowe.

— „Gwiezdny rejs”?

— „Podwodny świat”. Opuściłem kilka odcinków.

— Proszę się nie wstydzić, kursancie. Nie zapytałam, jak pan się nazywa.

— Sława. Sława Pawłysz.

— No proszę, Grażyna się panu nie podoba, mnie się Sława podoba. Tak więc Sławku, muszę się przyznać, że sama jeszcze dwa miesiące temu wyciągnęłam z tej biblioteki trzeci i czwarty odcinek „Podwodnego świata”, mimo że z racji wieku i powagi nie powinnam tego robić.

— Nie wygląda pani poważnie.

— Staram się.

Загрузка...