7

Eve dotarła do salonu jako pierwsza. Wóz mile ją zaskoczył, bo w drodze ani razu nie przyniósł jej wstydu.

Znała Paradise. Była tu w związku z innym morderstwem na tle seksualnym. Tamta sprawa też miała związek z Roarkiem. Przypomniała sobie, że to ona ich połączyła.

Choć od tego czasu minął ponad rok, w bogatym wystroju wnętrza nic się nie zmieniło. W tle sączyła się łagodna muzyka, niezagłuszająca dyskretnego szumu fontann, a powietrze pachniało świeżymi kwiatami. Klienci relaksowali się, popijając prawdziwą kawę, soki owocowe w wysokich szklankach lub wodę mineralną z bąbelkami. W recepcji za kontuarem stała kobieta z dużym biustem, w dopasowanej czerwonej sukience, ta sama, która przywitała Eye ostatnim razem.

Zmieniła fryzurę, zauważyła Eye. Tym razem burza loków, upiętych na czubku głowy, miała kolor różowy jak wielkanocna pisanka.

Nie rozpoznała Eye. Kiedy zauważyła zniszczoną kurtkę, znoszone buty i niedbałe uczesanie, w jej oczach, zamiast przyjaznego powitania, pojawiła się niechęć, wręcz niesmak.

– Przykro mi, obsługujemy tylko umówionych klientów. Niestety, nasi konsultanci mogą być do pani dyspozycji najwcześniej za osiem miesięcy. Może polecić pani jakiś inny salon?

Eye pochyliła się nad wysokim kontuarem.

– Denis, nie poznajesz mnie? Och, łamiesz mi serce. Chwileczkę, na pewno przypomnisz sobie to! – Uśmiechając się, wyjęła odznakę i podsunęła pod wyrzeźbiony ręką drogiego chirurga nos recepcjonistki.

– Och nie, znowu? – Denis dokładnie pamiętała, z kim ma do czynienia. Przypomniała sobie nawet, kogo policjantka poślubiła po tym, jak widziała ją ostatni raz. – Przepraszam, nie to chciałam powiedzieć, panno…

– Pani porucznik.

– Tak, oczywiście. – Denis zaryzykowała próbę radosnego śmiechu. – Przepraszam, ale jestem dziś trochę roztargniona. Mamy tyle pracy. Naturalnie, dla pani zawsze znajdziemy czas. W czym możemy pomóc?

– Gdzie jest dział sprzedaży?

– Z przyjemnością panią zaprowadzę. Szuka pani czegoś konkretnego czy tylko chce się pani rozejrzeć? Nasi konsultanci…

– Denis, po prostu pokaż mi, co tam macie. I poproś szefa działu.

– Oczywiście. Proszę za mną. Czy mają panie ochotę na coś do picia?

– Chętnie. Poproszę to różowe z bąbelkami. – Peabody mówiła szybko. Nie czekając, aż przełożona jej przerwie. – Bez alkoholu – dodała, widząc jej groźną minę.

– Zaraz podam.

Wjechały na piętro. Dział sprzedaży znajdował się za miniaturową oazą z basenami i palmami. Szerokie przeszklone drzwi prowadzące do części handlowej otworzyły się automatycznie. W obszernym pomieszczeniu mieściło się kilka stanowisk, przy których zajmowano się poprawianiem urody.

Sprzedawcy ubrani byli w zwiewne czerwone płaszcze i śnieżnobiałe skórzane kombinezony, ściśle przylegające do ich doskonałych ciał. Nad ladami umieszczono ekrany, na których pokazywano różne sposoby pielęgnacji skóry, masażu ciała, układania fryzur i techniki masażu relaksacyjnego. Wszystko przy użyciu sprzedawanych na miejscu produktów.

– Zapraszam do środka, proszę się rozejrzeć, a ja poszukam Martina. Zajmuje się obsługą klientów.

– O rany, ale cudeńka.- Peabody z zachwytem podeszła do imponującej gabloty, w której stały buteleczki z matowego szkła, przeróżne złote tubki i słoiczki z czerwonymi zakręt-

– W takich wytwornych miejscach zawsze dają próbki kosmetyków.

– Peabody, trzymaj ręce przy sobie i skup się na pracy.

– Ale to wszystko za darmo…

– Tak, a do tych prezentów wcisną ci krem za sześć miesięcznych pensji. – To miejsce pachnie jak dżungla. Eye nie mogła się uwolnić od tej myśli. Przegrzane, wypełnione zapachem potu dziwnie erotyczne. – To musi być najstarszy salon w mieście. Niczego nie kupię. – Spojrzała na gablotę, pełną bajecznie kolorowych pojemniczków. Zabawki dla dużych dziewczynek, pomyślała z niepokojącą zazdrością.

Stroje ekspedientów były niczym w porównaniu z kreacją Martina.

Przed nim dreptała Denis, stukając o posadzkę czerwonymi obcasami o niebotycznej wysokości. Wyglądała jak pokojówka, prowadząca członka rodziny królewskiej. Wprawdzie zanim znikła szklanymi drzwiami, nie dygnęła w ukłonie, ale Eye była pewna, że przebiegło jej to przez myśl.

Martin prezentował się szalenie dostojnie. Pod długim, ciągnącym się po ziemi, szafirowym płaszczem widać było błyszczący kombinezon ze srebrnej skóry, opinający jego doskonale umięśnione ciało. Pięknie wyrzeźbione uda, naprężone bicepsy, imponujące wybrzuszenie w wąskiej nogawce. Twarz miał proporcjonalną, a gęste kręcone włosy, srebrne jak kombinezon, związane szafirowym troczkiem, opadały na plecy w starannie przemyślanym nieładzie.

Uśmiechając się, wyciągnął w stronę Eye ciężką od biżuterii rękę. Porucznik Dallas – powiedział z uwodzicielskim francuskim akcentem. Zanim zdążyła zaprotestować, podniósł jej dłoń i pocałował powietrze tuż nad nią. – Co za zaszczyt, witamy w Paradise. W czym możemy pomóc?

– Szukam mężczyzny.

– Chreie, a kto z nas nie szuka?

– Mam na myśli konkretnego człowieka – wyjaśniła, z trudem opanowując rozbawienie. Wyjęła z teczki zdjęcie Yosta.

Martin przez chwilę przyglądał się portretowi.

– Przystojny, choć nieco brutalny typ. Moim zdaniem, Dystyngowany Gentleman nie pasuje do jego rysów twarzy i stylu. Sprzedawcy powinni byli mu odradzić ten zakup.

– Rozpoznaje pan perukę?

– Włosy zastępcze – poprawił z błyskiem w oczach. – Tak. Ten model nie cieszy się popularnością ze względu na kolor. Większość osób próbuje uniknąć siwych włosów. Mogę wiedzieć, dlaczego szuka pani tego człowieka w Paradise?

– Dlatego, że właśnie u was kupił te włosy zastępcze oraz sporo innych produktów. Trzeciego maja, płacił gotówką. Chciałabym porozmawiać z osobą, która go obsługiwała.

– Hm. Ma pani listę zakupów?

Eve wyjęła z teczki wydruk i wręczyła mężczyźnie.

– Sporo jak na gotówkę. Nie sądzi pani, że Jurny Kapitan bardziej do niego pasuje? Proszę chwileczkę zaczekać. Podszedł do brunetki, obsługującej najbliższe stoisko, i pokazał jej listę zakupów i zdjęcie. Przyglądając się, zmarszczyła czoło, po czym pokiwała głową i oddaliła się w pośpiechu. – Zdaje się, że wiem, która konsultantka zajmowała się tym klientem. Może wolą panie skorzystać z mojego gabinetu?

– Nie, dziękuję, tu jest dobrze. Poznał go pan?

– Niestety, moje kontakty z klientami ograniczają się jedynie do interwencji w razie problemów. Rozmawiam też z VIP-ami, takimi jak pani. 0, Jest Letta. Leta, ma coeur, mam nadzieję, że pomożesz pani porucznik Dallas.

– Oczywiście. – Słysząc nosowy głos konsultantki i silny akcent ze Środkowego Zachodu, Martin wykrzywił się z niesmakiem.

– Czy ten mężczyzna był twoim klientem? – Zapytała Eve, wskazując zdjęcie, które trzymała Letta.

– Tak. Jestem prawie pewna, że to on. Wydaje mi się, że tu na zdjęciu jest po operacji plastycznej oczu, zmienił też usta, ale zasadnicze rysy twarzy pozostały te same. I lista zakupów, pamiętam, co kupował.

– Czy kiedykolwiek wcześniej był w salonie?

– Cóż… Zdaje się, że tak. Nosi różne peruki, to znaczy włosy zastępcze – poprawiła się, rzucając Martinowi przepraszające spojrzenie. – Zmienia barwniki do skóry i oczu. Lubi zmieniać wygląd, jak wielu naszych klientów. To jedna z usług, jakie świadczymy w Paradise. Zmieniając wygląd, możesz wpływać na swoje samopoczucie i poprawiać…

– Letta, nie musisz mi wciskać tego marketingowego kitu. Przypomnij sobie dzień, kiedy kupował te rzeczy.

– No dobra. To znaczy, oczywiście, proszę pani. Zdaje się, że było wczesne popołudnie, bo część pracowników nie wróciła jeszcze z lunchu. Byłam zajęta, pewna kobieta oglądała każdy produkt, jaki mamy w kolorze blond. Przymierzyła dosłownie wszystko, a w końcu wyszła, niczego nie kupując. – Konsultantka przewróciła znacząco fioletowymi oczami; zaniepokoiła się, widząc surowy wzrok Martina, na szczęście uśmiechnął się do niej ze współczuciem, więc się uspokoiła. – Wtedy podszedł do mnie ten mężczyzna i poprosił o pokazanie Dystyngowanego Gentlemana z prawdziwych czarnych i siwych włosów. Odetchnęłam z ulgą. Wiedział, czego chce, choć wcale nie wydaje mi się, żeby akurat ten model do niego pasował.

– Dlaczego uważasz, że te włosy do niego nie pasowały?

– To duży, przysadzisty facet… Mężczyzna… O kwadratowej twarzy. Wystarczyło na niego popatrzeć, a od razu było wiadomo, że pracował rękami, może w handlu? Dystyngowany Gentleman był dla niego zbyt elegancki, ale się uparł. Sam przymierzył, nie potrzebował pomocy, wiedział, jak to się wkłada.

– A jakie miał włosy? Mam na myśli własne, nie zastępcze.

– Był łysy jak niemowlę… Naturalna łysina. Całkowita. Zdrowa skóra, o dobrze dobranym odcieniu, błyszcząca. Nie wiem, dlaczego chciał ją ukrywać. A potem na wystawie zobaczył Jurnego Kapitana, poprosił, żebym podała. Moim zdaniem, ten model bardziej do niego pasował. Powiedziałam mu, że wygląda jak generał. Chyba był zadowolony. Uśmiechał się. Ma bardzo

Przyjemny uśmiech. Zachowywał się wytwornie, był bardzo grzeczny. Zwracał się do mnie „panno Letto”, „uprzejmie dziękuję”, „bardzo proszę”. Nieczęsto zdarzają nam się tacy klienci.

Konsultantka przez chwilę w milczeniu, marszcząc czoło, zbierała myśli.

– A później powiedział, że chce kupić trochę Młodości. Roześmiał się, bo sama pani słyszy, jak to brzmi: kupić trochę młodości. Ja też się zaśmiałam. Przeszliśmy do stoiska z preparatami do pielęgnacji skóry. Jesteśmy tak wyszkoleni, że możemy obsługiwać klientów we wszystkich działach. Każdy z nas zna całą linię produktów Paradise i przez cały czas asystujemy naszym klientom. Oprowadziłam go po wszystkich stoiskach. Mówił dokładnie, o co mu chodzi, a kiedy ja coś proponowałam, grzecznie odmawiał. Nie kupił niczego, co mu doradzałam. Sam wiedział, czego potrzebuje. Na koniec przeszliśmy do stoiska z żywnością dietetyczną. Powiedziałam, że nie wygląda na osobę, która powinna stosować dietę, na co on stwierdził, że obawia się, że ostatnio zbyt dobrze się odżywia. Nie skorzystał z darmowej dostawy, powiedział, że chce zabrać zakupy ze sobą. Wystawiłam rachunek i zapakowałam towar. Wtedy wyjął z kieszeni pokaźny zwitek gotówki, a mnie mało oczy nie wyszły na wierzch.

– Wasi klienci nie płacą gotówką?

– O nie, często dokonujemy transakcji gotówkowych. Zwykle suma nie przekracza dwóch tysięcy, a tym razem rachunek wyniósł ponad cztery razy tyle. Chyba zauważył moje zaskoczenie, bo się uśmiechnął i powiedział, że kiedy robi takie zakupy, woli płacić na bieżąco.

– Spędziłaś z nim dużo czasu, prawda?

– Ponad godzinę.

– Powiedz, zwróciłaś uwagę, w jaki sposób mówił? Miał obcy akcent?

– Wydaje mi się, że tak. Ledwo zauważalny, nie potrafiłam go umiejscowić. Miał dziwny głos, taki wysoki. Jakby kobiecy. Miły, miękki, kulturalny. Wie pani, teraz, jak o tym myślę, mam wrażenie, że jednak Dystyngowany Gentleman do niego pasował.

– Przedstawił się? Wspomniał, gdzie mieszka, gdzie pracuje?

– Nie. Próbowałam coś z niego wyciągnąć, ale nie zdradził nazwiska. „Chętnie pokażę panu inne modele, panie…”, ale on tylko się uśmiechnął i pokręcił głową. Zwracałam się do niego per pan. Wtedy pomyślałam, że skoro nie chce, żeby mu dostarczyć zakupy do domu, to znaczy, że mieszka w Nowym Jorku, ale teraz nie jestem już taka przekonana.

– Mówiłaś, że już go kiedyś widziałaś.

– Tak, jestem prawie pewna. Zaraz po tym, jak zaczęłam tu pracować, w okolicach Bożego Narodzenia, pod koniec października, a może na początku listopada. Odpowiadałam za stoisko z preparatami do pielęgnacji skóry. Miał na sobie płaszcz i kapelusz, ale właściwie nie mam wątpliwości, że to był ten sam człowiek.

– Ty go obsługiwałaś?

Nie, Nina. Ale pamiętam, to na pewno był on. Wpadłyśmy na siebie, kiedy sięgałyśmy po produkty dla naszych klientów. Nina powiedziała, że ten facet chce kupić całą linię kosmetyków Młodość, produkowanych przez Artistry. Kosztuje dobre kilka tysięcy, więc jest z tego niezła prowizja. Zazdrościłam, że to nie mnie dostał się taki klient.

– I od tej pory go nie widziałaś?

– Nie, proszę pani.

Eye zadała jej jeszcze kilka pytań, a następnie poprosiła na rozmowę Ninę.

Okazało się, że ta nie ma takiej dobrej pamięci jak jej koleżanka. Dopiero kiedy Eye zwróciła się z pytaniami do pozostałych sprzedawców, przypomniała sobie, że Yost pojawiał się w Paradise raz, dwa razy do roku.

– W innych miastach też musi bywać w podobnych miejscach stwierdziła Eye, kiedy już siedziały w wozie. – Mniej więcej w tym stylu. Nie rezygnuje z luksusu, wszystko najlepszej jakości. Płaci gotówką, wchodząc do salonu, zawsze wie, czego chce. Zwraca uwagę na reklamę, interesuje się produktami, z których korzysta.

– Musi ciągle przesiadywać przed ekranem.

– Możliwe, ale ja się założę, że raczej sprawdza dane w komputerze. Zna składniki, opinie na temat producenta, reakcje klientów. Zobaczymy, czy WPE uda się odnaleźć jakiś ślad. Niech sprawdzą linię produktów pielęgnacyjnych, od października wstecz. Sporo tego kupił, a to może znaczyć, że zobaczył reklamę, sprawdził firmę i zdecydował się na zakup. Artistry na pewno ma swoją stronę z informacjami i pytaniami od klientów.

Sprawdziły jeszcze sklep z walizkami, ale nikt z pracowników nie przypomniał sobie Yosta. Dużo lepiej poszło im w centrum, u jubilera okazało się, że sprzedawca ma doskonałą pamięć wzrokową. Eye zrozumiała to już w chwili, gdy podeszła do szklanej lady pełnej nie oprawionych drogich kamieni, srebrnych monet i pustych pudełeczek na kosztowności. Oczy mężczyzny zaokrągliły się, a usta zaczęły drżeć. Słysząc jego przyspieszony oddech, zaczęła się martwić, że zaraz dostanie ataku serca.

– Pani Roarke! Pani Roarke!

Miał silny akcent, zdaje się, że hinduski, Eve była zbyt zajęta, by zastanawiać się, skąd pochodzi.

– Dallas – poprawiła go, machając mu przed oczyma odznaką. Porucznik Dallas.

– To dla nas zaszczyt. Nie jesteśmy godni – wykrztusił i zaczął w niezrozumiałym języku nawoływać współpracownika. – Proszę dalej, zapraszam w nasze skromne progi. Znajdzie pani wszystko, czego pani pragnie. Proszę wybierać. To prezent. Może naszyjnik? Bransoletkę? A może kolczyki?

– Informacje. Tylko informacje.

– Można zrobić zdjęcie? Tak? My oglądamy panią na ekranie, pani sławna, a dziś pani w naszym małym sklepiku. – Rzucił jakieś polecenie młodemu chłopakowi, a ten natychmiast przyniósł kamerę holograficzną.

– Stać, nie ruszać się. Mówię stać!

– A gdzie szanowny mąż? Pani robi u nas zakupy, tak? Z drugą

Panią. Mamy też prezent dla drugiej pani.

– Tak? – zadowolona Peabody podeszła bliżej.

– Milcz, Peabody. Nie, nie robię dziś zakupów. To sprawa „policyjna. Policyjna, rozumie pan?

– Nie wzywaliśmy policji. – Mężczyzna zwrócił się do filmującego chłopaka i znów powiedział do niego coś w dziwnym języku. Odpowiedź była gwałtowna; zdenerwowany chłopak pokręcił głową. – Nie, nie wzywaliśmy policji. Nie ma problemu. Ten naszyjnik będzie się pani podobał. – Odsunął długą, płaską szufladę pod ladą. – Nasz prezent. Sami projektujemy i robimy. Będziemy zaszczyceni, jeśli pani będzie nosić.

W innych okolicznościach Eve chyba nie oparłaby się pokusie i zamknęłaby mu usta pięścią. Patrzył na nią z nadzieją i uśmiechał się słodko jak spaniel.

To miłe z pana strony, ale nie wolno mi tego przyjąć. Jestem tu służbowo. Jeśli przyjmę prezent, będę miała kłopoty.

Kłopoty? Nie, nie chcemy kłopotów, chcemy tylko dać prezent.

Bardzo dziękuję, może innym razem. Dziś może mi pan pomóc, oglądając to zdjęcie. Poznaje pan tego człowieka?

W jego czarnych oczach niepokój mieszał się z rozczarowaniem. Spojrzał na zdjęcie, ale nadal podsuwał Eye pod nos naszyjnik.

– Tak, to pan John Smith.

– John Smith?

– Tak, pan Smith. On jest hobby… ma hobby – poprawił się szybko. – Robi biżuterię, ale nigdy nie kupuje kamieni, które mu radzimy. Tylko srebrną linkę. Sześćdziesiąt centymetrów. Zawsze.

– Jak często u pana kupuje?

– 0, tylko dwa razy. Raz, dawno temu, jeszcze w zimie, przed Bożym Narodzeniem. I jeszcze w ubiegłym tygodniu. Ale on nie ma na głowie takich włosów. Witam go w sklepie, pytam, czy chce zobaczyć nowe kamienie albo szkło, a on znowu mówi, że tylko srebro.

– Zapłacił gotówką?

– Tak, zawsze płaci prawdziwymi pieniędzmi.

– A skąd pan zna jego nazwisko?

– Ja pytam. Proszę pana, pan powie, jak się nazywa i kto panu polecił nasz skromny sklep?

– Co odpowiedział?

– On jest John Smith, a nasz sklep znalazł przez Internet. Czy pani pomogłem, pani porucznik Dallas Roarke?

– Wystarczy porucznik. Tak, bardzo mi pan pomógł. Co jeszcze pan o nim wie? Czy mówił coś o swoim hobby?

– Nie, on nigdy nie chce rozmawiać. On nie… – Zamknął oczy, zastanawiając się nad właściwym słowem. – On się nie interesuje. Mówię do mojego młodszego brata, że ja nie wiem, czy pan Smith odniesie sukces. On się wcale nie interesuje kamieniami ani szkłem, ani metalami. On nie patrzy na wzory z wystawy, nie opowiada o swojej pracy. Tylko biznes, on chce tylko robić biznes, pani rozumie?

– Tak.

– On jest grzeczny. W jego kieszeni dzwoni łącze, ale on nie odpowiada, kiedy robi biznes. Pytam, proszę pana, czy pan zadowolony ze srebrnej linki, którą pan kupił w zimie, a on na to: zrobiła swoje. I się uśmiecha. Mam nadzieje, że on nie jest pani przyjacielem, bo ja nie lubię, jak on się tak uśmiecha. Sprzedaję mu linkę i cieszę się, gdy odchodzi. Chyba panią obraziłem.

– Nie, skąd. Mówi pan bardzo ciekawe rzeczy. Peabody, czy mamy jeszcze wizytówki?

– Tak, pani porucznik. – Peabody wyjęła z kieszeni karteczkę.

– Proszę, żeby pan do mnie zadzwonił, jeśli ten człowiek pojawi się w pańskim sklepie. Niech pan mu nie mówi, że pytała o niego policja. Kiedy przyjdzie, niech pan, lub pański brat, idzie na zaplecze i jak najszybciej się ze mną skontaktuje.

Sprzedawca pokiwał głową.

To jest zły człowiek?

– Bardzo zły.

– To samo myślę, kiedy on się uśmiecha. Powiedziałem o tym kuzynowi, on też tak uważa.

Eye spojrzała na młodego chłopca, który ciągle trzymał w ręce amerę.

– Myślałam, że to pański brat.

– Mój kuzyn mieszka w Londynie. Mamy tam jeszcze jeden mały sklepik. My rozmawiamy, bo pan John Smith robi u niego zakupy.

– W Londynie? – Eye chwyciła go za nadgarstek. – A skąd pańskl kuzyn wie, że to ten sam mężczyzna?

– Srebrna linka, trzy razy po sześćdziesiąt centymetrów. Ale w Londynie pan Smith ma na głowie włosy koloru piasku. Ma też włosy na ustach. My i tak uważamy, że to ten sam człowiek.

Eye wyjęła notes.

– Niech pan poda adres tego sklepu w Londynie. I nazwisko kuzyna. – Wszystko dokładnie zapisała. – A czy poza tymi dwoma macie jeszcze jakieś małe sklepiki?

– Mamy dziesięć małych sklepików.

– Poproszę pana o jeszcze jedną przysługę.

Jego oczy błysnęły jak dwa brylanty.

– To dla mnie wielki zaszczyt.

– Potrzebne mi adresy wszystkich pańskich sklepów. Będę wdzięczna, jeśli skontaktuje się pan ze swoimi krewnymi, którzy tam pracują, i zapyta, czy ktoś kupował u nich srebrną linkę długości sześćdziesięciu centymetrów. Wyślę im zdjęcia tego człowieka. Jeśli pojawi się w którymś ze sklepów, proszę, żeby natychmiast mnie powiadomiono.

– To da się zrobić. Dla pani, pani porucznik Dallas Roarke. – Odwrócił się i przez chwilę rozmawiał z bratem. – Mój brat zdobędzie dla pani informacje, a ja osobiście zadzwonię do kuzynów.

– Niech im pan powie, że ja lub moja asystentka niedługo się z nimi skontaktujemy.

– Będą niezmiernie zadowoleni. – Wziął od brata dyskietkę z durną wręczył Eye, – Zechce pani przekazać szanownemu mężowi naszą wizytówkę. Być może kiedyś odwiedzi nasz mały sklepik?

– Oczywiście. Dziękuję za pomoc.

Sklepikarz podszedł do drzwi, otworzył je przed Eye i nisko się pokłonił. Kiedy wyszły na ulicę, stanął przed wejściem i z rozmarzeniem w oczach przyglądał się, jak wsiadają do wozu.

– Złap Feeneya – rzuciła Eye, kiedy usiadła za kółkiem.- Niech sprawdzi, czy w okolicach Londynu nie zdarzyły się podobne morderstwa.

– To dla mnie wielki zaszczyt, pani porucznik Dallas Roarke.

Peabody uśmiechnęła się pod piorunującym spojrzeniem przełożonej. – Przepraszam, nie mogłam się oprzeć. Musiałam to powiedzieć, tylko raz.

– Pożartowałyśmy sobie, a teraz do roboty. Powiedz Feeneyowi, że jeśli nie znajdzie niczego ciekawego, niech dokładnie zbada rejestr zaginionych osób. Przypuszczam, że niektórych ciał jeszcze nie odnaleziono. To zawodowiec – rzuciła właściwie sama do siebie, bo Peabody zajęta był rozmową z WPE. – Jeśli klient chce, żeby ktoś zniknął na dobre, on to potrafi. Ale samo morderstwo na pewno wygiąda podobnie. Facet ma swoje zwyczaje, rutyniarz.

Feeney już nad tym pracuje zaanonsowała Peabody.

– Co dalej?

– Ty skontaktujesz się z kuzynami, a ja spotkam się z doktor Mirą. Potrzebny mi profil psychologiczny. Niech federalni nie myślą, że mają najlepszych specjalistów od papierkowej roboty.

– Prawie wszystko za mnie zrobiłaś. – Doktor Mira zniżyła monitor komputera i spojrzała na Eye, która stała przy oknie z rękami w tylnych kieszeniach spodni i obserwowała ulicę.- Wydaje mi się, że dobrze znasz tego człowieka. Ci z FBI są wyjątkowo skrupulatni.

– Wiem, że możesz powiedzieć mi dużo więcej.

– Pochlebiasz mi. – Mira wstała, podeszła do autokucharza, zamówiła dwie herbaty i wróciła na miejsce. Miała na sobie prostą niebieską garsonkę. Jej gęste kasztanowe włosy opadały na ramiona, podkreślając delikatne rysy twarzy. W zamyśleniu nieświadomie bawiła się długim złotym łańcuszkiem, który nosiła na szyi.

– To socjopata. Prawdopodobnie jest na tyle inteligentny, że sobie to uświadamia. Pewnie nawet uważa za powód do durny. Duma często bywa motorem działania. Jest biznesmenem, chce być najlepszy w branży. Lubi życie na wysokim poziomie. Przypuszczam, że nie zdaje sobie sprawy z tego, że gwałt sprawia mu satysfakcję. To po prostu jeszcze jeden sposób, by zniszczyć ofiarę.

Mężczyznę czy kobietę, to bez znaczenia. Oczywiście nie ma to związku z seksem. Chodzi o to, by poniżyć. – Mira popatrzyła na zegarek, a potem na swoje łącze. Przez chwilę jej nieobecny wzrok błądził po pokoju.

– Wystarczyłoby samo uduszenie, ale on jeszcze bije i gwałci. Traktuje to jako całość. Jak gdyby sprawdzał kolor i bukiet wina, zanim przystąpi do degustacji.

Lubi swoją pracę.

– O tak – potwierdziła Mira. – I to bardzo. Dla niego to wyłącznie praca. Wątpię, by kiedykolwiek zabił przez przypadek lub z powodów osobistych. To zawodowiec, za swoje usługi bierze pieniądze, i to całkiem spore. Srebrna linka to jego wizytówka, reklama, jeśli wolisz, skierowana do potencjalnych klentów.

– Niczego nie ukrywa. Mamy narzędzie zbrodni, znamy jego twarz, nawet DNA, a jednak się przebiera.

– Moim zdaniem, robi to dla własnej przyjemności. Poszukuje odmiany ale i częściowo z próżności. – Mira niespokojnie chodziła po gabinecie. – Przebiera się, przygotowuje, przed wyjściem do pracy, tak jak inni mężczyźni, kiedy zastanawiają się jaką koszulę włożyć do biura. Ty, przedstawiciel prawa, nic go obchodzisz. Od lat wymyka się wymiarowi sprawiedliwości. Co najwyżej go bawisz.

– Już niedługo przestanie się śmiać.

Eve zerknęła przez ramię i zauważyła, że Mira marszczy czoło i cochwilę spogląda na zegarek. Zapomniała o herbacie. Pierwszy raz odkąd się znają.

– Coś się stało?

– Hm? Nie, wszystko w porządku.

– Wydajesz się rozkojarzona.

– Może trochę. Synowa właśnie rodzi, czekam na wiadomości. Z dziećmi tak to już jest, nie spieszą się, kiedy na nie czekamy.

– Chyba rzeczywiście.

Mira z niepokojem patrzyła na łącze, więc Eve sama podeszła do autokucharza i odebrała herbatę.

– Dziękuję. Już drugi raz w ciągu godziny zapomniałam, że zamówiłam herbatę. Przygotuję dla ciebie ten profil, Eve. Przynajmniej będę miała zajęcie. Nie spodziewaj się żadnych rewelacji ponad to, co już wiesz.

– Dlaczego Roarke? Możesz mi to wytłumaczyć?

Mira dopiero teraz uświadomiła sobie, że własne troski przesłoniły fakt, że sprawa Eve dotyczy jej życia osobistego. Usiadła i zaczekała, aż jej rozmówczyni zrobi to samo.

– Niestety, nie przychodzi mi do głowy nic, czego sama nie wzięłaś uwagę. Jest bogaty, ma władzę i wrogów. Różnego rodzaju rywali, zawodowych i osobistych. Jego przeszłość oficjalnie pozostaje dość niejasna. Być może tam powinnaś szukać ludzi, którym zależy na tym, by miał klopoty. Ale pewnie już o tym rozmawialiście.

– Tak, tylko że niczego się nie dowiedziałam. Gdyby ktoś próbował go wrobić, tak zorganizować morderstwo, żeby rzucić podejrzenia na Roarke”a, dawno bym się zorientowała. Rozumiem, że można się przyglądać konkurentom w interesach, ludziom żyjącym na wysokim poziomie, szukać kogoś, z kim zadarł lub kto sprawił mu ból, ale pokojówka? O co w tym, do cholery, chodzi?

Mira położyła dłoń na ręce Eye,

– Ta sprawa poruszyła was oboje. I ty, i Roarke jesteście zaangażowani. Może właśnie o to chodziło.

– I dlatego odbiera się komuś życie? Dobrze, Yost jest zawodowcem, dla niego to praca, ale dla zleceniodawcy musiało to mieć jakieś inne znaczenie. Yost kupił cztery długości linki. To za dużo jak na jedną Darlene French. On jeszcze nie skończył.

– Przejrzę dane jeszcze raz. Przygotuję dokładną analizę. To wszystko, co mogę dla ciebie zrobić. – Kiedy w końcu jej łącze się odezwało, Mira zerwała się jak sprinter do biegu. – Przepraszam.

Eye była zaskoczona, widząc, jak dostojna pani doktor galopuje w stronę biurka.

– Tak? Anthony, to ty…

– Chłopiec. Ponad cztery kilogramy, sześćdziesiąt cztery centymetry.

– Ach, ach… – Oczy Miry zaszkliły się. Usiadła w fotelu. – A Deborah?

– Wszystko w porządku, dobrze się czuje. Oboje są cudowni. Piękni, zobacz sama.

Eve przechyliła się, by spojrzeć na ciemnowłosego mężczyznę z czerwonym, wiercącym się noworodkiem na ręku.

– Babciu, przywitaj się z Matthew Jamesem Mirą.

– Cześć, Matthew. Ma twój nos, Anthony. Jest śliczny. Odwiedzę was, jak tylko będę mogła. Tak bym chciała wziąć go na ręce. Dzwoniłeś do ojca?

– Jeszcze nie.

– Wpadniemy wieczorem. – Dotknęła palcem ekranu, jak gdyby głaskała główkę dziecka. – Powiedz Deborah, że ją kochamy. I że jesteśmy z niej dumni.

– Hej,aja?

– Ciebie też kochamy. – Pocałowała czubek palca i czule dotknęła ekranu. – Do zobaczenia niebawem.

– Dzwonię do taty, a ty sobie popłacz.

– Chętnie. – Wyjmując z kieszeni chusteczkę, Mira zakończyła transmisję. – Wybacz. Wnuk.

– Gratuluję, wygląda… – jak czerwona pomarszczona suszona śliwka, pomyślała Eye, ale uznała, że w takich momentach ludzie oczekują czegoś innego -…zdrowo.

– Tak. – Mira westchnęła, ocierając czy. – Narodziny nowego człowieka uświadamiają mi, dlaczego tu jestem. Dziecko daje nadzieję, przypomina o możliwościach.

Osiem funtów, myśli Eye krążyly wokół tego jednego faktu. To jak dźwiganie piłki lekarskiej. Wstała.

– Pewnie chciałabyś już wyjść. Jeszcze tylko…

W tym momencie odezwał się jej komunikator.

– Dallas.

– Pani porucznik. – Na ekranie pojawiła się poważna twarz Peabody. – Mamy kolejne morderstwo. Ten sam sposób. Tym razem prywatna rezydencja, na górnym Manhattanie.

– Zaczekaj na mnie w garażu. Już schodzę.

– Tak jest. Sprawdziłam adres. Rezydencja należy do agencji nieruchomości Elite. To część koncernu Roarke Industries.

Загрузка...