Rozdział Dwunasty

Mary próbowała skupić się na pracy, ale myślami stale wracała do Pontera — nic dziwnego, skoro właśnie analizowała jego DNA.

Krzywiła się za każdym razem, gdy czytała popularnonaukowe artykuły próbujące wyjaśnić, dlaczego mitochondrialne DNA dziedziczone jest tylko po matce. Zwykle tłumaczono, że wyłącznie główka plemnika penetruje komórkę jajową, podczas gdy mitochondria znajdują się jedynie w jego wstawce i w witce. Ale choć rozmieszczenie mitochondriów w plemnikach rzeczywiście tak wyglądało, to nie było prawdą, że jedynie ich główki dostawały się do jaja. Mikroskopia oraz analizy DNA pozwoliły udowodnić obecność mtDNA ze wstawki plemnika w zapłodnionych komórkach jajowych ssaków. Tak naprawdę nikt nie wiedział, dlaczego mitochondrialne DNA ojca nie jest włączane do zygoty w taki sam sposób jak mtDNA matki; z jakiegoś powodu po prostu znikało, a wyjaśnienia, że nigdy tam nie trafia, były zupełnie nieprawdziwe.

Jednocześnie ze względu na to, że każda komórka zawiera tysiące mitochondriów i tylko jedno jądro, z okazów kopalnych o wiele łatwiej jest pozyskać DNA mitochondrialne, a nie jądrowe. Z żadnych szczątków neandertalskich znanych na tej Ziemi nie pobrano próbek jądrowego DNA, dlatego Mary skupiła się na mitochondrialnym DNA Pontera, porównując je z gliksińskim mtDNA. Nie widziała jednak żadnej sekwencji obecnej albo wyłącznie u Pontera i znanych kopalnych okazów neandertalczyków, albo tylko u Gliksinów.

Dlatego w końcu zajęła się jądrowym DNA Pontera. Przypuszczała, że tu znalezienie różnicy będzie jeszcze trudniejsze. I rzeczywiście, pomimo dokładnych analiz, nie widziała żadnej sekwencji nukleotydów, która ponad wszelką wątpliwość różniłaby neandertalczyków od Homo sapiens sapiens: wszystkie startery pasowały do łańcuchów DNA obu typów ludzi.

Znudzona i sfrustrowana, czekając na koniec kwarantanny Pontera i na szansę odnowienia przyjaźni z nim, Mary postanowiła sporządzić kariotyp neandertalskiego DNA. W tym celu musiała najpierw doprowadzić kilka komórek Pontera do stadium tuż przed podziałem (ponieważ tylko w tej fazie chromosomy stają się widoczne). Następnie zastosowała kolchicynę, aby zatrzymać podział i unieruchomić chromosomy w stadium metafazy. Potem zabarwiła komórki — nazwa „chromosom” oznaczała „kolorowe ciało”, wskazując na tendencję tych składników komórki do łatwego „łapania” barwnika. Kolejny etap polegał na uporządkowaniu chromosomów według rozmiaru, od największego do najmniejszego, ponieważ w takiej właśnie sekwencji zwykle je numerowano. Ponter był mężczyzną, więc miał chromosomy X oraz Y, i podobnie jak u mężczyzn ze świata Mary, Y miał rozmiar jednej trzeciej X.

Mary posegregowała wszystkie pary, sfotografowała je i wydrukowała zdjęcie na atramentówce Epson. Potem zabrała się za oznaczanie par chromosomów, zaczynając od najdłuższych i kolejno przechodząc do coraz krótszych: 1, 2, 3…

Zadanie było bardzo proste. Co roku zadawała podobne studentom cytogenetyki. Wykonując je, myślami błądziła daleko: wyobrażała sobie Pontera i Adikora, i mamuty, i świat bez rolnictwa, i…

Cholera!

Musiała coś poplątać, ponieważ chromosomy X iY okazały się dwudziestą czwartą, a nie dwudziestą trzecią parą.

Chyba że…

Rany, a jeśli Ponter miał trzy chromosomy 21? W takim przypadku on i prawdopodobnie wszyscy ludzie z jego świata mieli wadę, która u Homo sapiens sapiens powodowała zespół Downa. Takie rozumowanie nie było pozbawione sensu; osoby z Downem miały inne rysy twarzy i…

Dobry Boże! — pomyślała Mary. — Czyżby to było aż tak proste? U osób z zespołem Downa rzeczywiście częściej zdarzały się przypadki białaczki… a czy nie ta choroba zabiła żonę Pontera? Poza tym zespół Downa łączono z nienormalnie wysokim poziomem hormonów tarczycy, które mają wpływ na cechy fizyczne — a zwłaszcza na układ rysów twarzy. Czy to możliwe, że wszyscy ludzie Pontera mieli trisomię 21. chromosomu — jedną niewielką różnicę, która u nich przejawiała się nieco inaczej niż u Homo sapiens sapiens i odpowiadała za wszystkie odmienne cechy obu rodzajów ludzkości?

Nie. Nie, to nie miało sensu. Jednym z objawów zespołu Downa, przynajmniej u Homo sapiens sapiens, była wiotkość mięśni; tymczasem u ludzi Pontera sytuacja wyglądała odwrotnie.

Poza tym Mary miała przed sobą parzystą liczbę par chromosomów, a zespół Downa występował przy nieparzystej. O ile nie przeniosła niechcący dodatkowych chromosomów z innej komórki, to Ponter miał ich dwadzieścia cztery pary i…

O mój Boże. O mój Boże.

Wyjaśnienie było jeszcze prostsze, niż sądziła.

Tak, tak, tak!

Udało się jej!

Znalazła odpowiedź.

Przedstawiciele Homo sapiens sapiens mieli po dwadzieścia trzy pary chromosomów. Ich najbliższymi krewnymi — przynajmniej na tej wersji Ziemi — były dwa gatunki szympansów i…

Oba miały po dwadzieścia cztery pary chromosomów.

Rodzaj Pan (szympansy) oraz rodzaj Homo (wszystkie istoty ludzkie, współczesne i dawne) wywodziły się od tego samego przodka. Wbrew powszechnemu błędnemu przekonaniu, że ludzie ewoluowali z małp człekokształtnych, w rzeczywistości ludzie i małpy byli kuzynami. Badania genetycznej dywergencji ludzi i małp wskazywały, że wspólny przodek — brakujące ogniwo, którego nie udało się jeszcze odnaleźć — żył około pięć milionów lat temu w Afryce.

Ponieważ szympansy miały dwadzieścia cztery pary chromosomów, a ludzie dwadzieścia trzy, można było tylko zgadywać, ile par posiadał ów wspólny przodek. Gdyby miał dwadzieścia trzy, oznaczałoby to, że gdzieś po rozejściu się dróg małp i ludzi jeden z chromosomów w linii szympansów rozdzielił się na dwa. Gdyby jednak miał dwadzieścia cztery pary, wówczas w linii Homo dwa chromosomy musiały się połączyć.

Do dziś — dokładnie do tej chwili, do tej sekundy — nikt na tej wersji Ziemi nie wiedział, który scenariusz jest właściwy. Teraz jednak wszystko stało się jasne jak słońce: zwykłe szympansy miały dwadzieścia cztery pary chromosomów; bonobo — inny ich gatunek — również dwadzieścia cztery. I Mary właśnie odkryła, że neandertalczycy także posiadali równe dwa tuziny. Fuzja dwóch chromosomów musiała nastąpić długo po oddzieleniu się małp człekokształtnych i ludzi. Co więcej, doszło do tego już po rozwidleniu się gałęzi Homo na dwie linie, które Mary teraz studiowała — a zatem najwyżej kilkaset tysięcy lat temu.

To dlatego ludzie Pontera nadal posiadali wielką siłę człekokształtnych małp, a nie wątłą budowę człowieka współczesnego. To dlatego mieli małpią fizjonomię z wałami nadoczodołowymi i bez bródki. Genetycznie byli podobni do małp człekokształtnych, przynajmniej pod względem liczby chromosomów. Właśnie w wyniku fuzji dwóch chromosomów — z wykładów z genetyki naczelnych Mary pamiętała, że chodziło o drugą i trzecią parę — powstały różnice morfologiczne w wyglądzie dorosłej formy człowieka.

Sam powód różnic łatwo dało się określić: chodziło o neotenię, czyli o zachowanie u dorosłych przedstawicieli gatunku pewnych cech młodych osobników. Noworodki małp człekokształtnych, neandertalczyków i Gliksinów miały podobne czaszki z pionowym, pozbawionym wypukłości czołem i bez żadnych wystających elementów dolnej części twarzy. U przedstawicieli dwóch pierwszych grup wraz z ich rozwojem zmieniał się kształt czaszek. Tylko dorośli z grupy, do której zaliczała się Mary, zachowywali formę czaszek zbliżoną do dziecięcej.

U ludzi Pontera podczas dojrzewania wyraźnie zmieniała się także czaszka. Mógł za to odpowiadać właśnie ten jeden chromosom.

Mary przycisnęła dłonie do twarzy. Udało się jej! Znalazła to, o co chodziło Kriegerowi i…

I… mój Boże.

Skoro różnica polegała na odmiennej liczbie chromosomów, to neandertalczycy oraz jej rodzaj Homo sapiens nie byli tylko różnymi rasami ani nawet podgatunkami tego samego gatunku. Należeli do zupełnie odrębnych gatunków. Nie było więc potrzeby podwajania „myślącej” części w nazwie Homo sapiens sapiens, aby odróżnić ludzi Mary od ludzi Pontera, bo tych drugich nie można było nazywać Homo sapiens neanderthalensis. W taksonomii stanowili odrębną jednostkę: Homo neanderthalensis. Mary wiedziała, że wielu paleoantropologów ucieszy taka wieść — wielu też mogła potwornie wkurzyć.

Tylko…

Tylko że…

Tylko że Ponter należał do odrębnego gatunku! Widziała Show Boat, kiedy musical ten wystawiano w Toronto, z Cloris Leachman w roli Parthy. Wiedziała, że krzyżowanie się ras było kiedyś ogromnym problemem, tyle że…

Tyle że nie tak nazywano kontakty płciowe człowieka z osobnikiem spoza własnego gatunku (nie, żeby ona i Ponter mieli taki zamiar).

Nie, tu właściwym określeniem była…

Mój Boże ~ pomyślała Mary.

Sodomia.

Ale…

Nie, nie.

Ponter nie był zwierzęciem. Mężczyzna, który ją zgwałci!

— przedstawiciel Homo sapiens — to on był bestią, nie Ponter.

Ponter był dżentelmenem.

Wrażliwym mężczyzną.

I bez względu na liczbę chromosomów był człowiekiem — człowiekiem, którego bardzo chciała znowu zobaczyć.

Загрузка...