Rozdział Jedenasty

Mary Vaughan stała pochylona nad mikroskopem, gdy drzwi do jej laboratorium otworzyły się gwałtownie.

— Mary!

Podniosła głowę i zobaczyła stojącą na progu Louise Benoit.

— Tak?

— Ponter wrócił!

Serce Mary mocniej zabiło.

— Naprawdę?

— Tak! Właśnie mówili o tym w radio. W SNO ponownie otworzył się portal między światami i Ponter z jeszcze jednym neandertalczykiem przeszli na naszą stronę.

Mary wstała i spojrzała na Louise.

— Masz ochotę na wycieczkę do Sudbury?

Louise się uśmiechnęła, jakby oczekiwała takiej propozycji.

— Nie ma sensu tam jechać. Neandertalczycy przechodzą kwarantannę w pomieszczeniach SNO; nie miałybyśmy szans zobaczyć się z nimi.

— Aha. — Mary starała się, by w jej głosie nie było słychać rozczarowania.

— Ale kiedy zostaną wypuszczeni, przyjadą do Nowego Jorku, żeby wystąpić z przemówieniem w ONZ.

— Naprawdę? Jak to daleko stąd?

— Nie mam pojęcia. Jakieś pięćset lub sześćset kilometrów. Na pewno bliżej niż do Sudbury.

— I tak zamierzałam tam pojechać, żeby obejrzeć Producentów… — stwierdziła Mary z uśmiechem, ale po chwili spoważniała. — Tylko że pewnie tam też nie uda mi się z nim zobaczyć. Jako dyplomata będzie miał mnóstwo spotkań.

— Zapominasz, dla kogo pracujesz. — Louise nie traciła optymizmu. — Nasz Jock ma chyba klucze do każdych drzwi. Powiedz mu, że musisz tam jechać, aby pobrać próbki DNA neandertalczyka, który przybył z Ponterem.

Mary znowu się uśmiechnęła. W tej chwili bardzo lubiła Louise.


— Ponter, chłopie!

Reuben Montego wszedł do dwupokojowej izolatki, w której neandertalczycy odbywali kwarantannę, i wyciągnął przed siebie zamkniętą dłoń. Ponter dotknął jej swoją pięścią.

— Reuben! — powiedział własnym głosem. Następne słowa przetłumaczył już Hak. — Dobrze cię znowu widzieć, przyjacielu.

Ponter zwrócił się do Tukany.

— Reuben jest lekarzem w kopalni Creighton. To on pierwszy udzielił mi pomocy medycznej po tym, jak o mało nie utonąłem zaraz po przeniesieniu się na ten świat, i to w jego domu Mare Vaughan, Lou Benoit i ja przechodziliśmy pierwszą kwarantannę — wyjaśnił szybko po neandertalsku, po czym znowu odezwał się do Reubena: — Przyjacielu, przedstawiam ci am — basadorkę Tukanę Prat.

Reuben uśmiechnął się szeroko — jak na Gliksina — i z galanterią ukłonił.

— Pani ambasador. Witam panią!

— Dziękuję — odparła Tukana za pośrednictwem własnego implantu, któremu dodano umiejętności Haka. — Cieszę się, że mogłam odwiedzić ten świat. — Rozejrzała się po niewielkim, skromnym pomieszczeniu. — Choć przyznam, że miałam nadzieję zobaczyć większy jego kawałek. Reuben skinął głową.

— luż nad tym pracujemy. W drodze są eksperci z laboratorium epidemiologicznego w Ottawie oraz z centrów epidemiologii w Atlancie. Słyszałem, że korzystaliście z laserowego urządzenia sterylizującego. To dla nas coś nowego i nasi specjaliści muszą zyskać pewność, że takie metody rzeczywiście są skuteczne.

— Oczywiście — zgodziła się ambasador Prat. — Z czasem mamy nadzieję doprowadzić do sprawiedliwej wymiany handlowej z waszym światem, ale rozumiemy, że akurat tę technologię musimy wam udostępnić od razu. Wasi eksperci mogą bez przeszkód przejść na naszą stronę portalu i obejrzeć aparaturę. Projektantka tych urządzeń, Dapbur Kajak, chętnie wyjaśni zasady ich działania i podda sprzęt wszelkim wymaganym przez was testom.

— Doskonale. Skoro tak, to tę sprawę uda się szybko wyjaśnić.

Ponter zaczekał, aż Reuben skończy rozmowę na ten temat, po czym zapytał go bez pomocy Haka:

— Gdzie jest Mare?

Reuben uśmiechnął się, jakby spodziewał się tego pytania.

— Zatrudniła ją jakaś grupa doradcza z USA. Jest w Rochester, w stanie Nowy Jork.

Ponter zmarszczył czoło. Liczył na to, że zastanie Mare tu, w Sudbury, ale przecież nie miała powodu zwlekać z wyjazdem po tym, jak on wrócił do siebie. Na stałe mieszkała w innym mieście.

— A co słychać u ciebie, Reuben? — Gliksini mieli osobliwy zwyczaj pytania się nawzajem o takie sprawy i Ponter wiedział, że tego wymaga uprzejmość.

— U mnie? Wszystko w porządku. Miałem swoje piętnaście minut sławy i szczerze przyznam, cieszę się, że już minęły.

— Piętnaście minut? — zdziwiła się Tukana.

Reuben się zaśmiał.

— Pewien artysta powiedział kiedyś, że w przyszłości każdy będzie sławny przez piętnaście minut.

— Aha. A co to był za artysta? — spytał Ponter.

Reuben wyraźnie próbował powstrzymać się od śmiechu.

— Hm, no cóż, najbardziej znany był z tego, że malował puszki zupy.

— Skoro tak, to chyba piętnaście minut w jego przypadku było aż nadto.

Reuben roześmiał się znowu.

— Brakowało mi cię, przyjacielu.


Przybył zespół z laboratorium epidemiologicznego, a wkrótce potem grupa naukowców z centrum epidemiologii. Dwie kobiety — po jednej z obu organizacji — jako pierwsze przedstawicielki Homo sapiens sapiens przeszły na neandertalski świat. Od czasu do czasu jedna albo druga wystawiała głowę z tunelu i prosiła o podanie jakiegoś przyrządu.

Ponter starał się cierpliwie siedzieć, ale sytuacja ogromnie go frustrowała. Czekał na nich cały obcy świat! On i Tukana oddali już do badania wiele próbek krwi i tkanek oraz zostali dokładnie zbadani przez Reubena.

Pomimo kwarantanny Tukanę i Pontera odwiedzały różne osoby. Pierwszym gościem spoza grona medycznego była biada kobieta z krótkimi, brązowymi włosami, w małych, okrągłych okularach.

— Dzień dobry — powiedziała z akcentem, który Ponter, dzięki znajomości z Lou Benoit, rozpoznał jako francuskokanadyjski. — Nazywam się Helenę Gagne. Jestem z kanadyjskiego departamentu spraw zagranicznych i wymiany międzynarodowej.

Tukana postąpiła krok do przodu.

— Ambasador Tukana Prat, reprezentuję Najwyższą Radę Siwych z… hm… z Ziemi — powiedziała, po czym skinęła w stronę Pontera. — A to mój towarzysz, Uczony i delegat Ponter Boddit.

— Miło mi państwa poznać — odparła Helenę. — Delegacie Boddit, postaramy się, aby utrudnień było mniej niż podczas pana poprzedniej wizyty.

Ponter się uśmiechnął.

— Dziękuję.

— Na początek musimy ustalić jedną rzecz, pani ambasador. Rozumiem, że geografia waszego świata oraz tego są takie same, czy to się zgadza?

Tukana Prat przytaknęła.

— Dobrze. — Helenę przyniosła ze sobą niewielką aktówkę. Otworzyła ją teraz i wyjęła prostą mapę świata, przedstawiającą tylko ukształtowanie terenu, bez zaznaczonych granic. — Czy mogłaby pani wskazać miejsce, gdzie się pani urodziła?

Tukana wzięła mapę, przyjrzała się jej i pokazała punkt na zachodnim wybrzeżu Ameryki Północnej. Helenę podała jej flamaster, z którego wcześniej zdjęła nasadkę.

— Proszę zaznaczyć to miejsce… najdokładniej, jak pani może.

Tukanę zdziwiła ta prośba, ale spełniła ją, stawiając czerwoną kropkę na północnym krańcu wyspy Vancouver.

— Dziękuję — powiedziała Helenę. — A teraz proszę obok złożyć swój podpis.

— Podpis?

— Hm… proszę napisać swoje imię.

Tukana nakreśliła serię kanciastych symboli.

Helenę wyjęła z aktówki pieczęć notarialną i odcisnęła ją na mapie, po czym obok dodała własny podpis oraz datę.

— Doskonale. Mieliśmy nadzieję, że tak właśnie będzie. Urodziła się pani na terenie Kanady.

— Urodziłam się w Podnilak — odparła Tukana.

— Tak, tak, ale na tym świecie odpowiada to Kanadzie, a dokładniej mówiąc, wyspie Vancouver, w Kolumbii Brytyjskiej. Dzięki temu, zgodnie z obowiązującym prawem, jest pani Kanadyjką. Wiadomo nam już, że delegat Boddit urodził się niedaleko Sudbury, w prowincji Ontario. Dlatego, jeśli państwo się nie sprzeciwiacie, pierwszą rzeczą, jaką zrobimy po zakończeniu kwarantanny, będzie nadanie wam obywatelstwa kanadyjskiego.

— Po co? — chciała wiedzieć Tukana.

Ale zanim Helenę zdążyła odpowiedzieć, odezwał się Ponter:

— Ta sprawa wynikła podczas mojej pierwszej wizyty. Aby podróżować po tej wersji Ziemi, potrzebne są dokumenty. Najważniejszy jest… — przerwał na moment, a Hak przypomniał mu nazwę — …paszport, a paszportu nie można mieć bez obywatelstwa.

— Zgadza się — przytaknęła Helenę. — Mieliśmy sporo skarg od innych rządów, a zwłaszcza od rządu USA, gdy znalazł się pan tu poprzednim razem, ponieważ trzymano pana wyłącznie na terytorium Kanady. Gdy zostaną państwo stąd wypuszczeni, udamy się do Ottawy, która jest stolicą Kanady, i tam odbędzie się uroczystość nadania państwu obywatelstwa na mocy ustępu 5. paragrafu 4. kanadyjskiej ustawy o prawach obywatelskich, dającej premierowi prawo przyznania obywatelstwa każdemu w wyjątkowych okolicznościach. Proszę się nie obawiać: możecie państwo pozostać obywatelami odpowiednich okręgów jurysdykcji swojego świata; Kanada zawsze uznawała podwójne obywatelstwo. Jednakże gdy udacie się państwo poza granice Kanady, będziecie traktowani jako kanadyjscy dyplomaci, a co za tym idzie, obejmie państwa pełen immunitet dyplomatyczny i związane z tym prawa. To pozwoli nam uniknąć mnóstwa biurokracji, dopóki nie zostaną nawiązane bezpośrednie formalne relacje między każdą z naszych nacji a państwa światem.

— Każdą z nacji? — zdziwiła się Tukana. — U nas mamy obecnie zjednoczony rząd całego świata. Czy tutaj tak nie jest?

Helenę pokręciła głową.

— Nie. Mamy coś, co nosi nazwę „Organizacji Narodów Zjednoczonych”. Zabierzemy państwa do głównej siedziby ONZ zaraz po oficjalnym obiedzie z kanadyjskim premierem w Ottawie. Ale nie jest to rząd całego świata; jest to jedynie forum, na którym rządy poszczególnych państw mogą omawiać sprawy dotyczące wielu narodów. Z czasem państwa władza zostanie formalnie uznana przez każdy z krajów członkowskich ONZ.

— A ile jest tych krajów? — spytała Tukana.

Ponter się uśmiechnął.

— Nie uwierzysz — powiedział.

— Obecnie ONZ zrzesza 191 krajów członkowskich — wyjaśniła Helenę. — Sami państwo rozumiecie, że negocjowanie traktatów z każdym z nich zabierze całe lata. Kanada oczywiście ma już odpowiednie umowy ze wszystkimi i dlatego jako kanadyjscy dyplomaci, przynajmniej z nazwy, będziecie państwo mogli podróżować do każdego z tych państw i rozmawiać z ich przywódcami.

Tukana wyglądała na zdezorientowaną.

— Zapewne tak właśnie musi być.

— Owszem.

— Świetnie — stwierdził Ponter. — To kiedy będziemy mogli stąd wyjść?

— Mam nadzieję, że wkrótce — odparła Helenę. — Teraz ja także nie mogę opuścić pomieszczeń SNO, dopóki państwo nie dostaniecie pozwolenia na wyjście. Ale słyszałam, że wasza technologia dekontaminacji zrobiła wrażenie na naszych lekarzach.

Ta wiadomość ucieszyła Pontera, bo oznaczała, że wkrótce zostaną wypuszczeni. Poprzednim razem niemal cały pobyt w Kanadzie spędził w kwarantannie i nie uśmiechało mu się ponowne odosobnienie, zwłaszcza głęboko pod ziemią.

Po południu Tukana oddaliła się do drugiego pomieszczenia izolatki. Podobnie jak wielu ludzi z jej pokolenia, lubiła zdrzemnąć się w ciągu dnia. Ponter zajął się ćwiczeniem angielskiego z pomocą Haka, dopóki nie zajrzał do niego Reuben Montego w towarzystwie niskiego, owłosionego, beżowego Gliksina. Mężczyzna bardzo się różnił od ciemnoskórego i ogolonego na zero lekarza.

— Hej, Ponter. To jest Arnold Moore, geolog — przedstawił nieznajomego Reuben.

— Witam — powiedział Ponter.

Arnold wyciągnął rękę, a Ponter ją uścisnął.

— Doktorze Boddit, spotkanie z panem to dla mnie wielka przyjemność. Ogromna!

Nuda dała się Ponterowi we znaki i nie mógł się powstrzymać od odrobiny ironii.

— Czy aby na pewno można mnie bezpiecznie dotykać?

Arnold zupełnie nie pojął żartu.

— Koniecznie chciałem tu zjechać już w chwili, gdy usłyszałem, że jest pan tutaj! To dla mnie wielkie przeżycie. Absolutnie wielkie!

Ponter uśmiechnął się blado.

— Dziękuję — odparł.

— Proszę, niech pan usiądzie. — Arnold wskazał miejsce, z którego Ponter przed chwilą wstał.

Sam wziął drugie krzesło, obrócił je i usiadł na nim okrakiem, ręce kładąc na oparciu. Brew Pontera powędrowała w górę; taki sposób siedzenia wydawał się o wiele wygodniejszy. Wstał ponownie, obrócił swoje krzesło i usiadł na nim w podobny sposób. Nie było to wprawdzie porządnie siodłowe siedzisko, ale taka pozycja zdecydowanie bardziej mu odpowiadała.

Reuben przeprosił ich i poszedł się naradzić z immunologami krążącymi po pomieszczeniach SNO.

— Chciałbym pana o coś zapytać — oznajmił Arnold.

Ponter skinął głową, dając znak, aby mężczyzna mówił dalej.

— Zauważyliśmy, że coś dziwnego dzieje się na naszej wersji Ziemi, i zastanawiałem się, czy to samo ma miejsce u was.

— Czyli co?

— Zaobserwowaliśmy dziwne zachowanie zórz polarnych — północnej i południowej.

Ponter spojrzał na niego ze zdziwieniem.

— Nie, nic takiego obecnie u nas się nie dzieje. Prawdę mówiąc, wczoraj wieczorem sam widziałem nocne światła; wyglądały zupełnie normalnie.

Arnold sprawiał wrażenie rozczarowanego.

— Mieliśmy nadzieję, że u was coś o tym wiecie. W tej chwili domyślamy się, że pole magnetyczne Ziemi zanika i być może dojdzie do odwrócenia biegunów.

Ponter ponownie uniósł brew aż nad wał nadoczodołowy.

— A kiedy wydarzyło się to po raz ostatni?

— Tak z pamięci nie powiem. Wiele tysięcy lat temu.

— I od tamtej pory nie zaobserwowano żadnych zmian kierunku pola?

— Nie.

— Niezwykłe. U nas mieliśmy to… Hak?

— Sześć lat temu — odezwał się Hak przez zewnętrzny głośnik.

— Mam rozumieć, że proces przebiegunowania zakończył się sześć lat temu?

— Tak.

— Ale zaczął się na pewno wieki wcześniej.

Ponter pokręcił głową.

— Zaczął się dwadzieścia pięć lat temu.

— Przepraszam, ale nie jestem pewien, czy dobrze zrozumiałem. — Arnold zrobił okrągłe oczy. — Całkowite odwrócenie pola magnetycznego Ziemi nastąpiło w zaledwie…ile? … dziewiętnaście lat?

— Tak, zgadza się. Przed dwudziestu pięciu laty pole magnetyczne miało normalne natężenie. Potem doszło do jego zaniku. Przez następne dziewiętnaście lat planeta nie miała żadnego pola magnetycznego, a potem, sześć lat temu, pole ponownie się pojawiło.

— „Pojawiło”? — powtórzył zdziwiony Arnold. — Pan chyba żartuje.

— Kiedy żartuję, staram się być o wiele zabawniejszy — odparł Ponter.

— Ale… ale… zawsze sądziliśmy, że ten proces trwa setki, a może nawet tysiące lat.

— Dlaczego?

— No, ze względu na rozmiar Ziemi.

— Pole magnetyczne Słońca ulega odwróceniu co sto czterdzieści miesięcy, czyli co jedenaście lat, a Słońce jest jakiś milion razy większe od Ziemi.

— No tak, ale…

— Nie chciałbym zabrzmieć siwiej — zauważył Ponter.

— My też wiedzieliśmy bardzo niewiele o przebiegunowywa — niu Ziemi, dopóki sami nie mieliśmy okazji zaobserwować tego zjawiska. Niektórzy nasi geologowie także byli zdumieni jego tempem.

— Całkowity zanik geomagnetyzmu, a potem jego powrót zabrał niecałe dwie dekady. Niesamowite.

— Był to bardzo interesujący okres dla fizyki — przyznał Ponter. — Nasi ludzie wiele się nauczyli o… chodzi mi o proces, w którym pole… na pewno macie na to jakieś określenie?

Arnold skinął głową.

— Geodynamo.

Ponter zmarszczył czoło. Niełatwa nazwa — dużo samogłosek. Na szczęście Hak mógł uzupełniać dźwięki trudne do wymówienia. Tylko w kwestii imion Ponter upierał się, aby Kompan mówił je dokładnie tak jak on sam.

— Właśnie. Wiele się nauczyliśmy o geodynamie.

— Bardzo chcielibyśmy poznać wasze spostrzeżenia — przyznał Arnold.

Ponter cieszył się, że Tukana śpi; pewnie i tak wyjawił już za wiele informacji. Cały koncept wymiany danych nie odpowiadał zasadom, w które wierzył jako naukowiec. Uważał, że wiedzą trzeba się dzielić bez ograniczeń. Jednak na wszelki wypadek wolał zmienić temat.

— Czy INCO obawia się zmniejszenia popytu na nikiel w okresie zaniku pola magnetycznego? — Na obu wersjach Ziemi w kompasach powszechnie używano właśnie niklu, a złoża w okolicach Sudbury należały do największych na całej planecie.

— Co? Hm, nie zastanawiałem się nad tym — odparł Arnold.

Ponter spojrzał na niego zdziwiony.

— Reuben mówił, że jesteś geologiem…

— To prawda, ale nie pracuję dla INCO. Jestem z Envi — ronment Canada. Przyleciałem z Ottawy, jak tylko otrzymaliśmy wieść, że na nowo został nawiązany kontakt z waszym światem.

— Aha — powiedział Ponter, choć wciąż nic nie rozumiał.

— Zajmuję się ochroną środowiska — wyjaśnił Arnold.

— Czy nie powinno to być celem wszystkich? — spytał Ponter, choć wiedział, że zabrzmiało to trochę nieszczerze.

Tym razem znowu Arnold nie pojął aluzji.

— Oczywiście — przyznał. — Oczywiście. Ale mnie najbardziej interesuje to, co wasi ludzie wiedzą o wpływie zaniku pola magnetycznego Ziemi na środowisko. Liczyłem na dane z analiz geologicznych … a tymczasem wy macie kompletne informacje na temat przebiegu całego procesu! Znakomicie!

— Nie zaobserwowaliśmy żadnego znaczącego wpływu tego zjawiska na środowisko. Niektóre ptaki wędrowne były zdezorientowane, i to tyle.

— No tak, nic dziwnego — stwierdził Arnold. — Jak się przystosowały?

— Ptaki, na które wpłynęły zmiany pola magnetycznego, mają w mózgach substancję posiadającą silne właściwości magnetyczne…

— Magnetyt — podpowiedział geolog. — Trzy atomy żelaza i cztery tlenu.

— Zgadza się. Wiele ptaków migrujących odnajduje drogę według gwiazd i tę umiejętność posiadała także część osobników z gatunków, które w określaniu kierunków polegały na magnetycie. Tak to już jest w przyrodzie: zróżnicowanie w obrębie danej populacji pozwała jej przetrwać, gdy zmienia się środowisko. A w przypadku najistotniejszych umiejętności zwykle istnieje jakiś plan B.

— Fascynujące — przyznał Arnold. — Fascynujące. Ale proszę mi powiedzieć, jak pierwotnie doszliście do tego, że pole magnetyczne Ziemi ulega okresowym zmianom? Dla nas to stosunkowo nowe odkrycie.

— Zmiany w biegunowości pola magnetycznego widoczne są w miejscach zderzenia meteorytów z powierzchnią planety.

— Naprawdę? — Jedyna, długa brew Arnolda — jak miło było zobaczyć kogoś, kto wyglądał normalnie, przynajmniej pod tym względem! — powędrowała w górę czoła.

— Tak. Kiedy meteor żelazowoniklowy zderza się z powierzchnią Ziemi, pod wpływem tego uderzenia ustala się jego pole magnetyczne.

Arnold zmarszczył czoło.

— Rzeczywiście. To tak, jakby uderzyć młotkiem w żelazny pręt i zamienić go w magnes.

— Właśnie — potwierdził Ponter. — Ale skoro wy nie dowiedzieliście się tego na podstawie meteorytów, to jak doszliście do tego, że pole magnetyczne Ziemi ulega co jakiś czas odwróceniu?

— Na podstawie badań stref ryftowych — odparł geolog.

— Czego? — zdziwił się Ponter.

— Znana jest wam tektonika płyt? — spytał Arnold. — Dryf kontynentalny?

— To kontynenty dryfują? — Ponter zrobił zdziwioną minę, ale po chwili podniósł dłoń. — Nie, nie, tym razem naprawdę żartuję. Moi ludzie oczywiście o tym wiedzą. Przecież linie brzegowe Ranilass i Podlar musiały kiedyś być ze sobą połączone.

— Aa, chodzi o Amerykę Południową i Afrykę. — Arnold pokiwał głową i uśmiechnął się blado. — Rzeczywiście, to powinno być dla wszystkich zupełnie oczywiste, jednak całe dekady upłynęły, zanim ludzie zaakceptowali tę teorię.

— Dlaczego?

Arnold rozłożył ręce.

— Jest pan naukowcem; na pewno sam pan to rozumie. Stara gwardia uważała, że wie, jak działa świat, i nie zamierzała rezygnować ze swoich poglądów. Często w sytuacji, gdy konieczna jest odmiana modelu myślenia, tak naprawdę nie chodzi o przekonanie kogoś, aby zmienił zdanie. Trzeba poczekać, aż zmieni się pokolenie.

Ponter starał się ukryć zdumienie. Cóż za zadziwiające podejście do nauki reprezentowali Gliksini!

— Ostatecznie jednak — ciągnął Arnold — znaleźliśmy dowód na zjawisko dryfu kontynentalnego. Pośrodku oceanów znajdują się miejsca, w których magma wydostaje się spod płaszcza Ziemi, tworząc nowe skały.

— Domyślaliśmy się tego — przyznał Ponter. — W końcu skoro istnieją strefy, gdzie stare spychane są w dół…

— Strefy subdukcji — podsunął właściwy termin Arnold.

— Właśnie. Skoro są miejsca, w których stare skały idą w dół, wiedzieliśmy, że muszą istnieć takie, w których wypiętrzają się młode skały, choć oczywiście nigdy nie widzieliśmy tego na własne oczy.

— My pobraliśmy z nich próbki rdzeniowe — powiedział Arnold.

Tym razem zdziwiona mina Pontera była jak najbardziej szczera.

— Ze środka oceanów?

— Tak. — Arnold wyraźnie się ucieszył, że choć w tej jednej dziedzinie jego ludzie wysuwają się na prowadzenie. — I jeśli przyjrzeć się skałom po obu stronach ryftów, z których wydostaje się magma, można zaobserwować symetryczne wzory, powstałe w wyniku utrwalania się pola magnetycznego w trakcie krzepnięcia skał — pasy o naprzemianległym normalnym i odwróconym namagnesowaniu.

— Godne podziwu — zauważył Ponter.

— Mamy swoje dobre momenty — przyznał Arnold. Uśmiechnął się i widać było, że tego samego spodziewa się po Ponterze.

— Słucham?

— To taka gra słów. Sam pan rozumie: „moment magnetyczny” — produkt odległości między biegunami magnesu oraz siłami oddziaływania każdego z biegunów.

— Aha — przytaknął Ponter. Ta gliksińska obsesja na punkcie gier słownych… Wątpił, by kiedyś zdołał ją zrozumieć.

Arnold wyglądał na zawiedzionego.

— Tak czy inaczej — powiedział — dziwię się, że u was pole magnetyczne zanikło, zanim nastąpiło to u nas. To znaczy, rozumiem model Benoit, według którego ten wszechświat oddzielił się od waszego czterdzieści tysięcy lat temu, w momencie narodzin świadomości. Ale nie pojmuję, co takiego ludzie na pańskim i moim świecie robili inaczej przez ostatnie czterysta stuleci, aby aż w takim stopniu wpłynęło to na geodynamo.

— To rzeczywiście zagadka — zgodził się Ponter.

Arnold wstał z krzesła.

— Ale dzięki temu rozwiał pan moje wątpliwości bardziej, niż się spodziewałem.

Ponter skinął głową.

— Cieszę się. Na pewno… jak byście wy to ujęli?… Raz dwa przelecicie przez okres zaniku pola magnetycznego. — Mrugnął. — W końcu nam się to udało.

Загрузка...