Łukasz Orbitowski Niewidzialne

inspirowane legendą Żywa woda
1

No siema. Nazywam się Janek, Jaś, Jan, ale mówią na mnie Repek i tak się nazywa mój kanał. To znaczy, chciałbym, żeby tak na mnie mówiono, tylko nikt jeszcze tak nie mówi. No, ale to się zmieni, nie? Łapki w górę, jeśli wam się spodoba.

Na początek chyba powiem dziesięć rzeczy o sobie. Więc tak. Mam dwanaście lat, to pierwsza rzecz. Jeszcze nie skończyłem, ale niedługo skończę. Lubię flopić i doszedłem do pięćdziesięciu trzech, raz mi się udało, bo tak normalnie to nabijam jakieś thirty czy coś. To dwa. Jak już przy tym, cisnę jeszcze w The Forest, Loadout i, jasna sprawa, Minecrafta. Grałbym jeszcze w GTA 5, tylko że na kompie mi nie poleci, a Stasiek non stop siedzi na peesce, czasem dwie noce bez snu, szejm, no nie? Stasiek to mój brejdak, taki prawdziwy. To więc fakt trzy i cztery. Mam brata, któremu jest Stasiek.

Mieszkam w Rykusmyku na Dolnym Śląsku. Takie sobie miasteczko, o. Nie jest tu ani dobrze, ani źle. To już piąta rzecz z tych dziesięciu, które wam obiecałem. Mieszkam na ostatnim piętrze, ale nie powiem wam dokładnie gdzie, powiem tylko, że przez okno widzę wieżę ratusza i jak koty się rzepią też. Chałupę mam mega, bo kiedyś był tu strych i mamy dużo pokoi, i okna takie wiecie, w suficie pochylone, bo sufit też się pochyla. Tylko teraz nie wiem już, ile rzeczy wam powiedziałem, czy ta wieża i koty, i pokoje liczą się osobno, czy też za jeden. Niech będzie, że osobno, czyli mamy osiem, zostały dwa. Bardzo nie lubię zupy pomidorowej, a u nas często się ją je, jeśli tato nie zapomni o obiedzie. Czuję się wtedy jak w tym kawałku takim, co śpiewa ziomuś przebrany za foczkę. Na pewno go znacie, w każdym razie zupa pomidorowa ssie.

Powiem jeszcze, na koniec, że mam tylko dwóch ziomeczków, za to najlepszych. Nazywają się Pan Smutek i Pan Śmiech.

2

Pokażę wam teraz moje mieszkanie. Jest mega, tylko daje terpentyną. Sami zresztą zobaczcie. To nasz korytarz i schody, drewniane, bo skrzypią. Tu przedpokój, kurtki i buty, całe mnóstwo butów, w których przecież nie chodzimy, znaczy chodzimy tylko randomowo, raz te, raz inne. Po prawej kuchnia, malutka, garnków trochę, przyprawy, pozmywać by się przydało. Jak dacie mi sto łapek, pozmywam! Zresztą w kuchni mało kto siedzi, bo i nie ma gdzie.

Teraz salon, taki trochę dziwny, kanapa inna, szafka inna, a półeczka pod telewizor jeszcze inna, za to telewizor jest mega. Z tymi meblami było tak, że jak tatuś dostał ten strych, nie bardzo chciał jechać do Ikei, zresztą nie było czym i za co, no i sam wystarał się o meble. Część już tutaj była, inne pościągał z innych strychów, pochodził po kolegach, nawnosili to ze Stasiem i tatuś obiecał, że wszystkie odnowi, tylko czasu zabrakło, jak często się zdarza mojemu tatusiowi. Są, jakie są. A ten drągal to mój brat.

Pociska na peesce, dobrze mu. Czasem, jak siedzi tu całe noce, to zastanawiam się, żyje or not. Mate, odezwij się! Gdzie tam, bazę rajduje! Pograłbym sobie, tylko mi nie da. Stasiek ma piętnaście lat, na chwilę obecną nie chodzi do żadnej szkoły i jest w porządku.

No to chodźmy do niego, do pokoju. Trochę tu mało epicko. Plakat Szybkich i wściekłych. Drzwi oblepione kartami do gry. Pamiętam, jak złościł się przy tym. Materac Stasia, jego biurko i wszędzie te puszki po tajgerkach. Daje mi je, żebym zbierał. Pewno by się wściekł, gdyby zobaczył, że tu gmeram, ale przecież ciśnie na peesce w słuchawkach. Stasio strasznie się złości, na mnie rzadziej, ale z tatą jedzie na takim erejdżu, że Dżizas Christo. Mnie nigdy przy tym nie ma, wtedy odchodzę, ale sound mnie dopada tak czy siak i sieje grozę.

Teraz mój pokój, zdziwicie się pewno, bo tam porządek. Widzicie? Wszystko równiutko, książki, gry, nawet ubrania mam poukładane. Lubię, jak rzeczy są poukładane równo, sajzem i kolorem. Jakoś wtedy lepiej się czuję. Tu, proszę, mój komp, tylko na nim nie mogę nagrywać, bo jeszcze brakuje trochę na kamerę. Kiedyś będę miał prawdziwe studio, jak Naruciak, ze statywami, cyfrówką, światłem i tymi takimi płachtami, co nie wiem, jak się nazywają, i Mr Gugu przyśle mi ciuchy, Yooczok swój plecak, dostanę wayboarda, nową klawiaturę, myszkę też nową, co ja gadam, komputer cały, a żeby to wypaliło, dajcie mi łapki, a zrobię dla was dużo programów.

A ten pan z brodą, w dresiku, golfie i z papierosem, to mój kochany tatuś. Opiekuje się nami, tak jak umie, i oczywiście też jest mega. Pamiętacie buty z przedpokoju? Tatuś maluje obrazy, najprawdziwsze, a najbardziej lubi malować buty. Ustawia je sobie i maluje. Dużo też mówi o tych butach. Uważa, że w butach odciska się dusza, tylko ja nie wierzę w takie rzeczy. Seryjnie, natrzaskał masę tych butów. Zobaczcie sami. Hej, tatusiu! Będziesz w internecie i będziesz sławny i sprzedasz wszystkie swoje buty namalowane. Łapka dla butów! Tatuś lubi malować buty, ale ludożerka nie garnie się do ich kupowania. Pewno wolą takie prawdziwe, w których można chodzić. Więc tatuś czasem maluje wazon, widok, coś ze zdjęcia albo nawet maluje drugi raz taki sam obraz, kropka w kropkę, tak dobrze malować umie. Wolałbym jednak, żeby malował tylko buty, bo jak maluje coś innego, chodzi narejdżowany i ciągle kłóci się ze Staśkiem.

Zobaczmy co tam, na tym płótnie. Staw, drzewo i słońce. Niedobrze. Muszę stąd iść. Muszę stąd iść natychmiast, bo tata będzie na mnie zły.

3

Musiałem się trochę przymknąć, bo Stasiek z ojcem naprawdę się pokłócili. W sumie ciągle się kłócą. Zaczęło się jak zwykle. Tato poszedł do kuchni, powiedział coś do Staśka, Stasiek go nie usłyszał, no bo słuchawki, więc tatko powtórzył swój farmazon, zdjął mu te słuchawki i się zaczęło. Właśnie tatko krzyczy na Staśka o to granie, ale przede wszystkim o szkołę. Przypomina, jak ciężko pracuje na naszą trójkę, Stasiek ma z tego pompę i tak się warcholą. Nie mogę tego słuchać. Nie mogę tego wytrzymać. Wychodzę na dach.

Patrzcie, jakie to proste. Podstawiam krzesło, uchylam okno i wydupiam gładko, tylko żeby dojść na górę, o, tędy, potrzebuję obu rąk, więc sorry, za chwilę dalszy ciąg programu.

Pierwszy raz był na hardzie, teraz lajcik kosmonaucik i proszę, siadamy sobie jak lordy na najwyższym levelu. Zobaczcie sami. Oto i nasze Rykusmyku. Ładnie tutaj, nie? Tam macie wieżę ratuszową, o której już wam mówiłem, a ta druga, nieoświetlona, jest bardzo stara, jeszcze z czasów Boga. Nikt o nią nie dba, tak samo jak o nasz zamek. Pod nami jest rynek, tam dalej Staromiejska. Za nią wysokie domy i jeszcze dalej osiedla. Widzicie tę ciemną plamę? To nasz park, normalnie, jebutny taki. Próbowałem tam chodzić, tylko horror. Za nim są domy bogatych ludzi, gdzie mieszkaliśmy, nim umarła mama.

Tu właśnie przychodzę, gdy tamci się kłócą albo dzieje się coś niedobrego, albo po prostu chcę pobyć sam. W lecie można się opalać. Popatrzcie na ten księżyc. Normalnie jak w bajce. Posłuchajcie, jak tu cicho. Kurde, ja to głupi jestem, no bo chyba nie da się słuchać ciszy. Ciszy nie słychać, a ja chciałem, żebyście jej posłuchali. Lubię tu siadać. Lubię, jak nic się nie dzieje, jest ciemno i ten księżyc. Wtedy czuję spokój. Wtedy wszystko ląduje na swoim miejscu. Dalibyście łapkę mojej ciszy?

Oto i są, jak zawsze, moje kochane ziomusie. Czasem pojawiają się w innych miejscach, nawet jak flopię na klopie, ale tutaj, jak się wygramolę, będą na bank. Pan Smutek przysiada na kominie wentylacyjnym. Pan Śmiech zwisa z anteny i zaraz, gadają jeden przez drugiego. Pan Smutek mówi, że w innych domach dzieje się inaczej i nie ma awantur, rodzina je wspólne śniadania i nikt nie nabija sobie guza o sztalugi, a Pan Śmiech rechocze po swojemu, że każda rodzinka jest inna i nie ma co się porównywać. Jego zdaniem mój tatuś jest niezwykły, brejdak też jest niezwykły, prawowity chłop. Niezwykli zawsze mają pod górę.

Oj, zlecę z tej górki prosto na nos, dudni Pan Smutek i zaczyna snuć opowieść o dzieciach, które jeżdżą na zagraniczne wakacje, Pan Śmiech ładuje się z historyjką o grubych i głupich niemieckich chłopcach, a przez ich łoskot przebija się ryk brachola. Stasiek wrzeszczy, że coś się stało, żebym zszedł na dół.

4

Nie jest dobrze, o nie. Muszę się uspokoić. Mówienie mnie uspokaja. Zawsze, kiedy milczę, jestem niespokojny. Brejdak zakazał mi kręcić, ale teraz go nie ma. Nie ma go, bo poszedł, ten mój brejdak. Poszedł po wodę życia dla tatusia, który leży tutaj i ma zabloodzoną skroń.

Nie wiem, co mam o tym sądzić. Chciałbym wiedzieć, co wy sądzicie. Patrzcie, oto i tatuś. Dużo tego bloodu, niedobrze. Blood na podłodze. Blood na ścianie. Blood na tatusiu. Blood.

Muszę mówić. Inaczej oszaleję. Jak zlazłem z dachu, Staszek zaraz rzekł, że tatko potknął się, uderzył o ścianę i ani myśli wstawać. On, Stasiek, próbował go dobudzić, a teraz musi wyjść i chce, żebym został z ojcem. Tak właśnie powiedział, palił, a ja próbowałem jakoś ogarnąć ten szajs.

W końcu Stasiek wypucował się, że było ciut inaczej, szarpali się, bo tato kłócił się o to granie, o zwykłe rzeczy przecież i nawet o napoje energetyczne. Stało się, co się stało, i teraz trzeba działać. Stasiek przecież nie chciał zrobić mu krzywdy.

Zaraz powiedziałem, że musimy zadzwonić po pogotowie, a Stasiek zapytał, czy jestem powalony, a może nie kocham tatusia? Na pogotowiu mordują ludzi. Powinienem pamiętać. Mamę też zabrało pogotowie i już nie wróciła. Pogotowie naszą mamę zamordowało, wycisnęli z niej życie dla czystej zabawy. Musimy zrobić coś innego, gadał ten mój brejdak, palił i łaził od ściany do ściany. Słyszałem, jak wali pięścią w te ściany. Wrócił i powiedział dziwną rzecz. Najpierw jednak zapytał, czy znam ten dom, co stoi za parkiem, dom Witkowskich, taki duży.

No pewnie, że znam. Nie ma u nas takiego, co by nie słyszał o Witkowskich, wodzie «Vita Wita» i chałupie, którą sobie za tę wodę postawili. Opowiem o tym, to może się uspokoję. Tatuś ciągle leży i ma zamknięte oczy. Jakby zmalał. Jakby sweter był na niego za duży. Więc, Witkowskich było dwóch, ojciec i syn. Starszy zaczął sprzedawać wodę butelkowaną, taką lepszą, że u nas w sklepach prawie jej nie ma. Zwykła mineralna chodzi w Rykusmyku po dwa zeta, za «Vita Witę» trzeba dać i szóstkę, no ale ktoś tę wodę kupuje, bo stary Witkowski trzasnął sobie za nią taką hawirę, że klękajcie narody.

Tato, czy słyszysz, co mówię? Może powinienem go przenieść, jak myślicie? Gdyby Stasiek tu był, pewno byśmy tak zrobili, tylko że Staśka nie ma, a stary Witkowski zachorował, jak tylko wprowadził się do nowego domu. Żył jeszcze trochę, bo zamiast dzwonić na pogotowie, leczył się u Niemca i Szwajcara. Umarł dopiero w zeszłym roku i teraz w domu mieszka jego syn. Podobno. Nigdzie nie bywa. Nigdzie się go nie widuje. Zna ponoć osobiście nawet samego Twardowskiego, tego cwaniutkiego lorda, co to co chwilę z telewizora ryja do nas szczerzy z reklam czy innych «Wiadomości». Tylko czarny merc driftuje po Rykusmyku. Dokąd on tak tym mercem śmiga, tego nie wiem, wiem tylko, że Stasiek właśnie pocisnął do tego domu, po wodę życia, czy coś tam, co tak nazywał.

W sumie nie bardzo chciał o tym gadać, powtórzył tylko to o pogotowiu i rzucił, że młody Witkowski ma u siebie wszystkie możliwe lekarstwa, co mu zostały po ojcu. Ja na to: toż nie pomogły temu Witkowskiemu! Jobs też umarł, choć bogaty. My biedni. A brejdak, że jestem głupi, bo stary Witkowski miał raka i czyraka, a tatuś tylko uderzył się w głowę. Tam są cudowne leki, tak powiedział. Z całego świata. Więc Stasiek tam pójdzie, zrajduje domek i wyciśnie z młodego Witkowskiego, gdzie ma te całe cudeńka.

Taki jest plan, rzekł i wybiegł. Zostałem tutaj, na wypadek gdyby tato się obudził.

5

Pan Smutek jest dziś wyjątkowo smutny, a Pan Śmiech ma rumieniec z dupy. Siedzi na parapecie odwrócony do ojca plecami i gada żarty o wywracaniu się. Tatko gruchnął, dupnął, no i leży, żałuj Jasiu, żeś na to nie zalukał, bo było fanu więcej niż na feriach z youtuberami, któreś przegapił, bo przypętał się rachunek za prąd. Zawsze przegapiam takie rzeczy, dodaje Pan Smutek, szykując się do dłuższej wypowiedzi, czy to wywracającego się ojca, czy tych youtuberów.

Przyklękam nad tatusiem. Śpi okrutnie głęboko, nos wąski mu się zrobił, no co jest, ruchy, ruchy? Myślę sobie, że gdybym coś zrobił, na przykład go obudził, brejdak by się okropnie ucieszył. Posłałbym mu esa, że tato już zdrów, a Staś nie musiałby iść przez park, do domu Witkowskich, po tę całą wodę.

Potrząsam ojcem, za to Pan Smutek zamęcza dziwnymi pytaniami. Chce wiedzieć, kiedy ostatnio mój brat spał. Faktycznie, trudno stwierdzić. Kiedy przyjechał ten kurier? Ze trzy dni temu. Brejdak odebrał, rozpakował u siebie, a potem już tylko pił colę i siedział przed peeską, a oczy miał szerokie, jakby normalnie był mumią.

Pan Smutek milknie i pociąga czerwonym nosem, za to jego mate uświadamia mi korzyści, jakie mógłbym wyciągnąć z nieobecności mego brejdaka, bloodu na tacie i całej tej sytuacji. Mogę przecież pocisnąć w spokoju na peesce, nawet w to GTA, tylko na swoim koncie, bo inaczej Staś miałby foch dożywotni. Albo w Mortala. Choć w Mortala najlepiej we dwóch. Ile razy tak było, że prosiłem brata, byśmy pocisnęli razem w tego Mortala. Odpowiadał rzeczy, których nie powtórzę.

Obudź ojca i zagrajcie razem, dudni Pan Smutek.

Proponują mi czelendż, jeden z drugim, cwane ziomusie. Jak obudzę ojca, to sobie pogram. A jak nie obudzę, pójdę za bratem. Zaraz, kto to wymyślił? Przecież Stasiek ogarnia wodę życia, przypętam się, to oberwę w łeb. Pan Smutek poświęca mi poważne spojrzenie, przypomina: kiedy Stasiek ostatnio kimał? Jest bardzo zmęczony, a w jego żyłach mknie czyste zło. Zaśnie w lesie. Spadnie, przechodząc przez mur. Rozszarpią go monstery Witkowskiego. Nie widziałeś, jaki był zdenerwowany? Pan Śmiech doradza chwycenie za pada. Zgadzają się wreszcie, co rzadko się zdarza. Wrzeszczą, «czelendż, czelendż», jeden w jedno, a drugi w drugie ucho.

Tych challenges miałem furę, zwłaszcza przez brata, jak przegrałem z nim w Big Heads Hug The Table, albo i nawet Mortala. Wypiłem posolone kakao, zjadłem w trzy minuty dużą paczkę żelków lukrecjowych, wylałem na siebie wodę po myciu podłogi, skoczyłem na głowę w żywopłot i przeszedłem przez bajoro w parku, to z kaczkami i łabędziami, wczesną wiosną, w dresiwie, a pod trampkami trzeszczało mi szkło. Dałem radę i była super zabawa. Teraz jest inaczej. Słone kakao pijesz jak każde, tylko szybko i zatykasz nos. Wiesz, jak to zrobić, a teraz nie mam pojęcia, jak mam obudzić tatusia, zwłaszcza że Pan Smutek z Panem Śmiechem furgają po pokoju, robiąc mess i noise.

Stawiam smartfona między pudełkiem od GTA a peeską. Wstawaj! Wstawaj! Tatuś nie robi sobie nic z mojego krzyku. Blood zakrzepł przy skroni. Potrząsam nim. Taki lekki. Wstańże! Ruchy, ruchy! Trochę spina mnie chwyta. Do kuchni. Sypię mu sól na wąsy. To chyba tak nie działa, o inną sól chodzi, to spróbujemy z wodą. Taką zwykłą, nie tą, po którą poszedł mój brat.

Pełna brudna szklanka, chlust. Nawet nie drgnął. Zobaczcie mnie, jak klękam, jak biję tatę w klatę, ale nic z tego, może tylko łapka jakaś wpadnie dodatkowa. Tymczasem Pan Smutek i Pan Śmiech zasiadają tacie na wąskich ramionach i mówią, że wciąż mamy problem, ale przynajmniej już wiem, co powinienem zrobić.

6

Na klatce zapaszek, za to nie ma światła. Mówię do was, oświetlając sobie drogę, a wy widzicie głównie mnie. Tak bajdełejem, nie myślałem, że tyle nagram w moim pierwszym programie. Będę musiał to jakoś podzielić na party. Kto by przypuszczał, że pójdziemy tędy, po drewnianych stopniach. Pewno nie sądziliście, że takie jeszcze gdzieś są. Żebym tylko nie zleciał na łeb. Żeby tylko smartfon mi się nie rozczardżował.



Więc dobrze, moi mili, mamy godzinę pierwszą w nocy, a przez mgłę możecie zobaczyć nasz ryneczek. Oto arkadki i brudny aniołek garbaty kima z nosem nad butelką. Kożuch nastroszył i nie ma pojęcia, że nawijam na jego temat. Muszę mówić. Muszę mówić o czymkolwiek, więc powiem o ratuszu, gdzie w lepszych czasach jadaliśmy obiady, i o salonie Vegas 24, gdzie brejdak puszczał parę złotych dzień w dzień, aż wygrał furę sosu i stąd mamy naszą peeskę i stąd awantury o szkołę. Farciarz z tego Stasia, nie ma co. Tu jest spożywczak. Tu ciuch za grosz. Wszystko nieczynne. Wszystko sobie czeka.

Gdzie jesteście, moi ziomusie? Z nimi nigdy nic nie wiadomo. Przylatują i odlatują, jak im się chce, zupełnie jak ten pies wyskakujący przed chwilą z mgły, pies o oczach jakby z benzyny, co ujada i gna. Nie lubię naszych zwierząt. Chodzą tam, gdzie chcą, a ja pójdę tam, gdzie nie chcę, arkadami w stronę Staszica i samą Staszica, po nowym bruku, na którym wala się stare szkło.

Ta wielka hajza to przedszkole. Tu kiedyś chodziłem, tylko zamiast tych kolorowych huśtawek i zjeżdżalni były takie rdzawe, no i spadało się na grass, a nie na to miękkie, takie fajne, co jest teraz. Huśtawka nowa, hajza jak od Drakuli. Tak to właśnie u nas jest, ale muszę przejść na drugą stronę, tam, gdzie droga opada, gdzie widać już pierwsze drzewa, płotek i wodę za płotkiem. To bajorko od czalendżu. Teraz bym tam nie wszedł. Muszę się spieszyć. Muszę mówić, żebym się nie spóźnił. Muszę mówić, żebym nie zawrócił.

Kiedyś te latarnie były porozbijane. Może to i lepiej, skoro ledwo świecą. Kaczki się pochowały. Pewno tego nie widzicie, ale woda jest bardzo płytka. Wolałbym pójść dróżką, tylko czasu nie ma. Przelecę skrótem, koło basenu, i będę przy hacjendzie Witkowskiego. Może spotkam brata? Może brejdak spotka mnie? Mijam jeziorko i wspinam się na pagórek.

Sękate twarze spoglądają z drzew. Brody mają korowe, ślepia nierówne, taki strach. Nie jest dobrze, moi mili, i dobrze nie będzie. Nocą wychodzą monstery: Slenderman i smok kresu, klikacze i wendigo, a zombie, ślamazarne w dzień, śmigają żarłocznie w ciemności. Wiem to z Dying Light.

Wiem to wszystko i nie powinienem tu być, tylko że jestem, idę przez park i mówię do siebie.

Coś usłyszałem. A wy? Może to Pan Smutek albo Pan Śmiech. Nope. Ci są cichsi od ciszy. Czy mi się zdaje? Kto tam jest? Pewno nawet mnie nie słyszycie. Szepczę sobie za pniem. Ale spójrzcie w tamtą stronę. Co to za kształt? Może i zombie. O Dżizas Christo! Pełznie, pewno ślepy. Poderwał łeb! Kij albo nóż! Gdzie kij albo nóż? Czemu nie wziąłem? On wstaje. To ja bach w piach. Wielki ma płaszcz, brodę po pierś i oczy, ma wielkie czarne dłonie i idzie prosto na mnie!

7

No siema ziomeczki, to znowu ja, wasz Repek, w jedynym programie z nocnego Rykusmyku, w drodze po wodę życia, wszystkie leki świata i skarby schowane w Vitahawirze pana Witkowskiego. Jak pamiętacie, mój tatuś upadł, mój brejdak poszedł, a ja speniałem trochę w parku, ale już wszystko gra i trąbi, bo zombie, co tak siał grozę, to żaden zombie był, tylko nasz dobry Leonsjo, caper bez domu.

To było w ogóle okropnie śmieszne. Leonsjo podniósł się z trawy i ruszył prosto na mnie, a ja przecież nie wiedziałem, że to Leonsjo, który nigdy nikogo nie skrzywdził, tylko uznałem, że żywy trup, klikacz. I dałem nogę. Luknąłem za siebie, a on już zwiewał. Ja się jego przestraszyłem, a on mnie, on zaraz znów upadł, ja znowu nie, no to się uspokoiłem i do niego podszedłem. U nas mało kto podchodzi do pijaków. Niech leży, jak po fatality. Tylko ja tak nie umiem, coś mnie skręca, jak widzę leżącego, no i przecież go przestraszyłem, więc chciałem odstraszyć. Chciałem pomóc wstać. Pomogłem tylko usiąść.

Poturbowany był ten Leonsjo i to fest, blood na ryju, wypluł ząb i miał jeszcze takie otarcie, czarne jak black, przez wierzch dłoni. Do szpitala! Nie chciał o tym słyszeć, w ogóle był dziwny i chyba się trochę bał. Zapytał o blaszki, suszyło go, tylko z sosem u mnie krucho, wygrzebałem zeta, prychnął szczęśliwie, bo miał już dwa. Zagadałem, co takiego mu się przydarzyło. Nie chciał mówić, ale w końcu się wypucował, no i nic miłego, niedobrze, właśnie tak, i bardzo bym nie chciał, żebyście pomyśleli sobie źle o mojej rodzinie, bo dobrzy są, kochani, tylko fakty niedobre i niekochane — to mój brejdak mu tak pysk przefasował. Leonsjo nie chciał o tym gadać, bał się, że się spruję do Staśka i on po niego wróci.

A było tak, że Leonsjo zobaczył Stasia, uderzył na sępa, co źle się dla niego skończyło, normalnie legalnie Stasiek grzmotnął go, jeszcze poprawił z obuwia i wyruszył w przygodę. Brejdak był zawsze prędki w pięściach, tylko nigdy czegoś takiego jeszcze nie zrobił, zwłaszcza że Lenosjo jest łagodny jak Bóg. Żałowałem, że nie mam więcej złotówek. Próbowałem jakoś usprawiedliwiać brata, a przynajmniej chciałem, żeby Leonsjo nie myślał źle o nas wszystkich. Machnął spuchniętą łapą i zapytał, czemu we dwóch ganiamy się po nocy.

I co tu powiedzieć? Wiecie, jak jest. Pewne rzeczy trzeba trzymać przy sobie. Co w domu, to w domu. Tatuś złościł się nawet o tego vloga. Nie chciał, żebym do was mówił, i musiałem obiecać, że o jednym będę mówił, a o innym już nie. To dotyczyło chyba też Leonsja. Wypucowałem, że Staś poszedł do Witkowskiego, ale nie po co, i zaraz dodałem, że też tam idę. Leonsjo zarechotał. Odkąd my takie ziomy z Witkowskim? Zaraz zrozumiał.

Powiedział, że mój brat jest zły, ja dla odmiany dobry i jemu by nie pomógł, za to mi owszem. Repek na propsie, iha! Więc dowiedziałem się, że do Witkowskiego nie tacy fighterzy próbowali się dostać. Kończyli zaobrączkowani, roześmiał się Leonsjo, ponieważ nie wiedzieli tego, co on wie. Chałupa jak castle, na oknach czujki, kontaktrony, kamerki. I ten mur. Leonsjo nie pomoże mi z kontaktronem, lecz z murem i owszem. Na murze kolczatka, przez nią nie przejdę. Co zrobisz, mój młody przyjacielu?

Tylko miał fun, a potem zdjął swój kożuch, ciężki taki, powyjmował z kieszeni butelki, papierzyska, pogniecione puchy i siatki foliowe, i następnie cisnął nim w moją stronę mnie, tak nagle, aż normalnie się wyglebiłem. Miał ze mnie bekę, ten żul. I rzekł, że przerzucę kożuch przez drut i tak przelezę, dorosły by nie dał rady, ale ja jestem malutki, leciutki. Tak mówił i brechtał, normalnie jak Pan Śmiech, tylko Pan Śmiech nie śmierdzi i nie ma roztrzaskanego pyska, a Leonsjo tak.

Głupio mi się zrobiło, zmarznie, kurna no. Kurzył cigareta i nie wyglądał na wychłodzonego. Pójdzie do dobrych ludzi, do księdza zawędruje i powie, pobili, okradli, łachy zdarli do ostatniej koszuliny. Dostanie płaszcz niby wicehrabia, jeszcze świetnie wyjdzie na tym naszym spotkaniu. Biedny jest silny swoją biedą, dodał jeszcze i kazał mi odejść. Powiedział to trochę inaczej, sami wiecie jak.

Chciałem już rajdować ten dom, tylko miałem frasunek. Zawróciłem do Leonsja, zły już był. Drut pokonam, ale mur wysoki. Leonsjo wybałuszył zabloodzone oko, capnął mnie za ramiona i wyzionął: szukaj diabelskiego drzewa, mały mój, diabelskie drzewo wskaże ci kurs i cel. Jak poznam to drzewo — chciałem się dowiedzieć. Poznasz, prychnął, poznasz na pewno, i poszedł, bez kożucha, ściskając w łapie zgromadzony sos.

8

Capery są mądre, a Leonsjo najmądrzejszy ze wszystkich. Ale po kolei.

To znowu ja, wasz Repek, i proszę, mam kolejnego achivmenta. Ta forteca tutaj to nic innego jak dom Witkowskiego. Dżizasie z krucyfiksa, jebutne to nad brontozaury. Ledwo dach widać. Ciemno i quiet. Normalnie chciałem wracać. Gdzie mój biedny brejdak? Pokręciłem się i patrzcie proszę, dziwactwo szczęśliwe się trafiło. No way, to nic innego, tylko diabelskie drzewo, o którym słyszałem od Leonsja.

Sami przyznacie, wygląda, jakby diabeł tam siedział. Korzenie idą z ziemi, posplatane i guzowate, ten pień się pochyla, a gałęzie, powiedzcie sami, nie są to łapska, ramiona takie, co chcą mnie capnąć i wepchać w tę dziuplę na rozwidleniu? Zero liści, tylko sęki. Wysoko. Speniałem, peniałbym dalej, tylko ziomusie wrócili z full pociechą w kieszeniach. Pan Smutek siedzi na jednej gałęzi, Pan Śmiech na drugiej i leją ze mnie serdecznie, po całości, przez szajs, w który się wpakowałem.

Pan Śmiech przypomina, że zawsze chciałem być w środku gry. Chciałem być Geraltem i Franklinem z Los Santos. No to jestem, no to mam, rechocze Pan Śmiech i mało z gałęzi nie runie. Ruszaj, wszystko będzie glancyk klancyk. Pan Smutek oczywiście nie podziela tej opinii i przypomina, że prócz nocy mamy także dzień. Chce wiedzieć, gdzie będę jutro, na psiurni czy w hospitalu z nogą połamaną? Stoję na skraju parku, pod zeschniętym drzewem, i szykuję się na włam. Takie historie nie mają dobrego zakończenia, przypomina Pan Smutek i dostojnie pociąga nosem, sadowiąc się wygodniej na swojej gałęzi.

Jak się na to wygramolić? Pan Śmiech zachęca do czynu, za to Pan Smutek rozkręca kolejny monolog. Kto mnie odwiedzi w tym całym hospitalu, gdy będę leżał w gipsie, pod oknem z widokiem na poprawczak? Tata nie przyjdzie, bo leży i nigdy nie wstanie, brejdak wypiął się centralnie i będzie tylko brykał, no a koledzy, koledzy przyjdą? Pewa, że nie przyjdą, bo nie mam kolegów, pulta się Pan Smutek, podczas gdy ja, jak widzicie, szukam oparcia dla nóg. Nie mam kolegów. Mam vloga. Mam mieszkanie na poddaszu, kompa i fanty w ordnungu. Wyspindram się na drzewo — żadne tam diabelskie, gnijący pniak — i nawet to będzie lost na amen, jak pierścień Golluma albo serce komornika. Nieważne. Kończę nadawanie. Zaraz się odezwę.

Chwytam najniższą gałąź, a Pan Smutek zawodzi pieśń o tym, że jak runę, to się nie zrespawnuję.

9

Fuck i o rety, jakie kotlety, siema ziomeczki, to znowu ja, wasz Repek. Pewno macie full pytań. Czemu jestem taki mokry? Czemu dyszę? Czemu szepczę, zamiast mówić? Czy znalazłem tę wodę, no i gdzie wylądowałem? Po kolei, right? Wszystko poleci we właściwym porządku, tylko łapki, dajcie mi łapki, bo bez tego nic nie ma sensu, a i chyba zasłużyłem.

Więc, jak sami teraz możecie zobaczyć, jestem na dachu, mówiłem wam, że lubię dachy, ale to trochę nie tak. Lubię swój dach. Mój dach jest superspoko, a inne, na przykład ten, ssą. Chwycić się nie ma czego. Ślisko, gwiżdże wiatr. Inna rzecz, że na dole jest jeszcze gorzej, toż zwiałem tutaj z dołu właśnie. Nawijam do was, żebyście wiedzieli, co tutaj się nawyrabiało, i dali mi może jakąś łapkę, choć łapka inna by się nadała, żeby pomóc mi zejść, albo i przegnać tego monstera na dole.

Więc tak, ziomusie i maniurki, monstery są na świecie, a przynajmniej w Vitahawirze hrabiego Witkowskiego. Z murem i drutem poszło cacy. Dałem ten kożuch sfilcowany, skoczyłem hopsem, ryms, i byłem po drugiej stronie. Tylko łeb zadarłem, myśl taka — jak wrócę, sierota dosłowny? Jeszcze się nad tym nagłowię, w każdym razie mam z tym muchomora i powiem wam szczerze, to nie jest jedyny muchomor. Ale po kolei.

Na początku nic złego się nie podziało, wydachowałem się, ale nic, noga cała, ręka cała i wasz Repek też ocalał. Popatrzyłem. Trawka równo przycięta, garaż, dresowóz jak ta lala przed garażem, wodotrysk do tego, wszystko na bogato, jakby Vegas jakieś, a nie nasze Rykusmyku. Pomyślałem zaraz: facio wodę sprzedawał, woda w kranie u każdego, a on jednak sprzedał i zarobił grubą bułę. Pewno nie wie, co robić z tym sosem, może sam z siebie da wodę dla tatusia? Cicho, że strach. Nikogo, nic, nikomu. Dom czarny. Poszedłem. Toż nie zapukam. Oknem prędzej, tylko okna jak forty. Tu nie miałem planu, ani Leonsjo nie miał, wpadłem więc w otchłań rozkminy.

Rozkmina trwała minuta osiem, bo zza domu wylazł pieseł, pieseł z grubej rury, rottweiler bez smyczy i kagańca. Monster na wolności chodził. Myślałem, że złamię się w hajdafery. Zaraz mnie przyuważył, stanął, pochylił łeb i skoczył. Ja w długą na szybkich nogach. On za mną, na jeszcze szybszych. Gdyby jeszcze ujadał! A on taki cichy. Po mnie, dopadnie, rozszarpie, trup z waszego Repusia. Wskoczyłem na dresowóz. Najpierw na maskę, potem na dach. Oj, nie polubi mnie ten Witkowski. Pieseł za mną, tylko łapy mu się ślizgały, no i się wyglebił na plery, aż gały wybałuszył. Dobrze mu tak. Pokazałem mu fucka. Głupio tak, bo pieseł nie wie, co to fuck.

Dalej nie było wesoło. Pozbierał się i zaczął krążyć wokół kabiny. Zejść nie było jak, no to wyszedłem na ten dach. Plus — tu jednak trochę wygodniej, więcej miejsca, mogę kombinować. Minus — pieseł zleciał z horyzontu. Nie wiem, gdzie jest, ale wiem, co porabia. Sznupie za mną w gęstym mroku.

Pan Śmiech gratuluje mi łatwego zwycięstwa. Od początku wiedział, że sobie poradzę. Pan Smutek, swoim zwyczajem, zmarkotniał. Siedzę na dachu, zejść mogę tylko w kły, nie wiem co dalej, a na domiar złego bangla deszcz. Chowam telefon. Zaczynam się wspinać.

Życie to nie gra, wiecie? Chciałbym, żeby było inaczej, ale nie jest. Tylko czy próbowaliście rozkminić kiedyś, co różni grę od życia? W życiu nie ma respawnu, niby nie ma, bo przecież robię to wszystko, żeby respawnować tatusia. Ale jeśli respawnu nie ma, to wszystko jest wielki szajs. Tak być nie może. No i jeszcze przecież w grze od razu wiadomo, czy gdzieś się da wejść, czy się nie da, zupełnie jak Franklin, gdy wchodził do Michaela w GTA. Też z dachu kabiny. Potem przez okno i już był w środku. Dlatego lubię gry. W grach znajdziecie porządek, którego w życiu nie ma, a już na pewno nie na tym dachu.



Nie wiem, po czemu przypomina mi się, jak było klawo, nim brejdak siadł przed peeską i jeszcze brał mnie nad wodę albo do starego malucha i gnaliśmy po polach, tą pradawną kabiną, a on ledwo nogami do pedałów sięgał. Trzęsło i śmialiśmy się okropnie. Przypomina mi się wiele rzeczy. Kiedyś razem ze mną wychodził na dach, a tato budował rakietki z zapałek i folii u nas w kuchni, na blacie. Mama przyszła z szamą i zrobiła awanti, bo te rakietki popychały pod sufit, z takim dymnym ogonkiem. Potem tato klarował matuli, że to nic złego, a mama wydęła usta i… o, zaraz, zaraz, trzymajcie mnie!

Uff.

Było blisko.

No ale się trzymam. Dobrze, żeście tego nie widzieli, normalnie, legalnie wasz Repuś poleciał z dachu prawie że. Nie chwytajcie się anten. Chwytajcie się dachówek, wentylatorów, kumpli, myszki, żelków, energetyków, wayboardów, mikrofonów i butelki kolafki, ale żadnych anten, proszę was. Jest tyle fantów, których można się chwycić. No i poleciałem niemal na łeb. Zawisłem jak sam Ethan Drake i chyba nawet jestem takim Ethanem Drakiem z Rykusmyku.

Dyndałem, niżej ujadał pieseł. Wyspindrałem się i proszę, oto nagroda za moje niezgulstwo. Okno, ciemne i uchylone. I ja tam pójdę. Zaraz tam pójdę, tylko wyjmę telefon. Popatrzcie na mnie raz jeszcze. Popatrzcie, żebyście wiedzieli, że tu nie ma ściemy i to, co się dzieje, dzieje się naprawdę. Tylko ważna rzecz. Ja tam nie wchodzę po fanty. Niech mają goldu po sufit. Nie wezmę. Idę po wodę dla mojego tatusia. Idę po wodę życia i nic nie zajumam. Chcę, żebyście to wiedzieli. Łapki w górę, łapki w górę. To ja, wasz Repek kontra czarny dom, na włamie stulecia.

Stay tuned!

10

Miałem nie włączać kamerki, ale nie mogę, słuchajcie, tak żyją szastacze z prawdziwego zdarzenia, a ja zbieram szczękę z podłogi. Aż żal, że światła nie mogę włączyć. Śpią, czy nikogo nie ma? Chyba ktoś jest, bo żarzy się w kominku. Ale jaki to kominek! Pilota ma! Wnęka na drewno w ścianie, a nad nią dwa sfinksy czy coś, faraony jakieś. Sofa biała, czyściutka. Jak się dba o takie sofy, że paprocha nie ma ani plamy? Zwinąłbym się w naleśnik, tylko nie wolno. Lampy japońskie, origami takie, stopnie schodów błyszczą, choć ciemne, i poręcz szklana. Brejdak by je pewnikiem potłukł, raz-dwa, tylko ci sobie tłuc mogą, zaraz nowe zamontują. Ten wazon srebrny, wysoki, musi kosztować przynajmniej milion złotych, no dobra, śmieję się trochę, ale przecież to śmieszne, wysoki na metr i tylko dwa kwiatki rosną. Barek, podnóżki i telewizor jak ekran w multipleksie, toż brejdakowi jęzor by się zsunął na zelówki, jakby mógł pocisnąć sobie trochę na czymś takim.

Niby biedni tacy są inni od zarobasów, a jednak podobni. Toż ktoś tutaj ma mega jazdę na buty. Patrzcie tylko do tej szafy, ile tego, tylko kto to nosi, pewno jakaś cziksa szastaczka, no bo kto? Zobaczcie sami, ile tego, sto albo i lepiej. Czerwone ze skóry, błyszczące, ten złoty jak od sułtana, a wszystkie nowe, nie to co u nas. Ciekawe, czy mieszka tutaj ich tylu, czy to dla tej jednej cziksy. Albo dla dwóch. To ci mają życie, te zarobasy! Jeden but na rano, drugi na południe i zupełnie inny na każdy dzień w roku. Weźcie ten na przykład. Jak go włożyć, toż wejdzie po udo? A ten ma obcas na łokieć i ćwierć, dziewoja murowanie się wyglebi. Wziąłbym parę dla tatusia. Tatuś nigdy nie malował takich butów za grube patole. Idę jednak. Nie po to Vitahawirę zrajdowałem.

Muszę się uspokoić, a więc muszę mówić, tylko nie mogę mówić, bo jeszcze usłyszą. Tylko kto? Toż nikogo tu nie ma, to znaczy są, ci co zawsze, Pan Smutek i Pan Śmiech, jeden na pufie kosmicznej, a drugi na żyrandolu, takim też dziwnym, niby z klejnocików girlandowych. Obiecuję sobie, że będę ciężko pracował. Obiecuję sobie, że nagram mnóstwo filmików i też kupię sobie taki dom, dla siebie, brejdaka i tatusia. Tatuś nie będzie krzyczał na Staśka o szkołę, bo po co bogatemu nauka, i będzie mógł malować już tylko buty.

Pan Śmiech gada o wielkich misach żelków i lodówce pełnej kolafki. Pan Smutek kokosi się na pufie i dudni, że nic z tego nie wyjdzie, tylko bieda i żal. Na świecie cuda się nie dzieją, kto żebrakiem się zrodził, ten żebrakiem umrze. Tylko nie jestem żebrakiem. Jestem normalnym chłopakiem, nazywam się Jaś, to znaczy Repek, i mam dwanaście lat.

Jestem mały, a dom ogromny, pan Śmiech z Panem Smutkiem spylają stąd, aż furczy, a ja już łapię, że zapomniałem o swoim zadaniu. Każdemu by się zapomniało w takich pałacach, więc idę dalej, choć nie wiem gdzie. Korytarz czy schody? Może korytarzem.

Jak wygląda źródło wody życia? Gdzie bogaci ludzie trzymają swoje leki? Znów schowam smartfona i znów będę szedł cicho i pomalutku. Rety, nie mają tu chyba takiej dziury w drzwiach, przez którą mógłby się wtarabanić pieseł?

Pusto i ciemno, ciemno i pusto. W łazience dżakuzi, sauna zimna i parowa, na półkach książki w metr cięte, nieruszone, część pokoi pusta, meble pod folią albo i bez mebli — gołe białe ściany i gołe żarówki. Tak cicho. Nawet podłoga nie trzeszczy. Zresztą, inaczej się chodzi po takiej podłodze, przyklękam, dotykam — ciepła. Komu grzeje? Odmykam szafy, szuflady. Tam nic albo krawaty, tylko barek fest, butelki jak kosmodromy. Nie wiem, po co komu tyle pokoi. Pójdę lepiej na piętro, po gładkich stopniach, przy szklanej barierce. Teraz myślę, że jestem duchem i sobie straszę. Wychodzę z wielkiego telewizora i dzwonię w korale żyrandola. Przewracałbym buty szastaczom! Jako duch mógłbym tu mieszkać. Pokomarzyłbym na tej całej kanapie, ale, ale, teraz cisza, bo piętro, bo korytarz i drzwi otwarte, a w nich światło.

11

Siema, ziomusie, to znowu ja, wasz Repek. Pewno martwiliście się o mnie, bo tak jak patrzę, przepadłem na godzinę, więc od razu mówię, jest dobrze, a nawet na bogato. Myślicie sobie, co on tak brechta, co ma takiego banana pod nosem i w życiu byście nie zgadli. Mam wodę życia dla mojego tatusia! Udało się, już cisnę na hacjendę, tylko najpierw powiem wam, co to się podziało, a działo się pięknie, śmiesznie, strasznie i bajkowo. Wspaniale!

Więc, jak mówiłem wcześniej, w korytarzu były drzwi uchylone, i światło, i ruchomy cień. Mało nie spękałem od tego dygotu, no ale nic. Podreptałem cichuteńko, kichawa do klamki, zerknąłem jednym okiem, gotów do ucieczki. Sypialnia to była elegancka, łóżko wielkie jak pół Orlika i właściwie nic, tylko szklany blat, dwa ajfony, stary i nowy, jedna szklanka cała, a jedna stłuczona. Brzęczała smutna nuta z głośnika na bluetootha. Pod bogatym żyrandolem byli sobie prince i princessa. Prince przycinał komara i chrapał, bosy, w dresiwie i rozpiętej koszuli. Princessa, sasanka dziesięć na dziesięć, siedziała na łóżku, wbijając wzrok w czerwony pantofelek. Prince pewnikiem Witkowski, princessa skąd? Weź pytaj Turbana. Chyba tu mieszka i te buty wszystkie, co widziałem, to jej są. Patrzyłem tak ciut za długo, bo ona nagle spojrzała wprost na mnie, a oczy pływały jej jak jajka na starym oleju.

Myślałem, że bardziej się zdziwi. Wyciągnęła dłonie i ucieszyła wafla, który zaraz, ten wafel, z czymś mi się skojarzył. Powiedziała, żebym do niej podszedł, chciała wiedzieć, co robię, i nazwała chłopczykiem. Nawet nie wiem, jak znalazłem się w jej objęciach. Posmyrała w beret, a ja już wiedziałem, po czemu ten wafel znajomy. Brejtel tak się szczerzył, odkąd przestał sypiać, no ale princessa nie była moim brejdakiem, tylko princessą właśnie, a princessy jedzą grzanki z masłem, i nigdy nie fałszują podczas śpiewania. Ani się nie spostrzegłem, jak siedzieliśmy obok siebie, na łóżku.

Powtórzyła swoje pytanie, a ja natychmiast wypucowałem się ze wszystkiego. Nawet nie wiem, jak to się podziało, po prostu nagle się sprułem i to do spodu: o brejdaku, o tacie, o parku z Leonsjem, o diabelskim drzewie, o psie i wodzie życia też. Macie tu taką, prawda? Bez tego bym się wam tu nie wjamował. Nie jestem kradziejem. Nigdy nawet Marsa nie zbunkrowałem. Chciałem, żeby o tym wiedziała. Chciałem, by myślała o mnie dobrze, tak jak wszyscy myślą źle, a ona objęła mnie i znów głaskała po deklu, mówiąc: biedny chłopiec, biedny chłopiec.

Chciałem seryjnie zaznaczyć, że żaden ze mnie biedny chłopiec, tylko zwyczajny, taki jak wszyscy, bo każdy ma jakieś tam kłopoty z bratami i tatusiami, choć może taka princessa nie ma i nigdy nie miała. Tylko jakoś mi nie szło to całe gadanie. Bo ręka, bo głowa na jej kolanach. I przestałem mówić. Leżałem, a pod czaszką kłębił się blady brejdak, zabloodzony tatuś, twarze na drzewach i pieseł, wszyscy jak w wodzie, potem w kisielu, a potem jeszcze w smole, coraz wolniejsi, aż wreszcie zniknęli i była tylko karmelowa ciemność, jej dłoń, gorący wiatr.

Czy on się nie zbudzi? Chodziło o księciunia. Princessa machnęła ręką: powygniata poduchę do rana. Zapytała jeszcze raz o tatusia. Co z ojcem, chłopczyku? Jej mógłbym opowiadać to samo nie dwa razy, lecz dziesięć. No i powtórzyłem, tylko tak, żeby brejdaka nie wsypać. Przypomniałem, że w hospitalu zaciukają nam tatulka i cześć, zresztą tato zawsze mówił tak: umiesz liczyć, licz na siebie. Fajny jest. My zawsze dawaliśmy sobie radę bez cudzej pomocy. Dlatego wbiłem się tutaj, po wodę życia, za co seryjne pardony. Dodałem jeszcze, że jeśli z wody życia została ostatnia szklanka, to ja nie wezmę i poszukam gdzie indziej. Niech tylko powie.

Tak nawijałem, a jej oczy pływały coraz bardziej i przez moment się zdało, że runie obok faceta. Ale skąd. Znów zaczęła z tym biednym chłopcem i gdyby nie była taka piękna, pomyślałbym, że coś z nią srogo nie teges.

Uklęknęła przede mną i powiedziała mnóstwo różnych rzeczy. Że żaden ze mnie człowiek, tylko anioł najprawdziwszy. Kocham ojca i brejdaka. Chciałaby być tak kochana, a nie jest. I zaraz zapytała znów: po co tu przyszedłem. Zrobiło się toćkę strange, chciałem dać dzidę, chwyciła dłoń, powtórzyłem.

Woda życia, jak inaczej! Powiedziała, że wie wszystko i zaraz pomoże. Tylko nie budźmy chrapiącego kanaliusza. Wyglądała na szczęśliwą, że może mi pomóc. Otuliła się kapotą z wyrka, taką gwiezdną, rozświetloną, i poszliśmy znajomym korytarzem, a książę został. Leżąc na rozgwiazdę i chrapiąc przez kichawę.

Z princessą dotarliśmy do garażu i w tym garażu nie było auta, lecz woda, całe góry wody butelkowej bez etykietek. Princessa chciała wiedzieć, czy tego mi trzeba, no a ja nie wiedziałem, bo skąd. Woda jak woda, jakby wyglądała inaczej, nie byłaby wodą. Jakoś tak powiedziałem, a ona znowu w brecht. Poprosiła, bym wybrał butelkę. Tak zrobiłem. Princessa wzięła ode mnie tę butelkę, ucałowała nakrętkę i potem powiedziała, że wszystko będzie dobrze, że daje mi swój czar i miłość swoją dla tatusia, a potem powiedziała jeszcze, że musi już iść i ja muszę iść, otworzy mi bramę i przytrzyma psa. Nikt nigdy nie był dla mnie taki dobry. Chciałem zapamiętać, jaka była piękna. Zapamiętałem jej śmiech.

No i co powiecie? Cudnie sobie poradził wasz Repuś! Miliony łapek! Miliony łapek! Oto nauczka, że jak wszystko ssie, zawsze wstanie nowy dzień i świat będzie się zgadzać. Wydaje mi się nawet, że gdyby brejdak nie walnął tatusia, to nigdy nie dowiedziałbym się, jak dobry jest Leonsjo, i nie poznałbym princessy. Kiedy będę duży i będę miał dziewczynę, ta dziewczyna będzie właśnie taka jak ona. A teraz dość. Muszę wrócić przez park. Mam nadzieję, że ciągle tam leży. Głupio byłoby, gdyby wstał sam z siebie po tym, co dla niego zrobiłem. Pędzę przez park, śpiewa mi Pan Śmiech, leci też Pan Smutek. Pierwszemu grabula. Drugiemu — takie fucki!

12

I znów nic nie poszło tak, jak powinno. Pecha ma wasz Repuś, ale teraz naprawdę jest grubo, to znaczy było grubo i sam nie wiem, co mam myśleć ani jak się wykaraskałem. Wstyd gadać o takich rzeczach, srogi wstyd. Nie chcę już żadnych łapek i nie wiem, co dalej.

Zacznę od tego, że zaraz za parkiem zawinęły mnie pały. Nie, żeby skuli czy coś. Podeszło dwóch i powiedzieli, żebym poszedł z nimi na mendownię. Brejdak wie, jak się z takimi gada. Myślałem, że za to włamanie, że princessa na mnie zagoniła. Albo Leonsjo. Kto tam wie, co żulowi pod czerepem siedzi?

Na tej mendowni był już brejdak. Lampił się w blat, łba nie poderwał, a ja dowiedziałem się, że mam kłopoty. Podobno skrzywdziłem tatusia. Podobno uderzyłem go, że upadł i nigdy nie wstanie. Tak twierdzili policmaje i tak twierdziła kuratorka. Przecież to nieprawda, przecież tak w ogóle nie było, krzyczałem na policmaja i tę kuratorkę, która była w ogóle dość miła, pytała, czy chcę coś wszamać, i przyniosła sok.

Pan Śmiech powiedział zaraz, że psy się machnęły i awantura zaraz zostanie odkręcona. Ludzie są głupi, a psy najgłupsze, każdy to wie. Pan Smutek kuksnął go w żebro i rzekł, że sprawa inna, seryjna, awanti jak w Hiroszimie. Brejdak mnie na mendownię zagonił. Pokręcił się po Ryku, poleciał na psiurnię i zakapował, żeby się wykaraskać. Farmazony. Brejdak nigdy by tak nie zrobił. Brejdak wie, że z psiurnią się nie gada.

W końcu mnie puścili. To znaczy, zostawili z kuratorką, ona wyszła, ja dałem w długą i teraz czaję się w bramie na Chrobrego. Pewno mnie szuka. A puścili, bo na mendowni znalazł się Leonsjo. Ciemny cep, Żabkę chciał szabrować. A jak mnie zobaczył, zaraz wypucował się do spodu.

Powiedział, że mnie widział, że my rozmawiali, ale o tym, co robiłem w parku i dokąd szedłem — dziób miał zawarty. Gadał za to o Staśku, że Stasiek mu przysolił i był wściekły, ten mój brejdak, jakby coś nawywijał. Taki dobry chłopak ojca nigdy by nie uderzył, jego zdaniem, no i miał rację, co by nie gadać.

Psy kiwały łbami. Zaraz wzięli Staśka w obroty, Stasiek się spruł i powiedział, jak naprawdę było. Co z nim będzie, no nie wiem? Chyba nie puszkują za takie rzeczy. Przecież jest młody. Przecież ma dobre serce.

Stasio siedział i płakał jak emol, że nie chciał, że nie wie, jak to się stało, że grał za dużo, że nie kimał i że już nie będzie. Nie wiem, co to pomoże. Tyle że wszyscy o mnie zapomnieli. Kuratorka dała soku, kazała czekać. To poczekałem, tylko mnie jeszcze nie pokamłociło, żeby siedzieć sam z siebie na mendowni. No w życiu. A Staś się pruł i beczał.

Przyczaiłem moment. Zgarnąłem plecaczek i wyszedłem, normalnie na legalu, i zaraz dałem w długą, i teraz jestem, teraz nadaję do was znowu, a ta hajza luminowana po drugiej stronie, co ją widzicie, to nic innego jak hospital, gdzie leży mój ojciec.

13

Mam dla was czelendż, dobrze? Ja wiem, że przegiąłem bagietę, że niezły ze mnie pobandzius, tylko teraz to naprawdę ważne jest. I proszę was o łapki. Miliony łapek, tylko nie dla mnie, ale dla mojego tatusia. Dajcie mu łapki, żeby się obudził. Dajcie mu łapki, żeby znowu z nami był, żeby malował te swoje buty, warcholił się i przynosił nam kakao po tym warcholeniu, bo to najlepszy na świecie tatuś jest. Więc dajcie mu łapki, a ja obiecuję, że nigdy nie poproszę o żadną łapkę, do końca życia, i to na bank szwajcar.

Jestem już w hospitalu. Patrzcie. Ten człowiek na kimadełku to właśnie mój tatuś. Rety, ile rurek od niego odchodzi. Wcześniej takie rzeczy widziałem w amerykańskich filmach, a nie u nas w Rykusmyku. Im więcej rurek, tym większy kłopot, myślę sobie. Tatuś zyza, a pan doktor twierdzi, że prędko się nie wybudzi. Ten doktor to prawowity chłop i pozwolił mi tu chwilę zostać.

Chcę, żebyście wszystko dokładnie widzieli. Kładę telefon na blacie, opieram o lampkę. Rety, jak głęboko zyza ten mój tatuś! Zmyli z niego blood, obwiązali czerep i wyglądałby śmiesznie, gdyby nie wyglądał tak strasznie, rozumiecie, nie? Zaraz wstaniesz, tatusiu! Odkomarzę cię i cześć!

Oto i butelka, i zakrętka. Odkręcam. Wargi są czarne i twarde. Rozchylam te wargi i wlewam wodę. Woda jest zimna. Woda cieknie po brodzie mojego tatusia. Już.

Odkładam butelkę. Wstań, tato. To musi chwilę potrwać, prawda? Pan Smutek milczy. Milczy Pan Śmiech. Oczy taty są zamknięte. Otwórz oczy, tatusiu. Wiem, że otworzysz, bo zrobiłem wszystko, jak trzeba. Pokonałem monstera. Zdobyłem całus princessy. Opowiem ci, jak otworzysz oczy. Opowiem ci, jak tylko wstaniesz. Nie musisz się z tym spieszyć, ale w sumie mógłbyś. Ja bym już chciał. Ale poczekam. Otwórz oczy, tatusiu. Wiem, że otworzysz oczy, bo zrobiłem wszystko, jak trzeba!

Nie ma śmiacia, co teraz? Zyza tak jak wcześniej. Chyba nie ma takiej opcji, żeby woda życia skefana jakaś była, co nie? Więc muszę inaczej. Muszę coś wymyślić. Pan Smutek mówi, że wszystko to ponury joke i tatuś zaraz otrzepie kapcie, za to Pan Śmiech gdzieś wybył, jak zawsze, gdy jest potrzebny. Czekajcie, wiem! Te rurki! Toż wodę rurką trzeba do żyły, a ja głupi tatusiowi w gębę ją lałem. Teraz na pewno wypali. Tylko jak się do tego zabrać? Czekajcie. Rurka idzie od graby do tego dziwnego słoja nad tatusiem. Żeby tylko wtopy nie było… Wyleję szajs ze słoja i dam tam wodę życia. Tato wstanie raz-dwa! Do czynu!

Czekajcie. Ktoś człapie za drzwiami. Pewno dobry pan doktor, chyba że pały mnie zwąchały. Lepiej, żeby mnie nie złapali, jak majstruję przy słoju. Poczekam chwilę, może przejdą. O faken, drzwi się otwierają! A ja na blacie ze słojem kombinuję. Faken!

O rety, to princessa.

14

Siema, ziomusie, to znowu ja, wasz Repek. Dałem laga, wielkie sorry za to, ale naprawdę wiele się u mnie nawyrabiało. Teraz już będę nadawał regularnie, ale nigdy nie poproszę łapki, bo mieliśmy czelendż, a teraz mamy sztamę i was z tej sztamy ani myślę wysadzać.

Jak myślicie, gdzie ja teraz jestem? Co to za hawira, że białe ściany, panele i kafelki z Kauflandu? Normalnie prawie tak jak u Witkowskiego, tylko ja u żadnego Witkowskiego nie siedzę. Poznajecie tę kanapę i ten telewizor? Nie przeniosłem się do pałacu, lecz nasz biedny klawisz zamienił się w pałac. A ten brodaty gość to mój tatuś. On jeden taki sam, jak był. Ma brodę i swój sweter. Pomachaj nam, tatusiu! Zgadnijcie lepiej, co jeszcze się zmieniło? Tak, nie ma łachów na podłodze, i brudnych talerzy też nie ma, brejdaka też nie ma póki co, ani puszek po energetykach. Nie wiecie, to wam powiem! Obrazy! Obrazy amba wcięła!

Opowiem wszystko po kolei, rajt? Nie wlałem wody do słoja, bo princessa złapała się za głowę, jak tylko wypucowałem się z tego, co planuję. Wyglądała ciut lepiej niż wtedy, w Vitahawirze. Powiedziała, że w ten sposób zaciukałbym tatusia. Zaraz odpowiedziałem, że nie chciałbym tego najbardziej na świecie, ale przecież ona, nikt inny, dała mi wodę życia. Normalnie, blada się zrobiła jak przed zgonem. Chwyciła, nie chciała puścić i spruła się zaraz, tak samo jak ja sprułem się u niej.

Princessa przysięgła, że wtedy nie była sobą, i obiecała naprawić to wszystko. Wybecalowała co trzeba i tatusia przewieźli do innego hospitala, gdzie było czterech doktorów, a nie jeden, i ci czterej tak długo nad nim radzili, aż go obudzili, wypionowali i po miechu wrócił na chatę, a ja mogłem też wrócić od tej kuratorki. Tylko brejdak jeszcze nie wrócił, ale o tym za chwilę.

Tatko bardzo chciał podziękować princessie za flotę wybecalowaną za ten megahospital. Princessa wolała wiedzieć, co on, mój tatuś, właściwie w życiu robi. No to jej powiedział, czemu nie? Zaraz chciała zobaczyć obrazy i tak trafiła do nas na klawisz. Wstyd trochę był, posprzątałem, jak się dało, tatuś kupił nawet Kadarkę i zrobił herbaty, ale i tak bałem się, że będzie straszny przypał.

Pamiętacie jeszcze, jak rajdowałem hawirę princessy? A pamiętacie szafę z butami? Toż ona kocha buty najbardziej na świecie i jak zobaczyła obrazy tatusia, to miała opad szczeny. Powiedziała, że nigdy nie widziała czegoś tak pięknego. Że mój tatko jest, normalnie, taki Matejko sztuki obuwniczej, Chełmoński obcasów i Wyspiański kozaków, czyli najlepszy pędzel świata! Zaraz wybecalowała na dziesięć płócien i powiedziała, że kupi ich więcej, i w ogóle tatuś musi przychodzić do niej i malować jej buty, a ona zrobi mu wystawę w jakimś Paryżu czy innym Nowym Jorku.

Póki co tak gada, ale mamy już nowe ściany i tę podłogę, kuchnię i centrum wydalania takie, że szamać można z kauflandowych kafelków.

Żyjemy jak lordy, tatuś nie nastarcza z malowaniem nowych butów, do tego princessa nasłała tutaj jakichś galerników czy innych kolekcjonerów i oni też męczą tatusia, żeby cały czas malował. Normalnie, legalnie, Luwry w Rykusmyku. A ja nadaję przez nową kamerkę i cieszę się, że mnie oglądacie, i dajecie łapki, o łapki nie wolno mi prosić, ale cieszyć się mogę, no nie?

Tylko mam jeden zonk, bo brejdak nie może mnie oglądać, a nie może, bo w poprawczaku nie mają internetu. Niedługo go wypuszczą, więc nadrobi, zresztą nie jest tam sam, bo Pan Smutek powiedział, że posiedzi z nim tam trochę i powiedział jeszcze, że dam sobie radę bez niego, co jest chyba prawdą, bo starczy mi Pan Śmiech.


Warszawa — Kraków, październik 2015

Загрузка...