ROZDZIAŁ DRUGI Nowa przyjaciółka

Nik był cichym dzieckiem o poważnych szarych oczach i gęstej szaroburej czuprynie. Zazwyczaj bywał raczej posłuszny. Nauczył się mówić i kiedy już opanował tę sztukę, zadręczał mieszkańców cmentarza pytaniami.

— Po czemu nie wolno mi wychodzić z cmentarza? pytał.

Albo:

— Jak mam zrobić to, co on właśnie zrobił?

Albo:

— Kto tu mieszka?

Dorośli starali się jak mogli odpowiadać na te pytania, lecz ich odpowiedzi bywały często mętne, mylące albo wewnętrznie sprzeczne. Wówczas Nik maszerował do starego kościoła i rozmawiał z Silasem.

Siadał tam i czekał o zachodzie słońca, tuż przed porą wstawania opiekuna.

Mógł zawsze liczyć na Silasa, który tłumaczył mu wszystko jasno, wyraźnie i tak prosto, że Nik w końcu rozumiał.

— Nie wolno ci wychodzić z cmentarza — a przy okazji, nie mówi się „po czemu" tylko „dlaczego", przynajmniej w dzisiejszych czasach — ponieważ tylko na cmentarzu jesteś bezpieczny. Tu właśnie mieszkasz i tu możesz znaleźć tych, którzy cię kochają. Na zewnątrz nie byłoby bezpiecznie. Jeszcze nie.

— Ale ty wychodzisz. Wychodzisz tam co noc.

— Jestem nieskończenie starszy od ciebie, chłopcze, i pozostaję bezpieczny niezależnie od miejsca.

— Ja też jestem tam bezpieczny.

— Chciałbym, żeby tak było. Ale tak naprawdę jesteś bezpieczny, dopóki pozostajesz tutaj.

Albo:

— Jak ty mógłbyś to zrobić? Pewne umiejętności da się nabyć dzięki edukacji, inne dzięki ćwiczeniom, jeszcze inne z czasem. Zdobędziesz je, gdy się przyłożysz do nauki. Wkrótce opanujesz Znikanie, Przemykanie i Wędrówkę we Śnie. Niestety, żywi nie są w stanie przyswoić sobie niektórych umiejętności i na nie będziesz musiał zaczekać nieco dłużej. Nie wątpię jednak, że z czasem zdobędziesz także te. Obdarzono cię Swobodą Cmentarza, toteż cmentarz się tobą opiekuje. Dopóki tu jesteś, możesz widzieć w ciemności, wędrować ścieżkami, którymi żywi nie powinni kroczyć.

Oczy żywych cię nie dostrzegają. Mnie także obdarzono Swobodą Cmentarza, choć w moim przypadku wiąże się z nią jedynie prawo zamieszkania.

— Chciałbym być taki jak ty. — Nik wydął dolną wargę.

— Nie — rzekł stanowczo Silas. — Nie chciałbyś.

Albo:

— Kto tu mieszka? Wiesz, Nik, w wielu przypadkach wypisano to na kamieniach. Umiesz już czytać? Znasz alfabet?

— Znam co?

Silas pokręcił głową, ale nic nie powiedział. Państwo Owens za życia nie przykładali wagi do czytania, a na cmentarzu brakowało elementarza.

Następnej nocy Silas pojawił się przed przytulnym grobowcem Owensów z trzema dużymi książkami w objęciach. Dwie z nich okazały się elementarzami z kolorowymi obrazkami (A jak Ala, B jak baba), trzecia zbiorem wierszyków. Miał też papier i pudełko woskowych kredek. Zabrał Nika na spacer po cmentarzu, podczas którego przykładał paluszki chłopca do najnowszych, i najwyraźniejszych nagrobków i tabliczek i uczył go odnajdywać litery alfabetu, począwszy od stromej iglicy dużego A.

Silas dał Nikowi zadanie — miał odnaleźć na cmentarzu każdą z dwudziestu sześciu liter — i Nik zakończył je z dumą dzięki odkryciu tablicy Ezekiela Ulmseya, wmurowanej w ścianę starej kaplicy. Opiekun był z niego zadowolony.

Co dzień Nik zabierał na cmentarz papier i kredki i, jak najlepiej umiał, przepisywał imiona, słowa i liczby. I co noc, nim Silas wyruszał w świat, Nik prosił, by opiekun wyjaśnił mu, co napisał, i przetłumaczył fragmenty łaciny, które w większości wykraczały poza wiedzę Owensów.

Był słoneczny dzień — trzmiele badały zarośnięte zakątki cmentarza, zawisając nad kwiatami kolczolistu i dzwonków i pobzykując basem. Nik tymczasem leżał w wiosennym słońcu i przyglądał się brązowemu żukowi, maszerującemu po nagrobku Geo Reedera, jego żony Dorcas i ich syna Sebastiana, Fidelis ad Mortem. Przepisał już ich inskrypcję i teraz myślał tylko o żuku, kiedy ktoś zapytał:

— Hej, ty? Co robisz?

Nik uniósł wzrok. Po drugiej stronie krzaka kolczolistu stał ktoś i patrzył na niego.

— Nic — mruknął Nik i wystawił język.

Twarz po drugiej stronie krzaka wykrzywiła się jak u gargulca, wywalając język, wybałuszając oczy, po czym znów zamieniła się w dziewczynkę.

— To było niezłe — rzekł ze szczerym uznaniem Nik.

— Potrafię robić świetne miny — oznajmiła dziewczynka. — Zobacz tę. — Jednym palcem pchnęła nos w górę, wykrzywiła usta w szerokim zadowolonym uśmiechu, zmrużyła oczy, wydęła policzki. — Wiesz, co to?

— Nie.

— To była świnia, głuptasie.

— Ach. — Nikt zastanawiał się chwilę. — Chcesz powiedzieć Ś jak świnia?

— Oczywiście, że tak. Zaczekaj.

Dziewczynka okrążyła krzak i stanęła obok Nika, który wstał z ziemi. Była nieco starsza od niego, nieco wyższa, ubrana w jaskrawe kolory — żółty, różowy i pomarańczowy. Nik poczuł się w swoim szarym całunie nagle strasznie nudny i nieciekawy.

— Ile masz lat? — spytała dziewczynka. — Co tu robisz? Mieszkasz tu? Jak masz na imię?

— Nie wiem — odparł Nik.

— Nie znasz własnego imienia? — zdziwiła się dziewczynka. — Oczywiście, że znasz, wszyscy wiedzą jak się nazywają. Głupek.

— Wiem, jak się nazywam — wyjaśnił Nik. — I wiem co tu robię. Ale nie wiem tego drugiego.

— Ile masz lat?

Nik przytaknął.

— No to… — Dziewczynka namyślała się chwilę. — Ile miałeś w swoje ostatnie urodziny?

— Nic — odparł Nik. — Nie miałem urodzin.

— Wszyscy mają urodziny. Chcesz powiedzieć, że nigdy nie dostajesz tortu ze świeczkami i prezentów?

Nik pokręcił głową. Dziewczynka spojrzała na niego ze współczuciem.

— Biedactwo. Ja mam pięć lat. Założę się, że ty też.

Przytaknął entuzjastycznie. Nie zamierzał się spierać z nową przyjaciółką, jej obecność ogromnie go ucieszyła.

Dziewczynka oznajmiła, że nazywa się Scarlett Amber Perkins. Mieszkała w domu bez ogrodu. Jej matka siedziała na ławce u stóp wzgórza i czytała ilustrowane pismo. Kazała Scarlett wrócić za pół godziny, poruszać się trochę i nie wpaść w żadne tarapaty ani nie rozmawiać z obcymi ludźmi.

— Ja jestem obcy — przypomniał Nik.

— Wcale nie — odparła z uporem. — Ty jesteś małym chłopcem. — Po czym dodała: — I moim przyjacielem. Więc nie możesz być obcy.

Nik rzadko się uśmiechał, ale w tym momencie to zrobił, szeroko, radośnie.

— Jestem twoim przyjacielem — powiedział.

— Jak masz na imię?

— Nik. To skrót od Nikt.

Słysząc to, roześmiała się.

— Zabawne imię. Co teraz robisz?

— Litery — wyjaśnił Nik. — Z nagrobków. Muszę je przepisywać.

— Mogę to zrobić z tobą?

Przez chwilę Nik miał ochotę zaprotestować — w końcu nagrobki należały do niego, prawda? Potem jednak uświadomił sobie, jakie to niemądre. Uznał też, że wypełnianie obowiązków może być zabawniejsze w słońcu i z przyjaciółką.

— Tak — powiedział.

Zaczęli przepisywać nazwiska z nagrobków. Scarlett pomagała Nikowi wymawiać nieznane imiona i słowa, a on, jeśli je znał, tłumaczył znaczenie łacińskich fraz. Mieli wrażenie, że upłynęła zaledwie chwila, gdy usłyszeli dobiegający z dołu głos.

— Scarlett!

Dziewczynka pośpiesznie oddała Nikowi kredki i papier.

— Muszę iść — oznajmiła.

— Zobaczymy się jeszcze, prawda? — zapytał Nik.

— A gdzie mieszkasz? — spytała.

— Tutaj.

Odprowadzał ją wzrokiem, gdy zbiegała po zboczu.

W drodze do domu Scarlett opowiedziała matce o chłopcu imieniem Nikt, który mieszka na cmentarzu i bawił się z nią. Tego wieczoru matka Scarlett wspomniała o tym ojcu Scarlett, który odparł, że z tego, co mu wiadomo, wymyśleni przyjaciele to częste zjawisko w tym wieku i nie ma się czym martwić, i dodał, że mają szczęście, że w sąsiedztwie znajduje się ostoja przyrody.

Po tym pierwszym spotkaniu Scarlett nigdy pierwsza nie dostrzegła Nika. Kiedy tylko nie padało, jedno z rodziców przyprowadzało ją na cmentarz. Rodzic siadał na ławce i czytał. Tymczasem Scarlett w swych neonowych zieleniach, różach bądź pomarańczach schodziła ze ścieżki i zaczynała zwiedzać. I wtedy, zazwyczaj wcześniej niż później, zauważała drobną, poważną twarzyczkę i szare oczy patrzące na nią spod czupryny szaroburych włosów. Nik i ona zaczynali się bawić, choćby w chowanego, albo wspinać się na różne rzeczy, albo po cichu, ostrożnie oglądać króliki za starą kaplicą.

Nik przedstawiał Scarlett swym innym przyjaciołom. Fakt, że ich nie widziała, nie miał znaczenia. Rodzice powiedzieli jej już stanowczo, że Nik to wymyślony chłopiec i że nie ma w tym nic złego — przez kilka dni matka upierała się nawet, by podczas kolacji przygotować dla niego dodatkowe nakrycie — toteż zupełnie jej nie zdziwiło, że Nik również ma wymyślonych przyjaciół. Powtarzał jej ich komentarze.

— Bartelmy mówi, że liczko masz rumiane jakoby świeża śliwka — rzekł.

— Naprawdę? A czemu mówi tak śmiesznie? I chyba raczej pomidor.

— Nie sądzę, by w czasach, z których pochodzi, mieli pomidory — odparł Nik. — I tak właśnie wtedy mówili.

Scarlett czuła się szczęśliwa. Była bystrą, samotną dziewczynką, której matka pracowała na uniwersytecie w odległym mieście: uczyła ludzi, z którymi nigdy nie spotkała się twarzą w twarz, oceniała eseje w komputerze i wysyłała ich autorom słowa porady i zachęty. Ojciec uczył fizyki cząsteczkowej, ale, jak powiedziała Nikowi Scarlett, było zbyt wielu ludzi uczących fizyki cząsteczkowej i za mało tych, którzy chcieliby się jej uczyć, więc rodzina musiała przeprowadzać się do różnych miast uniwersyteckich. W każdym z nich jej ojciec liczył na stałą posadę profesorską i w każdym jej nie dostawał.

— Co to jest fizyka cząsteczkowa? — zainteresował się Nik.

Scarlett wzruszyła ramionami.

— No wiesz — mruknęła — masz atomy, takie drobinki, których nie widzimy i z których jesteśmy zbudowani. I są też drobinki mniejsze od atomów. To właśnie fizyka cząsteczkowa.

Nik przytaknął i uznał, że ojciec Scarlett nie bez kozery interesuje się wymyślonymi rzeczami.

Każdego popołudnia Nik i Scarlett krążyli po cmentarzu, wymacując palcami litery, zapisując je. Nik opowiadał jej wszystko co wiedział o mieszkańcach danego grobu, mauzoleum czy grobowca, a ona powtarzała mu zasłyszane bądź przeczytane historie. Czasami mówiła także o świecie zewnętrznym, samochodach i autobusach, telewizji i samolotach (Nik widział, jak przelatują wysoko na niebie i brał je za głośne srebrne ptaki, ale nigdy dotąd nie zastanawiał się, czym są naprawdę). On z kolei snuł opowieści o czasach, kiedy ludzie leżący teraz w grobach wciąż żyli — o tym, jak Sebastian Reeder odwiedził Londyn i widział królową, grubą niewiastę w futrzanej czapie, patrzącą na wszystkich nieżyczliwie i niemówiącą nawet słowa po angielsku. Sebastian Reeder nie pamiętał, która to była królowa, ale nie sądził, by pozostała nią zbyt długo.

— Kiedy to się działo? — spytała Scarlett.

— Umarł w tysiąc pięćset osiemdziesiątym trzecim, tak stoi na jego nagrobku. Czyli wcześniej.

— Kto tu jest najstarszy? Na całym cmentarzu? — zainteresowała się Scarlett.

Nik zmarszczył brwi.

— Pewnie Kajus Pompejusz. Przybył sto lat po tym, jak Rzymianie pierwszy raz tu dotarli. Opowiadał mi o tym. Podobały mu się drogi.

— I on jest najstarszy?

— Chyba tak.

— Możemy pobawić się w dom w jednym z tych kamiennych budynków?

— Nie wejdziesz do środka, są zamknięte. Wszystkie.

— A ty możesz tam wejść?

— Oczywiście.

— To czemu ja nie?

— Cmentarz — wyjaśnił. — Obdarzyli mnie Swobodą Cmentarza, toteż pozwala mi wejść w różne miejsca.

— Chcę pójść do kamiennego domku i pobawić się w dom.

— Nie możesz.

— Jesteś wredny.

— Nie.

— Wredniak.

— Nie.

Scarlett schowała ręce do kieszeni bluzy i bez słowa pożegnania pomaszerowała w dół zbocza. Uważała, że Nik się z nią droczy, a jednocześnie czuła, że traktuje go niesprawiedliwie, co jeszcze bardziej ją złościło.

Tego wieczoru spytała przy kolacji matkę i ojca, czy w kraju mieszkał ktoś przed przybyciem Rzymian.

— Gdzie usłyszałaś o Rzymianach? — zdziwił się ojciec.

— Wszyscy o tym wiedzą. — W głosie Scarlett dźwięczała mordercza wzgarda. — I co?

— Wcześniej byli Celtowie — wyjaśniła matka. — Mieszkali tu jako pierwsi, jeszcze przed Rzymianami. To właśnie ich podbili Rzymianie.

Na ławce obok starej kaplicy Nik prowadził podobną rozmowę.

— Najstarszy? — rzekł Silas. — Szczerze mówiąc, Niku, sam nie wiem. Najstarszy ze znanych mi mieszkańców cmentarza to Kajus Pompejusz. Ale w tym kraju żyli ludzie jeszcze przed przybyciem Rzymian, mnóstwo ludzi, przez bardzo długi czas. Jak tam twoja znajomość liter?

— Chyba dobrze. Kiedy nauczę się je łączyć?

Silas się zastanowił.

— Nie wątpię — rzekł po chwili — że pośród wielu utalentowanych osób pogrzebanych tutaj znajdzie się przynajmniej garstka nauczycieli. Popytam.

Te słowa zachwyciły Nika. Wyobraził sobie przyszłość, w której umiałby czytać wszystko i samodzielnie poznawać i odkrywać nowe historie.

Gdy Silas opuścił cmentarz, zajmując się własnymi sprawami, Nik pomaszerował pod wierzbę obok kaplicy i zawołał Kajusa Pompejusza.

Stary Rzymianin wyłonił się z ziewnięciem z grobu.

— A tak. Żywy chłopiec. — Powiedział. — Jak się miewasz, żywy chłopcze?

— Doskonale, proszę pana — odparł Nik.

— To dobrze. Rad jestem, że to słyszę.

W promieniach księżyca włosy starego Rzymianina połyskiwały srebrem. Miał na sobie togę, w której go pogrzebano, a pod nią grubą wełnianą kamizelę i nogawice, był to bowiem zimny kraj na końcu świata, cieplejszy jedynie od Hiberni na północy, zamieszkanej przez ludzi bliskich zwierzętom, porośniętych pomarańczowym futrem, zbyt dzikich, by nawet Rzymianie próbowali ich podbić. Zresztą, wkrótce mieli zostać na zawsze odgrodzeni murem w swej wiecznej zimie.

— Czy pan jest najstarszy? — spytał Nik.

— Najstarszy na cmentarzu? Tak.

— I to pana pierwszego tu pochowano?

Chwila wahania.

— Niemal pierwszego — odparł Kajus Pompejusz. — Przed Celtami na tej wyspie mieszkał inny lud. Kogoś, kto do niego należał, pogrzebano tutaj.

— Och. — Nik się zastanowił. — Gdzie jest jego grób?

Kajus wskazał wzgórze.

— Na szczycie?

Stary Rzymianin pokręcił głową.

— No to gdzie?

Kajus poczochrał włosy Nika.

— We wzgórzu — powiedział. — Wewnątrz. Mnie przywieźli tu jako pierwszego moi przyjaciele. Za nimi stąpali miejscowi urzędnicy i mimowie, noszący woskowe maski mojej żony, którą odebrała mi gorączka w Camulodonum, i ojca, zabitego w przygranicznej potyczce w Galii. W trzysta lat po mojej śmierci chłop szukający nowego pastwiska dla owiec odkrył głaz zasłaniający wejście, odturlał go i zszedł na dół z nadzieją, że trafi na skarb. Powrócił nieco później, ciemne włosy miał białe jak moje…

— Co tam zobaczył?

Kajus przez chwilę milczał.

— Chłopi położyli głaz z powrotem i z czasem zapomnieli. A potem, dwieście lat temu, gdy budowano kryptę Frobisherów, znów go znaleziono. Młodzieniec, który natrafił na tunel, marząc o bogactwach, nie powiedział nikomu i ukrył wejście za sarkofagiem Ephraima Pettyfera. Pewnej nocy zszedł tam, przez nikogo niewidziany, tak przynajmniej sądził.

— Czy kiedy wyszedł, też miał białe włosy?

— On nie wyszedł.

— Uhm. Och. To kto tam leży?

Kajus pokręcił głową.

— Nie wiem, młody Owensie. Ale czułem go w czasach, gdy to miejsce było puste. Nawet wtedy czułem, że coś czeka głęboko we wzgórzu.

— Na co czeka?

— Czułem tylko czekanie — odparł Kajus Pompejusz.


* * *

Scarlett trzymała w dłoniach wielką książkę z literami. Siedziała obok matki na zielonej ławce przy bramie, czytając książkę. Matka tymczasem przeglądała dodatek edukacyjny. Scarlett grzała się w wiosennym słońcu, demonstracyjnie ignorując drobnego chłopca, który machał do niej najpierw zza porośniętego bluszczem pomnika, a potem, gdy postanowiła nie patrzeć w tamtą stronę, wyskoczył — dosłownie jak diabeł z pudełka — zza nagrobka. Gorączkowo machnął ręką. Udała, że go nie dostrzega.

W końcu odłożyła książkę na ławkę.

— Mamusiu? Pójdę teraz na spacer.

— Trzymaj się ścieżki, kochanie.

Trzymała się ścieżki, dopóki nie skręciła i nie ujrzała Nika, machającego rozpaczliwie ze zbocza wzgórza. Zrobiła paskudną minę.

— Dowiedziałam się czegoś — oznajmiła Scarlett.

— Ja też — odparł Nik.

— Przed Rzymianami byli tu ludzie — ciągnęła. — Bardzo dawno temu. To znaczy żyli, a kiedy umierali, inni grzebali ich pod ziemią na tych wzgórzach, ze skarbami i tak dalej. I nazywali wzgórza kurhanami.

— Aha. Jasne — przytaknął Nik. — To wszystko wyjaśnia. Chciałabyś zobaczyć jednego?

— Teraz? — Scarlett spojrzała na niego z powątpiewaniem. — Tak naprawdę nie wiesz, gdzie można go znaleźć, prawda? I wiesz, że nie zawsze daję radę pójść tam gdzie ty? Wcześniej widziała, jak przenikał przez ściany niczym duch.

W odpowiedzi uniósł w dłoni wielki zardzewiały żelazny klucz.

— Wisiał w kaplicy, powinien otworzyć większość zamków tutaj. Gdy zakładali bramy, używali tego samego klucza, to im oszczędziło pracy.

Scarlett ruszyła za nim w górę zbocza.

— Mówisz prawdę?

Przytaknął z pełnym zadowolenia uśmiechem.

— Chodź — rzucił.

Był idealny wiosenny dzień, wokół rozlegał się śpiew ptaków i brzęczenie pszczół. Żonkile kołysały się w lekkich powiewach wiatru, tu i tam na zboczu rozkwitało kilka wczesnych tulipanów. Błękitne kropeczki niezapominajek i pyszne, krągłe żółte pierwiosnki podkreślały zieleń trawy, po której dwójka dzieci maszerowała w stronę małego mauzoleum Frobisherów.

Budowla była stara i bardzo prosta: mały, zapomniany, kamienny dom z metalową kratą zamiast drzwi. Nik otworzył ją kluczem. Weszli do środka.

— Tu jest dziura — rzekł. — Albo drzwi. Za jedną z trumien.

Znaleźli ją za trumną na najniższej półce — wylot zwykłego tunelu.

— W dole — powiedział Nik. — Musimy tam zejść.

Scarlett nagle odkryła, że przygoda podoba jej się o wiele mniej.

— Nic tam nie zobaczymy — zaprotestowała. — Jest ciemno.

— Ja nie potrzebuję światła — wyjaśnił Nik. — Nie, dopóki jestem na cmentarzu.

— Ale ja tak — ucięła. — Jest ciemno.

Nik szukał w myślach słów pociechy, na przykład: „Na dole nie ma nic złego". Ale historie o siwiejących włosach i niepowracających ludziach oznaczały, że nie mógłby wypowiedzieć ich z czystym sumieniem.

— Pójdę sam — rzekł zatem. — Ty zaczekaj na mnie tutaj.

Scarlett zmarszczyła brwi.

— Nie powinieneś mnie zostawiać.

— Pójdę na dół — upierał się. — Zobaczę, kto tam jest, wrócę i opowiem ci o wszystkim.

Odwrócił się w stronę otworu, schylił i wczołgał do środka. Znalazł się w tunelu dość dużym, by mógł w nim stanąć. Przed sobą ujrzał stopnie wycięte w kamieniu.

— Schodzę po schodach — zapowiedział.

— Czy ciągną się daleko?

— Chyba tak.

— Gdybyś wziął mnie za rękę i mówił, gdzie mam iść, mogłabym pójść z tobą. O ile dopilnujesz, żeby nic mi się nie stało.

— Oczywiście. — Zanim Nik skończył mówić, dziewczynka zjawiła się w tunelu, pełznąc na czworakach. Możesz wstać. — Wziął ją za rękę. — Stopnie są tutaj, jeśli wysuniesz nogę, znajdziesz je. O proszę. Ja pójdę przodem.

— Naprawdę coś widzisz?

— Jest ciemno — rzekł Nik — ale widzę.

Prowadził Scarlett schodami w dół, w głąb wzgórza. Po drodze opisywał, co widzi.

— To stopnie zrobione z kamienia. Wokół nas też wszędzie jest kamień. Ktoś namalował na ścianie obraz.

— Jaki obraz? — zapytała Scarlett.

— Chyba to wielkie włochate K jak krowa. Z rogami. I coś, co przypomina wzór, wielki węzeł. Jest nie tylko namalowane, ale wyryte w kamieniu. Widzisz? — Uniósł jej dłoń i przyłożył do płaskorzeźby.

— Czuję to! — wykrzyknęła.

— Teraz stopnie są większe. Wchodzimy do dużego pomieszczenia, jakby pokoju, ale schody nadal wiodą w dół. Nie ruszaj się. Dobrze, teraz jestem między tobą i pokojem. Przyłóż lewą rękę do ściany.

Nadal schodzili.

— Jeszcze jeden stopień i znajdziemy się na płaskim oznajmił Nik. — Ziemia jest trochę nierówna.

To pomieszczenie było małe. Na posadzce leżała kamienna płyta. W kącie, na niskim występie ułożono małe przedmioty. Na ziemi spoczywały kości, bardzo stare kości, a tuż obok miejsca, gdzie kończyły się schody, Nik dostrzegł skulone zwłoki, odziane w resztki długiego brązowego płaszcza — zapewne młodzieńca, który marzył o bogactwach. Musiał się pośliznąć i spaść w ciemności.

I wówczas zewsząd wokół nich zaczął dobiegać dziwny dźwięk, oślizgły szelest, jakby węża pełznącego pośród suchych liści. Scarlett mocniej chwyciła dłoń Nika.

— Co to? Widzisz cokolwiek?

— Nie.

W tym momencie wydała z siebie dźwięk, coś pomiędzy sapnięciem i jękiem. Nik ujrzał coś i zorientował się bez pytania, że ona też to widzi.

Na końcu pomieszczenia zajaśniało światło i z owego światła wyłonił się mężczyzna przechodzący przez skałę. Scarlett z trudem powstrzymała krzyk.

Mężczyzna wyglądał na dobrze zakonserwowanego, ale jednak nieżyjącego od bardzo, bardzo dawna. Skórę miał pomalowaną (według Nika) bądź wytatuowaną (według Scarlett) w sinoniebieskie linie i wzory. Szyję okalał mu naszyjnik z długich ostrych zębów.

— Jestem panem tego miejsca! — oznajmił przybysz słowami tak pradawnymi i gardłowymi, że niemal nie przypominały słów. — Strzegę tego miejsca przed wszystkimi, którzy chcieliby je zniszczyć!

Miał niebywale wielkie oczy. Nik uświadomił sobie, że wydają się duże, bo okalają je sine kręgi, upodabniające mężczyznę do wielkiego puszczyka.

— Kim jesteś? — Mówiąc to, Nik uścisnął dłoń Scarlett.

Niebieski Człowiek jakby nie usłyszał pytania. Patrzył na nich groźnie.

— Opuśćcie to miejsce! — Te słowa rozległy się w głowie Nika. Były jak gardłowy warkot.

— Czy on zrobi nam krzywdę? — spytała Scarlett.

— Nie przypuszczam — odparł Nik. A potem zwrócił się do Niebieskiego Człowieka: — Dysponuję Swobodą tego cmentarza i mogę chodzić tam, dokąd zechcę.

Niebieski Człowiek nie zareagował, co jeszcze bardziej zaskoczyło Nika, bo słowa, które wypowiedział, uspokajały zazwyczaj nawet najbardziej drażliwych mieszkańców cmentarza.

— Scarlett, czy ty go widzisz? — spytał.

— Oczywiście, że go widzę. To wielki, straszliwy tatuowany człowiek, który chce nas zabić. Nik, zrób, żeby sobie poszedł!

Nik przyjrzał się szczątkom dżentelmena w brązowym płaszczu. Obok niego na kamiennej posadzce leżała strzaskana lampa.

— On uciekł — powiedział głośno. — Uciekł, bo się przestraszył. Pośliznął się albo potknął na schodach.

— Ale kto?

— Człowiek na ziemi.

Scarlett sprawiała wrażenie jednocześnie poirytowanej, zdumionej i przerażonej.

— Jaki człowiek na ziemi? Widzę tylko tego z tautażami.

I wtedy, jakby chciał się upewnić, że wiedzą o jego obecności, Niebieski Człowiek odchylił głowę w tył i wydał z siebie serię jodłujących krzyków, ogłuszającego zawodzenia, na dźwięk którego Scarlett tak mocno ścisnęła dłoń Nika, że wbiła mu w skórę paznokcie.

Ale Nik już się nie bał.

— Przepraszam, że mówiłam, że są wymyśleni — powiedziała Scarlett. — Teraz ci wierzę. Są prawdziwi.

Niebieski Człowiek wzniósł coś ponad głowę — wyglądało to jak ostra kamienna klinga.

— Każdy, kto wtargnie w to miejsce, zginie! — zagrzmiał.

Nik pomyślał o człowieku, który posiwiał po odkryciu komnaty, o tym jak nigdy tu już nie wrócił i nie chciał powiedzieć, co widział.

— Nie — rzekł. — Chyba masz rację. Bo ten taki jest.

— Jaki?

— Wymyślony.

— Nie bądź głupi — rzuciła Scarlett. — Ja go widzę.

— Właśnie — rzekł Nik. — A przecież ty nie widzisz umarłych. — Rozejrzał się po komnacie. — Możesz już przestać dodał. — Wiemy, że to nie jest prawdziwe.

— Pożrę twoją wątrobę! — wrzasnął Niebieski Człowiek.

— Nie, nie pożresz. — Scarlett westchnęła przeciągle. Nik ma rację — dodała. — Może to strach na wróble.

— Co to jest strach na wróble? — spytał Nik.

— To kukła, którą rolnicy ustawiają na polach, żeby przepłoszyć wróble.

— Czemu mieliby to robić? — Nik lubił wróble. Uważał, że są zabawne, i podobało mu się, jak zbierały śmieci z cmentarza.

— Nie wiem dokładnie. Spytam mamę. Ale widziałam jednego z pociągu i wyjaśniła mi, co to. Wróble myślą, że — to prawdziwy człowiek, ale nie, to tylko kukła podobna do człowieka, zwykły strach mający wypłoszyć ptaki.

Nik rozejrzał się po komnacie.

— Kimkolwiek jesteś, to nie działa — rzekł. — Nie boimy się go. Wiemy, że nie jest prawdziwy, więc przestań.

Niebieski Człowiek przestał. Podszedł do kamiennej płyty i położył się na niej. A potem zniknął.

Dla Scarlett komnatę raz jeszcze pochłonęła ciemność. Usłyszała w niej znów ów szurający dźwięk, coraz głośniejszy i głośniejszy, jakby coś okrążało pokój.

Jesteśmy Swij — powiedziało coś w ciemności.

Włoski na karku Nika zaczęły się unosić. Głos w jego głowie był bardzo stary i bardzo suchy, jak skrobanie martwej gałęzi o okno kaplicy. Wydało mu się, że jest ich więcej, że przemawiają chórem.

— Słyszałaś to? — zapytał Scarlett.

— Niczego nie słyszałam, tylko szuranie. Poczułam się trochę dziwnie, ścisnęło mnie w żołądku. Jakby miało się stać coś strasznego.

— Nie stanie się nic strasznego — obiecał Nik, a potem odwrócił się i zapytał: — Czym wy jesteście?

— Jesteśmy Swij. Strzeżemy i chronimy.

— Czego strzeżecie?

— Miejsca spoczynku mistrza. To najświętsze ze wszystkich świętych miejsc, strzeżone przez Swija.

— Nie możecie nas dotknąć — powiedział Nikt. — Możecie tylko straszyć.

W wijących się głosach pojawił się nadąsany ton.

— Strach to broń Swija.

Nik spojrzał na półkę.

— Czy to są skarby waszego mistrza? Stara brosza, kielich, mały kamienny nóż? Nie wyglądają zbyt bogato.

— Swij strzeże skarbów. Broszy, kielicha, noża. Strzeżemy ich dla mistrza, do czasu, gdy powróci. Skarb wraca. Zawsze wraca.

— Ile was tu jest?

Lecz Swij nie odpowiedział. Nik miał wrażenie, że głowę wypełniają mu pajęczyny. Potrząsnął nią, próbując się ich pozbyć, potem uścisnął dłoń Scarlett.

— Powinniśmy już iść — rzekł.

Przeprowadził ją obok martwego mężczyzny w brązowym płaszczu. Nik pomyślał, że, szczerze mówiąc, gdyby ów nieszczęśnik się nie wystraszył i nie spadł, zawiódłby się w swych poszukiwaniach. Skarby sprzed dziesięciu tysięcy lat nie dorównywały skarbom czasów dzisiejszych. Poprowadził ostrożnie Scarlett po schodach, przez wzgórze, do sterczącej ze zbocza czarnej krypty Frobisherów.

Późnowiosenne słońce przeświecało przez szczeliny w murze i kratę w drzwiach, szokująco jasne. Scarlett zamrugała i zasłoniła oczy oślepiona nagłym blaskiem. W krzakach śpiewały ptaki, trzmiele krążyły, bzycząc. Wszystko było wręcz zaskakujące w swej normalności.

Nik popchnął zakratowane drzwi i zamknął je za nimi na klucz.

Kolorowe ubranie Scarlett pokrywał brud i pajęczyny, jej ciemna twarz i dłonie zbielały od kurzu.

Niżej na wzgórzu ktoś — kilku ktosiów — krzyczał. Krzyczał głośno. Gorączkowo.

— Scarlett?! — wołał ktoś. — Scarlett Perkins?!

A Scarlett odpowiedziała.

— Tak? Halo?!

I nim zdążyli z Nikiem pomówić o tym, co widzieli, i o Niebieskim Człowieku, tuż przed nią zjawiła się kobieta w odblaskowej żółtej kamizelce z napisem policja. Kobieta dopytywała się, czy nic jej się nie stało, gdzie była, czy ktoś próbował ją porwać, i jednocześnie rozmawiała przez radio, dając znać innym, że znalazła dziecko.

Nik przemykał obok, gdy maszerowały w dół zbocza. Drzwi kaplicy stały otworem, w środku czekali rodzice Scarlett — zapłakana matka, ojciec rozmawiający z kimś nerwowo przez komórkę — a obok nich kolejna policjantka. Nikt nie zauważył przycupniętego w kącie Nika.

Ludzie wypytywali Scarlett, co się z nią działo, a ona odpowiadała szczerze, mówiąc o chłopcu imieniem Nikt, który zaprowadził ją w głąb wzgórza, gdzie w ciemności pojawił się mężczyzna z sinymi tautażami, tak naprawdę będący strachem na wróble. Poczęstowali ją czekoladowym batonikiem, wytarli jej twarz i spytali, czy tatuowany człowiek przyjechał na motorze. Ojciec i matka Scarlett, teraz, gdy przestali się o nią bać, byli wściekli na samych siebie i na nią i powtarzali sobie, że to wina drugiego, że nie powinni pozwalać małej bawić się na cmentarzu, nawet mającym status ostoi przyrody, i że świat w dzisiejszych czasach to bardzo niebezpieczne miejsce i jeśli choć na chwilę spuści się dziecko z oka, nie wiadomo, co strasznego może je spotkać. Zwłaszcza dziecko takie jak Scarlett.

Matka Scarlett znów się rozpłakała, Scarlett też wybuchnęła płaczem. Jedna z policjantek wdała się w sprzeczkę z ojcem Scarlett, który próbował jej powiedzieć, że on jako podatnik płaci jej pensję, na co ona odparła, że też jest podatniczką i pewnie płaci pensję jemu. Tymczasem Nik siedział w cieniu w kącie kaplicy, niewidziany przez nikogo, nawet Scarlett, i patrzył i słuchał, aż wreszcie nie mógł już dłużej tego znieść.

Tymczasem na cmentarzu zapadł zmierzch. Silas wyszedł z wieży i znalazł Nika nieopodal amfiteatru, patrzącego na miasto. Stanął obok chłopca i milczał jak zawsze.

— To nie była jej wina — powiedział Nik — tylko moja. A teraz są na nią źli.

— Dokąd ją zabrałeś? — spytał Silas.

— Do wnętrza wzgórza. Chcieliśmy zobaczyć najstarszy grób. Tyle że tam nikogo nie ma. Tylko wężowy stwór, który nazywa się Swij i straszy ludzi.

— Fascynujące.

Razem zeszli ze wzgórza. Patrzyli, jak policjanci znów zamykają starą kaplicę i znikają z cmentarza wraz ze Scarlett i jej rodzicami.

— Pani Borrows nauczy cię połączonych liter — zapowiedział Silas. — Czytałeś już wierszyki?

— Tak — odparł Nik. — Wieki temu. Mógłbyś mi przynieść więcej książek?

— Chyba tak — odrzekł Silas.

— Myślisz, że zobaczę ją jeszcze?

— Dziewczynkę? Poważnie wątpię.

Ale Silas się mylił. Trzy tygodnie później, pewnego szarego popołudnia Scarlett zjawiła się na cmentarzu w towarzystwie obojga rodziców. Upierali się, by ani na moment nie znikała im z oczu, choć pozostali nieco w tyle. Matka Scarlett od czasu do czasu wykrzykiwała, jakie to upiorne miejsce i jak to dobrze, że wkrótce znikną stąd na zawsze.

Kiedy rodzice zaczęli rozmawiać ze sobą, Nik odezwał się cicho.

— Witaj.

— Cześć — odparła bardzo cicho Scarlett.

— Nie sądziłem, że jeszcze cię zobaczę.

— Powiedziałam, że nie pojadę z nimi, jeśli nie przyprowadzą mnie tu jeszcze raz.

— Pojedziesz? Dokąd?

— Do Szkocji. Tam jest uniwersytet. Tato będzie uczył fizyki cząsteczkowej.

Szli razem ścieżką — drobna dziewczynka w jaskrawopomarańczowej bluzie i drobny chłopiec w szarym całunie.

— Czy Szkocja jest daleko stąd?

— Tak — odparła.

— Aha.

— Miałam nadzieję, że tu będziesz. Żeby się pożegnać.

— Zawsze tu jestem.

— Ale nie jesteś martwy, prawda, Nikcie Owensie?

— Jasne, że nie.

— Nie możesz przecież zostać tu całe życie, prawda?

Pewnego dnia dorośniesz, będziesz musiał stąd wyjść i żyć w świecie na zewnątrz.

Nik pokręcił głową.

— Tam nie jest dla mnie bezpiecznie.

— Kto tak mówi?

— Silas. Moja rodzina. Wszyscy.

Milczała.

— Scarlett! — zawołał ojciec. — Chodź, skarbie, już czas.

Odwiedziłaś ostatni raz cmentarz, teraz wracajmy do domu.

— Jesteś odważny — powiedziała Scarlett do Nika. — Jesteś najodważniejszym człowiekiem, jakiego znam i moim przyjacielem. Nie obchodzi mnie, że jesteś wymyślony.

Potem umknęła ścieżką w stronę, z której przyszli, do swych rodziców i świata.


Загрузка...