9

Sam fakt istnienia antymaterii od wielu już lat nie budzi w fizyce żadnych wątpliwości. Na przestrzeni ostatniego dwudziestolecia udało się doświadczalnie wykazać istnienie praktycznie wszystkich „antypartnerów” dla znanych nam obecnie cząstek elementarnych. Nie oznacza to wprawdzie w żadnej mierze, iż rozwiązany został tym samym problem pochodzenia antycząstek; po prostu fakt ich istnienia nie podlega już obecnie żadnej wątpliwości. Co do ich pochodzenia, to nie od dziś łamią sobie nad tym głowy fizycy na całym świecie. Przez wiele lat były antycząstki fenomenem, nie mieszczącym się w ogóle w ramach naszych wyobrażeń o naturze i pochodzeniu Wszechświata. Do bardzo popularnych poglądów należy teoria R. Feynmanna, zgodnie z którą antycząstki — to po prostu „nasze” zwykłe cząstki elementarne, poruszające się w kierunku przeciwnym do kierunku upływu czasu. Z teoretycznego punktu widzenia jest to teoria dość prawdopodobna, choć być może trudna do ogarnięcia wyobraźnią. Jak się zdaje, na tym właśnie gruncie narodziła się również fantastyczna koncepcja Antywszechświata (częściej zwanego po prostu Antyświatem) — słynnego „antytworu” charakteryzującego się zwierciadlaną symetrią. Byłby to wszechświat, w którym każdy obiekt materialny stanowiłby niejako zwierciadlane odbicie naszego obiektu — włącznie z zamianą kierunku lewego na prawy (wiąże się z tym tak ważna konsekwencja, jak wyróżnianie i uprzywilejowanie tam kierunku prawego, podobnie jak w naszym świecie — lewego. Wygląda to na stwierdzenie trywialne, lecz w istocie ma to wielkie znaczenie!).

Czymże jednak tłumaczyć fakt, iż w naszym Wszechświecie tak rzadko pojawiają się antycząstki? I jak sprawdzić, czy są one w istocie „anty”? O ile bowiem w przypadku antyelektronu (pozytonu) sprawa była prosta — bowiem dysponuje ona dodatnim ładunkiem elektrycznym, równym co do wartości ładunkowi elementarnemu elektronu (masy obu tych cząstek są równe), o tyle w przypadku np. neutronu i antyneutronu nie ma sensu mówić o ładunku elektrycznym, bowiem obie te cząstki są obojętne elektrycznie. Toteż jako podstawowy sprawdzian uważa się tu zjawisko a n i h i l a c j i cząstki i antycząstki. Każda cząstka przy napotkaniu swego antypartnera znika (!) wydzielając przy tym pewną ilość energii w postaci promieniowania gamma, ściślej: wydzielająca się energia równa jest sumie energii spoczynkowych obu cząstek (równoważnej ich masie zgodnie ze słynną formułą E = mc2) oraz energii kinetycznych, jakie posiadały one przed zderzeniem. Rzadkość występowania antycząstek we Wszechświecie staje się więc zrozumiała, są one tu bowiem jedynie gośćmi i każde ich wtargnięcie do „naszego świata” musi się wcześniej czy później (a zwykle bardzo wcześnie) skończyć anihilacją.

Jest więc anihilacją pewną naturalną barierą, oddzielającą od siebie oba opisane światy. Wszystko wskazuje na to, że nie jest to tylko bariera fizyczna. Nie mogą jej również przekroczyć pisarze science fiction. Wychodząc z zupełnie niesłusznego założenia, że wszystko, co znalazłoby się w Antyświecie musiałoby natychmiast ulec anihilacji — omijają oni zwykle ten temat, ograniczając się do stosowania rozwiązań typu „pistolet anihilacyjny” lub „napęd anihilacyjny”. A jest to przecież pogląd niesłuszny, bowiem w istocie mechanizm oddziaływania materii i antymaterii jest bardzo złożony i wcale nie musi się sprowadzać do prostych aktów anihilacji. Istnieje poza tym jeszcze — również doświadczalnie sprawdzony — efekt kreacji materii i antymaterii przez promieniowanie! Temat to, chyba, zupełnie jeszcze przez fantastykę nie wyeksponowany, a jakże wdzięczny.

Загрузка...