Załoga kutra porzuciła szybowiec, zepchnęła swój lekki statek na głębszą wodę i odpłynęła z maksymalną prędkością. Pozostawiła na plaży zabitych i rannych Afallończyków, ale zabrała ciała wszystkich towarzyszy.
Everard siedział na ławce na pokładzie kutra i przyglądał się, jak brzeg ginie w oddali. Stopniowo odzyskiwał jasność myśli. Deirdre wypłakiwała się w ramię van Sarawaka, który starał się ją pocieszyć. Zimny wiatr ciskał im w twarze wodny pył.
Kiedy dwaj biali mężczyźni wyszli z kabiny, umysł Manse’a znów zaczął pracować. To nie byli Azjaci, ale Europejczycy! A teraz, gdy uważnie przyjrzał się reszcie załogi, zauważył, że wszyscy mają europejskie rysy twarzy. Ciemna cera była wynikiem makijażu.
Wstał i spojrzał na swoich nowych panów. Jeden z nich był tęgim mężczyzną przeciętnego wzrostu, w średnim wieku, ubranym w czerwoną jedwabną bluzę, szerokie białe spodnie i karakułowy kapelusik; nie miał zarostu, a jego ciemne włosy były splecione w warkocz. Drugi był nieco młodszym, rozczochranym, jasnowłosym olbrzymem. Miał na sobie tunikę z miedzianymi haczykami, obcisłe spodnie z getrami, skórzany płaszcz i ozdobny hełm z rogami. Obaj nosili u pasa rewolwery i załoga kutra traktowała ich z szacunkiem.
— Co, do diabła? — Everard jeszcze raz rozejrzał się wokoło. Już przestali być widoczni z lądu i płynęli na północ. Pracujący na najwyższych obrotach silnik wprawiał cały statek w wibrację. Spieniona woda pryskała na wszystkie strony, kiedy dziób kutra ciął fale.
Starszy mężczyzna zwrócił się do więźniów po afallońsku. Everard wzruszył ramionami. Wtedy brodaty Nordyk najpierw odezwał się w niezrozumiałym dialekcie, po czym zapytał:
— Taelan thu Cimbric?
Manse, który znał kilka języków germańskich, wykorzystał szansę, a van Sarawak nastawił uszu. Deirdre skuliła się i przyglądała się tej scenie szeroko otwartymi oczyma, zbyt oszołomiona, żeby się poruszyć.
— Ja — odparł Everard. — Ein Wenig. — Kiedy blondyn spojrzał niepewnie, poprawił się: — A little[3].
— Ah, aen litt. Gode! — olbrzym zatarł dłonie. — Ik hait Boierik Wulfilasson ok main gefreond herr erran Bolesław Arkoriski[4].
Everard nigdy nie słyszał takiego języka — po tylu wiekach nie mógł to być pierwotny dialekt cymbryjski… ale rozumiał go dość dobrze. Gorzej było z wymową; nie wiedział, jaką przeszła ewolucję.
— What the heli erran thu maching, anyway? — wypalił. — Ik bin aen man auf Syrius — the stern Syrius, mit planeten ok all. Set uns gębach or willen be der Teufel to pay![5]
Boierik Wulfllasson zrobił smutną minę i zasugerował, żeby kontynuować rozmowę z pomocą młodej damy jako tłumaczki.
Zaprowadził ich do kabiny, która okazała się małym, lecz komfortowo urządzonym salonem. Drzwi pozostały otwarte; pilnował ich uzbrojony wartownik, inni zaś czekali w pobliżu.
Arkoński powiedział coś do Deirdre po afallońsku. Skinęła głową i grubas podał jej kieliszek wina. Wydawało się, że to ją pokrzepiło, ale odezwała się do Everarda matowym głosem:
— Zostaliśmy pojmani, Manslach. Ich szpiedzy dowiedzieli się, gdzie przebywaliście. Inna grupa miała ukraść wasz pojazd — znają miejsce, gdzie został ukryty.
— Tak przypuszczałem — odparł Manse. — Ale kim oni są, na Baala?
Usłyszawszy to pytanie, Boierik wybuchnął śmiechem, po czym długo rozwodził się nad swoją przebiegłością. Chcieli, żeby suffeci Afallonu uznali, że to Hinduraj jest odpowiedzialny za porwanie. W rzeczywistości Littom i Cimberland, związane tajnym przymierzem, stworzyły bardzo efektywną siatkę szpiegowską. Powiedział, że płyną do letniej rezydencji ambasadora Littornu na Ynis Llangollen (Nantucket), gdzie zmuszą czarowników do wyjawienia sekretów ich magii i w ten sposób sprawią przykrą niespodziankę wielkim mocarstwom.
— A jeśli tego nie zrobimy?
Deirdre przetłumaczyła słowo w słowo odpowiedź Arkońskiego.
— Będzie mi przykro z powodu konsekwencji, jakie poniesiecie. Jesteśmy cywilizowanymi ludźmi i zapłacimy wam hojnie złotem i zaszczytami za współpracę. Jeśli jednak będzie trzeba, zmusimy was do niej. Tutaj w grę wchodzi byt naszych krajów.
Everard przyjrzał się im uważniej. Boierik wydawał się zakłopotany i nieszczęśliwy; jego radość życia gdzieś się ulotniła. Arkoński zacisnął usta i bębnił palcami po stole, ale w oczach miał coś na podobieństwo prośby. Zdawał się myśleć: „Nie zmuszajcie nas do tego. Przecież musimy liczyć się z konsekwencjami naszych postępków”.
Na pewno byli mężami i ojcami, lubili napić się piwa i pograć w kości tak jak inni ludzie. Może Boierik hodował konie w Italii, a Arkoński był nadbałtyckim miłośnikiem róż. To jednak nie miało znaczenia, skoro Naród znalazł się w konflikcie z sąsiadami.
Manse przez jakiś czas podziwiał ich misterny plan, po czym zastanowił się, co on i van Sarawak powinni zrobić. Kuter był szybki, lecz mimo to potrzebował około dwudziestu godzin, żeby dotrzeć do Nantucket. Mieli więc tyle czasu do namysłu.
— Jesteśmy znużeni — powiedział po angielsku. — Czy moglibyśmy trochę odpocząć?
— Ja, deedy — odparł Boierik z nieco sztuczną życzliwością. — Ok wir skallen gode gefreonds bin, ni?[6]
Zachodzące słońce jarzyło się na horyzoncie. Deirdre i van Sarawak stali przy relingu, wpatrując się w szary bezmiar wód. Trzech marynarzy, już bez charakteryzacji i azjatyckich ubrań, stało w pogotowiu na rufie, inny zaś sterował, kierując się wskazaniami kompasu. Boierik i Everard przechadzali się po nadbudówce. Wszyscy nosili grube płaszcze dla ochrony przed silnym wiatrem.
Everard zaczynał orientować się w cymbryjskim. Wprawdzie nadal robił błędy, ale można go było zrozumieć. Mimo to pozwalał Boierikowi kierować rozmową.
— Więc przybyliście z gwiazd? Nie znam się na takich rzeczach. Jestem prostym człowiekiem. Gdyby to ode mnie zależało, zarządzałbym spokojnie majątkiem w Cimberlandzie, a cały świat mógłby szaleć do woli. Ale my, mężowie z ludu Cymbrów, mamy obowiązki.
Wyglądało na to, że Teutoni całkowicie zajęli miejsce Latynów w Italii, podobnie jak Anglosasi wyparli Brytów w świecie Everarda.
— Wiem, co czujesz — odparł agent Patrolu. — Dziwne, że tak wielu walczy, gdy jednocześnie tak niewielu tego pragnie.
— Och, ale to konieczne — niemal zaskomlał Boierik. — Carthagalann zagarnął Egipt, który prawnie do nas należy.
— Italia irredenta[7] — mruknął Manse.
— Co?
— Nieważne. Więc wy, Cymbrowie, sprzymierzyliście się z Lit — tomem i macie nadzieję zagarnąć Europę i Afrykę, podczas gdy wielkie mocarstwa będą walczyć na Wschodzie?
— Wcale nie! — zaprzeczył z oburzeniem Boierik. — Po prostu domagamy się uznania naszych słusznych i historycznie uzasadnionych pretensji terytorialnych. Sam król powiedział…
Everard zebrał siły, by nie poddać się kołysaniu statku.
— Wydaje mi się, że niezbyt dobrze nas, czarowników, traktujecie — zauważył. — Uważajcie, żebyśmy się naprawdę na was nie rozgniewali.
— Jesteśmy chronieni przed klątwami i urokami.
— W takim razie…
— Chciałbym, abyście pomogli nam dobrowolnie. Z radością udowodnię ci, że racja jest po naszej stronie, jeśli zechcesz mi poświęcić kilka godzin.
Manse pokręcił przecząco głową i zatrzymał się przy Deirdre. W półmroku nie widział twarzy dziewczyny, ale słyszał smutek i wściekłość w jej głosie:
— Mam nadzieję, że mu powiedziałeś, co może zrobić ze swoimi planami, Manslach.
— Nie — odparł obojętnie. — Pomożemy im.
Stała jak sparaliżowana.
— Co powiedziałeś, Manse? — zapytał van Sarawak.
Everard powtórzył swoje słowa.
— Nie! — zaprotestował gorąco Wenusjanin.
— Tak! — oświadczył z mocą starszy agent.
— Na Boga, nie! Ja…
Everard złapał go za ramię i powiedział zimno:
— Uspokój się. Wiem, co robię. W tym świecie nie możemy stanąć po niczyjej stronie, gdyż jesteśmy przeciwko wszystkim. Możemy jedynie prowadzić przez jakiś czas podwójną grę. I nie mów tego Deirdre.
Van Sarawak pochylił głowę i zastanawiał się przez chwilę.
— W porządku — odparł bez entuzjazmu.