Kiedy Manse znalazł się w swoim pokoju, przekonał się, że Afallończycy serdecznie podejmują gości. Był jednak zbyt zmęczony i przygnębiony, by skorzystać z ich gościnności… Na chwilę przed zaśnięciem pomyślał, że przynajmniej piękna niewolnica ofiarowana van Sarawakowi na pewno się na nim nie zawiedzie.
Mieszkańcy tego świata wstawali wcześnie. Z okna swego pokoju na piętrze Everard zobaczył wartowników przechadzających się po plaży, ale ten widok nie zepsuł mu humoru. Zszedł razem z Wenusjaninem na śniadanie. Odniósł wrażenie, że szynka, jaja, tosty i kawa należą jeszcze do snu. Deirdre powiedziała im, że ap Ceorn pojechał do miasta na posiedzenie Rady Suffetów. Zapomniawszy na chwilę o zmartwieniach, rozmawiała wesoło o banalnych sprawach. Manse dowiedział się, że należy do amatorskiego zespołu, który od czasu do czasu wystawia klasyczne greckie sztuki w języku oryginałów — stąd tak dobrze znała grekę. Lubiła jeździć konno, pływać.
— Czy pójdziemy? — zapytała.
— Po co?
— Oczywiście popływać! — Zerwała się z fotela stojącego na trawniku pod drzewami i całkiem niewinnie rozebrała się do naga.
Van Sarawakowi opadła szczęka.
— Chodźcie! — zawołała, śmiejąc się, dziewczyna. — Ostatni będzie Sassenachem.
Już pluskała się w zimnych szarych falach, kiedy zmarznięci agenci Patrolu weszli na plażę. Wenusjanin jęknął:
— Pochodzę z ciepłej planety. Moi przodkowie byli Indonezyjczykami… tropikalnymi ptakami.
— Ale znalazło się wśród nich również kilku Holendrów, czyż nie? — zapytał ze śmiechem Manse.
— Mieli dość rozsądku, by osiedlić się w Indonezji! — odparował jego towarzysz.
— W porządku, zostań na brzegu.
— Do diabła! Jeśli ona może, to i ja potrafię!
Wenusjanin dotknął wody końcem stopy i znów jęknął. Everard zmobilizował się i wbiegł do morza. Deirdre ochlapała go lodowatą wodą. Zanurkował, chwycił ją za nogę i wciągnął pod wielką falę. Dokazywali tak przez kilka minut, zanim pobiegli z powrotem do domu pod gorący prysznic. Van Sarawak powlókł się za nimi.
— I co tu mówić o mękach Tantala — wymamrotał ponuro. — Jestem gościem najpiękniejszej dziewczyny w całym kontinuum i nie tylko nie mogę nic do niej powiedzieć, ale ona w dodatku zachowuje się tak, jak gdyby jednym z jej rodziców był niedźwiedź polarny.
Kiedy niewolnicy wytarli Everarda i Deirdre do sucha i ubrali w miejscowe stroje, samodzielny agent znowu stanął przed kominkiem w salonie.
— Co to za deseń? — zapytał, wskazując kratkę na swojej spódniczce.
Deirdre podniosła głowę.
— To barwy mojego klanu — odparła. — Na czas pobytu gość staje się honorowym członkiem klanu gospodarza, nawet wtedy, gdy są zwaśnieni. — Uśmiechnęła się nieśmiało. — A między nami nie ma krwi, Manslachu.
Everard sposępniał, gdyż przypomniał sobie, co musi zrobić.
— Chciałbym zapytać cię o dzieje twojego świata — powiedział. — Bardzo mnie to interesuje.
Dziewczyna skinęła głową, poprawiła złotą siateczkę okrywającą jej włosy i wyjęła jakąś książkę z zapełnionej po brzegi etażerki.
— Sądzę, że to najlepsza historia świata. Mogę znaleźć w niej wszystkie szczegóły, które pragniesz poznać.
„I powiedzieć mi, co mam zrobić, żeby cię zniszczyć”.
Everard usiadł przy niej na kanapie. Wszedł lokaj, pchając wózek z obiadem. Manse jadł w ponurym nastroju, nie zwracając uwagi na smak potraw.
Później zadał pytanie zgodne z tokiem jego rozumowania:
— Czy Rzym i Kartagina kiedykolwiek prowadziły ze sobą wojnę?
— Tak. Dwukrotnie. Na początku sprzymierzyły się przeciwko Epirowi, ale później się pokłóciły. Rzym wygrał pierwszą wojnę i starał się ograniczyć kartagińską ekspansję. — Manse widział ją pochyloną nad książką na podobieństwo pilnej uczennicy. — Druga wojna wybuchła dwadzieścia trzy lata później i trwała… hm… wszyscy są zgodni, że jedenaście lat, chociaż przez trzy ostatnie lata jedynie oczyszczano teren po tym, jak Hannibal zdobył i spalił Rzym.
Everard wcale nie był zadowolony z sukcesu Hannibala.
Druga wojna punicka (tutaj nazywano ją wojną rzymską), za sprawa jakiegoś wydarzenia, które podczas niej nastąpiło, stanowiła punkt zwrotny. Mimo to — po części z ciekawości, po części zaś dlatego, że nie chciał się zdradzić — Manse nie zapytał od razu o szczegóły. Najpierw chciał się dowiedzieć, co się wydarzyło później. (Nie… raczej nie wydarzyło. Był duchem w realnym świecie).
— Co się potem stało? — spytał obojętnie.
— W skład imperium kartagińskiego weszły: Hiszpania, południowa Galia i „stopa” Półwyspu Apenińskiego — powiedziała Afallonka. — W pozostałej części terytorium Italii po upadku republiki rzymskiej zapanowały chaos i anarchia. Rządy kartagińskie były jednak zbyt skorumpowane, by mogły przetrwać. Hannibala zamordowali ludzie, którym jego uczciwość przeszkadzała w realizacji planów. W tym samym czasie Syria i Partia walczyły o panowanie nad wschodnią częścią basenu Morza Śródziemnego. Partia zwyciężyła i w ten sposób znalazła się pod jeszcze silniejszym wpływem kultury greckiej. Jakieś sto lat po wojnach rzymskich kilka plemion germańskich podbiło Italię. (Musieli to być Cymbrowie z sojusznikami — Teutonami i Ambronami, których w świecie Everarda powstrzymał Mariusz). Ich niszczycielski przemarsz przez Galię wywołał ruchy ludów celtyckich, które stopniowo przenikały do Hiszpanii i Afryki Północnej, w miarę jak Kartagina chyliła się ku upadkowi. Gallowie wiele nauczyli się od Kartagiriczyków. Później rozgorzały długie wojny, w których wyniku Partia została osłabiona i powstały państwa celtyckie. Huno — wie pokonali Germanów w Europie Środkowej, ale ich z kolei rozbili Partowie. Gallowie zajęli również te ziemie i jedynymi krajami germańskimi pozostały Italia oraz Hiperborea (to musiał być Półwysep Skandynawski). Wraz z ulepszeniem konstrukcji statków rozwinął się handel z Dalekim Wschodem, tak poprzez Arabię, jak i wokół Afryki. (W świecie Everarda Jubusz Cezar zdumiał się, że Weneci budują lepsze okręty niż jakikolwiek inny lud znad Morza Śródziemnego.) Celtowie odkryli południowy Afallon, który początkowo wzięli za wyspę — stąd nazwa „Ynis” — lecz zostali wyparci przez Majów. Jednakże brittyskie kolonie leżące dalej na północ przetrwały i z czasem uzyskały niepodległość. Przez ten czas trwała ekspansja Littornu. Wchłonął on większą część Europy. Zachodnia część tego kontynentu odzyskała wolność w rezultacie traktatu pokojowego po wojnie stuletniej, o której już ci wspomniałam. Narody azjatyckie zrzuciły jarzmo europejskich metropolii i zmodernizowały się. Z kolei kraje Europy Zachodniej zaczęły chylić się ku upadkowi. — Deirdre uniosła głowę znad książki, którą wertowała podczas rozmowy. — Ale to tylko bardzo ogólny zarys, Manslach. Czy mam mówić dalej?
Everard pokręcił głową i rzekł:
— Nie, dziękuję. — Po chwili dodał: — Bardzo rzetelnie przedstawiłaś sytuację swojego kraju.
Dziewczyna odpowiedziała szorstko:
— Wielu z nas nie chce tego przyznać, ale ja uważam, że zawsze należy patrzeć prawdzie w oczy. Czy teraz opowiesz mi o swoim świecie? — zapytała podekscytowana. — To niewiarygodne i cudowne.
Manse westchnął, poskromił sumienie i zaczął kłamać jak z nut.
Napadnięto na nich tego samego dnia po południu.
Van Sarawak odzyskał równowagę psychiczną i pilnie uczył się afallońskiego od Deirdre. Chodzili po ogrodzie, zatrzymując się, żeby nazywać przedmioty i odmieniać czasowniki. Everard szedł za nimi, od czasu do czasu zastanawiając się, czy nie gra roli piątego koła u wozu, po czym znów łamał sobie głowę nad tym, jak się dostać do chronocykla.
Słońce świeciło jasno na bezchmurnym niebie. Szkarłatny klon strzelał w górę, a zeschłe liście tworzyły kobierzec na pożółkłej trawie. Stary niewolnik niespiesznie grabił dziedziniec, młody indiański strażnik siedział w niedbałej pozie z karabinem przewieszonym przez ramię, a para wilczurów drzemała pod żywopłotem. Był to idylliczny obrazek; trudno uwierzyć, że kryli się za tymi murami ludzie planujący morderstwo.
Człowiek pozostaje jednak człowiekiem niezależnie od historycznych uwarunkowań. Tej kulturze obca była brutalność i wyrafinowane okrucieństwo cywilizacji zachodniej; pod pewnymi względami sprawiała wrażenie dziwnie pacyfistycznej. Nie znaczyło to jednak, że nie odwoływano się tutaj do przemocy. Everardowi wydawało się, że w tym świecie być może nigdy nie powstanie prawdziwa nauka i ludzie bez końca będą obracać się w błędnym kole wojen. W jego przyszłości rodzaj ludzki w końcu się z tego wyzwolił.
Ale po co? Nie mógł oświadczyć z ręką na sercu, że to kontinuum jest lepsze lub gorsze od tego, które znał. Po prostu było inne. Czy ci ludzie nie mieli prawa do istnienia tak jak jego ziomkowie, którzy zostaną skazani na wieczny niebyt, jeśli jemu się nie uda?
Zacisnął pięści. To go przerastało. Żaden człowiek nie powinien decydować o tak ważnej sprawie.
Wiedział jednak, że w końcu skłoni go do działania nie abstrakcyjne poczucie obowiązku, lecz pamięć o zwykłych ludziach i drobnych wydarzeniach.
Okrążyli dom i Deirdre wskazała na morze.
— Awarlann — powiedziała. Jej rozpuszczone włosy płonęły na wietrze.
— Czy to znaczy „morze”, „Atlantyk”, a morze tylko „woda”? — roześmiał się van Sarawak. — Zobaczmy. — Pociągnął ją w stronę plaży.
Everard poszedł za nimi. Długi i szybki statek podobny do kutra parowego mknął po falach kilometr od brzegu. Leciały za nim krzyczące przenikliwie mewy, tworząc śnieżnobiałą chmurę. Manse pomyślał, że gdyby on za wszystko odpowiadał, to postawiłby tam okręt wojenny.
Czy musi podjąć decyzję sam? Przecież w czasach przedrzymskich są inni agenci Patrolu, którzy wrócą do swoich epok i…
Zesztywniał i zadrżał na całym ciele.
Wrócą, zorientują się, co się stało, i będą próbowali skorygować bieg wydarzeń. Jeśli choć jednemu z nich to się uda, wówczas ten świat zniknie z czasoprzestrzeni, a on razem z nim.
Deirdre przystanęła. Zlany potem Everard nie zauważył, czemu się przypatrywała, dopóki nie krzyknęła głośno i nie wyciągnęła ręki, wskazując na coś. Wtedy podszedł do niej i spojrzał na morze.
Kuter zbliżał się do brzegu, a jego wysoki komin wypluwał kłęby dymu i snopy iskier; złoty wąż na dziobie błyszczał w słońcu. Manse widział sylwetki ludzi na pokładzie i coś białego ze skrzydłami… Obiekt wzniósł się w powietrze z rufy i zaczął nabierać wysokości, ciągnięty przez linę. Szybowiec! Celtyccy aeronauci osiągnęli przynajmniej ten etap…
— To ładne — powiedział van Sarawak. — Przypuszczam, że mają też balony.
— Szybowiec odrzucił linę holowniczą i skierował się ku plaży. Jeden ze strażników na brzegu głośno krzyknął. Pozostali wybiegli zza węgła domu. Lufy ich karabinów błyszczały w słońcu. Kuter pomknął w stronę brzegu, szybowiec zaś wylądował, wyrywszy bruzdę w piasku.
Afalloński oficer wrzasnął, ruchem ręki nakazując agentom oddalić się. Manse dostrzegł przelotnie bladą i przerażoną twarz Deirdre. Później wieżyczka strzelnicza na szybowcu obróciła się — Everard domyślił się, że jest poruszana ręcznie — i odezwało się lekkie działko.
Amerykanin rzucił się na ziemię. Wenusjanin zrobił to samo, pociągając za sobą dziewczynę. Kartacze przerzedziły szeregi afallońskich żołnierzy.
Doszło do zaciekłej wymiany ognia z broni ręcznej. Z szybowca wyskoczyli ciemnoskórzy mężczyźni w turbanach i sarongach. „Hinduraj” — pomyślał Everard. Odpowiedzieli na strzały ocalałych strażników, którzy skupili się wokół swojego dowódcy.
Oficer ryknął i poprowadził ich do ataku. Manse podniósł głowę i zobaczył, że Afallończycy już niemal dotarli do załogi szybowca. Van Sarawak zerwał się na nogi. Everard przekręcił się i złapał go za kostkę, zanim tamten zdążył włączyć się do walki.
— Puść mnie! — Wenusjanin szamotał się, niemal płacząc. Martwi i ranni żołnierze leżeli nieruchomo na plaży, barwiąc krwią piasek. Bitewny zgiełk zdawał się sięgać nieba.
— Nie, przeklęty głupcze! Im chodzi o nas, a ten cholerny kapitan zrobił najgorszą rzecz z możliwych… — Nowa seria wystrzałów zaabsorbowała uwagę Amerykanina.
Napędzany śrubą płaskodenny kuter wpłynął na płyciznę i zaczął wypluwać ze swego wnętrza uzbrojonych mężczyzn. Afallończycy zbyt późno zorientowali się, że wystrzelali wszystkie naboje i znaleźli się w pułapce.
— Chodźcie! — Manse jednym szarpnięciem postawił na nogi Deirdre i van Sarawaka. — Musimy się stąd wydostać… Pójdziemy do sąsiadów…
Jakiś oddział desantowy zauważył ich i zawrócił. Kula z głuchym plaśnięciem uderzyła w piasek. Niewolnicy krzyczeli histerycznie wewnątrz domu. Dwa wilczury zaatakowały napastników i zostały zastrzelone.
Skulić się, pobiec zygzakiem i przedostać się przez mur na drogę — to był sposób, żeby uciec. Może by im to się udało, ale Deirdre potknęła się i upadła. Van Sarawak zatrzymał się, żeby jej strzec.
Manse również przystanął i było już za późno. Otoczyli ich obcy żołnierze, mierząc do nich z karabinów.
Dowódca napastników szepnął coś do dziewczyny. Deirdre usiadła i odpowiedziała wyzywająco. Tamtem roześmiał się krótko i wskazał kciukiem kuter.
— Czego oni chcą? — zapytał Everard po grecku.
— Was. — Spojrzała na niego z przerażeniem. — Was obu… — Oficer znów coś powiedział — …i mnie jako tłumaczkę… Nie!
Wykręciła tułów, zdołała się częściowo uwolnić od uchwytu zaciśniętych na jej ramionach dłoni i podrapała twarz najbliższego mężczyzny. Pięść Everarda zakreśliła w powietrzu krótki łuk i rozkwasiła czyjś nos. Nie trwało to jednak długo. Evervard został uderzony kolbą karabinu w głowę i półprzytomny poczuł, że czterech żołnierzy niesie go na kuter.